sobota, 25 listopada 2017

Rozdział 24: Światełko w tunelu

Rozdział 24, kolejny z perspektywy Zuzy. Wiem, że dawno mnie tu nie było i projekt nieco podupadł, ale mam nadzieję, że ucieszycie się, że pojawił się kolejny rozdział i to taki, w którym naprawdę sporo się dzieje. Czy Płock utrzyma się pod napływem zombie? Zapraszam do czytania i komentowania, a już niedługo mam nadzieję, że widzimy się w finale ;)

POV:
Zuza - Rozdział 24 - Dzień 8
Bobru - Dzień 8 - Pomaga w obozie w Płocku
Irek - Dzień 8 - Wraca z grupą Dziary bronić okolic Torunia

---------------------------------------------------

Rozdział 24: Światełko w tunelu


                Grupa z Inowrocławia pojawiła się w tak idealnym momencie, że wydawało się to wręcz niewiarygodnie wygodne. Jednak to byli oni. Na czele z ogromnym Gigantem stali po drugiej stornie drzwi, obwieszeni broniami i gotowi do walki. Wydawali się wręcz błyszczeć, niczym światełko w tunelu. Pierwsze, co zauważyłam to to z jakim niepokojem patrzyli na Neri.
- Spokojnie, ona jest ze mną. Bardzo pomogła ogarnąć to wszystko na górze – wskazałam ręką na sufit.
- Jak wygląda sytuacja? – zapytał Gigant, w czasie gdy dwóch ludzi, których nie znałam zamykali drzwi prowadzące na zewnątrz. Nie miałam pojęcia skąd, ale mieli nawet klucze.
- To wszystko sprawka Zszytych. Wpuścili tutaj całe Stado, a przez ten cały chaos jeden z naszych strzelił próbując ich powstrzymać i sprawił, że na górze jesteśmy zamknięci. Całkowicie – powiedziałam zgodnie z prawdą.
- No to kiepsko. Z tej strony też nie zdążylibyśmy uciec, Stado zaczyna otaczać wzgórze, właściwie gdybyśmy tutaj nie weszli to prawdopodobnie bylibyśmy martwi – odpowiedział mężczyzna.
- Chodźmy na górę, tam pomyślimy co i jak – zaproponował Gigant.
                Tak też zrobiliśmy. Wróciliśmy na górę tą samą drogą, którą zeszliśmy na dół. Pójście taką grupą było znacznie cięższe, szczególnie z Gigantem, który miał spore problemy przeciskając się przez węższe punkty tunelu. Udało się nam jednak przejść przez te najgorsze odcinki i w końcu zobaczyliśmy schody prowadzące do kościoła. Podróż ponownie zajęła nam ponad pół godziny, ale na górze nie było słychać nic poza trupami. Ludzie wewnątrz obozu starali się zachować ciszę. Byłam ciekaw jak zareagują jak zobaczą nas z powrotem po tak krótkim czasie.
- Jak poszło w Inowrocławiu? – zagadałam do Giganta, czując nagłą potrzebę otwarcia ust.
- W sumie bez większych problemów – odpowiedział – Ben z chęcią odstąpił ludzi. Nie tylko tych dwudziestu. Jak jechaliśmy w tą stronę to podróżowaliśmy karawaną.
- Karawaną? – zapytała zaciekawiona Neri.
- Tak – odpowiedział powoli Gigant – Z ludźmi z Torunia i Inowrocławia.
- I gdzie oni są? – zapytałam.
- Na drodze. Stado nie tylko uderzyło tutaj. Jest naprawdę ogromne i z tego co wiem jego druga odnoga, jeszcze większa niż ta idzie w stronę Ostoi. Dziara z paroma ciężarówkami wypełnionymi ludźmi ma zatrzymać je jak najdłużej.
                Nie miałam pojęcia jaki tak naprawdę był plan. Co się działo i dlaczego Zszyci atakowali wszystkie pozostałe obozy. Z tego co zrozumiałam do tej pory wydawało mi się, że pomiędzy okolicznymi ludźmi, a tymi, którzy ukrywali się pod trupimi maskami panował pokój. Skąd nagłe działanie? Czego oczekiwał przywódca Stada, który nakierował tysiące trupów w stronę cywilizacji. Zastanawiało mnie też co stało się z dziewczyną, którą spotkałam na drodze. Mówiła, że szuka drogi do Warszawy i podróżuje na wschód. Stamtąd jednak przyszła fala zmarłych. Czy ona mogła przeżyć? Czy może dołączyła do tego orszaku i jest teraz na górze, uderzając w bramy kościoła?
