czwartek, 29 stycznia 2015

Rozdział 15: Krok do przodu

Rozdział 15, kolejny z perspektywy Magdy. Jest to bardzo ważny rozdział, w którym powoli będziecie mogli poznać zarysy fabuły kolejnego tomu i jego motywów. Poza tym zobaczycie metamorfozę Magdy jako osoby, gdy zacznie ona dostrzegać zło, które zrobiła pracując dla Dziary. Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym :)

---------------------------------------------

Rozdział 15 (Magda): Krok do przodu


                Tak bardzo chciałam powiedzieć Bobrowi prawdę. Ale czy warto byłoby ryzykować życiem jeszcze większej ilości osób? To był mój ciężar, mój brat i mój problem. Przez rozkazy Dziary zginęło już sporo osób, a zapowiadało się, że to nie jest koniec rzeźni. Co prawda po tym jak poprosił mnie o wysadzenie barykady zapadała cisza. Nie wołał mnie, ale wiedziałem, że wciąż działał. Planował pozbycie się każdego, kto znał Jana i teraz rzeczywiście w całej Ostoi nie było osoby, która go widziała. Co więcej większość myśli, że on nie żyje, że zabił go łysy żołnierz. To oczywiście była bzdura, bo podeszłam do ciała i widziałam, że to był zwykły, nieznajomy mi człowiek, z pewnością nie przywódca Gangu, który knuł z Dziarą.
                Dzisiaj wyjechał Bobru i nigdy nie czułam się tak samotna. W całej Ostoi zostało naprawdę mało osób, z którymi czułam się bezpiecznie. Była Łapa oraz Miczi no i jeszcze Krystian, ale poza tym reszta to byli rezydenci Ostoi. Nie wszyscy byli źli, albo słabi, ale i tak to nie było to samo, co ludzie, z którymi już coś się przeżyło i wybudowała się jakaś więź. Po tym jak zobaczyłam odjazd Bobra ruszyłam do baru gdzie wymieniłam parę naboi, które nie pasowały do mojej broni, za dzban ciepłej herbaty oraz jajecznicę, a także parę kolejnych posiłków.  Czarek, właściciel baru, miał mnóstwo zapasów, które wymieniał w strażnicy za właśnie takie rzeczy. Cała wymiana przebiegała świetnie i dzięki temu powstał taki system.
                Po zjedzeniu poszłam na Plac Główny obejrzeć to, co zostało z wczorajszej imprezy. Strażnicy wywozili taczkami ciała zombie, ale wciąż można było je znaleźć w paru miejscach. Stoły zniknęły, ale widać było na ziemi plamy jedzenia i picia, która trafiły tam podczas wczorajszego chaosu. Latarnie i głośniki wciąż były przyozdobione, nikt teraz nie miał ochoty zajmować się tak banalną sprawą. Zobaczyłam nagle postać w czarnej sutannie. Józef wyjechał godzinę temu więc nie mogłam z początku wpaść na to, kto to właściwie jest. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że znam ta osobę i z wrażenia mało nie wpadłam na jednego z rosłych strażników, który w taczce wiózł parę nóg, rąk i korpusów.
                W stroju księdza był Jan. Przywódca Gangu pośrodku Ostoi, po wczorajszej masakrze, stał nad ciałami wczorajszych ofiar jakby nigdy nic. Podeszłam do niego i ze smutkiem popatrzyłam na ciało Łysego i Sołtysa leżące obok siebie.
- Pochwalony – zaczęłam, żeby nie wzbudzić podejrzeń stojących nieopodal ludzi.
- Na wieki wieków – odpowiedział wyuczoną regułkę – Smutne czasy nastały moje dziecko.
Nie mogłam uwierzyć w to co widzę.
- Mogę księdza prosić na słówko? – zapytałam.
- Dziecko mam bardzo dużo roboty, tych ludzi trzeba pochować – odpowiedział. Zmienił nawet swój głos. Teraz mówił wolniej i przeciągał każde słowo. Wczuwał się w rolę.
- To zajmie chwilę – obiecałam.
- No dobrze… - zgodził się i odszedł ze mną na bok, z dala od ciekawskich uszu i oczu.
- Czemu mi nie powiedzieliście? – zapytałam.
- A co by to zmieniło dziewczyno? Zachowałabyś się inaczej? Myślę, że jak usłyszałaś o tym, że mam się poświęcić to działałaś z większa motywacją.
- Dlaczego myślisz, że życzę ci źle?
- Bo nie pomagasz nam z dobrej woli tylko z przymusu. Gdyby nie twój brat to byś w życiu się na coś takiego nie zgodziła – powiedział.
                Miał rację. Odwrócił się i wrócił do ciał, a ja ruszyłam przespacerować się i przemyśleć sytuację. Pierwsze kroki skierowałam w stronę barykady na północy, a raczej jej resztek. Leżało tu wszędzie tyle trupów, że zastanawiałam się, czy nie lepiej by było usypać kolejną barykadę z nich, niż z worków piasku, siatki i blachy. Tutaj krzątało się jeszcze więcej strażników niż na Placu Głównym. Wypatrzyłam wśród ludzi Szeryfa, który podliczał coś przy ustawionym prowizorycznie stoliku. Podeszłam do niego.
- Jak idzie odbudowa? – zapytałam.
- Nie widać? – burknął – Wybacz, ale nie jestem w humorze do rozmów. Odbudowa tego zajmie nam parę dni, a w ten czas może nastąpić kolejny atak. Słyszałem od Dziary o Złomiarzach, którzy przejęli Trzeci Posterunek. Sytuacja jest mocno nieciekawa.
- Ile osób zginęło wczoraj?
- Według moich rachunków – odpowiedział szybko kartkując notatnik – Jakieś trzydzieści osób plus ci z Gangu. Teoretycznie na jedną osobę z Gangu przypadają trzy ofiary. Ale tak naprawdę kluczową rolę odegrały trupy, to one dorwały większość z nas.
Czterdzieści osób wczoraj i cztery parę dni temu w więzieniu. Kim się musiałam stać, żeby zamienić się w takiego potwora?
- Mogę jakoś pomóc?
- Nie… Po prostu idź dziewczyno, jak będę cię potrzebował to cię znajdę – westchnął i ponownie zanurzył się w obliczeniach i planach.
Ruszyłam w stronę budynków mieszkalnych, bo pomyślałam, że mogę trochę potrenować strzelanie z łuku. Nagle jednak w jednym z zaułków usłyszałam płacz. Zainteresowana podeszłam do kilku stojących wolno kartonów i zobaczyłam tam skuloną postać. To była mała dziewczynka, mająca co najwyżej trzynaście lat. Miała długie blond włosy, oraz niebieskie oczy. Po chwili zdałam sobie sprawę, że to jest te same dziecko, które wraz z Bobrem znaleźliśmy na drodze niedaleko Torunia. Ukucnęłam przy niej i szturchnęłam lekko palcem. Dziewczynka dygnęła i  spojrzała na mnie. Poznała mnie, zobaczyłam to w jej oczach.
- Wszystko w porządku? – zapytałam.
                Odpowiedziało mi milczenie przerywane pociągnięciami nosem.
- Nic ci nie jest? Mogę ci jakoś pomóc? Coś cię boli? – próbowałam się dowiedzieć – Jestem Magda. Znamy się, znaleźliśmy cię na drodze z Torunia.
- Mój ta… tata – wyłkała.
Serce podeszło mi do gardła. Teraz zdałam sobie sprawę, że ofiar moich działań mogło być znacznie więcej. Przecież nie chodzi tylko o osoby, które zginęły, ale też takie, które przez to zostało osamotnione.
- Przykro mi… - wyszeptałam głaszcząc ją po włosach. Tym razem nie były brudne, jak wtedy, kiedy widziałam ją po raz pierwszy. Teraz błyszczały, pachniały i były ładnie uczesane. Człowiek, który oddał życie podczas obrony Ostoi był dobry i dbał o córkę. Ale zginął.
- Chodź, zjesz coś i napijesz się. Nie siedź tu sama, mogę ci pomóc – zaproponowałam.
- Nie chcę… - załkała.
- Błagam, nie mogę cię tak zostawić. Nie daj się prosić dwa razy.
                Dziewczynka otarła łzy i popatrzyła na mnie. Po chwili wstała powoli i złapała mnie za rękę. Zaprowadziłam ją do baru, gdzie wykorzystałam kolejną część mojego kredytu i zafundowałem jej normalne jedzenie i kubek ciepłej herbaty. Było dzisiaj dosyć chłodno, więc byłam pewna, że jej to pomoże.
- Masz kogoś kto się tobą będzie mógł zaopiekować? – zapytałam.
Marta, bo tak się nazywała, nie odpowiedziała.
- Możemy to jakoś załatwić, otaczają nas dobrzy ludzie – zapewniłam.
- Dobrzy ludzie nie obronili taty – wyszeptała z lekko słyszalną nutką gniewu w głosie.
W tym miała trochę racji. Zastanawiała mnie jedna rzecz.
- Mogę się zapytać jaką pracę miał twój tata?
- Był strażnikiem, pracował pilnując żeby wszyscy byli bezpieczni – odpowiedziała z dumą.
Milczałam i obserwowałam jak dziewczynka je. Gdy skończyła wyszłyśmy i wróciłyśmy do mojego mieszkania. Przebrałam się tam w cieplejsze ubrania i zastanowiłam się co mogę zrobić z Martą. W końcu, nie do końca zadowolona z tej decyzji, odezwałam się.
- Wiesz jak chcesz to możesz tu przez trochę zostać, ja się zastanowię, kto mógłby się tobą zaopiekować, a póki co zostaniesz tutaj, co ty na to? – zapytałam.
                Marta skinęła delikatnie głową i lekko się uśmiechnęła. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Podeszłam pewna, że to ktoś od Dziary, potrzebuje mnie na teraz, ale z radością zobaczyłam, że to Krystian. Uścisnęłam go i pocałowałam na przywitanie po czym wpuściłam.
- Hej kochanie – powiedział wchodząc i natychmiastowo zatrzymując wzrok na Marcie. Spojrzał najpierw na nią potem na mnie, a potem znów na nią. Dziewczynka zarumieniła się i spuściła wzrok, a ja pociągnęłam go za rękę do pomieszczenia obok.
- Kto to jest? – zapytał szeptem, zdecydowanie zdziwiony całą sytuacją.
- Ta dziewczynka straciła wczoraj ojca i nie ma co ze sobą zrobić. Obiecałam, że jej pomogę, kiedyś jak tu jechałam spotkałam ją na drodze – opowiedziałam.
- Będziesz ją wychowywała? – zapytałem.
- Nie… po prostu chcę jej pomóc – powiedziałam.
- Pomogę wam jeśli chcesz – odpowiedział uśmiechając się.
                Przytuliłam się do niego.
- Mimo wszystko przydałoby się znaleźć jej też kogoś, gdybyśmy byli niedostępni, albo gdybyś miała znowu dużo pracy.
Miał rację.
- Tylko kogo?
- Hmm… może Miczi? Ona nie ma ciężkiej pracy, ma dużo czasu , myślę, że z chęcią by przyjęła dziewczynę. – zaproponował chłopak.
- To jest myśl. Spędźmy z nią ten dzień, a wieczorem odstawimy ją do Miczi.
Wyszliśmy z kuchni i całą trójką opuściliśmy mieszkanie. Spotkaliśmy na schodach Łapę, która skinęła głową na powitanie do nas. Wyszliśmy na zewnątrz. Padało delikatnie i cała Ostoja wydawała się wstrzymywać oddech przed burzą. Coś złego miało się stać już niedługo. Fakt, że Dziara o nic mnie nie prosił utwierdzał mnie tylko w tym przekonaniu. Widocznie zrobiłam swoje i teraz resztę załatwi przy pomocy Jana. W sumie musiałam mu przyznać, że wszystko póki co rozegrał idealnie. Dymitr i Gigant byli w więzieniu, Jakub uwolniony, Ika, Medyk oraz Józef w drodze na Drugi Posterunek, a Łysy i Natalia byli martwi. Co prawda druga śmierć raczej nie miała nic wspólnego z nim, ale wciąż działała na jego korzyść.
                Poszliśmy we trójkę do szklarni, bo było tam ciepło i przytulnie. Było tutaj teraz znacznie więcej ludzi niż ostatnim czasem, wszyscy którzy nie byli w stanie pomóc przy sprzątaniu lub odbudowie barykady siedzieli teraz tutaj, spacerowali pomiędzy rzędami upraw i rozmawiali w alejce, gdzie były ławki.  Usiedliśmy we trójkę i odpoczywaliśmy rozmawiając o różnych rzeczach. Krystian szybko polubił Martę i potrafił się z nią dogadać. Zobaczyłam na jej twarzy szczery uśmiech, po raz pierwszy od kiedy się spotkaliśmy. Kiedy Krystian poszedł zaprowadzić Martę do toalety naprzeciwko szklarni ja usiadłam na zwolnionej ławce i przysłuchiwałam się rozmowie dwóch osób obok. Jedną z nich była kobieta, na oko miała około pięćdziesięciu lat. Miała długie czarne włosy i poniszczoną cerę na twarzy oraz dosyć duży nos. Drugą osobą był mężczyzna, jeden ze strażników, bo nosił opaskę Ostoi na ramieniu, a przy pasku miał pistolet oraz nóż. Był w moim wieku, może nieco starszy i prezentował się dosyć nędznie, był chudy, niski i miał zabawny zarost.
- Co ty wygadujesz kobieto? – zapytał z zdenerwowaniem w głosie mężczyzna.
- Mówię ci. Ja się na tym znam. To Dziara jest przywódcą Gangu! – ostatnie słowa powiedziała tak głośno, że byłam pewna, że cała szklarnia je usłyszała.
- Zamknij się cholero! – syknął mężczyzna.
- Powinni wiedzieć, ci biedni ludzie wierzą w niego i w tego drugiego, a jeden z nich jest zdradzieckim wężem, a drugi tchórzem – stwierdziła. Teraz byłam pewna tego, że jest pijana.
- Zaraz przyjdzie tu Szeryf i spędzisz noc na wytrzeźwiałce – próbował ją wystraszyć.
- Tam właśnie zamykają ludzi, którzy zaczynają przeglądać na oczy – prychnęła i wstała.
                Mężczyzna spojrzał na mnie przepraszająco po czym dogonił kobietę i po chwili zniknęli mi z oczu. Byłam złym człowiekiem, a ta kobieta miała rację. To miejsce jest złe. Pomimo iluzji jaką tworzą bezpieczne barykady, wszyscy ci ludzie, to było złe miejsce. Może gdyby zaczął nim dowodzić ktoś naprawdę dobry to byłaby nadzieja na odbudowanie cywilizacji, ale w aktualnym momencie nie było na to szans.  Może rzeczywiście powinnam po prostu stąd uciec najpierw odbijając brata siłą? Miałam tu paru przyjaciół, którzy mogli mi pomóc, na czele z Łapą, której mogłam powiedzieć o jej siostrze. Gdyby Łapa dowiedziała się, że ta jest więziona w podziemiach to skończyłoby się na jeszcze większej masakrze niż wczoraj. Czy mogłam być aż tak samolubna już drugi raz? Nie byłam pewna. Można było powiedzieć, że oswoiłam się z tym, że czasami muszę kogoś zabić, ale żeby od razu przechodzić do dwóch masowych morderstw w przeciągu tygodnia? Nawet jeżeli osoby nie ginęły bezpośrednio z mojej ręki to wciąż ani trochę mnie nie usprawiedliwiało.
                Musiałam poważnie rozważyć tą opcję i przygotować ewentualny plany. Kiedy spróbować wykraść mojego brata, z kim i gdzie potem się udać? Obiecałam sobie, że przemyślę to gdy tylko znajdę chwilkę. Krystian i Marta wracali już z toalety. Uśmiechnęłam się i chwilowo wyrzuciłam z myśli plany ucieczki i po prostu starałam się odprężyć. Noga nie bolała już tak jak parę dni temu i nie kulałam już. Spędziliśmy jeszcze trochę czasu w szklarni po czym wyszliśmy na zewnątrz, ponownie w stronę baru, żeby coś zjeść. Dawno nie miałam tak spokojnego dnia, kiedy mogłam cały czas odpoczywać i spędzać czas z bliższymi mi osobami. Było to aż dziwne.
                W barze byliśmy świadkami opowieści starego człowieka. Poczułam się jak w filmie, kiedy usiadłam z kubkiem ciepłej herbaty w kręgu słuchaczy, a stary mężczyzna opowiadał historię, nagradzany co jakiś czas brawami i kuflem piwa. Opowieść nie była specjalnie niesamowita, ale sam fakt, który pozwalał oderwać się od rzeczywistości był niesamowity. Nie wiedziałam kiedy za oknami zrobiło się ciemno i znowu zaczął padać deszcz. Staruszek skończył opowiadanie historii i wyszedł, a reszta gości wróciła do stolików i pogrążyła się w rozmowie. Krystian szturchnął mnie i zapytał.
- To co, odstawiamy małą do Miczi?
Skinęłam głową. Wstaliśmy i żegnając się z Czarkiem, właścicielem baru, wyszliśmy w ulewę. Biegliśmy szybko, mijając po drodze patrol straży. Chcieliśmy jak najszybciej uciec przed zimnym deszczem, zanim burza rozpęta się na dobre. Wbiegliśmy przemoknięci do budynku mieszkalnego i skierowaliśmy się w stronę mieszkania Miczi. Powoli wspięliśmy się na schodach, a ja zatrzymałam się na półpiętrze, żeby zdjąć z Marty przemoczoną bluzę. Sama zrobiłam to samo. Koszulka nie była tak przemoczona, ale z racji iż była obcisła to dosyć wyraźnie odciskała moje wdzięki. Zauważyłam wzrok Krystiana i uśmiechnęłam się pod nosem. Mogliśmy spędzić dzisiaj naprawdę miły wieczór.
                Podeszliśmy pod drzwi Miczi i zapukaliśmy. Czekając parę sekund nie usłyszeliśmy żadnej reakcji. Czyżby akurat była na jednym ze spacerów?  Zapukałam nieco mocniej, ale wciąż bez reakcji. Przybliżyłam usta do drzwi i powiedziałam głośniej.
- Miczi to ja Magda! Jesteś?
Tym razem usłyszałam dźwięki krzątania się w tle. Po chwili drzwi się otworzyły i zobaczyłam Miczi. Była bardzo dziwnie ubrana, jakby na wycieczkę w góry.
- Możemy wejść? – zapytałam.
Czarnowłosa szybko przejechała po nas wzrokiem po czym odpowiedziała.
- Jasne, byle szybko.
Weszliśmy do środka jej mieszkania. Było tu ciemno, jedynym źródłem światła była mała lampka stojąca na stoliku. Dzięki niej zauważyłam, że na kanapie stoi spory plecak, obok niego leży karabin oraz pistolet, a także maczeta. Przez chwilę nie wiedziałam o co chodzi, ale moment później wszystko mi się rozjaśniło.
- Czego chcecie? – zapytała.
- Chcieliśmy cię zapytać, czy nie zaopiekujesz się tą dziewczyną, straciła wczoraj w ataku ojca i nie ma gdzie się podziać – wypalił nagle Krystian.
- Niestety, ale spieszę się – powiedziała tak cicho, że nie byłam pewna tego co usłyszałam.
- Wychodzisz gdzieś? – zapytałam.
                Miczi spojrzała podejrzliwie na Krystiana i Martę. Następnie podeszła do plecaka i wkładając do niego puszkę, którą trzymała w rękach, zapięła go.
- Tak. Opuszczam to miejsce i wracam na trakt. Mam dosyć tego miejsca i wszystkiego co tu się dzieje, a dodatkowo mam niedokończone sprawy, które musze zakończyć. Mam nadzieję, że nikomu nie powiecie, co?
Nagle poczułam, że to może być to czego potrzebuję. Osoba, która może mi pomóc się stąd wydostać. Krystian spojrzał na mnie jakby wiedział dokładnie o czym myślę. Zastanawiałam się chwilę jak to ubrać w słowa, aż w końcu odezwałam się.
- Miczi, daj mi dzień. Zostań jeszcze jeden dzień w Ostoi, a obiecuje, że ci się to opłaci.
Nie wiem czyj wyraz twarzy bardziej mnie zaskoczył – zdziwienie Krystiana, czy kompletny szok Miczi.
- Obawiam się, że nie rozumiem… - zaczęła.
- Zrozumiesz, daj mi dzień, a jutro o tej samej porze zobaczysz jaka to była dobra decyzja. Zaopiekuj się Martą, proszę cię tylko o to – powiedziałam tajemniczo.
- Dobrze… nie wiem dlaczego się na to godzę, ale niech będzie – powiedziała.

