czwartek, 29 grudnia 2016

Rozdział 6: Tropem Potwora

Rozdział 6, kolejny z perspektywy Zuzy. Co więcej w tym rozdziale zastosowałem bardzo ciekawy zabieg, dzięki któremu oprócz poznania lepiej Zuzy poznamy też lepiej inną postać. Według mnie wyszło super i naprawdę ciekawie wypełni dotychczasową spokojną akcję u Zuzy (zanim przejdziemy do solidnego rozwoju postaci). Zapraszam do czytania.

POV:
Zuza - Rozdział 6 - Dzień 2-3
Bobru - Dzień 2-3 - Bobru w tym czasie wyjeżdża z Inowrocławia i dojeżdża do Włocławka
Erni - Dzień 2-3 - Erni w tym czasie wpada w ręce bandytów

----------------------------------------------------------

Rozdział 6: Tropem Potwora (ZUZA)


                Noga bolała przy każdym ruchu, ale to raczej motywowało mnie, niż przeszkadzało. Wiedziałam, że każde kolejne ukłucie przybliża mnie do celu. Maszerowałam dosyć szybkim krokiem w stronę, w którą pojechał tir. Wiedziałam, że to co robię mogło doprowadzić mnie do śmierci. Zrezygnowałam z dotarcia do bezpiecznego obozu żeby podążać za jakąś grupą. Chociaż to jak zniszczyli trupy było imponujące, nie mogłam być pewna, czy nie zrobią tego tak samo ze mną. Ryzykowałam wiele, ale kierowałam się instynktem, a właśnie on utrzymywał mnie przy życiu już jakiś czas.
                Kolejnym czynnikiem ryzyka był czas. Poruszałam się znacznie wolniej od pojazdu, a boląca noga nie pomagała. Liczyłam na znalezienie jakiegoś pojazdu i dotarcie do Płocka jak najszybciej mogłam, ale wiedziałam, że samochody teraz albo są wrakami, albo od dawna zostały zabezpieczone przez innych ocalałych. Z tego co wiedziałam, miałam przed sobą dwa nieduże miasteczka, za którymi był Włocławek, który był już nieco większym miejscem. Szansa jakaś była więc musiałam chociaż trochę rozejrzeć się po tych mieścinach.
                Droga była całkiem spokojna. Widać było trupy, ale wałęsały się one po polach omijając drogę i mnie. Co jakiś czas zauważałam czarne ślady po dużych oponach, które z pewnością należały do wcześniej spotkanych ocalałych. Wątpiłam, żeby ktoś jeszcze woził się tak dużym pojazdem. Po dwóch godzinach marszu zatrzymałam się na chwilę żeby zjeść resztki jedzenia i napić się. Podróżowanie w ten sposób było dosyć męczące. Miejscem mojego postoju było nieduże rozwidlenie dróg, przy których znalazłam wrak auta i mały kamienny murek, na którym usiadłam. Pojazd oczywiście nie działał, ale miejsce wydawało się bezpieczne. Przy samym wraku leżały trzy ciała trupów, każde z rozwaloną głową. Siedziałam tak spokojnie przez parę minut, kiedy nagle usłyszałam, że coś nadjeżdża. Nie czekając ani chwili rzuciłam się na ziemię i wczołgałam pod wrak.
                Ponownie moja perspektywa zmieniła się na tą spod samochodu, tak jak to było gdy spotkałam poprzednich ocalałych. Tym razem jednak byłam bezpieczniejsza. Samochody wyłoniły się ze strony, z której szłam i przemknęły w stronę, w którą podążałam. Stało się tak szybko, że przez chwilę po prostu leżałam i czekałam, sama nie wiedziałam na co. Kim mogli być ci ludzie, przeszło mi przez myśl. Mogli to być ludzie z grupy, którą goniłam, ale też tacy, którzy na nich polują. Trzy kolejne samochody mogły pomieścić nawet trzydzieści osób, szczególnie patrząc na to, że na pace ktoś jechał. To wyglądało na całkiem sporą grupę.
                Wyczołgałam się w końcu spod wozu i ruszyłam dalej. Nim minęła kolejna godzina, a słońce zaczęło zachodzić jeszcze bardziej dotarłam do niedużego miasteczka. Do Włocławka miałam jeszcze kawałek, ale noga dokuczała mi naprawdę mocno, a podróżowanie nocą było znacznie bardziej niebezpieczne, dlatego wchodząc w uliczki zaczęłam szukać miejsca do spania. Nie było tutaj zbyt wielu dużych budynków, a ja dodatkowo potrzebowałam jedzenia. Ulice były raczej czyste, chociaż na jednej z nich zobaczyłam masę trupów jedzących coś. Były jednak tak zajęte pożeraniem swojej ofiary, że nawet mnie nie wyczuły. Te pojedyncze, które szwendały się na ulicach nie były z kolei aż takim zagrożeniem. Jak któryś zbliżał się na wyciągnięcie ręki pchałam go i dobijałam nożem. Sprawdzałam również auta, ale każde, które znajdowałam było w kiepskim stanie. Jedne w ogóle się nie włączało, kolejne nie miało dwóch kół, następne było wypchane trupami, jakby ktoś je tu składował na później.
                Znalazłam po chwili auto, które nawet odpaliło, niestety było zepchnięte z ulicy w rów i chociaż próbowałam dobre dziesięć minut to nie udało mi się wyjechać, a siły, żeby je wypchnąć, nie miałam. Zrezygnowana ruszyłam dalej. Pozbyłam się trupa blokującego mi przejście i weszłam na ulicę otoczoną niedużymi, trzypiętrowymi blokami mieszkalnymi. Nie chciałam się pchać dalej, bo wiedziałam, że takie miejsca to umieralnia. Musiałam znaleźć jakieś jedzenie i z pewnością w blokach było go sporo, ale nie było to jedyne miejsce. Udało mi się zauważyć nieduży sklep monopolowy i ruszyłam pewnie w jego kierunku.
                Drzwi były zamknięte. Podeszłam do nich powoli, wciąż z nożem w ręce i delikatnie nacisnęłam na klamkę.  Okna były zakratowane, ale drzwi po chwili siłowania się ustąpiły. Gdy tylko przekroczyłam próg poczułam smród rozkładającego się mięsa. Cała wystawa była przegniła, chodziły po niej larwy, a zapach był tak intensywny, że mogło się zakręcić w głowie. Przyłożyłam koszulę do twarzy i weszłam. Pierwsze co zrobiłam to sprawdzenie, czy ktoś tutaj jest. Za ladą rozkłada się trup. Nie wstawał jednak, połowa jego głowy była rozrzucona po sporym fragmencie podłogi. Na zapleczu było pusto. Okna niestety nie miały zasłon, więc czułam się odsłonięta. Całe szczęście tylne jak i przednie drzwi miały działające zamki, więc zasunęłam je porządnie, dodatkowo zastawiając pobliskimi skrzynkami pełnymi przegniłych warzyw i z spokojem ułożyłam się za ladą, niedaleko nieszczęśnika, który leżał tu już jakiś czas.
                Większość produktów spożywczych stała na miejscu, ale prawie wszystkie były przeterminowane. Zadowoliłam się ostatecznie puszkami konserw rybnych oraz zapasam napojów gazowanych, które nie smakowały jeszcze tak źle, chociaż termin ich przydatności minął miesiąc temu. Po zjedzeniu trzech puszek poczułam się pełna. W sklepie panowała ciemność, szyby przepuszczały niedużo światła, a księżyc był skryty za chmurami. Zawsze przed snem lubiłam myśleć, to był taki mój mały obrzęd. Kiedyś po prostu brałam książkę i czytałam aż do zaśnięcia, ale teraz z oczywistych powodów nie było to możliwe. Bardzo za tym tęskniłam. Pamiętałam jak byłam chora, tuż przed wybuchem zarazy i mąż czytał mi przed snem. Te czasy wydawały się tak odległe jakby nie istniały.
                Robiąc sobie miejsce na podłodze zauważyłam coś leżącego w kącie. Okazało się to być książka, a dokładniej dziennikiem. Pojawiła się ona praktycznie na zawołanie i postanowiłam, że zaryzykuje wyczerpanie baterii w latarce i ewentualne zauważenie. Chciałam chociaż na chwilę się oderwać. Niestety gdy tylko włączyłam latarkę zobaczyłam tytuł zapisany starannym pismem: „Pamiętnik Ocalałego”. Lepsze to niż nic, pomyślałam. Przewróciłam pierwszą stronę i zobaczyłam datę. „15 listopada 2014 – dzień 1” głosił nagłówek. Przeleciałam wzrokiem całą stronę. Mężczyzna, który opisywał swoje życie był młody, miał nieco ponad dwadzieścia cztery lata. Pisał o tym, że wszystko trafiło szlag szybko w jego mieścince. Udało mu się jednak uciec z rodziną do domku położonego gdzieś obok miasta, którego nazywa nie udało mi się przeczytać, ponieważ była napisana niewyraźnie, a dodatkowo rozmazana.
                Jego styl pisania był spokojny. Nie używał jednak swojego imienia, a przynajmniej ja nie mogłam go znaleźć wertując kolejne strony. Kolejne dni w pamiętniku opisywały barykadę domu, zastrzelenie pierwszego człowieka, oraz zebranie okolicznych ludzi i wspólne przeżycia. Momentami przechodziły mnie ciarki. Nieznajomy wydawał się być kompletnie niewzruszony tym co stało się z światem. Opisywał kolejne dni, jakby była to zwykła, szara codzienność. „Tego dnia ruszyliśmy całą grupą do miejscowego sklepu i wzięliśmy wszystko, co tam było. Stary sklepikarz, Janusz już nie żył. Znaleźliśmy go rozszarpanego na kawałki na zapleczu. Widok był fascynujący. Trupy, którego go pożarły wybiliśmy. Podziwiam szczerze ich zapał w dążeniu do celu. Nie zatrzymuje ich nic. Chcą tylko zatopić zęby w kolejnej ofierze i tym samym sprawić, żeby dołączyła do nich. To nowi władcy świata. Żałuje, że nie ma sposobu żeby ich kontrolować, ale podczas gdy reszta będzie zajmowała się zabezpieczaniem gospodarstwa moich rodziców z pewnością wymyślę coś, żeby je przechytrzyć. Myślę, że jestem w stanie.” Kolejne strony były coraz to mroczniejsze. Wiedziałam, że potrzebuje snu, ale mimo to czytałam je z zaciekawieniem. Każdy dzień był opisany dosyć dokładnie. Szczególną uwagę przykuły opisy trupów. Autor widocznie interesował się nimi i prowadził badania. Musiał być naukowcem, albo szaleńcem.
                Chociaż robiło się coraz ciekawiej zmęczenie wzięło górę. Rozejrzałam się raz jeszcze po sklepie sprawdzając, czy wszystko jest bezpieczne, po czym przemyłam ranę i zmieniłam opatrunek i położyłam się spać. Zasnęłam natychmiast. Gdy obudziłam się było już jasno. Zaczęłam się pakować. Zabrałam tyle jedzenia ile byłam w stanie, dodatkowo spakowałam też butelkę picia. Przez chwilę zastanawiałam się czy zabrać ze sobą pamiętnik. Wydawał się być naprawdę mroczną lekturą, nie byłam pewna, czy właśnie tego potrzebowałam w tym momencie. Nie byłam nawet w jednej czwartej, a podejrzewałam, że dalsze strony będą zawierały jeszcze gorsze rzeczy. Schowałam go ostatecznie do dużej kieszeni plecaka i ruszyłam w stronę wyjścia. Odblokowując drzwi zastanawiałam się do kogo należała ta księga i czy dziwny właściciel jeszcze żyje.
                Wyszłam na zewnątrz i prawie natychmiast wiedziałam, że coś jest nie tak. Zombie szły wyraźnie w moją lewą stronę i nim się zdążyłam obejrzeć padł strzał. Cofnęłam się do wnętrza sklepu. Serce zaczęło mi bić jak szalone. Wyjrzałam delikatnie zza drzwi i zobaczyłam, że po lewej stronie ulicy stoi dwójka mężczyzn. Strzelali oni do trupów, które do nich legły. Bałam się, a wiedziałam, że jeżeli mnie zaczną gonić to nie ucieknę. Noga bolała mnie przy każdym gwałtowniejszym kroku, a bieganie mogło otworzyć ranę i sprawić, że nie będę wstanie uciec. Musimy iść dalej, usłyszałam w głowie. To była prawda. Wiedziałam, że jeżeli szybko nie ruszę w prawo i nie zacznę oddalać się od mężczyzn to zaraz będzie po mnie. Była szansa, że mnie nie zauważą i będę mogła schować się w tym sklepie i przeczekać, ale wiedziałam, że to zbyt ważny punkt, żeby go nie odwiedzić. Nie zauważyli mnie jeszcze, ale wszystko miało zmienić się za chwilę. Wychyliłam się i kucając zaczęłam szybkim krokiem podążać wzdłuż ściany.
- Hej – usłyszałam szybciej niż zdążyłam zrobić parę kroków – Tam ktoś jest!
- Stój! – krzyknął ktoś inny. Strzał tym razem nie był wymierzony w trupy. Kula śmignęła i poczułam pieczący ból, kiedy drasnęła mnie w ramię. Głośno wypuściłam powietrze po czym wstałam i zaczęłam biec. Już po jednym gwałtownym ruchu noga zapiekła mnie tak mocno, że mało co się nie wywróciłam. Starając się jak najbardziej przenieść ciężar ciała na lewą nogę kuśtykałam do przodu. Skręciłam na zakręcie w prawo wbiegając w nieduży miejski park. Słyszałam kroki bandytów, którzy za mną biegli. Nie miałam szans ich pokonać nożem, a nawet gdybym miała broń bałabym się tak samo.
- Nie uciekniesz! – wrzasnął jeden z nich, jakby chciał wyssać tymi słowami resztki sił i odwagi jakie we mnie zostały.
                Dróg było wiele, ale wiedziałam, że na otwartych przestrzeniach nie miałam szans ich zgubić. Zauważyłam boczną uliczkę, która była pomiędzy dwoma starymi, drewnianymi domami. Bez namysłu ruszyłam nią, licząc na to, że uda mi się przeżyć. W połowie, całkiem długiego odcinka, noga zabolała mnie tak mocno, że upadłam. Schowałam się szybko za kontenerem, który tu stał i modliłam  się pod nosem aby moi oprawcy zniknęli. Dyszałam ciężko, chociaż z całych siły starałam się uspokoić oddech. Kroki jednak ucichły. Przez chwilę poczułam niezmierną ulgę, ale gdy tylko usłyszałam  głośniejsze szurnięcie wiedziałam, że jeden z nich musiał być naprawdę blisko.
- Dziewczyno lepiej się poddaj – powiedział mój oprawca powoli wchodząc w uliczkę. Słyszałam jego kroki. Jego głos był spokojny, ale słychać też było, że jest zmęczony biegiem, bo charakterystycznie charczał po każdym słowie. To pozwalało mi zlokalizować jak daleko jest ode mnie – Weźmiemy twoje rzeczy, może coś ci zostawimy – był już naprawdę blisko, zaledwie parę kroków ode mnie. W całym zaułku stało jeszcze parę kolejnych kontenerów, więc miałam szansę go zaskoczyć, ale co mogłam zrobić przeciwko silniejszemu ode mnie mężczyźnie – No i nie obiecuje, że nie skubniemy też trochę ciebie. Wiesz jak to jest – powiedział śmiejąc się obleśnie.
                Kiedy zrównał się ze mną zadziałałam instynktownie. Mężczyzna nie zdążył dobrze na mnie spojrzeć, kiedy wbiłam mu nóż w prawe udo. Zaryczał jak zarzynany wół, a ja wykorzystując sytuację popchnęłam go i zaczęłam biec w stronę, z której przyszedł, mając nadzieję, że jego kompan poszedł sprawdzić inną uliczkę. Nie czułam już nawet bólu w nodze. Adrenalina zrobiła swoje, a ja biegłam niczym strzała nie zatrzymując się nawet na chwilę. Szok był ogromny i przejął nade mną kontrolę. Nawet nie zauważyłam kiedy znalazłam się poza miastem, a noga zaczęła mnie boleć tak mocno, że zrobiło mi się czarno przed oczami. Osunęłam się przy metalowych barierkach osłaniających drogę i zaczęłam oddychać ciężko. Poczułam się tak zmęczona, że najchętniej położyłabym się w tym miejscu, w którym leżałam i została tu na zawsze. Nie obchodziły mnie trupy, ani dwaj mężczyźni, którzy chcieli mnie złapać. I tak nie miałam siły od nich uciec.
