piątek, 27 czerwca 2014

Rozdział 6: Pościg

Rozdział 6, drugi z perspektywy Miczi. Ponownie poczytacie o zdarzeniu na polanie z helikopterem z innej perspektywy. W sumie trzy ostatnie rozdziały miały na zadaniu zbudować scenę do kolejnych trzech, które będą zaczynały przełomowe dla tej części zjawiska. W końcu nie może ciągle się coś dziać, prawda ? :) Mam nadzieję, że ta perspektywa przypadnie wam do gustu. Po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym.

------------------------------------------------------

Rozdział 6 (Miczi): Pościg


                Mimo tego, że widzieliśmy miejsce upadku helikoptera z daleka, a słup dymu ciągle wydawał się być za kolejnym zakrętem, to nie mogliśmy znaleźć dogodnego wjazdu na fragment lasu gdzie to się stało. Wszyscy niecierpliwili się, ciekawi tego co znajdziemy przy wraku helikoptera i co najważniejsze, czy będzie tam ktoś niebezpieczny. Miejsce bez wątpienia było widoczne z dużej odległości.
                Zmrok powoli zapadał, a ja w ciszy obserwowałam moich towarzyszy. Nie pasowało mi towarzystwo niektórych z nich, chociaż wydawali się silnymi ludźmi. A może właśnie to mi nie pasowało? Bałam się, że pewnego ranka obudzę się porzucona. Szpieg zawsze trzymał się na uboczu, a Dalion z dnia na dzień zachowywał się coraz dziwniej. Był agresywny i na postojach często znikał nam z oczu. Z początku byłam ciekawa co robi, ale ostatecznie nie potrafiłam chodzić za nim w tym mrozie i śniegu. Dlatego też obserwowałam ze smutkiem jak co postój znika gdzieś i wraca po paru godzinach zmarznięty, ale z tym swoim dziwnym uśmiechem na twarzy.
                Obawiałam się również Pawła, który co prawda miał ranną nogę, ale wciąż stanowił niebezpieczeństwo oraz Smroda. Byli oni ludźmi Łapy, której nie ufałam. To przez nią Dalion teraz taki jest. Chociaż nie wątpię, że bez niej zginąłby gdzieś z braku krwi. Nie wiedziałam co sądzić o Damianie. Był on równie neutralny i cichy jak Szpieg. Nie uważałam go na pewno za wroga, ale tez nie mogłam nazwać go przyjacielem.  Brakowało mi bardziej kolorowych i charyzmatycznych postaci. Podróż z Bobrem do Królowego Mostu, wypad z Gigantem do młyna, spędzanie czasu w obozie z Natalią oraz Nieznajomą… Teraz nie wiedzieliśmy czy ktokolwiek z nich żyje.
                Przez ostatnie dni podążaliśmy za autem, które widzieliśmy w Supraślu, ale teraz zgubiliśmy jego trop. Naszym celem był helikopter. Możliwe, że spotkamy tam innych ludzi, za którymi będziemy mogli ruszyć. Nasza grupa nie miała celu, a inni ludzie owszem. Mogliśmy to wykorzystać. Może gdzieś w Polsce jest bezpieczne miasto, w którym żyją jeszcze ludzie.
                Czyściłam akurat broń i przysłuchiwałam się rozmowie Damiana i Szpiega.
– Właściwie to jak trafiłeś na Bobra i jego drużynę? – zapytał Szpieg ostrząc swój nożyk osełką.
– To w sumie ciekawe, bo znałem go jeszcze zanim to wszystko się zaczęło chociaż nie byliśmy jakimiś super kumplami – powiedział Damian – W dzień, kiedy wszystko się posypało, byłem normalnie w szkole. Wiesz chodziłem do klasy z Natalią, Erykiem i Bartkiem. Zmotywowaliśmy się w tamten dzień i gdy tylko zaczęło być gorąco to uciekliśmy oknami przez kibel. Wtedy do Eryczka zadzwonił telefon. Tak, wtedy jeszcze były resztki zasięgu. To był jego brat, który kazał nam wszystkim iść do parku w centrum Białegostoku. Droga tam była dosyć ciężka, ale mieliśmy ogromne szczęście. No i tam przejął nas Alex, myśleliśmy, że zabił Bobra, ale on przeżył i odbił nas w Królowym Moście, razem z Tobą, Gigantem, Miczi i resztą – opowiadał i nagle się zawiesił – Myślisz, że Bobru teraz też wróci i wszystko się ułoży?
­– Mam szczerą nadzieję. Chociaż nie jestem pewien. Bywało ciężko nawet jak trzymaliśmy się razem, a odkąd Bobru zniknął to nie wiemy czy ktokolwiek z naszej grupy jeszcze żyje. Myślę, że jeżeli ktoś z naszych jeszcze dycha to na pewno się znajdziemy – to mówiąc uśmiechnął się. Uśmiech na jego twarzy był rzadkością, więc aż przeszły mnie dreszcze. Czyżby naprawdę w to wierzył? Możliwe, że tylko ja byłem tak przegraną osoba, że nie wierzyłam w to, że zobaczę jeszcze kogoś z naszych.
                Smród kierował autem, które przejęliśmy od ludzi z Supraśla. Było ono w całkiem dobrym stanie i sprawiało się lepiej niż auta Alexa. Byliśmy coraz bliżej dymu.  Z coraz większym niepokojem zbliżaliśmy się do miejsca, które mogło nas zgubić, ale też mogło nam pokazać dalszą drogę. Wróciłam do przysłuchiwania się rozmowie.
– Gigant jest nieśmiertelny. Przeżyłby wszystko. Jest naprawdę potężnym ocalałym i jestem pewien, że jeżeli był w Obozie podczas ataku to ludzie, z którymi pobiegł, przeżyli – ciągnął Szpieg – Wiemy, że Bobru mógł być w Supraślu podczas swojej nieobecności i prawdopodobnie przeżył, jeżeli ludzie go szukali. On na pewno gdzieś tam jest i nas szuka – mówił z coraz to większą pewnością w głosie.  Było w tym coś szczególnego. Czyżby on wiedział coś czego nie wiedzieliśmy my? Może to wszystko to jedna wielka prowokacja? Czy to jest w ogóle możliwe? Wydawało mi się, że zaczęłam zbyt wiele sobie wyobrażać.  Szukałam jakiegoś dziwnego scenariusza nie zdając sobie sprawy w jak beznadziejnej sytuacji się znajdujemy. Musiałam zapytać.
– Naprawdę w to wierzysz Szpiegu? Nie wydaję ci się, że to dosyć nierealne? – moje słowa mogły złamać morale reszty, ale nie wiadomo dlaczego, chciałam drążyć temat. Szpieg przysunął się do mnie i wyszeptał mi coś na ucho.
– Nie ma nadziei dla żadnego z nas.
Serce zabiło mi szybciej. Natychmiastowo skończyłam dyskusję. Jego słowa były tak prawdziwe, że aż poczułam łzy napływające do oczu. Starłam je szybkim ruchem i siedziałam cicho.
                Smród wjechał w końcu w odpowiednią uliczkę, która nie była tak zasypana i zarośnięta jak pozostałe i zbliżyliśmy się naprawdę blisko do polany, na której już z daleka widać było helikopter. Zatrzymaliśmy auto i wysiedliśmy wszyscy. Wyciągnęliśmy bronie i zaczęliśmy powoli skradać. Było dosyć zimno, a do tego czułam ogromny niepokój. Był to swoisty strach przed tym co się stanie.  Gdyby nie broń w ręku to prawdopodobnie bałabym się iść dalej. Szłam w środku, przede mną utykał Paweł i szedł opanowanie Szpieg. Tuż za nimi szedł Smród, a za mną Damian i Dalion. Nagle Paweł zatrzymał nas i pokazał coś ręką.
                Miejsce katastrofy znajdowało się dokładnie przy zboczu wzgórza. Z trzech stron było otoczone lasem i my zmierzaliśmy właśnie z jednej z tych stron. Helikopter z daleka wyglądał fatalnie, a na dodatek się palił. Dzięki temu oraz oświetleniu księżyca zauważyliśmy, że ktoś tam stoi. Serce podeszło mi do gardła ze strachu, ale starałam się zachowywać cicho. Osób było parę, ale najbardziej rzucającą się w oczy był duży mężczyzna, który stał z jakąś dziewczyną przy ogonie. Wyglądali groźnie, a co najgorsze przeszukiwali miejsce. Spóźniliśmy się. Na pewno znaleźli coś co tu było. Bardzo możliwe, że to jakaś broń, czy coś w tym stylu. Czy to oni wyjeżdżali z Supraśla? Bardzo możliwe. Odsunęłam Pawła na bok i kazałam mu zaczekać. Przykucnęłam i zaczęłam celować. Duży mężczyzna był najlepszym celem, ponieważ aktualnie się nie ruszał, a dodatkowo najłatwiej było go trafić. Wypuściłam powietrze z płuc i starałam się, żeby celownik skierował strzał w jego szyję. W ten sposób zabiłam kiedyś jednego z ludzi Alexa na polance przy Królowym Moście. Strzeliłam.
                Było jednak ciemno i nie widziałam dokładnie celu. Gdy pocisk dopadł ofiarę, ta zatoczyła się i upadła. Postać obok natychmiast chciała pomóc mi wstać, a cała reszta zaczęła mierzyć w stronę naszej kryjówki. Byłam pewna, że nas nie widzą, ale mimo to schowałam się za drzewem, kiedy parę pocisków poleciało w tą stronę. Widziałam jak druga osoba podchodzi do dużego mężczyzny i razem z dziewczyną ciągną ich w przeciwną stronę. Chciałam przeczekać, ale Paweł i reszta zaczęli biec w ich stronę. Walcząc ze strachem wybiegłam i zobaczyłam jak tamci wycofują się. Byli jakieś dwadzieścia metrów przed nami. Przegoniliśmy ich? Czy jest tu ktoś jeszcze? Zobaczyłam, że Dalion biegnie po samochód, żeby ruszyć w pościg za tajemniczą czwórką, a reszta zaczęła przeszukiwać wrak. Jedyne co zdążyłam sprawdzić to miejsce, w które wpatrywała się moja ofiara i ta dziewczyna. Na ogonie helikoptera był napis „Toruńska Ostoja Ocalałych”. Czy w Toruniu jest jakieś bezpieczne miejsce? Jeżeli tamtejsi mają helikoptery to miejsce musiało być dobrze wyposażone. Czy właśnie tam podążają moi przyjaciele?
