niedziela, 30 sierpnia 2015

Rozdział 12: Cichy krzyk

Rozdział 12, kolejny z perspektywy Olafa. Po tym co stało się z Feline Olaf musi działać i spróbować ją odbić. W jaki sposób to zrobi i czy da radę? Zapraszam do czytania, a potem proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym.

POV:
Rozdział 12 - Olaf - Dzień 6-7
Bobru - Dzień 6-7 - Bobru wrócił z Drugiego Posterunku i jest na terenie Ostoi
Irek - Dzień 6-7 - Wraz z resztą pomaga Benowi w przygotowaniach do spotkania

---------------------------------------

Rozdział 12 (Olaf): Cichy krzyk


                Gdy obudziłem się następnego dnia czułem się źle. Brzuch znowu dawał o sobie znać, a każde wspomnienie o tym, co stało się przedwczoraj sprawiało, że nie chciałem się ruszać z łóżka już do końca moich dni. Wiedziałem jednak, że Złomiarze prawdopodobnie nie zabiją Feline tak szybko, bo była zbyt ważna w okolicy, żeby ją po prostu zabić. Będą ją torturowali i męczyli, ale oszczędzą ją. Znałem ich całkiem dobrze.
                Chociaż ludzie z Ostoi, którzy wydają się wiedzieć dużo o relacjach osób z okolicy, mogą myśleć inaczej to z pewnością nie wiedzą o tym, że nasza walka z Złomiarzami trwała znacznie dłużej od ich. Właściwie mało kto wiedział ile razy to miejsce było przez nich atakowane i to bezskutecznie. Teraz nie miałem pojęcia, co właściwie mogę zrobić. Musiałem szybko podjąć decyzję, co robić dalej. Spotkanie w Inowrocławiu miało się odbyć już jutro. Jadąc tam postawiłbym wszystko na jedną kartę i zaufał ludziom z Inowrocławia w tym, że pomogą mi odbić Feline, ale nie byłem pewien czy jestem zdolny do takiego ryzyka. Była też opcja żebym po prostu zebrał ludzi i zaatakował najbliższy posterunek Złomiarzy, który był całkiem niedaleko, ale wtedy prawie na pewno zostawiłbym obóz bez opieki, a to mogłoby się skończyć tragicznie.
                Podniosłem się w końcu i odświeżyłem w misce z wodą. Usłyszałem pukanie do drzwi i po chwili zobaczyłem Grześka.
- Mogę zająć chwilkę? – zapytał, wchodząc bez pozwolenia.
- Czego chcesz? – zapytałem chrapliwym głosem.
- Opatrzeć rany, jak zwykle przyjacielu – stwierdził podchodząc do mnie.
                Nie odpowiedziałem. Po prostu zdjąłem koszulkę i usiadłem na łóżku. Westchnąłem ciężko. Podczas gdy Grzesiek sprawdzał stan mojej rany i przemywał ją przyniesioną wodą i szmatkami, ja patrzyłem nieobecnym wzrokiem w ścianę.
- Się porobiło, co? – zapytał siadając obok.
- Daj spokój… - szepnąłem.
- Nie martw się. Odbijemy ją – zapewnił. Wieści szybko się rozchodziły, jeżeli wiedział już o wszystkim nawet doktor.
- Jak nastroje w obozie? – zmieniłem temat.
- Różnie. Niektórzy nie mają do ciebie nic, ale jest grupka, która po prostu jest pewna, że zabiłeś lub sprzedałeś Feline  Złomiarzom, żeby przejąć władze nad naszym obozem i ogólnie planowałeś to od dawna – opowiedział.
- Skurwysyny. Niewdzięczne skurwiele – zakląłem.
- Niestety – odpowiedział.
- Kto? – zapytałem.
- Kto jest najgłośniejszy? Kuba i jego kumple, to chyba nie jest zbyt duża niespodzianka? – odpowiedział.
                Grupa ludzi, o której wspomniał, od zawsze miała lekceważący stosunek do reszty ludzi w obozie, ale trzymali pewien poziom i nie przekraczali granic. Teraz chcieli wykorzystać sytuację i nie chciałem im na to pozwolić.
- Jeżeli nie zgniotę tego w zarodku, to cały obóz może upaść – powiedziałem.
- To zrób coś – powiedział stanowczo Grzesiek.
Oczyszczanie rany zajęło jeszcze trochę bo Grzesiek musiał wrócić do swojego gabinetu po specjalną maść, która po nałożeniu na obrzęk sprawiała, że czuło się przejmująco ciepło, które rozkosznie rozciągało się po całym, bolącym obszarze. W końcu zabandażował mi to i ładnie zawiązał, po czym wyszedł i zostawił mnie samego.
                Ubrałem się i postanowiłem opuścić w końcu swój pokój i porozmawiać z paroma osobami o tym, co należy teraz zrobić, chociaż sam nie byłem tego pewien. Przed gabinetem Feline stało parę ludzi i gdy mnie zobaczyli zareagowali różnie – jedni wydawali się cieszyć, a drudzy otwarcie spoglądali na mnie z nienawiścią. Minąłem ich i wszedłem bez pukania do kwatery Feline. Za biurkiem siedział Krzysiek, tymczasowy zastępca, oraz paru strażników.
- Olaf! W końcu wstałeś, dzięki stary – powiedział na przywitanie. Widać było na jego młodej twarzy wory pod oczami oraz pogłębione zmarszczki, który musiały oznaczać, że tej nocy nie spał.
- Każ tu przyprowadzić Kubę – powiedziałem siadając niedaleko niego.