                Wspięliśmy się w końcu po długich kamiennych schodach i zobaczyliśmy drzwi. Tak jak myślałam były zamknięte. Zapukałam cicho, patrząc na grupę ludzi, która obwieszona broniami stała gęsiego pode mną. To była teraz nasza nadzieja. Moja nadzieja na to, że będę mogła kolejnego dnia otworzyć oczy i walczyć dalej. Pukałam cicho, bo wiedziałam, że każdy hałas może być dla osób w kościele zabójczy. Gdy jednak nikt nie otworzył drzwi za pierwszym razem, uderzyłam w drzwi nieco donośniej. Chociaż słychać było jęki trupów, to metaliczne uderzenie wydawało się przebijać wszystko i wchodzić niczym nóż w masło w kakofonię dźwięków, która z pewnością była słyszalna w całej okolicy.
                Po czwartym razie, kiedy uderzenia były już naprawdę mocne usłyszeliśmy dźwięk przekręcanego zamka. Drzwi otworzyły się i stanął w nich Marcin.
- Zuza? Neri? Już wróciłyście? Wchodźcie! – powiedział z jednej strony głośno, a z drugiej ledwo słyszalnie. Wlaliśmy się do środka, zupełnie jak wcześniej trupy na dziedziniec przez bramę. Marcin zamknął za nami drzwi, a po chwili w korytarzu pojawiła się też reszta. Po krótkim przywitaniu się przeszliśmy do głównej sali kościoła. Wszyscy poza Łapą i Sarą byli na nogach. Chociaż od naszego wyjścia minęły dwie godziny to sytuacja na górze nie zmieniła się prawie w ogóle. Być może było nawet trochę gorzej niż wcześniej, bo trupy zdawały się nacierać z taką siłą, że nawet solidne, wzmacniane drzwi wyglądały jakby miały lada chwila runąć pod natłokiem uderzających.
- Jak to się stało? – zapytał Gigant – Gdzie jest Łapa.
- Została ciężko raniona przez tutejszych i dochodzi do siebie. No i jakby nie patrzeć ich winą jest też to w jakiej sytuacji się znajdujemy – powiedział Medyk.
- Nie przesadzajmy już tak z tą winą tutejszych. Emil zadziałał impulsywnie, ale to nie jego wina, że Zszyci nasłali na nas stado. Nikt nie wie czyja to wina. Może to tylko kaprys – powiedział Józef.
- Tak czy siak jesteśmy odcięci. Rozumiem, że dół jest już otoczony? – zapytał Marcin.
- Mhm – potwierdził kiwnięciem głowy Dymitr.
- Katastrofa – rzucił Medyk odpalając papierosa.
- Nie możemy się załamywać – zauważył Gigant – Sytuacja jest ciężka, ale w tym kościele jesteśmy bezpieczni. Zszyci nie atakują, prawda? Poza otwarciem bramy nie było ich widać? – upewnił się.
- Tak. Otworzyli bramę. Było ich dwóch i we dwójkę sprowadzili na nas większa zagładę niż ktokolwiek, z kim walczyliśmy wcześniej. To jest w tym wszystkim najbardziej przerażające… - powiedział Józef.
- Tyle dobrze, że jesteśmy tutaj, a nie na zewnątrz. Mamy masę broni i amunicji. Jeżeli przeczekamy tutaj w ciszy najbliższe godziny to trupy siłą rzeczy ruszą dalej. Jak stoimy z zapasami? – zapytał się najwyższy z całego towarzystwa.
- Starczą na dwa, góra trzy dni. Reszta jest w magazynie, który jest setki zombie dalej od tego budynku – stwierdził Marcin.
- To daje nam sporo czasu do namysłu. Teraz chyba nie pozostaje nam nic poza siedzeniem tutaj i czekaniem w ciszy. Jak jechaliśmy tutaj to sporo trupów było na wylotowej na zachód. Stado idzie dalej, więc w końcu będzie musiało dać sobie spokój – stwierdził Karol siadając na jednej z ławek i zrzucając plecak oraz ogromny miecz na bok.