                Nie miałam jednak czasu tego przenalizować, bo nagle usłyszałam okropny huk i trzask. Odwróciłam się i zobaczyłam jak Paweł upada na ziemię. Ktoś go trafił czymś dużym, bo z jego twarzy nie zostało praktycznie nic. Podbiegłam do niego, ale on już nie żył. Zaczęłam panikować. Ktoś tu jest. Czemu tu przyszliśmy, jeżeli te osoby mają obstawione wzgórze, bo stamtąd musiał paść strzał, to nie mamy żadnych szans. Wszyscy zaczęli chować się za osłony, czekając na ponowny wystrzał. Snajper miał nas jak na patelni. Wtedy na polanę wjechał Dalion. Wiedziałam, że nie kieruje mu się wygodnie jedną ręką, ale jednak jakoś mu to szło. Krzyknął coś i zaczęliśmy biec w jego stronę.
                 Bałam się tak bardzo, że nie do końca wiedziałam co się dzieje. Słyszałam tylko kakofonię przeróżnych dźwięków i rozmazane obrazy. Biegłam, choć nie byłam pewna czy biegnę w dobrą stronę. Czułam, że za chwilę usłyszę kolejny huk i zginę.  Żałowałam teraz, że tu przyszliśmy. Nie dość, że nie znaleźliśmy nikogo z naszych to jeszcze na dodatek prawdopodobnie tu zginiemy. Bez zastanowienia wskoczyłam na pakę auta i schowałam się za blachą. Słyszałam jak kolejne osoby wskakują. Pierwszy był Smród, po chwili wskoczył Damian, lecz gdy Szpieg próbował wskoczyć, w ten sam sposób co ja, padł kolejny strzał. Nie trafił mnie, ale byłam tak przerażona, że nie mogłam się ruszyć.
                Osobą, która dostała był Szpieg. Jego ręka praktycznie została rozerwana. Upadł ciężko na mnie i zemdlał. Musieliśmy uciekać. Co najgorsze jedyna normalna droga prowadziła naprzód, w miejsce, w które uciekli ci, których gonimy. Dalion coś do nas krzyknął po czym zaczął pędzić na przód. Nie widziałam dokąd ostatecznie zdecydował się pojechać bo zbyt bardzo bałam się wychylić. Ten snajper zdjął już Pawła i prawdopodobnie śmiertelnie ranił Szpiega. Chłopak leżał w bezruchu na mnie, a ja dalej byłam sparaliżowana strachem. Czułam jak ciepła krew zalewa nogawki moich spodni. Ciężko opisać ten stan. Nie czułam swojego ciała, chociaż wiedziałam, że w nim jestem. Serce biło mi tak szybko, że mogłabym napędzić jakiś silnik, a w moich uszach wciąż dźwięczał strzał. Broń, z której do nas strzelano, musiała być prawdziwym karabinem snajperskim jakie normalny człowiek widzi tylko w amerykańskich filmach. Skąd ten człowiek go miał? Nie chciałam nawet o tym myśleć. Jedyne co się teraz liczy to ucieczka jak najdalej stąd.
                Po około dwóch minutach powoli odzyskałam świadomość tego co się stało. Damian próbował zatamować krwawienie z resztek ręki Szpiega. Co prawda było ciemno, ale widziałam wiszącą luźno skórę i wystającą z rany kość. Cała ręką poniżej łokcia znikła. Zupełnie jakby została oderwana. Zrobiło mi się słabo, ale nie zwymiotowałam. Właściwie wciąż nie wiedziałam gdzie jedziemy.
                Przejeżdżaliśmy przez zasypane drogi krajowe i piaszczyste pobocza. Chcieliśmy znaleźć jakieś miejsce na noc. Wtedy na naszej drodze pojawiło się miasteczko. Była to nieduża mieścina, niewiele większa od Kołodna. Księżyc oświetlał pojedyncze budynki i opustoszałe ulice. Nie widzieliśmy żadnych świateł. Na ulicy pałętały się trupy. Ulica, którą jechaliśmy była z obu stron otoczona budynkami. Cały schemat miasta przypominał trochę Grabówkę, w której byłam z Bobrem parę tygodni temu. Główna ulica biegła przez środek i rozgałęziała się w paru miejscach na mniejsze uliczki, prowadzące do obrzeży tego miasteczka. Potrzebowaliśmy znaleźć coś, co będzie w miarę łatwo obronić, najlepiej budynek bez piętra i bez piwnicy z zabezpieczeniem antywłamaniowym. Wiedziałam gdzie szukać takich miejsc. W wielu miastach w biedniejszych dzielnicach można trafić na sklepy monopolowe, które ze względu na swoje położenie mają stalowe drzwi  oraz kraty w oknach, które jeszcze przy odrobinie szczęścia będą miały antywłamaniowe szyby.
                Poprosiłam Daliona, żeby skręcił w lewo. Tamtejsze budynki wyglądały na typowe osiedla z lat dziewięćdziesiątych. Na jednym z takich osiedli się wychowałam i wiedziałam, że mogę tam znaleźć tego typu sklep. Dalej zastanawiałam się w jakim mieście teraz jesteśmy, ale to nie miało w sumie teraz, aż tak wielkiego znaczenia. Grupa, za którą podążamy już od Supraśla będzie kierowała się na zachód do Torunia. Zobaczyli ten napis. Nawet jeżeli nie dojadą tam to miałam nadzieję, że my znajdziemy tam bezpieczne miejsce.
                Po wjechaniu na uliczkę rozglądałam się po bokach. Budynki wyglądały na kompletnie opuszczone. Jechaliśmy wolno, starając się omijać te zaułki, w których widać lub słychać było zombie. Dodatkowo staraliśmy się nie narobić hałasu, żeby nie zawiadomić o naszej obecności nikogo, kto może się tu ukrywać. Po tym jak na względnie bezpiecznej polance ostrzelał nas snajper, wiedziałam, że muszę zwracać większą uwagę na okna i wyżej położone miejsca. Raczej mało prawdopodobne było to, że takich broni jest dużo, ale nawet zwykła wiatrówka mogła wyrządzić sporo szkód.
                Zatrzymaliśmy auto przy budynku, który odpowiadał prawie idealnie mojemu opisowi. Niestety przed sklepem stała spora grupa zombie. Szpieg spał teraz na tylnym siedzeniu, ale był cały rozpalony i bałam się, że nie przetrwa długo. Musieliśmy mu zapewnić jak najwygodniejsze i najbezpieczniejsze miejsce, jeżeli miał to przeżyć. Z tą myślą wyskoczyłam na zaśnieżony chodnik, wyjmując nóż. Obok mnie wyskoczyli Damian, Smród oraz Dalion. Ruszyliśmy do przodu. Zombie było około dziesięć sztuk, ale były rozmieszczone w pewnych odległościach od siebie, więc nie bałam się. Nic nie jest już dla mnie straszne. Prawdziwy terror to ludzie, a nie zombie.
                Pierwszy z nich wyglądał wyjątkowo mało ohydnie. Jedyna oznaka tego, że jest zombie, to nieduże ugryzienie na szyi i szkliste oczy. Widocznie zginął niedawno. Nie obchodziło mnie to. Poczekałam, aż zaatakuje po czym gdy ten stracił równowagę popchnęłam go i wbiłam nóż w gardło. Moja broń była krótka, więc po chwili poprawiłam dźgnięciem w oko. Tym razem dotarłam do mózgu. Zombie znieruchomiał, ale nie miałam czasu go podziwiać. Odwróciłam się w ostatniej chwili. Zombie próbował na mnie skoczyć, ale odskoczyłam w prawo. Co prawda boleśnie uderzyłam plecami w ścianę, ale lepsze to niż ugryzienie. Smród wykorzystując to, że zombie wywrócił się, podszedł do niego i skoczył obunóż na głowę. Przypominało to pękający arbuz. Kawałki kości i mózgu zafarbowały schodki do sklepu.  Widziałam jak Dalion podchodzi do jednego z ostatnich trupów i szarżując na niego wbija mu ostrze w brzuch, rozpruwając go. Następnie przytrzymał go kikutem i dobił ciosem w skroń. Ostatniego z martwych zabił Damian, który konwencjonalnie rozbił łeb zombie o murek.
                Wstałam i wyciągając wiatrówkę wskazałam drzwi. Narobiliśmy całkiem sporo hałasu i jeżeli ktoś ukrywał się właśnie tam to na pewno o nas wiedział. Podeszłam pierwsza i nacisnęłam na klamkę. Drzwi stanęły otworem. Powoli weszliśmy do środka, zagłębiając się w mrok budynku.  Szybko zaczęliśmy przeszukiwać pomieszczenia. Niestety mieliśmy tylko jedną latarkę, a prądu oczywiście nie było, więc korzystając z tego szliśmy w grupie. Sklepik był nie duży, ale o dziwo nie do końca ograbiony. Tak jak podejrzewałam sprzedawali tu głównie alkohol i na półkach stało jeszcze parę butelek wódki, whisky i paru innych trunków. Przy ladzie z kolei stały dwie kraty piwa. Na zapleczu było całkiem przytulnie i z tego co widziałam znajdowało się tam wyjście awaryjne na tyły budynku. Drzwi również były stalowe.