                Nic się jednak nie działo. Siedziałam, a noga pulsowała mi jakby miała wybuchnąć, zombie były daleko ode mnie, a po bandytach nie widziałam śladu. Nie byłam pewna, którą drogą wybiegłam z miasta, ale po chwili zauważyłam znak drogowy, który wcześniej ominęłam. Trafiłam dobrze. Tabliczka pokazywała, że opuszczam miasto, a zarazem, że jestem całkiem niedaleko Włocławka. Oczywiście całkiem niedaleko jak na podróż pojazdem. Niestety przez te całe zamieszanie nie znalazłam żadnego wozu, a teraz za bardzo bałam się tam wracać. Wstałam ciężko i chowając nóż, który cały ten czas kurczowo trzymałam w dłoni, ruszyłam wolniej niż wcześniej przed siebie. Noga z czasem przestawała boleć, aż ból wrócił do skali do wytrzymania.
                Byłam ciekawa czy Alicji udało się to co planowała. Ruszyła wtedy w tę stronę, w którą teraz szłam ja, ale nie widziałam żadnego jej śladu. Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy zobaczyłam kolejne wyraźne ślady dużych opon na piaskowej drodze prowadzącej na wschód. Oznaczało to, że ciągle byłam na tropie potwornie dużej ciężarówki. Zapasy były na zadowalającym poziomie, nie musiałam martwić się tym, że będę musiała szukać pożywienia przed snem, a dodatkowo wciąż miałam tajemniczy dziennik i chociaż życie było wyjątkowo emocjonujące w tych czasach, to nie mogłam się doczekać aż położę się w bezpiecznym miejscu i przeczytam kolejne strony o przygodach tajemniczego mężczyzny.
                Pogoda była przyjemna do maszerowania, nie było ani za gorąco, ani za zimno. Gdy słońce zaczęło powoli zachodzić wyszłam właśnie z leśnego odcinka drogi prosto na pola. Otaczały mnie one z lewej i prawej strony sprawiając, że czułam się wyjątkowo odsłonięta. Wiedziałam jednak, że muszę postarać się dojść do kolejnego miasteczka jeszcze przed zapadnięciem nocy i dodatkowo znaleźć sobie miejsce do przespania, które będzie w miarę bezpieczne. Pamiętałam, jak kiedyś spędziłam noc na dachu starej szopy w małej wsi, wtedy był jeszcze ze mną mąż. Chociaż upewnił się, że miejsce było bezpieczne to i tak skrzypiące ciągle drzwi i odległe jęki trupów sprawiały, że przez całą noc leżałam przerażona i z upragnieniem czekałam na wschód słońca.
                Gdy dochodziłam do pierwszych zabudowań było już ciemno, a ja miałam w ręce latarkę. Zapas baterii starczył mi na jeszcze sporo używania, ale pomyślałam, że jak zauważę jakiś kiosk to rozejrzę się za nimi, szczególnie biorąc pod uwagę moje nowe hobby. Mieścinka była podobna do poprzedniej, składała się z uliczek z niewysokimi budynkami rozłożonych na pewnym obszarze. Trupy pojawiły się prawie natychmiast i odrywając się od wcześniejszych pozycji ruszyły powolnym krokiem za mną. Nie zatrzymywałam się i ostrożnie wybierałam kolejne drogi. Wiedziałam, że z taką nogą nie mogłam sobie pozwolić na zbytnie szaleństwo.  Miałam nadzieję, że czytając pamiętnik, który znalazłam, znajdę jakieś porady jak chronić się przed trupami. Na pewno istniał jakiś sposób, człowiek go piszący musiał być zdeterminowany do działania.
                Przed moim oczami ukazał się zdemolowany przystanek autobusowy i trochę większy niż zazwyczaj kiosk. Okna były zasłonięte żaluzją przeciwwłamaniową, ale byłam pewna, że drzwi będzie dało się jakoś otworzyć. Były one zamknięte, ale jak się po chwili okazało lekki podważenie zamka nożem otworzyło je bez większych problemów. Szybko skryłam się w ciasnym, ale wystarczającym budynku i zasunęłam drzwi od środka, dużą metalową zasuwą. Czując kojące bezpieczeństwo usiadłam i rozejrzałam się. Widać było plamę starej, zaschniętej krwi. Nie znałam się na tym za bardzo, ale musiała tutaj być już przynajmniej kilka tygodni, bo jak przejechałam po niej nożem, to krew odpadła niczym sucha farba.
                Na wystawie było mnóstwo wafelków, ciasteczek i innych przekąsek, widziałam tez cały stos gazet i czasopism. Nawet nie chciałam do nich zaglądać. Co było to było. Rozłożyłam się wygodnie nie bojąc się, że światłem przyciągnę czyjąś uwagę. Rolety i ściany robiły wystarczającą robotę. Zadowolona zaczęłam jeść kolacje po czym oparłam się o ladę i włączyłam latarkę. Przypominając sobie o wcześniejszym pomyśle przeszukałam kiosk i znalazłam parę opakowań baterii. Takie zapasy na pewno starczyły na długi czas więc uradowana kolejnym małym zwycięstwem zajęłam się lekturą.
                Ta szybko mnie wciągnęła. Zanim się obejrzałam zauważyłam, że czytam już wpisy z grudnia opisujące pierwsze opady śniegu. „Śnieg spadł. Myślałem, że to będzie oznaczało, że będzie jeszcze trudniej i jeszcze gorzej, ale całe szczęście nie. Zima to kolejna szansa. Chociaż ciężko o utrzymanie temperatury, a jedyne rzeczy do jedzenia to znalezione wcześniej zapasy to zombie przestały być zagrożeniem. Mróz sprawia, że są wolniejsze, a niektóre kompletnie przestają się ruszać. To idealna sytuacja, żeby zebrać parę egzemplarzy i dokładniej zbadać, bez ryzyka.
24 grudnia 2016 – dzień 40
Święta. Nigdy za nimi nie przepadałem, ale jednak moi rodzice postanowili nie tracić do końca człowieczeństwa i zorganizowali dla wszystkich pozostałych w obozie wielki obiad. Nie było to nic specjalnego, ale i tak przypomniałem sobie cały szał związany z tą tradycją. W obozie nie zostało nas wielu, moi ludzie zajmowali okoliczne domy oddalone trochę od naszej farmy. Dużo też było na wyjazdach zbierając informację o innych obozach. Wiedziałem już o tym w Toruniu, Grudziądzu oraz Płońsku. Słyszałem też, że w okolicy Warszawy jest spora grupa ocalałych na czele z wojskiem. Zima była idealnym momentem na zbieranie informacji i badania.
25 grudnia 2016 – dzień 41
Dzisiejszy dzień w końcu przyniósł jakieś postępy. Nie wiem dokładnie jak wykorzystać jeszcze te informacje, ale wiem, że trupy działają przede wszystkim w oparciu o bodziec zapachu. Dla próby rozprułem jednego z nich i wysmarowałem ubrania w ich wnętrznościach. Podziałało. Chociaż jest to dosyć trudne, z pewnością odrażające i nie do końca dopracowane to daje ochronę. Trupy obwąchiwały mnie, ale po chwili przestawały się mną interesować. Testowałem różne ilości flaków po dokładnym wymyciu się i ostatecznie doszedłem do wniosków, że nawet nieduża ilość krwi i wnętrzności wsmarowanych w ciało daje pożądany efekt.”
                Gdy przeczytałam wpis z dwudziestego piątego grudnia aż pacnęłam się w głowę. W życiu nie pomyślałam o tym, żeby użyć flaków jako zapachu maskującego. Zdziwiło mnie jak mogłam nie pomyśleć o tak banalnym pomyśle. Opcja wydawała się idealna, bardziej mnie jednak przerażała wizja przykrego zapachu. Nie miałam gdzie się umyć, rzadko kiedy znajdowałam domy z dostępem do wody. Chociaż zdecydowanie smród był małą ceną za unikanie zombie. Jak wiele można się od ciebie nauczyć, pomyślałam patrząc na dziennik. Chociaż nie miałam pojęcia jak wygląda jego właściciel zaczęłam sobie to wyobrażać.  Widziałam  wysokiego mężczyznę w okularach z czarną czupryną. Nie miał zarostu i był dobrze zbudowany. Byłam ciekawa czy jeszcze żyje, czy może jeden z kolejnych eksperymentów zakończył się fiaskiem. Jeżeli żył to czemu zostawił swoje zapiski w takim miejscu? Mogłam ruszyć w stronę wspomnianej przez niego farmy, ale nie byłam pewna czy jestem w stanie dojść tak daleko. Zastanawiałam się jeszcze jak dużo dowiem się o okolicy. Mężczyzna wspominał o wielu obozach, ale nie było w nim nic o Płocku, a właśnie tę nazwę usłyszałam z ust ocalałej na drodze i jej grupy z wielkim tirem.  To musiała być grupa zasiedlająca nowy obóz. Cieszyłam się z posiadania dziennika, czytając go miałam szansę dowiedzieć się czegoś więcej o ludziach za którymi szłam. Całkowicie zafascynowana lekturą zgasiłam latarkę i położyłam się spać opierając głowę o plecak. Zasnęłam dosyć szybko.
                Gdy rano wstałam zjadłam coś na szybko po czym zmieniłam opatrunek na nodze. Rana goiła się, chociaż moje wczorajsze przygody na pewno spowolniły ten proces. Ostrożnie odsunęłam zasuwy i wyszłam na zewnątrz. Zombie nie było widać na najbliższym odcinku drogi. Przypomniałam sobie o badaniach autorach pamiętnika i postanowiłam zapamiętać jak mogę się uratować w razie większych problemów. Na drodze przede mną zobaczyłam ponownie ślady kół i rozjechanego trupa. Wyglądał dokładnie tak jakby wyglądało coś, co właśnie zostało przejechane przez rozpędzony pojazd. Ucieszona, że wciąż trzymam się dobrej trasy, ruszyłam dalej.
                Przy trasie wylotowej z miasta zauważyłam nieco więcej trupów, ale też w oczy rzucił mi się sklep militarny. Wiedziałam, że szansę na znalezienie broni tak długo po wybuchu apokalipsy w takim miejscu były nikłe, ale postanowiłam zaryzykować. Już zwykły pistolet dawał mi dużo, a znalezienie czegoś większego byłoby po prostu cudne. W takich sklepach często były też ubrania idealne do podróżowania. Sklep był na rogu ulicy, a do jego wnętrza prowadziły schodki. Drzwi były lekko uchylone, ale nie to było problemem. Stało przed nim naprawdę sporo trupów. Wyglądały jakby złapały jakiś trop, bo stałam niedaleko, a te i tak podążały wzdłuż ulicy dalej. Postanowiłam, że wykorzystam sztuczkę, której się nauczyłam.
                Wypatrzyłam samotnego trupa, który odłączył się od grupy i zagulgotał z podciętego gardła jak mnie zobaczył. Ktoś zdecydowanie nie wiedział jak go załatwić, pomyślałam patrząc jak ten idzie w moją stronę. Po lekturze pamiętnika czułam się bardziej pewna siebie, jakbym grała w pokera widząc karty moich przeciwników. Wyciągnęłam nóż i czekając aż trup podejdzie w trochę bardziej ustronne miejsce wbiłam mu nóż w podbródek docierając ostrzem do mózgu. Zgniła krew polała mi się strumieniem po rękach, a ja łapiąc trupa za plecy położyłam go ostrożnie na ziemi, żeby nie zrobić za dużo hałasu. Walcząc z obrzydzeniem rozprułam nożem jego koszulę oraz podkoszulek i spojrzałam na lekko nabrzmiały brzuch. Operowałam już w swoim życiu ludzi, ale to jednak było co innego. Smród czułam będąc odsunięta najdalej na ile pozwalał mi zasięg rąk. Chwyciłam pewnie nóż i wbijając go kawałek pod mostkiem rozprułam bebechy odsłaniając falę smrodu i pozwijanych organów.
                Wafelki, które jadłam na śniadanie podeszły mi do gardła, ale wiedziałam, że musze zacząć się przyzwyczajać do tego zapachu. Odłożyłam nóż na bok i delikatnie rozchyliłam połacie brzucha. Od razu rzuciły mi się w oczy jelita. Będą idealne, pomyślałam chwytając nóż i zaczynając je wycinać. Nie było to takie trudne z ostrym narzędziem w ręce. Chwyciłam interesujące mnie części i zawiesiłam sobie na szyi, rozsmarowując tyle krwi ile zdołałam zdobyć po rękawach, nogawkach oraz torsie. Starałam się unikać kontaktu zainfekowanej krwi z moją skórą jak się dało, ale wiedziałam, że to nie jest do końca możliwe.
                Rozsmarowanie tego zajęło mi chwilę, ale w końcu zadowolona z efektu i przerażona zapachem ruszyłam w stronę sklepu. Stało przed nim teraz trzech zombie, którzy spojrzeli się na mnie, ale od razu zauważyłam, że nie przesuwają się w moją stronę tak szybko. Wyglądały bardziej jakby się przyglądały i sprawdzały coś. Dalej w dłoni kurczowo trzymałam rączkę od noża będąc gotowa do walki. Podchodziłam coraz bliżej, widząc dokładnie ich zgniłe twarze i zakrwawione ciała. Te jednak nie reagowały. Podejrzewałam, że jakbym zaczęła skakać i śpiewać z radości to i tak by mnie zaatakowały, więc ostrożnie szłam, nie robiąc zbyt gwałtownych ruchów.
                Gdy weszłam do sklepu odwróciłam się jeszcze raz na chwilę, ale zombie dalej stały w tym samym miejscu idąc teraz w kierunku poprzednich trupów. Zadowolona z sukcesu wyciągnęłam latarkę i zaczęłam badać wnętrze. Chciałam jak najszybciej opuścić to miasto, więc szybkim krokiem ruszyłam do półek i od razu zauważyłam, że wystawy z bronią są całkowicie puste. Nieco zrezygnowana tym faktem ucieszyłam się, gdy zobaczyłam wieszaki z ubraniami. Wszystkie były w kolorach moro i było tam tego naprawdę sporo. Szybko zauważyłam spodnie, bluzy, koszulki, czapki, kurtki i wiele innych. Obejrzałam się jeszcze raz na ulicę i zauważając, że jest pusta postanowiłam przebrać się już tutaj rezygnując z brudnych ubrań i wziąć jeszcze trochę na zapas jakbym nie mogła znieść odoru wnętrzności.
                Zaczęłam się rozbierać. Po chwili prawie naga w samych majtkach zaczęłam przebierać wieszaki szukając koszulki w moim rozmiarze.
- Fajne masz te cycuszki – usłyszałam nagle kobiecy głos za moimi plecami. Wystraszyłam się tak bardzo, że upuściłam latarkę – Spokojnie, bo jeszcze zrobisz coś temu apetycznemu ciałku.
Podniosłam latarkę uznając, że brak dźwięku przeładowania oznacza, że mogę się rozejrzeć. Poświeciłam w kąt budynku, gdzie zobaczyłam dziewczynę. Miała krótkie, czarne włosy. Jej twarz była piękna, lecz wygięta w grymasie bólu. Trzymała się obiema rękoma szmaty, którą przytrzymywała przy prawym boku. Materiał przesiąkł krwią.
                Nim zdążyłam o cokolwiek zapytać do środka sklepu wpadło więcej światła z otwartych na oścież drzwi. Do środka wbiegła nieco starsza kobieta z długimi włosami związanymi w warkocz. Miała w ręce strzelbę. Od razu gdy mnie zobaczyła podniosła ją i wycelowała.
- Spokojnie mamuś – uspokoiła ją leżąca dziewczyna.