                Sytuacja nieco się uspokoiła. Gigant miał racje, nie mogliśmy zrobić z tego miejsca właściwie nic. Trupy napierały, momentami słabiej, ale nie przestawały, jakby były pewne, że nie mam dokąd uciec. Uparły się, żeby stać i próbować nas dorwać. Wdrapałam się na wieżę obserwacyjną, gdzie miałam doskonały widok na całą okolicę. Chociaż było ciemno to bez problemu udało mi się zauważyć linie, gdzie trupy się nieco rozrzedzały. Sięgały one jednak granic miasta, zarówno na wschód jak i zachód. Widać było, że przemieszczają się i spora część przeszła już przez centrum, ale wciąż trwało to niesamowicie powoli. Potrzebowaliśmy spokoju i ciszy. Łapa i Sara wciąż były w fatalnym stanie. Póki co zapasy nie były problemem pierwszej potrzeby, ale to mogło zmienić lada dzień, szczególnie jak stan jednookiej kobiety by się pogorszył.
                Delikatne odchrząknięcie wyrwało mnie z przemyśleń. Usłyszałam je najpierw w środku głowy i byłam pewna, że to głos mojego ukochanego, którego nie słyszałam już od paru dni. To jednak był Gigant. Schylił się pokonując framugę drzwi, po czym stanął po mojej prawicy. Widziałam jak dłonie zacisnęły mu się na poręczy. Początkowo stawiałam, że to kwestia zmęczenia, ale po chwili zdałam sobie sprawę, że to zdenerwowanie.
- Odkąd tu przyjechaliśmy nie mieliśmy nawet chwili na odpoczynek. Wojna z trupami, wojna z ludźmi, a teraz jeszcze wojna z ludźmi, którzy wyglądają jak trupy – zaczął mówić, bardziej do siebie niż do mnie. Milczałam – Mogę cię o coś zapytać?
- Jasne – odpowiedziałam.
- Czy uważasz, że warto było? Iść tutaj zamiast pójść na zachód, do Ostoi, Inowrocławia czy jeszcze innego miejsca?
                To nie było najprostsze pytanie. Z jednej strony czułam się między tymi ludźmi dobrze. Wydawali się być dobrzy, o ile można było kogokolwiek określić w takich czasach tym mianem. Chcieli, żeby ten region był bezpieczny, myśleli o odbudowie cywilizacji i szukaniu sposobu na pokonanie wszystkich przeciwności losu. Odkąd jednak tutaj przybyłam miałam za sobą operację, sytuację, w której musiałam przełamywać się do zrobienia drugiej osoby krzywdy, otaczało mnie stado trupów, a końca przygód nie było widać.
- Było warto. Cieszę się, że mogę pomóc – odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
- Wiesz, co jest głównym problemem tego świata? – zadał pytanie, jakby całkowicie zignorował moją poprzednią odpowiedź – Moralność. Szczególnie w takich grupach jak ta. Musimy ciągle decydować o tym co jest dobre, a co nie jest. Naszym problemem powinny być trupy, a celem przetrwanie. Jakimś cholernym cudem, utrudniamy sobie jednak robotę…
- Tak działają ludzie, dlatego zazwyczaj jak mam wybór, to wybieram mniejsze grupy – powiedziałam, a Karol spojrzał na mnie – To był wyjątek, ale jak powiedziałam, nie żałuje.
- Czuję, że najbliższe tygodnie zdefiniują wszystko. Boję się trochę tego co nadchodzi. Wojna nigdy nie niesie ze sobą nic dobrego – powiedział Gigant. Zawsze był pozytywny i spokojny, jeżeli panikował to coś musiało być na rzeczy.
- Nie możemy na zapas się martwić. Też czuję się niepewnie, ale wiem, że musimy sobie dać rade. Żeby przetrwać – ostatnie zdanie wypowiedziałam z pokładami entuzjazmu, które pojawiły się zupełnie znikąd. Takie sytuacje zazwyczaj zwiastowały coś dobrego.
                Nagle na dole usłyszeliśmy mały wybuch. Ktoś z kościoła wyrzucił granat i ten poleciał w środek trupów. Fontanna kończyn wyleciała w górę spadając pomiędzy pozostałe trupy, które prawie od razu uzupełniły lukę w szeregach. Gigant złapał się za głowę i pobiegł na dół. Nie było go pięć minut, a jak wrócił, był czerwony na twarzy.