- Do zobaczenia jutro o tej porze – rzuciłam, po czym biorąc za rękę Krystiana wyszłam. W mojej głowie powstawał bardzo ciekawy plan. Brakowało w nim tylko jednej rzeczy. Rozmowy z Łapą.

sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział 14: Blisko

Rozdział 14, kolejny z perspektywy Erniego. Tutaj dowiecie się co stało się z Ernim i załoga Zbłąkanego Ocalałego po tym jak zostali oni pojmani przez Daliona i Smroda. Co myślicie o tej decyzji podjętej przez Daliona? Mam nadzieję, że rozdział pomimo, że jest nieco krótszy i przegadany to wam się spodoba. Wszelkie pytania oraz opinie zostawcie w komentarzu i roześlijcie blog znajomym ;)

--------------------------------------------------

Rozdział 14 (Erni): Blisko

               
                Wyprowadzili nas z Zbłąkanego Ocalałego dosyć brutalnie. Stanęliśmy w rzędzie, ramię w ramię. Najbliżej autobusu stałem ja, a po moich bokach stał Łowca oraz Cinek. Kawałek na prawo od Cinka stał Rekin oraz Ola, Karolina i mały Patryk. Bandyci skrzętnie przeszukiwali wnętrze pojazdu i zarekwirowali wszystkie nasze bronie. Dalion obgadywał coś z grubym mężczyzną, a następnie odwrócił się do nas.
- Wracacie z nami do Królowego Mostu, muszę się dowiedzieć paru rzeczy, zanim zadecydujemy co z wami zrobić – powiedział.
- Zostałeś szefem tej bandy Dalion? – zapytał Cinek.
- Jak dla ciebie pan Dalion, teraz rolę się odwróciły, czy to nie jest zabawne? – zapytał, drapiąc się po kikucie.
- Możemy się jakoś dogadać – zaproponowałem.
- Dogadamy się – odpowiedział uśmiechając się – Karol zgarnij autobus i wróć nim do naszej bazy tymczasowej, reszta wsiadać do aut! – krzyknął.
                O dziwo ludzie słuchali się go, chociaż był młodszy ode mnie i wyglądał na zwykłego wyrostka. Jak ktoś taki mógł przewodzić taką kompanią? Ruszyliśmy powoli do auta wraz z Dalionem i jego grubym przyjacielem, który śmierdział straszliwie i pojechaliśmy wraz z innymi autami w stronę ruin obozu w Królowym Moście. Zjechaliśmy w zjazd przy kościele, a następnie krętą drogą dotarliśmy do zabudowań, przy których jeszcze paręnaście minut temu byliśmy z Marcinem. Wysiedliśmy i rozejrzeliśmy się po ruinach, które dla mnie i Marcina miały sporą wartość. Właściwie większość domków była jeszcze w używalnym stanie, po prostu jeden stracił dużą część ściany i barykada była roztrzaskana.
                Zostaliśmy zaprowadzeni do mojego starego domu, gdzie automatycznie uruchomiła się lawina wspomnień. Zarówno tych dobrych jak i złych. Początek apokalipsy przeżyliśmy tutaj. Gdyby nie pewne zdarzenia, to z pewnością bylibyśmy dalej za tymi murami i możliwe, że nawet nie usłyszelibyśmy o Toruniu, chyba, że Pablord i Mpd by nas znaleźli. Wszystko mogło się potoczyć o wiele lepiej. W salonie, gdzie leżałem kiedyś po tym jak zostałem postrzelony, siedziało teraz pięciu rosłych mężczyzn i chłopców. Jedni byli młodsi ode mnie, a drudzy dużo starsi. Dalion kazał poczekać Łowcy, Patrykowi i dziewczynom na dole, a sam zaprowadził nas do piwnicy. Tam gdzie był kiedyś więziony.
                Teraz stał tutaj stół, fotel oraz trzy krzesła. Dalion usiadł na tym najwygodniejszym, a nam wskazał krzesła. Usiedliśmy nie wiedząc co nas teraz będzie czekać. Było tu dosyć ciemno, ale on zapalił lampę gazową i jej światło nieco rozjaśniło mroczne pomieszczenie. Spojrzał na nas, w jednej ręce ciągle trzymając broń. Było nas tu dwóch i moglibyśmy spróbować go zaatakować. Jeżeli nie byłby wystarczająco szybki, co było możliwe, patrząc na jego zapijaczoną twarz, mieliśmy szansę wygrać ten pojedynek i zdobyć broń. Nie byliśmy skuci, więc jeden celny cios pięścią i Dalion nie zdążyłby nawet zawołać o pomoc. Jednak nie wiedzieliśmy ilu ludzi w sumie tu jest, a musiało ich być co najmniej dziesięciu. Nie mieliśmy szans, nawet jeżeli byśmy wzięli tą broń, to ci na górze z pewnością zabiliby Łowcę i resztę pasażerów, a następnie dorwali nas. Musieliśmy wysłuchać Daliona.
- Pamiętam jak mnie tu trzymaliście. Głosowaliście nad moim życiem i mieliście mnie zabić. A teraz ja decyduje o was, przejebane, co? – zaczął.
- Znaleźliśmy cię w lesie, paliła cię gorączka, śmiałeś się jak szaleniec, chcieliśmy ci pomóc, potem zabiłeś mojego brata, nie uważasz, że to była sprawiedliwość? – zapytałem.
- Bobru zostawił mnie w tej wiosce po drodze do Królowego. Nawet nie starał się mnie szukać. Potem jeszcze ten epizod z tą suką Miczi. Należało się jej – powiedział.
- Czego od nas chcesz? – zapytał Cinek.
- Chcę, żebyście mi powiedzieli kto z ludzi z Królowego Mostu jest w Toruniu? – zażądał.
- To ci nic nie da. Toruń jest świetnie broniony, nawet gdybyś dotarł do samej Ostoi to jest tam tyle straży, że nie będziesz miał żadnych szans – powiedziałem.
- Odpowiedzcie na moje, pierdolone, pytanie.
                Spojrzałem się na Cinka i kiwnęliśmy zgodnie głowami.
- Praktycznie wszyscy ze starej ekipy. Nieznajoma, Bobru, Sołtys, Gigant, Łapa i jej ludzie, siostra Łapy, Natalia, Miczi – powiedziałem.
- No i świetnie. Zrobimy wymianę, wy za Miczi oraz spore ilości broni i amunicji. Nikt nie będzie musiał ucierpieć, wszystko jakoś się ułoży – stwierdził uśmiechając się.
- Czemu musisz być takim dupkiem? W Ostoi znajdzie się miejsce dla wszystkich. Jak nie w samym obozie to na którymś z posterunków. Mielibyście zapewniony dach, ochronę, towarzystwo i wszystko czego dusza zapragnie. Czy to nie jest lepsze wyjście, niż tułaczka od jednego miejsca do drugiego? – zapytałem.
- Nie mów mi jak mam żyć. Ciesz się, że nie zabije każdego z was, bo wymiana wciąż jest dosyć ryzykowna – powiedział po czym zamyślił się na chwilę. Pistolet luźno chodził w jego ręce, w każdej chwili gotowy do wystrzału – Wiecie co, ja lubię ryzyko. Dlatego zagramy w małą grę.
Czekaliśmy chwilę, aż wytłumaczy nam zasady tej gry, kiedy ten wstał i wrzasnął do nas.
- BLISKO!
Serce zabiło mi szybciej, bo to było dosyć zaskakujące, ale nie mogłem zapomnieć o tym, że to nieprzewidywalny człowiek.
- Tak się nazywa gra. Zasady są proste. Zostawię wam tutaj klucz oraz pistolet z ośmioma nabojami w magazynku. Jak zapadnie zmrok i wszyscy pójdą spać to wyjdziecie klapą i stąd uciekniecie. Rano pojedziemy za wami samochodami. Jeżeli uda wam się uciec to wrócicie do swojej Ostoi, jak nie to złapiemy was i będziecie ponownie w tej samej sytuacji. Nie macie nic do stracenia, co wy na to? – zapytał.
                Czy ten człowiek był, aż tak szalony? Żyliśmy w bardzo ciężkich czasach, gdzie trzeba było zachować powagę, bo to po prostu było wskazane. Nie można było ot tak urządzać sobie gier. Z innej strony, to była spora szansa. Gdybyśmy mogli uciec, nawet zostawiając tutaj Łowcę i pasażerów, to mogliśmy znaleźć drugi pojazd i po prostu pojechać do Ostoi po wsparcie. Musieliśmy się zgodzić.
- Zgadzam się – odpowiedziałem.
- Świetnie! To będzie ciekawa gra, spodoba się wam jak nic! – powiedział uradowany.
- Musisz obiecać, że żaden pasażer nie zostanie skrzywdzony – powiedziałem śmiertelnie poważnie.
- Obiecuje na mojego kikuta – odpowiedział wybuchając szaleńczym śmiechem.
                Następnie wstał i ruszył w stronę włazu, wspominając przy okazji, że dadzą nam coś do żarcia za jakiś czas. I zamknął właz na klucz. Drugi egzemplarz leżał na stole obok pistoletu i lampy. Zostaliśmy uwięzieni na parę godzin, musieliśmy szybko wymyśleć jak to rozegramy. W piwnicy było zimno, a nie wiedzieliśmy jak długo będzie świeciła lampa, więc sytuacja była mocno nieciekawa. Usiedliśmy niedaleko siebie i przez chwilę w piwnicy panowała absolutna cisza. Słychać było tylko stłumione głosy z góry. Małe okienko, przez które moglibyśmy coś zobaczyć, było tak brudne, że nie dało się go wytrzeć rękawem bluzy.
- Zostawimy wszystkich? – zapytał Cinek.
- Wiem, jak to wygląda i widzę, że ci się to nie podoba, ale nie uważasz, że to spora szansa? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- Co jeżeli Dalion sprawdza nas i gdy zauważy naszą nieobecność to zabije wszystkich? Ostatnia podróż do Torunia zajęła mi, Bobrowi oraz reszcie grubo ponad tydzień. Teraz drogi są przejezdne, ale zanim znajdziemy pojazd, to ludzie Daliona mogą nas wyprzedzić, albo stracić cierpliwość. To duże ryzyko stary – powiedział Marcin.
- Jeździłem tą trasą parę razy, wiem gdzie możemy znaleźć auto. Dojdziemy tam stąd w góra dwa dni, przy szybkim tempie marszu. Potem kolejny dzień na dojechanie do Torunia i przygotowanie ekipy do odbicia naszych ludzi. Wystarczy, że będziemy jechać główną drogą, na pewno ktoś z grupy Daliona też wybierze taką opcję.
- Sam nie wiem… ja to bym spróbował wybić ich wszystkich, albo zaatakować Daliona przez sen i lufą przy jego pojebanej głowie wynegocjować inne warunki. Już raz się rozdzielaliśmy i przez długi czas nie wiedzieliśmy czy pozostali żyją. Nie wiem czy chcę żyć w takim stanie nawet chwilę dłużej…
- Cinek jest jeszcze opcja, żebyśmy ruszyli na wschód, północ lub południe. Moglibyśmy uciec od tego całego syfu… Nie patrz tak na mnie. Toruń się rozpada, a każdy kolejny dzień tam to wielkie niebezpieczeństwo…
- Chyba nie mówisz poważnie… - stwierdził i popatrzył na mnie zszokowany.
- Wybacz, może i masz rację… to strach i niepewność, to mnie zabija – powiedziałem, lekko zawstydzony.
- Spróbujmy tej cholernej ucieczki. Damy z siebie wszystko i za parę dni będziemy wracać w te tereny większą grupą. Rozpierdolimy tego cwela Daliona i odbijemy zakładników – powiedział wyniośle Cinek.
- To ustalone – powiedziałem uśmiechając się – Prześpij się teraz trochę, ja posiedzę i jak zacznie się noc i zrobi się cicho to zwiejemy. Będziemy mieli jakieś sześć godzin w całkowitej ciemności na ucieczkę jak najdalej stąd.