Położyłam latarkę na ladzie i zrezygnowana podniosłam ręce.

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Rozdział 5: Krew i ziemia

Rozdział 5 Tomu 5, kolejny z perspektywy Erniego. Po morderstwie jakie miało miejsce, atmosfera w grupie drogowej nieco się zagęściła. Pracy jednak wciąż jest sporo i nie ma miejscu na dłuższe postoje. Trzeba ruszać dalej. Co jednak będzie czekało na kolejnym odcinku drogi? Zapraszam do czytania i komentowania.

POV:
Erni - Rozdział 5 - Dzień 2-3
Bobru - Dzień 2-3 - Grupa Bobra wyjechała z Inowrocławia i dojechała do Włocławka
Zuza - Dzień 2-3 - Zuza podąża śladem Potwora

----------------------------------------------------

Rozdział 5: Krew i ziemia (ERNI)


                Staliśmy w środku lasu. Słońce świeciło i odbijało swoje promienie od liści. Dwa ciała leżały oddalone od siebie od parę kroków. Słyszałem wystrzał, pamiętałem strach w oczach i niedowierzanie na twarzach. Ale zrobiłem to co uważałem za stosowne. Wyeliminowałem problem gdy zaczął kiełkować, bo nie zauważyłem go w zarodku. Rekin przyglądał się trupom. Paweł miał ranę tuż nad ustami, paskudnie wychodzącą z drugiej strony głowy, a drugi robotnik został trafiony prosto w skroń.
- To mi wygląda na zabójstwo i samobója po tym – stwierdził Rekin niepewnym głosem. Ciała zostały znalezione przez jednego z robotników. Byłem pewien, że odsunąłem się wystarczająco daleko, ale jednak jedna z osób z Inowrocławia musiała usłyszeć strzały i pójść do ich źródła. Całe szczęście byłem już wtedy z powrotem na drodze i nie było mnie w kręgu podejrzanych. Nawet Rekin wydawał się nie zauważyć niczego podejrzanego. Karolina patrzyła zaciekawiona na to wszystko, patrząc na moją drugą ofiarę.
- Nikt nic nie widział? Nie było tu nikogo innego jak znalazłeś ciała? – zapytałem najpierw wszystkich, a potem chłopaka, który zawiadomił o tym resztę. Musiałem grać  rolę dowódcy. Gdybym nie zadawał pytań tylko patrzył od razu stałbym się podejrzany.
- Nic. Przybiegłem tu po tym jak Paweł i Adam poszli na ubocze i usłyszałem strzały ze strony w którą poleźli. Gdy dobiegłem zobaczyłem dokładnie to – w jego głosie słychać było strach i zdenerwowanie.
- Nie powinniśmy tutaj być. Jeżeli to nie było zabójstwo i samobójstwo to morderca wciąż może być w pobliżu – zauważyłem, chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce.
- Ten zginął na pewno od kogoś – zauważył Rekin pokazując dziurę nad ustami Pawła – Ale ten rzeczywiście wygląda jakby palnął sobie w głowę. Tylko czemu broń nadal jest w kaburze? – zastanawiał się na glos.
                Ludzie rozglądali się nieufnie. Wolałem rozwiązać ten problem, bo wiedziałem, że jak każdy zacznie się podejrzewać to atmosfera będzie jeszcze gorsza od tego co robił Paweł.
- Zabierzcie ich, zawieziemy ich ciała do Inowrocławia. Musimy wracać, tutaj nie ma nic więcej, a czas nas goni. Jak załatwimy ten odcinek drogi to już jutro będziemy mogli przenieść się do prac w stronę Płocka – zawołałem spokojnym głosem.
- Będziesz pozwalał nas tak mordować? – zapytał jeden z robotników.
- Ten psychol wciąż tu może być! – krzyknęła jedna z kobiet.
Pokręciłem głową. Podszedłem do robotnika tak, że moja twarz była parę centymetrów od jego.
- Masz lepszy pomysł? Chcesz może szukać niewiadomego mordercy po lesie? Zdajesz sobie sprawę, że to nie do wykonania. Miałem zapewnić wasze bezpieczeństwo, z tą dwójką mi się nie udało, ale nie będę narażał reszty – powiedziałem twardo. Obserwowałem oczy mojego rozmówcy. Widać, że moje słowa go przestraszyły. Rozejrzałem się po ludziach stojących wokoło. Widziałem wciąż przerażenie malujące się na ich twarzach. W grupie Bobra nigdy czegoś takiego nie było. Wszyscy byli od początku zaznajomieni ze śmiercią i tym co działo się na drogach. Oczywiście opłakiwali bliskich i przyjaciół, ale dzielnie trzymali się swego. Ci ludzie całą apokalipsę spędzili za bezpiecznymi murami Inowrocławia. Droga była dla nich czymś nieznanym i niebezpiecznym.
- Wiem, że macie obawy, ale stojąc tu niczego nie zmienimy! Musimy dokończyć pracę i opuścić te tereny. Weźcie tę dwójkę i spadajmy stąd – powiedziałem i wskazałem ręką w stronę obozu. Niektórzy ruszyli od razu, inni nieco wolniej. Gdy w końcu na polanie zostałem tylko ja, Rekin, jeden z robotników i dwa ciała. Robotnik dźwignął ciężko ciało Adama, a Rekin podszedł i przerzucił przez plecy Pawła. Ruszyliśmy powoli do obozu. Cały pochód przez las zamykałem właśnie ja z Rekinem. Szliśmy w milczeniu.
- Dziękuje – powiedział nagle Rekin.
Zatrzymałem się i spojrzałem na niego. Zobaczyłem na jego twarzy uśmiech schowany pod gąszczem siwo-czarnej brody.
- Za co? – spytałem, chociaż dobrze wiedziałem, że on wie.
- Za to co powinien zrobić dobry przywódca. Dobrze się zachowałeś.
- Chyba nie przemyślałem tego za dobrze – stwierdziłem po chwili.
- Zaufałeś instynktowi i pozbyłeś się zagrożenia. Ten dupek – klepnął ciało ręką po plecach – doprowadziłby nas do pieprzonych grobów.
                Słowa Rekina nieco uspokoiły moje sumienie, ale te dalej zadawała mi wewnętrzne pytania. Nie wiedziałem sam co o tym sądzić. Nigdy nie uważałem się za typowego mordercę. Broniąc przyjaciół zabijałem, ale to nie wydawało mi się takie same jak zabicie dwóch ludzi, którzy byli z nami, a podejmowali głupie decyzje. Bobru z pewnością postąpiłby tak samo, a nawet zabił ich przy innych, ale wiedziałem, że taki Gigant wolałby najpierw porozmawiać na osobności.
                Wróciliśmy z powrotem na drogę. Zanim wszyscy rozeszli się na swoje stanowiska, musiałem dalej grać nic niewiedzącego.
- Nikt nie idzie do lasu. Trzymajcie się drogi i w razie zagrożenia krzyczcie.  Wypatrujcie też tego – dodałem pokazując im flarę trzymaną w kieszeni.
Ludzie przytaknęli i rozeszli się ,a ja wraz z resztą zaniosłem ciała do jednego z aut i poprosiłem jednego z robotników, aby szybko pojechał w stronę Inowrocławia i zawiózł ofiary do ich domu, żeby mogli zostać pochowani na cmentarzu w obozie Bena. Gdy tylko odjechał wziąłem się z powrotem do roboty.
                Oczywiście nikt nas nie zaatakował. Zdziwiłbym się gdyby jednak pojawił się jakiś morderca, kiedy to ja zabiłem tamtą dwójkę. Prace szły bez żadnych dalszych problemów. Nim się obejrzałem zaczęło się robić ciemno. Robotnik wrócił z samochodem po paru godzinach opowiadając, że droga jest wyjątkowo bezpieczna i dojechał bez problemu. Od kiedy zajmowaliśmy się oczyszczaniem dróg to te stały się naprawdę przyjemne. Nie trzeba było zatrzymywać auta, żeby spychać wraki z ulic lub jechać wolniej przez kocie łby. Było też znacznie bezpiecznej, bo zombie często zatrzymywały się przy takich skupiskach aut szukając pożywienia, a kiedy te były przesunięte, nie zagrażały już jako wabik.
                Przetarłem pot z czoła i rozejrzałem się po drodze. Zakręty na których pracowaliśmy były już porządnie sprzątnięte. Rekin podsunął mi pod nos mapę pokazując z dumą, że był to ostatni punkt drogi pomiędzy Toruniem, a Inowrocławiem. Zajęło nam to ponad tydzień, ale wzmocniliśmy i zrobiliśmy co trzeba. Nadszedł czas na dalszą drogę.
- Gdzie planujesz się zatrzymać? – zapytał Rekin, gdy zaczęliśmy pakować wozy i ciężarówkę.
- Na noc? Właściwie nie wiem. Może po prostu kimniemy w Inowrocławiu? – podsunąłem.
- W końcu normalne warunki – uśmiechnął się mężczyzna.
- Nawet my zasługujemy czasem na odrobinę odpoczynku – zauważyłem.
- Zbieramy się! – krzyknąłem, żeby dotarło do reszty. Z chęcią opuszczałem zakręty. Zawsze będą dla mnie miejscem, w którym zrobiłem coś, czego normalnie bym nie zrobił.
                Gdy tylko wyruszyliśmy w trasę poprosiłem Karoliny, żeby obudziła mnie gdy będziemy dojeżdżać do Inowrocławia. Sam przekręciłem się na bok i przygotowałem do snu. W odbiciu szyby widziałem swoją twarz. Wciąż zdobiła ją blizna, którą zarobiłem po ataku w Płońsku. Gdyby nie pomoc ludzi Feline wtedy, a także w drodze powrotnej, to prawdopodobnie bym nie żył. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że nigdy jej się nie odwdzięczyłem, nawet solidnie nie podziękowałem.  Oddała dwóch ludzi, którzy zginęli jak ludzie Daliona gonili nas z Królowego Mostu. Wtedy też straciłem Cinka, którego uważałem za przyjaciela na dobre i na złe. Starałem się oczyścić jednak wszystkie myśli z głowy i skupić się na odpoczynku. Zasłużyłem na niego i był mi potrzebny. Chwilę później przymknąłem oczy i zasnąłem.
                Sny nie dawały mi jednak spokoju. Pojawiłem się na polanie. Dokładnie tej, na której zabiłem Pawła i Adama. Stali przede mną, a ja patrzyłem na nich. Było ciemno, ale ich twarze były dla mnie dobrze widoczne. Nagle zdałem sobie sprawę, że otaczający nas las składa się z ludzi. Było ich naprawdę dużo, ale większość z nich była skryta w cieniu. Chciałem podejść, ale nie potrafiłem. Ilekroć zrobiłem krok naprzód, cała polana wydawała się przesuwać w tę samą stronę, jakby nie chciała mnie puścić dalej. Rozejrzałem się. Wśród twarzy były oświetlone punkty. Były to głowy, na których w miejscach ust, oczu i nosa znajdowały się różne, przerażające rzeczy. Odwracając się w lewo zobaczyłem twarz z wielkim krzyżem wytatuowanym na niej. Kawałek dalej stała kolejna, która miała wielkie oko, poruszające się i nie zatrzymujące się na mnie nawet na chwilę. Najbardziej zdziwiła mnie jednak ta, która stała tuż za mną. Twarz ta miała usta, a z nich wystawały zęby. Wydawało mi się, że uśmiecha się do mnie, ale nim zdążyłem się dobrze przyjrzeć to obraz zaczął się rozmazywać.
                Wstrząs zachwiał pojazdem i sprawił, że uderzyłem głową w szybę.
- Kur… - zakląłem pod nosem.
- Sorka, nie prowadzę tak dobrze jak ty – przyznał Rekin zwalniając nieco.
- I tak dojeżdżamy do Inowrocławia, więc zaraz musiałabym cię budzić – powiedziała Karolina kładąc mi rękę na barku.
Wyjrzałem za okno. Było już kompletnie ciemno. Nie czułem się wyspany, ale dawka dodatkowej energii podziałała na mnie dobrze. Wyjrzałem za szybę. Miasto wyglądało spokojnie, ale oświetlenie obozu było widać już kilka ulic dalej. Zaciekawiony spoglądałem na wymarłe budynki i pojedyncze trupy, które musiały być kiedyś ich mieszkańcami. Widok był mocno przygnębiający. Instynktownie spojrzałem w lusterko, żeby zobaczyć czy pozostałe dwa auta jadą za nami. Całe szczęście tak było. Na tyłach ciężarówki panowała cisza. Wszyscy korzystali z chwili odpoczynku i albo leżeli, albo spali.
                Podjechaliśmy pod bramę. Kościół jak zwykle robił spore wrażenie z bliska. Uchyliłem okno i wystawiłem głowę pokazując, że to my. Przejście stanęło przed nami otworem i powoli wjechaliśmy do środka. Wysiadłem gdy tylko wóz się zatrzymał. Zobaczyłem, że Konrad powoli idzie w naszą stronę.
- Zajmijcie się sobą, odpocznijcie i widzimy się jutro rano w tym miejscu – powiedziałem głośno, aby każdy usłyszał. Nie widziałem potrzeby, żeby pilnować tych ludzi w ich własnym obozie. Mieli prawo pobyć sami, odpocząć i zjeść porządny posiłek. Połowa przytaknęła, a druga połowa po prostu ruszyła przed siebie bez słowa. Konrad podszedł do mnie i przywitał mnie uściskiem ręki.
- Znowu na ładownie, hę? – zagadał.
- Nie tym razem. Materiały jeszcze mamy, ale musimy odpocząć. Pewnie słyszałeś, co się stało? – odpowiedziałem.
- Dwa trupy. Szkoda, chociaż między nami nikt tu nie będzie specjalnie za nimi tęsknił. Często sprawiali problemy i musieliśmy ich wyganiać, zresztą znasz zasady Bena.
- Ta. Mimo wszystko nie chciałem, żeby ludzie męczyli się na drodze. Niech ochłoną jeden dzień i jutro ruszamy w stronę Płocka.
- Skończyliście odcinek do Torunia? – zapytał zaskoczony.
- Tak. Droga jest teraz naprawdę spoko. Były jakieś wieści od Bobra?
- Jeszcze nic. Ale właściwie wyjechał wczoraj, więc pewnie zanim ogarnie miejsce i kogoś tu wyślę minie trochę czasu – stwierdził Konrad.