- Wpadli na pomysł, żeby dźwiękiem wywabić ich z okolic kościoła, a przy okazji ich trochę wybić. Pomysł mógłby zadziałać gdybyśmy mieli setki granatów, a nie dziesięć. Odstawiłem skrzynie z nimi i kazałem im nic nie robić – powiedział oddychając głęboko. Widać, że go to zdenerwowało.
- Dobrze. Lepiej nie ryzykować – odpowiedziałam krótko.
                Staliśmy tak przez około piętnaście kolejnych minut. Rozmowa zboczyła na nieco luźniejsze tematy. Gigant opowiedział jak bez większych problemów dotarli do Inowrocławia i jak spotkali tam dawno nie widzianego i uznanego za zmarłego przyjaciela, którego nie miałam jeszcze okazji poznać. Podobno był bardzo ciekawą postacią. Dodatkowo dowiedziałam się nieco więcej o ofensywie, która była wyprowadzana na północy.  Byłam bardzo ciekawa całej społeczności, w którą dopiero zaczynałam wchodzić i miałam szczerą nadzieję, że uda mi się przeżyć do tego momentu. Trupy wciąż oblegały cały plac na wzgórzu. Nie było widać ich końca i choć ludzi i amunicji mieliśmy sporo to nie widziałam żadnych szans na zwyciężenie tego boju, nawet jakby trupy wchodziły jeden po drugim. Zwyczajnie przewaga liczebna była zdecydowanie po ich stronie.
                Nagle rozmowy przerwał nam blask. Serce mi podskoczyło do gardła. Niebo rozbłysło na niebiesko, a potem na zielono, a huk, który przeszedł okolice przywołał na moje plecy dreszcze. Z jednego z dachów ktoś puszczał fajerwerki. Pokaz wyglądał niesamowicie, szczególnie, że ostatni raz petardy puszczano na sylwestra rok temu, bo w tym roku oczywiście już nikt o tym nie myślał, w końcu trwała apokalipsa zombie. Świat się kończył. Ktoś jednak wyraźnie próbował narobić hałasu w innych częściach miasta. Żałowałam jak cholera, że brama upadła. Byłam pewna, że gdybyśmy ją odpowiednio wzmocnili i zamknęli to trupy nie byłby w stanie przez nią przejść, bo podjazd pod nią był zbyt wąski, żeby naparło na nią całe stado.
                Gigant chwycił mnie za rękę. Zbiegliśmy razem po schodkach do środka kościoła. W środku wrzało, wszyscy stali przy oknach i patrzyli, starając się dojrzeć źródła i obserwując trupy. Hałas jaki wytwarzały fajerwerki był na tyle głośny, że nie musieliśmy się przynajmniej martwić o to, że ściągniemy na siebie dodatkową uwagę.  Podbiegliśmy do grupki zebranej przy rozbitym oknie.
- …ktoś zdecydowanie chcę nam pomóc – zdołałam usłyszeć tyle zanim podeszliśmy wystarczająco blisko. Medyk pykał nerwowo papierosem, puszczając kłęby śmierdzącego dymu.
- Co robimy? – zapytał Pablord.
- Powinniśmy wykorzystać ten moment – zdecydował Marcin – Trupy się przesuwają. Jeżeli na dziedzińcu zrobi się trochę miejsca to dobrze byłoby powalczyć na dziedzińcu i zabezpieczyć bramę oraz tyły.
- Nie wiem czy to najlepszy pomysł – wtrącił Emil.
- Gorszy niż rozbicie szyby? – zapytał ironicznie Medyk.
- Przestańcie już to ciągle przywoływać do cholery jasnej – Marcin aż odwrócił się do tyłu. Pierwszy raz zobaczyłam go zdenerwowanego. Zaskoczyło mnie nieco to, że poczuł się tak pewnie, chociaż pojawił się w grupie tak niedawno.
- Dobra, masz rację. Przepraszam – powiedział starszy mężczyzna – Tak czy siak według mnie powinniśmy zaryzykować. Jak ktoś nam próbuje pomóc to albo to Toruń, albo Bobru. Obie opcje wręcz krzyczą żebyśmy walczyli i nie dali za wygraną.
- Musimy ustalić plan działania – głos Giganta standardowo przebił się przez hałas – Przygotujcie wszystkie bronie jakie mamy, każdy kto jest w stanie niech chwyta za karabin i zaraz pomyślimy co i jak.
