wtorek, 28 stycznia 2014

Rozdział 2: Ciężka Droga

Drugi rozdział, w nim zaczyna się dziać, chociaż muszę przyznać, że do kolan nie dorasta rozdziałom od piątego w górę. Jak zwykle proszę was o rozsyłanie bloga znajomym oraz komentowanie :) Włączcie klimatyczną muzę i zapraszam do czytania :D

Korekta: Pablord
-----------------------------------------------------------------

Rozdział 2 : Ciężka droga


Kończyłem nakładać rękawiczki rowerowe. Byłem pewien, że się przydadzą i podszedłem do drzwi. Zawahałem się i przez chwilę myślałem jeszcze czy nie wrócić, nie uderzyć w twarz i spróbować obudzić się z tego dziwnego snu, ale zaniechałem tego.   
Nacisnąłem delikatnie klamkę wcześniej sprawdzając przez judasza, czy korytarz jest czysty. Był. Wyszedłem i na dłuższą chwilę zawiesiłem się. Zamykać drzwi? – spytałem sam siebie. To była jedna z dziwniejszych sytuacji, taka, której nie wyobrażasz sobie na co dzień. Prawdopodobnie rozpętała się apokalipsa. Ludzie albo uciekają, albo giną. To samo złodzieje. Czy ktoś będzie brał pod uwagę sprawdzenie właśnie tego mieszkania? Myślałem tak jeszcze przez dłuższą chwilę, kiedy dźwięki wystrzałów z pistoletu, gdzieś z ulicy, ocuciły mnie. Zdecydowałem zamknąć drzwi i to najdokładniej, jak umiałem. Zadowolony ze swojej roboty zbiegłem powoli po schodach.
Mimo długiego rzeźnickiego noża w ręce, bałem się jak diabli. Nie wiedziałem, czy nie sparaliżuje mnie strach od razu po zejściu na dół i zobaczeniu zagrożenia. A co jeżeli rzeczywiście wybuchła Apokalipsa i będę musiał zabić kogoś znajomego? Przypomniałem sobie kolejny cel, jaki zaznaczyłem, w nagranym rano materiale : … później pójdę po Kiciusia, czyli Erniego. Wiem, że on będzie na mnie czekał i on dobrze wie, że po niego przyjdę – te słowa brzmiały bardzo nierealnie zaledwie dwie godziny temu. Teraz nie widziałem w nich nic niedorzecznego. Zamierzałem pójść po niego do szkoły. Czekała mnie długa i ciężka droga poprzez osiedlowe uliczki, główną ulicę, dziedziniec opery i park, aż do labiryntu tych uliczek, których nazw nigdy nikt nie pamięta. Tak, właśnie tam było moje liceum.
Dochodząc do drzwi od klatki poczułem narastające obawy, ale bez dłuższej zwłoki pchnąłem je, aby zobaczyć piekło. Tuż przy wejściu leżał konający, starszy mężczyzna z rozszarpanym gardłem. Próbował krzyczeć, ale nie miał jak. Wydawał jedynie żałosne, agonalne powarkiwania. Ominąłem go i rozejrzałem się. Widziałem mnóstwo umierających ludzi, słyszałem wciąż całkiem niedalekie odgłosy walki, ale nie widziałem żadnego zombie. Co najważniejsze alejka na lewo była czysta, a to właśnie ona była moją drogą do przyjaciela. Zacząłem truchtać. Czułem się niezwykle wygodnie w obecnym stroju i skradanie wychodziło mi całkiem dobrze – nie robiłem żadnego hałasu.
Bez problemu dotarłem do rogu bloków mieszkalnych, skąd zobaczyłem pocztę, a za nią kolejną osiedlową uliczkę. Tym razem nie było tak kolorowo. Już z daleka zobaczyłem uciekającego przed paroma zimnymi chłopaka. Teraz byłem już pewien, jaka zagłada spadła na ludzkość. Wyglądał na młodszego ode mnie i już na pewno bardziej przerażonego. Przez chwilę myślałem, czy nie sprintować w jego kierunku i mu jakoś pomóc, lecz porzuciłem ten pomysł. Od początku ustaliłem sobie, że będę trzymał się paru zasad. Pierwsza? „Nie ufaj nikomu”. Chłopak dał sobie radę, bo ruszając w kompletnie innym kierunku, coraz bardziej oddalał się od goniącej go grupy.