- Dobra, dzięki. Będę leciał, jestem naprawdę zmęczony – powiedziałem.
- Jasna sprawa. Jak chcecie to znajdzie się wolny dom dla ciebie, Rekina i twojej koleżanki – spojrzał w stronę moich przyjaciół.
- Z chęcią skorzystamy – powiedziałem. Konrad sięgnął do kieszeni i grzebiąc się przez chwilę podał mi klucz pomalowany zieloną farbą.
- To chyba ten. Przedostatni dom w lewej kolumnie. Na pewno znajdziecie.
- Jeszcze raz dzięki – powiedziałem biorąc klucz i pokazując go Karolinie i Rekinowi.
                Nie zatrzymywaliśmy się nigdzie indziej, zanim nie doszliśmy do domu. Był to nieduży domek, bez piętra, który miał trzy pokoje i kuchnie. Chociaż widać było, że dawno nikt tu nie mieszkał, to był raczej zadbany.
- To co, ja wezmę tamten pokój, a w ty ten większy, co? – zapytał Rekin.
- Jasne – odpowiedziałem uśmiechając się.
Na kolacje poszliśmy do baru. Zjedliśmy ciepły posiłek rozmawiając o mało ważnych rzeczach. Wśród gości widziałem też ludzi, którzy pracowali ze mną na drogach. Korzystali z paru godzin spokoju żeby odpocząć i pogadać ze znajomymi i rodziną. Chciałem porobić coś jeszcze, ale byłem tak wyczerpany, że od razu po kolacji ruszyłem do domu. Rekin został jeszcze chwilę, a Karolina poszła razem ze mną.
- Staruszek jest całkiem wytrzymały – stwierdziła Karolina. Chociaż Rekin nie był stary to był starszy od nas o ponad dwadzieścia lat. W tych czasach to była przepaść.
- Też podziwiam jego wytrwałość – powiedziałem opadając bez sił na łóżko.
- Myślisz, że będą nas gonić? – zapytała patrząc na mnie.
- Tutaj nic nam nie grozi, a odcinek pomiędzy Inowrocławiem i Płockiem jest jeszcze bardziej oddalony od Złomiarzy.
- Złomiarzy? Oni nas zaatakowali?
- A kto inny? Myślisz, że jakaś przypadkowa grupa czy nawet osoba po prostu rzuciłaby się na dwójkę przypadkowych ludzi w lesie, którzy właściwie nic ze sobą nie mieli? – zapytałem.
- Czyli samobójstwo odrzucasz? – jej pytania były nieco natrętne, ale wiedziałem, że nie miała nic złego na myśli.
- Nie. Boże Karolina po prostu nie chcę obniżać niepotrzebnie zapału. Było, nic z tym nie zrobiliśmy i minęło. Idźmy już spać, proszę – poprosiłem.
- Jak chcesz – odpowiedziała kładąc się na łóżku obok mnie i gasząc lampkę. Nie miałem siły na dalsze próby tłumaczenia, więc w ciszy przełożyłem się na bok i zasnąłem.
                Rano na zbiórce pojawili się wszyscy. Widać było zmęczenie oraz niezadowolenie na ich twarzach. Z pewnością nie było łatwo opuszczać dom po raz kolejny. Wiedzieli jednak na co się piszą i wybierał ich sam Ben, więc byłem pewien, że wiedział co robi. Zastanawiałem się przez chwilę czy specjalnie nie włączył dwójki, którą zabiłem do grupy, żeby się ich pozbyć, ale ostatecznie postanowiłem odrzucić teorie spiskowe i zająć się sprawdzaniem stanu pojazdów. Konrad zadbał o to, żeby baki były pełne benzyny, a zapasy uzupełnione. Byliśmy gotowi do drogi.
- Do zobaczenia następnym razem – powiedziałem do Konrada, który żegnał nas przy bramie.
- Do następnego – rzucił.
Wsiadłem za kółko ciężarówki. Teraz, po paru godzinach snu i najedzeniu się w końcu czułem, że żyje. Oczywiście zmęczenie wciąż było duże, ale wiedziałem, że nic lepszego mnie póki co nie czeka, a wizyta w Inowrocławiu i tak nie była planowana.
                Ruszyliśmy do przodu jadąc powoli i trzymając się drogi. Mieliśmy na mapie zaznaczone punkty, które konieczne były do naprawy, ale były też takie, które znajdowaliśmy sami i uznawaliśmy za kompletnie niezdatne do użytku. Żałowałem, że nie miałem żadnych kaset, bo podróż przy brzmieniu muzyki była czymś znacznie przyjemniejszym, niż grobowa cisza przerywana rozmowami na tyłach pojazdu. Pierwszy punkt był na północny wschód od Inowrocławia. Z tego co było napisane na mapie wynikało, że czeka nas sporo roboty. Droga na którą jechaliśmy składała się z długiego odcinka, na którym było sporo wraków, a także wykrzyknik oznaczający potencjalną obecność trupów. Zdawaliśmy sobie sprawę, że ten kto sporządzał te mapy dla nas w Inowrocławie nie stawia tych znaczków dla zabawy, a są one wręcz bardzo dokładne.
- Nie wiem czy nie lepiej by było najpierw zatrzymać ciężarówkę i wozy kawałek stąd i po prostu oczyścić to miejsce. Ostatnio mogliśmy ostro zjebać – powiedział Rekin.
- Też tak myślę – odpowiedziałem.
                Byliśmy już całkiem niedaleko celu, więc widząc parking położony przy lesie skorzystaliśmy. Był on praktycznie pusty, nie licząc jednego samochodu, który stał na poboczu, widocznie zniszczony i nie używany. Wysiedliśmy wszyscy i upewniłem się, że każdy ma swoją broń, gotową do walki. Wolałem to sprawdzać przed ewentualnymi potyczkami ,bo wiedziałem, że ci ludzie nie są jeszcze tak zahartowani jak ja, a nie chciałem, żeby ktoś zginął. Gdy upewniłem się, że noże są na swoich miejscach, a pistolety są odbezpieczone dałem znak i wszyscy ruszyliśmy w stronę drogi zaznaczonej na mapie. Nie zdążyliśmy przejść pięćdziesięciu metrów, kiedy zobaczyliśmy pierwsze wraki tuż za zakrętem. Las otaczał nas z każdej strony, a droga wygląda jakby przecinała go niczym blizna na moim policzku. Oprócz wszechogarniającego lasu i wraków zauważyłem, że przy drodze coś jest. Nie było to nic żywego, ale wyglądało dziwnie. Niczym tabliczka zasłonięta płótnem. Ostrożnie podszedłem do tego pierwszy. To co zobaczyłem rzeczywiście wyglądało jak tabliczka, ale była pokryta czymś dziwnym. Materiały był naciągnięty w profesjonalny sposób i pomalowany czarną farbą układającą się w krzyżyk. Dotknąłem tego ostrożnie palcem i z wstrętem odsunąłem rękę, gdy poczułem pod nią skórę. To co było na znaku to naciągnięta i napięta niczym na bębnie skóra.
- Ja pierdole – skomentował ktoś z tyłu.
- Co to jest? – zapytał Karolina, wciąż nie wiedząc o co chodzi.
- Skóra – odpowiedział jej krótko Rekin.
- Mój boże… - odwróciła twarz nie patrząc na to.
- To nie oznacza nic dobrego. Uważajcie. Szczególnie na dziwnie zachowujące się trupy – powiedziałem wiedząc, co to może oznaczać. Była grupa, o której nie wiedzieliśmy jeszcze zbyt dużo. Ludzie ci przyszywali sobie fragmenty skóry zombie maskując się tym samym i uodporniając na ataki trupów, które wyczuwając zapach nie atakowały ich. Był to idealny kamuflaż, szczególnie, że ocalali spodziewali się najczęściej, że trupy będą powolne i spokojne, a wtedy nadciągał atak. Wiadomo też było, że grupa ta nie jest źle nastwiona do nas, a przynajmniej tak się nam wydawało. Ci właśnie ludzie uratowali spory oddział, który ruszył do Grudziądza aby odbić Feline z rąk Złomiarzy i bez pomocy Zszytych, bo tak się nazywali, z pewnością misja by się nie powiodła. Wiedziałem, że dla Dziary i Bobra ta grupa wciąż była sporą niespodzianką, a Ben był na tyle tajemniczym człowiekiem, że nie wiedziałem ile tak naprawdę o niej wie. Mogła to nie być duża wiedza, bo znak zdecydowanie chronił granice jakiegoś ich terytorium, a na mapie, którą dostałem w Inowrocławiu tego nie było.
                Podeszliśmy ostrożnie do przodu. Rozglądałem się gdzie tylko mogłem, ale póki co nie widziałem trupów. Zbliżaliśmy się już do pierwszego wraku, kiedy zauważyłem jednego z nich. Zombie był uwięziony w aucie. Stąd widziałem, że był jeszcze całkiem świeży, nie starszy niż tydzień. Kolejne też zaczynały się pokazywać po chwili wypełzając zza wraków.
- Tylko spokojnie – powiedziałem do reszty – Po kolei, nie rozdzielajcie się i jak się zrobi gorąco to strzelajcie, ale nie wcześniej!
Byłem na przodzie razem z Rekinem. Pierwszy trup był bliżej mnie, więc przyciągnąłem go delikatnie do siebie i wbiłem długi nóż w dół twarzy. Krew wylała się z niego, a on sam opadł na ziemię dając miejsce kolejnemu, który zaatakował prawie od razu. Uderzyłem ponownie, znowu trafiając. Kolejne trupy wypełzały, a wszystko szło dobrze. Dawaliśmy sobie radę z Rekinem, a nikt nie wychodził przed szereg, tak jak to było z Pawłem. Nagle jednak usłyszałem krzyk tuż za sobą. Przestraszony odwróciłem się i zobaczyłem, że robotnicy odeszli do tyłu, gdy jeden z trupów, który był uwięziony pod autem złapał jednego z ludzi za kostkę. Nie zdążyłem nawet zareagować, kiedy ten wgryzł się i powalił chłopaka.
- Wycofaj się – krzyknąłem do Rekina, który poszedł jeszcze trochę bardziej do przodu.
                Odwróciłem się i dopadłem trupa, rozbijając mu głowę butem. Wyciągnąłem szybko chłopaka i spojrzałem na ranę. Ugryzienie było mniej więcej przy kostce. Wiedziałem, że jak szybko zareaguje to będę go mógł uratować, dokładnie tak jak uratowałem kiedyś Mpd. Pozostali robotnicy wyciągnęli już pistolety i zaczęli strzelać. Wiedziałem, że to było nieodpowiedzialne, ale cieszyłem się, bo miałem chwilę wytchnienia. Chłopak, który został ugryziony, zaczął płakać. Złapałem go za podbródek i podsunąłem tak, żeby spojrzał mi w oczy.
- Wyjdziesz z tego… ale będzie to kurewsko boleć – zapowiedziałem wyciągając nóż.
- Błagam nie… - zaskomlał. Przypomniały mi się błagania Adama, który znalazł się w niewłaściwym miejscu i czasie, przez co musiał być przeze mnie zabity.
                Wyciągnąłem z kieszeni zapalniczkę zippo, chociaż nie paliłem to często mi się przydawała, a to była jedna z tych sytuacji. Zdjąłem szybko koszulę i zawahałem na chwilę słysząc trupa idącego do mnie od tyłu. Szybko jednak upadł z dziurą w głowie tuż przy przerażonym chłopaku.
- Jak się nazywasz? – zapytałem kładąc koszulę obok.
- Maciek… - powiedział drżącym głosem.
- A więc Maćku. Bierz to do gęby, bo odgryziesz sobie język – podałem mu koszulę i ułożyłem nogę tak, żeby przeciąć ją jak najszybciej. Wiedziałem, że czeka mnie przecięcie kości, a to nożem nie było zbyt proste.
Chłopak był tak przestraszony, że nawet nie zareagował. Wcisnąłem mu kawałek koszuli do ust i przygotowałem się do cięcia. Mój nóż był duży, przypominał nieco maczetę, więc byłem dobrej myśli. Naciąłem delikatnie skórę, po czym zagłębiłem się delikatnie. Maciek syknął, ale leżał spokojnie. Chwyciłem mocniej rękojeść i zamachnąłem się, wkładając w to całą moją siłę. Nóż nie przeszedł przez całą nogę. Zatrzymał się na skrawku kości. Chłopakiem zarzuciło tak mocno, że prawie wybił mi nóż z ręki, ale po chwili zemdlał więc szybkim i pewnym ruchem przycisnąłem ostrze. Stopa odczepiła się od reszty ciała. Wyrzuciłem ją szybko na bok i złapałem lekko chwiejącymi się rękoma za zapalniczkę. Przystawiłem ostrze i podgrzewałem przez paręnaście sekund. Z rany ciekła krew i coś jeszcze, czego nie potrafiłem określić. Chociaż chłopak zemdlał wiedziałem, że to będzie bolało równie mocno co amputacja, więc kolejnym pewnym ruchem przyłożyłem mu ostrze do rany.
                Dźwięk był okropny. Zasyczało, a do nozdrzy dotarł mdlący zapach przypalonego mięsa. Chwyciłem koszulę wyjmując ją z ust Maćka i obwiązałem mu kikut. Byłem tak zajęty tym co robiłem, że nawet nie zauważyłem kiedy strzelanina ucichła. Teraz po skończonej robocie rozejrzałem się i przeżyłem szok. Otaczało mnie trzech mężczyzn, ale nie byli to robotnicy. Nosili skórzane kurtki, mieli łańcuchy przypięte do spodni, byli sporych gabarytów, a na nogach mieli glany. Dodatkowo każdy z nich trzymał w ręce strzelbę bądź też pistolet.
- Świetny pokaz, a teraz odłóż nóż i wstań z podniesionymi rękoma – powiedział męskim głosem jeden z nich, z wielkim tatuażem na pół twarzy.
Rozejrzałem się wokół i zobaczyłem, że wszyscy moi ludzie stoją obok pilnowani przez kolejnych przeciwników. Nie wiem co mną kierowało, czy adrenalina po amputacji i walce, czy może dziwna odwaga, ale chwyciłem nóż i wbiłem w nogę jednego z nich. Mężczyzna upadł momentalnie, a ja podniosłem się i uderzyłem pięścią w twarz drugiego. Trzeciego jednak nie zdążyłem dostać. Zobaczyłem tylko jak zamachuje się ogromną łapą. Następne co zobaczyłem to odpływająca wizja asfaltu na drodze.

