piątek, 20 marca 2015

Rozdział 25: Dobry człowiek

Rozdział 25, ostatni w tym tomie. Jak zwykle zdecydowałem się na zmieszanie trzech perspektyw. Rozdział nie ma w sobie dużo akcji, można wręcz powiedziec, że jest przegadany, ale zabieg jest celowy. Nie zawsze wszystko musi się kończyć fajerwerkami. Poznacie tutaj dalsze plany grupy Łapy, dowiecie się jaką decyzję podejmie Erni oraz co dalej planuje Bobru. Po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym, a moich czytelników zapraszam na dniach na film pogadankowy na temat 4 tomu, oczywiście na kanale YT: youtube.com/user/Mrbobru

---------------------------------------

Rozdział 25: Dobry człowiek [FINAŁ 3 TOMU]


Magda
                Wbiegliśmy do pomieszczenia tuż za Irkiem. Nie mogłam zrozumieć jak to możliwe, że został ugryziony, a stał tutaj i trzymał się naprawdę nieźle. Może miał jakiś ochraniacz? Cała nasza ósemka oddychała ciężko, wiedząc, że tak naprawdę dopiero teraz będziemy mogli odetchnąć z ulgą. Krystek i Marek zablokowali drzwi, Młoda i Marta usiadły w kącie, a ja rozejrzałam się po pokoju. Był to nieco zapuszczony, ale całkiem gustownie umeblowany salon.
 Na lewo od drzwi stała długa kanapa, która spokojnie mogła zmieścić pięć osób obok siebie. Tuż obok, na środku, stały cztery skórzane fotele, a przy każdym znajdował się nieduży stolik z butelką. Na ścianie wisiały ładne obrazy, przedstawiające sceny łowieckie, a po środku nich, niczym trofeum, ogromny ekran telewizora. Oczywiście był rozbity, ale i tak prezentował się nieźle. Tęskniłam trochę za telewizją, ale w sumie moje życie było teraz na tyle ciekawe i zaskakujące, że nie mogłam narzekać. Chociaż tutaj nie mogłam zastopować akcji, żeby pójść po coś do jedzenia, albo odpocząć. Tutaj koszmar się nie kończył.
                Gdy zasłoniliśmy okna i tymczasowo zablokowaliśmy drzwi usiedliśmy odpalając jedną z lamp stojących na stolikach. Były to lampy gazowe i o dziwo były naładowane, ale jeżeli myśliwi przesiadywali w tym domu to nie było aż takie dziwne. Miczi usiadła przy Irku i rwąc kawałek bandaża, który miała przy sobie zabandażowała ranę. Ugryzienie z daleka wyglądało paskudnie.  Skóra na jego karku przybrała nieco ciemnawy kolor, ale poza tym mężczyzna w pełni kontaktował i nie zachowywał się jak ktoś, kto lada chwila miał się zamienić w zombie.
- Jakim cudem ty jeszcze żyjesz? – zapytała Łapa siadając naprzeciwko niego, na jednym z foteli. Wyglądała teraz niesamowicie dziko, cała ubrana na czarno, w skórzanej kamizelce, która napinała się nieco w okolicach biustu i wysokich butach terenowych, z twardymi, pokrytymi warstwą błota podeszwami.
- Mówiłem, że jestem niesamowity – powiedział uśmiechając się – Mogę wam pokazać znacznie więcej.
- Chwila. Chcesz mi wmówić, że jesteś niepodatny na zarażenie? – zapytała.
                Wszyscy słuchali rozmowy z dużą uwagą. Czekaliśmy chwilę na to aż Irek odpowie. W końcu odchrząknął i wstał. Powoli zaczął rozpinać swój strój aby odsłonić klatkę piersiową. Westchnęłam cicho. Młoda i Marta pisnęły, a Łapa przełknęła głośno ślinę. Całe ciało Irka było pokryte całym szeregiem blizn po ugryzieniach. Nie byłam w stanie tego zliczyć, bo rany nachodziły na siebie i się zlewały. Wyglądało to koszmarnie, ale utwierdziło mnie w jednym. Był niesamowity.
- Kiedyś jak podróżowałem jeszcze z grupą ocalałych, o której wam wcześniej opowiadałem – zaczął przykrywając ciało ubraniem – trafiliśmy na stado zombie. Wtedy odcięły nas totalnie i byłem pewien, że zginę. Widziałem już nie raz umierających od ugryzień czy też zadrapań, więc kiedy jeden z trupów mnie dorwał od tyłu, byłem pewien, że umrę. Nic się jednak nie stało. Poczułem ból i upadłem, ale poza zwykłym, ludzkim bólem nie czułem żadnych zmian zachodzących we mnie. Zacząłem walczyć. Napadło mnie wtedy ich mnóstwo i zostałem ugryziony parę razy, ale udało mi się to przetrwać. Resztę właściwie znacie. No może oprócz tego, że jak pojawiłem się w Toruniu i Dziara zobaczył moje blizny to mnie zamknął. Chciał mnie mieć do jakichś specjalnych zadań, ale zanim jakieś się zdarzyło to właściwie zostałem uwolniony, za co jeszcze raz wam dziękuje – skończył opowieść i spojrzał na nas. Widocznie ulżyło mu po skończeniu opowieści. Każdy potrzebuje czasem się wygadać.
                Łapa nie odezwała się. Kiwała delikatnie głową, jakby przytakiwała, aż w końcu podniosła się ciężko.
- Zostańmy tu na noc. A może nawet na dwa dni. Musimy odpocząć przed dalszą drogą, a to miejsce może być idealne na tymczasową bazę. Sprawdźmy teren – powiedziała, po czym podeszła do drzwi i się odwróciła w naszą stronę – Krystek pójdź z moją siostrą na zewnątrz i zamknijcie bramę oraz przenieście tu nasze rzeczy do spania i trochę jedzenia. Magda i Miczi pójdźcie sprawdzić piętro, Irek ty zostań tu z Martą, a ty Marek chodź ze mną. Zrobimy rajd po pokojach na parterze. Jeżeli znajdziecie jakiekolwiek jedzenie, amunicję, broń lub medykamenty, przynieście to tutaj – rozkazała, dosyć stanowczym tonem.
                Wszyscy rozeszli się w niecałą minutę. Ja i Miczi poszłyśmy na górę, żeby spróbować rozeznać się w terenie. Miałam złamaną rękę, więc trzymałam w pogotowiu pistolet, a Miczi szła ze swoją maczetą przodem. Starałam się również świecić latarką, którą trzymałam w połamanej ręce, ale nie wychodziło to specjalnie dobrze, bo nie mogłam odpowiednio manewrować wiązką światła. Wspięłyśmy się po schodach i rozejrzałyśmy. Korytarz biegł prosto i rozchodził się w trzy strony, do trzech, połączonych ze sobą, pomieszczeń. Miczi stuknęła parę razy w ścianę, żeby zwabić ewentualne trupy do nas. Nie usłyszałyśmy nic.
                Weszłyśmy ostrożnie do pierwszego pomieszczenia, w którym na samym środku stała duża, oszklona gablota wypełniona pucharami i medalami. Poza tym w pomieszczeniu nie było nic ciekawego. Przyjrzałam się uważnie lśniącym zdobyczom i szybko zauważyłam, że wszystkie trofea pochodziły z przeróżnych zawodów związanych z tematyką łowów: tropienie, strzelanie do celu, ilość upolowanych zwierząt. Mieszkający tu myśliwi musieli być dumni ze swoich osiągnięć przed apokalipsą, ale teraz były one nic nie warte.
                Przeszłyśmy do drugiego pokoju i tutaj znalazłyśmy to co nas zdecydowanie interesowało. Stały tutaj gabloty z przeróżną bronią – od zaostrzonych noży, po strzelby. To co jednak ucieszyło mnie najmocniej to dwa łuki wiszące na ścianie. Jeden z nich zaparł mi dech w piersiach. Był dużo większy od tego, którego używałam jeszcze w Toruniu, a w gablocie znajdował się dodatkowo kołczan pełen strzał. Podniosłam ostrożnie gablotę i wydobyłam zdobycz, zawieszając sobie na plecach. Miczi pomogła mi przypiąć kołczan, a ja zadowolona jak małe dziecko pomogłam jej zapakować tyle broni ile się dało do torby, którą miała ze sobą. Zapakowałyśmy w sumie około ośmiu opakowań różnorakiej amunicji, oraz trzy strzelby, pięć noży, a także dwa podręczne rewolwery. Te były szczególną gratką, bo broń była zdecydowanie rzadko spotykana, a prezentowała się niesamowicie – smukłe lufy, bębenki zapełnione pociskami i ładna, przyozdobiona wzorami kolba.
                Miczi targała torbę  i razem ostrożnie zajrzałyśmy do ostatniego pomieszczenia. To co tutaj zobaczyłyśmy nie było już takie miłe. Pokój był sypialnią, gdzie stały cztery, piętrowe prycze. Nad jedną z nich, przyczepiony do kryształowego żyrandola wisiał mężczyzna. Nie żył, ale nie był też zombie, bo widać było sporą dziurę po wystrzale na środku jego czaszki. Ktoś mu pomógł po czym stąd uciekł. Trup makabrycznie bezwładnie zwisał, kręcąc się delikatnie, jakby jakaś niewidzialna siła kołysała go delikatnie.  Nie chciałyśmy tu przebywać ani chwili dłużej, więc wyszłyśmy z pomieszczenia i skierowałyśmy nasze kroki na dół.