– Zostaniemy tu trochę, żeby zebrać siły – powiedziałam – Przed nami naprawdę długa droga…

niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział 5: Nowy kierunek

Rozdział 5, drugi z perspektywy Natalii. Zobaczycie teraz akcje, którą już znacie z trochę innej perspektywy :) Mam nadzieję, że to się wam spodoba. Po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym.

------------------------------------------------------

Rozdział 5 (Natalia): Nowy kierunek


                Helikopter spadł niedaleko, ale i tak mieliśmy problemy ze znalezieniem go. Kluczyliśmy autem po różnych ścieżkach i dwa razy wpadliśmy nawet w zaspy śniegu tak głębokie, że nie mogliśmy ruszyć naszego auta i gdyby nie ogromna siła Giganta, to prawdopodobnie zostalibyśmy w nich, aż do końca zimy. Siedziałam akurat z tyłu auta rozmawiając z Gigantem i Młodą, gdy Przystojny, Najmłodszy i Najstarszy starali się znaleźć miejsce katastrofy. Cieszyłam się, że nawiązaliśmy z tą trójką jakąś więź. Byli ludźmi Łapy, a jednak pozwalali nam siedzieć z Młodą, którą mieli chronić. Zadziwiała mnie ich lojalność wobec najprawdopodobniej nie żyjącej przywódczyni. W końcu minęło już siedem dni odkąd ostatni raz ją widzieliśmy. Wtedy właśnie wszystko się rozpadło.
- Karolu opowiedz nam coś więcej o sobie – poprosiłam przytulając się do Młodej.
- Dziewczyny naprawdę nie jestem specjalnie ciekawym człowiekiem – powiedział uśmiechając się – Po prostu jestem duży i silny, a w mieczu znajduje najlepszego przyjaciela.
- Nazwałeś go jakoś? – zapytała zaciekawiona Młoda.
- W sumie nie… mam smutne wrażenie, że jak nazwę go jakoś to zbyt się do niego przywiąże i pogrążę się w żałobie jak go stracę… A masz jakiś pomysł jak go nazwać? – zapytał Gigant patrząc na siostrę Łapy.
- Pogromca Trupów! Będziesz rycerzem naszych czasów! – zaproponowała z entuzjazmem Młoda.
- Pogromca Trupów… hmm. Niech ci będzie dziewczyno.
                Cieszyłam się, że możemy wprowadzić chociaż trochę humoru w nasze serca.  Po tym jak straciliśmy prawie wszystkich naszych przyjaciół było ciężko. Nocami śniłam o beztroskich czasach, o ile tak można nazwać dni apokalipsy zombie, w Obozie, a rankiem budziłam się obolała po niewygodnej nocy w samochodzie. Gdyby tylko było cieplej. Moglibyśmy wtedy rozbijać obozy na dworze i spać w normalnej pozycji na świeżym powietrzu. Niestety zima jeszcze trochę miała potrwać, więc przez kolejny tydzień, dwa nie było mowy o zbyt dużych zmianach.
                Kolejną niewiadomą jest dla mnie to co znajdziemy na samym lądowisku. Czy jest szansa, że ktoś z Królowego Mostu tam będzie? Jest też szansa, że czyhają tam na nas inni ocalali. Miejsce katastrofy jest widoczne na pewno z wielu kilometrów i wszyscy, którzy widzieli upadający helikopter mogą myśleć tak samo jak ja. Ilu ich może być? Ile osób przetrwało na świecie tą plagę? Czy to możliwe, że na innych kontynentach wygląda to inaczej? Może gdzieś są ludzie, którzy nawet nie wiedzą co dzieje się tutaj. Po chwili jednak uznałam, że to mało możliwe. Apokalipsa zaczęła się ponad miesiąc temu.  Prawie dwa. Zapewne wszędzie wygląda to podobnie.
                Wjechaliśmy na kolejną ścieżkę zbliżając się coraz bliżej dymu. Kontynuowałam rozmowę:
- Myślicie, że nadejdzie jeszcze czas, kiedy usiądziemy przy stole z Bobrem, Łapą i resztą?
Młoda i Gigant wyraźnie się zasmucili. Po chwili Karol odpowiedział:
- Myślę, że tak. Jeżeli nie spotkamy ich na tym lądowisku to na pewno spotkamy ich gdzieś na drodze. Może trafimy na jakiś ślad? Myślę, że jeżeli przeżyli to na pewno nie zostali w okolicach ruin Obozu. Może tez ruszyli na zachód? W końcu mogli pomyśleć o znalezieniu jakiejś innej bezpiecznej strefy. W sumie nie wykluczam opcji, że wybrali się do Warszawy – powiedział Gigant pocierając się po podbródku.
Warszawa. Wątpiłam w to, że właśnie tam się udali. Chociaż miasto jest bez wątpienia największe w Polsce to wcale nie znaczy, że jest tam najbezpieczniej.  Wręcz przeciwnie. Zapewne to właśnie tam jest najwięcej zombie i ludzi szukających kłopotów. Jeżeli Bobru żyje to na pewno się tam nie udał.
- Właściwie czemu nie pomyśleliśmy nigdy o ustaleniu jakiegoś punktu zboru? Na wypadek takiej sytuacji jaka jest teraz…— powiedziałam po cichu.
- Myślę, że Bobru może nawet miał jakieś miejsce na myśli, ale nie powiedział tego nam tylko osobom pokroju Kiciusia. W końcu dla takiego kogoś jak ja nie zaufał do końca…— stwierdził Gigant.
                Miał w tym trochę racji. Gigant był człowiekiem Łapy. Za czasów, kiedy Łapa mordowała naszych ludzi i atakowała nasz Obóz on ciągle był lojalny wobec nas, ale ukrywał fakt, że kiedyś z nią współpracował. To musiał być spory cios dla Bobra, który zaufał mu i uczynił z niego swoistą „prawą rękę”. Mówił mu o wszystkim i powierzał mu najcięższe zadania. Mimo tego wszystkiego wydawało mi się, że Bobru i tak widział w Gigancie przyjaciela. Na myśl o zaginionym bolało mnie serce. Ciągle żałowałam, że nasza więź nie zdążyła się naprawdę rozwinąć . Był dla mnie kimś wyjątkowym, a teraz zapowiadało się, że już nigdy go nie spotkam.
                Po parunastu minutach cichej rozmowy usłyszeliśmy, że nasz kierowca zawiadamia nas o przybyciu na miejsce. Rzeczywiście znaleźliśmy się na niedużym polu, które z trzech stron było otoczone lasem. Od północy było z kolei obrośnięte wzgórzem. Całość była oczywiście obsypana śniegiem. Zostawiliśmy auto paręset metrów od helikoptera, który widzieliśmy z daleka i wysiedliśmy. Poprosiłam o uwagę i zaczęłam mówić:
- Słuchajcie to co tam się znajduje wydaje się być spokojne, ale tego nie wiemy. Możliwe, że gdzieś w okolicy są inni ocalali, a to może skończyć się fatalnie. Dlatego też chciałabym, żeby ktoś z was – tu słowa skierowałam do trójki ludzi Łapy – został z Młodą, kiedy ja, Gigant i dwoje z was pójdzie sprawdzić okolicę. Co wy na to? – zapytałam.
Przystojny wyszedł przed szereg.
- Ja z chęcią zostanę z Młoda w aucie. W końcu i ja i ona mamy bronie, więc jeżeli ktoś zaszedłby nas od tyłu to będziemy przynajmniej gotowi do obrony.
- Zgoda – powiedziałam – Ustalmy też coś czego nie ustaliliśmy w Królowym Moście, co nas ostatecznie zgubiło. Gdzie się spotkamy, gdyby coś nas rozdzieliło?
Tu z pomysłem wyszedł Gigant:
- Może tam gdzie mieliśmy się zatrzymać na noc wczoraj? Mam na myśli ten magazyn, w którym było ciało matki i dziecka. Wiem, że jest teraz ciemno, ale chyba każdy bez problemu tam dotrze?
Wszyscy przytaknęli. Zostawiając Przystojnego i Młodą przy aucie ruszyliśmy. Ja uzbrojona w pistolet, Gigant w swoim pancerzu z mieczem na plecach, Najstarszy ze strzelbą poprzedniego właściciela auta oraz Najmłodszy uzbrojony tylko w nóż.
                Szliśmy powoli, nie spieszyliśmy się wiedząc, że musimy najpierw powoli zbadać okolicę. W każdym momencie mogli tu pojawić się inni. Możliwe też, że ukrywają się gdzieś w lesie, więc chcieliśmy to wiedzieć wcześniej. Zwracałam uwagę na śnieg, patrząc czy gdzieś nie widzę śladów, ale ciągle padało, więc nie mogłam określić czy ktoś tu był parę godzin temu. Widać było, że nikogo nie było tutaj w ciągu ostatniej godziny. Teraz mogłam w końcu z bliska spojrzeć na helikopter. Wyglądał strasznie. W środku coś jeszcze płonęło, mimo tego, że spadł dobre parę godzin temu. Lewa część była czarna od sadzy, a śmigło było całkowicie połamane. Widziałam jakiś napis z tyłu na „ogonie”, ale ciężko mi było stwierdzić z tak daleka co dokładnie jest tam napisane. Zauważyłam tylko dużą literę „T”.
                Pokręciliśmy się jeszcze chwilę po lesie, do tego czasu zrobiło się już kompletnie ciemno, a na niebie pojawił się księżyc, który był prawie w pełni. Dzięki temu było stosunkowo jasno i można było bez problemu zauważyć co się dzieje w okolicy. Było pusto. Czy naprawdę nikt nie pokusił się na to co można tu znaleźć? Nie był chociaż trochę ciekawy o to co może tu być? A może nikt inny w tym rejonie nie żyje? Albo ktoś tu już był. Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi.  Wyszliśmy z linii lasu i wyszliśmy na pole. Czułam chłód pomimo ciepłych ubrań. Po plecach przeszedł mnie dreszcz.
                Gdy tylko podeszliśmy bliżej poczułam dziwny smród. Coś jakby połączenie pieczonego mięsa i różnych metalicznych rzeczy. Najstarszy z Najmłodszym podeszli do wraku i ostrożnie sprawdzili czy niczego nie ma w środku. Ja podeszłam do napisu, który mnie zaintrygował. Teraz, pomimo tego, że był trochę osmolony, mogła rozczytać. Toruńska Ostoja Ocalałych. Serce na chwilę mi się zatrzymało. Czy Bobru nie mówił kiedyś o Toruniu? Czy to możliwe, że właśnie tam się udał jeżeli przeżył? Praktycznie natychmiast w moim sercu pojawiła się nowa nadzieja, a w głowie zaczął kreślić nowy plan. Jeżeli ludzie z Torunia mają helikoptery to bardzo możliwe, że jest tam naprawdę dobre miejsce do przetrwania apokalipsy. Już miałam się odwrócić, żeby podzielić się przepuszczeniami z reszta, kiedy padł strzał.
                Moja radość obróciła się w proch w moich ustach. Zobaczyłam jak Gigant upada ciężko na ziemię i łapię się za nogę. Spojrzałam na las z przeciwnej strony niż przyjechaliśmy i zobaczyłam światła. Zawołałam Najstarszego i Najmłodszego i ten drugi pomógł mi podnieść mężczyznę ,kiedy ten pierwszy mierzył ze strzelby w stronę drzew. Ktoś tam był. Gigant był strasznie ciężki i ledwo go podnieśliśmy. Gdyby nie to, że jest przytomny prawdopodobnie musielibyśmy się bronić. Zaczęliśmy szybko się wycofywać. Najstarszy oddał strzał w stronę lasu. Byliśmy już coraz bliżej linii drzew. Jeszcze tylko chwilka i schowamy się. Kto do nas strzelał? Jakim cudem nie zauważyliśmy tych świateł wcześniej? Czyżby pojawiły się dopiero teraz? Wycofując się tyłem z Karolem na barku potknęłam się i z trudem utrzymałam równowagę. Usłyszałam kolejny strzał tym razem z tyłu.
                Kazałam biec Najstarszemu do auta i zobaczyć co się stało. Tamci, którzy do nas strzelali chyba stracili zainteresowania po tym jak nas przegonili. Przynajmniej na chwilę. Wycofywaliśmy się do tyłu i już byliśmy blisko auta, kiedy zobaczyliśmy grupę zombie idącą ze strony, z której przyjechaliśmy. Z okolicy polanki usłyszałam potwornie głośny strzał. Nie wiedziałam co mogło go spowodować, ale po chwili do echa po wystrzale dołączył krzyk dziewczyny. Co tam się działo? Znaleźliśmy się miedzy młotem i kowadłem, ale zdecydowanie mniej niebezpieczne były zombie, które były bardzo wolne. Pełzły powoli do auta. Widziałem jak Przystojny stoi i strzela do nich. Najstarszy upewniając się, że Młoda jest bezpieczna pomógł nam zapakować Giganta do środka auta. Nim minęło parę sekund byliśmy już wszyscy w samochodzie. Poprosiłam Najstarszego, żeby odjechał jak najdalej stąd mówiąc od razu, że teraz jedziemy w stronę Torunia. Zrobił to o co prosiłam bez słowa sprzeciwu. Teraz mieliśmy większy problem. Rozerwałam nogawkę spodni Giganta i zobaczyłam plamę krwi z uda. Całe szczęście pocisk przeszedł na wylot. Ból musiał być ogromny bo nawet tak silny facet jak on krzyknął z bólu jak polałam ranę alkoholem, który znaleźliśmy wcześniej. Zrobiłam z starych ubrań prowizoryczny bandaż i zawiązałam go mocno, żeby zatrzymać krwawienie.
                Po chwili Gigant zasnął. Sama poczułam ogromne zmęczenie, ale nie mogłam spać. Ciągle myślałam o szyldzie, który zobaczyłam na helikopterze. Gdy odjechaliśmy już kawałek na zachód od miejsca katastrofy to przedstawiłam swój plan reszcie. Młoda tez już spała, więc nie dowiedziała się o tym, ale trójka ludzi Łapy wymieniła spojrzenia. Widziałam, że nie są pewni skuteczności mojego planu, ale ostatecznie zgodzili się. Wiedząc, że podążamy w dobrym kierunku jechaliśmy dalej.  Po około godzince Gigant przebudził się. Wytłumaczyłam mu pokrótce co się stało. Widziałam, że potrzebuje on odpoczynku i przydałoby się, żebyśmy zatrzymali się na chociaż dzień, żeby wypocząć. Właściwie każdemu z nas przydałoby się miejsce do normalnego przespania. W ten sposób podróżujemy już za długo i jak nie wykończą nas zombie lub ocalali to zrobi to zmęczenie.
                Gdy księżyc był wysoko nad nami wjechaliśmy na teren płaski jak stół. Widzieliśmy stąd wszystko naokoło. Ominęlibyśmy to miejsce gdyby nie to co zauważyliśmy. Na prawo od nas był zakręt na jedną z wioseczek. Nie widziałam żadnej tabliczki, więc nie wiedziałam jak ona się nazywa. Gdy jednak przejeżdżaliśmy obok kazałam się zatrzymać. Kierowca zaparkował na poboczu i odwrócił się do mnie z pytającym wyrazem twarzy. Wskazałam palcem jeden z domków umiejscowiony przy lesie. Przypominał on miejsce jak z horroru. Jednak to co przedstawiały te filmy to nic w porównaniu z tym co przeżywałam od wielu tygodni. Gdy pozostali zobaczyli co tam jest wymienili nerwowe spojrzenia. Młoda, która się przebudziła zadrżała. W jednym z okien widać było światło. Ktoś tam był. Musieliśmy to sprawdzić, może znajdziemy tam nocleg. Miejsce wyglądało bardzo strasznie, ale mimo tego to mogło być to czego szukaliśmy. Pomagając iść Gigantowi zbliżaliśmy się coraz bardziej do gospodarstw i tego, które nas interesowało. O ile te pozostałe wyglądały na opuszczone i zapadłe to te przy lesie wyglądało całkiem porządnie z daleka. Obserwowałam zasypane śniegiem ruiny wioski i szłam do przodu. Za mną podążała reszta. Wszyscy mieli nerwy napięte jak struny. Hałas jaki robiliśmy idąc po śniegu musiał zawiadomić każdego w promieniu paru metrów o tym, że jesteśmy w pobliżu.
Wtedy rzuciła mi się w oczy kolejna rzecz. Droga do gospodarstwa była odśnieżona. Na pewno mniej zasypana od okolicznych pół czy drogi między ruinami.
                 Nagle, gdy byliśmy już blisko zobaczyliśmy tabliczkę. Było na niej nabazgrolone niewyraźnie „Nora”. Napis wyglądał na dosyć świeży. Przeszedł mnie dreszcz po plecach.  Podeszliśmy bliżej i zauważyliśmy coś co sprawiło, że zwymiotowałam. Przy płocie gospodarstwa stało pięć krzyży. Na każdym ukrzyżowany był zombie. Gdy wstałam zauważyłam z obrzydzeniem, że każdemu z trupów brakuje jakiejś części ciała. Jeden nie miał nogi, drugi obu dłoni, trzeci ręki, czwarty całej dolnej części ciała, a piąty głowy. Wszyscy wyciągnęli bronie i powoli podchodzili bliżej gospodarstwa. Za płotem wznosił się ładny dom, zbudowany z cegły. Gdyby nie otoczenie można by było tu spędzić całe życie.  Po prawej znajdowała się mała szopa. Każdy kolejny krok stawiałam z coraz większymi obawami. Zastanawiałam się czy jest tu bezpiecznie.  Czy mieszka tutaj ktoś kto nienawidzi zombie, czy ktoś kto zabija ludzi?
                Podeszliśmy pod same drzwi. Z okna widzieliśmy blask światła, a gdzieś wewnątrz grała cicho jakaś muzyka. To co jednak zdziwiło mnie najbardziej to napis na drzwiach.
„Zombie to skurwysyny”

Był napisany krwią. 

wtorek, 17 czerwca 2014

Rozdział 4: Czarny Dym

Czwarty rozdział, drugi z perspektywy Bobra. W tym rozdziale zobaczycie jak przebiegło przeszukiwanie miejsca katastrofy helikoptera :) Jestem cholernie ciekaw czego spodziewacie się po końcówce tego rozdziału i mam szczerą nadzieję, że was zaskoczyłem :) Po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym.