                Na niebie po chwili pojawiły się kolejne smugi z zupełnie innego budynku. Drugie miejsce, które również odwracało uwagę zombie od wzgórza. Zszyci potrafili kontrolować przepływ trupów znacznie lepiej, ale nasza taktyka też działała. Nagle jednak uderzyła mnie myśl.
- Co jeśli to ktoś inny? Ktoś, kto chcę po prostu przejąć to miejsce – zapytałam na głos, gdy wszyscy zebraliśmy się w kółku. Było nas ponad dwudziestu.
- Wątpię – odezwał się Józef – To miejsce to chodząca fala trupów. Nawet jak ktoś chciałby je przejąć to na pewno nie teraz. Jestem pewien, że nadchodzi ratunek.
- Dobra pozostawiając domysły musimy przemyśleć dobrze jak to zrobić. Mamy dosyć ograniczoną liczbę osób i nie możemy zostawić też kościoła bez ochrony. Chociaż nic na to nie wskazuje, to w okolicy mogą kręcić się dalej Zszyci. Jeżeli wszyscy stąd wybiegniemy to przejmą to miejsce bez walki. Dodatkowo mamy tutaj dwie ranne kobiety – włączył się do rozmowy najwyższy z nas.
Wszyscy dosyć zgodnie przytaknęli. Gigant miał absolutną rację, szczególnie, że wysyłanie całej grupy na tak niebezpieczną misję było po prostu bez sensu.
- Dlatego proponowałbym rozbicie się na dwie grupy. Mamy tutaj dziesięć okien wychodzących na tą stronę placu. Gdyby każdy obstawił inne to mielibyśmy stąd świetne wsparcie – Karol wskazał dłonią rząd okien, z jednym wybitym wcześniej przez Emila – Dalej dwie osoby pilnowałby tylnych drzwi, którymi byśmy wyszli. Tak dla pewności, żeby nic nie zakradło się do środka. No i ostatecznie osiem osób wyszłoby na zewnątrz i wyczyściło jak najwięcej się da, tak żeby dostać się do bramy i ją zamknąć. Poczekamy na dobry moment i wtedy przy pomocy salwy z okien i siły przebicia powinniśmy tam dotrzeć. Wtedy wystarczy będzie oczyścić resztę i zablokować dodatkowo bramę samochodami lub czymkolwiek innym.
- Ja mogę dowodzić drużyną przy oknie – zaproponował Medyk – Wolałbym zostać jednak w środku, nie te lata żeby przebijać mi się przez tłumy trupów.
                W krótce do jego drużyny dołączył mężczyzna z kozią bródką o imieniu Dymitr oraz jego dziewczyna – rudowłosa Natalia, a także siedmiu ludzi z Inowrocławia. Do obrony drzwi został wyznaczony chłopak o imieniu Pablord oraz siostra Łapy. Cała reszta, ze mną i Marcinem na czele miała wyjść do tego piekła. Zdecydowałam się pójść z tą grupą nie dlatego, że czułam się pewnie w terenie. Bałam się, że ktoś zakradnie się do kościoła i zaatakuje wnętrze, a byłam pewna, że gdy znowu przed moim celownikiem pojawi się człowiek to znowu może mnie sparaliżować, a tutaj nie było miejsca na błędy.
                Niedługo po tym jak się przygotowaliśmy i czekaliśmy na odpowiedni moment, na niebie pojawiły się kolejne fajerwerki. Chociaż cała sytuacja trwała już dobre piętnaście czy dwadzieścia minut, to z dachów wciąż wylatywały smugi, które wzlatując w niebo wyzwalały dźwięk i rozbłysk. Trzy budynki, z których ktoś próbował odwrócić uwagę trupów i nawet im się to udawało. Byłam ciekaw, czy tajemniczy wybawiciele będą w stanie dotrzeć na wzgórze i wspomóc nas w jego oczyszczaniu.  Przeładowałam karabin i wcisnęłam dwa magazynki za pasek. Na około kościoła zrobiło się względnie luźniej, chociaż wciąż wyglądało to koszmarnie. Gigant, jako jedyny z grupy uderzeniowej, nie miał w rękach broni palnej. Ostrzył swój miecz. Wiedziałam, że tak naprawdę dzięki temu jak sprawnie nim operuje, zrobi zdecydowanie najwięcej z nas wszystkich. Oczywiście musieliśmy mu dać nieco miejsca, żeby przypadkiem nie trafił kogoś z naszych, ale mając wsparcie w postaci siedmiu strzelających ludzi, oraz kolejnych dziesięciu z okien, powinien być siłą nie do zatrzymania.