- Nie mów Łapie o tych łóżkach, błagam – poprosiłam.
- Dlaczego? – spytała zaciekawiona Miczi.
- Jej ten wisielec nie będzie przeszkadzał , a ja nie chcę spać tam spać, nawet jak go zdejmiemy. Wystarczy już trupów. Prześpijmy się na kanapach w salonie – wytłumaczyłam.
- Jak chcesz – powiedziała Miczi.
                Zeszłyśmy razem i dotarłyśmy po chwili do salonu. Byli tam już wszyscy oprócz Krystka i rozkładali koce, oraz łączyli sprytnie fotele z kanapą, przez co powstało pięć potencjalnych miejsc do spania. Pozostałe trzy znajdowały się na ziemi i chociaż mogłyby się wydawać niewygodne, to wyglądała całkiem przytulnie. Dwie warstwy koców, oraz poduszki leżące na kanapie stworzyły dogodne miejsce do spania.
                Miczi rzuciła torbę z bronią i odetchnęła z ulga. Łapa widząc co przyniosłyśmy uśmiechnęła się szeroko.
- Myśliwi uzupełnili nasze zapasy, które w tej chwili powinny starczyć na przynajmniej dwa tygodnie. Krystek znalazł spore auto terenowe na zewnątrz, a w jednym z pokoi było sporo bandaży i innych medykamentów – pochwaliła się Łapa.
- No i jest cała spiżarnia żarcia. Ciągle się zastanawiam czy nie powinniśmy tutaj zostać… - dodał Marek.
- Wiem jak to wygląda, ale nie możemy zostawać w okolicy, szczególnie tak niedaleko Pierwszego Posterunku. Dlatego odjedziemy stąd, góra pojutrze – powiedziała Łapa, tonem kończącym dyskusję.
                Wszyscy dosyć szybko ułożyli się w posłaniach, tylko Krystek jeszcze nie wracał z kuchni. Po jakimś czasie przyniósł tacę pełną misek parującego gulaszu. Zadziwiało mnie skąd miał jeszcze siłę gotować, ale gdy tylko zaczęłam jeść nie pożałowałam. Było pyszne, krzepiące i zapychające. Krystek usiadł obok mnie i pocałowałam go namiętnie. Paradoksalnie ostoją nie musiało być miejsce. On był moją ostoją. Sto razy lepszą od tej Toruńskiej.
                Marek nie wiedział jeszcze o naszym związku, ale kiedy zobaczył nasz pocałunek kiwnął tylko głową. Zawsze starał się mną opiekować, ale wiedział, że Krystek jest dobrym człowiekiem i na pewno będę przy nim bezpieczna. Po zjedzeniu wszyscy położyli się. Łapa zaryglowała drzwi i usiadła jeszcze na chwilę w ciemności, przyciągając naszą uwagę.
- Wybaczcie, ale jeszcze chwilę pogadam, wiem, że wszyscy są wyczerpani, ale musimy coś ustalić – zaczęła – Dzisiaj wyjątkowo nie stawiamy nikogo na warcie, bo wątpię, żeby ktokolwiek wysiedział dłużej niż pięć minut, ale od jutra pracujemy już pełną gęba. Czeka nas bardzo długa podróż, a teraz kiedy mamy przy sobie osoby, na których nas zależy musimy ich pilnować i dawać z siebie wszystko. Nie ma tu Bobra, ale zachowujmy się jak kiedyś, a damy radę. A teraz życzę wam dobrej nocy, bo padam na pysk – przyznała, po czym ułożyła się na swoim posłaniu. Nie dałam rady już z nikim rozmawiać, więc tylko przytuliłam się do Krystka i złapałam go za rękę. Zasnęłam momentalnie.
Erni
                Tuż po tym jak ciało księdza upadło ciężko na drewniany podest zaczęło się piekło. Niektórzy zaczęli uciekać do tyłu, inni przepychali się bliżej sceny, a ci, którzy nie chcieli się ruszać z miejsca blokowali i jednych i drugich. Gigant z wielkim trudem utrzymywał nas w jednym miejscu, nawet ktoś tak wysoki i silny jak on, miał problemy z wściekłym tłumem.
                Nagle usłyszeliśmy jednak ogłuszający dźwięk megafonu i wszyscy odruchowo złapali się za uszy, ale ten ustąpił i odezwał się Bobru.
- Nie panikujcie ludzie. Wiem, że mogło to wyglądać drastycznie, ale ten ksiądz jest odpowiedzialny za śmierć naszego przywódcy Wojtka i musiał za to zapłacić. Dodatkowo jeżeli podszedłby tu ktoś, kto widział kiedykolwiek twarzy przywódcy Gangu to by wiedział, że ten człowiek to właśnie on. Nie zginął na ulicach naszego obozu parę dni temu. Przetrwał i wtopił się w otoczenie, jako sługa boży – mówił stanowczo i starał się uspokoić tłum. Póki co udało mu się chociaż zdobyć uwagę wszystkich ludzi, co już było sporym osiągnięciem – Gdyby nie Dziara, który po ostatnim zamachu jest teraz w szpitalu, w życiu bym się nie dowiedział o tym, że wróg cały czas jest w naszych murach. Teraz jednak sprawa jest rozwiązana, szkoda, że musiał za to zapłacić Wojciech. Proszę was teraz o spokojny powrót do domu i zostawienie Placu Głównego do posprzątania dla strażników.
                Ludzie rzeczywiście się uspokoili i tym razem bez przepychania się zaczęli się rozchodzić. My poczekaliśmy, aż plac praktycznie całkowicie się opróżni. W końcu obserwując jeszcze chwilę ludzi zgarniających trzy ciała odwróciliśmy się, żeby wrócić do swoich obowiązków i przede wszystkim odpoczywania. Wtedy jednak usłyszałem kroki i zobaczyłem, że Bobru idzie w naszą stronę.
- Poczekajcie chwilę – poprosił. Dogonił nas po chwili.
- Mam do was prośbę. Teraz sytuacja w Ostoi powinna powoli się uspokajać, więc chciałbym, żebyśmy dzisiaj solidnie odpoczęli i to wspólnie. Co powiecie na spotkanie się w barze? Porozmawianie, upodlenie się i tyle? – zaproponował. Wszyscy kiwnęli zgodnie głowami. Co jak co, ale było nas teraz mało. Nie tyle ile przy przyjeździe do Ostoi.  Musieliśmy trzymać się razem. Chociaż ja miałem coraz więcej wątpliwości. Nie wiedziałem, czy będę chciał kiedykolwiek opuszczać to miejsce. Było tutaj źle, ale wydawało mi się, że najgorsze czasy już minęły. Teraz władze zapewne obejmie Dziara, a on potrafił dowodzić, chociaż czasami zachowywał się jak szaleniec.
- Dobra to ogarnę się, załatwię parę formalności i za jakąś godzinkę będę w barze – obiecał i wrócił w stronę sceny.
                My rozdzieliliśmy się nieco, bo każdy chciał wrócić do swoich mieszkań i przebrać się oraz odpocząć chwilę w ciszy. Ja postanowiłem, że zaproszę jeszcze na spotkanie Rekina oraz Łowcę, którzy pomogli mi podczas ostatniego wypadu Zbłąkanym Ocalałym. Jeżeli nawet nie odejdę z tego miejsca z Bobrem, tak jak on to planował od wieczora, w którym wróciłem do Ostoi z Dalionem i rozmawialiśmy, to pomogę mu, żeby nie ruszał sam. Wiedziałem jak musiała go boleć strata paru osób, które uciekły z Ostoi razem z Łapą. Jak musiała go boleć strata samej Łapy.
                Wróciłem na chwilę do mieszkania, wciąż rozerwany pomiędzy dwoma rzeczami – spokojnym życiem w Ostoi i dalszą podróżą z przyjaciółmi, kiedy przed drzwiami zauważyłem Karolinę. Widocznie na mnie czekała. Podszedłem i się przywitałem.
- Hej, co jest? – zapytałem.
- Hej… Chciałam się z tobą spotkać na osobności i jeszcze raz podziękować. Za wszystko co zrobiłeś – powiedziała. Otworzyłem drzwi do mieszkania i wszedłem tam, wpuszczając ją do środka.
- Wiesz nie ma sprawy. Niby uratowałem ciebie i twoich przyjaciół, ale w potrzebie zostawiłem was w Królowym Moście i uciekłem. To nie jest coś czym bym chciał się szczycić – kontynuowałem zdejmując brudną koszulę i rzucając ją na bok. Podszedłem do szafy i otworzyłem ją, żeby znaleźć coś innego.
- Zamierzasz stąd odejść? Ze swoimi przyjaciółmi? – zapytała.
- Skąd pomysł, że ktokolwiek chce stąd odejść? – zapytałem wciąż szukając odpowiedniego, czystego ubrania, co wcale nie było takie łatwe.
- Słyszałam rozmowę tego całego Bobra. Mówił komuś, że planuje stąd wyjechać, a słyszałam, że jesteście przyjaciółmi, więc wydawało mi się, że ty też będziesz chciał stąd uciec – powiedziała.
- Wiesz Bobru to mój kumpel. To właśnie z nim przeżyłem pierwsze, trudne dni po wybuchu tej zarazy… - zacząłem, ale nagle aż podskoczyłem, kiedy poczułem ręce na plecach. Odwróciłem się i zobaczyłem, że dziewczyna podeszła do mnie i nagle pocałowała.  Nie odepchnąłem jej, a nawet odwzajemniłem pocałunek. Potrzebowałem tego.