Zemdlałem.

środa, 14 grudnia 2016

Rozdział 4: Wspólnymi siłami

Rozdział czwarty, drugi z perspektywy Bobra. W tym rozdziale grupa oficjalnie wyjeżdża z Inowrocławia w kierunku Płocka. Chociaż wiedzieliśmy już z poprzedniego rozdziału, że udało im się kawałek przejechać, to teraz dowiemy się jak daleko dojadą i co spotka ich po drodze. Ta część historii zaczyna się mniej więcej w momencie, w której zaczął się ostatni. Rozdział raczej mało ważny fabularnie, trochę w charakterze fillera (chociaż skupia się na ważnych relacjach pomiędzy osobami w grupie Bobra), ale i tak warty przeczytania. Zapraszam do tego serdecznie i zachęcam do komentowania i wyrażania opinii oraz zadawania pytań :)

POV:
Bobru - Rozdział 4 - Dzień 2-3
Erni - Dzień 2-3 - Erni jest w tym czasie na drodze
Zuza - Dzień 2-3 - Zuza w tym czasie idzie tropem Potwora

-------------------------------------------------

Rozdział 4: Wspólnymi siłami (BOBRU)


                Silnik Potwora pracował głośno. Byliśmy w drodze od dzisiejszego ranka, ale jechaliśmy dosyć powoli. Atmosfera nie była najciekawsza. Łapa przyznała się do tego, że zabiła Natalię. Chociaż zawsze dopuszczałem taką opcję, to teraz kiedy to usłyszałem od niej samej, podłamało mnie to. Wszystko w co wierzyłem było oparte na tym, że to była wina Jakuba. To on zapłacił za jej śmierć,  przy okazji będąc pionkiem w rękach Dziary. Człowiek, którego uważałem za potwora, który był kanibalem okazał się być bardziej ludzki od niej. Chciałem się zmienić, ale nie potrafiłem wyrzucić z głowy tej myśli. Wisiała ona tam, jakby przybita gwoździem ,którego nie dało się wyjąć bez odpowiednich narzędzi.
- Pablord! Chodźcie do cholery, odjeżdżamy – krzyknął Łowca.
- Sekunda! – usłyszałem odpowiedź Pablorda.
                Pola, na których się znaleźliśmy, były pełne wraków aut. Wybiliśmy tutaj grupkę trupów, która podążała w stronę lasu, a przy okazji zrobiliśmy mały postój. Łowca wsiadł do środka wzdychając ciężko. Potworem jechało teraz trzynaście osób. Bywało ciasno, ale każdy miał swój kąt i po wyciągnięciu skrzyń z amunicją, które Łowca kiedyś przewoził, zwolniło się nieco miejsca. My nie mieliśmy dużo zapasów. Dymitr siedział teraz na miejscu pasażera i dyskutował o czymś z jednookim. Brakowało mi niektórych osób. Żałowałem, że w tak ciężkiej dla mnie chwili, nie ma przy mnie Erniego albo Sołtysa. Sołtys był ogromnym filarem, który został zburzony w Toruniu, zostawiając po sobie ogromną dziurę. Erni po prostu odciął się i chociaż nie narzekałem na brak bliskich, otaczających mnie, to brakowało mi tych, których nie było już na tym świecie, albo opuścili mój świat.
                Podszedłem do przodu, mijając Giganta, który spał na siedząco. Ika, była do niego przytulona. Uśmiechnąłem się widząc to i przeskoczyłem nad leżącym na podłodze Mpd podchodząc na przód pojazdu.
- I tak to jest – zakończył mówić coś Dymitr i spojrzał na mnie – Co tam Bobru?
- Bywało lepiej – przyznałem szczerze – A jak wy się trzymacie? Wyglądacie jakby coś was porządnie męczyło.
Było to zgodne z prawdą. O ile każdy z nas był na swój sposób zmęczony ciągłym podróżowaniem, walkami z zombie i ocalałymi, to jednak na twarzach tej dwójki było widać coś jeszcze. Nie byłem pewien co to jest.
- Wiesz jak to jest. Wróciliśmy z tych punktów i to naprawdę było… przerażające. Te całe stado – odpowiedział Łowca. Nie pomyślałem o tym wcześniej w ten sposób, ale przecież grupa od punktów strategicznych zobaczyła już stado trupów, które w ogromnych ilościach przechodziło przez kraj, zbierając kolejne żniwa. Do nas też miał dojść, ale miałem szczerą nadzieję, że będziemy już do tego czasu gotowi. A czasu nie zostało zbyt dużo – Poza tym Irek przepadł. Pobiegł za tą babą… ja bym nie ratował osoby, której nie znam. A chociaż jeździliśmy tyle czasu to nie poznaliśmy jej. To było zwykłe babsko z Inowrocławia.
                Dymitr wyciągnął rękę i poklepał Łowcę po plecach. Zaskakiwało mnie czasami, jak to nieszczęścia łączą ludzi. Nie chodziło nawet o ten przypadek, gdzie Dymitr i Łowca zostali przyjaciółmi po wspólnej pracy i emocjach. Nie znalibyśmy się gdyby nie apokalipsa zombie i chociaż wiedziałem, że świat teraz jest podły i nikt z nas nie pożyje zbyt długo to jednak poznałem niesamowitych ludzi, których prawdopodobnie bym nawet nie zauważył mijając na ulicy, o ile w ogóle byśmy się znaleźli na jednej ulicy.
                Nagle drzwi od ładowni się otworzyły i do środka weszła Łapa i Pablord. Łowca odwrócił się przez bark.
- Wszyscy są? No to lecimy! – zawołał odpalając silnik. Po chwili pojazd  jechał swoim tempem do przodu. Ja usiadłem w miejscu, w którym przed chwilą stałem i zacząłem czyścić broń. Do Płocka było jeszcze dalej niż do Płońska, w którym znajdował się obóz Feline, więc zdawałem sobie sprawę z tego, że podróż będzie długa, a wypuścimy się w kompletnie nieznane. Dlatego musiałem uspokoić się i przygotować.  Jazda w ładowni była wbrew pozorom całkiem dobrą okazją na odsapnięcie i zrelaksowanie się w znajomym gronie. Zombie nie miały najmniejszych szans dostać się do środka, a jedynym poważnym zagrożeniem były blokady drogowe. Potwór był ogromnym pojazdem i przejechanie miasta często było niewykonalne. Wszystko przez znajdujące się tam pojazdy pozostawione na drodze, a często też inne obiekty, które znalazły się tam w jakiś sposób.
                Niedługo potem zjechaliśmy z pól i wjechaliśmy do lasu. Drzewa otaczały nas z obu stron, zasłaniając jakikolwiek widok. Dymitr chciał się przespać więc zmieniłem go na pozycji pasażera, przy okazji pomagając Łowcy w nawigacji. Chociaż znał okoliczne drogi to jednak sporo się pozmieniało i trzeba było podejmować wiele trudnych decyzji. Widziałem jednak pełne skupienie na jego twarzy.
- Dojeżdżamy do Brześci Kujawskiej – powiedziałem Łowcy wskazując miejsce palcem na mapie. Spojrzał zwalniając pojazd.
- Chyba powinniśmy przejechać, co? – zapytał.
- To jakaś nieduża mieścina, jak coś to ominiemy, bardziej obawiam się przejazdu przez rzekę – stwierdziłem pokazując Włocławek. Znajdowaliśmy się teraz po drugiej stronie Wisły. W tych terenach nie byłem nawet przed apokalipsą, a teraz mieliśmy  naprawdę ważną decyzję do podjęcia – Co jeżeli Włocławek będzie nieprzejezdny? Zawracanie do Torunia zajmie nam masę czasu.
- Od biedy moglibyśmy spróbować pojechać tą stroną rzeki aż do Płocka. Jeżeli most będzie tam zablokowany to i tak będziemy go musieli oczyścić jak mamy się tam osiedlić – zauważył Łowca.
- Niby tak, ale oczyszczanie mostu nie jest najważniejsze, a stado prawdopodobnie dotrze w te rejony za góra tydzień. Mamy strasznie dużo do zrobienia.
- Nie martwmy się tym na razie. Zaufaj mi, jakoś przejedziemy – zapewnił mnie i uśmiechnął się.
Chciałem w to wierzyć.
                Przejechanie przez mieścinkę nie sprawiło nam żadnych problemów. Drogi były całkowicie puste, a parę domków i sklepów wydawało się opustoszałych. Ulicami przechadzały się trupy, ale nie mogły nic nam zrobić. Jeden z nich stał na środku drogi i szedł powoli w naszą stronę. Łowca nawet nie starał się go wymijać, przyspieszając nieco staranował go i pojechał dalej. Mechanizm zamontowany z przedniej strony tira był idealny do rozrywania stojących nam na drodze przeszkód. Radził sobie z mniejszymi grupami, a z odpowiednią prędkością poradziłby sobie na pewno z większą bandą.
                Wyjechaliśmy ponownie na drogę z obu stron otoczoną przez pola. Rządek drzew wydawał się wyznaczać drogę, starając się schować dużą przestrzeń za nimi. W oddali było widać co jakiś czas pojedynczy dom lub większy budynek, ale nie były warte tego, żebyśmy się zatrzymali. Poza tym pola były całkowicie puste. Dziwił mnie nieco fakt, że nie widzieliśmy nawet jednego trupa, ale słońce świeciło bezlitośnie, a ja nie rozglądałem się aż tak dokładnie. Brak trupów zazwyczaj oznaczał, że w okolicy coś się działo, albo ktoś je po prostu wybił, ale starałem się być dobrej myśli. Spędziłem sporo czasu rozmawiając z Benem o okolicach i powiedział, że wie o paru mniejszych grupach, które kręcą się po okolicy, ale największym zagrożeniem była Warszawa, a właściwie jej okolice. Płock był jednak oddalony całkiem konkretnie od tego skupiska, co prawie wykluczało szansę spotkania większej grupy, a wierzyłem, że te mniejsze będą się bały nas.
- Czy to stacja? – wybił mnie z zamyślenia głos Łowcy.
                Spojrzałem na miejsce pokazywane przez niego po lewej stronie, tuż przed tym jak trasa przecinała szeroką drogę krajową. Rzeczywiście zauważyłem charakterystyczne zabudowania, z wytartym, podniszczonym napisem oraz stojącą dzielnie tablicą informującą jakie są ceny paliw.
- Tak. Chyba możemy tu na chwilę zajechać, co? – zapytałem.
- Myślę, że to dobry pomysł. Jakieś dodatkowe paliwo się nam przyda. A jak będzie tu tego więcej to wrócimy tu z czasem i zabierzemy resztę.
Łowca skręcił i po chwili podjechaliśmy do jednego z stanowisk ładownia. Obróciłem się, żeby przekazać to reszcie.
- Słuchajcie, zrobimy tutaj małą przerwę. Mamy stacje paliw, może coś tu znajdziemy – powiedziałem.
- Przygotuje kanistry – zawołał Pablord, zrywając się i podchodząc do kąta, gdzie były nasze zapasy oraz dodatkowe rzeczy, przydatne w drodze.
                Drzwi od ładowni się otworzyły i wysypaliśmy się ze środka niczym drużyna antyterrorystyczna. Wszyscy uzbrojeni zaczęliśmy się rozglądać, czy nikogo nie ma w pobliżu. Miejsce jednak wydawało się puste. Dwa trupy, które stały na tyłach szły do nas powolnym krokiem, ale wiedziałem, że nie sprawią nam większych problemów. Widoczność z tego miejsca była dobra, mogliśmy obserwować rozciągające się aż do linii drzew pola, oraz duży odcinek drogi. Zadowolony z zajęcia miejsca poszedłem pomagać Łowcy i Dymitrowi przy dyspozytorach paliwa. Okazało się, że było w nich jeszcze całkiem sporo benzyny, więc napełniliśmy trzy kanistry, dokładając je do reszty i zatankowaliśmy i tak naładowany wóz do pełna. W tym czasie Krystek, Pablord oraz Józef poszli do wnętrza budynku, wracając z trzema kartonami.
- Co to? – rzucił do nich Mpd.
- Czasopisma, fajki i przekąski – odpowiedział uradowany Krystek.
- Idealny sposób na nudę – podsumował Pabi.
                Zapakowaliśmy wszystko do wozu i po chwili wyruszyliśmy ponownie. Od Włocławka dzieliło nas teraz kilkanaście kilometrów, więc w przeciągu dwudziestu minut mieliśmy być na miejscu.  Przejeżdżając przez miejsce przecięcia drogi krajowej z tą, którą jechaliśmy, zobaczyliśmy, że drogą, około trzydziestu metrów od nas ktoś idzie.
- Zatrzymaj się – poprosiłem Łowcy i po chwili z ręką gotową do wzięcia broni wysiadłem razem z Pablordem i Gigantem. Ocalały, a właściwie ocalała nie wyglądała na przestraszoną. Szła do nas powoli trzymając ręce na rączkach od plecaka. Gdy była parę kroków od nas zatrzymała się.
- Hej – powiedziała dosyć głośno. Coś w jej pewności siebie przerażało mnie, ale było to raczej głębokie i niezauważalne w mojej postawie.
- Jestem Bobru, a to Pablord i Gigant – przedstawiłem nas po kolei spokojnym głosem. Wiedziałem, że teraz mam dwa wyjścia. Albo mogłem wyciągnąć broń i ją okraść, a może nawet zabić, albo z nią porozmawiać i pomóc. Chociaż natura podpowiadała mi, żeby sięgnąć po broń to jednak walczyłem z tym wiedząc, że nie odbuduje cywilizacji mierząc do każdego spotkanego człowieka, szczególnie, że była to samotna i bezbronna kobieta, która nawet nie próbowała uciekać czy się bronić – Możemy ci jakoś pomóc?
                Kobieta, chociaż wydawała się być nieustraszona to widocznie odetchnęła z ulgą. Patrzyła na nas jednak tak, jakby to miało ją ochronić przed ewentualną agresją.
- Właściwie to tak. Jestem Alicja i trochę się zgubiłam – przyznała. Kiwnąłem głową i podrapałem się po brodzie.
- Czego szukasz? Znamy te okolice i możemy ci wskazać kierunek – zaproponowałem. Pablord i Gigant rozglądali się, jakby spodziewali się, że nagle pojawi się tu grupa ocalałych, która zacznie nas atakować. Cieszyłem się, że stali na baczności, kiedy ja opuszczałem nieco gardę.
- Właściwie – powiedziała – to też znam te okolice. Mieszkałam trochę w jednym z okolicznych obozów, ale odeszłam i teraz idę w stronę Warszawy.
- Warszawy? – zdziwił się Pablord – Przecież w tak dużym mieście jest o wiele niebezpieczniej niż na drodze.
- Dodatkowo stamtąd idzie stado zombie – dodałem – Jeżeli już bym gdzieś szedł to w przeciwnym kierunku.
- To prawda, ale szukam kogoś… to dosyć skomplikowane – zamotała się nieco.
- W jakim obozie mieszkałaś? – wtrącił Gigant.
- Na Drugim Posterunku. Właściwie nie będę ściemniać, że cię kojarzę Bobru. Byłeś tam parę razy. Ciebie też kojarzę – powiedziała wskazując Pablorda.
- Jesteś z Drugiego Posterunku? – zapytałem zdziwiony – Dlaczego stamtąd uciekłaś? To drugi, od razu za Toruniem, najbezpieczniejszy punkt w okolicy – powiedziałem zgodnie z prawdą.
- Tak jak już mówiłam, idę do Warszawy. Mam jednak problem z mapą i nie wiem dokładnie gdzie jestem, a dodatkowo kończą mi się zapasy, każda butelka wody byłaby dla mnie zbawieniem.
                Spojrzałem na Pablorda. Ten tylko kiwnął głową i pobiegł w stronę Potwora.
- Jesteśmy przy Włocławku. Kolejnym dużym miastem jest Płock, oczywiście jak będziesz trzymała się rzeki – powiedziałem. Dalej trzymaliśmy pewien dystans, ale nie czułem już zbytniej nieufności, jeżeli pochodziła z Drugiego Posterunku to była praktycznie jak swoja. Co prawda miałem wrogów tam i w Toruniu, dalej pamiętałem jak zaatakowali mnie pod Kwaterą Główną Czerownych Flar, ale byłem w stanie pomóc tym ludziom. A  Alicja wyglądała na naprawdę spokojną i porządną dziewczynę.
- Jesteś pewna, że nie chcesz zabrać się z nami? Mamy działający transport, który jest jak twierdza na kółkach, zgraną ekipę, a gdy tylko dojedziemy do Płocka i zrobimy co trzeba moglibyśmy ci pomóc wrócić w nasze strony.
- Naprawdę dziękuję. Trochę wody i pójdę dalej drogą – zapewniła – Swoją drogą to zabawne, bo dosłownie parę godzin temu rozstałam się z dziewczyną, która bardzo chciała znaleźć Toruń. Wychodzi na to, że miała pecha.
- Jechaliśmy z Inowrocławia i nikogo nie widzieliśmy, więc pewnie poszła prosto na północ – stwierdziłem.
- Właściwie to jej wskazałam drogę do Inowrocławia, może trzymała się dalej od drogi.
                W tej chwili Pablord wrócił z dużą butelką wody i dwoma puszkami fasoli. Podszedł do dziewczyny i uśmiechając się wręczył jej to. Podziękowała, po czym pożegnała się i ruszyła w swoją stronę, życząc nam powodzenia. My wróciliśmy do środka Potwora i ruszyliśmy dalej przed siebie.
- Jakie to zabawne uczucie spotkać w końcu człowieka, który nie zaczyna rozmowy od salwy z pieprzonego pistoletu – zakończyłem takimi słowami streszczenie wydarzenia reszcie ekipy.
- Może jednak miałam rację? – zapytała Łapa.
- Jak mogłaś zobaczyć coś, czego nie widziałem ja siedząc przy  Łowcy? Z nim to wiadomo, jedna gała, to mało widzi, ale ja? – włączył się do rozmowy Dymitr.
- Poczekaj aż wysiądziemy – zagroził Łowca.
- Ty pewnie kimałeś, albo nie uważałeś. Jak zwykle – odgryzła się Dymitrowi Łapa.
                Dojeżdżaliśmy coraz bliżej miasta, trafiając na pierwsze zabudowania. Czas podróży umilaliśmy sobie czytaniem starych czasopism, opisujących wielkie problemy świata z tych spokojnych czasów. Była to relaksująca i zabawna lektura. Nie potrafiłem jednak się całkowicie odprężyć bo coraz bardziej męczyła mnie kwestia tego, czy przejedziemy przez to miasto. Od tego zależało wiele planów. O ile ziemie po których teraz jeździliśmy były dla nas niewiadomą, to dalsze podróżowanie tą stroną brzegu było jeszcze gorsze. Nie dość, że byliśmy niedaleko Warszawy, o której nie wiedzieliśmy za dużo, oprócz tego, że stamtąd szło stado zombie, które teraz musiało już być całkiem niedaleko Płocka. Płock był miastem, które były położone idealnie w połowie drogi pomiędzy Toruniem i Warszawą, a przewidując drogę trupów, wiedzieliśmy, że właśnie tamtędy będą szły.
                Podszedłem do Giganta, który jak zwykle przed akcją ostrzył swój miecz.
- Możemy pogadać? – zapytałem.
- Jasne Bobru. O co chodzi?
- Byliście wtedy na obrzeżach Warszawy, żeby postawić ten ostatni punkt, prawda?
Potwierdził skinieniem głowy.
- Możesz mi powiedzieć coś więcej? Czy było widać coś oprócz hordy?
- Wiesz Bobru, właściwie powiedziałem wszystko co pamiętałem po powrocie. To był tydzień temu, ale poza hordą nie było tam nic szczególnego.
- Był dym. Nie pamiętasz? – wtrącił się do rozmowy Krystek.
- Dym? – zapytałem.
- Och no tak. Całkowicie zapomniałem, ale w sumie to nic wielkiego. Po prostu gdzieś na obrzeżach Warszawy widzieliśmy dym. Ale nie widzieliśmy nawet skąd leci – zapewnił mnie zatrzymując na chwilę osełkę
- Może nic wielkiego, ale jednak to oznacza, że ktoś tam był – powiedziałem – Może Irek tam jest?
- Ehh jego bym skreślił. Biegł w las prostopadle do nadchodzącego stada. Jak mu się jakimś cudem by udało to by już wrócił, nawet z buta. Myślę, że zbyt się zżył z nami, żeby po prostu znikać – powiedział Gigant.
- Hej panienki, dojeżdżamy. Koniec gadania – rzucił głośno Łowca. Dopiero teraz zauważyłem, że cicha  rozmowa przerodziła się w dialog, którego słuchał cały pojazd.
                Kiwnąłem głową i podniosłem się. Kazałem reszcie się przygotować. Chociaż nie podejrzewałem, żeby znaleźć tu czyjś obóz, to wolałem dmuchać na zimne. Lepiej mieć broń w ręce. Pojedyncze zabudowania przerodziły się w ulice, otoczone budynkami. Były to raczej niskie bloki trzypiętrowe, przypominające mi akcje z Jakubem podczas jazdy w stronę Torunia, aniżeli wieżowce. Przesiane były sklepami, aptekami i podobnymi miejscami. Nie mieliśmy jednak czasu, ani odpowiedniego przygotowania, żeby je przeszukać. Nie taki był nasz cel. Łowca kierował się znakami, które wyraźnie prowadziły na most. Lekko mnie zaniepokoił fakt, że wszędzie było widać  trupy. Miasto wyraźnie było niebezpiecznym miejscem i szybko poczułem znajomy niepokój przeszywający moje ciało.
                Drogi całe szczęście były przejezdne. Co prawda raz mieliśmy problem i prawie zablokowaliśmy się o śmieciarkę stojącą na poboczu, ale całe szczęście Łowca dał sobie radę i ruszyliśmy dalej. Byliśmy teraz dosyć blisko rzeki i już z daleka było widać most. Był nieduży kawałek przed nami. Niestety stąd ciężko było określić, czy był przejezdny, czy nie. Z racji iż wróciłem na miejsce obok Łowcy, mogłem dokładnie obserwować jezdnię, a dodatkowo patrzeć na samego kierowcę. Widać było, że na twarzy jednookiego pojawił się niepokój.
- Co jest? – zapytałem w końcu.
- Strasznie dużo zdechlaków. Cholerna droga jest ciasna jak nie powiem co. Boje się, że możemy tu utknąć, ale teraz już nie ma odwrotu – powiedział to jakby przez zaciśnięte zęby.
- Most już blisko – starałem się pocieszyć.
                Wjechaliśmy w jeszcze ciaśniejszą ulicę niż wcześniej. Zastanawiałem się jakim cudem Łowca omija kolejne wraki aut, czy inne obiekty zagradzające części drogi. Manewrował pomiędzy kolejnymi przeszkodami, przebywając kolejne zakręty i zbliżając nas do celu. Byłem pewien, że uda nam się dotrzeć do celu, gdy nagle po zakręcie zobaczyliśmy, że uliczka, w którą skręciliśmy kończy się ślepym zaułkiem, z blokadą samochodową i znacznie za małym przejściem dla pieszych. Łowca zatrzymał się gwałtowanie i spojrzał w boczne lusterko. Przesuwając dźwignię skrzyni biegów zaczął kręcić kierownicą i cofać. Niestety widoczność nie był idealna i usłyszałem jak w coś uderzyliśmy.
- Kurwa! – krzyknął Łowca.