                Wszystko jednak musiało wyjść w praktyce. Stanęliśmy przed wyjściem. Była tu skrzynia z granatami, którą wcześniej zarekwirował Gigant. Podeszliśmy do niej.
- Niech każdy weźmie po granacie. Gdy zamkniemy bramę może to być przydatne – zaproponował Marcin. Także każdy z nas po kolei wziął po jednej sztuce. Emil wyglądał na nieco przerażonego niedużym, zielonym, okrągłym przedmiotem, ale reszta trzymała się nieźle. Józef wydawał się być gotowy do działania, na twarzy Marcina też nie było widać niczego poza determinacją.  Dwójka ludzi z Inowrocławia, która dołączyła do Naszej grupy trzymała się najgorzej, ale ostatecznie poza delikatnie drżącymi rękoma wyglądali całkiem groźnie. Najspokojniej wyglądała jednak Neri. Zimny wyraz twarzy nie zdradzający kompletnie nic - Jeden zostanie w skrzyni, więc jak byście mieli gdzie go użyć to użyjcie.
Pablord i Młoda, którzy mieli bronić drzwi kiwnęli głowami. Stanęliśmy pod drzwiami gotowi do akcji. Dasz sobie radę, odezwał się nagle głos mojego zmarłego męża. Tym razem to był na pewno on, bo poza dźwiękami trupów i petard w kościele panowała absolutna cisza. Miałam szczerą nadzieję, że mówił prawdę, bo im bliżej było wyjścia w falę trupów, tym bardziej się bałam.
                Spojrzałam jeszcze w stronę głównej sali kościoła. Sara podniosła się i zaniepokojona rozglądała po wnętrzu. Po utracie matki stała się cieniem samej siebie. Nasze spojrzenia się spotkały. Chociaż w kościele było raczej ciemno, nie licząc pojedynczych świec zapalonych, żebyśmy mogli pozbierać bronie, to zauważyłam jak na mnie patrzy. Pomachałam do niej, a ona delikatnie odmachała. Miałam nadzieję, że wrócę żeby dalej się nią zająć i wytłumaczyć, co tu się właściwie dzieje. Zdziwiło mnie jednak to, że obudziła się dopiero teraz. Jej rana była już w naprawdę dobrym stanie przez co powinna być już tylko osłabiona, a ona jednak spała prawie całymi dniami, nie licząc krótkich pobudek, przy których jadła, chwilę ze mną rozmawiała i znowu zasypiała.
                Marcin dał nam znak żebyśmy się przygotowali i  stanął przy drzwiach. Grupa Medyka stała już gotowa przy oknach. Na razie wybite było tylko jedno, ale wiedziałem, że lada chwila do ogólnej kakofonii dźwięków dojdzie pękające szkło. Uspokoiłam roztańczone dłonie i spojrzałam na Marcina. Uśmiechnął się do mnie.  Musiałam trzymać się reszty i osłaniać Giganta. Zauważyłam, że Marcin również zmienił karabin na swoją włócznię. Z pewnością umiał nią dobrze operować, chociaż wiedziałam, że daleko mu do tego, co Gigant wyczyniał ze swoim mieczem.
                Drzwi zostały otwarte nagle. Chociaż spodziewałam się tego, że klamka zostanie w końcu pociągnięta, to kiedy uderzyła we mnie fala chłodnego, wieczornego powietrza, a także narósł hałas trupów to moje ciało zesztywniało. Czułam się jakbym została sparaliżowana lub zamrożona. Cała grupa wypadła jednak na zewnątrz, a ja zostałam pociągnięta wraz z nimi. Gigant szybko odskoczył od nas i ściął pierwszą trójkę trupów, która znajdowała się metr od drzwi. Z okna sytuacja wyglądała znacznie gorzej, ale tutaj było widać, że zdecydowanie zrobiło się luźniej. Ruszyliśmy. Nasz ostatni bastion właśnie nabierał prędkości. Chociaż widziałam Giganta w akcji to patrzenie na niego ponownie było czymś niezwykle satysfakcjonującym. To z jaką gracją się poruszał, jak pewnie i potężnie ciął – wydawał się być maszyną w ciele człowieka.
                Gdy oczyściliśmy najbliższy kwadrat wokół drzwi to z zewnątrz wypadli za nami Pablord oraz Młoda. Dzielnie trzymali karabiny.