Wychyliłem się kawałek dalej i zamarłem. Pierwsze, co uświadomiło mnie o niebezpieczeństwie, to było powarkiwanie i kroki, narastające z każdą chwilą. Drgająca ze strachu ręką sięgnąłem po nóż i rozejrzałem się. Wiedziałem,  że muszę się przełamać, bo po zabiciu pierwszego z nich będzie lepiej, ale to było ciężkie. Bądź co bądź to był człowiek. Nie jest łatwo zadecydować o czyimś losie, jednak wiedziałem dokładnie, że muszę się przełamać. Wtedy go zobaczyłem. Brudny, zakrwawiony zombie wyczłapał się z sąsiedniej alejki. Szedł do mnie powoli, jakby wiedział, że nie zdołam uciec. Przerażenie sięgnęło zenitu. Znowu byłem sparaliżowany ze strachu, z tą różnicą jednak, że już wcześniej ustaliłem sobie jeszcze jedną, bardzo ważną zasadę, która natychmiast mnie z tego stanu uleczyła – „Nie karm nikogo swoim strachem. Opanuj go. Jeśli tego nie zrobisz, Twój przeciwnik będzie tylko rósł w siłę”. Nie wiem jak, nie wiem, co takiego magicznego było w tych słowach, ale natychmiastowo odzyskałem dużą część pewności siebie. Dam radę -  powiedziałem sobie w myślach, ruszając do przodu i zamachując się nożem. I tutaj pomogła mi kolejna zasada – „Celuj w głowę. Odłącz ich żądzę mordu od mózgu”. Wycelowałem. Cięcie nie było jednak perfekcyjne, ręka drżała zbyt mocno i jedyne co zdołałem zrobić, to przeciąć policzek martwiaka, uwalniając tym samym falę ciemnej, brudnej krwi. Zatrzymało go to jednak na wystarczająco długo, abym wyprowadził kolejny cios. Tym razem ostrze przyjemnie zatopiło się w czaszce, wywołując kolejną fontannę krwi. Bezwładne ciało osunęło się, farbując chodnikowe cegły na ciemny kolor. Poczułem się lepiej i pewniej. Może to nie był wielki sukces, aczkolwiek udało mi się. Przełamałem się i bez większego problemu zabiłem. Nie wiem, czy powinien być dumny z tego, choć w tych czasach bezlitosność była ważną cechą, szczególnie przeciwko zmarłym.
Przed podjęciem dalszej wędrówki, rozejrzałem się raz jeszcze. Daleko wzdłuż ulic, widziałem grupkę martwych grzebiących się w czyichś zwłokach. Całe szczęście miałem przekroczyć ulicę i zostawić ten widok daleko na lewo ode mnie. Czułem się słabo, chociaż wiedziałem, że muszę iść dalej, inaczej coś lub ktoś mnie zabije. Przeskanowałem wzrokiem moją trasę. Zadziwiające było to, jak szybko apokalipsa zmieniła ładnie wystrzyżone trawniki i zadbane krzaki w połamane, podeptane i zdewastowane zielsko. W blokach na około było widać pojedyncze kłęby dymu. Ścieżka za mną dalej była czysta.
Przechodząc do pozycji przykucniętej przeszedłem przez przejście dla pieszych i wtedy z lewej usłyszałem hałas. Trzy samochody z zawrotną prędkością przebyły róg przy którym przed chwilą byłem i ruszyły w stronę wyjazdu z osiedla. Kierowcy nie zwrócili nawet na mnie uwagi. Nie to jednak było najgorsze. Z miejsca skąd wyjechały samochody zaczęły biec w tę stronę zombie. Nie zauważyły mnie jeszcze, jednak wiedziałem, że muszę przyspieszyć i nie odwracając się ani na chwilę, ruszyłem przykucnięty w stronę poczty. Tutaj też było widać ślady zmarłych. Byłem wręcz pewien, że ktoś lub coś było w środku, więc nawet nie próbowałem się zbliżać. Ciesząc się minąłem budynek i wyszedłem na prostą sprawdzając, czy nie czekają na mnie kolejni. Ta dróżka osiedlowa również wydawała się pusta, więc nie tracąc czasu pobiegłem. Na parkingu przy bloku stało wyjątkowo mało aut, co oznaczało, że wiele osób odjechało, ale niestety też wystawiło mnie to na konieczność biegu na otwartym terenie, co nasilało odgłos moich kroków i ujawniało moją pozycję.
Tak jak się spodziewałem w połowie chodnika usłyszałem warczenie. W jednej z klatek widziałem trzech szwendaczy próbujących się wydostać, waląc zakrwawionymi kończynami w szyby. Również na prawo, z okolicznego placu zabaw ruszył za mną jeden z nich. Starałem się opanować strach, przyspieszyłem chód i dalej biegłem do przodu. Dobiegałem do dosyć nieciekawej okolicy – pawilonów handlowych i głównej drogi. Żyłem nadzieją, że nie spotkam tam zbyt dużo zombie, ani nikogo wrogo nastawionego. Myliłem się niestety.