------------------------------------------------------

Rozdział 4 (Bobru): Czarny Dym


                Dojechanie na miejsce katastrofy zajęło nam sporo czasu. Potwór miał problemy z przejazdem po leśnych ścieżkach i krzaczastych poboczach. Śnieg wcale nie pomagał. Słup czarnego dymu wisiał jednak ciągle z przodu, znajdując się coraz bliżej nas. Zastanawiałem się czy helikopter mógł wieźć coś ważnego. Może będzie tam szansa na znalezienie jakiegoś wojskowego wyposażenia?  Siedziałem z tyłu razem z resztą osób, oczywiście poza Łowcą, który kierował. Panowała cisza przerywana jedynie przez kierowcę, który raz za razem rzucał przekleństwa po tym jak wjeżdżał w kolejną zakrzaczoną dróżkę.
                Wszyscy szykowaliśmy się do ewentualnego szturmu. Pierwotny plan wyglądał tak, że ja, Łowca oraz Łapa powoli zakradniemy się do wraku i szybko go splądrujemy. Łapa przedstawiła jeszcze pomysł, żebyśmy przyczaili się gdzieś w okolicznych krzakach i tam zaczekali na innych, którzy będą chcieli przeszukać to miejsce, a wtedy ich złupimy. Chociaż niewątpliwie zmieniłem się przez ten czas to nie byłem bezwzględnym mordercą. Przynajmniej nie w taki sposób. Wiedziałem, że jestem zdolny zabić tysiące, żeby zapewnić bezpieczeństwo mojej grupie, ale w żadnym wypadku nie będę bawił się w bandytę, który czyha na inne grupy. Po pierwsze było to niezwykle niebezpieczne, a po drugie nie wiadomo czy ktokolwiek tutaj się pojawi. Liczyłem na spotkanie kogoś znajomego, który mógł przeżyć atak na obóz, ale chociaż powtarzałem to na głos to w głębi serca czułem, że to raczej niemożliwe.  Priorytetem był teraz Toruń, a my wyposażeni tak jak jesteśmy mieliśmy ogromne szanse na  dotarcie tam.
                Czyszcząc swoją broń i ładując ją siedziałem przy Cinku, który narzekał na to, że nie może pójść w teren razem z nami.
- Stary nie jesteś moją matką, żeby mówić mi takie rzeczy. Dam sobie radę, z ręką czy bez ręki – kontynuował Cinek.
- Słuchaj stary zrozum w końcu, że straciłeś tą cholerną rękę i teraz będziesz musiał długo ćwiczyć, żeby stać się ponownie sprawnym strzelcem. To nie będzie od takie hop-siup. Możliwe, że tam przy helikopterze będą inni ocalali. Będziemy musieli uciekać, albo z nimi walczyć. Sorry, ale będziesz tylko kulą u nogi – powiedziałem łagodnie, ale z przekonaniem w głosie.
- Ja kulą u nogi? Świetnie sobie poradzę. Do chuja pana, dlaczego mam zostać tutaj, jeżeli mogę się przydać tam na dole? – zapytał.
- Zakradniemy się tam z Łapą. Im nas będzie mniej tym lepiej bo ciszej. Łowca nas będzie osłaniał ze snajperki. Ty z Nieznajomą oraz Adamem zostaniecie przy wozie. Jakby coś poszło nie tak to odjedziecie. Nie kłóć się ze mną. Jak uciekaliśmy z Supraśla to nie dawałeś rady sam iść. Teraz minęło zaledwie parę dni od tego, a ty dalej się upierasz. Odpoczywaj. – ciągnąłem.
- Ja pierdole…— skończył, odsuwając się gdy zobaczył, że tym skończyłem rozmowę.
                 Cinek szanował mnie jako przywódcę, ale czasami nie odróżniał rzeczywistości od jakiegoś filmu lub gry. Myślał, że jak w tych filmach o zombie straci rękę po czym magicznie stanie się jeszcze groźniejszy, a do tego będzie wyglądał jak typowy amerykański badass. Wiedziałem, że jest on potężnym sojusznikiem, który już nie raz pokazał co potrafi, ale w chwili obecnej był słaby jak dziecko. Stracił rękę, której używał od osiemnastu lat. Nie umiał teraz nawet podpisać się, a co dopiero strzelać do innych ocalałych lub zombie w trudnych warunkach. Nie chciałem go stracić tak jak straciłem już wielu w tym dwóch z moich najlepszych przyjaciół – Goku oraz Kiciusia.
                Jadąc coraz głębiej w las wszyscy wyczekiwali. Nieznajoma nie mogąc usiedzieć na miejscu ugotowała nam skromną kolację. Musieliśmy mieć siły na nadchodzące wydarzenie, a zarazem nie przejeść się, żeby zachować pełną sprawność umysłu i ciała. Sztuka przetrwania nie była łatwa, szczególnie teraz gdy nie mieliśmy stałego miejsca pobytu. Nabieranie wody z potoków i gotowanie jej, szukanie każdego żarcia jakie zostało na tym świecie nie patrząc czy kiedyś się lubiło to jeść czy nie czy chociażby załatwianie potrzeb fizjologicznych. Teraz nie dało się pójść beztrosko do kibelka, gdzie brało się w ręce gazetę i czytało załatwiając co trzeba. Każdy błąd był karany. Nie przeszukanie jakiegoś budynku mogło wiązać się z pójściem spać na głodnego. Zapomnienie ciągłego kolekcjonowania zapasów mogło równać się z różnymi nieprzyjemnościami. Mimo to przyzwyczaiłem się już do takiego życia i ciężko mi było sobie przypomnieć co było kiedyś. Żyłem chwilą bo wiedziałem, że następnego dnia mogą rozpocząć swoją przeklętą wędrówkę po świecie jako jeden z trupów, kompletnie bez świadomości tego co było kiedyś. Poznałem już trochę mechanikę tych stworzeń. Ich niewyobrażalnie dobry słuch, czuły węch oraz sokoli wzrok. Gdyby potrafiły szybciej się poruszać byłby łowcami idealnymi. Całe szczęście nawet w cieplejsze dni były one dosyć wolne, a teraz kiedy zrobiło się zimno, poruszały się naprawdę ślimaczym tempem, chociaż wciąż potrafiły zaskakiwać, tak jak Cinka w barze w Supraślu.
                Jedząc ciepłą fasolkę z kawałkami kiełbasy patrzyłem na osoby, które teraz przy mnie były. Zostały mi tylko one. Wiedziałem, że jestem teraz w stanie zrobić dla nich wszystko. Mogłem poświęcić wiele, żeby zapewnić im ochronę i miałem nadzieję, że nie popełnię żadnego błędu, który mógłby kosztować mnie utratę kolejnej bliskiej mi osoby. Jedyne czego wciąż nie byłem pewien to tego co zrobić z Łapą. Bardzo ją lubiłem chociaż przypominała mi trochę Daliona. Z tym, że ją poznałem od razu w takim dziwnym stanie. Lubiła zabijać i nie znała żadnych skrupułów. Niebezpiecznie było być jej wrogiem, a jeszcze niebezpieczniej sojusznikiem. Wszystkie zbrodnie, które popełniła, gdybym tylko jej nie spotkał to wszystko mogłoby wyglądać inaczej. Możliwe, że wciąż byłbym teraz w obozie w Królowym Moście i żyłoby więcej osób.
                W końcu usłyszeliśmy okrzyk radości Łowcy. Wdrapałem się na wysokość części kierowy i zobaczyłem za oknem, że dym jest bardzo blisko nas. Klepnąłem go w ramię na znak żeby się zatrzymał i sam pospieszyłem Łapę podchodząc do wyjścia z ładowni. Wziąłem pistolet w rękę i schowałem łom za pas po czym poczekałem, aż auto się zatrzyma. Gdy usłyszałem dźwięk wyłączającego się silnika podniosłem drzwi i wyskoczyłem prosto na ubity oponami śnieg. Rozejrzałem się. Byliśmy na jakimś dziwnym wzniesieniu. Helikopter był pod nami. Cała okolica była skąpana w blasku księżyca. Drzewa otaczały nas prawie z każdej strony. Pomogłem zejść Łapie po czym okrążyliśmy Potwora aby podjeść bliżej Łowcy. Mężczyzna miał przewieszoną przez plecy snajperkę i dając znak, że jest gotowy ruszył naprzód.
                Już mieliśmy schodzić niżej po dosyć stromym zboczu, gdy usłyszałem strzał. Upadłem odruchowo ściągając na ziemię także moich towarzyszy. Leżeliśmy tak w ciszy przez parę sekund i usłyszeliśmy dziwne odgłosy. Wyjrzałem ostrożnie zza zaspy śniegu na to co się dzieję na dole i zobaczyłem przeróżne rzeczy. Pierwszą, która rzuciła mi się w oczy był helikopter. Był on rozbity o zbocze wzgórza, na którym się aktualnie znajdowaliśmy. Kłęby czarnego dymu przysłaniały mi część krajobrazu, ale po lewej stronie od nas zauważyłem ruchy. Grupa osób wycofywała się do lasu obok. Jedna z postaci była ciągnięta przez dwie inne. Tuż przed nimi szła jeszcze jedna, która miała jakąś broń w rękach. Patrzyłem jak się wycofują do tyłu, ale zastanawiałem się od czego właściwie uciekają. Po prawej nie było widać nikogo. Tylko drzewa. Nagle usłyszałem kobiecy krzyk. Przez wiatr nie zrozumiałem słów, ale po chwili zobaczyłem, że ktoś wyłania się z lasu po prawej. Grupa sześciu osób wybiegła sprintem i zaczęła przeszukiwać miejsce katastrofy. Właściwie jeden z nich powłóczył trochę nogą, ale utrzymywał tempo.
                Nie martwiłem się o to czy nas zobaczą. Miejsce, w którym byliśmy było wręcz idealne do obrony.
- Łowco spróbuj ich postrzelić. Wyceluj tylko dobrze. Przegonili tamtych co oznacza, że są bandytami – powiedziałem po cichu do towarzysza chłodno kalkulując sytuację. Łowca przyjął pozycję do strzału. Widziałem jak celuje aby znaleźć jak najlepszą ofiarę po czym zaczyna mierzyć. Grupa po lewej znikła już w lesie, a dodatkowo jeden z grupy po prawej odbiegł od lądowiska chowając się pod drzewami. Nie wiedziałem co planują ludzie pod nami, ale miałem nadzieję, że nie zauważyli nas jeszcze. Nagle słyszałem jak Łowca wypuszcza powietrze z płuc. Wiedziałem, że zaraz padnie strzał więc zatkałem uszy. Łapa zrobiła to samo.
                Huk przebił się nawet przez wiejący wiatr. Usłyszałem tylko kobiecy krzyk i zobaczyłem jak ktoś podbiega do upadającego mężczyzny. Nawet stąd widziałem, że strzał trafił go w głowę i właściwie rozerwał ją na kawałki. Usłyszałem dźwięk przeładowania. Łowca szykował się na drugi strzał. Teraz cała nasza trójka stała już na kolanach, więc wrogowie mieli większe szanse na zauważenie nas. Całe szczęście zawładnęła nimi panika. Usłyszałem hałas silnika i zobaczyłem, że na polanę wjeżdża auto. Widziałem jak bandyci pakują się na nie szybko i próbują odjechać. Wtedy padł drugi strzał. Tym razem Łowca strzelał na szybko i trafił jedynie w rękę, któregoś z wrogów. Byłem pewien, że po takim strzale bandyta już nigdy nie odzyska sprawności w używaniu tej kończyny. Z zadowoleniem patrzyliśmy jak bandyci opuszczają miejsce katastrofy jadąc za grupą, która pierwsza się wycofała.  Zapadła cisza. Przynajmniej na dole. Strzały były słyszalne na tak dużym obszarze, że musiały zawiadomić wszystkich w okolicy. Kłeby czarnego dymu wcale nie pomagały. Usłyszałem dźwięk przeładowania i zgorzkniały głos tuż za plecami.
- Poddajcie się. Jeden gwałtowny ruch, a będziecie trupami.
                Ktoś zaszedł nas od tyłu. Usłyszałem jak Łowca przeklina i powoli odwraca się rzucając snajperkę pod nogi. To samo zrobiłem ja i Łapa. Odwróciłem się powoli i zamarłem.  Pomiędzy nami a Potworem stały trzy osoby.  Cała trójka miała w rękach strzelby. Podniosłem ręce, chociaż trzęsły się one delikatnie ze strachu. Szybko zacząłem myśleć co moglibyśmy zrobić, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Zastanawiałem się czy bandyci, którzy nas zaszli wiedzieli o tym, że jeszcze trzy osoby znajdują się w środku pojazdu. Odpowiedź otrzymałem natychmiast. Tył ładowni został otwarty i wybiegł z niego Cinek. Zobaczyłem zdziwienie na twarzach ocalałych, ale od razu zobaczyłem, że nic nie osiągniemy tym aktem odwagi. Ocalali byli mocni psychicznie i całkowicie zgrani. Jeden wciąż obserwował nas, a dwaj pozostali zaczęli mierzyć w stronę Cinka. Co ciekawe teraz dopiero zauważyłem, że wszyscy są ubrani w ten sam sposób – szare spodnie, szare kurtki, szaliki na twarzach oraz uszanki. Byli dobrze zakamuflowani.
                Następne zdarzenia działy się bardzo szybko. Cinek biegnący z toporem zamachnął się na pierwszego z wrogów, a ten nawet nie strzelił. Odskoczył w bok po czym szybko się odwrócił i uderzył Marcina kolbą w plecy. Zobaczyłem jak mój przyjaciel upada. Po chwili ten drugi podszedł i wymierzył potężnego kopniaka w żebra leżącego. Nie obchodziło mnie co się ze mną stanie. Postanowiłem ich bronić i zamierzałem się tego trzymać. Z racji, iż ten który do nas się odzywał odwrócił się w stronę Cinka to wykorzystałem go i sprintem zmniejszyłem odległość między nami. Łowca i Łapa widząc to podążyli za mną. Akcja jeszcze bardziej przyspieszyła. Poczułem niewyobrażalny przypływ adrenaliny. Nawet nie wiem kiedy w moich rękach pojawił się łom. Zamachnąłem się i próbowałem wybić broń z rąk wroga. Usłyszałem dwa strzały i zobaczyłem jak jeden z wrogów upada. Łapa miała w rękach pistolet i celowała w drugiego oprawcę. Ja zajmowałem się ostatnim. Zaszarżowałem na niego niczym Gigant i powaliłem. Próbowałem uderzyć go łomem w zęby, ale ten odepchnął mnie obunóż i próbował sięgnąć po strzelbę, która mu przed chwilą wypadła. Doskoczyłem do niego uderzając łomem w rękę. Usłyszałem trzask łamanej kości, który dodał mi mocy. Poczułem siłę. Wyrzuciłem łom i wlewając całą siłę i nienawiść w rękę wymierzyłem mu prawy prosty w twarz. Uderzyłem jeszcze parę razy po czym wyrwałem strzelbę z niemrawej ręki i uderzyłem kolba w głowę. Zabiłem go. Podniosłem się chwiejnie, żeby zobaczyć co z trzecim gdy zobaczyłem, że Łapa i Łowca celują w jedno miejsce.
                Pod Potworem stał ostatni z naszych oprawców. Zobaczyłem, że ma zerwany szalik, a jego twarz jest pokryta krwią. Mimo to stał i przykładał Cinkowi nóż do gardła. Byłem tak wkurzony, że tylko niesamowicie intensywna siła woli powstrzymywała mnie przed bezmyślną szarżą na wroga. Musiałem to dobrze rozegrać.
- Zostaw go, a pozwolę ci żyć – powiedziałem po cichu.
- Co? – zapytał mężczyzna.
- Jeżeli go tkniesz to przysięgam, że będziesz umierał długą i bolesną śmiercią.
Widziałem, że wróg stara się coraz dalej odejść. Był już przy wejściu do Potwora. Możliwe, że rzeczywiście wystraszył się moich słów. Wtedy stało się coś, co sprawiło, że odetchnąłem z ulgą. Mężczyzna z Cinkiem zbliżył się na tyle blisko wejścia do Potwora, że naraził się na atak Sołtysa i Nieznajomej i to właśnie ten pierwszy zadziałał. Gdy bandyta był już na krawędzi prawej ściany pojazdu i wyjścia zatrząsnął się od uderzenia topora wymierzonego przez staruszka. Zobaczyłam jak puszcza Cinka, do którego natychmiastowo pobiegłem, żeby pomóc mu wstać.
                Poczułem ulgę. Łapa i Łowca przeszukali ciała dwóch martwych oprychów, a ja podszedłem do tego, który przetrwał najdłużej. Zobaczyłem, że jeszcze oddycha. Otworzył on delikatnie oczy. Ostatnie co zobaczył to moja twarz i błysk łomu w świetle księżyca. Następnie nie miał już czym patrzeć.