- Strzelajcie do wszystkiego, co uniknie naszych ataków. Nie marnujcie jednak amunicji za dużo amunicji, bo najciężej będzie przy bramie – ryknął Gigant, przebijając się przez kolejną grupę.
 Marcin wydawał się być idealnym partnerem do jego ataków. Kiedy Karol zamachiwał się i ścinał kolejne głowy, to Marcin doskakiwał i dobijał je, a także starał się odpychać trupy, które przez różne deformacje unikały ostrza. Ja nie oddałam jeszcze strzału, chociaż Józef oraz ludzie z Inowrocławia osłaniali ich puszczając krótkie, parostrzałowe serie. Ja, Neri oraz Emil wstrzymywaliśmy się póki co od strzałów, nie chcąc nikogo zranić w tym chaosie, szczególnie, że póki co wszystko układało się po naszej myśli.
                Kiedy przebyliśmy kawałek drogi, zostawiając za sobą ciało na ciele, dotarliśmy do zakrętu, skąd droga prowadziła na plac główny, którym mogliśmy dostać się do bramy. Po lewej była odnoga skręcająca do magazynu, a za naszymi plecami tylna furtka, którą teraz osłaniali Pablord z Młodą. Wysuwaliśmy się powoli do przodu, wciąż powtarzając identyczny schemat. Jedyny moment, kiedy zrobiło się gorąco był wtedy, kiedy stanęła przed nami wyjątkowo duża grupa. Gigant nie chcąc ryzykować wycofał się i pozwolił nam ich załatwić. Szybka seria z paru karabinów bez problemu przebiła zbiorowisko złożone z około dziesięciu trupów, dzięki czemu mogliśmy wrócić do poprzedniego schematu.
                Gdy wyszliśmy na plac to zaczęły się schody. Trupy były teraz wszędzie i nacierały z każdej strony. Chwilę po pojawieniu się w tym punkcie zaczęła się istna kanonada. Dźwięk tłuczonego szkła tworzył idealną parę z strzałami i upadającymi ciałami. Tutaj zachowywaliśmy dystans, bo nie chcieliśmy utrudniać zadania tym, którzy byli w kościele.  Sami strzelaliśmy, a jedynie Gigant machał mieczem, kiedy tylko miał okazję.  Za każdym razem, kiedy słyszeliśmy głośne „przeładować” Medyka to wchodziliśmy do akcji ,żeby wykorzystać moment i nie dać trupom możliwości ponownego zajęcia zdobytego terytorium. Z każdą sekundą byliśmy coraz bliżej otwartej bramy i to właśnie tam miało zacząć się piekło.
- Rzucajcie granaty – powiedział Marcin i chwycił do paska. Wyciągnął zawleczkę i cisnął w grupę trupów przy otwartej bramie.  Huk jaki poszedł zdawał się zatrząsnąć fundamentem wzgórza, ale gdy dorzuciliśmy nasze sztuki to poza ponurą mozaiką flaków zrobiło się znacznie czyściej.  Wszystko szło aż za dobrze.
                Momentem załamania była chwila, gdy Gigant zamachnął się w jednego z większych trupów jakie widziałam. Uderzenie zdawało się być tak silne, że mogłoby przeciąć samochód na pół jednak coś poszło nie tak. Trup ugiął się pod uderzeniem, ale ostrze nie chciało wyjść z jego ciała. Musiało zaklinować się w kamizelce, którą trup nosił na sobie. Gigant starał się przez chwilę siłować, ale w końcu wypuścił ostrze, a wszystkie okoliczne trupy na nas ruszyły. Byliśmy jednak już pod bramą i efektownie kładliśmy kolejne zagrożenia i zaczęliśmy powoli zamykać oba skrzydła. Szło to topornie, a Gigant, który osłaniał nas przed zombie na placu musiał się teraz schować, bo jego ostrze utonęło wśród leżących ciał. Wszyscy wyglądaliśmy jak żywe trupy – cali we krwi oraz resztkach wnętrzności.
                Skrzydła bramy jednak w końcu się spotkały. Józef sprawnie założył wcześniej przygotowaną kłódkę i zaczął obwiązywać dwa przylegające pręty łańcuchem ze stali, który znaleźliśmy w kościele. Zadania nie ułatwiały mu trupy, które desperacko próbowały wrócić na zajęty teren. Udało się nam. Plac był odcięty od drogi, a zombie nie miały szans przebić się przez solidną bramę.  Teraz pozostało oczyszczenie całego terenu obozu.