- Po co? – zapytał, ale gdy zobaczył mój zniecierpliwiony głos to natychmiast wykonał rozkaz.
Czekaliśmy około dziesięciu minut, aż strażnicy przyprowadzą swojego towarzysza, ale w końcu zobaczyłem obitą przeze mnie twarz przepełnioną grymasem złości. Strażnicy trzymali go za ręce żeby nie pozwolić mu zrobić niczego głupiego.
                Podszedłem do niego tak blisko, że czubki naszych nosów prawie się stykały.  Chociaż dalej zgrywał twardziela, to widziałem na jego twarzy coś wyglądającego jak nasionko strachu, a ja byłem doskonałym ogrodnikiem, który z takiego czegoś potrafił stworzyć ogromny ogród.
- Przestaniesz w końcu pajacować i nam pomożesz? – zapytałem.
- Nie mogę na ciebie patrzeć – wycharczał.
- To nie patrzy pedale, tylko nam pomóż. Nasz obóz jest mały i nie możemy sobie pozwolić żeby w tak ciężkiej chwili był jeszcze mniejszy. Ale skoro masz taki problem to nie ukrywam, że będę musiał cię ukarać i to natychmiast, bo jestem kurewsko wkurzony na cały świat i taki wypierdek jak ty na pewno nie zasługuje na moją uwagę, szczególnie jak nie chce mi pomóc – powiedziałem prawie na jednym oddechu ciągle patrząc mu w oczy. Widziałem w nich coraz to większe zwątpienie w własne siły oraz strach.
- I co mi zrobisz? – zapytał.
- Zabiję cię – powiedziałem takim tonem, że usłyszałem jak jego kiszki skręcają się ze strachu.
                Wszyscy obserwowali tę sytuację w milczeniu, ale ja wiedziałem, że już wygrałem.
- Dobra ogarnę się – obiecał Kuba.
- Świetna decyzja Jakubie, szkoda, że zmarnowałeś na nią tyle naszego cennego czasu. Teraz jednak do rzeczy – zacząłem, odwracając się do reszty, a przy okazji wypuszczając mojego wroga z rąk strażników – Feline została porwana przez Złomiarzy. Dobrze widziałem, kto dowodził tą grupą i dobrze znacie tę osobę. To Kamil, skurwiel jakich mało – kontynuowałem.
Ludzie słuchali mnie z uwagą, chociaż była tu aktualnie nieduża grupa, to wciąż była to grupa, którą musiałem zebrać i przekonać do swoich pomysłów.
- Musimy odbić Feline, ale nie damy radę zrobić tego tylko z naszymi ludźmi. Musimy poprosić o pomoc inny obóz. Idealna okazja będzie w Inowrocławiu, gdzie jutro zaczyna się Wielkie Spotkanie Ocalałych! Dlatego będę chciał rozdzielić nas pomiędzy miejscami, tak żeby chronić ten obóz i wysłać delegacje na spotkanie. Tam jestem pewien, że uda mi się zdobyć poparcie w sprawie ostatecznej walki z Złomiarzami. Czas ich w końcu wygonić z tych ziem, jeżeli mamy tu żyć spokojnie – poczułem się podczas przemawiania niczym dowódca, co nie do końca mi się podobało, bo takiej roli nie chciałbym się podejmować, ale wyjątkowo musiałem.
                Chociaż ludzie stojący wokół mnie nie krzyczeli entuzjastycznie, to widać było w ich oczach coś na kształt płomyka nadziei. Miałem nadzieję, że dam radę ich zmotywować do działania i razem pokonamy przeciwności losu, które przed nami się pojawiły.
- Więc jaki jest plan? – zapytał nieśmiało Krzychu.
- Plan jest taki, że biorę ze sobą trójkę ludzi i jedziemy do Inowrocławia. Wiem, że nie słyszeliście za dużo o tym planie, ale uwierzcie mi, że to jest dokładnie to, co planowała zrobić Feline. Wyjedziemy dzisiaj późnym wieczorem, a reszta zachowa wyjątkową ostrożność. Żadnych buntów, zwiadów i wyściubiania nochala poza granicę obozu. Zapasy mamy i będziecie musieli się tu utrzymać. A my postaramy odbić się Feline – przedstawiłem zarys planu.
- Nie lepiej zaatakować najbliższy obóz Złomiarzy? Może akurat znajdziemy tam Feline? Przecież ona może nie przeżyć do czasu aż pojedziesz do tego pieprzonego Inowrocławia i wybłagasz o jakąś pomoc – włączył się Kuba.
- Nie lepiej. Stracimy tylko ludzi. Oni nie zabiją Feline. Jest zbyt ważna w okolicy, szczególnie jak dowiedzą się o połączeniu naszych sił z pozostałymi obozami. Ich przywódczyni nie walnie takiego głupiego błędu – zapewniłem – Pytanie brzmi, czy jesteście w stanie mi zaufać?
                Tym razem cisza zapadła na dużo dłużej. Strażnicy, Krzychu i Kuba wymieniali się spojrzeniami. Bałem się nieco ich reakcji, bo jeżeli nie będą chcieli współpracować to mogłem mieć spore problemy, ale wierzyłem, że tym razem udało mi się ich przekonać. I miałem rację. Wszyscy powoli zaczęli kiwać głowami na znak zgody. Nawet Kuba, który patrzył na mnie spode łba kiwnął zdecydowanie głową. Uśmiechnąłem się szeroko.
- No to działamy! – powiedziałem.