Spojrzałem w lusterko ze swojej strony, ale nie zauważyłem nic, co mogłoby blokować nam koła. Chociaż nie było jeszcze ciemno,  to słońce już zachodziło i ciężko było zauważyć cokolwiek. Dymitr stał za nami i patrzył z przerażeniem na całą sytuację. Było źle. Jeszcze gorsze było to, jak coś uderzyło głucho w ścianę wozu. Pojazd nie mógł ruszyć się ani w tył ani w przód, a coś ewidentnie blokowało nas z tyłu. Kolejne uderzenie zabrzmiały niczym dzwon wybijający naszą ostatnią godzinę. Uchyliłem okno i wychyliłem się. Zamarłem. Łowca zahaczył kołem o średniej wielkości murek. Teraz kiedy to wiedziałem mogliśmy spróbować wycofać, ale aktualnie staliśmy w miejscu. A Potwora powoli otaczała coraz to większa grupa zombie. Wychodziły z przejść, oraz z dalszej części ulicy zwabione hałasem, którego nasz pojazd robił sporo. Byliśmy uwięzieni.

piątek, 9 grudnia 2016

Rozdział 3: Musisz iść dalej

No i mamy trzecią i ostatnią (póki co) perspektywę w tym tomie. Jest to perspektywa Zuzy. Kobieta średniego wieku jest samotna, po tym jak straciła swoich przyjaciół i męża i próbuje przetrwać sama. Jest postacią na pewno dosyć specyficzną. Ma trochę inne podejście do życia niż pozostali ludzie, którzy pozostali na tym świecie. No i ma całkiem przydatne umiejętności. Co się z nią będzie działo? Czy dołączy do któregoś z obozów, czy może wpłynie na fabułę z ubocza? Zapraszam do czytania i zostawienia komentarza :)

POV:
Zuza - Rozdział 3 - Dzień 1-2
Bobru - Dzień 1-2 - W tym czasie jest w Inowrocławiu i przygotowuje się do drogi
Erni - Dzień 1-2 - W tym czasie Erni przeładowuje materiały w Inowrocławiu i zabija Pawła
---------------------------------------------------------

Rozdział 3: Musisz iść dalej (ZUZA)