                Trwaliśmy tak jeszcze parę minut, aż w końcu odeszła dwa kroki do tyłu i spojrzała na mnie. Jej policzki były czerwone.
- Nie chcę, żebyś odjeżdżał.
Co ja biedny, mogłem począć. Nie dość, że się wahałem, to teraz do miejsca na wadze z tabliczką „Ostoja” dołączyła kolejna, ogromna szalka. Czy naprawdę za parę dni lub tygodni mogłem na zawsze opuścić grupę Bobra i już do końca moich dni jeździć Zbłąkanym Ocalałym po dobrze mi znanej trasie? Wydawało mi się, że nie wiedziałem, ale tak naprawdę w głębi ducha byłem już w stu procentach pewien. Przez chwilę patrzyłem na Karolinę w milczeniu, aż w końcu podszedłem do niej i prosząc żeby usiadła, złapałem za rękę.
                Oddychała ciężko. Nie wiem dlaczego, ale ja też nie mogłem z siebie wykrztusić ani słowa. Kto by pomyślał. Zapuściłem brodę i umiałem wyzbyć się emocji, żeby wyglądać jak prawdziwy twardziel, kiedy ruszałem w trasę moim autobusem. Wtedy na drodze każdy się mnie bał, a ja teraz byłem prawdziwie przerażony zwyczajną dziewczyną siedzącą przede mną.
- Naprawdę mi na tym zależy… - dodała – Wybacz, jeżeli cię przestraszyłam. Po prostu czasem trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. To naprawdę nie jest łatwe… - tłumaczyła dalej, ale wiedziałem, że mówi z sensem. Czasem trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. Zrezygnować z czegoś w życiu, aby zacząć nowy rozdział. Każdy człowiek zrezygnował z czegoś, gdy zaczęła się apokalipsa. Z normalnego życia. Wtedy nie czuliśmy tak tego wyboru, ale teraz to rozumiałem.
                Uśmiechnąłem się.
- Zostanę tutaj. Nigdzie nie pojadę. Obiecuję – powiedziałem. Karolina przytuliła się do mnie.
Bobru
                Czekałem w barze spokojnie, aż reszta zaproszonych ludzi się pojawi. Poprosiłem nawet Czarka, właściciela baru, aby udostępnił nam kawałek lokalu i pozwolił połączyć stoły, bo spodziewałem się przynajmniej sześciu osób. Zamówiłem dwie metalowe beczułki z piwem, chociaż nie wiedziałem jak mogę się odwdzięczyć barmanowi za to, że po prostu mi je dał. Obiecałem sobie, że jak znajdę coś dobrego to od razu spłacę u niego dług.
                Pierwszy pojawił się Gigant i Ruda. Dopiero teraz po chwili od ostatnich wydarzeń, zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę w mojej grupie została tylko Ika, jeżeli chodziło o dziewczyny. Praktycznie cała damska część moich towarzyszy uciekła z Łapą, co było dosyć straszne. Przywitałem się z przyjacielem i córką Kapitana, po czym usiedli obok mnie.
- Wow, szykuje się niezła impreza – skomentował Karol.
- Masz rację przyjacielu – odpowiedziałem biorąc łyk z kufla.
- Jakaś specjalna okazja? – zapytał.
- W sumie chcę z wami porozmawiać. W takiej grupie.
- Czuję się wyróżniona – odpowiedziała Ruda.
                Po chwili dołączył do nas Dymitr. Usiadł obok Rudej i nalał sobie od razu piwa.
- Co za dzień… - westchnął, pijąc i stawiając z impetem naczynie na stół.
- Bobru… sorry, ale muszę zapytać. Skąd wiedziałeś? – zapytał.
- Skąd wiedziałem co? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie, chociaż dobrze wiedziałem o co mu chodzi.
- Jan. Rozpoznaliśmy go z Dymitrem. Nie byliśmy pewni, ale kiedy go zastrzeliłeś to wiedzieliśmy, że zrobiłeś dobrze – wyraził uznanie Gigant.
- Dziara mi powiedział. On chyba wiedział, że ten skurczybyk się tu zaszył, ale chciał żeby poczuł się pewnie. Niestety Karzeł zapłacił za to życiem – odpowiedziałem, nieco kłamiąc. Dziara dokładnie wiedział, że Jan będzie chciał zabić Karła. Wykorzystał go do tego – Mnie bardzo ciekawi fakt skąd ty znałeś tego Jana? – pytanie skierowałem do Dymitra.
- Nie opowiedziałem ci nigdy? W sumie pewnie nie, nie zdążyliśmy się jeszcze poznać. Opowiem wam, jeśli nie macie nic przeciwko – zaproponował.
                Nikt nie miał nic przeciwko.
- A więc tak, jak Erni spotkał mnie na drodze do Torunia, tuż przed twoim przyjazdem to uciekałem wtedy właśnie od Gangu. Od początku apokalipsy kręciłem się tu i tam i jeździłem na swoim motorze. Wciągnąłem się w narkotyki i w sumie zażywałem je nawet gdy to gówno się już zaczęło. Z niedużą paczką ocalałych trafiliśmy raz na oddział Gangu –zrobił przerwę na wzięcie łyka piwa -  Był tam Jan. Rozpieprzył nas konkretnie i zabrał mi motor. Udało mi się uratować tylko towar, ale przyjaciół już nie. Byłem na siebie za to zły i wtedy będąc na drodze prawie przejechał mnie Erni. Całe szczęście zatrzymał się i pozwolił mi wejść. Resztę już znacie – zakończył opowieść odgarniając włosy z czoła i zaczesując je do tyłu ręką.
                Wtedy do baru wszedł Erni, Łowca oraz Rekin. O ile dwóch pierwszych znałem bardzo dobrze, to tego ostatniego jeszcze nie zdążyłem poznać. Był mężczyzną na oko w wieku Łowcy, albo podobnym. Na czarnej brodzie widać było nawet już pierwsze oznaki siwizny.  Brązowe włosy Łowcy wciąż połyskiwały, więc prezentował się żywiej. Wstałem i przywitałem się z nim. Uścisk miał mocny, a spojrzenie szczere i łagodne. Gdy wszyscy zajęli miejsca, jedno wciąż było puste. Zauważył to Erni, który wskazując je zapytał.
- Spodziewamy się jeszcze kogoś?
- Tak – odpowiedziałem krótko. Zaprosiłem jeszcze jedną osobę, która mogła być zainteresowana moją ofertą. Oczywiście nie liczyłem biednego Pablorda, który wciąż leżał w szpitalu.
                Rozmowa trwała i było dosyć przyjemnie. Wszyscy rozluźnili się i opowiadali innym różne historie. Ludzie kochali historie, szczególnie te z lepszych czasów, kiedy niektóre osoby jeszcze żyły.
- Pamiętam jak wbiegłem do tego młyna i zobaczyłem ciebie, Miczi i tamtych chłopaczków. Myślałem, że trafiłem z deszczu pod rynnę – mówił Gigant wspominając nasze pierwsze spotkanie.
- Ja się zastanawiałem, czy nie śnię, w końcu nie na co dzień i to jeszcze podczas apokalipsy widzi się mężczyznę z mieczem na plecach i drugiego w płaszczu z kapturem jak u jakiegoś rzezimieszka – odpowiedziałem uśmiechając się szeroko.
- A pamiętasz jak odbijaliśmy brata Erniego na moście? Byliśmy w przesranej sytuacji – skomentował.
- Sytuacja była naprawdę przejebana – skwitował Erni.
                Siedzieliśmy tu już około godziny, więc niecierpliwiłem się, bo miałem do przekazania ważne informacje, a ostatniego gościa wciąż nie było. Wtedy pojawił się, a wszyscy odwrócili się w tamtą stronę. Był to Mpd. Od kiedy stracił posadę Czerwonej Flary to zachowywał się inaczej. Stracił całkowicie dawną wolę życia. Teraz podszedł i przywitał się z wszystkimi po czym usiadł na wolnym miejscu.
- To jest Mateusz, mój przyjaciel i do niedawna Czerwona Flara. Teraz możemy przejść do meritum sprawy – zapowiedziałem i przedstawiłem go osobom, które jeszcze go nie znały.
- Czyli jednak nie sprowadziłeś nas tu w celach towarzyskich? – zapytała Ruda.
- Nie do końca – powiedziałem.
                Rozejrzałem się po wnętrzu. Teraz oprócz naszej grupki było tu tylko pięć osób, które kompletnie nie zawracały sobie nami głowy. Wziąłem potężnego łyka, odetchnąłem głęboko i zacząłem mówić.
- Nie wiem czy wiecie, ale planuje niedługo opuścić to miejsce – zacząłem i od razu zauważyłem, że na niektórych twarzach pojawiło się zaskoczenie, a na innych smutek – To miejsce wiele mnie nauczyło, ale za ogromną cenę. Teraz sam już nie wiem czy bezpieczniej jest siedzieć tutaj w Ostoi z ludźmi, którzy zabierają mi garściami osoby, które kocham, czy krążyć wraz z trupami po drogach szukając nowego miejsca. Lepszego miejsca – zrobiłem efektowną pauzę, żeby wszyscy przeanalizowali moje słowa – Dlatego zaprosiłem was tutaj dziś. Ludzi, których lubię i z którymi jestem gotów wyruszyć dalej. Co prawda nie wszystkich jeszcze znam dobrze – tutaj spojrzałem na Rekina i Rudą – ale jestem gotów zaufać. Chciałbym was zapytać, kto byłby w stanie już niedługo opuścić to miejsce razem ze mną.