Przez następne godziny zajmowałem się tyloma rzeczami, że ciężko było je zliczyć. Zebrałem wszystkich ludzi w stołówce, a było ich prawie pięćdziesiąt i powtórzyłem to samo, co w kwaterze Feline. Przekazałem oficjalnie dowództwo Krzyśkowi i razem z nim wydałem każdemu mężczyźnie w obozie broń i zestaw amunicji. Przekazałem dokładne instrukcje co mają robić, a czego mają unikać podczas mojej nieobecności. Po tym zająłem się barykadowaniem budynku od środka, zostawiając tylko jedno wejście, które było chronione przez czterech, wydzielonych do tego, strażników.
                Następnie poszedłem zjeść obiad, prawdopodobnie ostatni porządny posiłek przed wyjazdem. Siekiera tym razem nie robił mi problemów i przygotował naprawdę solidną porcję, którą najadłem się po brzegi. Czas leciał nieubłaganie, a ja dalej musiałem przygotowywać rzeczy. Przekazałem klucze do zbrojowni Krzychowi i kazałem mu ich pilnować jak oka w głowie. Później naprawiałem i przestawiałem wiele rzeczy prze generatorze, żeby całkowicie odciąć światła na zewnątrz i aktywować napięcie w płocie. Gdy zakończyłem to wszystko usiadłem na ławce przed szpitalem i odpaliłem papierosa obserwując zachód słońca.
                Byłem dumny z tego co zrobiłem, chociaż zmęczenie dawało się we znaki, a wiedziałem, ze lada chwila będę musiał wybrać osoby, które ze mną pojadą i przygotować auto. Czerwony blask promieni słonecznych przykrywał cały świat całunem, rzucając nieco ponure cienie, które pokryły cały plac przed naszym budynkiem. Obserwowałem cień wypuszczanego z ust dymu i myślałem, czy zrobiłem wszystko, żeby obóz był gotowy na ewentualny atak. Zastanawiałem się też, czy na pewno uzyskamy jakąś pomoc od osób, które będą na spotkaniu, ale jeżeli naprawdę chciały włączyć nasz obóz do swojego to miałem nadzieję, że nie będzie z tym większych problemów.
                Za ogrodzeniem, które na razie było wyłączone, chodziły zombie. Przypomniałem sobie Zszytego, którego zabiłem w drodze do Ostoi i ciarki mnie przeszły po plecach. Ta grupa była tak okrutna i straszna, a co najgorsze zaskakująca, że nie wiedziałem na co tak właściwie mam się przygotować. Podejrzewałem, że nawet teraz przed ogrodzeniem mógł się chować jeden z wrogów, ale nie miałem sił, żeby tego sprawdzić i zresztą miałem nadzieję, że Zszyci nie wiedza jeszcze, że my o nich wiemy, przez co będą obserwować zamiast atakować.
                W końcu zdecydowany na to, co chcę zrobić poszedłem znaleźć osoby, które chciałem ze sobą zabrać. Sam nie wiedziałem, co mną kierowało, gdy podszedłem do Kuby i poprosiłem go o pojechanie ze mną, wraz z dwoma kumplami. Byłem teraz zdany na ich łaskę, a dodatkowo osłabiałem obóz o trzech solidnych obrońców, ale wiedziałem, że jeżeli misja ma mi się udać to tylko i wyłącznie przy pomocy tej trójki. Znalazłem ich w jednym z pokoi, gdzie grali w karty.
- Jedziemy – powiedziałem bez ogródek.
Zobaczyłem zdziwienie na ich twarzach.
- Gdzie? – zapytał głupio Kuba.
- Przecież dobrze wiesz gdzie. Pakujcie się i za piętnaście minut wyjeżdżamy. We czterech – stwierdziłem i wyszedłem nie czekając na ich dalszą reakcję.
                Zastanawiałem się, czy mnie posłuchają, ale całe szczęście po parunastu minutach zobaczyłem jak wspólnie opuszczają budynek. Byłem świadkiem sceny, jak młoda dziewczyna z naszego obozu, o imieniu Kasia całuje na pożegnanie Kubę. Miłość kwitnie, pomyślałem. Gdy pożegnania się skończyły, a drzwi szpitala zostały zamknięte, zaczęliśmy sprawdzać ostatnie rzeczy w naszym aucie. Paliwo, zapasy i cała reszta była gotowa, więc w końcu wsiedliśmy. Kuba zasiadł na miejscu kierowcy, ja na prawo od niego, a jego kumple usiedli z tyłu.
                Wyjechaliśmy zamykając za sobą bramę i totalnie olewając zombie, które zbierały się w pobliżu. Ruszyliśmy do przodu, a ja patrzyłem przez szybę na nasz obóz i uśmiechnąłem się z zadowoleniem. Wyglądał teraz na całkowicie opuszczony, bez żadnych śladów tego, że w środku ukrywa się czterdziestu ludzi. Budynek zniknął jednak dosyć szybko, a my labiryntami uliczek powoli opuszczaliśmy Płońsk w drodze na Inowrocław. Nie wiedziałem dlaczego, ale miałem wyjątkowo dobry humor, chociaż wiedziałem, że sytuacja jest całkiem beznadziejna. Feline była uwięziona, a Złomiarze mieli ogromną przewagę w naszej wojnie. Co gorsza byli też Zszyci.