- Nie mam amunicji! – wrzasnął Emil, który wyjątkowo wczuł się w sytuacje.
- U mnie też pusto – zauważył po chwili Marcin, sięgając znowu po włócznię.
Wiedziałam, że ja też mam już ostatni magazynek. Trupy szły teraz zdecydowanie w naszą stronę, a byliśmy za daleko żeby ludzie z kościoła nas mogli osłonić. Chociaż zadanie zostało wykonane byliśmy straceni. Czułam metalowe pręty odciskające się na moich plecach i ogromny ryk za nami. To był znak, że nie możemy się już bardziej wycofać, a Marcin nie  był w stanie odpędzić wszystkich trupów. Zaczęliśmy uderzać kolbami i przepychać się żeby jak najbardziej opóźnić nadejście nieuniknionego.
                Nadeszło jednak coś znacznie bardziej nieprzewidywalnego. Z kościoła wybiegła grupa ludzi. Serce zabiło mi szybciej, bo zaczęli biec w naszą stronę. Zauważyłem na ich czele Bobra oraz starszego mężczyznę, a także około ośmiu innych ludzi, których kompletnie nie znałam, ale podejrzewałam, że muszą być to ludzie z Płońska. Podbiegli do nas i zaczęli wybijać trupy. Dali nam miejsce na oddech. Wybili całą lewą stronę i po chwili staliśmy na środku placu, a jedyne co odbijało się po okolicy to echa strzałów oraz ryki trupów za bramą. Bobru wyglądał fatalnie. Jego twarz była czerwona, a w oczach widziałam pustkę. Kiwnęłam jednak głową na przywitanie i zajęliśmy się wybijaniem reszty.
- Jesteś potrzebna w środku – powiedział nagle łapiąc mnie za ramię.
- Coś się stało? – zapytałam.
- Tak. Proszę idź tam, my zajmiemy się resztą – głos Bobra brzmiał bardzo smutno. Wiedziałam, że coś go męczy, więc nie pytając już o nic ruszyłam w stronę kościoła zostawiając wszystkich za sobą. Zdążyłam tylko zauważyć jak Gigant sięga po swój miecz i wraca do szalonego tańca, którym przebił nam drogę do bramy.
                W drodze do kościoła było już właściwie czysto. Jedyne trupy jakie mnie spotkały, niedobitki całej walki, odpychałam, biegnąc najszybciej jak umiałam. Czułam zmęczenie, ale przypomniałam sobie o tym, że mam jeszcze pistolet. Wiem, że i tak nie pomógłby nam szczególnie przy bramie, ale zrobiło mi się głupio, że wyleciało mi to z pamięci. Dobiegłam do uliczki, w której było wejście do kościoła i zobaczyłam, że Pablord i Młoda wciąż odpychają trupy, które napływały tylną furtką. Podeszłam do nich i już miałam wchodzić do środka, gdy nagle usłyszałam głośny, męski krzyk:
- Teraz! – nie należał on ani do Pablorda, ani do nikogo z naszego obozu. Wydawał się dobiegać z fali. Mogłam przewidywać co to oznacza, ale nie połączyłam faktów. Gdy zdałam sobie sprawę było już za późno. Z tłumu padł nagle strzał. Pablord dostał w ramię i upadł ciężko na plecy, trzymając się mocno za miejsce, gdzie przebił go pocisk. Nie to jednak było najgorsze. Gdyby to zakończyło się w tym momencie to prawdopodobnie wszystko byłoby w porządku. Nagle z kościoła wypadła osoba. Miała coś na twarzy i jej postura oraz strój wydawały się dziwnie znajome. Przeskoczyła nad Pablordem i pobiegła w tłum zombie, ale gdy nas mijała coś wypuściła.
                To był granat. Odbezpieczony. Chciałam odskoczyć, odkopać go, zasłonić i wykonać parę innych czynności naraz, ale jedyne co robiłam to patrzyłam jak mały obiekt turla się po ziemi. Wydawało mi się, że zobaczyłam nawet jak rozszerza się i wybucha, ale to była tylko moja wyobraźnia. Nie mogłam tego zobaczyć, ponieważ całość została zasłonięta przez Pablorda, który położył się na niego. Zdążył jedynie jęknąć:

- Uciekajcie – po czym nastąpił wybuch.