                Cinek położył się w kącie skulony, a ja siedziałem. Chciałem odpocząć, ale starałem się nie zasnąć. Jakbyśmy przespali taką szansę to byłoby fatalne. Czas mijał niesamowicie wolno, ale mi udało się nie zasnąć. Nasłuchiwałem uważnie i ilość hałasu na górze powoli się zmniejszała, aż zrobiło się całkowicie cicho. Czekałem jednak, żeby być w stu procentach pewnym, że na nikogo nie wpadniemy. Dziesięć minut później szturchnąłem Cinka, który obudził się natychmiast. Nie spał głęboko, ale na pewno wypoczął. To było ważne, żeby chociaż jeden z nas był silny.
- Co jest? – zapytał.
- Chyba zasnęli. Możemy się stąd zrywać – powiedziałem.
Po cichu wstaliśmy i podeszliśmy do stołu. Byłem konkretnie przemarznięty, więc gdy tylko się podniosłem poczułem bolesne skurcze. Rozgrzałem się szybko i zdecydowałem, że wezmę klucz, a Cinkowi podałem pistolet. Byłem pewien, że zrobi z niego lepszy użytek niż ja. Wspiąłem się najciszej jak potrafiłem do klapy i wsadziłem ostrożnie klucz. Wciąż się obawiałem, że gdy tylko wyjdziemy, będzie czekał tam na nas Dalion, który krzyknie „BLISKO” i pobije lub zabije nas za próbę ucieczki, pomimo, że sam nam ją zaproponował.
                Chwila otwierania starego zamka od klapy nie trwała długo, ale mi się wydawało, że była to cała wieczność. Dodatkowo zamek chodził całkiem sprawnie, ale ja słyszałem go tak głośno, że zagłuszał nawet bicie mojego serca, które wydawało się chcieć uciec z klatki piersiowej. Przekręciłem klucz i usłyszałem kliknięcie oznaczające, że zamek puścił. Delikatnie uchyliłem klapę i rozejrzałem się po ciemnym pomieszczeniu. Mój wzrok był przyzwyczajony do ciemności, więc widziałem całkiem nieźle. Pomieszczenie było prawie puste, nie licząc mężczyzny śpiącego na kanapie. Chrapał on co jakiś czas po cichu, ale widać było, że spał głęboko.  Wyszedłem pierwszy i przytrzymałem klapę dla Cinka, który wspinał się z pistoletem i lampą. Brzuch mi zaburczał tak głośno, że obawiałem się obudzenia całego obozu. Dalion zapomniał nam przynieść jedzenia.
                Zastanawiałem się gdzie może być Łowca i cała reszta, ale byłem pewien, że są pilnowani, w którejś piwnicy, a może nawet kawałek stąd.  Musieliśmy jak najszybciej wrócić do Torunia i przyjechać tutaj większą grupą. Przekradliśmy się po cichu do kuchni i drzwiami stamtąd wyszliśmy w chłodną noc. Rozejrzałem się i zauważyłem, że dwójka ludzi Daliona została ustawiona przy barykadach, ale całe szczęście nie pilnowali tylnego wyjścia do lasu. To była nasza szansa. Przekradliśmy się tam i już pięć minut później byliśmy wolni. Biegliśmy przez dziesięć minut bez zatrzymywania się, aż znaleźliśmy się mniej więcej w miejscu, w którym złapał nas Dalion. Tam usiedliśmy i odetchnęliśmy z ulgą. Czułem się zarazem wspaniale i beznadziejnie. Miałem okropne wyrzuty sumienia, że Łowca został tutaj razem z pasażerami, za których byłem odpowiedzialny. Dołożę wszelkich starań, żeby ich uratować.
- Dobra stary, lepiej powiedz gdzie jest ten pojazd, o którym mówiłeś – zaczął Cinek.
- Na zachód od Białegostoku w niedużej szopie w pewnej wiosce. Znalazłem go jak jeździłem tędy, ale było wtedy tam dużo zombie i nie miałem czasu go stamtąd zabrać. Sprawdziłem tylko czy działa i uciekłem autobusem. Oczywiście jest szansa, że znajdziemy coś wcześniej, więc możliwe, że nie będziemy musieli iść tylu kilometrów. Bo droga do tej szopy to co najmniej trzydzieści kilometrów.
- Kurwa zamarzniemy… - stwierdził Cinek smarkając zamaszyście na asfalt.
- Damy sobie radę, pamiętasz jak uciekaliśmy z Bobrem z Supraśla? Teraz będziemy pierwsi – zapewniłem – Chodź nie ma czasu na odpoczynek, za parę godzin zaczną nas szukać…
                 I ruszyliśmy. Droga całe szczęście była już czysta. Nie widzieliśmy za dużo trupów, po drodze minęliśmy zaledwie dwa czy trzy, które były oddalone od nas o paręnaście metrów i nawet nas nie wyczuły. Byłem głodny, zmęczony i zmarznięty, ale nie zwolniłem nawet na chwilę, utrzymywaliśmy świetne tempo i po niecałej godzinie dotarliśmy do Grabówki. Tutaj było więcej zombie, ale my musieliśmy się rozejrzeć za jakimiś ubraniami lub bronią do walki wręcz. Ja świeciłem lampą, a Cinek atakował zombie kolbą pistoletu i jakoś sobie z nimi radził. Najpierw odpychał je kikutem, a potem po prostu dobijał. Widać było jak doświadczonym człowiekiem się stał. W jednym z domków znaleźliśmy kij baseballowy oraz sporo ciuchów. Nie pasowały na nas za bardzo i śmierdziały straszliwie, ale bez narzekania nałożyliśmy je i poczuliśmy falę przyjemnego ciepła. Wziąłem kij w ręce i podałem lampę Cinkowi. Na pewno będzie lepiej zabijać zombie z większego dystansu jaki oferuje kij, niż kolba pistoletu. Rzeczywiście szło nam to całkiem sprawnie. Przeszukaliśmy jeszcze mały sklepik monopolowy i znaleźliśmy tam dwie paczki krakersów tak twardych, że bez zmiękczenia w wodzie na zapleczu nie dało się ich ugryźć bez połamania sobie zębów.
                Nasza uczta nie trwała długo. Zebraliśmy się po chwili i ruszyliśmy dalej. Musieliśmy teraz iść bez przerwy, aż znajdziemy jakiś działający pojazd, który przynajmniej pozwoli trochę oddalić się nam od zagrożenia. Pierwsze auto znaleźliśmy piętnaście minut później na poboczu. Z początku wyglądało obiecująco i silnik nawet zaskoczył parę razy, ale ostatecznie nie dało się go włączyć. Próbowałem parę razy na różne sposoby, a Cinek w tym czasie odpierał ataki szwendaczy, które zwabione światłem i hałasem człapały do nas z okolicznych zarośli. Szło mu to całkiem sprawnie, ale nie zostaliśmy tu dłużej, bo auto było niezdatne do użytku.
                Niecałą godzinę później zobaczyliśmy w oddali panoramę wymarłego miasta. Wygląd był przygnębiający. Przysiedliśmy akurat na chwilę żeby odpocząć i zaplanować, którą stroną ominiemy miasto i gdzie ewentualnie moglibyśmy rozejrzeć się za autem na miejscu.
- Przy zachodnim wyjeździe z Białego jest spora giełda, moglibyśmy to sprawdzić – zaproponował Cinek.
- Myślę, że to kiepski pomysł. Pewnie wielu, którzy wpadli na niego, krąży teraz pomiędzy autami jako zombie. Idźmy przed siebie i nie trzymajmy się głównej drogi. Jeżeli Dalion będzie jechał za nami to dobrze by było iść leśnymi ścieżkami. Wtedy mamy mniejszą szansę na znalezienie auta, ale za to większą na to, że nie wpadniemy na tych bandytów – stwierdziłem.
Nagle usłyszeliśmy wybuch i ogromny rozbłysk światła. Odruchowo sięgnąłem po kij, a Cinek przejechał pistoletem po całym otoczeniu. Dźwięki dobiegały z Białegostoku. Ze środka miasta wylatywały petardy, jedna za drugą. Ktoś właśnie sprowadził wszystkie okoliczne zombie w to miejsce.
- To Czerwone Flary? – zapytał Cinek.
- Wątpię, to zdecydowanie nie pasuje do kogokolwiek z Czerwonych Flar… - powiedziałem podziwiając. Ogłuszające wybuchy rozchodziły się po okolicy niczym szalone.
- Musimy stąd spadać – stwierdziłem.
                Wyszliśmy z lasu na drogę i wzdłuż niej ruszyliśmy w stronę obrzeży miasta. Znaleźliśmy dwa samochody, ale oba były rozbite, więc nie było mowy o tym, żeby nimi gdzieś pojechać.  Przy małym osiedlu, złożonym z domów jednorodzinnych usłyszeliśmy strzały i musieliśmy poczekać paręnaście minut, aż nie byliśmy absolutnie pewni tego, że nic nam nie zagraża. Ciężko było leżeć w bezruchu, w ciemną noc, otoczony wrogimi ludźmi i dużą grupą bandytów, która niebawem miała zacząć pościg. Dodatkowo było tak zimno, że byłem w stanie oddać dosłownie wszystko, za kubek ciepłej herbaty, albo koc. Gdy światła latarek bliżej niezidentyfikowanej grupy poświeciły po drodze spory kawałek od nas byliśmy pewni, że możemy iść dalej.
- Ciekawe czy w Białymstoku też jest jakiś obóz – wyraził przepuszczenia Cinek, idąc po cichu obok mnie.
- Nie wiem, ale jak sytuacja wygląda tak jak teraz przez cały czas to zaczynam doceniać Ostoję – powiedziałem szczerze.
                Droga na której się znajdowaliśmy prowadziła na zachód. Pamiętałem jakby to było dziś, jak przejeżdżałem tędy, po raz pierwszy kierując  Zbłąkanym Ocalałym.  Była to jedna z głównych dróg na zachód, gdybyśmy się jej trzymali to mogliśmy pokonać taką samą drogę jak z Torunia. Po drodze mogliśmy znaleźć auto. Wszystko się mogło ułożyć potrzebowaliśmy tylko trochę szczęścia.
- Stary cieszę się, że udało się nam przetrwać – wypalił nagle Cinek – Naszej konkretnej dwójce. Nawet strata ręki nie jest aż tak straszna w porównaniu z byciem jednym z tych chodzących śmierdzieli.
- Przetrwamy do końca – powiedziałem z uśmiechem.
Przeszliśmy jeszcze kawałek, wchodząc już na bardziej zalesione tereny. Do wioski mieliśmy jeszcze drugie tyle, ale oddaliliśmy się już trochę i była szansa na przetrwanie tego wszystkiego. Wchodząc do lasu zagłębiliśmy się w całunie ciszy. Serce biło mi dosyć mocno z emocji, ale dzięki temu pracowałem ze zdwojoną siłą i mogłem jakoś funkcjonować.
                Nagle idąc ciemną drogą usłyszeliśmy dźwięk silnika. Odwróciliśmy się, a ja całkowicie zamarłem. Wiedziałem, że skurwiel da nam żmudne nadzieję i ruszy za nami w pościg o wiele szybciej, jeszcze w środku nocy. Auto jednak nie nadjeżdżało ze wschodu tylko z północy. Byliśmy akurat na takim skrzyżowaniu, które odbiegało na zachód, północ oraz wschód. Obejrzeliśmy się i oślepiły nas światła samochodu. Zbiegłem na pobocze, ale auto zaczęło się zatrzymywać. Cinek dołączył do mnie i wymierzył w stronę pojazdu. To była nasza szansa. Mogliśmy przejąć ten wóz i odjechać.
                Auto zatrzymało się całkowicie i zobaczyłem, że wysiada z niego starszy mężczyzna, koło sześćdziesiątki, z bujną siwą czupryną i wąsem. Zaświecił na nas latarką i zawołał. Jego głos był niski, nieco dźwięczny, ale przyjemny.
- Potrzebujecie podwózki chłopcy? – zapytał.
Szczęście się do nas uśmiechnęło.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Rozdział 13: Komplikacje