Skręcając z uliczki osiedlowej już za rogiem usłyszałem kroki, warczenie i odgłosy walki. Czym prędzej skoczyłem do najbliższych krzaków i próbując się uspokoić, zacząłem monitorować drogę. Na ulicy trzech, bądź więcej dorosłych ludzi uzbrojonych w pręty, deski oraz inne bronie, katowało zombie. Radzili sobie nieźle i dzięki Bogu zmierzali w lewo, wzdłuż ulicy, kierując się najprawdopodobniej w stronę obrzeży miasta. Białystok był dosyć zaludnionym miastem i nie dziwiło mnie natężenie martwych i ocalałych na każdym kroku. Kiedy grupa oddaliła się, ściągając na siebie pobliskie trupy, rozejrzałem się jeszcze raz sprawdzając, czy mogę biec i wylazłem z kryjówki. Tamci ludzie skutecznie odciągnęli całe niebezpieczeństwo i bez problemu przeszedłem zapewne jeden z niebezpieczniejszych punktów mojej wyprawy, wkraczając na ulicę, na której był spory i pusty parking, oraz nieduże skupiska drzew, idealne do chowania się. 
Wszystkie okoliczne knajpki także wydawały się wyludnione, więc idąc ostrożnie zbliżałem się do budynku opery. Już z daleka słyszałem warczenie i kiedy tylko minąłem ostatni bar i wyszedłem na dziedziniec, zamarłem. Niedaleko znajdował się spory park, który ładnie komponował się z nowo powstałym ośrodkiem. Musiałem przejść, idąc dokładnie między budynkiem, a skupiskiem drzew. Nie spodziewałem się jednak, ilu martwych będzie się tutaj szwendało. Nie musiałem liczyć, żeby widzieć, że jest ich coś koło trzydziestu. Przykucnąłem przy drzewku i rozejrzałem się, szukając możliwej drogi bezpiecznego przejścia. Zieleń drzew uspokajała . Wziąłem głęboki oddech i próbując znaleźć jakąkolwiek szansę przeprawy oglądałem. Wtem usłyszałem szelest za moimi plecami. Obejrzałem się i zdusiłem krzyk. Zaledwie dwa kroki ode mnie był zombie. Szedł na mnie. Adrenalina zrobiła swoje. Machinalnie machnąłem nożem, zwalając zimnego z nóg. Po chwili poprawiłem, wbijając stalowe ostrze prosto w czaszkę i tym samym zabijając trupa. To było dziwne. Nawet nie zauważyłem ani nie usłyszałem, kiedy raczej mało cichy zabójca, podszedł mnie od tyłu.
 Nie zmieniło to jednak mojej sytuacji. Wciąż nie miałem pomysłu, jak przedostać się przez dziedziniec nie zbierając na siebie hordy. Okrążanie parku wzdłuż ronda, sto pięćdziesiąt metrów na prawo, było zbyt dużym niebezpieczeństwem. W sumie podobna sytuacja na lewo. Musiałem przejść tędy. Dumałem tam przez kolejne parę minut, kiedy usłyszałem strzał. Nie był on skierowany do mnie, tego byłem pewien, bo kula trafiła jednego z szwendaczy przed operą. Po chwili usłyszałem kolejne parę kul, które spotykały się z zawartością głów zimnych. Próbując zlokalizować źródło hałasu, zobaczyłem stojący w parku wóz policyjny. Stało przy nim opartych o drzwi dwóch policjantów, którzy pakowali z pistoletów w stojące przede mną trupy. Gdyby nie to, że nie ufałem nikomu, na pewno bym krzyknął coś, kiedy zobaczyłem, że zombie znajdujące się za radiowozem są coraz bliżej niczego nieświadomych strzelców. Odwróciłem głowę i po chwili usłyszałem agonalne krzyki. Zdusiłem w sobie strach i spojrzałem na zaistniałą sytuację.
 Funkcjonariusze byli właśnie jedzeni. Bronie, które trzymali, leżały niewinnie na trawie. Dziedziniec opustoszał. Wszystkie zombie ruszyły do wozu na wyżerkę. Przez chwilę rozważałem szybki sprint po broń palną, ale ostatecznie odsunąłem tę myśl od siebie. Zbyt ryzykowne. Wykorzystując fakt zamieszania, ruszyłem biegiem wzdłuż budynku, ciągle modląc się w duchu, aby osoba, po którą idę żyła. Kiedy dobiegałem do drogi, którą musiałem pokonać przed dojściem do liceum, powitał mnie widok rozbitych aut, powybijanych w okolicznych barach okien i  wszechobecny zapach śmierci. Rozejrzałem się i kiedy zauważyłem, że nie ma w okolicy nic „żywego” przekroczyłem ją, przeskakując przez znajdujący się na środku płotek, oddzielający kierunki jazdy.