                Tego momentu obawiałem się najbardziej. Nie miałem pojęcia jak zareaguje reszta. Mogłem być praktycznie pewny tylko reakcji Giganta, który, jak miałem nadzieję, pójdzie za mną wszędzie, ale reszta pozostawała pod sporym znakiem zapytania. Nie każdy mógł chcieć uciec z miejsca otoczonego murami i pełnego ludzi. Ale to właśnie ci ludzie sprawili, że sporo straciłem. To oni doprowadzili mnie do takiego stanu.
- Ja za tobą pójdę Bobru – odpowiedział Gigant jako pierwszy – Jesteśmy w tym gównie od dawna i nie wyobrażam sobie dalszego mieszkania tutaj ze świadomością, że walczysz gdzieś w drodze z bandą trupów.
- Ja też chcę iść z tobą – odpowiedziała Ruda. Zaskoczyła mnie tym.
- Twój ojciec na to pozwoli? – zapytałem ostrożnie.
- Jestem już dużą dziewczynką i umiem o siebie zadbać. Zresztą jak usłyszy, ze pojechałam z tobą to na pewno będzie wiedział, że jestem w dobrych rękach – stwierdziła uśmiechając się. Miała piękny uśmiech.
- Ja też się z tobą zabiorę młody. Dobrze wspominam podróż do Torunia. Jeżeli ruszymy Potworem to będę wniebowzięty – powiedział Łowca, a ja uśmiechnąłem się szeroko. Miło wspominałem podróż Potworem, czyli ogromnym tirem towarowym Łowcy. Jakie szczęście mnie spotkało, że akurat on wtedy był na dachu w Supraślu i mi pomógł.
- Ja też chcę jechać – wysapał nieco podpity już Dymitr – Przygoda… przygoda…
- Co prawda nie znamy się jeszcze dobrze, ale skoro zostałem uratowany przez was, to mogę z wami ruszyć dalej. Musze spłacić ten dług – powiedział Rekin.
                Póki co wszystko szło idealnie. Jedna z kelnerek podeszła do nas, żeby zabrać jedną z opuszczonych beczek. Wydawało mi się przez chwilę, że spojrzała na Erniego, ale nie byłem tego pewien.
- Kurde parda, Bobru… W sumie sam nie wiem, czy ja się przydam? Nie mam ręki i ogólnie jest jakoś beznadziejnie, co z Pablordem? Zostawimy go tu tak? Bo jak tak to chyba nie jadę, ale jakbyśmy go wzięli jakoś ze sobą to… - rozpędził się jak zwykle Mpd.
- Spokojnie Mateusz. Poczekamy aż się wybudzi, nawet jak to potrwa jeszcze długi czas.
Mpd uśmiechnął się słysząc tą informację.
- Ja nie jadę – wyrzucił z siebie Erni.
                Chociaż rozmawialiśmy już na ten temat w szpitalu, podczas wymiany z Dalionem, to zabolało mnie to. Nie licząc Giganta, nie będę miał przy sobie już nikogo, kto był ze mną w Królowym Moście, a nawet wcześniej.
- Dlaczego? – spytałem machinalnie, chociaż nie chciałem. Po prostu samo ze mnie to wyleciało.
- Jest mi tu dobrze. Ustatkowałem się. Kiedy tylko wyruszam Zbłąkanym za mury Ostoi czuję się wiecznie niepewnie i marze tylko o powrocie za mury. Wybacz… - powiedział, chociaż w jego głosie nie słychać było, żeby żałował.
- Nie będę naciskał. Rozumiem – skłamałem.
                Sytuacja się nieco zagęściła, ale uśmiechnąłem się szeroko, żeby pokazać, że nie mam nikomu za złe.
- Skoro większość z was się zgadza, muszę was poprosić o jedną bardzo ważną rzecz. Nie narażajcie się. Starajcie się trzymać z dala od kłopotów, a jak wszystko się ułoży to wyruszymy. Oprócz Pablorda czekamy jeszcze na trójkę ludzi, która pojechała na Drugi Posterunek. Powinni wrócić na dniach, a nie mogę ich zostawić w taki sposób. A teraz wróćmy do picia! – ostatnie słowa wręcz wykrzyczałem.
Bolał mnie fakt, że Erni postanowił zostać. To on był pierwszą osobą, o której pomyślałem gdy wybuchła apokalipsa. Mieliśmy trzymać się razem do końca. Co mogło go przekonać do pozostania tutaj? Wątpiłem, żeby chciał tu zostać tylko ze względu na Dziarę.
                Impreza trwała. Po kolejnych dwóch godzinach Rekin i Dymitr poszli, bo Dymitr już nie dawał rady, a Rekin obiecał go odprowadzić do domu i położyć. Wtedy do baru wbiegł Maciek, jeden z Czerwonych Flar. Podbiegł do mnie. Nie do końca wiedziałem czego może ode mnie chcieć, poza tym byłem już po paru piwach, ale gdy poprosił mnie na bok to chwiejnie wstałem i poszedłem za nim.
- Dziara cię wzywa – powiedział.
- Dalej jest w szpitalu? – spytałem.
- Tak.
- Zaraz tam pójdę – obiecałem.
                Wróciłem na chwilę do stołu i powiedziałem reszcie, że znikam na chwilkę, żeby odwiedzić Dziarę po czym powoli ruszyłem. Nawet nie wiem kiedy znalazłem się pod drzwiami szpitala. Zamyśliłem się kompletnie i instynktownie dotarłem na miejsce. Przeszedłem przez próg i po schodach trafiłem na piętro, na którym leżał Dziara i Pablord. Przechodząc obok sali Pablorda zerknąłem i uśmiechnąłem się widząc mojego towarzysza. Dalej spał, ale miałem nadzieję, że jego stan w końcu się ustabilizuje i się wybudzi.
                Gdy dotarłem do miejsca gdzie leżał Dziara odetchnąłem głęboko i wszedłem. Dziara siedział wsparty poduszkami i czytał. Oderwał wzrok natychmiast po tym jak mnie zauważył i przywitał mnie.
- Bobru! Słyszałem, że ci się udało! – powiedział radośnie.
- To prawda. Nie jest to coś, czym się specjalnie szczycę, ale tak. Udało mi się.
- Dzisiaj jest dzień, kiedy zaczyna się nowy epizod w naszym życiu. Ty i ja. Władcy Ostoi, najlepszego miejsca na Ziemi!
- Przykro mi Krzysiu – zwróciłem się do niego po raz pierwszy po imieniu – Ale mam inne plany.
                Uśmiech zniknął z jego twarzy, ale nie pojawił się na jego miejscu gniew.
- Jak to?
- Wybacz. Tym razem ja mam plan i musisz się zgodzić na jego warunki. Proszę cię jak przyjaciel przyjaciela – powiedziałem poważnie.
- Bobru co ty gadasz? Teraz wszystko będzie dobrze. Ostoja stanie się dobrym miejscem.
- Wierzę w to Dziara. Ale musze odejść. To miejsce nauczyło mnie wielu rzeczy, ale najważniejszą jest ta, że ludzie są znacznie gorsi od zombie – wytłumaczyłem.
- Łamiesz mi serce kolego – powiedział rozżalonym głosem.
- Dziara, po prostu proszę cię o pozwolenie o odejście. Ja plus osoby, które będą miały ochotę. Nie martw się nie zabiorę wszystkich, ale proszę cię o zwolnienie z służby Pablorda i pozwolenie na odejście Mateusza. Weźmiemy tir Łowcy i znikniemy. Możliwe, że jeszcze kiedyś tu wrócimy, ale to nie jest nic pewnego. To miejsce zabrało mi mnóstwo osób, które kochałem. Nie pozwolę zginąć nikomu więcej.
                Przez chwilę w pomieszczeniu panowała taka cisza, że słyszeliśmy pracujące maszyny parę pomieszczeń dalej. W końcu Dziara westchnął i zapytał.
- Kiedy chcesz odejść?
- Jak tylko moi ludzie wrócą z Drugiego Posterunku i Pablord się obudzi – powiedziałem.
- Nie wiem czy poradzę sobie z dowodzeniem bez ciebie. Jesteś świetnym ocalałym. Powinieneś kierować ludzkością, tyle ci powiem – wyznał Dziara. Poczułem dumę, ale wiedziałem, że nie mogę tu zostać.
- Nie nadaje się do tego. Jestem… nie jestem dobrym człowiekiem – wytłumaczyłem.
- Jesteś dobrym człowiekiem Bobru. Zawsze nim będziesz. Ludzie to w tobie widzą i dlatego za tobą podążają.
- Mam nadzieję, że Ostoja się utrzyma długo Dziara, bo możliwe, że pewnego dnia tu wrócę. Póki co mogę ci powiedzieć, że Erni zostanie. Tak zadecydował.
- Cieszy mnie to. Współpraca z wami to była czysta przyjemność – powiedział.
                Milczałem. Nie wiedziałem jak odpowiedzieć.
- Czy to wszystko? – spytałem w końcu.
- Tak – odpowiedział.
- Bywaj – rzuciłem krótko.
Nie odpowiedział. Wyszedłem z budynku i spojrzałem w niebo. Było już ciemno. Gdzieś na niebie coś mignęło. Dobry człowiek… pomyślałem, nie zasługuje na to miano. Ruszyłem przed siebie, a w głowie rysował mi się plan. Plan na dalszą podróż.