Rozdział 13, perspektywa Bobra. Zobaczycie co się stało dosłownie chwilę po zakończeniu ostatniego rozdziału, tylko to wszystko z perspektywy Bobra. Coraz bliżej końca tego tomu, ja osobiście teraz bardzo dużo czasu spędzam wymyślając wszystko co trzeba. Mam nadzieję, że wam się spodoba jeżeli tak to zostawcie łapkę w górę i komentarz ;)

--------------------------------------------

Rozdział 13 (Bobru): Komplikacje


                Pablord dostał. Chcieliśmy zaskoczyć atakujących Złomiarzy od tyłu, ale wtedy zdaliśmy sobie sprawę, że po pierwsze, nie byli to Złomiarze, a po drugie było to zbyt niebezpieczne. Próbowałem zjechać na pobocze, żeby zniwelować siłę uderzenia. Spojrzałem na przyjaciela i zobaczyłem, że trzyma się za brzuch. Musiałem szybko zaprowadzić go do lecznicy.  Ale teraz wylądowaliśmy w samym środku walki. Barykady nie było. Zostały tylko ruiny. Na ulicy, kawałek przed nami, znajdowało się mnóstwo ludzi z Torunia, ale wszędzie dookoła były zombie. Wysiadłem razem z Wiktorią i zaczęliśmy je zabijać. Robiło się już gorąco, ale całe szczęście pomagali nam strażnicy z Ostoi oraz mnóstwo losowych ludzi. Widziałem w tłumie Magdę, Łapę oraz Szeryfa i Karła.
                Oczyszczenie całej ulicy zajęło nam dobre dziesięć minut. Gdy wszystko się uspokoiło, ja pobiegłem do auta i przy pomocy Ryśka oraz dwóch innych strażników, wyciągnęliśmy ostrożnie Pablorda. Wyglądał kiepsko. Stracił przytomność i był blady. Obawiałam się najgorszego, ale pomimo tego ruszyłem z małą grupką osób w stronę szpitala. Gdy tam doszliśmy Pablord szybko został podpięty pod różne aparatury podtrzymujące życie. To był plus lecznicy w Toruniu, byliśmy tutaj całkiem nieźle wyposażeni. Gdy sytuacja w końcu się uspokoiła, usiadłem na korytarzu w lecznicy i czekałem na to co powiedzą lekarze.
                W międzyczasie przyszła do mnie Łapa. Przytuliłem się do niej i trwaliśmy w takim stanie przez co najmniej dwie minuty. W końcu rozłączyliśmy się, a ja westchnąłem cicho.
- Co ci się stało w ucho? – zapytała.
- Trzeci Posterunek nie istnieje… trafiliśmy na bandytów, Jonasz prawdopodobnie zginął… - zacząłem tłumaczyć. Jeszcze dzisiaj z rana znaleźliśmy auto, które jakimś cudem odpaliliśmy. Udało się nam dojechać do Torunia w jednym kawałku, a Jonasz został gdzieś tam, albo już nie żył. Powinniśmy i tak być bardziej ostrożni, bo nasz pośpiech mógł kosztować Pablorda życie.
- Tutaj w sumie nie lepiej – powiedziała Łapa, machając nogą.
- Co tu się stało? Na Placu Głównym widziałem jakieś stoły, a w samej Ostoi mnóstwo zombie – spytałem, wciąż nie mogąc uwierzyć w to co tu zastałem. Pamiętałem, że Dziara wspominał o jakimś ataku Gangu, ale skąd tu się wzięło tyle zombie i ta rozwalona barykada?
- Karzeł organizował Święto Ocalałego, jakąś bezsensowną imprezę, gdzie mieliśmy oderwać się od rzeczywistości. Chciałam się tylko napić i dalej czekać na twój powrót, ale jak widzisz nagle wszystko się posypało. Nie wiadomo skąd pojawił się Gang, a jedna z barykad została zniszczona. Prawdopodobnie przez nich – opowiedziała pociągając nosem co jakiś czas. Była smutna.
- Dlaczego się smucisz? Przecież wróciłem, a sytuacja została opanowana… - powiedziałem.
- Sołtys i ten łysy żołnierz zginęli… Żołnierz zabił przywódcę Gangu, ale sam zginął, a Sołtys próbował go ratować i ugryzł go zombie. Strzeliłam mu w głowę, żeby się nie przemienił… - powiedziała, a z kącika jej oka spłynęła łza.
                Ta informacja była jak uderzenie pioruna. Poczułem się tak samo jak widziałem umierającego Goku, umierającą Nieznajomą oraz ciało Natalii. Sołtys był jak dziadek każdego z nas, zawsze służył radą i był niesamowicie pomocny. Był ze mną praktycznie od początku tego całego syfu. Czemu musiał tak ryzykować?
- Dlaczego to zrobił? – zapytałem, chociaż nie wiedziałem na jaką odpowiedź liczę.
Łapa nie odpowiedziała. To była naprawdę spora strata. Jakim cudem atak wyszedł tak dobrze? Czy było możliwe, że ktoś wpuścił Gang do środka?
- Był za dobrym człowiekiem na te czasy. Pieprzony Karzeł uciekł gdy walczyliśmy z Gangiem… Żałuje, że nie złapał go jakiś trup – powiedziała w końcu. Zachowania Karła rzeczywiście było szokujące. Spotkałem Dziarę w drodze do szpitala i rzuciłem mu tylko, że wpadnę jak zobaczę co z Pablordem. Miałem mu do zdania raport, oraz chciałem go zapytać o parę rzeczy.
                Nagle z jednego z gabinetów lekarskich wyszła Wiktoria. Miała zabandażowaną nogę i dostała kulę do podpórki.
- Wszystko gra? – zapytałem.
- Zdarzały mi się gorsze wypadki, lepiej powiedz co z Pablordem – poprosiła siadając obok mnie i Łapy.
- Czekamy, aż go podłączą pod aparaturę i zbadają. Dostał mocno i zanim go podnieśliśmy to mogło być już za późno. Mam przez to spore obawy… - zacząłem.
- Myślę, że da sobie radę. To twardy człowiek, jak wszyscy z Czerwonych Flar… no może poza Mateuszem, ale on jest tak głupi, że nie ma szans zginąć. Po prostu tak już jest – powiedziała wstając – Wybaczcie, ale muszę iść. Kazali mi leżeć, żebym szybko wróciła do pełnej sprawności.
                Zniknęła powoli na schodach w korytarzu, a ja ziewnąłem przeciągle. Oczy mi się same zamykały, ale miałem jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Zastanawiałem się czy nie mogłem zdać raportu Dziarze jutro, a wieczoru spędzić przy Łapie, ale podejrzewałem, że nie ma takiej opcji. Po około dziesięciu minutach z sali wyszedł lekarz. Był to Medyk, ostatni żyjący żołnierz z konwoju, który pomagał Natalii dostać się do Torunia. Widać, że był w ponurym nastroju, usłyszał już o śmierci przyjaciela. Po wyjściu z gabinetu spojrzał na nas i sięgnął do kieszeni. Wyciągnął paczkę papierosów i odpalił jednego zapalniczką, po czym zaciągnął się potężnie.
- Jego stan jest ciężki – powiedział – sama rana brzucha nie jest tak poważna, chociaż stracił sporo krwi. Gorzej jest z jego głową. Podczas tego waszego poślizgu musiał uderzyć dosyć mocno, co wprowadziło go w stan śpiączki. Na razie będziemy go obserwować, ale naprawdę nie wygląda to dobrze… Przykro mi – dokończył, a kolejny głaz, podobny jak ten po śmierci Sołtysa, spadł na mnie. Czy wszyscy ważni dla mnie ludzie, moi przyjaciele oraz kompani muszą odchodzić? Śpiączka to nie była jeszcze śmierć, ale czasami człowiek wybudzał się z niej po paru godzinach, czasami po paru tygodniach, a czasami po paru latach. Mogłem kazać mu wjechać innym wjazdem, ale hałasy i strzały, które słyszeliśmy wystraszyły mnie. Musiałem podjąć taką decyzję i to mogło mnie kosztować kolejnego przyjaciela.
                Wstałem ciężko i wyciągnąłem rękę do Medyka.
- Dziękuje za pomoc. Udzieloną mu i Wiktorii. Przykro mi z powodu twojego przyjaciela – powiedziałem.
- Słyszałem, że twój oddał życie próbując ratować mojego, więc to ja powinienem dziękować –odpowiedział.
- Jesteśmy jedną silną grupą. Toruń to tylko miejsce, w którym żyjemy. Cieszę się, że możesz się poczuć częścią moich ludzi – powiedziałem – Wybacz, ale jestem wykończony, a muszę jeszcze zdać raport. Bywaj.
Odwróciłem się i razem z Łapą opuściliśmy szpital. Wyszliśmy na chłodne, wieczorne powietrze. Nad nami nie było widać gwiazd, wszystko zasłaniały czarne, gęste chmury. Zbierało się na deszcz, a może nawet na burzę. Szliśmy kawałek w milczeniu, mijając co jakiś czas grupki strażników, którzy zbierali ciała zombie na wozy i taczki, a następnie wywozili je za północną barykadę. Nie wiedziałem w sumie co teraz stanie się z barykadą, jak szybko ją odbudują i czy w ogóle będą w stanie.
                Nagle przyszło mi do głowy pewne pytanie.
- Właściwie to gdzie jest Ernest i cały Zbłąkany Ocalały? – zapytałem.
- Nie wrócili jeszcze ze wschodu – odpowiedziała Łapa.
- W sumie nam krótsza trasa zajęła pięć dni, ale jeżeli ich jeszcze nie ma, to może oznaczać, że wpadli w tarapaty… - zgadywałem.
- Nie myśl o tym. Musisz się zrelaksować, ostatnio wszyscy przeżyliśmy piekło. Wpadnij do mnie na noc kochasiu. Zrelaksujemy się wspólnie i pozwolę ci zapomnieć o dzisiejszych przykrościach – zaproponowała.
- Postaram się, po prostu… nie wiem jakie plany ma Dziara – wyznałem, mówiąc zgodnie z prawdą.
- Wiesz gdzie mnie szukać – rzuciła na pożegnanie i odeszła w stronę budynków mieszkalnych.
                Pozostałą część drogi pokonałem sam.  Stanąłem przed drzwiami Kwatery Głównej, chociaż wyjątkowo nie było tu cicho, ciemno i tajemniczo. Tym razem krzątało się tu mnóstwo ludzi, pomagających sprzątać i odbudowywać. Wszedłem używając zestawów kluczy i zobaczyłem przy stole cztery osoby. Jedna z nich wychodziła właśnie i była to Agnieszka, jedna z Czerwonych Flar, która wróciła niedawno z Pierwszego Posterunku. Miała obojętny wyraz twarzy co było widać gdy mnie mijała. Zamknęła za sobą drzwi, a ja podszedłem do reszty stojącej przy stole – Karła, Dziary oraz Magdy.
- Bobru! Jesteś w końcu, mów co z Pabim! – powiedział, a reszta odwróciła się w moją stronę. W oczach Magdy zobaczyłem gniew, a w oczach Karła obojętność.
- Jest pogrążony w śpiączce. Jego stan jest ciężki – powiedziałem.
- Nie będę cię długo męczył, ale muszę się dowiedzieć jak przebiegła misja, dlaczego nie ma z wami Jonasza i jak wygląda to co dzieje się na Trzecim Posterunku.
- Co się stało z barykadą? Dlaczego moi ludzie zginęli, chociaż mam tak wielką siłę ognia, a zaatakowało nas zaledwie paru przeciwników? – zapytałem z gniewem.
- Uspokój się Bobru, jesteś zmęczony. Gang zaatakował nas, rozbili barykadę materiałami wybuchowymi, a następnie zakradli się podczas tego jak świętowaliśmy i wybili. Ale to już koniec. Ich przywódca nie żyje – zapewnił Dziara.
- Szkoda, że nasz żyje – dodała nagle Magda. Pierwszy raz słyszałem aż tak odważne słowa z jej strony. Zawsze lubiła się wymądrzać, ale te słowa były przepełnione czystą nienawiścią. Karzeł spojrzał na nią, ale ona nie opuściła wzroku.
- Uspokój się dziewczyno, to nie moja wina, co więcej gdyby nie moje wsparcie nie żyłabyś, tak samo cała reszta w tym sektorze. Tam było najciężej – odgryzł się Karzeł.
- Uciekłeś i zostawiłeś nas. Jako przywódca powinieneś być w pierwszym szeregu, dając przykład swoim ludziom! – krzyknęła.
- Uważaj, bo pożałujesz swoich słów – ostrzegł ją.
- Co zrobisz? Jesteś zwykły tchórzem.