 Po przejściu na odpowiednią stronę ulicy, zauważyłem kolejnego wroga. Paskudnie porozrywane, czołgające się do mnie zwłoki, znajdowały się około dziesięć metrów ode mnie. Podbiegłem ostrożnie i wpakowałem oburącz nóż w głowę przeklętej istoty. Trafiłem i zadowolony z dotychczasowego powodzenia mojej misji, ruszyłem w górę ulicy do skrzyżowania, skąd widziałem już interesujący mnie budynek. Płonął gdzieniegdzie. A zaledwie parę dni temu była próbna ewakuacja – zaśmiałem się w duchu. Ostatni odcinek drogi dzielił mnie od płotu szkoły. Ulica wyglądała fatalnie. Martwi ludzie, pogubione płaszcze, kurtki, zdewastowane auta i dużo krwi. Z jednego z budynków zwisała kobieta. Najwidoczniej złapana przez zombie podczas wyskakiwania z okna. Fatalne przeżycie.
 Minąłem ostatni zakręt i zobaczyłem wejście. Nie było tu widać szwendaczy, ale za to ślady zniszczenia owszem. Wywalone drzwi wejściowe leżały obok miejsca swojego stałego pobytu. Wkroczyłem bez wahania do budynku szkoły, rozmyślając, gdzie może być mój przyjaciel. Korytarze były pełne martwych uczniów, którzy się jeszcze nie przemienili. Musiałem działać szybko, bo za chwilę mogło tu być naprawdę gorąco. Słyszałem odgłosy walki dochodzące z wyższych pięter, ale skupiłem się teraz na zamknięciu się w dyżurce przy wejściu i wykonaniu telefonu. Wybrałem najczęściej wybierany numer i rozpocząłem połączenie. Dzięki Bogu był sygnał, co prawda jedna kreska, ale wystarczała na wykonanie rozmowy. Po chwili usłyszałem głos :
- Halo? Bolo? Zaczęło się – zaczął jak zwykle roztargnienie, ale absolutnie poważnie mój przyjaciel.
- Gdzie jesteś stary? Wszedłem właśnie do szkoły – powiedziałem.
Połączenie urwało się. Ze schodów zbiegła grupka ocalałych:
To świetnie się składa – zawołał otwierając drzwi i lądując w serdecznym, przyjacielskim uścisku. Wyglądał całkiem nieźle, nie licząc plam ciemnej krwi na bluzie i rozcięcia na nodze. Widocznie wyczuł, że na nie patrzę, bo od razu zareagował:
To nie ugryzienie. Jakiś gnojek próbował nas poświęcić, żeby uciec…
Za nim stało jeszcze trzech. W pierwszym z nich rozpoznałem jego kolegę z klasy, nazywanego po nazwisku Bochen. Wyglądał podobnie do Erniego, tylko zamiast rany na nodze był kompletnie blady, przypominał trochę wampira. Kolejną osoba była nieznajoma mi dziewczyna. Widziałem ją co prawda parę razy na korytarzu szkolnym, ale wyglądała teraz inaczej. Zawsze ładnie ubrana i odrobinę zawstydzona, teraz wręcz kipiała zapałem i pozytywną energią. Ostatnią osobą, która weszła do dyżurki był Bartek, jeden z moich najlepszych przyjaciół. Ucieszyłem się na ich widok, sam fakt, że przeżyli był cudem. W szkole zrobiło się o wiele ciszej, co oznaczało, że mało kto został przy życiu. Chciałem porozmawiać z Ernim, ale ten tylko poklepał mnie pokrzepiająco po plecach i dał znak, że musimy natychmiast opuścić to miejsce.
 Wyszyliśmy z budynku i rozejrzeliśmy się raz jeszcze. Zauważyłem, że moi towarzysze są zaopatrzeni w kije i deski co oznaczało, że kompletnie bezbronni nie jesteśmy. Ulica wydawała się czysta:
Co teraz? Przydałoby się coś ustalić – zaproponował Bartek, nazywany też czasami Goku.
Miałem plan. Kolejnym punktem w mojej porannej audycji było ruszenie do kolejnej szkoły po brata Kiciusia, czyli Ernesta i koleżankę, na której obecności mi szalenie zależało. Poznałem ją na wakacjach, właśnie na imprezie u Erniego i od tamtej pory poczułem szczególną więź, która się między nami nawiązała. Co prawda ostatnio trochę osłabła, ale wierzyłem, że nie mogę jej zostawić na pastwę losu :