czwartek, 12 czerwca 2014

Rozdział 3: Dziewczyna, która szukała

Czas na ostatnią perspektywę jakiej doznacie w tym tomie Apokalipsy. Teraz znacie już cały mechanizm i wiecie jak będą się przeplatać rozdziały. W tym konkretnym rozdziale doświadczycie paru nawiązań do słów innych postaci i ostatecznie złożycie historię w jedną całość. Zapraszam do komentowania i rozesłania bloga znajomym.

-----------------------------------------------------------

Rozdział 3 (Miczi): Dziewczyna, która szukała


                Wciąż szukałam. Od opuszczenia Królowego Mostu minęło parę dni, a my nie mieliśmy gdzie pojechać. Z Obozu zostały tylko ruiny, a żadna z pozostałych osób nie została znaleziona. Wszyscy przepadli. Wszystko zaczęło się od tego, że Bobru nie wrócił ze zwiadu i zniknął razem z Kiciusiem i Cinkiem. Z początku się nie martwiliśmy, ale wraz z kolejnymi mijającymi godzinami każdy czuł narastający niepokój. W końcu z rana zebrałam mały oddział złożony z Daliona, wysokiego chłopaka z drużyny Łapy, grubego mężczyzny, którego nazywali Smrodem, Szpiega oraz Damiana i wyruszyłam. Średnio ufałam większości mojej załogi, ale nie mogłam pozbawiać Królowego Mostu porządnej ochrony. Nic to jednak nie dało.
                Pierwszego dnia po wyjeździe kręciliśmy się po okolicach przeszukując wioski i miasteczka. Wiedzieliśmy, że Bobru planował pojechać do Kołodna więc i my tak zrobiliśmy. Później skręciliśmy na północ, co okazało się błędem, bowiem dojechaliśmy do jakichś opustoszałych pustostanów. Następnie skręciliśmy na zachód w stronę Supraśla, jednak nie dojechaliśmy na miejsce. Na niedużej polanie przy Supraślu przystanęliśmy, żeby odpocząć chwilę i rozplanować co dalej. Wtedy usłyszeliśmy jak coś nadjeżdża. Wystraszeni chwyciliśmy po bronie i chowając się po aucie zaczęliśmy się rozglądać. Polanka, na której byliśmy, nie była duża, ale świetnie było widać stąd okolicę, bo znajdywała się na niedużym wzgórzu. Pomiędzy drzewami nie było widać niczego, ale dźwięk wciąż narastał. Podejrzewałam, że przez okoliczną drogę ktoś przejeżdża, jednak brzmiało to jakby jechało coś naprawdę ogromnego. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że to może być Bobru, ale ostatecznie wyjechał on innym autem, a wątpię, żeby znalazł i przygarnął coś co robi tak duży hałas.
                Wyczekując obserwowałam moich towarzyszy. Smród rozglądał się swoimi małymi, świńskimi oczkami trzymając w rękach strzelbę, którą mierzył od czasu do czasu w stronę drzew. Tuż obok niego siedział przykucnięty Dalion oraz drugi członek załogi Łapy, który z tego co zdążyłam usłyszeć nazywał się Paweł i wzrostem dorównywał Gigantowi z tą jednak różnicą, że nie był tak dobrze zbudowany. Na prawo ode mnie siedział Szpieg, jak zwykle ubrany w płaszcz oraz Damian, którego nie zdążyłam jeszcze dobrze poznać, chociaż spędziliśmy ze sobą wiele tygodni w Królowym Moście.
                Nagle, pomiędzy drzewami, zauważyłam coś. Dźwięk jadącego pojazdu ucichł, ale to co zbliżało się nie przypominało pojazdu. Nim zdążyłam się zorientować były wszędzie. Zombie wchodziły na polankę z jednej strony, tej, którą dało się zjechać. Inne były zbyt zarośnięte lub strome. Nie mogliśmy jednak zostawić auta. Wszyscy szybko zaczęli się pakować, a ja ze zgrozą obserwowałam to co nadchodziło. Jeszcze w życiu nie widziałam tak ogromnej hordy.  Zabiłam już podczas apokalipsy mnóstwo trupów, ale te stado, które na nas nadciągało było monstrualne. Naliczyłam na szybko, że jest ich ponad setka, a widziałam kolejne ciągnące się z tyłu. Gdy pierwsze wspięły się już pod górkę byliśmy w samochodzie. Szpieg odpalił zapłon i po chwili silnik zaskoczył. Zaczęliśmy odjeżdżać. Nie było to jednak takie proste. Zombie zagrodziły nam drogę i po chwili byliśmy zmuszeni opuścić auto i w jakiś sposób odciągnąć ich uwagę. Strach mieszał się z adrenaliną. Kiedy wyskoczyłam z auta i zamachując się w stronę pierwszego z nich powaliłam go ciosem siekierą w skroń. Moi towarzysze próbowali je odganiać, ale dla mnie ta sytuacja z każdą kolejną sekundą stawała się coraz bardziej beznadziejna.
- Odciągnijcie te skurwysyństwa, ja wyjadę na drogę i  tam wsiądziecie! – wrzasnął Szpieg wbijając nóż w gardło jednego z zombie, które przylegały do auta.
- Miczi schyl się! – krzyknął ktoś za mną. Posłuchałam się i usłyszałam wystrzał. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam leżącego trupa z otworem w głowie po strzale Daliona. Podziękowałam mu skinieniem głowy i zmieniłam pozycję na taką bliższą auta. W pewnym momencie zamarłam, kiedy jeden z zombie powalił mnie, ale całe szczęście wyrwałam mu się i odrzuciłam toporem, zwalając go z siebie.
                Obejrzałam się na chwilę, żeby zobaczyć jak Smród i Paweł stoją plecami do siebie i dekapitują każdego trupa, który podejdzie do nich. Na polance było ich coraz więcej, więc krzycząc do reszty kazałam powoli wycofywać się do lasu. Tam mieliśmy większe szanse. Zabijając machnięciem jeszcze jednego z truposzy, cofnęłam się i spojrzałam jak Szpieg przejeżdża dwa trupy i zjeżdża po górce. Niestety ta sytuacja na tyle mnie pochłonęła, że nie zauważyłam stromego zejścia i straciłam równowagę. Próbowałam złapać się gołego krzaka, który wyrastał po tej stronie zbocza, ale tylko zraniłam rękę o ostre kolce znajdujące się na gałęzi rośliny. Spadłam do tyłu na plecy, czując pulsujący ból w pośladkach i plecach. Świat mi na chwilę pociemniał, ale nie zemdlałam. Damian pomógł mi wstać i wspierając się o niego mogłam dalej iść. Niczego nie skręciłam ani nie złamałam, ale dalej kręciło mi się w głowie.
                Słyszałam dźwięki auta, tym razem było to te prowadzone przez Szpiega. Musiał być gdzieś blisko. Co chwilę słyszałam jak ktoś z grupy zabija kolejne goniące nas zombie, ale nie słyszałam krzyków. Miałam nadzieję, że nikomu nic się nie stało. W końcu zobaczyłam samochód, w którym Szpieg pospieszał nas do wsiadania. Z tyłu ciągnął się ogonek rozkładających się trupów. Nie zwlekając zbyt długo wsiedliśmy i ruszyliśmy, zostawiając Supraśl i hordę zombie daleko za nami.
                Pora roku nie pozwoliła nam długo cieszyć się światłem słonecznym więc gdy zaczęło się ściemniać, a my byliśmy całkiem daleko od Obozu, postanowiliśmy przespać się w jednym z opuszczonych domków na zachód od Kołodna. Całe szczęście pomyślałam o wzięciu zapasów, więc gdy usiedliśmy na drewnianej podłodze przy kominku, w którym jakimś cudem udało nam się napalić ucieszyłam się. Plecy bolały mnie potwornie, z tego co czułam miałam je całe stłuczone, całe szczęście przeżyłam upadek i mogłam chodzić. Jedliśmy kolacje złożoną z puszkowanej żywności. Siedzieliśmy w ciszy, każdy wydawał się być pogrążony w własnych myślach.  Zauważyłam, że oprócz mnie kiepsko czuł się także Szpieg. Wydawało mi się, że złapało go przeziębienie. Miałam nadzieję, że nie rozłoży go całkowicie.
                Po nocy spędzonej w chałupie przeszukaliśmy raz jeszcze okolicę, ale nie znaleźliśmy niczego. Bałam się o Bobra i ludzi, którzy z nim poszli. Chociaż chciał on skazać Daliona, mojego przyjaciela, wiedziałam, że nie jest on złym człowiekiem. Starał się zapewnić każdemu bezpieczeństwo i rozumiałam to, chociaż wciąż czułam żal, za to jak odwdzięczył mi się za pomoc w dotarciu do Królowego Mostu. Gdy znowu zaczęło się ściemniać, a nasze poszukiwania spełzły na niczym postanowiliśmy wrócić do Obozu i zobaczyć czy przypadkiem Bobra już tam nie ma. Jadąc polną drogą, zobaczyłam piękną wieżę obserwacyjną przy Kołodnie, przy której znaleziono Daliona. Mój przyjaciel zmienił się od tamtej pory. Stał się brutalny i chamski, można go było też posądzić o szaleństwo, ale miałam zbyt duży miłych wspomnień związanych z nim żeby go od razu przekreślać. Poza tym był dla mnie całkiem miły. Może po prostu zdarzenia jakie przeżył pozwoliły mu szybciej dorosnąć.
                Wjeżdżając do Kołodna nasze auto zatrzymało się nagle. Spojrzałam zdziwiona na Smroda, który kierował i to co zobaczyłam za przednią szybą zszokowało mnie. W całym Kołodnie było mnóstwo zombie. Zarzuciło mną, kiedy Smród zaczął cofać auto, żeby nie ugrząźć w nieumarłej fali trupów. Znowu poczułam strach. Teraz pomyślałam, że wmawianie sobie, iż Bobru zdołał wrócić po trzydniowej nieobecności to głupota. Jak spotkał te stado to zapewne teraz szwendał się gdzieś tam pomiędzy tymi trupami. Do oczu napłynęły mi łzy, ale szybko otarłam je ręką. Usłyszałam jak Paweł mówi Smrodowi, aby ten skręcił na pola i ominął całe stado na około.
                Widziałam, że wszyscy siedzą niespokojnie. Każdy odczuwał, że stado mogło dotrzeć już do Obozu, gdzie byli nasi przyjaciele.  Smród jechał szybko, ale zarazem ostrożnie, omijając grupy zombie, które były najbardziej skoncentrowane na mieścinie. Było ciemno, więc jazda była o tyle trudna, że jakby na polu coś stało to na pewno byśmy w to uderzyli. Całe szczęście ominęliśmy Kołodno i zjechaliśmy na główną drogę, po raz drugi w ciągu dwóch dni omijając ogromną hordę trupów. Powoli zjechaliśmy po górce z zakrętem, za którym był młyn i nasz obóz. Podjechaliśmy pod ogrodzenie i zobaczyliśmy coś co sprawiło, że poczułam nieprzyjemne ukłucie w okolicach brzucha.
                Ogrodzenie było rozwalone, a w jednym z rowów stało auto. Wyszliśmy szybko na zewnątrz uzbrojeni po zęby mierząc w każdym możliwym kierunku. Niestety przybyliśmy za późno. Poczułam, że jest mi słabo i gdyby nie przytrzymał mnie Dalion to prawdopodobnie upadłabym. Dopiero teraz zauważyłam, że z nieba zaczął padać śnieg. Mając wciąż nadzieję, że to okrutny żart przeskoczyłam po samochodzie wchodząc na teren Obozu. Zobaczyłam parę śladów na śniegu, które prowadziły na południe. Prawdopodobnie należały one do zombie, więc szybko straciłam zainteresowanie nimi. Usłyszałam jak za mną wchodzą pozostali i szybko przeszukaliśmy nasze dawne schronienie. Krzyknęłam piskliwie gdy zobaczyłam zwłoki Joli. Smród i Paweł znaleźli w śniegu również ciała jedenej dziewczyny z ich grupy oraz jednego chłopaka, który wyglądał na nie więcej niż czternaście lat. Westchnęłam głęboko, widząc jak otwiera oczy. Chciałam go dobić, żeby zakończyć jego cierpienia, gdy nagle Smród uprzedził mnie wbijając nóż w oko dawnego towarzysza. Obóz upadł, ale nie widziałam więcej ciał. Czyżby przemieniły się na tyle szybko, żeby odejść stąd? A może ludzie do których należało auto zakopane w rowie porwali ich? Gdzie mogli ich zabrać? Musiałam ich znaleźć.