                Przez chwilę wydawało mi się, że Karzeł ją uderzy, ale nie zrobił tego. Patrzył jeszcze przez chwilę w jej oczy, a następnie spojrzał na Dziarę i na mnie. Potem wyszedł, trzaskając głośno drzwiami.
- Nie narażaj się na to, że zostaniesz stąd wyrzucona – rzucił Dziara, żeby przerwać ciszę.
Magda milczała. Usiadła na krześle obok i nie odzywała się.
- Eee… co do raportu, to misja nieudana. Trzeci Posterunek upadł, przejęła go okoliczna grupa, która każe nazywać się Złomiarzami, od tego dużego złomowiska przy Grudziądzu. Z tego co słyszałem od paru ludzi, którzy też okazali się być Złomiarzami, wszyscy, którzy tam byli, albo przeszli na stronę Złomiarzy, albo zginęli. Jonasz zaginął w akcji, zgubił się i nie mogliśmy już na niego czekać. Prawdopodobnie nie żyje – streściłem.
Dziara milczał przez chwilę.
- To nie dobrze-  powiedział w końcu – Cała nasza północna siła mocno ucierpiała w ostatnich dniach. Barykada upadła, a posterunek został zniszczony. Będę musiał przeznaczyć wiele ludzi na odbudowę tego wszystkiego. Ale plan postępuje do przodu. Co do twojego następnego zadania Bobru… - zaczął.
- Nie mogę odpocząć przynajmniej parę dni? Poza tym gdzie jest Erni? – zapytałem.
- Nie mam pojęcia, ale pojechał przecież z dwoma ludźmi ,wcześniej jeździł sam i wracał, więc teraz tym bardziej wszystko powinno pójść ok – zapewnił przywódca Czerwonych Flar.
- Nie powinniśmy tam kogoś wysłać? – zapytałem.
- Na razie nie. Co do wysłania to pojedziesz jutro po południu wraz z paroma wyznaczonymi osobami na Drugi Posterunek, który jest na zachód stąd. Muszę koniecznie się dowiedzieć czy wszystko jest tam ok, bo tamtejsi ludzie naprawiają nasz helikopter. Wyobrażasz sobie jaka to mogłaby być przewaga? – zapytał.
                Helikopter. Dopiero teraz do mnie doszło, że jeden helikopter z Torunia znaleźliśmy niedaleko Białegostoku, tam gdzie przypadkowo wszystkie grupy uciekające z Królowego Mostu spotkały się, chociaż same o tym nie wiedziały.
- Jutro po południu? – zapytałem.
- Tak. Co najważniejsze, musisz ze sobą wziąć tą dziewczynę ze szklarni, medyka z lecznicy oraz księdza. Oraz dwie osoby z Czerownych Flar, możesz wybrać kogoś chcesz – powiedział.
- Czemu trzech moich ludzi ma jechać na Drugi Posterunek? – zapytałem.
- Tamci ludzie rozwijają się całkiem szybko. Jest to drugie z największych ośrodków Ostoi, poza samą Ostoją. Będą tam bezpieczni, a tamtejsi potrzebują księdza, dobrego lekarza oraz kogoś, kto zacznie budowę szklarni w tamtym miejscu. To będzie dla nas świetne miejsce do ucieczki, gdyby zaatakowała nas większa grupa – wytłumaczył – Twoi ludzie będą tam góra tydzień, może dwa. Gdy tamci podłapią jak zajmować się uprawą, znajdzie się jakiś kolejny ksiądz, oraz ludzie leczący i wszystko powinno być ok.
- Nie podoba mi się to za bardzo, ale zgadzam się. Czy to wszystko? – zapytałem.
- Gigant oraz Dymitr trafią do tymczasowego aresztu – powiedział bez emocji. Widziałem, że Magda chciała już coś powiedzieć, ale ugryzła się w język.  Ja za to nie pozostawałem milczący.
- Nie rozumiem. Dlaczego? – zapytałem – To ich wina? Podejrzewasz moich ludzi? – ciągnąłem z coraz to większym gniewem.
- Niestety tak. Opuścili stanowisko na moje polecenie, ale to bardzo dziwne, że akurat tam uderzył Gang. Jak nie znajdziemy solidnego dowodu to nic im się nie stanie, ale i tak muszą spędzić trochę czasu w areszcie. W imię zasad – powiedział.
- Wybacz, ale mam wrażenie, że zamieniasz się powoli w Karła – powiedziałem – Mam wrażenie jakbyś bał się mnie i starał zabrać mi wszystkich ludzi, żebym został tu sam…
- Nigdy nie porównuj mnie do tej osoby Bobru. NIGDY! – krzyknął – A teraz idź już. Zaczynam się robić bardziej zmęczony rozmową z tobą, niż ty tą całą wyprawą.
                Odwróciłem się i ruszyłem w stronę drzwi. Zorientowałem się, że Magda kuśtyka za mną, więc przepuściłem ją i wyszliśmy na zewnątrz. Przez chwilę szliśmy w milczeniu, ale w końcu zaciekawiony zapytałem.
- Co ci się stało w nogę?
- Wiesz jaka jestem niezdarna, miałam mały wypadek i stało się – powiedziała uśmiechając się.
- Ostatnio dziwnie się zachowujesz, wszystko jest w porządku? – zapytałem.
Magda zastanawiała się chwilę nad odpowiedzią.
- Nie… ale będzie. Mam nadzieję – powiedziała ze smutkiem.
- Mogę ci jakoś pomóc? – zapytałem.
- Po prostu bądź w okolicy. Postaraj się wrócić szybciej niż podczas ostatniego wyjazdu. Wiem, że czujesz na sobie odpowiedzialność za wszystkich swoich przyjaciół, ale wiedz, że przy tobie czujemy się znacznie lepiej. Po prostu tak już jest.
- Obiecuje, że wrócę jak najszybciej – powiedziałem uśmiechając się – Działo się jeszcze coś ciekawego podczas mojej nieobecności?
- Jakub uciekł…
- Co? – zapytałem. Morderca na wolności. Odruchowo obejrzałem się do tyłu, a po plecach przeszły mi ciarki niepokoju.
- Dwa dni temu wieczorem, podczas apelu. Znaleziono tylko cztery ciała i pustą celę. Zabił strażnika i trzech pozostałych więźniów. Prawdopodobnie wykorzystał sytuację i podczas dzisiejszego ataku uciekł stąd i już go więcej nie zobaczymy – powiedziała.
                Zatrzymałem się i złapałem rękoma za jej ramiona. Spojrzałem jej w oczy.
- Jeżeli coś cię męczy pamiętaj, że możesz powiedzieć mi, albo Łapie. Nikomu więcej nie ufaj, szczególnie, że Gigant został zamknięty, a Sołtys nie żyje. Erniego i Cinka oraz Łowcy też nie ma w pobliżu. Po prostu uważaj, ok? – powiedziałem.
- Będę uważała… - obiecała – Przepraszam, ale muszę już iść, może się gdzieś przydam… - i odeszła w przeciwną stronę, idąc w kierunku barykady. Widziałem, że coś ją męczy. Niektórzy ludzie byli łatwi do przewidzenia. Ona była jedną z tych, którzy byli naprawdę łatwi do rozpracowania. Musiałem ją bacznie obserwować. Podczas rozmowy z nią zwróciłem jednak uwagę na inny poważny problem. Jak jutro wywiozę stąd trzy kolejne osoby to z mojej grupy, zostanie tu właściwie tylko Łapa, Magda oraz Miczi. Jak to możliwe, że z tak sporej grupy osób, zostało już tylko tak mało ludzi? Oczywiście był jeszcze Gigant oraz Dymitr, ale obaj trafią do aresztu i nie będą mieli żadnego wpływu na zdarzenia w Ostoi.
                Byłem zmęczony. Pozostawiłem dalsze rozmyślanie na jutro i ruszyłem w stronę apartamentów, gdzie miałem zamiar spędzić wieczór z Łapą. Nasza relacja była czymś dziwnym. Spędzaliśmy ze sobą sporo czasu, ale w żadnym wypadku nie mogłem nazwać Łapy swoją dziewczyną. Nie wiem czy bym za nią tęsknił jakby odeszła, ale na pewno pozostawiłaby charakterystyczną pustkę w moim życiu. Być może większą niż ktokolwiek inny, a może tak małą, że szybko bym o niej zapomniał. Zapukałem do jej mieszkania i nie czekałem długo. Otworzyła mi ubrana w spodnie od pidżamy oraz koszulkę ze sporym dekoltem.  Usiadłem na kanapie w niedużym salonie i poczułem duże zmęczenie. Łapa jednak uśmiechnęła się tylko i podała mi lampkę wina. Wypiłem pierwszy kieliszek szybkim, zachłannym łykiem.  Usiadła obok i pocałowała mnie. Zabawne, pomyślałem, jak z wroga, który zabijał moich ludzi, stała się kimś ważnym w moim życiu. Potężnym sojusznikiem i bratnią duszą. Wtuliła się we mnie, tak, że mogłem poczuć zapach jej włosów, mieszankę potu, dymu i ziół. Siedzieliśmy tak i wspominaliśmy wiele rzeczy, chcąc unikać jak ognia, ciężkich tematów.
                Zasnąłem w końcu za jakiś czas, a gdy się obudziłem, było już wczesne popołudnie. Niebo było zakryte chmurami i padał deszcz. Zjadłem śniadanie z Łapą, po czym pożegnałem się z nią. Opuszczała mnie z niechęcią, ale wiedziała, że muszę wykonać swoje zadanie. Z rana Plac Główny wyglądał już o wiele lepiej niż wieczorem. Widocznie strażnicy mieli ciężką noc, z usuwaniem ciał zabitych, zombie oraz sprzątaniem po całym Święcie Ocalałego, które pokazało tylko jedno. Nie ma bezpiecznych miejsc i największą nagrodą jest otwarcie oczu dnia następnego, a nie muzyka, alkohol i dobra zabawa.
                Dotarłem do Kwatery Głównej pięć minut później, zahaczając po drodze o ruiny północnej barykady, gdzie znajdowały się teraz auta, które stanowiły prymitywną ochronę przed zombie i atakami innych ocalałych. Zastanawiałem się chwilę nad tym z kim mógłbym pojechać na Drugi Posterunek, ale nie wpadł mi nikt konkretny do głowy. Nie chciałem męczyć Wiktorii, Jonasza nie było, Pablord był w bardzo ciężkim stanie, a Mpd stracił status Czerwonej Flary. Prawdopodobnie na miejsce Mateusza i Jonasza zostaną wyznaczone dwie kolejne osoby, ale póki co Flar było mniej.
                Wszedłem do Kwatery Głównej i przy stole zastałem pięciu ludzi. Był tam oczywiście Dziara, który obgadywał coś z wysokim mężczyzną po pięćdziesiątce, który pokazywał coś na planie Ostoi. Obok stały trzy osoby z Czerwonych Flar – Agnieszka, która wróciła niedawno z Pierwszego Posterunku, Filip, który większość czasu spędzał na Czwartym Posterunku, oraz Maciek. Dziara widząc mnie skinął głową, a ja przywitałem się ze wszystkimi.
- Jesteś gotowy do odjazdu? – zapytał Dziara.
- Raczej tak, ale nie zdecydowałem kto ze mną pojedzie. W sumie dostosuje się – stwierdziłem.
- Dobrze, więc pojedziesz z Agnieszką oraz Filipem. Co ty na to? A wam to pasuje? – skierował pytanie do całej trójki.
                Wszyscy kiwnęli głową na znak, że tak.
- Idealnie. Auto już na was czeka, cała trójka ludzi, których macie tam zawieźć też, jakieś pytania? – skierował ostatnią część do mnie.
- Ile osób wczoraj zginęło? – zapytałem.
- Około piętnastu. Paru cywili, paru strażników oraz oczywiście osoby bliższe tobie – stwierdził.
- Mogę cię prosić na słowo? – zapytałem.
- Jasne – odpowiedział.
Odeszliśmy na bok, z dala od zasięgu słuchu reszty obecnej tu na miejscu.
- Mówiłeś mi o tym ataku, ale i tak były ofiary. Oszukałeś mnie, a poza tym czuję, że nie jesteś ze mną całkowicie szczery. Nie ufasz mi przyjacielu?  - zapytałem.
- Nie ufaj nikomu – powiedział Dziara uśmiechając się smutno – Znasz tą zasadę Bobru. Sytuacja wymknęła się spod kontroli, ale ofiary, które ponieśliśmy zostaną odkupione. Dużo ludzi odwraca się od Karła. Obiecuje, że nie zmarnuje tej ogromnej straty i odkupię swoje winy. Potrzebuję jeszcze tylko trochę zaufania. Mogę na ciebie liczyć? – zapytał.
- Oczywiście – skłamałem bez zastanowienia.
- To dobrze. Zawieź tych ludzi i wracaj. Powodzenia Bobru – powiedział.