                Musimy iść dalej, rozbrzmiał głos w mojej głowie.
- Nie dam rady iść sama… - szepnęłam. Głos w mojej głowie nie odpowiedział.  Nigdy nie odpowiadał gdy był potrzebny. A potrzebowałam go wyjątkowo. Mój mąż jednak nie żył. Straciłam go tydzień temu, gdy dorwały nas trupy, a wydawało mi się jakbym była sama od zawsze. Jego ostatnie słowa działały jak mantra. Powtarzałam je i szłam, sama nie wiedząc co chcę osiągnąć. Byłam zmęczona, plecak zdawał się przygniatać mnie, a głowę rozsadzały mi myśli.
                Musimy iść dalej, usłyszałam ponownie. Chociaż głos istniał już tylko w mojej głowie odwróciłam się, ale nie zobaczyłam nic, poza oddalonymi o paręnaście metrów trupami oraz opustoszałą z jakiegokolwiek życia drogą. Chciałam położyć się i po prostu się poddać, ale głos nie pozwalał mi na to. Prawie trzydzieści lat na tej podłej ziemi, która stała się jeszcze gorsza od kiedy parę miesięcy temu wybuchła zaraza. Straciłam wszystko, na co tak ciężko pracowałam – męża, dom, pracę. Rodzina zginęła na moich oczach. Normalny człowiek po prostu by się położył i czekał. Ale ja nie chciałam być normalna. Konflikt interesów, cholerny paradoks, pomyślałam, chcę leżeć, ale też nie chcę leżeć.
                Nie wiedziałam jakim cudem trzymam się jeszcze na nogach. Jakim cudem żyję. Zawsze bronił mnie mój mąż, teraz go nie było, a ja żyłam. Potrafiłam zabić martwych, ale nigdy nie odważyłam się odebrać życia. Za każdym razem, gdy na mojej drodze stawali inni ocalali chowałam się za mężem. On potrafił z nimi walczyć i rozmawiać. Ja miałam problemy nawet z tym drugim. Ludzie, którzy zostali przy życiu byli dzicy. Nie wiedziałam, czy dam sobie radę, dlatego unikałam wszelkiego kontaktu. Nie zamierzałam tanio sprzedać skóry, ale po co było bardziej ryzykować? Musiałam w końcu znaleźć jakąś pomoc. Nie mogłam iść tak całe życie. Zapasy kończyły mi się już i od ponad dnia nic nie jadłam. Chciałam tylko znaleźć jakikolwiek obóz, ludzi, którzy za uczciwą pracę będą mogli mi pomóc. Miałam jedną ważną cechę, która była na wagę złota w tych czasach – znałam się na medycynie. Byłam lekarką, początkującym chirurgiem, który nie zdołał nacieszyć się ciężko nabytym zawodem, bo zaczęło się piekło na ziemi. Doktor Zuzanna, powiedziałam sobie w myślach, podziwiając jak wspaniale brzmi ten tytuł.
                Miałam szanse na idealne życie. Byłam oczytana, skończyłam akademię medyczną z dobrymi wynikami, byłam wesoła i całkiem ładna. Oczywiście każdy ma swoje gusta, ale moja uroda była uniwersalna – nie byłam chuda, ani gruba. Kasztanowe włosy nosiłam do ramion, a wysunięte kości policzkowe i zielone oczy ozdabiały moją twarz, nadając jej ciepły i przyjazny kształt. Kto wie jak dobrze mogłoby się potoczyć moje życie, gdyby nie apokalipsa. Przeklinałam Boga i wszystkie siły wyższe, za to co działo się na świecie. Wiedziałam jednak, że nikogo nie obchodzą moje narzekania i problemy. Liczyło się tylko przetrwanie.
                Usiadłam na chwilę, opierając się o świeżo przeszukany wrak auta, jedyny obiekt wyróżniający się na drodze. Zdjęłam plecak i po chwili poszukiwań wyciągnęłam mapę. Wiedziałam gdzie mniej więcej jestem, ale nie byłam pewna, gdzie iść. Ludzie musieli gdzieś tu być. Co jakiś czas trafiałam na przeszukane obszary. Ktoś notorycznie je odwiedzał, więc do cywilizacji nie mogło być daleko. Najbliższym większym miastem był Toruń. Musiałabym jednak w tym celu przekroczyć rzekę, a nie byłam pewna, czy most jest przejezdny. Po drodze było parę mniejszy miasteczek, takich jak Inowrocław czy Włocławek, ale wątpiłam w to, że kogoś tam znajdę.
                Zombie zaczęły się zbliżać niebezpiecznie blisko, więc spakowałam się i ruszyłam dalej, niezbyt szybkim krokiem do przodu. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Byłam niedaleko małego miasteczka, więc właśnie je oznaczyłam jak dalszy cel podróży. Nie lubiłam spać na drodze. Włamywanie się do aut, albo chowanie w śmietnikach dawało mi tak nikłe poczucie bezpieczeństwa, że noce był koszmarnym wierceniem się i nasłuchiwaniem odgłosów z okolicy. Wolałam budynki, jak bardzo źle by nie wyglądały.
                Po jakimś czasie zauważyłam pierwsze zabudowania. Miasteczko było nieduże, więc z mojej pozycji dało się dojrzeć końca miasta. Najwyższymi budynkami, które od razu rzucały się w oczy, były trzypiętrowe bloki mieszkalne. Wkrótce dotarłam do pierwszych z nich i z niechęcią ominęłam. Trupów było całkiem sporo. Czyżbym trafiła na nienaruszone miasto, gdybałam idąc dalej. Prawdziwym koszmarem były ulicę. Wyglądały jakby przeszedł przez nie huragan. W powietrzu unosił się ciężki zapach rozpadu i śmieci, które leżały tu od dawna. Skręciłam w kolejną uliczkę i w oczy rzucił mi się nieduży budynek. Szyld był wygięty i przerdzewiały, więc ciężko było ustalić, jaką funkcję budynek spełniał wcześniej, ale zaryzykowałam.
                Ominąwszy zombie, które były uwięzione pomiędzy dwoma wrakami aut przeskoczyłam sprawnie na drugą stronę i podeszłam do drzwi. Były zamknięte. Okna miały kraty, więc ta opcja odpadała natychmiastowo. Rozejrzałam się. Tylnego wyjścia nie było widać, a trupy powoli zaczęły wyczuwać mój zapach. Ruch w raczej ciasnej uliczce się zatężał, ale ja starałam się uspokoić. Szybkim ruchem zdjęłam plecak i grzebiąc chwilę wyciągnęłam pęk drutów, spinaczy i innych podobnych rzeczy. Spojrzałam na zamek i wybrałam jeden z nich. Włożyłam go w środek i po chwili usłyszałam znajomy dźwięk oznajmiający, że drzwi są otwarte. Zadowolona z siebie popchnęłam je z głośniejszym jękiem zawiasów, niż się spodziewałam weszłam do środka.
                Trupy były już blisko, więc nie kusząc losu zamknęłam za sobą drzwi i wnętrze pomieszczenia pogrążyło się w głębokim mroku. Namacałam palcami zamek i przekręciłam go. Parę sekund później usłyszałam walenie w drzwi, przez które przeszły mnie ciarki. Byłam jednak bezpieczna. Sięgnęłam do małej latarki ukrytej w kieszeni i rozświetliłam pomieszczenie. Tak samo jak budynek było nieduże. Duża lada otaczała je całe, a za nią znajdowały się pojemniki i szklane wystawy. Oczywiście były one już zniszczone, a odłamki szkła rozrzucone po podłodze. Ostrożnie podeszłam bliżej i zdałam sobie sprawę, że jestem w piekarni. Przeszukałam wszystkie możliwe półki, wypełnione odłamkami szkła i spleśniałym pieczywem i nie znalazłam nic ciekawego, oprócz zapasu sucharków oraz przeterminowanych o miesiąc sałatek warzywnych. Nie byłam wybredna. Rozkładając się w jednym z kątów zaczęłam jeść jak opętane zwierzę. Sałatka nieco śmierdziała, a suchary prawie łamały zęby, ale przyjemnie napełniały pusty od wielu godzin żołądek. Gdy w końcu się najadłam wstałam, żeby  zobaczyć co dzieje się na ulicy, bo drugiego wyjścia z budynku nie było. Całe szczęście zombie dały sobie spokój i odeszły od drzwi, chociaż wciąż były na zewnątrz w dosyć dużej ilości.
                Najedzona i względnie bezpieczna ułożyłam się w kącie próbując zasnąć. Nie miałam z tym problemów, bo byłam naprawdę zmęczona. Jęki trupów ukołysały mnie do snu. Gdy otworzyłam oczy było już jasno. Wstawał kolejny dzień. Dojadłam resztkę znalezionych zapasów, po czym wydostałam się z budynku. Słońce raziło po oczach i przyjemnie ogrzewało kark. Chłodny i orzeźwiający wiaterek działał lepiej niż poranna kawa, chociaż za tą tęskniłam wyjątkowo mocno. Musimy iść dalej, powiedziałam sama do siebie, napędzając motorek motywacji w ciele. Wiedziałam, że za góra dzień dojdę do Torunia i nawet jeżeli nie znajdę tam ludzi, to na pewno jakieś zapasy.
                Ruszyłam powoli wzdłuż uliczki, żeby jak najszybciej opuścić miasteczko, w którym byłam. Spokojnym krokiem rozruszałam obolałe od niewygodnego noclegu mięśnie i poprawiłam gumkę na włosach, które zaczęły mi wpadać do oczu. Sprawdziłam raz jeszcze, czy niczego nie zostawiłam, bo jeszcze miałam okazję się wrócić, ale całe szczęście miałam wszystko pod ręką. Przeszłam przez kolejne dwie uliczki i już widziałam znak oznaczający koniec granicy miasteczka, kiedy usłyszałam krzyk. Serce zabiło mi szybciej, gdy przede mną wybiegła dziewczyna. Miała plecak i była ubrana w nic nie wyróżniający się ubiór. Oddychała ciężko i odwracała się co chwilę za siebie. Kiedy mnie zobaczyła zatrzymała się tylko na chwilę po czym zaczęła biec w moją stronę. Sięgnęłam ręką po nóż, ale po chwili zobaczyłam, kolejne dwie postaci. Dwoje mężczyzn wybiegło z tej samej uliczki i zaczęło biec w naszą stronę.
- Tam pobiegła ta suka! – krzyknął jeden z nich.
- Nie uciekniesz nam! – ryknął drugi.
                Kobieta dogoniła mnie, ale po chwili uciekałyśmy już razem. Mężczyźni byli nieco wolniejsi od nas, ale trzymali się uparcie nie odpuszczając. W końcu zauważyłam jeden z zaułków, które mijałam i skręciłam tam pociągając kobietę za rękę. Ta chciała się początkowo wyrwać, ale zdecydowanym ruchem przyłożyłam jej dłoń do ust i dałam znać, żeby była cicho. Mężczyźni dopiero przekraczali ten zakręt, dzięki czemu mogłyśmy ich zgubić. Ci rzeczywiście minęli nas i sapiąc ciężko pobiegli dalej uliczką. Zdjęłam rękę z ust nieznajomej i spojrzałam na nią.
- Dziękuje – powiedziała – Mów mi Alicja.
- Zuza – odpowiedziałam siląc się na uśmiech.
- To bandyci – odpowiedziała zanim zdążyłam zadać pytanie. Widocznie było widać na mojej twarzy ciekawość – Spotkałam ich przed chwilą na drodze. Chcieli dostać moje rzeczy.
- Muszę dojść do Torunia, wiesz gdzie to jest? –przerwałam jej.
- Jasne, mogę cię podprowadzić kawałek i wyprowadzić na główną drogę. Stamtąd trafisz bez problemu – wytłumaczyła tak spokojnym i beztroskim głosem, jakbym właśnie pytała ją gdzie robi zakupy.
- Dzięki – odpowiedziałam znowu krótko. Chciałam jakoś przełamać lody i zacząć rozmowę na jakiś temat, ale nie wiedziałam kompletnie jak zacząć. Denerwowałam się. Ruszyłyśmy powoli w milczeniu. Dopiero gdy opuściłyśmy miasto Alicja odezwała się do mnie.
- Czego szukasz w Toruniu? – zapytała zaciekawiona. Teraz gdy emocje opadły mogłam się jej lepiej przyjrzeć. Miała krótkie, czarne włosy sięgające do połowy szyi, zielone oczy i owalny kształt twarzy. Jej lekko haczykowaty nos wcale nie odbierał jej uroku, a wąskie usta sprawiały, że wygląda trochę jakby pochodziła z innej rasy. Przypominała elfy z filmów, nawet uszy miała nieco wydłużone. Smukłą talią poruszała z prawdziwą gracją.
- Schronienia. Mam dość podróżowania – przyznałam z trudem.
- To będzie dobre miejsce dla ciebie. Jest tam teraz Toruńska Ostoja Ocalałych. Dobrze broniony obóz, sporo ludzi i to dobrych, a nie takich jacy mnie gonili – opowiedziała.
- Byłaś tam?
- Tak, całkiem niedawno. Nie potrafię jednak zostać w jednym miejscu, chociaż całkiem sporo czasu spędziłam ostatnio na Drugim Posterunku na zachód od Torunia. To też jeden z obozów, całkiem ciekawy. Rządzi nim koleś, który nazywa się Kapitan i… - jej słowa jednak nieco rozpłynęły się w mojej głowie. Zamyśliłam się i przestałam zupełnie słuchać. Interesowało mnie poprzednie miejsce, a nie jakiś mniejszy obóz. Byłam już tak blisko, chociaż okolicy nie znałam za grosz. Jedyne co mogło mnie doprowadzić do celu to ta dziewczyna. Kompas zniszczył mi się jeszcze za czasów, gdy mój mąż żył, a do tego czasu nie znalazłam żadnego nowego – No i tyle. Sama próbuje teraz dostać się do Warszawy, gdzie podobno jest spora grupa Ocalałych, ale znając życie coś nie wyjdzie i będę musiała tu wrócić. No cóż tak już jest.