                Wyjechaliśmy z Płońska i jechaliśmy powoli i spokojnie, żeby nie ściągać na siebie zbyt dużej uwagi. Wiedziałem, że mogło tu się kręcić mnóstwo wrogów, a do Inowrocławia mieliśmy podobną trasę do przejechania jak do Torunia. Pierwsza godzina jazdy była całkowicie spokojna, nie licząc małej grupki zombie, którą musieliśmy wyminąć na drodze. Całe szczęście trupy jadły coś na poboczu i nie były zbytnio zainteresowane naszą obecnością. Po jakimś czasie stanęliśmy na chwilę wysikać się i rozprostować kości. Była to idealna decyzja, bo zgasiliśmy do tej akcji samochód, a po chwili usłyszeliśmy dźwięk silnika.
- Padnij! – krzyknąłem i momentalnie wszyscy wskoczyliśmy w okoliczne krzaki. Byliśmy akurat na spokojnym poboczu, gdzie po jednej stronie był las, a po drugiej pole. Co prawda nasze auto stało na widoku, ale przy odrobinie szczęścia i odpowiedniej prędkości jazdy, osoby, które były w pobliżu mogły nas nawet nie zauważyć przejeżdżając obok.
 Czekaliśmy w całkowitej ciszy licząc na to, że nic się nie stanie. Miałem pistolet w ręce i byłem gotowy do bronienia się. Auto zdecydowanie nadjeżdżało z lewej strony, czyli ze strony, w którą mieliśmy jechać i staraliśmy się je znaleźć wzrokiem, ale nie było to łatwe. Chociaż droga była prosta to ocalali, którzy tam jechali musieli być tak sprytni jak my i nie używać świateł. Z drugiej strony nie chcieli, żeby ich widziano, więc prawdopodobnie też się czegoś bali. To dało mi jako taką nadzieję, że to nie byli Złomiarze.
                Po chwili z lewej strony wyjechał terenowy, czarny wóz. Jechał powoli i przekląłem kiedy zauważyłem, że zatrzymuje się przy naszym aucie. Kuba już chciał wstawać, ale zatrzymałem go dając znak, żeby się nie ruszał. Musieliśmy zobaczyć z kim mamy do czynienia, zanim cokolwiek zrobimy. W aucie nagle zapaliło się światło i zauważyliśmy trzy osoby. Było to trzech mężczyzn. Jeden z nich był starszy ode mnie, widać było spore pasma siwizny na jego włosach. Drugi z nich, był zdecydowanie charakterystyczny – ładnie ubrany, z czarną, bujną czupryną oraz lekko zgarbioną postawą. Ostatni, który jak zauważyłem teraz, był związany, miał wytatuowane ręce i sprawiał wrażenie typowego mięśniaka.
                Wysiedli z samochodu i zaczęli się krzątać przy naszym wozie. Nagle ten najstarszy się odezwał.
- Damian jak widzisz przeżycie trzech dni nie będzie ciężkie, jak nawet na zwykłej drodze stoi sobie działające auto.
- Nie zasłużyłem na wygnanie. Te skurwiele z Ostoi nas zniszczą. Zobaczycie – próbował się bronić utatuowany.
- To już jest tylko i wyłącznie decyzja Bena. Na pewno nie twoja – wtrąci się garbaty.
- I co? – zapytał żałośnie mięśniak – Zostawicie mnie nawet bez pierdolonej broni?
- W Inowrocławiu siałeś zniszczenie przy użyciu pięści, więc tutaj też sobie dasz radę… - stwierdził siwiejący mężczyzna – Zresztą jak mówiłem masz tutaj auto, co daje ci ogromną przewagę.
                Nie mogłem już tego słuchać, a kiedy zobaczyłem, że mięśniak zwany Damianem zostaje uwolniony i podchodzi do auta wstałem i wymierzyłem pistoletem. Cała trójka, która była ze mną zrobiła to samo. Mężczyźni byli całkowicie zaskoczeni. Mięśniak chciał uciec, ale jeden z naszych wystrzelił w górę i ten w panice potknął się o zderzak auta, upadł i znieruchomiał.
- Łapska do góry! – powiedziałem najbardziej bandziorskim głosem jakim potrafiłem.
Obaj mężczyźni grzecznie się nas posłuchali.
- Siadać. Mam do was parę pytań – powiedziałem. Kumple Kuby złapali mięśniaka i go ponownie związali, a ja i mój dotychczasowy wróg patrzyliśmy na ocalałych, którzy bacznie nas obserwowali.
- Nie zabijajcie nas. Nie mamy nic cennego i nie mam również złych zamiarów. Myśleliśmy, że to puste auto, w życiu byśmy go nie wzięli, gdybyśmy wiedzieli, że… - zaczął, ale przerwałem mu odbezpieczając pistolet.
- Zamknij się! Powiedziałem, ze to ja będę zadawał pytania! – krzyknąłem, mając nadzieję, że wystraszyłem ich solidnie.
                W końcu gdy zapadła cisza odezwałem się.
- Jesteście z Inowrocławia? – zapytałem.
- Tak – odpowiedział garbaty – Na mnie mówią Garbus, a mój towarzysz to Konrad. Ten związany mężczyzna  to Damian – dodał szybciej, niż mu zdołałem przerwać.
- Dlaczego go wywozicie? – ciekawość wzięła górę i spuściłem nieco z tonu, szczególnie, że mężczyźni nie wydawali się być specjalnie groźni, a jak byli z Inowrocławia to wręcz powinniśmy ich traktować z szacunkiem. W końcu oni mieli nam pomóc.
- Złamał zasady panujące w obozie, więc wysłaliśmy go na karę – wytłumaczył Konrad.
- Co prawda jego los kompletnie mnie nie obchodzi, ale teraz pojedziecie z nami. Wszyscy. Jestem Olaf i reprezentuje obóz w Płońsku. Chcemy się tam dostać na Wielkie Spotkanie Ocalałych – powiedziałem niskim głosem akcentując każde słowo.

wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział 11: Nowy porządek

Rozdział 11, kolejny z perspektywy Irka. Dosyć ważny rozdział, na który na pewno sporo osób czekało. Jest w nim naprawdę sporo informacji na temat tego co dzieje się w kraju jak i na świecie, oraz sama rozmowa z Benem. Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym.

POV:
Rozdział 11 - Irek - Dzień 5-6
Bobru - Dzień 5-6 - w tym czasie Bobru wraca z Drugiego Posterunku i przeżywa kryzys.
Olaf - Dzień 5-6 - W tym czasie Olaf wraca do Płońska.

-------------------------------------

Rozdział 11 (Irek): Nowy porządek


                Nie wiedziałem co myśleć o całej sytuacji. Człowiek, który przed nami siedział był niepełnosprawny. Jeździł na wózku. Pomimo tego, wszyscy tutejsi mieszkańcy obozu traktowali go z ogromnym szacunkiem i bali się go. Jak niesamowitą osobą musiał być, żeby budzić taki respekt nie potrafiąc wstać o własnych siłach.
- Zanim porozmawiamy, chciałbym poprosić całą resztę o opuszczenie pokoju. Słyszałem już, co nie co o naszych gościach i chciałbym z nimi poważnie porozmawiać na parę tematów – powiedział łagodnym, ale stanowczym tonem.
 Jego ludzie, w tym Garbus i Kacper posłusznie opuścili pomieszczenie i zostaliśmy sami. Zdziwiło mnie to, że mężczyzna się nas nie bał. W końcu mieliśmy broń, a nawet bez niej, jakim problemem byłoby zabicie niepełnosprawnego mężczyzny?
                Ben uśmiechnął się.
- Siadajcie proszę, musimy porozmawiać – poprosił, wskazując nam krzesła otaczające stół. Usiedliśmy wszyscy i czekaliśmy, aż mężczyzna zacznie mówić.
- Jesteście z Torunia, prawda? – zapytał.
- Tak – odpowiedziała Łapa – Właściwie byliśmy. Opuściliśmy obóz jakiś czas temu.
- Moglibyście mi się dokładnie przedstawić? Jestem po prostu ciekaw – stwierdził. Zgodnie z jego poleceniem, po kolei powiedzieliśmy parę słów o sobie, a gdy skończyliśmy Ben znowu się odezwał.
- Podejrzewam, że niektóre osoby w Toruniu się o was martwią. Gdy moje patrole zwiedzają tę okolicę co i rusz widzą przejeżdżające wozy Czerwonych Flar, które wyraźnie przeszukują okolicę. Nie myśleliście o powrocie tam? – zapytał.
- Powiedzmy, że każdy z nas w jakiś sposób podpadł tamtejszemu dowódcy, Dziarze – wytłumaczyłem.
- A on podpadł każdemu z nas – dodała Łapa.
- Na pewno macie sporo pytań – zaczął Ben – Możecie pytać o, co chcecie. Na tym polega wzajemne zaufanie. Ja zaufałem wam. Wy zaufacie mi, gdy dowiecie się paru rzeczy – dodał.
- Nie jestem pewna, czy tu zostaniemy. Oczywiście skorzystamy z gościny żeby zregenerować siły, ale pozostanie tu na dłużej raczej nie wchodzi w grę. Nie pasujemy do takich obozów – powiedziała Łapa.
- Ta strefa jest najbezpieczniejsza w kraju – zapewnił ją Ben.
- Co masz na myśli? – zapytał Krystek.
- Nasz kraj. Oprócz okolicznej strefy jest tylko parę większych obozów. Oczywiście w Polsce mamy jeszcze parę podobnych stref, ale wiem, że to ta ma największy potencjał na przetrwanie apokalipsy – powiedział z dumą w głosie.
- Stref? Gdzieś jeszcze są podobne obozy? – zapytałem.
- Oczywiście. Na południu Polski, są dwa podobne do Ostoi. Jeden w okolicach Lublina, a drugi w okolicach Wrocławia. Jeżeli chodzi o liczebność, to mogę zapewnić, ze są większe od Ostoi, ale na pewno słabiej zorganizowane. To w tym miejscu są ludzie warci tego świata. Ludzie, którzy przetrwali od zera, a nie wojskowe obozy, zorganizowane przez rząd – opowiadał, patrząc na nas – Jest jeszcze coś w okolicach Łodzi. Ale o tym akurat nie wiem nic. Na północy jesteśmy właściwie tylko my. No i całe mnóstwo niedużych grup, obozowisk – dodał.
- A w okolicy? Jak to wygląda? – zapytała Miczi.
- Wszędzie na świecie jest tak samo? – włączył się Krystian.
                To było niesamowite, jak dużo wiedział ten człowiek. Jeżeli nie zmyślał, a nie brzmiał jakby wymyślał tę historię na poczekaniu, to miał naprawdę ogromną wiedzę. A my chcieliśmy wiedzieć.
- W okolicy oprócz Ostoi, Inowrocławia, Płońska i okolic Bydgoszczy, gdzie jest Drugi Posterunek, są również Złomiarze, parę niedużych, bezimiennych grup oraz niejacy Zszyci –opowiedział – A co do całego świata sytuacja dotknęła wszystkich. Nie ma miejsca bez zombie. Chociaż istnieją znacznie lepiej rozwinięte bastiony ludzkości to wciąż nie nazwałbym tego bezpiecznym miejscem. Ale muszę przyznać, że na wschodzie Europy teren Ostoi jest jednym z największych obszarów. A na pewno najlepiej zorganizowanym – dokończył.
- Zszyci? – zapytała Łapa.
- Nie słyszeliście o nich? To naprawdę paskudni mordercy. Co gorsza zombie im nie straszne, bo przyszywają sobie na stałe części ich skóry, przez co zombie na nich nie zwracają uwagi. Tak samo zresztą ocalali, bo kto biegnąc przez miasto zabija każdego trupa jakiego spotka? Nikt. Dlatego są tak niebezpieczni – powiedział.
Mój boże, pomyślałem. Nie mogłem przyjąć do wiadomości istnienia takiej grupy, ale zgadzałem się z Benem w tym, że na pewno są niebezpieczni.
- Nie są zarażeni? Po kontakcie ze skórą i tkanką zombie? – zapytałem.
- Ich dowódca, którego nazywają Krawcem umie tak zszyć człowieka, żeby uniknąć zarażenia. Chociaż to morderca to musze przyznać, że zna się na tym co robi – powiedział.
- Irek jest niewrażliwy na zarazę – wystrzeliła nagle Łapa.
                Pierwszy raz podczas naszej rozmowy udało nam się zadziwić Bena. Spojrzał na mnie z otwartymi oczami.
- Naprawdę? Pomimo ugryzienia nie zamieniasz się? – zapytał podekscytowany.
- Tak – odpowiedziałem niechętnie. Nie chciałem, żeby tak szybko dowiedzieli się o moich umiejętnościach, chociaż wierzyłem, że Łapa ma jakiś plan.
- To naprawdę… niesamowite. Ktoś taki jak ty na pewno się tu przyda. I jestem pewien, że z chęcią tu zostaniecie, przynajmniej na kolejne parę dni – powiedział uśmiechając się.