Koniec tomu 3

niedziela, 15 marca 2015

Rozdział 24: Nowa droga

Rozdział 24, ostatni z perspektywy Magdy. W tym rozdziale zobaczycie jak wygląda sytuacja grupki, która uciekła z Torunia, oraz poznacie nieco lepiej tajemniczego więźnia, który mam nadzieję, okaże się bardzo ciekawą postacią. Zapraszam do czytania i proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym :)

-------------------------------------------

Rozdział 24 (Magda): Nowa droga


                Otworzyłam oczy. Było mi nieco zimno, ale okryłam się kocem i to mi nieco pomogło. Popatrzyłam się po chacie i uśmiechnęłam smutno. Mój brat był cały i zdrowy. Drzemał teraz oparty głową o stertę szmat, w które był ubrany jako więzień Dziary. Sama nie mogłam uwierzyć, w to, że akcja przebiegła pomyślnie. Byliśmy paręnaście kilometrów na południe od Torunia. Znaleźliśmy niedużą chatkę w lesie,  w której nie było trupów. Wszyscy spali jeszcze, ale wczorajszy dzień był tak intensywny, że nie mogłam zapaść w głęboki sen.
                Ręka bolała mnie, ale dzięki pomocy Krystiana udało nam się zrobić prowizoryczną szynę z patyków i sznurka i usztywnić rękę. Nie było to zbyt wygodne, ale jeżeli chciałam, żeby kości się dobrze zrosły to był jedyny wybór. Podniosłam się lekko, ale po chwili zdecydowałam, że poleżę jeszcze chwilkę i pomyślę. Nie wiedziałam dokładnie, co teraz moglibyśmy robić. Co prawda chciałam uciec, ale chwilę po opuszczeniu Torunia poczułam się zagubiona. Brakowało tutaj Bobra, który zazwyczaj wraz z Łowcą bądź Sołtysem wytyczał trasę. Czy damy sobie bez niego rade?
                Nasza ekipa składała się teraz ze mnie, Łapy, Magdy, Marka, Krystiana, Marty, Miczi oraz tajemniczego więźnia, którego imienia jeszcze nie poznałam. Cały wieczór był cichy, chociaż podziękował nam, ale powiedział, że nie ma teraz sił na odpowiadanie na pytania, dlatego prosił, żebyśmy porozmawiali dzisiaj.  Zaufaliśmy mu na tyle, że nie zostawiliśmy kogoś na warcie, ani go nie związaliśmy, co mogło się skończyć tym, że poderżnąłbym nam gardła i byśmy już nie wstali, ale w sumie wszyscy byli tak wyczerpani, że nie mieli po prostu siły na to, żeby siedzieć całą noc i pilnować reszty.
                Byłam teraz inną osoba. Obiecywałam sobie, że nie dam się ponieść temu światu, ale wiedziałam dobrze, że Ci którzy się nie dostosowali, krążyli teraz jako zombie. Taka była prawda. Wstałam i wyjrzałam przez zakurzoną firankę na zewnątrz. Nasze auto wciąż tu stało. Ledwo się tam mieściliśmy w osiem osób, więc musieliśmy rozglądać się powoli za drugim.
                Około godziny później siedzieliśmy wszyscy na nogach. Nikt nie miał specjalnie dobrego humoru. Akcja była udana, ale to nie zmieniało faktu, że byliśmy znowu w drodze.
- Co teraz? – zapytałam nagle na głos, a wszyscy zwrócili twarze w moją stronę. Wiedziałam, że to pytanie nurtuje teraz wszystkich, bardziej lub mniej.
- Znajdziemy sobie inne miejsce na ziemi – powiedziała Łapa.
- Nie wiem czy chcę teraz szukać jakiegoś innego miejsca, gdzie będą ludzie… - wtrącił się Krystian.
- Niekoniecznie muszą tam być ludzie – wytłumaczyła Łapa – możemy poszukać opuszczonego budynku, w którym zrobimy sobie tymczasową bazę. Oczywiście nie chodzi mi o tak marną chatkę, jak ta, w której teraz jesteśmy. Raczej rozglądałabym się za czymś w stylu Czwartego Posterunku.
- Ja mam pewien pomysł – odrzekł nagle więzień. Teraz mogłam mu się lepiej przyjrzeć. Na głowie miał już raczej niewiele włosów, ale był zarośnięty na brodzie i policzkach. Tam jego włosy miały odcień kasztanowy. Nie był specjalnie przystojny, a jego twarz była pełna nieduży zmarszczek, które uwydatniały się za każdym razem jak mówił.
                Łapa prychnęła.
- Nawet nie wiemy jak się nazywasz, może zacząłbyś od tego gościu? –zapytała nieco rozdrażniona.
- Przepraszam. Nazywam się Irek, ale od kiedy to się zaczęło ludzie mówią na mnie Gryzak… - zaczął. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Cóż to za ksywka? – zapytałam.
- Wytłumaczę wam to w bardziej spektakularny sposób jak stąd wyjdziemy, dobrze? – zapytał i nie czekając na odpowiedź kontynuował – Pierwsze tygodnie apokalipsy spędziłem z grupą ocalałych, która w końcu zginęła zaatakowana przez stado. Mi udało się przeżyć i przez jakiś czas byłem sam. W końcu dotarłem do Torunia, a tam zostałem zamknięty przez tego szaleńca. Bał się moich mocy i chciał mnie wykorzystać do jakichś dziwnych celów…
- Jakich mocy? – zapytał Marek.
- Jak mówiłem, pokaże wam później.
- Dobra, do rzeczy jaki jest twój plan? – wtrąciła Łapa.
- Niedaleko Poznania nasza grupa miała bazę. Nie było to coś dużego, po prostu kamienica dwupiętrowa z płotem i fosą. Gdyby nie to, że zapomnieliśmy zamknąć bramy na noc to te zombie nic by nam nie zrobiły. Było to jednak już jakiś czas temu i powinno tam teraz być czysto. Zapewniam was, że to świetne miejsce na tymczasową bazę i dojedziemy tam góra za dwa-trzy dni. Może to nie zadziałać, ale czy nie warto spróbować? – zapytał.
- Skąd mamy wiedzieć, że nie prowadzisz nas w pułapkę? – zapytała Miczi.
- Uratowaliście mnie, chociaż mogliście mnie zostawić w tych lochach. Nie jestem typem człowieka, który prowadzi wybawców w pułapkę. Poza tym byłem uwięziony u Dziary przez parę miesięcy. Jak niby mogłem zastawić pułapkę w Poznaniu w tym czasie?
- Ja nie jestem z kolei typem człowieka, który ufa dopiero co spotkanej osobie – odpowiedziała Łapa – Ale masz rację. Warto byłoby to sprawdzić.
                Miczi wyciągnęła z plecaka mapę, a Młoda, Krystek i Marek zaczęli powoli pakować nasze rzeczy do auta.
- Możesz nam pokazać, gdzie to dokładnie jest? – zapytała Miczi podając Gryzakowi mapę.
- Tutaj  - wskazał palcem na niedużą mieścinę nad Poznaniem – Tam była nasza baza.
- Miejmy nadzieję, że dalej tam jest – powiedziała Łapa zwijając mapę i podając ją Miczi.
Spakowaliśmy wszystko co było nasze i wyszliśmy z domku. Wszyscy zapakowali się ciasno do wozu i powoli ruszyli. Siedziałam teraz w bagażniku razem z Markiem, a przed nami na siedzeniach był Irek, Miczi oraz Krystian.
                Ku naszej uciesze radio w aucie działało i w schowku znaleźliśmy parę płyt. Po chwili jechaliśmy w rytm starych ballad rockowych. Zapomniałam już jak cudownie brzmi muzyka, nawet jeżeli nie był to mój ulubiony gatunek to sama myśl o tym, że była nagrywana w normalnych czasach dawała do myślenia. Czy kiedyś jeszcze mogło być normalnie?
                Przejechaliśmy parędziesiąt kilometrów na południowy zachód i obserwowaliśmy bacznie drogi. Nie chcieliśmy na nikogo wpaść, a przy okazji wciąż szukaliśmy działającego auta. Szczęście ponownie się do nas uśmiechnęło, bo w końcu trafiliśmy na parking pośrodku lasu, przy którym stała nieduża, drewniana jadłodajnia o wdzięcznej nazwie „Pod Szopem”. Na parkingu stało zaparkowanych kilka aut, ale też szwendały się tu trupy. Wyskoczyliśmy wszyscy poza Irkiem, który zasnął podczas jazdy i wzięliśmy się za przeszukiwanie obszaru.
                Ja ruszyłam wraz z Krystianem i bratem do środka lokalu, żeby zobaczyć, czy możemy znaleźć tu coś ciekawego. Otworzyłam ze skrzypnięciem drzwi i z nożem w ręku wkroczyłam do środka. Nie czułam się zbyt pewnie przeszukując takie miejsca, więc zaraz obok mnie był Krystian z młotkiem w ręku. Marek ubezpieczał tyły, wciąż był wyczerpany po niewoli i nie chciałam, żeby głupio się narażał, ale miał w ręku pistolet, żeby w razie czego pomóc nam w nieciekawej sytuacji. Był dobrym strzelcem. Za czasów, kiedy jeszcze nie rozdzieliliśmy się, a ja nie wpadłam na Potwora, pojazd Łowcy, to właśnie on posługiwał się bronią palną. Mi osobiście brakowało łuku, którego niestety nie wzięłam z Ostoi. Miałam nadzieję, że znajdę jakiś po drodze.
                Wnętrze baru było ciemne, więc nie mogliśmy zauważyć wszystkiego. Moje oczy zarejestrowały jednak ruch i szybko usłyszeliśmy charakterystyczne jęki wydawane przez zombie. Zauważyliśmy na razie trzy – jeden był przygnieciony powalonym stołem, a dwa pozostałe krzątały się za barem. Krystian pokazał mi ręką, żebym zajęła się tym przygniecionym, a sam ruszył do pozostałych dwóch. Podeszłam dosyć pewnie, ale straciłam równowagę na czymś, co chrupnęło obrzydliwie. Prawdopodobnie była to czaszka innego trupa.  Straciłam równowagę, ale nie upadłam. Wpadłam za to w łapy zombiaka przygniecionego stołem. Złapał mnie dosyć mocno za kostkę, swoją zakrwawioną ręką i próbował ugryźć. Chwyciłam nóż jedną, zdrową ręką i całym ciężarem ciała zamachnęłam w stronę jego czaszki.  Nóż napotkał pewne przeszkody, ale ostatecznie wszedł w środek i dotarł do mózgu. Zombie znieruchomiał, a ja podniosłam się szybko i rozejrzałam, czy nie ma tu jeszcze jakiegoś wroga. Krystian właśnie dobijał jednego z zombie o blat baru i również rozglądał w poszukiwaniu kolejnych przeciwników. Nie powinnam była tak ryzykować z złamaną ręką, ale musiałam pomagać innym, inaczej mogliśmy wpaść w poważne tarapaty.
                Główne pomieszczenie baru było jednak już puste, więc ja zaczęłam przeszukiwać pomieszczenie w poszukiwaniu zapasów, a mój brat i mój chłopak poszli na zaplecze. Za ladą znalazłam parę butelek alkoholu. Zapakowałam je do plecaka, który przyniósł tu Marek. Następnie przeszukałam jeszcze szafkę wiszącą na ścianie i znalazłam tam parę listków tabletek przeciwbólowych oraz syrop na kaszel. Je również wzięłam i dołączyłam na zaplecze. Krystian pokazał mi z dumą stertę puszkowanego jedzenia, ładnie zapakowanego, jakby specjalnie tu na nas czekało. Zapasów w wozie nie było zbyt dużo, dlatego znalezienie czegoś takiego umożliwiło nam przeżyciu kilku dni więcej. Co prawda apokalipsa była jeszcze w takim stadium, że jedzenia było sporo, szczególnie puszkowanego, ale jednak takie miejsca najczęściej były już przeszukane. Dlatego tak się cieszyłam.