                Opuściłem budynek wraz z Filipem i Agnieszką. I jedno i drugie nie wyglądało na tak zacną kampanię jak Pablord, Jonasz oraz Wiktoria, ale nie mogłem narzekać. I Agnieszka i Filip byli mocni i z pewnością pomogą mi w mojej misji. Ruszyliśmy prosto do garaży, gdzie czekali na nas Józef, Ika oraz Medyk. Wsiedliśmy do sporego auta i poczekaliśmy, aż bramy się przed nami otworzą. Będąc w garażach spojrzałem tęsknie na Potwora, ciężarówkę Łowcy, którą tu przyjechaliśmy. Wtedy bałem się tego, co dzieje się z moimi ludźmi i marzyłem, żeby dostać się do Torunia. Teraz nie wiedziałem już, czy czuje się tu szczęśliwy i bezpieczny. Czułem coś nieokreślonego. Pozostawiłem jednak swoje rozterki samemu sobie i westchnąłem głęboko gdy opuściliśmy granicę Ostoi. Ja z przodu razem z kierującym Filipem, a z tyłu Medyk, Ika, Józef oraz Agnieszka. Wyjechaliśmy szybko z miasta, mijając po lewej krajobraz Wisły i pojechaliśmy w stronę Drugiego Posterunku. W stronę nieznanego.

środa, 14 stycznia 2015

Rozdział 12: Dwie Strony

Rozdział 12, kolejny z perspektywy Magdy. Czytajcie uważnie bo są tu pewne wydarzenia (szczególnie pod koniec rozdziału), które powiedzą wam trochę o losie pewnej postaci, który poznacie dopiero w kolejnym rozdziale za 5 dni. Po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym, miłego czytania ;)