W sumie to mamy plan – powiedziałem – ruszamy w kierunku Galerii Białej po broń oraz kolejne osoby.
- Nie możemy znaleźć czegoś, no nie wiem… tutaj? – zapytał.
 Zaufaj mi ziomek, po prostu wszystko jest zaplanowane. Ruszajmy teraz jak najszybszą drogą w stronę centrum. Omijajmy ulice i po prostu trzymajmy się razem – zaproponowałem, wychodząc na drogę przed szkołą. Wtedy usłyszeliśmy coś, co dogłębnie nas przeraziło. Uliczka, na której się znajdowaliśmy, była dosyć specyficzna. Jak wcześniej wspomniałem, znajdowała się w labiryncie mało mi znanych bloków i ścieżek, w których było mnóstwo nieciekawych miejsc. Teraz, byliśmy dokładnie w jednym z nich. Uliczka odbiegała w prawo na obrzeża i w lewo do centrum, tam, skąd przyszedłem. Z obu stron zaczęły do nas iść spore grupy zombie. Człapały żwawo, próbując jak najszybciej dorwać znajdujący się w potrzasku posiłek. Każdy z nas uniósł broń. Ścisnęliśmy się plecami, próbując pilnować każdej możliwej strony, ale nie było to łatwe. Nawet ze szkoły zaczęły się wyczołgiwać trupy. Przez chwilę byłem nawet pewien, że zobaczyłem dawnego nauczyciela od języka polskiego, ale po chwili zdałem sobie sprawę, że to teraz kompletnie nie ma znaczenia. Ernest krzyknął i kazał biec za sobą. Ruszyliśmy i po chwili zmagaliśmy się ze szklanymi drzwiami, prowadzącymi do całkiem długiego bloku mieszkalnego. To była nasza jedyna nadzieja…

piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział 1: Początek

Hej ludziska z wielką radością prezentuje wam pierwszy rozdział "Apokalipsy". W ramach słów wstępu, chcę wam przypomnieć, że pierwsze cztery rozdziały są napisane w trochę innym stylu niż pozostałe, ponieważ pisałem je dawno temu. Ten rozdział potraktujcie jako prolog, chociaż nosi nazwę "Rozdziału 1". Mam nadzieję, że będziecie wyczekiwać kolejnych rozdziałów a póki co zapraszam was do czytania. Dodatkowo proszę o to, żebyście komentowali i rozsyłali bloga dla znajomych jeżeli wam się spodoba :)

Korekta : Pablord

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Rozdział 1 : Początek

           

Nic nie wskazywało na to, że ten dzień będzie inny. Poza jednym faktem – nie poszedłem do szkoły. Jestem dosyć nietypowym 18-latkiem, który lubi czasami zostać w domu, aby odpocząć, przemyśleć niektóre sprawy i popracować. Nie jest to poważna praca, ba, ludzie nazywają to hobby, szczególnie, iż nie dostaję jeszcze za to żadnych pieniędzy. Chodzi oczywiście o popularny serwis, na który ludzie wrzucają własne „dzieła” – youtube.com, portal pełen najróżniejszych rzeczy od zapowiedzi filmów kinowych i tzw. „zagrajmy w” po durne filmy przedstawiające człowieka uderzającego jabłkiem o ścianę.  Moja historia zaczęła się w ten właśnie poranek.
Kiedy otworzyłem oczy zegarek pokazywał godzinę 8:37. Super, pomyślałem przeklinając dziwne zjawisko, które nie pozwalało mi normalnie wstać, kiedy budzik dzwoni, a zarazem budzące mnie, kiedy w końcu mogę się wyspać. Zwlokłem się z łóżka zostawiając pościel w nieładzie i niemrawym krokiem poszedłem sprawdzić, czy reszta domowników już wyszła. Otwierając drzwi narzuciłem na siebie koszulkę i wyszedłem do przedpokoju. Leżący na prawo salon oraz gabinet ojca były puste. Ziewając ruszyłem w lewo gdzie znajdowała się łazienka, pokój rodzeństwa oraz kuchnia. Po zrobieniu zaledwie kroku zobaczyłem rozczochranego, średniego wzrostu chłopaka, który pojawił się w lustrzanym odbiciu tuż obok. Spojrzałem na niego. Bystre, niebieskie oczy, szczupła sylwetka oraz krótkie włosy wyglądały jakby dalej znajdował się w krainie Morfeusza. Ziewając raz po razie sprawdziłem resztę pomieszczeń i z ulgą uznałem, że jestem już zupełnie sam. Otworzyłem drzwi do łazienki, aby ogarnąć się, umyć zęby i przemyć twarz.
Po chwili, już całkiem rozbudzony, odpalałem komputer w swoim pokoju. Wyjrzałem za okno. Piękny listopadowy poranek, słońce grzało przyjemnie, łaskocząc promieniami pobliskie drzewa, budynek przedszkola, okoliczne bloki, sklepy i boisko z parkingiem. Nic nie wskazywało na to, że ten dzień będzie inny. Poza jednym faktem – miałem dziwne przeczucie. Jak zwykle pogrążyłem się w myślach siadając na lekko podniszczonym krześle obrotowym i odpalając przeglądarkę w celu pomarnowania czasu. Szybko zapomniałem o dziwnym uczuciu, którego zaznałem patrząc na zewnątrz i pochłonąłem się przeglądaniem stron internetowych.
Zaledwie pół godziny później poczułem burczenie w brzuchu i niechętnie podnosząc się , zacząłem nakładać spodnie z chęcią pójścia do spożywczego znajdującego się po drugiej stronie ulicy.  Ubierając się byle jak, opuściłem mieszkanie, zamykając je raz na dolny zamek i zbiegłem po schodach prowadzących do wyjścia z klatki. Było dosyć cicho, aż za cicho jak na blok w centrum miasta. Kiedy wyszedłem poczułem przyjemne ciepło jesiennych promieni słońca. Byłem już tuż pod sklepem, kiedy zadałem sobie pytanie. To było jedno z tych pytań, które pojawiają się nagle, jakby znikąd i człowiek chce na nie szybko znaleźć odpowiedź. Co by było gdyby teraz wybuchła apokalipsa zombie? – Sam nie zdziwiłem się rodzajem pytania, ponieważ jak niektórzy wiedzieli bardzo, ale to bardzo interesował mnie ten temat jednakże sam fakt jak nagle pojawiło się to w mojej głowie, zdziwił mnie i zainspirował. Postanowiłem nagrać krótki materiał, w którym opowiadam moim widzom, co bym zrobił gdyby taka sytuacja rzeczywiście miała miejsce i obiecałem sobie, że zajmę się tym od razu po powrocie do domu. W sklepie wziąłem parę bułek, ser oraz mleko, sprzedawczyni zachowywała się dziwnie, wydawała się być dosyć zdenerwowana, ale byłem zbyt zaspany i głodny, żeby zwrócić na to większą uwagę, zapłaciłem więc i z coraz to ciekawszymi pomysłami skierowałem się do mieszkania.