                Opuściliśmy budynek w dobrych humorach, które poprawiły się jeszcze bardziej, gdy tylko wyszliśmy na parking i usłyszeliśmy ryk silnika. Jedno z aut działało i co najlepsze miało spory zapas benzyny. Zapakowaliśmy wszystkie znaleziska właśnie tam i rozdzieliliśmy na dwie grupy. Jedzenia i picia mieliśmy sporo, ale wciąż pozostawał problem benzyny. Jeżeli chcieliśmy zajechać gdzieś dalej, koniecznie musieliśmy pomyśleć o znalezieniu jakichś kanistrów i uzupełniniu ich benzyną.
                Nowym autem ruszyła Łapa, Miczi, Młoda oraz Irek. Ja, mój brat, Krystian oraz Marta zapakowaliśmy się do starego. Jechaliśmy obok siebie, bo jeżeli teraz byśmy się rozdzielili to byłoby naprawdę nieciekawie. Wystarczyło już to, że Bobru i reszta został w Ostoi. Właściwie czułam się trochę głupio, że dołączyłam do jego grupy, a następnie zabierając parę jego ludzi uciekłam, ale miałam nadzieję, że kiedyś jeszcze się spotkamy.
                Z racji iż uciekliśmy w nocy to spaliśmy do popołudnia i teraz po przeszukaniu parkingu i przejechaniu parudziesięciu kilometrów zaczynało się robić ciemno. Musieliśmy szukać powoli miejsca na nocleg. Łapa chyba też o tym wiedziała, bo gdy tylko zauważyła tabliczkę niedużego miasteczka skręciła w jego stronę i wyraźnie zwolniła, żeby się rozejrzeć. Trzymaliśmy się parę metrów za nimi i również się rozglądaliśmy. Wioska, do której zajechaliśmy miała szeregi domków po lewo i po prawo od nas. Były to typowe gospodarstwa i było ciężko wybrać, któryś konkretny dom bo wszystkie były takie same. Łapa jednak szukała czegoś konkretnego, bo nie zatrzymywała się jeszcze.
                Po paru minutach zajechaliśmy autami przed sporym, piętrowym domkiem rodzinnym. Był ogrodzony płotem, a na podwórzu stały dwie stodoły oraz garaż. Szwendało się tu też sporo zombie, ale miejsce wydawało się być dobre do spędzenia tu nocy. Wysiedliśmy z samochodów i stanęliśmy obok siebie, żeby szybko zaplanować jak ma przebiec ta akcja.
- Musimy oczyścić cały teren, żeby nie było niespodzianek, gdy położymy się spać – zaczęła Łapa.
- Czemu wybrałaś akurat ten dom? – zapytałam zaciekawiona.
- Magda… Potrzebujemy odpoczynku, czeka nas długa droga, a ja chociaż nie lubię wygód to ich teraz zdecydowanie potrzebuje. Zresztą, z tego co się orientuje to jest łowiecki domek letniskowy, więc przy odrobinie szczęścia znajdziesz tutaj łuk – powiedziała, po czym uśmiechnęła się. Było miło, że o tym pomyślała.
- Wracając jednak do ciebie – i w tym momencie odwróciła się do Irka – chciałeś nam pokazać tą swoją „super moc” – ostatnie słowa zaakcentowała z lekką pogardą.
- Nie wierzysz, że jestem wyjątkowy? – odpowiedział pytaniem mężczyzna, uśmiechając się pod nosem.
- Ależ oczywiście, że wierzę – odpowiedziała – Ale jestem osobą, która lubi zobaczyć na własne oczy, te niezwykłe rzeczy.
                Wtedy usłyszeliśmy strzał. Krystian krzyknął, żebyśmy wszyscy położyli się na ziemię i schowali, ale nie było to potrzebne, bo wszyscy machinalnie znaleźli się na ziemi. Strzał był dosyć odległy, ale i tak nie ruszaliśmy się chwile, żeby zlokalizować kto i skąd strzelał. Całe szczęście nie strzelano do nas, więc wciąż mieliśmy element zaskoczenia. Było już dosyć ciemno, więc jeżeli ktoś nie podszedłby wyjątkowo blisko nas, to nie zauważyłby nas.  Młoda oddychała ciężko, widocznie wystraszona sytuacją, ale Łapa pogłaskała ją po włosach i szepnęła coś na ucho.
                Sama zastanawiałam się, kto mógł oddać strzał. Czyżby ludzie z Torunia nas gonili? A może to po prostu przypadkowy ocalały, który walczył gdzieś w wiosce. Z tamtej strony słychać było strzał, a po chwili kolejny. Jeżeli był tam, to oznaczało prawie na pewno, że zauważył lub usłyszał jak jechaliśmy. Wyciągnęłam pistolet i przeturlałam się pod auto.  Zombie jęczały teraz coraz głośniej i wiedzieliśmy, że jeżeli zaraz czegoś nie zrobimy to będziemy odcięci i zagryzieni i to w prawie całkowitej ciemności.
                Łapa w końcu przejęła inicjatywę, kiedy tylko usłyszeliśmy kroki na ulicy, którą tu przyjechaliśmy, tuż za bramą. Podbiegła do auta i włączyła światła, po czym oddała strzał w tamtą stronę. Młodą zapakowała na tylne siedzenie i zamknęła drzwi. Kiedy światło oświetliło drogę, zobaczyliśmy na niej trzech mężczyzn, wszyscy ze strzelbami myśliwskimi i ubrani jakby na polowanie. Łapa trafiła jednego z nich w ramię, a ten zatoczył się i upadł trzymając w miejscu, w którym dostał.
                Dwóch pozostałych nie było dłużnych i wystrzeliło w naszą stronę. Schowaliśmy się za autem i usłyszeliśmy tylko dźwięki pocisków przebijające blachy samochodu. Krystian i Marek odwrócili się i zaczęli walczyć z zombie, które były tuż za nami. W tym czasie cała reszta oddawała strzały. Jedna z kul myśliwych drasnęła Miczi w ramię, więc ta schowała się bardziej i zaczęła przeładowywać broń. Trójka mężczyzn zajęła pozycję przy płocie i stamtąd oddawała co chwilę strzały. Sytuacja była nieciekawa, zombie z tyłu, ocalali z przodu, a huk strzałów mógł zwabić w tą okolicę jeszcze więcej trupów.
                Co najgorsze z przodu również zaczęły nadchodzić zombie, które wychodziły z stodoły i człapały powoli w naszą stronę. Strzelałam tuż przy Łapie, ale mężczyźni mieli lepsze pozycje i po prostu trzymali nas blisko aut. Jeżeli ktoś próbował odchodzić w lewo i prawo to ci machinalnie oddawali tam parę strzałów i trzymali nas w jednym miejscu. Mieli nas w pułapce, bo zombie nadchodziły z każdej strony i w końcu oprócz strzelania w oprawców, musieliśmy też używać broni białej do zabijania zombie.
                Irek kucnął przy nas i wychylając się oddał parę strzałów.  Nagle odezwał się do Łapy.
- Słuchaj mam plan, musisz mi tylko pomóc, a załatwię ich – krzyczał, próbując być głośniejszy od chaosu panującego wokoło.
- Jaki masz niby plan?
- Pobiegnę do przodu i zaatakuje zombie. Wtedy dam się ugryźć i jak zombie mnie powali to zastrzelisz go. Zostawicie mnie i pobiegniecie w stronę domu. Jak myśliwi zaczną was gonić i podejdą do mnie to ich zabije – wytłumaczył, jakby to była najzwyklejsza czynność na świecie i jakby robił ją codziennie.
- Dasz się ugryźć? Pojebało cię? Nie po to cię ratowaliśmy, żebyś się teraz poświęcał! – krzyknęła, a kolejne strzały uderzyły blisko nas.
- Po prostu to zrób, kurwa! – wrzasnął, po czym nie czekając na reakcję pobiegł do jednego z zombie z przodu i złapał go. Nie trzeba było czekać długo. Zombie odwrócił się i ugryzł go prosto w kark. Irek upadł, a Łapa nie wiedząc, co powiedzieć po prostu strzeliła w głowę trupa i patrzyła szeroko otwartymi oczyma na to jak Irek upada, a zombie spada na niego. Nasz nowy towarzysz znieruchomiał i zamknął oczy.
- Co za idiota… - powiedziała Łapa – Tak czy siak musimy się wycofać. Wszyscy! Do tyłu! Przebijcie się do domku!
                Wszyscy posłuchali. Gdy tylko strzały ustały na chwilę, prawdopodobnie w momencie, kiedy myśli postanowili przeładować, całą siódemką ruszyliśmy w stronę domu po drodze zabijając trupy strzałami w głowę. Nie mieliśmy teraz czasu na walkę bronią białą, ale strzelanie też nie było zbyt mądre, bo amunicji nie mieliśmy zbyt dużo. Jeszcze trochę i będziemy musieli uciekać naprawdę daleko. Co prawda myśliwi też wystrzelali dużo nabojów, a nieograniczonych rezerw mieć nie mogli.
                Byliśmy już przy drzwiach, kiedy zobaczyliśmy jak myśliwi przechodzą przez bramę. Tym razem oni zajęli pozycję przy naszych autach, a my uciekaliśmy już do środka i zamykaliśmy za sobą drzwi. Ktoś szybko zapalił latarkę, ale wnętrze wydawało się czyste, przynajmniej w korytarzu wejściowym. To rzeczywiście musiał być domek łowiecki, bo wisiały tutaj głowy różnych zwierząt, niczym trofea. Kolejna salwa strzałów przebijała się przed drzwi i wybiła jedno z okien, ale my byliśmy już w całkiem bezpiecznej pozycji.
                Słyszeliśmy kolejne strzały, ale tym razem z innej broni. Widocznie skończyła się im amunicja do strzelb. W końcu po pięciu minutach wszystko ucichło. Nie wiedzieliśmy jednak, czy dom nie ma innych wejść, więc dalej czekaliśmy w holu, bojąc się podejść do okna. Serce biło mi jak szalone i czułam, że zaraz nie wytrzymam. Teraz słychać było tylko odgłosy naszych, mieszających się oddechów.
                Nagle jednak do serenady naszych oddechów dołączył nowy dźwięk. Kroki na werandzie domu. Wszyscy wymierzyli w stronę drzwi, ale zamiast prób wyważania, lub czegoś podobnego, usłyszeliśmy pukanie. Młoda i Marty przycisnęły się bliżej ściany przestraszone, a reszta wciąż celowała. W końcu drzwi się otworzyły ze skrzypnięciem, a stanął w nich nie kto inny jak Irek. Gdy nas zobaczył podskoczył lekko.
- Jezu Chryste, ależ mnie wystraszyliście – powiedział zamykając za sobą drzwi. W ręku trzymał strzelby myśliwych.
                Nie wiem kto zdziwił się bardziej na jego widok. Wszyscy chyba równie mocno otworzyli usta i oczy ze zdziwienia.
- Ty żyjesz? – zapytała cicho Łapa.