                Wróciliśmy do auta i pojechaliśmy na północ wschód, leśną dróżką. Świat stawał się coraz bardziej biały, pod pierzyną śniegu. Siedziałam przy Szpiegu, który drzemał teraz i rozmyślałam. Trafiłam w tak beznadziejną sytuację. Zostałam z grupą ludzi, których prawie nie znałam. Oprócz Szpiega i Daliona. Obaj jednak byli teraz kiepskim towarzyszami do rozmowy. Ponownie ucieszyłam się z faktu, iż zapakowałam zapasów na parę dni oraz, że każdy z nas miał broń palną i do walki wręcz. Byliśmy gotowi na poszukiwania i ewentualną walkę. Musiałam ich znaleźć.
                Po godzinie z kawałkiem, a przynajmniej tak mi się wydawało, jazdy na zachód zobaczyliśmy światła. Były równie dobrze widoczne jak nasze. Przed nami jechało auto.  Serce zaczęło mi bić szybciej gdy je zobaczyłam. Miałam nadzieję, że to ktoś z obozu. Zobaczyłam, że pojazd się zatrzymuje, więc my zrobiliśmy to samo. Wysiadłam razem z kiepsko wyglądającym Szpiegiem i Smrodem. W ręce miałam moją wiatrówkę, ale na razie jej nie podnosiłam. Po chwili wiedziałam już jaką głupotą było wychodzenie z auta. Usłyszałam parę strzałów i wybuch. Szpieg upadł trzymając się za ramię, a Smród schował się za jednym z pobliskich drzew. Ja otworzyłam szybko drzwi od auta i wraz ze Szpiegiem schowałam się za nimi mierząc do wrogów. Usłyszałam jak z tyłu Damian, Dalion oraz Paweł wychodzą z auta i również zaczynają mierzyć w stronę przeciwników.
                Ostrzał ustał. Nagle usłyszałam pośród śnieżycy głos jakiejś kobiety:
- Poddajcie się, a nic wam się nie stanie – krzyknęła donośnie – Jesteśmy ocalałymi z Supraśla i szukaliśmy was. Wystarczy, że rzucicie swoje bronie i wyjdziecie z ukrycia, a zabierzemy was do waszych. Jesteście z Królowego Mostu, prawda?
Skąd wiedziała? Nie ufałam ludziom, którzy strzelają do wszystkiego co się porusza.
- Skąd wiesz? – odkrzyknęłam pytając.
- Mamy waszego dowódcę. Kazał nam was znaleźć i przetransportować do Supraśla – odpowiedziała.
Złość we mnie zakipiała. Czy ona naprawdę uważała, że  jej uwierzę w taką bajkę? Na drodze było słychać teraz tylko ciszę oraz wiatr przynoszący kolejne fale śniegu. Żałowałam swojej porywczości, która zmusiła mnie do wycelowania i strzelenia. Całe szczęście śnieg odbijał światło księżyca, przez co było całkiem jasno. Strzał trafił kobietę w brzuch. Osunęła się ona na śnieg i wtedy rozpętało się piekło. Strzały musiały być słyszane na wiele metrów stąd. Na całe szczęście drzwi auta dawały mi jakąś ochronę. Przeciwników było jeszcze pięciu i podobnie jak my ukrywali się za swoim autem. Jedyną różnicą było to, że oni byli wyposażeni w karabiny automatyczne i nasze auto wyglądało dużo gorzej od ich pojazdu. Moi ludzie mieli pistolety, a ja miałam wiatrówkę. Strzelanina trwała i trwała, aż nadszedł pewien punkt kulminacyjny. Usłyszałam cichy jęk za sobą i zobaczyłam jak Paweł upada z dziurą pośrodku nogi.
                Chwilę po tym nie przerywając celowania postrzeliłam w szyje jednego z wrogów. Widziałam jak leży przy drzwiach z wypuszczoną bronią. Przeładowałam i  wycelowałam w jednego z nich, który chciał się wycwanić i wziąć nas od strony lasu. Dostał w nogę i upadł gdzieś w krzakach. W tym czasie Smród, który cały czas ukrywał się przy drzewach zaszedł wrogów od tyłu. Zobaczyłam jak wypada z zarośli i zabija pewnymi strzałami dwóch z nich. Na trzeciego rzucił się całą masą ciała i po chwili dobił strzałem prosto w skroń. Czułam jak moja twarz pulsuje z nerwów i adrenaliny. Upadłam na kolana obok Pawła, żeby sprawdzić czy da radę iść. W tym czasie Dalion poszedł w krzaki znaleźć tego, którego postrzeliłam w nogę. Usłyszałam krzyk i po chwili mój przyjaciel wyszedł z chaszczy ocierając klingę noża z krwi. Smród dobijał właśnie kobietę, która zaczęła się przemieniać. Zabraliśmy im wszystkie bronie, które miały jeszcze amunicję i już chcieliśmy odjeżdżać, kiedy zauważyliśmy, że opona naszego auta jest przebita. Najwidoczniej jeden z pierwszych strzałów, ten który powalił Szpiega, musiał trafić w nasze koła. Przeklinając bandytów z Supraśla. Oprócz zranienia Pawła, którego wzięliśmy na pakę, najbardziej ucierpiał Szpieg. Nie dość, że trawiony gorączką teraz jeszcze dostał w ramię. Kula całe szczęście go tylko drasnęła, ale ból musiał być duży. Nie mając innej możliwości zabraliśmy auto ludziom z Supraśla i wyruszyliśmy rozejrzeć się po okolicy za miejscem do schronienia.
                Jechaliśmy dalej w ciszy, nikt nie miał ochoty na rozmowę. Ja wyglądałam przez okno i obserwowałam zasypane śniegiem tereny. Wszystkie okoliczne lasy wyglądały podobnie, szczególnie teraz, kiedy były przysypane śniegiem. Patrzyła ze smutkiem na coraz to bardziej nieznajome polanki oraz pola. Mijaliśmy nieduże wioski, ale były one albo niezdatne do przenocowania, albo pełne trupów. Mijając jedną z nich zauważyłam jakiś ruch przy krzaku. Przejeżdżaliśmy akurat wolno i byłam prawie pewna, że ktoś tam siedzi. Nie chciałam jednak szukać kolejnych problemów. Na chwilę obecną szukałam tylko miejsca do przespania się.
                Gdy na horyzoncie pojawiało się już słońce znaleźliśmy niedużą stodołę. Sprawdziliśmy ją dokładnie i upewniając się, że jest bezpieczna poszliśmy spać. Nie śniło mi się nic. Rano zjedliśmy śniadanie i przeładowując broń szykowaliśmy do kolejnej podróży. Szczęśliwie dla nas, znaleźliśmy spory zapas paliwa, który zapakowaliśmy do bagażnika auta. Ciągle zastanawiały mnie słowa kobiety, którą zabiłam. Wiedziała o Bobrze. Czyżby był on więźniem w Supraślu? Podzieliłam się swoimi przepuszczeniami z Dalionem, a on zgodził się ze mną, że warto by było sprawdzić to miejsce, ale jeszcze nie teraz. Potrzebowaliśmy najpierw większej ilości zapasów, a patrząc na to jak uzbrojeni są ludzie z Supraśla nie mieliśmy szans. Planowaliśmy pokręcić po okolicy jeszcze dzień po czym zakończyć trasę przy mieście, w którym mogli być nasi przyjaciele. Nie widziałam ich od czterech dni i coraz mniej wierzyłam w to, że przeżyli.
                Po całym dniu przeszukiwania okolicznych wiosek znaleźliśmy trochę zapasów oraz ciepłych ubrań. Nasze były już w większości przemoczone i nie dawały odpowiedniej ochrony przed chłodem. Śnieg sypał praktycznie bez przerwy i w wielu miejscach mieliśmy problemy w przejechaniu autem. Całe szczęście nie ugrzęźliśmy nigdzie na dobre. Nadchodził wieczór, a my byliśmy na wzgórzu, z którego widzieliśmy Supraśl. Na ulicach jednak panował mrok i z naszej pozycji nie widzieliśmy nic co by dawało nadzieję na to, że ktoś tu teraz jest. Czyżby kobieta zmyśliła to wszystko, wiedząc skądś, że nasz przywódca opuścił obóz? Czy możliwe, że to wszystko sprawa Łapy? Była ona niesamowicie niebezpieczna i nigdy nie zgodziłam się na to,  żeby mieszkała ona przy nas. Bobru jednak zawarł z nią umowę i nie było sensu się spierać.
                Zostaliśmy na noc w niedużej szopie na wzgórzu, śpiąc w aucie. Było ciasno, ale nie mieliśmy czasu szukać innego noclegu. Zresztą planowałam spojrzeć jeszcze raz na Supraśl z rana, zanim odjedziemy stąd bardziej na zachód. W nocy obudziły mnie jednak dziwne dźwięki. Słyszałam jakby czyiś śmiech. Zerwałam się szukając broni pomiędzy chrapiącymi kompanami i nagle zauważyłam, że nie ma z nami Daliona. Wyszłam z auta z wiatrówką i powoli opuściłam szopę idąc za dźwiękiem śmiechu. Zobaczyłam go na dworze. Stał i patrzył na dziwną scenę rozgrywającą się w mieście. Ktoś ewidentnie jeździł po ulicach. Widać było z daleka światło. Czyżby to Bobru? Nim zdążyłam dobrze się przyjrzeć pojazd znikł na drodze prowadzącej na zachód. Bałam się, a każdy podmuch zimnego powietrza wręcz krzyczał głośno „wracaj do spania”. Nie miałam sił ani humoru na szaleństwo Daliona. Wróciłam więc po cichu do auta, rozmyślając przed ponownym zaśnięciem o tym co zobaczyłam.
                Rankiem nie pytałam o nic. Zjedliśmy, spakowaliśmy szybko i ruszyliśmy na zachód. Teraz mieliśmy jakiś cel, jeżeli ten pojazd był kierowany przez Bobra, a według tego co dowiedzieliśmy się od kobiety z Supraśla, było to możliwe, musiałam się dowiedzieć.
                Kolejne dni mijały w ten sam monotonny sposób. Szpieg dalej źle się czuł, ale dał radę chodzić i regenerował powoli siły. Jechaliśmy na zachód przez zaspy śniegu, zauważając co jakiś czas wgniecenia od opon na drodze. Podążaliśmy za kimś, ale czy to był ktoś przyjazny? Nie było jednak sensu zostawać w okolicach Królowego Mostu. Jedyne co nas tu czekało to śmierć. Jeżeli ktokolwiek przetrwał to na pewno również opuścił to miejsce. W ten sposób dotarłam do sytuacji teraźniejszej. Minęło już dziewięć dni od odjazdu Bobra i cztery od zobaczenia pojazdu, za którym wciąż podążamy. Jakimś cudem ciągle znajdujemy jego ślady.  Myślę, że jechalibyśmy dalej w ten sam sposób gdyby nie jedno. Dziewiątego wieczora zobaczyliśmy na niebie coś dziwnego. Wyglądało to jak helikopter, który wisiał na horyzoncie, aż w końcu spadł gdzieś, zostawiając w miejscu upadku ogromne ilości czarnego dymu. Pojechaliśmy w jego kierunku.

sobota, 7 czerwca 2014

Rozdział 2: Dziewczyna, która przetrwała

Coś kompletnie nowego. Zupełnie inna perspektywa widzenia. Wpadłem na ten pomysł jeszcze w początkowych fazach tworzenia, wiedziałem, że będzie to coś nowego i coś naprawdę fajnego. W tym rozdziale dowiecie się co stało się z Natalią oraz rzucone zostanie ponownie trochę światła na przeszłość Łapy! Proszę o komentarz z opinią i rozesłanie bloga znajomym ;)
Zapraszam do czytania!