----------------------------------------------

Rozdział 12 (Magda): Dwie strony


                Nie pamiętam kompletnie drogi z więzienia gdzie doszło do masakry. Jedyny fakt, który utrzymywał mnie przytomną to Jakub idący obok mnie. Człowiek, który miał być skazany, a został uwolniony przy mojej pomocy. Jeżeli wpadlibyśmy na jakiś patrol to prawdopodobnie byłoby po nas. Rana w nodze bolała i krwawiła, ale przyłożyłam do niej chustkę próbując chociaż odrobinę zatamować krwawienie. Czułam też przeszywający ból po lewej stronie twarzy, gdzie zostałam kopnięta. Z pewnością będę miała siniaka, a być może okaże się, że mam złamany nos lub szczękę.
                To co jednak było najbardziej szokujące to fakt, że zabiłam człowieka, oraz przyczyniłam się do śmierci dwóch kolejnych. Było to naprawdę dziwne uczucie. Pozbawić kogoś życia to jakby okraść go z najbardziej cennej, a wręcz bezcennej rzeczy. Musiałam jednak działać bo inaczej sama bym zginęła, a miałam dla kogo żyć. Musiałam jednak coś zrobić, bo jeszcze jedna niebezpieczna zachcianka Dziary i będzie mnie to kosztowało życie.
                Szliśmy jedną z pustych uliczek. Robiło się powoli ciemno, chociaż słońce dawało jeszcze wystarczająco ilość światła, więc latarnie się jeszcze nie paliły. Nagle usłyszałam kroki i podniesione głosy. Byliśmy całkiem niedaleko Placu Głównego, gdzie było teraz przemówienie. Słyszałam odległy, wzmocniony przez megafon i głośniki, głos Karła. Nie potrafiłam wyłapać słów, bo szumiało mi w głowie, a serce wydawało się bić tak głośno, że myślałam, że ogłuchnę. Głosy były coraz głośniejsze, ale Jakub zachował czystość umysłu i pociągnął mnie do jednego z zaułków, gdzie schowaliśmy się, za kartonami.
                Noga zaczęła mi powoli drętwieć, a mi robiło się ciemno w oczach. Kobieta zraniła mnie dosyć głęboko w udo i rana bolała straszliwie. Obserwowaliśmy w ciszy jak dwójka strażników idzie tam, skąd przed chwilą przyszliśmy my i bez żadnych podejrzeń mijają zaułek. Poczekaliśmy jeszcze chwilę, żeby przypadkiem nie wpaść na inną grupę.
- Idziemy do kościoła tak? – zapytał Jakub.
- A tak ci powiedział Dziara? – zapytałam.
- No – odpowiedział krótko.
- W sumie dobrze, katedra jest ulicę dalej – powiedziałem.
- To chodźmy dziewczyno – powiedział.
                Nie byłam pewna czy Jakub wie jaką rolę ma odegrać, ale podejrzewałam, że pogodził się ze swoim losem i jedyne co chce osiągnąć to zemsta na Karle i całej władzy Torunia. On wciąż uważał, że to nie on zabił Natalię, w co nie wierzyłam. To on był przy ciele i to musiała być jego wina. Ale nie uratowałam go, żeby go oceniać, tylko realizować plan Dziary i uwolnić brata. Zastanawiałam się, czy Dziara mnie nie oszuka, ale w sumie po śmierci Karła nie powinien mieć ku temu powodu.
                Trafiliśmy w końcu na odpowiednią uliczkę. Opadłam na chwilę na kolano, ale szybko się podniosłam. Nagle przypomniałam sobie o czymś, chwilę przed wejściem do środka.
- W środku nikogo nie będzie? – zapytałam.
- Nie. Twój szef mi mówił, że w ten dzień przygotuje to miejsce dla nas – zapewnił kanibal.
- Kiedy z nim rozmawiałeś?
- Parę dni temu – odpowiedział – Przyszedł do mnie z Bobrem i tych fiutem w kapeluszu – miał na myśli z pewnością Szeryfa.
Uchyliliśmy po cichu drzwi i wślizgnęliśmy się do środka. Dźwięk zamykających się drzwi odbił się echem od ścian budynku. Było tutaj rzeczywiście pusto, ale też pięknie. Wielkie witraże, obrazy oraz figury sprawiały, że całość prezentowała się naprawdę nieźle. Nie miałam czasu podziwiać, bo czułam, że zaraz zemdleję, a noga bolała mnie już tak, że nie dawałam rady nią normalnie poruszać, więc podskakiwałam niestabilnie na jednej.
                Schowaliśmy się w magazynie, który znajdował się po prawej stronie, przy jednym z konfesjonałów. Było tu parę mioteł, zapas wina mszalnego oraz kilka innych, mało ważnych rzeczy. Opadłam ciężko podwijając nogawkę spodni, żeby obejrzeć ranę. Wyglądało to średnio ciekawie, cięcie znajdowało się kawałek nad kolanem.
- Muszę stąd iść – wyszeptałam.
- Może poleje ranę tym winkiem? Na pewno to ci pomoże – zaproponował.
- Zrób to – wysyczałam. Nie mogłam po prostu zgłosić się do lecznicy, bo od razu skojarzyliby moją ranę z tym co się stało w więzieniu. I tak mogłam być podejrzana, bo nikt nie widział mnie na apelu, ale z tego jeszcze dało się jakoś wywinąć.  Jakub podszedł i przy pomocy mojego noża przeciął folię, którą była owinięta skrzynia z butelkami czerwonego trunku. Wziął pierwszą lepszą i dosyć sprawnie odkorkował ją ostrzem, po czym podał broń z powrotem mi.
- To może zaboleć – ostrzegł po czym pociągnął łyka, a następnie polał po mojej nodze. Pierwsze czego pożałowałam, to fakt, że nie miałam żadnego knebla i ugryzłam się do krwi w język. Następnie pożałowałam, że wplątałam się w tą aferę z Dziarą, a potem zemdlałam.
                Obudziłam się w łóżku. Nie swoim łóżku.  Szybko zorientowałam się, że jestem w Kwaterze Głównej. Próbowałam się podnieść, ale natychmiastowo poczułam przeszywający ból w nodze. Byłam ubrana w koszulkę, w której byłam oraz majtki. Moje spodnie wisiały na krześle obok łóżka. Rana na nodze była opatrzona i zabandażowana. Dotknęłam delikatnie dłonią policzka i tam poczułam bolesną opuchliznę. Jak ja to zakryje przed ludźmi w Ostoi?
- Nie martw się, nasmarowałem to maścią, a nogę opatrzyłem – powiedział mężczyzna, którego z początku nie poznałam, ale po chwili umysł mi się rozjaśnił. To był Jan, przywódca Gangu.
- Ile spałam? – zapytałam.
- Dziara przyniósł cię tu wczoraj wieczorem, prosto z kościoła. Dobrze się spisałaś – powiedział. W sumie był całkiem przystojny, miał na oko trzydzieści lat, ładne, piwne oczy oraz przystrzyżony zarost. Był jednak złym człowiekiem i moje chwilowe zauroczenie jego postacią szybko zniknęło.
- Gdzie on jest? – zapytałam.
- Zaraz tu przyjdzie i powie ci co dalej – powiedział uśmiechając się. Nie chciałam, żeby przychodził. To nie oznaczało nic dobrego.
                Jan spoglądał za okno na ulicę Ostoi. Przyszło mi do głowy pewno pytanie i zadałam je szybko.
- Kim ty właściwie jesteś?
Mężczyzna spojrzał na mnie. Zobaczyłam coś w jego oczach, ale ciężko było powiedzieć, co to znaczyło.
- Kimś, kto próbuje przywrócić porządek temu miejscu – odpowiedział tajemniczo.
- Myślisz, że zabicie Karła da ten porządek?
- Wiem jak patrzysz na tą sytuacje, ale uwierz, że Karzeł to strasznie słaby człowiek, który nie jest w stanie przewodzić tym miejscem. To miejsce musi być twarde i niezłomne. Nie uda się to, jeżeli na czele nie będzie stał Dziara – powiedział.
- Jesteście złymi ludźmi… wszyscy – szepnęłam.
- Tylko tacy potrafią przeżyć – wytłumaczył.
- Dokładnie! – powiedział Dziara wchodząc do pokoju –Dzień dobry Magdo, świetnie się spisałaś! Chociaż dziwi mnie to, że jesteś aż w tak kiepskim stanie – dodał po chwili siadając po drugiej stronie łóżka.
- Kogo podejrzewają? – zapytałam.
- Jakuba. Oficjalna wersja mówi, że kanibal zbratał się z resztą więźniów, zabili wspólnie strażnika, a następnie on zabił resztę i uciekł. Chowa się w jednym z magazynów kościoła, tam gdzie go zostawiłaś. Zaniosłem mu tam trochę jedzenia i picia oraz koce i ubrania. Jest teraz ważnym elementem w walce z Karłem – odpowiedział.
- Co teraz mam zrobić?
- Odpoczywać. Jutro będzie święto Ocalałych, wtedy przyjdzie czas na jedną z cięższych części planu, ale pamiętaj, że każda rzecz to krok bliżej do uwolnienia twojego brata – powiedział uśmiechając się.
- Nie wiem, czy dam radę powtórzyć coś takiego jak dzisiaj… Musiałam zabić człowieka i jeszcze ta cholerna noga – mówiłam patrząc mu prosto w oczy.
- Dzisiaj cię podkurujemy, a jutro zrobisz co trzeba i schowasz się gdzieś. Jutro będzie gorąco. Radzę ci po prostu to przeczekać w jakimś bezpiecznym miejscu -  poradził.
                Bałam się jutrzejszego dnia bardziej, niż czegokolwiek w moim życiu. Ale obiecałam sobie, że będę silna. Ludzie, którzy mnie otaczali, nawet Bobru czy Erni, byli tylko moimi przyjaciółmi, a walczyłam o swoją rodzinę. To było coś wielkiego i coś ważnego. Musiałam to pamiętać. Co prawda nie chciałam, żeby coś się stało moim przyjaciołom, ale byłam gotowa poświęcić wiele. To jak zmieniłam się w przeciągu ostatnich tygodni było niesamowite. Z przemądrzałej dziewuchy zmieniłam się w dziwny wrak człowieka.
- Pamiętaj, że obiecałeś mi brak ofiar z moich przyjaciół – przypomniałam.
- Pamiętam – zapewnił.
- Bobru wrócił? Albo Ernest? – zapytałam.
- Niestety jeszcze nie – odpowiedział, wstając i podchodząc do okna. Widać było, że o czymś myślał.
- To już cztery dni, czy to normalne? – zapytałam.
- Jak najbardziej. Agnieszka wróciła wczoraj po tygodniu wyprawy na Pierwszy Posterunek. Cała i zdrowa. To samo będzie z Czerwonymi Flarami oraz Zbłąkanym Ocalałym – powiedział.
- Mam nadzieję – wyszeptałam.
                Dziara i Jan opuścili pokój zostawiając mnie samą. Sama ze swoimi problemami. Nie mogłam się zwierzyć nikomu, bez narobienia większej ilości problemów lub spotkania się z niezrozumieniem. Miałam nadzieję, że Krystian nie martwił się, że nie wróciłam na noc do swojego mieszkania. Na pewno mnie szukał. Położyłam się, starając się odpocząć. Jeżeli jutro czekało mnie więcej pracy musiałam jak najbardziej się wykurować. Przez chwilę chciałam zawołać Dziarę i spytać, czy pozwoliłby mi może porozmawiać z bratem, ale wiedziałam, że nie pozwoli.
                Zasypiałam i budziłam się na zmianę. Pamiętam, że dwa razy przynosili mi jedzenie, a raz poszłam do toalety. Większość sił odzyskałam dopiero następnego dnia rano. Stałam o własnych siłach, ale wciąż kulałam. Opuchlizna z twarzy zeszła praktycznie całkowicie i dowiedziałam się, że to na pewno nie jest złamanie. Ucieszyło mnie to. Zawsze cieszyłam się z małych rzeczy. Zeszłam na dół i zastałam przy stole Dziarę, ubranego nieco bardziej elegancko, ale wciąż w jego stylu.
- Witaj, jak się czujesz? – zapytał.
- Lepiej… - powiedziałam utykając w stronę krzesła.
- To dobrze. Twoje zadanie dzisiaj jest proste, raczej nie powinnaś podczas niego poważnie ucierpieć. Będzie ci potrzebne to – powiedział wyjmując z szuflady paczuszkę. Podejrzewałam co to mogło być i Dziara utwierdził mnie w moich przekonaniach – To jest ładunek wybuchowy. Podłożysz go pod północną barykadę, tam gdzie są twoi przyjaciele, oczywiście nie będzie ich tam w momencie wybuchu – zapewnił widząc sprzeciw na mojej twarzy.
- Po co? – spytałam przerażona.
- Musimy zwiększyć dramaturgię całego wydarzenia, dodając zombie oraz dodatkowych członków Gangu.
- Oszalałeś?
                Dziara podniósł się i uderzył pięścią w stół.
- Nie mów mi jak mam rządzić i planować. Masz zrobić to, co ci każe! – krzyknął, a na jego twarzy pojawił się grymas. Teraz zauważyłam, że z pewnością nie radzi sobie tak dobrze jak by chciał. Sytuacja wymykała mu się spod kontroli.
- Spokojnie Dziara – włączył się do rozmowy Jan, który zszedł z piętra zapinając koszulę.
- Nie schodź tutaj. W każdej chwili ktoś z Czerwonych Flar może tu przyjść – powiedział Dziara.
- Spokojnie, są zajęci przygotowaniami. A warto, żebym był przy tej rozmowie – wytłumaczył spokojnie Jan.
Dziara przez chwilę wydawał się być na tyle zdenerwowany, że mógłby uderzyć Jana, ale po chwili westchnął głośno i skierował swe spojrzenie na mnie.
- Podłożysz te ładunki i uciekniesz. Kilku ludzi Jana podejdzie z nieduża grupką zombie pod barykadę i podczas zamieszek jedno jest pewne. Nie możemy zabić Karła ­– powiedział.
                Nagle przestałam całkowicie rozumieć to co się dzieje.
- Chwila… - zaczęłam.
- Wiem o co chcesz zapytać. Nie. Nie zabijamy Karła. Naszym celem jest uświadomienie Karłowi, że Gang został pokonany. Dlatego też podczas walk zginie Jan – dodał.
Spojrzałam na Jana, ale ten tylko uśmiechnął się do mnie tajemniczo. Czy oni wszyscy oszaleli? Może tak naprawdę dostałam tak mocno w głowę w więzieniu, że zapadłam w śpiączkę, a to wszystko nie dzieje się naprawdę?
- I ty, tak po prostu się na to zgadzasz? – zapytałam Jana.
- Tak. To część planu. Zobaczysz sama – powiedział.
- Dobrze, wszyscy znają swoje role. Weź te ładunki i podłóż je, gdy zabiją dzwony. Będzie to inna pora niż zazwyczaj i to będzie oznaczało, że barykada jest czysta, a my gotowi do akcji. Dziesięć minut po uderzeniu dzwona zacznie się atak. Wtedy najlepiej się gdzieś schowaj. Reszta twoich znajomych, o ile się nie będzie głupio wychylać, powinna przeżyć bez problemu – zapewnił – A teraz idź już. Nie zostało dużo czasu.
                Nie musiał mi powtarzać dwa razy. Lekko kulejąc podeszłam do drzwi i zamknęłam je z impetem za sobą. Słońce oślepiło mnie na chwilę po wyjściu. Ostoja tętniła życiem. Już na uliczce przed Kwaterą Główną dało się to poczuć. Patrole straży chodziły w tą i w tamtą, a na latarniach wisiały czerwone flagi z naszywkami „T.O.O”. Ruszyłam pewnym krokiem w stronę Placu Głównego, żeby zajść na chwilę do mieszkania, przebrać się w coś normalnego i wziąć broń. Łuk mógłby wydawać się podejrzany, ale sprytnie ukryty pistolet był świetną opcją. Miałam nadzieję, że ludzie z Gangu szybko zostaną zniszczeni. Nie kibicowałam ani im, ani Dziarze. Marzyłam tylko, żeby stąd uciec z bratem, nawet jeżeli nikt inny nie będzie chciał za mną pójść. Nie byłam ważną postacią w tej grze. Byłam tylko pionkiem.
                Po przepakowaniu się ruszyłam w stronę ławek na Placu Głównym. Było to zawsze tętniące życiem miejsce. Szczególnie teraz. Edek, miejscowy elektryk, zawieszał na drabinie ze strażnikami oraz paroma innymi osobami różne ozdoby. Mnóstwo ludzi krzątało się przy jednym z budynków, przed którymi stały długie stoły. Impreza miała odbywać się na zewnątrz, na placu, ale w razie problemów z pogodą, przygotowano również stanowiska w budynkach, które do tej pory nie pełniły specjalnie ważnej funkcji. Teraz poruszało się po nich mnóstwo ludzi i aż miło było na to popatrzeć. Ciekawe ile z nich zginie przez to co mam zamiar zrobić.
                Mogłam zawsze pobiec teraz do Łapy i Sołtysa i spróbować zrobić rewolucję. Ale wątpiłam, żeby wyszło mi to na dobre. Nie chciałam być samolubna, ale ciągle uważałam, że życie mojego brata jest ważniejsze od życia tych ludzi. Siedziałam tak dalej obserwując co się dzieje, gdy nagle ktoś do mnie podszedł. Był to Szeryf. Jak zwykle wyprostowany, pewny siebie i noszący kapelusz oraz przyciemniane okulary. Usiadł obok mnie.