Jak najszybciej to było możliwe zjadłem nieduży posiłek i zasiadłem do komputera. Po chwili odpaliłem program do nagrywania głosu, włączyłem mikrofon i zacząłem gadać. Opowiadałem przez dobre 20 minut, co i jak bym zrobił jako pierwsze i po skończeniu byłem z siebie cholernie zadowolony. Zacząłem montować materiał, gdy zauważyłem, że nie zdążyłem się jeszcze nawet rozebrać, więc zostawiając pracującą maszynę przebrałem się. Z powodu, iż komputer wymaga spokoju podczas renderowania materiału, poszedłem do salonu obejrzeć coś w telewizji. Nic nie wskazywało na to, że ten dzień będzie inny. Poza jednym faktem – tv nie działał. Byliśmy podłączeni do kablówki i nie było szans, żeby coś nie działało. Lekko zdziwiony wróciłem do pokoju szukając komórki, żeby zadzwonić do mamy i spytać, czy wie o co chodzi. Kiedy znalazłem, zauważyłem, że dostałem sms-a. Była to wiadomość od mojego przyjaciela Ernesta : „Siemka, Ty nie w szkole? Zombie Cię dorwały :P?” – pewnie wiele osób zdziwiłby ten sms, ale nie mnie. Erni podobnie jak ja był wielkim fanem zombie. Rozmawialiśmy wiele razy na ten temat, więc czytając wiadomość od niego na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Odpisałem szybko, zauważając kolejny dziwny fakt. Telefon nie miał zasięgu. Łapał co jakiś czas pojedynczą kreskę, jednak ta po chwili znikała. Przeklinając urządzenie usiadłem na łóżku ponownie spoglądając za okno. Coś było nie tak. Nigdzie nie było widać ludzi. Nawet jeżdżących samochodów. W końcu wszyscy są gdzieś indziej, pocieszyłem się odchodząc od okna. Usłyszałem dźwięk syreny alarmowej. Gdzieś w oddali musiał jechać ambulans, nic nowego dla kogoś, kto mieszka całkiem blisko szpitala. Jednak ta syrena brzmiała inaczej, taki dźwięk było słychać tylko wtedy, kiedy wydarzyło się coś naprawdę złego, albo był jakiś przemarsz, strajk lub coś w tym stylu. Zaniepokojony wyjrzałem jeszcze raz tym razem patrząc na rozciągający się horyzont i zamarłem. W kilku miejscach było widać dym. Usłyszałem jakiś odległy wybuch. W tej samej chwili usłyszałem dźwięk dzwoniącego telefonu. Przez chwilę szukałem go i w końcu przypomniałem sobie gdzie jest, lecz było już za późno. Kimś kto próbował do mnie dzwonić była mama. Nie zdążyłem, więc po chwili usłyszałem dźwięk sms-a oznajmiającego, że mam nową wiadomość na poczcie głosowej. Szybko zadzwoniłem. To co usłyszałem przeraziło mnie : Synku! Coś jest nie tak, w mieście organizują masowe ewakuacje, musisz dojść do jednego z punktów i znaleźć mnie. Jestem z ojcem oraz dzieciakami, przyjdź do nas. Nie wiem, co się dzieje, nie mam zasięgu… - i koniec. W tle słychać jakieś krzyki oraz dźwięk syreny alarmowej i najprawdopodobniej helikoptera. Co do cholery… -  mruknąłem, czując coraz większą falę zrozumienia. Wyjrzałem ponownie, potwierdzając swoje obawy. Usłyszałem krzyk i zobaczyłem uciekających ludzi. Krew i dym. Niepokojące odgłosy z głównej ulicy.  Czyżby to, o czym rozmyślałem od rana od tak się ziściło? Czy właśnie jestem świadkiem apokalipsy zombie? Wziąłem telefon do ręki i szybko wybiłem numer mamy. Włączyła się sekretarka. Nagrałem się : Mamo nie martw się o mnie! Uciekajcie i postarajcie się ze mną skontaktować, jak będziecie już w bezpiecznym miejscu. Dam sobie radę. Nie ryzykujcie powrotem po mnie. Pilnujcie się… kocham was. – i w tym momencie poczułem łzy spływające po moich policzkach. Tak długo czekałem na tę chwilę, ale teraz poczułem bezradność. Ludzie umierają. Moja rodzina jest teoretycznie bezpieczna, ale to nic pewnego. Bałem się. Próbowałem się otrząsnąć, ale strach paraliżował mnie, utrudniał jakikolwiek ruch. Zacząłem się otrząsać i próbować mówić do siebie motywujące rzeczy. Przecież właśnie co nagrałem materiał o tym, co bym zrobił w razie wybuchu apokalipsy. Czas to wprowadzić w życie…
W głowie rozbrzmiały mi moje własne słowa Pierwsze co bym zrobił to znalazł jakąkolwiek broń, ochłonąłem, wziąłem głęboki oddech i próbowałem się uspokoić. Coraz głośniejsze krzyki i dźwięki alarmów nie pomagały ani trochę. Ruszyłem do biurka i zabrałem mój nóż wojskowy, który dostałem dawno temu od taty. Nigdy nie myślałem, że będzie mi potrzebny właśnie w takim celu, a nawet jeśli, to wydawało się to nierealne. Zacząłem myśleć szybciej, cała twarz pulsowała mi z nerwów. Podszedłem do szuflady z ubraniami i szybko znalazłem najcieplejsze i zarazem najwygodniejsze spodnie jakie miałem. Zmieniłem podkoszulek i narzuciłem na siebie bluzę. Czułem się komfortowo, gotowy do biegu, unikania i skradania się. Narzuciłem na siebie jeszcze kamizelkę i udałem się do kuchni. To była ciężka decyzja – co powinienem wziąć? Rozejrzałem się i wyjąłem długi nóż do mięsa, który wyglądał na naprawdę solidną broń i przypiąłem do specjalnego miejsca na kamizelce. Przejrzałem się w pobliskim lustrze. Wyglądam jak rzeźnik -  pomyślałem. Otworzyłem lodówkę. Było tu sporo zapasów, ale nie miałem gdzie tego wziąć. Zresztą nie mogłem się obciążać za mocno. Wróciłem do pokoju po plecak i już po chwili pakowałem parę parówek, pół litra wody oraz tabliczkę czekolady i zapiąłem go solidnie, aby niczego nie zgubić. Podniosłem mój dobytek – nie ważył dużo. Jeszcze tylko jedna rzecz. Przebiegłem żywo do łazienki i zgarnąłem stamtąd zestaw pierwszej pomocy. Okazał się on jednak dosyć ciężki, więc po chwili przebrałem go i wziąłem tylko trochę bandaży, wodę utlenioną i jakieś środki przeciwbólowe. Byłem gotowy na wszystko. Przynajmniej tak myślałem…