- Jasne, że żyje. Mówiłem, że jestem wyjątkowy prawda? – powiedział szczerząc się – Ale przyznam, że przyda mi się pomoc. Chodźcie do któregoś pokoju i pomóżcie mi zatamować krwawienie. No co tak stoicie? Proszę was, głupio by było zginąć od wykrwawienia się – Gdy to powiedział minął nas i otworzył pierwsze z drzwi. W milczeniu poszliśmy za nim.

wtorek, 10 marca 2015

Rozdział 23: W proch się obrócisz

Rozdział 23, ostatni w tym tomie z perspektywy Erniego. Dzień po tym jak Łapa wraz z resztą uciekły wydarzenia zwolniły, ale czy na pewno. Dziara wciąż chce się pozbyć Karła i planuje wykorzystać do tego Bobra oraz coś, o czym jeszcze nie wiemy. Jak się ostatecznie zakończy Plan Dziary? Czy uda mu się wyjść korzystnie z tej sytuacji? Zobaczycie w tym rozdziale, zapraszam do czytania i komentowania :)

----------------------------------------------

Rozdział 23 (Erni): W proch się obrócisz


                Gdy tylko się obudziłem sięgnąłem po dzbanek z wodą i pociągnąłem parę solidnych łyków. Czułem się okropnie, chociaż wyspanie się w wygodnym łóżku znacznie poprawiło moją kondycję. Sama podróż i zasadzka były wykańczające, a wczorajsze pasmo zdarzeń po prostu mnie dobiło. Śmierć Daliona i Smroda, atak na Dziarę, ucieczka Łapy, Magdy i Miczi, to wszystko stało się w przeciągu paru godzin. Teraz nasza drużyna była osłabiona. Nie byłem do końca pewien, czy dalej mogłem się do niej zaliczyć, bo w końcu teraz moim miejscem na ziemi był Toruń, ale gdyby Bobru miał stąd odejść to prawdopodobnie poszedłbym z nim. Prawdopodobnie.
                Wstałem i ubrałem się wyglądając za okno. Pogoda była ładna, po chmurach nie było widać śladu, co mnie ucieszyło. Otworzyłem okno, żeby wpuścić trochę powietrza i wyjrzałem na Plac Główny. Krzątało się tam teraz sporo ludzi, którzy ustawiali drewniany podest. Bobru wspominał mi coś o jakiejś uroczystości więc nie zdziwiło mnie to specjalnie. Postanowiłem się przejść. Zszedłem po schodach na dół i ruszyłem do wyjścia raźnym krokiem. Moja twarz nie wyglądała aż tak źle, a poza tym mało mnie interesowała opinia innych ludzi. Mam prawo do wyglądania jak wyglądam szczególnie po tym, co przeżyłem w ostatnich dniach.
                Przed wejściem zauważyłem Dymitra, który palił papierosa. Podszedłem do niego. Jego broda była teraz dłuższa, a on wyglądał na jeszcze bardziej chudego, niż wtedy, kiedy go spotkałem na drodze do Torunia. Uśmiechnął się jednak na mój widok i wyciągnął rękę na przywitanie.
- Już na nogach? – zapytał ironicznie.
- Kiedyś trzeba odespać to całe gówno – odpowiedziałem żartobliwie.
- Słyszałem, że miałeś spore problemy na ostatniej trasie… - zaczął.
- Wiesz co, mam ochotę na piwo, zabierzesz się ze mną i tam pogadamy? – zaproponowałem.
- Jasne! – powiedział z entuzjazmem i gasząc papieros o budynek rzucił go do kosza.
                Szliśmy spokojnie, nigdzie nam się na razie nie spieszyło, a ja miałem ogromną chęć na wypicie piwa. Po prostu tego potrzebowałem. Po drodze spotkaliśmy Mpd, który tłumaczył coś jednemu ze strażników. Gdy nas zauważył skinął głową i zamachał. Odpowiedziałem mu skinięciem i wrócił do rozmowy. Do baru było niedaleko, więc niebawem byliśmy już w mrocznym środku. Teraz jednym źródłem światła były okna przy samym suficie, które wpuszczały do podziemnej knajpy nieco światła.
                Usiedliśmy przy stoliku w kącie i zamówiliśmy po piwie. W barze było dosyć pusto, ale to co zauważyłem nieco mnie zdziwiło. Za ladą, w strojach kelnerek pracowały Ola i Karolina, dziewczyny, które spotkałem na trasie Zbłąkanego Ocalałego. One tak samo jak ja były więzione przez Daliona i jego zgraję. Nie odbiło się jednak to na ich psychice, bo jak Karolina przyniosła nam zamówiony alkohol, to uśmiechnęła się wesoło.
- Więc opowiadaj – poprosił Dymitr biorąc łyk piwa.
                Opowiedziałem mu bez większych szczegółów jak przebiegły moje ostatnie dni . Po skończonej opowieści mój towarzysz gwizdnął tylko z uznaniem.
- No nieźle. Widać jak spotkałeś mnie to nie miałeś takich problemów, co? – zapytał wesoło.
- Oj nie. To był jakiś feralny wyjazd. Od samego początku. Straciłem kumpla i sporo nerwów… - powiedziałem, wspominając Cinka. Zostawało coraz mniej ocalałych, którzy przeżyli Królowy Most. Teraz gdy uciekła Miczi i Łapa to poza mną i Bobrem żył właściwie tylko Gigant.
- Właściwie to nigdy nie opowiadałeś o sobie, nie mieliśmy okazji pogadać – powiedziałem zgodnie z prawdą. Dymitra spotkałem już jakiś czas temu, a teraz coraz bardziej brakowało mi sytuacji, kiedy mogłem pogadać właściwie z każdym. Otaczało mnie coraz więcej obcych osób, więc chciałem nieco poszerzyć horyzonty.
- Och moja historia nie jest specjalnie ciekawa – zaczął – W sumie przed wybuchem tego gówna miałem kapelę rockową, trochę grałem z kumplami po mniejszych klubach. Zespół nazywał się „Witanutka”, kompletny spontan – opowiadał Dymitr zapijając piwem – Śpiewaliśmy po polsku i po rosyjsku, więc często dawaliśmy koncerty w Rosji i właśnie tam jechaliśmy, kiedy zaczęło się to… wszystko.
- Na czym grałeś? – zapytałem zaciekawiony.
- Na gitarze! – odpowiedział z zapałem.
- Wiesz, wydaję mi się, że jakaś gitara w Ostoi jest, jak będziesz chciał to popytam po znajomych –  zaproponowałem.
- Och! Byłoby zajebiście! – ucieszył się brodacz.
- A zawsze poruszałeś się w grupie? – zapytałem jeszcze.
- Bywało naprawdę różnie. Czasem łaziłem sam, ale miałem epizody, gdzie kręciłem się z grupką znajomych. Większość niestety straciłem – przyznał.
- Przykro mi.
- Nie, nie ma sprawy… Taki jest świat. Ty też sporo straciłeś i w sumie każdy z nas traci – ostatnią część powiedział nieco niewyraźnie, bo w ustach pojawił mu się papieros – Ważne, żeby trzymać się razem i mieć kogoś przy sobie. Samotność prowadzi do szaleństwa.
- Masz rację – odpowiedziałem krótko, po czym przeszliśmy na tematy bardziej przyziemne. W tym czasie do baru weszła naprawdę ładna dziewczyna, z długimi, rudymi włosami. Wyglądała groźnie i pięknie zarazem. Dymitr również ją zauważył i spłonął rumieńcem. Widać było, że mu się podobała.
- Idź do niej zagadać, może się do nas dosiądzie – zaproponowałem.
- No nie wiem… - powiedział niepewnie.
- Dajesz, nie bądź cienias – uderzałem na ambicje, chcąc w końcu zobaczyć coś przyjemnego na oczy, a nie tylko śmierć, walkę i trupy.
                Chłopak wstał w końcu i nieśmiało podszedł do baru, gdzie stała teraz ruda. Szturchnął ją nieśmiało, co wywołało uśmiech na mojej twarzy po czym wskazał na nasz stolik. Ta uśmiechnęła się do niego i kiwnęła głową. Po chwili Dymitr wrócił.
- I co? – zapytałem.
- Zaraz tu przyjdzie – powiedział i podrapał się po brodzie.
- To chyba dobrze, co? – zapytałem.
- Mam nadzieję…
                Po chwili dziewczyna dosiadła się do nas.  Miała w ręce kufel piwa, więc zaczynała dzień podobnie. Wyciągnęła do mnie rękę, którą uścisnąłem.
- Natalia, dla przyjaciół Ruda – powiedziała.
- Erni, dla przyjaciół Kiciuś – odpowiedziałem.
- Słodko – skomentowała.
                Dymitr wyraźnie nie wiedział od czego zacząć, więc gdy posłał mi spojrzenie drgnałem, dając mu znak, żeby się w końcu odezwał.
- Eee… a więc skąd się tu znalazłaś? Nie widziałem cię wcześniej – zaczął.
- Mieszkałam tu kiedyś z ojcem. Potem przeniosłam się z nim na Drugi Posterunek, gdzie on jest dowódcą i byłam tam. Teraz zachciało mi się wrócić i pomóc, wiecie kobiece humory – powiedziała chichocząc.
- W sumie też tu niedawno przybyłem, Erni mnie uratował na drodze – opowiedział Dymitr.
- To szlachetne – powiedziała nieco ironicznie – właściwie to wiecie co to za podesty na Głównym Placu? Szykuje się jakaś impreza? – zapytała.
- Z tego co wiem, odbędzie się coś na kształt apelu – odpowiedziałem.
Ruda wzięła łyk piwa i wytarła pianę z ust.
- Brzmi nudnie…
- Czasem trzeba – dodał Dymitr.
                Rozmowa szybko zeszła na luźniejsze tematy. Okazało się, że Rudą przywiózł to Bobru i kiedy dziewczyna dowiedziała się, że jesteśmy jego przyjaciółmi to ucieszyła się. Z tego co zdążyłem zauważyć, była jego fanką. W barze zaczęło się robić tłoczno i głośno, więc przybliżyliśmy się do siebie twarzami, żeby się lepiej słyszeć. W tłumie jedzących śniadanie, pijących poranną kawę bądź też herbatę, a także takich, którzy zaczynali dzień alkoholem jak my, dojrzałem Giganta. Brakowało mi obecności Karola, kiedy byłem na wyjeździe, a także gdy wróciłem i dowiedziałem się, że jest w więzieniu i gdy widziałem go teraz swobodnie poruszającego się po mieście to ucieszyłem się. Pomachałem do niego i gdy ten podszedł przywitaliśmy się.
- Tak z rana? – zapytał rozbawiony, patrząc na szklanki piwa, przekrzykując się przez gwar panujący w lokalu.
- Miałem ostatnio ciężkie dni – odpowiedziałem.
- W sumie ja też… zaraz się do was dosiądę.
                Po chwili Gigant dosiadł się do nas z kuflem piwa i szybko przedstawił się Natalii. Ta była jeszcze bardziej zachwycona.
- Przepraszam, za ekscytację, ale muszę przyznać, że ten wasz Bobru to bardzo ciekawy człowiek. Nazwalibyście go dobrym dowódcą? – zapytała.
- Raczej tak. Bez niego byśmy tu nie byli – odpowiedziałem.
- Ja też mu zawdzięczam bardzo dużo – stwierdził Gigant.
- Ja w sumie nie zdążyłem go dobrze poznać. W końcu spotkałem najpierw Erniego, ale wydaje mi się, że jest dobrym człowiekiem, w końcu uwolnił mnie z więzienia – dodał Dymitr.