------------------------------------------------------

Rozdział 2 (Natalia): Dziewczyna, która przetrwała


                Wspomnienie ucieczki z Królowego Mostu było wciąż świeże. Pamiętałam wszystko z tego feralnego wieczora. Do dzisiaj czułam ten niepokój związany z zaginięciem Bobra, Ernesta i Cinka. To co zrobili było nie naturalnie głupie. Wszyscy są pewni, że wpadli oni w jakąś pułapkę lub po prostu zostali otoczeni przez zombie. Następnie wyszedł ten beznadziejny pomysł na ruszenie na poszukiwania i to sprawiło, że kolejne osoby odjechały i do teraz nie wiedziałam gdzie są. Gdy wieczorem zaatakowano nas to była istna masakra. Jola dostała pierwsza, a chwilę po niej zdjęto strzałem w głowę koleżankę Łapy. Wtedy właśnie pochwycił mnie Gigant. Chciałam pomóc w tej walce, ale on nie puszczał mnie. Nic nie dawały mi bezsilne uderzenia w jego kombinezon ochronny. Słyszałam tylko rytmiczne słowa wychodzące z jego ust, „Bobru kazał cię chronić… Bobru kazał cię chronić…” i tak ciągle, aż znaleźliśmy się daleko na północ. Wtedy Karol mnie położył i łapiąc ciężko powietrze osunął się pod jedną z drzew aby odpocząć. Byliśmy gdzieś w środku puszczy. Przez zachodzące na siebie korony drzew widoczny był księżyc i gwiazdy.
                 Po około godzinie usłyszeliśmy kroki. Z zarośli wyszła ta mała dziewczyna, którą mój ukochany wziął jako zakładniczkę. Za nią wyszło trzech ludzi Łapy. Przez chwilę miałam nadzieję, że powiedzą, iż w obozie jest już bezpiecznie i możemy wrócić. Oni jednak nie mieli zadowolonych min. Jeden z nich, najwyższy i najstarszy, miał długie włosy związane w warkocz i targał na plecach trochę zapasów. Jego twarz była gładka, bez najmniejszego śladu zarostu. Wydawał się być dobrze zbudowany, ale ciężko było mi określić przez warstwy ciuchów, w które był ubrany. Drugi z nich, jedyny noszący broń palną, był odrobinę młodszy od poprzedniego – miał krótkie blond włosy i to dodawało mu urody. Poza tym nie wyróżniał się niczym szczególnym. Trzeci z nich był zaledwie chłopcem, który nie przeszedł jeszcze całkowitej mutacji głosu. Mimo to w jego piwnych oczach można było zobaczyć determinację, a czupryna koloru smoły i piegi dodawały mu trochę dzikości.
                Cała trójka była ubrana naprawdę ciepło, co najlepsze młodzieniaszek niósł kurtkę, którą wręczył mi. Podziękowałam mu, ponieważ zaczęło mi doskwierać zimno. Siostra Łapy wyglądała dokładnie jak jej siostra – czarny, sięgający pośladków warkocz, blada cera oraz bez względu na sytuację czarny strój. Obie siostry były bardzo ładne, ale jak dobrze się przekonałam wyjątkowo niebezpieczne.
                W ten oto sposób opuściliśmy Królowy Most podążając na zachód. Nie minęło parę godzin, kiedy z nieba zaczął padać śnieg. Szybko zgniłozielone lasy zostały okryte śnieżną pierzyną, a błotniste drogi zamieniły się w śnieżne kaniony. Z początku szliśmy tylko na zachód, chcąc uciec jak najdalej od miejsca ataku, ale około pięciu godzin od ucieczki z Obozu usłyszeliśmy dźwięk silnika i zobaczyliśmy w ciemności światła samochodu. Byliśmy akurat w niedużej wiosce niedaleko Kołodna. Młoda już chciała krzyczeć, zapewne myśląc, że to ktoś z naszych, ale jeden z nich, ten z długimi włosami, zatkał jej usta. Przyczailiśmy się w krzakach czekając, aż auto ruszy dalej. Z daleka wyglądało to jak pojazd ludzi z Supraśla. Przeczekaliśmy dobre piętnaście minut w całkowitej ciszy. Przemarzliśmy bez ruszania się więc po upewnieniu się, że jest bezpiecznie ruszyliśmy dalej.
                I tak włóczymy się do teraz. Szliśmy akurat lasem rozglądając się uważnie i co jakiś czas używając naszej jedynej latarki, aby znaleźć drogę w niekończącym się labiryncie drzew. Co jakiś czas przekraczaliśmy piaskową drogę, ale ostatecznie nie znaleźliśmy większego skupiska domów. Nogi bolały mnie już potwornie i nie czułam nóg z zimna, ale szłam bez narzekania. Humory ludzi mnie otaczających były marne, a ja nie zamierzałam ich demoralizować bardziej. Musiałam się trzymać Giganta. Ogromny mężczyzna poskrzypiwał głośno przy każdym kroku. Słychać też było uderzające o siebie elementy kombinezonu ochronnego, które pokrywały jego ciało. No i oczywiście miecz. Przewieszony przez plecy wyglądał jakby był w stanie przeciąć samochód na pół.
                Po kolejnej godzinie tułaczki znaleźliśmy w końcu nieduży domek po środku lasu. Idąc powoli z bronią podeszliśmy do niego. Już z podwórza słychać było krążące po nim zombie. Najgorsze było to, że oprócz przystojnego członka ekipy Łapy oraz Giganta byliśmy kompletnie bezbronni. Wykorzystując ten fakt Karol ruszył pierwszy. Zakradliśmy się szóstką na ganek i powoli podeszliśmy do drzwi. Domek wyglądał jakby nie pełnił funkcji mieszkalnej od paru miesięcy. Widocznie ta leśniczówka była opuszczona, ale jakimś cudem przypełzły tu zombie. Możliwe, że ktoś tu się ukrywał przed nami. Gigant wyciągnął z cichym sykiem miecz z prowizorycznej pochwy po czym nacisnął klamkę. Tuż za nim wszedł Najmłodszy, który oświetlał wnętrze latarką. Co prawda nie widziałam co się dokładnie stało, ale po dźwiękach doszłam do wniosku, że Gigant poradził sobie z zadaniem bez większych problemów.
                Po wejściu zauważyłam dwa rozpołowione cielska leżące pod ścianą. Wszyscy weszli pospiesznie do środka i Przystojny zamknął drzwi. Całe szczęście zamek jeszcze był. Szybko się rozgościliśmy. Domek składał się z jednej dużej izby przedzielonej piecykiem. Na ścianach wisiały trofea łowieckie, ale w szafkach ziały pustki. Co prawda przy kominku było nawet drewno, rozpałka i zapałki, więc mogliśmy sobie pozwolić na rozgrzanie się paroma szczapami. Tym zajął się Długowłosy.
                Po chwili na moją twarz buchnęło przyjemne ciepło. Rozkosz była tak wielka, że aż przeszedł mnie dreszcz. Stłoczyliśmy się blisko siebie i zaczęliśmy rozpakowywać żywność. Nie było tego dużo, ale rozumiałam, że nikt nie miał czasu pakować tego więcej. Przygotowaniem jedzenia zajęłam się ja i Młoda. W tym czasie mężczyźni z grupy Łapy rozmawiali w kącie, a Gigant siedział oparty o piecyk i ostrzył miecz osełką. Prosząc  Młodą o nałożenie porcji podeszłam do Karola. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na jego wygląd. Miał on nieduży zarost, szczególnie pod nosem i krótkie włosy z widocznymi zakolami. To wszystko koloru brązowego. Co prawda nie był okazem przystojnego mężczyzny, ale też nie można go było nazwać brzydkim.  Usiadłam naprzeciwko niego krzyżując nogi i zaczęłam rozmowę:
- Nie uważasz, że powinniśmy zawrócić i rozejrzeć się po Królowym Moście? Może ktoś akurat przeżył? Albo…
- Wrócił Bobru? Natalio nie możemy żyć nadzieją przez cały czas. Moglibyśmy przecież odwiedzić okoliczne miasteczka i wioski, żeby poszukać naszych ludzi, ale nie rozumiesz jak wielkie to jest ryzyko? Nie zrozum mi źle, obiecałem coś Bobrowi i jeżeli będzie trzeba to podążę za tobą, ale nie wiemy nawet gdzie szukać… - stwierdził przerywając ostrzenie broni.
Miał rację. Nie mogłam jednak pogodzić się z tym faktem. Cieszyłam się z bezpieczeństwa jakie potrafił nam zapewnić. W jego rękach czułam się beztroska i kochana. Powoli przyzwyczaiłam się do życia w tym Obozie, gdzie poza paroma incydentami nie działo się nic złego.
- Czyli myślisz, że powinniśmy po prostu ruszyć przed siebie? Zostawić to wszystko za nami? Wybacz, ale nie wierzę w to, że wszyscy zginęli. Na pewno są gdzieś tam – mówiłam, tracąc powoli cierpliwość.
- Myślę, że – zaczął wstając – powinniśmy znaleźć trochę zapasów i ruszyć na zachód. Pójdziemy wzdłuż drogi krajowej i poszukamy jakiegoś sprawnego auta, po czym będziemy mogli myśleć o poruszaniu się po okolicznych wioskach. Na piechotę zamarzniemy, wpadniemy w grupę zombie, albo staniemy się łatwym celem, dla innych ocalałych, jak tych, którzy nas ściągają. Rozumiesz? – zapytał.
- Tak… - odpowiedziałam pokornie, wstając i idąc przy Gigancie po jedzenie. Zjedliśmy w szóstkę w ciszy po czym położyliśmy się spać. Karol stanął na warcie, a reszta prawie natychmiast zasnęła. Dopiero teraz poczułam ogromne zmęczenie, po tym całym długim dniu.
                Gdy się obudziłam było już jasno. Gigant drzemał oparty o stertę ubrań, a Młoda leżała najbliżej kominka. Skuliła się z zimna, ale z tego co widziałam dalej spała. Długowłosy, Przystojny  i Najmłodszy rozmawiali o czymś ubierając się. Podeszłam do naszych zapasów i wyciągnęłam butelkę wody. Wzięłam dwa łyki po czym zaczęłam się ubierać. Przed nami był ciężki dzień pełen przepychania się przez śnieg oraz szukania auta. Przez noc napadało tego mnóstwo. Zaspy sięgały teraz spokojnie do kolan.
                Niecałą godzinę potem, po skromnym śniadanku, wyruszyliśmy. Szliśmy cały czas przez białe lasy, co jakiś czas podążając wzdłuż dróg. Przy pierwszej z nich zauważyliśmy samochód. Był on przysypany śniegiem aż po koła. Podeszliśmy do niego ostrożnie czekając, aż Przystojny i Gigant sprawdzą czy jest bezpiecznie. Byli już niecałe trzy kroki od pojazdu, kiedy Gigant nagle wywrócił się. Po prostu szedł i upadł ciężko na śnieg. Nie do końca wiedziałam o co chodzi, aż zauważyłam trupa wyłaniającego się ze śniegu i sięgającego zębami do jego ręki. Zaczęłam biec, ale Najstarszy przytrzymał mnie i kazał zostać. Patrzyłam bezsilnie jak trup wgryza się w rękę Giganta, ale po chwili przeszła mnie fala ulgi. Okazało się bowiem, że trup nie umiał przegryźć ochraniającego mężczyznę kombinezonu i po chwili jego głowa została przecięta na pół dźgnięciem miecza. To jednak był dopiero początek.
                Nagle ze śniegu zaczęły wyrastać, w różnych miejscach, ręce. Nie było ich dużo, a przynajmniej tak mi się wydawało, ale niektóre pojawiły się na drodze miedzy nami, a samochodem. Nie czekając, aż Najstarszy znowu mnie powstrzyma wyrwałam mu się i krzyknęłam do Giganta:
- Uciekaj!
To co zrobił przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Nigdy nie widziałam podobnego występu. Gigant przeciął najbliższego trupa na pół po czym przeskoczył kolejnego rozpłatując mu głowę na pół. Następnie zaszarżował na wyłaniającego się przy Przystojnym i samym uderzeniem opancerzonego barka odrzucił go metr do tyłu. Przystojny próbował wycelować do któregokolwiek, ale nie wychodziło mu to, ponieważ Karol biegał od jednego do drugiego i zabijał je tym samym zmniejszając dystans do nas. Po chwili osłaniając Przystojnego przed kolejnym trupem doskoczył do nas i kazał uciekać. Nie musiał powtarzać dwa razy.