- A to niby dlaczego? – zapytałem.
- Ponieważ, za dwa dni odbędzie się tutaj Wielkie Spotkanie Ocalałych – zaczął.
- To znaczy? – dopytała Łapa.
- To znaczy, że przybędzie tutaj Dziara z delegacją, Kapitan z Drugiego Posterunku oraz Feline z obozu w Płońsku. To będzie bardzo ważny moment dla ludzkości, bo jak wszystko pójdzie po mojej myśli to założymy naprawdę sprawny, jeden duży obszar, który będzie sobie wzajemnie pomagał, walczył i tak dalej – wytłumaczył.
                To była kolejna zaskakująca wiadomość. Człowiek, o którym jeszcze niedawno nic nie słyszałem, momentalnie chciał zmienić sytuację, która panowała w okolicy od jakiegoś czasu. Chociaż wątpiłem, żeby coś osiągnął to musiałem mu przyznać, że jest cholernie ambitny i naprawdę wpływowy, ponieważ na chwilę obecną wierzyłem mu całkowicie i chciałem zostać tutaj na to spotkanie, chociażby dla zobaczenia osób z Torunia. Nie znałem ich, ale słyszałem opowieści. Zobaczenie słynnego Bobra, albo kogoś z jego grupy na własne oczy mogło być naprawdę ciekawym doświadczeniem.
- Ja bym został – powiedziałem na głos.
Łapa spojrzała na mnie zaciekawiona i pokręciła głową.
- Sama nie wiem. Jak ostatni raz byliśmy w Toruniu rozstaliśmy się w kiepskich stosunkach. Wydaje mi się, że tamtejszy dowódca, gdy nas zobaczy, może się zdenerwować, a chyba nie chciałbyś rozlewu krwi w twoim obozie? – zapytała Łapa, paskudnie się uśmiechając.
- Nie dojdzie do żadnego rozlewu. Mogę wam zapewnić całkowity azyl, który będą musieli zaakceptować – zapewnił nas – To jak mogę liczyć na waszą pomoc? Dzięki wam uda nam się zająć spory obszar i wspólnie w nim żyć. Zrobimy specjalne drogi, oczyszczone szlaki, dzięki którym będziemy szybciej się poruszać i wiele innych – rozmarzył się.
- Moglibyśmy zostać na noc i przemyśleć grupowo tę propozycję? – zapytała Łapa.
- Nie widzę problemu – powiedział – Skoro tak widzimy się wieczorem na kolacji i jutro z rana na śniadaniu powiecie co zadecydowaliście. Poproście Garbusa, żeby dał wam kwaterę i pokazał gdzie będzie kolacja.
- Dziękujemy – powiedział w imieniu całe grupy.
                Cała rozmowa była ciekawym przeżyciem, bo nie codziennie się spotyka tak niezwykłą osobę. Musieliśmy teraz przedyskutować wszystko i ustalić, co właściwie chcemy zrobić. Jeżeli Dziara, wraz z innymi ludźmi z Torunia miał tu być na dniach to nie zwiastowało niczego dobrego, chociaż miałem nadzieję, że wszystko pokojowo się zakończy i być może nie będziemy już mieli problemów w podróży. Z drugiej strony nie wiedziałem, czy Łapa będzie chciała tu zostawać. Podczas naszej miesięcznej przyjaźni rozmawialiśmy parę razy o jej relacji z Bobrem. Chociaż była zamkniętą emocjonalnie osobą, to parę razy złapałem ją w chwili słabości, a wtedy dało się z nią normalnie porozmawiać. Oczywiście nie wykorzystywałem tego dla własnych korzyści, bardziej chciałem jej po prostu pomóc.
                Zanim opuściliśmy pokój odwróciłem się i zadałem jeszcze jedno pytanie.
- Czy jest na to antidotum?
Ben uśmiechnął się smutno.
- Nie – odpowiedział.
Nie wiem na co liczyłem zadając te pytanie, ale w sumie byłem ciekaw czy pracują nad czymś. Może teraz nie chciał nam jeszcze o tym mówić, ale te laboratorium wyglądało imponująco i czułem, że niedługo może tu powstać coś przełomowego.
                Wyszliśmy z pomieszczenia, gdzie czekał na nas Garbus. Wyprowadził nas z powrotem tunelem do głównej części obozu i już po chwili staliśmy przy polu kempingowym i wybieraliśmy miejsce do snu.
- W jednym wozie spokojnie zmieści się do czterech osób, więc myślę, ze dwa obok siebie, wam wystarczą – powiedział Garbus.
- Tak, raczej tak – stwierdziła Łapa nieco nieobecnym głosem. Widać było, ze nad czymś myślała.
- Kolacja będzie na was czekała w restauracji za kościołem. Jest tylko jedna, więc znajdziecie bez problemu. To taki piętrowy budynek z krabem na szyldzie – wytłumaczył – A teraz wybaczcie, ale musze lecieć. Sporo spraw do załatwienia przed Spotkaniem – powiedział i ruszył w swoją stronę.
                Wozy kempingowe były nie za duże, ale zdecydowanie wygodne, w każdym były po cztery prycze, z czystą pościelą i wygodnymi materacami. Na razie weszliśmy wszyscy, w szóstkę, do jednego pojazdu, żeby obgadać całą sytuację. Głos pierwsza zabrała Łapa.
- Według mnie to jest podejrzane – zaczęła prosto z mostu – Typek rządzi grupką liczącą może pięćdziesiąt osób, a wie wszystko. Po mojemu to może być pułapka – powiedziała.
Tak śmiałych oskarżeń się nie spodziewałem.
- Mi się wydaję, że mają dobre zamiary, ale te całe laboratorium mi nieco śmierdzi – stwierdziłem.
- Ten korytarz był po prostu straszny… - dodał Krystek.
- Powinniśmy im zaufać, ale trzymać rękę na pulsie. Te spotkanie to jest ogromna szansa dla nas i dla całej okolicy. Szczerze to po miesiącu podróżowania i spania pod gołym niebem, albo w samochodzie, mam już serdecznie dosyć. Nie znaleźliśmy sami dobrego miejsca na założenie bazy, wiec będziemy musieli znaleźć je z kimś – wygłosiła Miczi.
- Skoro tak uważacie zostańmy. Ale nie wiem jak będzie wyglądało spotkanie z Dziarą. Myślę, że może pójść mocno nie po naszej myśli… - powiedziała Łapa – A teraz wypakujmy się, odpocznijmy i zjedzmy porządną kolację, bo nie wiem jak wy, ale ja jestem strasznie głodna!
                Przez następną godziny odpoczywaliśmy, zwiedzaliśmy i zaprzyjaźnialiśmy się z tym miejscem. Nie było tutaj źle, a ludzie, po tym jak dowiedzieli się, że dołączymy do społeczności chociaż na trochę, zrobili się jakby bardziej przychylni. Prawie pół godziny, jak zaczarowani, słuchaliśmy występu młodego chłopaka, który grał przed kościołem na gitarze ku uciesze gawiedzi.  Atmosfera, która tu panowała była ciekawa, ale dalej czuliśmy się nieswojo. Wieczorem poszliśmy do wcześniej wspomnianej restauracji, gdzie zjedliśmy w towarzystwie Bena i parunastu innych mieszkańców obozu. Bar był zrobiony na styl stołówki, parę rzędów stołów i otaczające je ławki.