                Nagle z zewnątrz dało się słyszeć próby megafonu. Apel miał się zacząć już niedługo. W barze zrobiło się aż ciszej, jakby wszyscy nasłuchiwali ledwo słyszalnego w podziemiach „raz raz, próba”.
- Chyba będziemy musieli się tam przejść. To może być ciekawe, jeżeli do apelu dołączą egzekucję – stwierdziłem.
- Egzekucję? – zapytała zaciekawiona Ruda.
- Tak. Jeden z towarzyszy Bobra, którego poznał on w drodze… - zacząłem.
- Był pieprzonym kanibalem i chciał mi zjeść nogę – dokończył dobitnie Gigant.
- Tak mniej więcej – ciągnąłem opowieść widząc, że Rudej się podoba. Wziąłem łyk piwa – W sensie był kanibalem, ale z tego co słyszałem poza tym, że zabił paru ludzi Łapy i okaleczył ciebie Karol, to uratował tez parę razy życie ekipy z Potwora. Tak Łowca nazwał swojego tira – wytłumaczyłem Natalii, gdy ta spojrzała nieco zdezorientowana.
- A potem zabił Natalię – dodał Gigant i szybko wytłumaczył, że była kiedyś inna Natalia, którą Bobru kochał, a która została zabita na ulicach Torunia.
- To było na samym początku i właściwie dlatego Bobru nigdy nie polubił tego miejsca. Nawet jeżeli mówi inaczej, to ja go znam i wiem, że zawsze gdy zostaje sam na sam z myślami to wraca do tej sytuacji. Podejrzenia wskazują Jakuba, ale niektórzy też mówili, że to… Łapa – powiedziałem.
- Sam nie wiem – stwierdził nieco niepewnie Gigant.
- Teraz już się nie dowiemy. Nie wiem czy słyszałeś, ale Łapa, Magda oraz Miczi, a możliwe, że ktoś jeszcze, uciekli wczoraj z Ostoi – powiedziałem, bekając po wypitym piwie.
- Uciekły? Jak Bobru to przyjął? – zapytał.
- Pewnie będzie przybity, w końcu nawet ja widziałem, że polubił tą dziką dziewczynę – wtrącił się Dymitr.
- Mówicie, o takiej czarnowłosej, ubranej na czarno dziewczynie? Chyba widziałam ją, jak tu przyjechałam. Witała się z Bobrem – odpowiedziała nieco nieprzytomnie Ruda, jakby próbowała sobie przypomnieć, co tak właściwie się wtedy stało.
- Tak, to na pewno ona – stwierdził Gigant.
- Ja tam jej nie lubiłem, więc tęsknić nie będę – dodałem. Wciąż pamiętałem ciało swojego brata pod mostem w Królowym Moście. To była jej sprawka i chociaż później Bobru zgodził się z nią na sojusz to nigdy nie mogłem jej do końca wybaczyć.
                Nagle usłyszeliśmy głos Szeryfa, dobywający się z zewnątrz, wzmocniony przez megafon.
- Chyba czas na nas – powiedział Dymitr i podniósł się. Ruda, Gigant i ja również wstaliśmy i skierowaliśmy się do wyjścia.
                Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie było teraz mnóstwo ludzi. Na podwyższeniu stał Bobru, Szeryf, Karzeł, ksiądz Jan oraz postać z workiem na głowie, która była związana. Karol oraz Dymitr wymienili jakieś słowa pokazując sobie księdza, ale nie skomentowali tego na głos, więc nie pytałem nawet o co chodzi. Prawdopodobnie zastanawiali się dlaczego nie ma Józefa, ale nie chciało mi się teraz o tym opowiadać. Ten apel zapowiadał się ciekawie, jeżeli miał być połączony z egzekucją Jakuba.
                Dołączyliśmy do tłumu i stanęliśmy po prawej stronie, żeby być całkiem blisko sceny, a zarazem nie być w centrum uwagi. Ceremonia rozpoczęła się, kiedy usłyszeliśmy w głośnikach głos Jana.
- Myślisz, że to może być on? – zapytał niedowierzając Dymitr.
- Na to wygląda… - odpowiedział Gigant.
- Możecie powiedzieć, o czym tak zażarcie dyskutujecie? – zapytałem.
- Chyba jest ze mną coś nie tak, ale ten ksiądz wygląda dokładnie tak samo jak dowódca Gangu, którego spotkaliśmy na moście między Czwartym Posterunkiem a Toruniem – wytłumaczył Gigant. Właściwie to nie zdziwiłoby mnie to, gdyby Dziara współpracował z Gangiem, ale podobno ich dowódca nie żył już, co wytłumaczyłem szybko reszcie.
- Sam już nie wiem – stwierdził Gigant patrząc na scenę, gdzie Jan przekazał głos Bobrowi.
- Ja również was witam, dzisiaj zastąpię Dziarę jako kapitan Czerwonych Flar i będę się starał pomóc wam w ubezpieczaniu tego apelu – powiedział dosyć pogodnym głosem. Przez tłum przeszła fala szeptów. Z bliska dało się usłyszeć, że ludzie pytają co z Dziarą i dlaczego Bobru go zastąpił na tak ważnym wydarzeniu.
- Nie wiem czy słyszeliście – podjął Bobru – ale Dziara został zaatakowany wczorajszego wieczora. Jego stan jest stabilny, ale poleży trochę w szpitalu i w tym czasie ja przejmę jego obowiązki. Jeżeli kogoś interesuje posada Czerwonej Flary to przeprowadzam nabór i chętnych zapraszam do Kwatery Głównej. Przypominam, że aktualny skład Czerwonych Flar to ja, Dziara, Pablord, Mateusz, Maciek, Agnieszka, Wiktoria oraz Filip. Szukamy dwóch nowych osób, które zasilą nasze szeregi, żeby Ostoja pozostała miejscem takim jak jest teraz, a nawet lepszym – wyrecytował Bobru. Myślałem, że poradzi sobie nieco gorzej z wystąpieniem przed tak dużą publiką oczekującą od niego wielu rzeczy, ale radził sobie całkiem nieźle i mówił swobodnie i z przekonaniem.
                Gigant uśmiechnął się.
- Myślicie, że jest szansa, żebym się dostał? – zapytał jakby sam siebie, chociaż pytanie było skierowane do nas.
- Jak Bobru jest tak wysoko, myślę, że nie będziesz miał z tym najmniejszych problemów – powiedziałem.
- Ja chcę dodać od siebie, że dalej pracujemy nad sprawami ostatnich incydentów  w Ostoi – włączył się do rozmowy Szeryf – i postaramy się złapać sprawców. Niestety podejrzewamy, że osoby odpowiedzialne za zdarzenia z ostatnich tygodni w Ostoi zbiegły i ze złapaniem ich będzie pewien problem, ale postaramy się ich złapać nawet poza granicami Ostoi – zapewnił i oddał megafon Janowi, który zaczął czytać przypowieść z Pisma Świętego.
                Cały plac milczał, chociaż gdzie nie gdzie dało się słyszeć szepty. Ludzie dyskutowali, a propos ostatnich zdarzeń i nie dało się ukryć, że każdy miał swoje zdanie. Jakaś para stojąca obok naszej grupy przeklinała Karła i jego ostatnie działania, a z kolei dwóch starszych mężczyzn stojących na lewo od nas domagało się stracenia Dziary zaraz obok Jakuba.
                W końcu po paru historiach opowiedzianych przez Jana, ten przekazał głos Karłowi. Wojciech stanął na przedzie i zaczął mówić.
- Przejdę teraz do mniej przyjemnej części całego tego apelu, chociaż dla wielu może ważniejszej i bardziej ciekawej – zapowiedział po czym podszedł do więźnia – Za chwilę ten oto człowiek za wszystko co zrobił zostanie powieszony publicznie, ku przestrodze innych przestępców, którzy chcą zniszczyć naszą społeczność. Moim zadaniem jako waszego dowódcy jest pilnowanie porządku i postaram się dopełnić swojej roli. Ten człowiek jest oskarżony o liczne morderstwa przed pojawieniem się w Ostoi oraz w samym kompleksie. Dodatkowo jest podejrzany o kanibalizm oraz ucieczkę z więzienia. Czas z tym skończyć – to mówiąc sięgnął ręką, żeby rozwiązać worek na jego głowie i go uwolnić, ale w tym momencie przerwał mu Jan. Ksiądz podszedł i szepnął coś do niego. Ten spojrzał nieco zdziwiony najpierw na niego, a potem na Bobra.
                Obserwowaliśmy całą sytuację wraz z innymi z lekkim niepokojem, a po chwili zauważyliśmy, że Karzeł rozcina więzy krępujące ręce Jakuba i uwalnia go. Następnie poprowadził go na podest, gdzie ustawiono prowizoryczną szubienicę, ale coś nie pasowało. Jakub szedł bardzo nienaturalnie, jakby nie miał sił i widząc to sięgnąłem odruchowo po pistolet. Coś było nie tak. Nie zareagowałem jednak głośniej, a mogłem. Po prostu obserwowałem jednak, jak pozostali ludzie, a teraz była tu praktycznie cała Ostoja nie licząc ludzi pilnujących barykad, chorych oraz tych, których to kompletnie nie obchodziło. Zapadła cisza, kiedy Jakub był ustawiany na podeście i Wojciech sięgnął do worka przykrywającego jego głowę i go odsłonił.
                Wtedy, nawet z daleka, dało się zauważyć coś strasznego. Twarz Jakuba wyglądała jeszcze gorzej niż zazwyczaj. Pomarszczone oblicze zamiast normalnego koloru było sine i po chwili dało się wywnioskować, że Jakbu już nie żył. Był zombie. Nikt nie zdążył jednak zareagować i po chwili wszyscy wydali z siebie głośne „oooch…”, kiedy zombie kanibala wgryzło się w szyję zaskoczonego dowódcy Ostoi i uwolniło falę czerwonej jak wino krwi. Pierwszą osobą, która zareagowało był Bobru, ale było już oczywiście za późno. Karzeł upadł tarzając się w kałuży własnej krwi, a zombie nie zaprzestało uczty.
                Bobru wyciągnął pistolet i wymierzył w głowę trupa oddając jeden, celny strzał. Wszyscy na około zaczęli panikować, a ja nie wiedziałem co się dzieje. Niektórzy zaczęli odbiegać w panice do tyłu popychając całą naszą grupę, ale nie łatwo było się przebić przez Giganta. Szeryf stał z szeroko otwartą buzią nie mogąc uwierzyć w to co się stało, ale wtedy stało się coś jeszcze bardziej zaskakującego. Bobru wskazał palcem księdza. Z racji iż miał w rękach megafon krzyknął.
- To twoja sprawka. Ty uwolniłeś zakładnika i dałeś mu zginąć! – ryknął tak przerażająco, że niektórzy dołączyli się do uciekających. Szeryf podbiegł do Karła próbując go uratować, ale wiedział, że nic już nie zdziała. Zombie ugryzł Wojciecha prosto w szyję. Nie było ratunku. Bobru nie czekał. Wymierzył w Jana i strzelił parę razy. Wszyscy zamilkli i było słychać dokładnie, gdy ciało księdza upadało na drewnianą posadzkę. Rozpętał się prawdziwy chaos.