                Przez kolejne trzy godziny nie znaleźliśmy ani zombie ani niczego innego. Zrobiliśmy dwa nieduże postoje, aby się napić, ale poza tym staraliśmy się utrzymać tempo marszu. Nagle przekraczając kolejne wzgórze zobaczyliśmy z niego drogę. Wiła się ona niczym wąż wchodząc w jeden las, a wychodząc w drugi. Na jej środku oprócz śniegu zobaczyliśmy coś. Musieliśmy zbiec kawałek, żeby dokładniej się przyjrzeć temu co widzimy. Będąc przy drzewach około pięćdziesięciu metrów od celu, przyjrzałam się dokładnie. Na drodze stał wóz, a przy nim poruszały się trzy osoby. Wyglądało to na rodzinę – był mężczyzna, kobieta i dziewczyna, która wyglądała na około siedemnaście lat, czyli była w moim wieku. Ten pierwszy, miał długie wąsy, które było dobrze widać z daleka i w ręce trzymał strzelbę. Siedział oparty o bagażnik i obserwował okolicę. Obok niego siedziała żona, która  szukała czegoś na tylnych siedzeniach samochodu. Wyglądała na dosyć pulchną. Córka, bo prawdopodobnie tym dla tej dwójki była, szła akurat do lasu, prawdopodobnie za potrzebą.
                To był nasza okazja. Wiedziałam, że jestem w stanie zapewnić drużynie byt, tak samo jak robił to Bobru i zamierzałam to udowodnić. Od tego zależało to czy przeżyjemy. Musieliśmy przejąć te auto. Mówiąc co zamierzam zrobić spotkałam się ze sporą dezaprobatą, ale ostatecznie wybłagałam pistolet od Przystojnego i uzyskałam zgodę Giganta na to, żeby zrealizować mój plan. Zdjęłam kurtkę i położyłam ją na ziemi, żeby wyglądać bardziej realistycznie do mojej roli po czym wybiegłam na pole. Ci ludzie wybrali sobie naprawdę beznadziejne miejsce na postój. Wąsaty mężczyzna zauważył mnie bardzo szybko. Całe szczęście nie widział mojej broni, którą miałam schowaną za plecami przy pasku. Nim zdążył podnieść broń krzyknęłam:
- Ratujcie mnie ludzie! Błagam! – krzycząc podchodziłam coraz bliżej, chociaż nie biegłam już. Wąsaty mężczyzna przeszył mnie wzrokiem.
- Kim jesteś dziewczyno? Przed czym uciekasz? – zapytał dosyć niskim, męskim głosem.
- Zombie nadchodzą. Przed chwilą zabiły… one zabiły -  w tym momencie rozkleiłam się i upadłam na kolana przed nimi. Byłam nie dalej jak dziesięć kroków od nich i auta. Teraz z bliska mogłam zobaczyć, że mężczyzna jest dosyć stary, musiał mieć już prawie pięćdziesiątkę na karku, a kobieta rzeczywiście jest pulchna, ale z jej twarzy można było wyczytać, że jest miła osobą. Zrobiło mi się jej szkoda. Obserwując zmianę wyrazu twarzy wąsatego mężczyzny widziałam jak podchodzi do mnie, ciągle mierząc strzelbą i staje dosłownie trzy kroki ode mnie.
- Kogo zabiły dziewczyno? Jak daleko stąd… - zaczął, ale przerwał mu ktoś stojący za mną.
- Ojcze ona ma broń! – zdążyła krzyknąć dziewczyna po czym padł strzał.  Wąsaty mężczyzna osunął się na ziemię barwiąc śnieg na różowo, a potem na czerwono. Usłyszałam krzyk rozpaczy z ust dziewczyny, który szybko przerodził się w wrzask pełen gniewu i nienawiści. Dziewczyna zaszarżowała na mnie, jednak nie miała broni więc tutaj była moja przewaga. Wymierzyłam do niej i powiedziałam najspokojniej jak potrafiłam:
- Jeżeli do mnie podejdziesz to dołączysz do ojca.
Nie posłuchała. Trafiłam ją w ramię, ale ta pomimo bólu rzuciła się na mnie i wywróciła na śnieg. Poczułam zimno na całych plecach, nogach oraz pośladkach. Po chwili do tego wszystkiego doszło uczucie duszenia. Dziewczyna zaczęła mnie dusić, starając się z wszystkich sił mnie zabić. Drapnęłam ją wolną ręką po twarzy, aż do krwi, ale ta kontynuowała atak. Z każdą sekundą robiło mi się coraz ciemniej w oczach, aż uścisk nagle zelżał. Do akcji wszedł Najmłodszy. Uderzył, opętaną gniewem, dziewczynę w tył głowy kamieniem po czym zrzucił ją ze mnie i zaczął mnie osłaniać. Zobaczyłam jak dołącza do niego Przystojny, który podnosi broń. Usłyszałam też krzyk żony wąsatego mężczyzny i po chwili zobaczyłam jak upada ona. Z tego co wiedziałam zemdlała. Poprosiłam ludzi Łapy, żeby zanieśli obie kobiety pod drzewo i zostawili je na pastwę losu. Z lasu wyłonił się Najstarszy, który prowadził przy sobie Młodą. Auto było nasze.
                Nie traciliśmy nawet czasu na przeszukanie go. Po prostu wsiedliśmy i odjechaliśmy. Było one na tyle duże, że pomieściłoby jeszcze z dwie-trzy osoby. Spod śniegowego płaszczu zobaczyłam, że było ono niebieskie. Z trudem łapiąc oddech opadłam na tylne siedzenie i rozejrzałam się po wnętrzu. Były tu dwie torby z jedzeniem i jedna z różnego rodzaju rzeczami. Znalazłam tam trochę bandaży, wodę utlenioną, dwie paczki zapałek oraz dwa noże kuchenne. Jeden wzięłam ja, a drugi podałam Młodej. Gigant patrzył na mnie z dziwnym smutkiem w oczach. Wydaję mi się, że pomimo jego postury i wielkości, był on straszliwie słaby psychicznie. Taki jaki powinien być normalny człowiek. Zobaczył już zbyt wiele zmienionych ludzi.
                Zdobyliśmy w końcu wóz, ale nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy. Nie mieliśmy mapy, a nasze częste skręcanie i przecinanie drogi przez las na pewno nie pomagało. Dlatego też jechaliśmy po prostu drogą, w tą samą stronę, w którą jechał wąsaty mężczyzna z rodziną. Słońce zaszło na niedługo po całej akcji, więc skręciliśmy w las i tam spędziliśmy noc. Znaleźliśmy idealną polankę, przypominała ona trochę tą na której powrócił Bobru. Tamtej nocy było naprawdę niebezpiecznie, ale czułam się wyjątkowo, kiedy zobaczyłam go znowu. Siedząc w ciepłym aucie i patrząc przez szybę przez chwilę nawet myślałam, że go zauważyłam, ale niestety to był tylko i wyłącznie zombie. Najstarszy okazał się być świetnym kierowcą. Najmłodszy z kolei wydawał się najprzyjemniejszy z całej grupy i siedząc na tylnym siedzeniu opowiadał nam różne historie, które choć trochę pozwalały zapomnieć o otaczającym nas gównie.
                Na kolacje zdjęliśmy paczkę sucharów, które popijaliśmy herbatą, którą kobieta miała w jednej z torebek z jedzeniem. Prawdopodobnie przygotowała ją już jakiś czas temu, bo smakowała dziwnie, ale zawsze lepsze to niż nic. Spało się strasznie niewygodnie. Najstarszy i Przystojny spali z przodu na siedząco, Gigant oraz Najmłodszy ścisnęli się z tyłu, a ja z Młodą miałyśmy najwięcej miejsca na środku. Zaczęłam lubić tą dziewczynę. Chociaż często chodziła smutna to starała się ze wszystkich sił aby pomagać innym. Była trochę jak młodsza siostra, przynajmniej dla mnie.
                Kolejne trzy dni miały identyczny schemat. Jechaliśmy cały dzień, plądrowaliśmy napotkane budynki, robiliśmy postoje, podczas których jedliśmy oraz spaliśmy. W końcu po tych wszystkich manewrach zaczynało nam brakować paliwa, całe szczęście w bagażniku znaleźliśmy dwa kanistry pełne benzyny. Pod koniec trzeciego dnia dojechaliśmy w okolicę Białegostoku. Poznałam moje rodzinne miasto po dwóch charakterystycznych kominach, które był widać z daleka. Poza tym zmieniło się tu dużo. Jak odjeżdżałam stąd z grupą Alexa to zabudowania jeszcze jakoś wyglądały, ale teraz wszystko przypominało ruinę. Splądrowane domy, sklepy oraz magazyny, pojedyncze zombie przełażące z jednej strony ulicy na drugą oraz otaczająca miasto cisza. Wydawało mi się, że dźwięk silnika naszego samochodu jest słyszalny w każdym miejscu w promieniu paru kilometrów. Wiedzieliśmy teraz, że aby dostać się w okolicę Królowego Mostu wystarczy ruszyć na wschód, ale nie mieliśmy już nadziei na znalezienie tam kogoś żywego. Po drodze mijaliśmy ogromne stado zombie  i nawet jeżeli nasi przyjaciele je omijali na pewno padli ofiarami głodu lub śnieżycy.
                Tego wieczora wypełzliśmy w końcu obolali z auta i postanowiliśmy przespać się w jednym z magazynów na obrzeżach miasta. Z początku oczywiście dokładnie go przeszukaliśmy. Teraz cała nasza szóstka była uzbrojona w bronie do walki wręcz. Trzy noże, tłuczek do mięsa, siekiera oraz miecz. Zostawiając Najstarszego i Najmłodszego przy aucie w czwórkę ruszyliśmy do magazynu. Gdyby nawet był dzień byłoby tu strasznie ciemno, bo pojedyncze okna były tak brudne, że wydawały się wręcz nieprzejrzyste. Cały budynek był splądrowany tak jak myśleliśmy, ale to co zobaczyliśmy w ostatnim pomieszczeniu kompletnie zniechęciło nas do spędzenia tu nocy. W przedostatnim pomieszczeniu pełzał trup kobiety, który zjadał ciało dziecka. Musiała tu się ukrywać matka ze swoją pociechą i wtedy coś ją zabiło. Było to tak potworne, że nawet Gigant stwierdził, że wytrzyma kolejną noc w trasie, bylebyśmy tylko odjechali stąd jak najdalej.
                Pakując się ponownie do auta ruszyliśmy na północny wschód, mniej więcej w kierunku Królowego Mostu. Dzisiejszy wieczór był odrobinę cieplejszy, chociaż mróz i tak dawał się we znaki. Usiadłam opatulona ciepło na masce auta jedząc konserwę rybną ,kiedy podeszła do mnie Młoda. Przycupnęła obok mnie spoglądając na pojedyncze gwiazdy przebijające się przez chmury. Zatrzymaliśmy się dzisiaj w ruinach jakiegoś hangaru, który nie miał już dachu, ale był ogrodzony ceglaną ścianą chroniącą trochę przed wiatrem.
- Natalio… mam sprawę… – zaczęła nieśmiało Młoda.
- Tak? – zapytałam spoglądając na nią. Jeszcze nigdy nie wyglądała równie słodko jak teraz.
- Chyba wiem dlaczego… dlaczego to wszystko się stało – powiedziała po cichu.
Dreszcz mnie przeszedł po plecach, ale wydawało mi się, że to tylko od zimna.
- Dlaczego co się stało? – zapytałam zaciekawiona odkładając konserwę na bok.
- Dlaczego ci ludzie nas zaatakowali. Och Natalio… - w tym momencie Młoda kompletnie się rozkleiła. Przytuliłam ją do siebie i trzymała, aż się uspokoiła.
- Oni… My… Ja i moja siostra znałyśmy tych ludzi. Oni nas szukali, tak naprawdę przed nimi uciekała moja siostra. Chciała mnie chronić. Ja… ja przepraszam – skończyła znowu łkając.
- Znałaś tych ludzi? Kim oni byli? – zapytałam najdelikatniej jak potrafiłam.
- To była grupa naszego ojca. On jest bardzo, bardzo złym człowiekiem. Zabijał innych i nas męczył. Dlatego od niego uciekłyśmy i wtedy to wszystko się zaczęło… - powiedziała.
Nie pytałam o więcej. Poczułam złość. Łapa nas wykorzystała. Co prawda rozumiałam, że chciała chronić siostrę, ale przez nią prawdopodobnie nie zobaczę nigdy więcej Bobra, Ernesta, Cinka, Sołtysa i innych. Nie mogłam okazać złości. Musiałam ją pocieszyć bez względu na wszystko.
- To nie twoja wina Młoda. Nie… - w tym momencie rozmowę przerwał nam wybuch. Młoda pisnęła głośno, a ja zeskoczyłam z auta i zaczęłam się rozglądać. Wtedy to zobaczyłam. Na niebie był helikopter w ogniu. Spadał on w dół gdzieś na zachód od nas. Reszta szybko znalazła się przy nas i wspólnie obserwowaliśmy jak nad lasem w płatkach śniegu helikopter obniża lot i uderza gdzieś o drzewa. Zobaczyłam słup ognia i po chwili w tym samym miejscu zobaczyłam czarny dym. W mojej głowie natychmiast pojawiła się myśl. Spojrzałam na Giganta. On patrzył w miejsce katastrofy i po chwili spojrzał na mnie. Usłyszałam swój własny głos mówiący:
- Ten dym będzie widoczny z wielu kilometrów. To znaczy, że… - nie skończyłam bo przerwał mi Gigant.

- Ktoś z naszych może tam iść…