niedziela, 19 stycznia 2014

Przywitanie

Przywitanie

Hej witajcie z tej strony MrBobru. Jeżeli jesteście na tym blogu, oznacza to, że albo należycie do grupy moich widzów na Youtube, bądź też lubicie klimat zombie i apokalipsy. Może zaliczacie się do obu grup. Tak czy siak chciałbym was pokrótce wprowadzić w "politykę" tego bloga. Wystartuje on pod koniec stycznia bądź też na początku lutego. Będę wrzucał wam pisaną przeze mnie powieść, po rozdziale na tydzień (możliwe, że czasami częściej). Opowiadanie będzie o mnie, zwykłym człowieku, prowadzącym normalne życie, które nagle zamienia się w koszmar przez wybuchającą apokalipsę Zombie. Akcja będzie działa się nie w żadnym USA czy też Meksyku a w Polsce. W moim mieście - Białymstoku. Opisywane miejsca będą zazwyczaj rzeczywiście istniejącymi lokacjami, przerobionymi odrobinę na potrzeby powieści.
Mam nadzieję, że moja historia się wam spodoba i będziecie czytać ją z wielkimi emocjami i przy dobrej muzyce. Póki co ja wracam do pisania a was zapraszam do dodania bloga do obserwowanych oraz na mój kanał - LINK, gdzie będziecie mogli znaleźć więcej zombie oraz dowiadywać się o rozwoju bloga.

W razie pytań zapraszam do komentarzy poniżej. Bywajcie ocalali!