- Wybacz, że ci przeszkadzam Magdo, ale mam do ciebie parę pytań – zaczął.
- Co się stało? – zapytałam.
- Muszę wiedzieć, czy wiesz coś o poczwórnym morderstwie w więzieniu? – wypalił prosto z mostu.
Jak na zawołanie zapiekła mnie rana w nodze.
- Nie… byłam zajęta jak to się działo – wytłumaczyłam, słabo przekonująco.
- Hmm… pozwolisz, że zapytam co ci się stało w nogę?
Poczułam, że się czerwienie. Czy on wiedział?
- Skaleczyłam się i opatrzono mnie, nic poważnego – odpowiedziałam.
- Hmm byłem przed chwilą w szpitalu i lekarze mówili, że nie było tam ciebie. Jesteś pielęgniarką? – kontynuował przesłuchanie, nie robiąc sobie nic z moich tłumaczeń.
- Sołtys mi pomógł, zna się na tym, a nie chciałam przeszkadzać lekarzom tylko przez moje niezdarstwo – skłamałam bez mrugnięcia okiem – Znaleźliście już Jakuba? – zmieniłam temat.
- Niestety nie. Trochę to wszystko podejrzane, ale wierzę ci. Nie wyglądasz mi na osobę zdolną do zamordowania czterech osób, zresztą jaki byś miała w tym cel? – zapytał po czym się roześmiał krótko.
- Dokładnie – odpowiedziałam – Przepraszam, ale muszę już iść, jestem umówiona – stwierdziłam, oceniając, że warto byłoby się stąd zmyć i jak najszybciej dotrzeć w okolicę barykady, żeby być gotowa do akcji.
- Nie zatrzymuje i życzę miłej zabawy na Święcie Ocalałego! – zawołał, gdy byłam już parę kroków od niego.
                Ruszyłam szybciej pomimo bólu nogi, bo wiedziałam, że jeżeli się spóźnię to cały plan legnie w gruzach. Nie rozumiałam dlaczego Gang jest gotowy oddać życie, na czele z Janem, ale byłam pewna, że stoi za tym jakiś większy plan. Każde działanie Dziary miało dwie strony – z jednej strony niszczyło, a z drugiej budowało. Tylko czy to coś, co było budowane to pokój czy jeszcze większe zniszczenie? To była zagadka.
                Weszłam w tą, zazwyczaj ciemną część Torunia, ale teraz było jeszcze w miarę jasno. Postanowiłam spędzić trochę czasu chodząc po ulicach i obserwując. Gdy w końcu zaczęło się robić ciemno ludzie coraz gęściej zbierali się w centrum. Ja jednak pozostawałam na obrzeżach gotowa do działania. Pistolet ciążył mi w kieszeni i dawał dziwne poczucie pewności, że wszystko się powiedzie. Miałam nadzieję, że tak będzie.
                Nagle zabił dzwon. Święto się rozpoczęło, jak również moja praca. Ruszyłam powoli w stronę barykady i schowałam się w cieniu, gdy mijali mnie Kamil, Gigant oraz Dymitr. Cała trójka została wezwana do Dziary, żeby załatwić mi wolne pole do popisu. Miałem w kieszeni paczkę z ładunkiem wybuchowym. Było to pewne ryzyko, ale wracanie się po niego, kiedy na placu kręciło się tyle osób, było jeszcze gorsze. Dlatego teraz z coraz większymi obawami, oraz paczką w ręce szłam do barykady. Wyglądała ona niesamowicie stabilnie i zastanawiałam się przez chwilę gdzie wepchnąć ładunek, żeby ją zniszczyć. Po chwili postanowiłam, że umieszczę go pomiędzy workami piachu, po wewnętrznej stronie, przy bramie. To powinno zdecydowanie narobić największych zniszczeń.
                Drżącą ręką wyjęłam z paczki długi ładunek, który po odpaleniu dawał mi pół minuty na ucieczkę. Poczekałam jeszcze chwilę, chcąc zsynchronizować atak z ludźmi z Gangu, którzy mieli zaatakować dziesięć minut po dzwonie. W końcu nastawiłam licznik i uruchomiłam zapalnik. Usłyszałam piknięcie. Ręce mi drżały tak mocno, że o mało nie opuściłam ładunku, co byłoby raczej nieprzyjemne w skutkach dla mnie. Ogarnęłam się jednak i włożyłam go pomiędzy worki z piaskiem, po czym starając się biec, uciekłam w drugą stronę. Miałam wrażenie, że w każdej chwili ogłuszający wybuch nastanie i zmiecie barykadę razem ze mną. Gdy tylko trafiłam za róg, wbiegający w inną uliczkę, usłyszałam wybuch. Był on na tyle głośny, że z pewnością nawet świętujący go usłyszeli.
                Wyjrzałam ostrożnie za róg i stwierdziłam, że barykada zniknęła w oparach pyłu i dymu. Wydawało mi się, że zasłona, jaka powstała, zasnuła to miejsce na zawsze, ale po chwili zobaczyłam, że dym opada, a za nim widzę nadchodzące trupy oraz grupkę ludzi. Uciekłam za róg, gdy nagle usłyszałam strzały z środka miasta. Teraz żałowałam, że nie ostrzegłam nikogo, ale co miałam niby powiedzieć? Wszystko brzmiałoby podejrzanie. Musiałam znaleźć bezpieczne miejsce. Przebiegłam przez jedną z ciemnych uliczek, niedaleko biura i miejsca gdzie zginęła Natalia, a następnie skręciłam do uliczki, na której się coś działo.
                Po jednej stronie, przy kontenerach, znajdowało się parę osób, które natychmiast rozpoznałam. Był tam Dymitr, Łysy, Karzeł, Szeryf oraz dwójka strażników. Po drugiej stronie,  było trzech ludzi z Gangu, którzy korzystając z karabinów strzelali gdzie popadnie. Dymitr i Karzeł wycofywali się powoli, ale reszta nie zaprzestawała ostrzału. Zszokowana wyciągnęłam pistolet, ale nie oddałam żadnego strzału. Karzeł podbiegł do mnie razem z Dymitrem i chowając się za róg, gdzie byłam, zaczęli przeładowywać.
- Co się do cholery dzieje? – zapytał mężczyzna z kozią bródką, który przybył tu na pokładzie Zbłąkanego Ocalałego.
- Jak oni się tu dostali? Mieliśmy pokój, a oni nas zaatakowali… - majaczył Wojciech, przywódca Ostoi.
- Słyszeliście ten wybuch? – zapytałam.
- Tak. Z pewnością atakują którąś z barykad… - powiedział Dymitr nagle uświadamiając coś sobie.
- Czemu nie jesteś na barykadzie? – zapytał Karzeł, nagle również rozumiejąc sytuację.
                Zanim odpowiedział usłyszeliśmy kolejne strzały, które skutecznie go zagłuszyły.
- Podobno mieliśmy być tutaj, a ktoś miał nas zastąpić! – krzyknął.
- To ten ktoś was oszukał. Musimy szybko działać! – krzyknął Karzeł.
                Nagle na ulicy, z której przyszłam, pojawili się ludzie. Trzech uzbrojonych członków Gangu wymierzyło w nas. Oddaliśmy po strzale, po czym wycofaliśmy się na ulicę, gdzie Szeryf i reszta odpierali atak i wypchnęli przeciwników bardziej w stronę Placu Głównego. Zobaczyłam nagle, że z ulicy, która prowadziła do biura, czyli z naszych tyłów, nadbiegały kolejne postacie. Całe szczęście nie był to nikt z Gangu. To był Sołtys oraz Łapa. Staruszek miał plamę krwi na ramieniu, a Łapa wyglądała jakby była w swoim żywiole.
- Na Placu Głównym jest mnóstwo zombie! Wyeliminowaliśmy jednak paru ludzi z Gangu i czyścimy teraz Plac! – zgłosiła Łapa, podchodząc do Karła.
- Złapaliście ich przywódcę? ­ - zapytał Karzeł wychylając się i atakują trójkę nadchodzącą z uliczki, którą przyszłam.
- Raczej nie, wszyscy wyglądali tak samo – odpowiedziała.
Nagle zobaczyliśmy zombie, które szły z okolic tej uliczki, na której trójka członków Gangu próbowała nas odciąć. Sami członkowie przeszli na ulicę gdzie był Łysy, Szeryf oraz jeden strażnik, bo drugi już nie żył. Zajmując pozycję przy budynku zaczęli strzelać w naszych z dwóch stron. Łapa natychmiast wymierzyła z pistoletu i postrzeliła jednego z Gangu, oraz zabiła parę zombie.
- Musimy jak najszybciej dostać się do północnej barykady i stamtąd czyścić zombie, zanim rozejdą się po całej Ostoi! – krzyknął Karzeł.
- Przebijmy się więc przez ta ulicę! – krzyknęła Łapa pokazując ulicę przed nami gdzie rozbrzmiewały strzały.
                Wtedy zobaczyliśmy jak Łysy upada trafiony w klatkę piersiową, gdzieś pod pachą. Sołtys widząc to natychmiast wybiegł i trzymając się ściany zaczął biec w jego stronę. Łapa również dołączyła do ataku, a chwilę po niej wybiegł Dymitr. Nie czekając pobiegłam za nimi. Łapa i Dymitr starali się unikać zombie, które były dosłownie wszędzie i eliminować członków Gangu. Sołtys podbiegł za osłonę, gdzie był Łysy i rozrywając rękaw swojej koszuli, przyłożył materiał do rany. Zombie wydawało się być coraz więcej, a ja nie wiedziałam co robić. Panował kompletny chaos, a Karzeł gdzieś znikł. Stanęłam przy jeden z przeszkód, niedaleko Szeryfa i zaczęłam strzelać do dwóch ostałych ludzi z Gangu. Nagle usłyszałam krzyk Szeryfa.
- Tamten to ich przywódca! Strzelajcie do niego! – ryczał, wskazując człowieka w długim płaszczu i bandanie. Rzeczywiście wyróżniał się spośród reszty. To musiał być Jan. Łysy wyglądał coraz gorzej, a plama krwi rosła. Wyrwał się jednak z rąk Sołtysa i wybiegł na sam środek drogi, nie korzystając z żadnych osłon. Obejrzałam się do tyłu i zobaczyłam, że zombie coraz bardziej nas otaczają, ale z Gangu przy plecach zostali zabici.
                Łapa poruszała się ostrożnie i szybko eliminowała kolejne zombie, chociaż było ich wciąż sporo. Parę podeszło blisko mnie, więc też musiałam walczyć. Sołtys odpierał ataki po drugiej, równoległej, stronie ulicy. Łysy jednak zaskoczył wszystkich. Pomimo rany podniósł karabin i puścił się biegiem w stronę dwóch ostatnich wrogów w tym sektorze. Jednego zdjął praktycznie z biegu, zatrzymując się tylko żeby przycelować, a na drugiego rzucił się i obalił. Krwawił obficie, ale nie poddawał się. Przeskoczyłam osłonę i zaczęłam biec w jego kierunku. To samo zrobił Sołtys. Biegliśmy i patrzyliśmy z coraz bliższej odległości, jak Łysy podnosi się i wyjmując nóż krzyczy.
- Pójdziecie na dno razem ze mną skurwysyny! – adresując słowa do ludzi z Gangu. Zobaczyłam tylko szybkie pociągnięcie i po chwili chlusnęła na ulicę fontanna krwi, z szyi Jana. Nie widziałam jego twarzy, ale bandana natychmiastowo zmieniła kolor z szarej na ciemnoczerwoną. Łysy upadł chwilę później trzymając ranę i próbując uniknąć nieuniknionego. Łapa zawołała mnie i odwróciłam się. Kazała mi do siebie podejść. Sołtys już dobiegał do Łysego, ale nagle z drugiej strony ulicy pojawiło się parę trupów. Słyszałam ciągłe strzały z okolicznych uliczek, gdzie reszta starała się pokonać plagę zombie, wpełzającą do Ostoi z barykady, dwie ulicę dalej.
                Machnęłam do Łapy na znak, że zaraz do nie przyjdę i odwróciłam się, żeby zobaczyć co z Łysym. Nagle ku mojemu przerażeniu zauważyłam, że Sołtys nachyla się dwoma rękoma przytrzymuje ranę żołnierza, a krok za nim jest zombie. Nie zdążyłam nawet podnieść ręki do strzału. Zombie zaatakował starca z tyłu i wgryzł w jego szyję. Sołtys krzyknął i odepchnął trupa. Łapa krzyknęła przerażona widząc to, a ja zrezygnowana, ale też niesamowicie zła, odepchnęłam z całej siły zombie i dobiłam go, a następnie załatwiłam dwa kolejne. Łysy już nawet nie oddychał, ale Sołtys przewracał chaotycznie oczami, jakby nie wiedział co się dzieje. Słyszałam o nim tyle dobrych historii, był zawsze filarem grupy Bobra, a teraz umierał na moich oczach. Łapa podbiegła do nas i pierwsze co zrobiła to strzeliła Łysemu w głowę, żeby się nie zamienił. Następnie wzięła na kolana głowę staruszka i dotknęła dłonią miejsca ugryzienia. Dymitr w tym czasie dobiegł do nas i zabijał kolejne trupy. Zauważyłam, że zza trupów przebija się oddział straży z Ostoi, ale jak zwykle przybyli za późno. Byłam zła i smutna. To wszystko to była moja wina. Dobry człowiek ginie przeze mnie. Właściwie więcej dobrych ludzi. Sołtys mógł się schować, ale chciał pomóc nawet w tak ciężkiej sytuacji. Łapa gładziła go po spoconym czole i szeptała, dosyć słyszalnie.
- Staruszku, czemu to zrobiłeś… czemu?! – pytała, chociaż wiedziała, że nie uzyska odpowiedzi. Oddział straży wyczyścił resztę ulicy paroma seriami z karabinów, chociaż to my odwaliliśmy największą robotę. Nagle z oddziału wyszedł Karzeł, który widząc Łysego oraz Sołtysa wybałuszył oczy. Zauważyłam to i krzyknęłam.
- Czemu uciekłeś ty cholerny tchórzu? – zapytałam zrozpaczona.
- Ja… ja po prostu… - zaczął, ale nie mógł skończyć.
- Staruszku, mam nadzieję, że trafisz do lepszego miejsca niż ta wylęgarnia syfu –powiedziała Łapa i drżącymi rękoma sięgnęła po pistolet. Sołtys zamykał co chwilę oczy i każde kolejne otwarcie kosztowało go coraz więcej siły. W końcu zamknął oczy na dłużej, a Łapa oparła głowę o jego klatkę piersiową i zapłakała. Traktowała go jak członka rodziny, mało kto miał tak dobry kontakt z Łapą, może poza Bobrem. Szczególnie ostatnio jak pracowali razem. Nie widziałam Łapy w takim stanie odkąd dowiedziała się, że nie ma tu jej siostry. To było smutne patrzeć na tak silną osobę, która teraz kompletnie się rozkleiła.
- Możemy jakoś pomóc? – zapytał jeden ze strażników.
- Musimy iść na północną barykadę i wypchnąć stąd zombie – powiedziałam.
- Czy to szef Gangu? – zapytał nagle Karzeł, podchodząc do trupa z podciętym gardłem.
- Tak, Kamil go zabił, a potem sam zginął. Wykrwawił się – wytłumaczyłam.
                Karzeł ukucnął przy ciele i zdjął bandanę, żeby zobaczyć twarz swojego wroga. Była ona cała zakrwawiona, ale jednego byłam pewna. To nie był Jan. Nie dałam po sobie tego poznać, bo byłam i tak zbyt mocno roztrzęsiona.  Plan Dziary ciągle zbierał swoje żniwa, ale te były zdecydowanie największe. Nagle usłyszałam strzał i zobaczyłam, że Łapa strzeliła w głowę Sołtysa, aby ten się nie zmienił. W jej oczach widać było łzy. Wstała jednak i zaczęła iść z resztą w stronę północnej barykady. Karzeł wydał rozkaz, żeby ktoś pozbierał ciała naszych oraz szefa Gangu, a sam ruszył z resztą. Przebyliśmy drogę przez ciemniejsze uliczki. Ostoja wyglądała fatalnie, ale co najgorsze wciąż było słychać strzały. Walka gdzieś jeszcze trwała.
                Gdy dotarliśmy do ulicy przy ruinach barykady, zobaczyliśmy ulicę, na której było około trzydziestu zombie, a kolejne przewalały się przez zrujnowane wejście. Stało tu parę osób, które walczyły, a przy samej barykadzie zauważyłam dwie osoby z Gangu stojące i strzelające do nas. Nie wiedziałam czemu zombie ich nie atakowały, ale mogli oni wykorzystać fakt z filmów, gdzie ocalali nasmarowali się flakami i zombie ich nie rozpoznawały. Nagle usłyszałam dźwięk silnika i na ulicę wjechał samochód. Jechał prosto w naszą stronę. Jeden z ludzi z Gangu wystrzelił do niego i trafił prosto w szybę kierowcy. Po chwili okazało się, że trafił prosto w kierowcę, bo samochód stracił panowanie. Pierwsze co potrącił to strzelającego człowieka, następnie parę zombie, a na koniec uderzył w jeden z budynków w środku.

                Wycelowałam w samochód razem z Dymitrem i Łapą, gdy strażnicy z Torunia celowali w ostatniego z Gangu i zombie. Nagle jednak zobaczyłam, że ze środka wysiadają dwie osoby. Byli to Bobru oraz Wiktoria. Czerwone Flary wróciły!