                Zmilczałam jej słowa. Nie byłam przyzwyczajona do rozmawiania z kimkolwiek. Kobieta spoglądała na mnie co chwilę, ale ja udawałam, że tego nie widzę. Wyszliśmy na otwartą drogę, otoczoną z obu stron polami.
- Jakaś rodzina? – zapytała mnie nagle.
- Hmm? – odwróciłam się w jej stronę, dając znak, że nie usłyszałam jej.
- Czy masz jakąś rodzinę, przyjaciół? – powiedziała tym razem głośniej.
- Nic z tych rzeczy – odpowiedziałam cicho.
- Ja niby mam. Tylko nie wiem gdzie. Oddzieliłam się od swojej grupy na parę minut i już ich nie znalazłam. Ale szukam.
Wiedziałam, że należało teraz zadać jakieś pytanie, ale żadne słowa nie przeciskały się przez moje gardło.
- Heh – zaśmiała się krótko – Musze przyznać, że najlepszym towarzyszem do rozmowy to ty nie jesteś.
- Ja… - zaczęłam – przepraszam.
- Nie szkodzi, może to ja po prostu jestem gadułą. Idźmy dalej.
                I to urwało rozmowę. Szłyśmy wciąż trzymając się drogi i uważnie omijając trupy, które pojedynczo pojawiały się niedaleko nas. Pola zamieniły się w las, a gdy słońce było wysoko nad nami wyszłyśmy na środek drogi. Alicja zatrzymała się na chwilę i rozejrzała. Wydawało mi się, że nad czymś się zastanawia, ale zanim zdążyłam jakkolwiek połączyć fakty, odezwała się.
- To tutaj. Jak będziesz szła w tę stronę – pokazała moje lewo – dojdziesz do Inowrocławia. Tam jest obóz i oni pokażą ci dalszą drogę, która stamtąd prowadzi prościutko na północ.
- Dzięki – odpowiedziałam.
- Nie ma sprawy. Także… trzymaj się – powiedziała machając ręką  i odwracając się w drugą stronę. Chociaż nie rozmawiałyśmy i właściwie jej nie znałam, poczułam smutek.
- Hej poczekaj! – krzyknęłam. Alicja zatrzymała się i zaciekawiona odwróciła w moją stronę – Jak poznam, że idę dobrze?
- Droga jest raczej prosta. Godzina marszu i powinnaś dojść do takiej rzeczki. Przejdziesz przez most i potem po prostu musisz iść dalej.
                Kiwnęłam głową, a jej słowa rozbrzmiały mi w głowie, jakby zostały wykrzyczane. Musimy iść dalej, krzyknął mężczyzna. Musisz iść dalej, powiedziała Alicja. To nie mógł być przypadek. Musiałam iść dalej. Popatrzyłam jeszcze przez chwilę jak moja towarzyszka oddala się i ruszyłam w swoją stronę. Podróż mi się niesamowicie dłużyła. W pewnym momencie zatrzymałam się żeby zbadać mapę i ustaliłam, że do Inowrocławia mam jeszcze spory kawałek drogi. Jakimś cudem trafiłam bliżej tego drugiego miasteczka, ale wolałam posłuchać rady Alicji i pójść tam, gdzie na pewno kogoś znajdę.
                Musiało dochodzić południe, gdy na drodze zauważyłam kłębowisko trupów. Natychmiast przeszłam do pozycji klęczącej i spokojnie obserwowałam co się dzieje. Na środku ulicy ktoś leżał. Z pewnością już nie żył, bo wokół niego klęczało około dziesięciu trupów, które rozszarpywały go bezlitośnie, robiąc przy tym sporo hałasu. To co jednak przykuło moją uwagę leżało parę metrów obok całej grupy. Strzelba. Chociaż nie spodziewałam się znaleźć nagle torby pełnej amunicji, to nawet jeden dodatkowy nabój sprawiał, że miałam się czym bronić. Poza nożem nie miałam przecież nic. Przez krótką chwilę rozważałam za i przeciw i w końcu wstałam i zaczęłam iść w stronę zombie. Musiałam wykorzystać moment, w którym były jeszcze zajęte jedzeniem biednego ocalałego, bo inaczej mogłyby zacząć mnie gonić. Chociaż wewnętrznie drżałam zbliżałam się do mojego celu. Strzelba rosła z każdym krokiem i gdy była już na wyciągnięcie ręki usłyszałam strzał.
                Wystraszyłam się tak bardzo, że przewróciłam się, a w moim mózgu wybuchła istna burza. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że ktoś, kto strzelał, nie mógł być blisko, bo dźwięk dobiegał z zdecydowanie daleka i nie był wycelowany we mnie. Jednak o ile sam pocisk nie był przeznaczony żeby mnie zabić to jego efekty już tak. Trupy odwróciły się i szybko zdały sobie sprawę, że leży za nimi znacznie świeższe mięso. Zaczęły powoli człapać w moją stronę, a ja byłam tak przerażona, że nie potrafiłam się przełamać i ruszyć. Dopiero gdy padł drugi strzał obudziłam się, na moment przed tym jak zombie się na mnie rzucił. Cudem uniknęłam złapania. Chwyciłam strzelbę, wstałam niezdarnie i zaczęłam biec do przodu. Rozglądałam się, ale wciąż nie mogłam znaleźć źródła strzałów.
                Na drodze przede mną zauważyłam parę wraków aut. Wyglądało to trochę jakby kierowcy zaparkowali swoje pojazdy na poboczu pospiesznie, zostawiając je w takim nieładzie aż do dziś. Trupy ruszyły chwiejnym krokiem za mną. Wiedziałam, że nie miały jak mnie dogonić, szczególnie na tak otwartym terenie, gdzie mogłam po prostu od nich odbiec, ale i tak się bałam. Chciałam jak najszybciej uciec przed zagrożeniem i zwolnić do tempa marszu. Odbiegałam od nich coraz bardziej, kiedy usłyszałam kolejny strzał. Przerażona zdałam sobie sprawę, że dźwięki strzelaniny dochodzą z lasu, który znajdował się przede mną. Zatrzymałam się pośród paru stojących aut nie wiedząc, co robić. Kolejne pojazdy stały nieco bardziej w polu. Wyglądało to jakby ktoś starał się z nich ułożyć mur, albo barykadę, ale to nie mogło być to. Coś tu musiało się stać i nie dziwiło mnie to nawet, w końcu świat już upadł dawno temu.
                Nie mogąc biec ani do przodu ani do tyłu ruszyłam powoli w pole, przebiegając przez labirynt aut. Bałam się tego, że znowu się zgubię, ale jeżeli byłam już niedaleko to nie wierzyłam w to, że nie znajdę Torunia lub Inowrocławia. Znałam swoją lokalizację, oraz wiedziałam w którą mam biec, więcej mi nie było potrzebne do szczęścia. Zombie zostawały powoli w tyle, ale to co usłyszałam przeraziło mnie znacznie bardziej. Dźwięk silnika.  Odwróciłam się na chwilę, co było błędem. Poczułam ostry ból na prawym udzie i poczułam ciepło krwi, spływającej mi dosyć szybkim tempem z rany, która pojawiła się po tym jak zahaczyłam o wystający kawałek nierównej blachy, który kiedyś był częścią drzwi.
                Ból był bardzo ostry i po dwóch krokach upadłam przykładając rękę do uda. Niewiele to dawało, bo krew ciekła dosyć mocno, ale od razu zdałam sobie sprawę, że nie przecięłam tętnicy na udzie, bo wtedy byłoby już po mnie. Widząc, że trupy są kawałek ode mnie ściągnęłam plecak i wyjęłam pogięty i poplątany zwój bandaży. Sprawnie owinęłam wymięty materiał wokół nogi parę razy, aż w końcu zacisnęłam najmocniej jak potrafiłam i drżącymi rękoma odkręciłam buteleczkę z wodą utlenioną i polałam solidnie ranę. Bandaż nasiąkł zarówno tym jak i krwią, ale po chwili poczułam ostre pieczenie i wiedziałam, że będzie dobrze. Większym problemem były trupy, które z każdą sekundą się do mnie zbliżały, a także dźwięk silnika i wyjeżdżający na drogę samochód ciężarowy, z ogromną ładownią przyczepioną z tyłu. Cały pojazd był wyposażony w dodatkowe blachy i belki, które sprawiały, ze z przodu wyglądał jak spychająca i tnąca śmierć na kółkach.
                Wystraszona odczołgałam się kawałek do tyłu i wturlałam pod jedno z aut. Jeżeli ciężarówka planowała się tu zatrzymać to i tak miała zabić zombie, nawet jeżeli miałoby to być tylko zapewnienie, że dostaną mnie żywcem, ale byłam prawie pewna, że mnie nie zauważyli. Z drugiej strony tir mógł tylko przejechać dalej, a wtedy będę musiała sobie poradzić sama. Nie wiedziałam dokładnie kto mógł siedzieć za kierownicą. Mogli to być dobrzy ludzie, ale równie dobrze bandyci. Z sercem walącym tak mocno, że aż miałam wrażenie, że cała drgam w jego rytm oczekiwałam. Zanim którykolwiek z trupów zdołał chociaż odrobinę zbliżyć się do mojej kryjówki usłyszałam dźwięk wyłączanego silnika i otwieranych drzwi. Kroków było mnóstwo, więc w samym tirze musiało być przynajmniej dziesięć osób, jak nie więcej. Wstrzymałam oddech starając się jak najlepiej wtopić w otoczenie. Z mojej pozycji widziałam zaledwie nogi ocalałych, którzy wysiedli, ale już po chwili naliczyłam, że było ich trzynastu. Nogi i obuwie były przeróżne od mniejszych ,które musiały należeć do nastolatki do większych, które wyglądały jakby należały do mężczyzny ogromnych gabarytów.
                Podskoczyłam aż, gdy usłyszałam strzały. Trupy padały raz za razem i po zaledwie pięciu cichych wdechach i wydechach cała droga była oczyszczona. Liczyłam na to, że ocalali od razu wsiądą i pojadą dalej, ale usłyszałam odległe rozmowy i z tego co widziałam urządzili oni sobie mały postój . Chodzili w okolicy swojego pojazdu, a ja obserwowałam w ciszy, czekając tylko aż sobie odjadą. Uratowali mnie od trupów, ale jeszcze parę minut w takiej pozycji i moja noga mogła stać się poważnym problemem.
                Odetchnęłam z ulgą, jak pośród krzyków usłyszałam, że szykują się do odjazdu, ale ponownie przeżyłam moment grozy, kiedy usłyszałam głos zaledwie kawałek od mojej kryjówki.
- O co chodzi? – zapytał męski głos. Był niski i zdecydowanie specyficzny.
- Z czym? – odpowiedział pytaniem na pytanie głos kobiecy.
- Z Bobrem Łapo. Był taki podekscytowany tym wyjazdem, potem poszliście pogadać i od tamtego czasu wygląda jak wrak. A to już trwa od wczoraj wieczorem – powiedział z wyrzutem mężczyzna.
- To nie  twoja sprawa – warknęła kobieta nazwana Łapą.
Usłyszałam delikatny trzask, a nogi kobiety znalazły się na wyciągnięcie ręki od mojej kryjówki. Nie miałam pojęcia jaka siła powstrzymała mnie od krzyknięcia, bo było to zdecydowanie przerażające. Marzyłam tylko, żeby ci ludzie pojechali i zostawili mnie w spokoju.
- Właśnie, że moja. Cholera nie interesują mnie szczegóły, po prostu powiedz co mu jest, chcę mu pomóc. On pomaga nam, jest zbyt ważny moment, żeby miał doła i nie kontaktował ze światem – wytłumaczył jej mężczyzna.
- Pablord! Chodźcie do cholery, odjeżdżamy – krzyknął ktoś z okolic wozu.
- Sekunda! – odpowiedział mężczyzna nazywany Pablordem.
- Powiedziałam mu coś, czego być może nie musiałam. Ale tyle gadał o tych zmianach, że aż mnie ruszyło. Przejdzie mu. A teraz jedźmy do tego pieprzonego Płocka – ostatnie słowa wręcz wysyczała, ale ku mojej uldze, zobaczyłam jak ich nogi się oddalają, a po chwili pojazd ruszył, a ja odrętwiała ze strachu i bólu wyczołgałam się z mojej kryjówki i zajęłam się raną. Płock, powiedziałam sobie w myślach, to może być to, czego szukam.
                Chociaż Toruń wydawał się być pewniejszą opcją, ci ludzie zaciekawili mnie. Byli bardzo dobrze ogarnięci w tych sprawach i poradzili sobie ze sporą grupą trupów w mgnieniu oka bez najmniejszych problemów. Teraz trochę żałowałam, że nie pokazałam się im, ale moim planem było dotarcie do Płocka i obserwacja ich. Toruń nie ucieknie, pocieszyłam się wewnętrznie po czym skończyłam oczyszczać i bandażować ranę. Noga oczywiście bolała, ale nie było to nawet trochę porównywalne z tym, co mogłoby by się ze mną dziać, gdybym nie umiała się poskładać. Mając nowy plan wstałam i powoli ruszyłam do przodu. Czekała mnie długa droga.