- Zawsze jadacie razem? – zapytałem.
- Nie jest tu zbyt wiele osób, więc zazwyczaj jemy grupowo. Wiem, że w takiej Ostoi to byłby problem, zebrać tylu ludzi razem – wytłumaczył. Jedliśmy zupę pomidorową oraz po miseczce bigosu. Jedzenie było naprawdę pyszne i ktokolwiek je przygotował musiał się na tym znać. Cieszyłem się, że reszta grupy nie sprawiła problemów. Najbardziej obawiałem się Miczi, bo bywała nieprzewidywalna, ale teraz siedziała spokojnie i dyskutowała o czymś z Konradem.
                Opuściliśmy bar w trójkę, ja oraz Miczi i Marta, a reszta została jeszcze na trochę. Ja już byłem zbyt zmęczony, żeby uczestniczyć w dalszych rozmowach i po prostu chciałem położyć się spać. Dotarłem do wozów kempingowych i wraz z Miczi i Martą położyliśmy się w jednym .Słyszałem jak dziewczyny jeszcze gadały, ale dzisiaj byłem wyjątkowo wykończony i chciałem się porządnie wyspać. Zasnąłem natychmiast.
                W środku nocy obudziła mnie Łapa. Podniosłem się i ziewnąłem przeciągle.
- Co jest? – zapytałem.
- Musimy zgłosić się do Bena. Zaszedł pewien incydent… - powiedziała tajemniczo.
Nie wiedząc kompletnie o, co chodzi rozejrzałem się po wozie, ale Miczi i Marta wciąż spały.
- Ugryźli go? – zapytałem wystraszony.
- Nie, ale wpadł w tarapaty. Chodź, powiem ci po drodze – zaproponowała. Wstałem i chwytając po drodze butelkę wody, wyszedłem. Dzisiejszy dzień był dosyć emocjonujący, a jak widać rozrywkom nie było końca. Zastanawiałem się, co takiego się wydarzyło. Przed polem kempingowym czekał na nas Garbus, który poprowadził nas na tyły kościoła, do jednego z budynków. Gdy weszliśmy do środka, zobaczyłem długi stół, za którym siedział Ben, starsza od niego kobieta, z długimi blond włosami oraz mężczyzna w moim wieku z opaską na oku.
                Pomieszczenie było całkiem spore i pomiędzy nami, a stołem był długi dywan, a na nim stały dwie osoby – Krystian i umięśniony mężczyzna, z ciałem ozdobionym tatuażami różnych mitycznych istot. Na ramieniu zauważyłem jednorożca, na plecach łeb smoka, a na drugim ramieniu cyklopa. Garbus skłonił się przy wejściu, a Ben przywitał nas. Odpowiedzieliśmy skinieniami głowy.
- Usiądźcie proszę – powiedział miłym tonem, pokazując nam wolne krzesła, na prawo od mężczyzn z opaską. Gdy usiedliśmy odezwał się znowu.
- Chciałbym was na początku zapoznać z moimi doradcami – Romanem oraz Dominiką. Dzięki nim powstał ten obóz i to oni pomogli mi przetrwać – powiedział, a wyżej wymienieni skinęli głowami w naszą stronę – A teraz do rzeczy. Jak mamy jakiś problem w naszym obozie to rozwiązujemy go dyskutując, najczęściej z osobami zamieszanymi w ten konflikt. W ten sposób sprawiedliwie osądzamy. Dzisiaj zebraliśmy się tutaj, na dzień przed ważnym spotkaniem, aby przedyskutować to co się stało wczoraj wieczorem przed barem „Pod krabem”. Chciałbym usłyszeć wersję wydarzeń obu panów, Krystiana i Damiana – powiedział oficjalnie.
Czyli doszło do jakiegoś sporu, najprawdopodobniej bójki, oceniłem patrząc na śliwę pod okiem Krystiana i rozbity nos wytatuowanego mężczyzny.
- Wychodziłem z baru, kiedy ten jaskiniowiec mnie popchnął. Powiedziałem, żeby uważał jak idzie, a ten tylko splunął i powiedział, że nie pasuje tutaj. Wtedy go uderzyłem, on odpowiedział i rozdzielili nas – opowiedział szybko Krystian.
- Czy to prawda? – zapytał Ben. Zastanawiałem się po co właściwie tu byliśmy. Czy Ben chciał nam pokazać jak zorganizowany jest jego obóz, czy rzeczywiście będzie się liczył z naszym zdaniem.
- Nie. Nie do końca. To on pierwszy mnie obraził, dopiero po tym go popchnąłem i powiedziałem, że tu nie pasuje, bo to prawda. On jest dziki jak cała szóstka, która tu trafiła. Tacy ludzie powinni być trzymani oddzielnie, póki nie przyzwyczają się do życia w normalnym obozie, a nie na drodze – stwierdził. Jego głos był niski, charczący i gardłowy. Gdybym zamknął oczy mógłbym spokojnie sobie wyobrazić słuchanie jakiegoś mitycznego trolla, czy innego stworzenia.
                Łapa westchnęła, a Krystian szepnął coś pod nosem. Ben podrapał się po głowie i zamyślił się. W końcu odwrócił się w naszą stronę.
- Czy człowiek z waszej grupy jest agresywny? – zapytał.
- Nie. To naprawdę w porządku człowiek, który wiele przeszedł i w sumie nie dziwię mu się, że dał się wplątać w tę zaczepkę. Mnie też by to zdenerwowało – powiedziała, jak zwykle szczerze, Łapa.
- No cóż. Jeżeli tak mój werdykt jest prosty. Krystianie, zostajesz na cały dzisiejszy dzień zamknięty w celi. Jeżeli nie będziesz sprawiał problemów zostaniesz wypuszczony tak żeby zjawić się na spotkaniu. Jeżeli nie przesiedzisz tam stosunkowo więcej czasu – zaczął. Zarówno Roman jak i Dominika obserwowali tylko sytuacje z iście kamiennymi twarzami, nie zdradzającymi nawet grama emocji.
- To nie jest sprawiedliwe – skomentował Krystian.
- Wybacz, ale to ja tu ustalam co jest sprawiedliwe, a co nie jest – wygłosił groźnie i stanowczo Ben. Widziałem, że Łapa już chciała protestować, ale wtedy odezwał się Roman. Jego głos był znacznie cieplejszy od głosu Damiana, ale był też donośny.
- Ciebie z kolei Damianie, za kolejny występek co do nowo przybyłych gości, popierany tymi samymi argumentami skazujemy na wygnanie. Na trzy dni – powiedział, a zarówno ja, Łapa jak i Krystian otworzyliśmy szeroko usta ze zdziwienia – Po tym okresie możesz tu powrócić. Może wtedy zobaczysz, że ludzi, którzy próbują przetrwać na drodze trzeba szanować tak samo jak pozostałych mieszkańców, a może nawet jeszcze bardziej, bo przeżyli i są źródłem informacji i wzorem człowieka i ocalałego – zakończył.
- Koniec procesu – zawołał Ben.

czwartek, 20 sierpnia 2015

Rozdział 10: Chwile słabości

Rozdział 10, kolejny z perspektywy Bobra. Dosyć mocny psychologicznie. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym.

POV:
Rozdział 10 - Bobru - Dzień 6
Irek - Dzień 6 - Irek w tym czasie przebywa w Inowrocławie z grupą Łapy
Olaf - Dzień 6 - w tym czasie Olaf wraca do Płońska

------------------------------------------

Rozdział 10 (Bobru): Chwile słabości


                Następnego dnia, po całym incydencie, obudziłem się w swoim pokoju. Pamiętałem wydarzenia z wczoraj jak przez mgłę. Powrót z Drugiego Posterunku, walka z buntownikami, rozmowa z Dziarą i resztą i zdanie raportu, a potem picie w barze.  Głowa bolała mnie niemiłosiernie, ale kac był zdecydowanie najmniejszym problemem. We mnie trwała dziwna, moralna walka. Chociaż zabijałem, dostawałem, obserwowałem śmierć lub ucieczkę bliskich mi osób to nic nie zdziwiło mnie tak, jak incydent przed Kwaterą Główną. Wiedziałem, żeby nie ufać nikomu, ale uratowałem to miejsce przed zagładą. Straciłem tylu dobrych ludzi, żeby Toruńska Ostoja funkcjonowała, a ludzie nie byli w stanie tego pojąć i chcieli mnie zabić.
                Nie wiedziałem, czy jestem gotów zostać tutaj na tyle, żeby pomóc Dziarze w Inowrocławie, chociaż okazja była świetna. Jeżeli rzeczywiście ma zostać zbudowana tu społeczność to mógłbym od razu dołączyć do niej nasz obóz. Nie byłem tylko pewien, czy na pewno chcę zakładać nowy obóz. Coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że nie pasuje do tego miejsca, nie nadaje się na dowódcę i powinienem ruszyć sam. Co by się wtedy stało z resztą? Tego nie wiedziałem, ale byłem pewien, że byłoby im lepiej niż ze mną. Nie rozumiałem dlaczego problemy i kłopoty tak bardzo się mnie trzymają. Naprawdę potrzebowałem z kimś poważnie porozmawiać na ten temat, szczególnie, że wyjazd do Inowrocławia miał się odbyć jutro późnym wieczorem, żebyśmy dojechali tam na ranek.
                Wstałem, wypiłem trochę zimnej wody i ubrałem się. Uzbroiłem się w pistolet oraz ulubiony nóż, po czym ruszyłem. Miałem do przygotowania ostatnie rzeczy, przed podróżą do Inowrocławia i sam nie wiedziałem za co się wziąć. Musiałem obgadać parę rzeczy, z różnymi ludźmi, a dzisiaj miałem wyjątkowo paskudny humor. Pierwsza na mojej liście była Dorota – staruszka, która uratowała mi wczoraj życie. Do niej podszedłem z wyjątkowo pozytywnym nastawieniem, a znalazłem ją w miejscu, w którym często przebywała – niedużym placu niedaleko strzelnicy, gdzie było parę ławek i niedziałająca fontanna. Miejsce było ładne, ale ja zawsze omijałem je, jakby go nie zauważając.
                Podszedłem do niej. Karmiła akurat dwa psy, które na mój widok zaczęły merdać ogonami.
- Lubią cię – powiedziała.
Usiadłem obok. Pogłaskałem większego z nich i przez chwilę obserwowałem jak zajada kawałek mięsa rzucony przez starszą kobietę.
- Chciałem ci podziękować. Uratowałaś mnie wczoraj, chociaż mogłaś stać obojętnie, albo pomóc buntownikom – powiedziałem szczerze.
- Przynajmniej tak mogłam się odwdzięczyć – powiedziała cicho, dalej karmiąc psy i nie patrząc na mnie.
- Odwdzięczyć? – zapytałem, nie będąc pewnym co ma na myśli.
- Pomogłeś naszej grupie. Zaakceptowałeś nas w tym obozie przez co teraz możemy tu żyć wiedząc, ze nie grozi nam żadne większe niebezpieczeństwo – wytłumaczyła.
- To była decyzja Dziary, ja nie jestem tu nikim specjalnie ważnym. Po prostu pomagam i staram się żeby moi ludzie przetrwali każdy następny dzień – stwierdziłem.
- I to cię różni i sprawia, że wszyscy się tobą interesują – rzekła.
- Co takiego? – zapytałem coraz bardziej czując się nieswojo.
- Człowieczeństwo – powiedziała nieco ciszej, jakby te słowo miało przywołać złe moce.
                Ledwo powstrzymałem się od śmiechu.
- Ja nie jestem już człowiekiem – powiedziałem.
- Ależ oczywiście, że jesteś. Co więcej, otacza cię mnóstwo dobrych ludzi, chociaż są też ci źli – mówiła dalej zagadkowo.
- Zabijałem. Kradłem. Poświęcałem własnych ludzi, dla dobra innych. Straciłem aż za dużo. Jestem wrakiem kobieto – powiedziałem nieco rozzłoszczony.
Dorota spojrzała w końcu na mnie.
- Nie. Jesteś kimś interesującym. Mogłeś już dawno przejąć to miejsce. Nie zrobiłeś tego. Mogłeś też uciec. Tego również nie zrobiłeś. Interesują cię inni ludzie i te wszystkie małe grzeszki się kompletnie nie liczą, bo w przeciwieństwie do innych ludzi ty robisz to dla kogoś, a inni dla siebie.
Dawno nie usłyszałem tak miłych słów, więc aż się zarumieniłem, ale nie rozumiałem skąd kobieta tyle o mnie wie. Podejrzewałem, że usłyszała opowieści od kogoś z mojej grupy.
- Dziękuje – powiedziałem wstając i dodałem szybko – za rozmowę. Naprawdę mi pani pomogła.
                Staruszka nie odpowiedziała mi tylko kiwnęła głową. Odszedłem od niej zalany nową falą myśli. Musiałem się zmobilizować, bo inaczej mogłem skończyć jako wrak. Słowa tej kobiety zadziałały na mnie jak wiatr działa na żagle. Teraz wiedziałem, że odwiedzenie jej było doskonałym pomysłem. Następnego czego potrzebowałem to znalezienie Giganta lub Łowcy. Była to dwójka, z którą mogłem zawsze porozmawiać w dosyć normalny sposób. Przez głowę przeszedł mi też Erni, ale ostatecznie postanowiłem znaleźć któregoś z tej dwójki.
                Szczęście dopisało mi, bo po zaledwie dwudziestu minutach spacerowania dostrzegłem duży miecz połyskujący w promieniach słońca i zobaczyłem Michaela oraz Giganta. Szli oni w kierunku północnej barykady i Kwatery Głównej. Podszedłem do nich i przywitałem się.
- Gdzie idziecie? – zapytałem.
- Mam wyzywanie, podobno za północną barykadą pojawiła się grupa ocalałych. Nie wiem jakim cudem nie zauważyli naszego obozu, ale puszczają race prawdopodobnie prosząc o pomoc. Muszę to sprawdzić – powiedział.
- A ja dołączyłem się do niego jak usłyszałem co się dzieje – powiedział. Nie spodobało mi się to nieco, bo prosiłem swoich ludzi o to, żeby nie mieszali się w tego typu rzeczy, bo mogę nabawić się kłopotów, albo ucierpieć przed wyjazdem z Ostoi, a tego nie chciałem. Z drugiej strony trzymanie ich cały czas w jednym miejscu musiało być całkiem denerwujące i nie chciałem żeby zapomnieli jak radzić sobie w dziczy, jaka działa się za murami Ostoi.
- Pomogę wam – zaproponowałem.
- W sumie każda para rąk się przyda – powiedział Michael bawiąc się przy okazji swoim kijem.
- Ktoś jeszcze tam został wysłany? – zapytałem.
- Erni i Wiktoria – odpowiedział czarnoskóry.
                Ruszyliśmy w stronę północnej barykady. Czekały już na nas tam osoby wymienione przez Michaela. W piątkę poczekaliśmy, aż brama się otworzy i wyszliśmy na zewnątrz.
- Wiadomo gdzie dokładnie jest to miejsce? – zapytałem.
- Parę ulic stąd – odpowiedział Erni.
- To wszystko wydaje mi się być podejrzane – stwierdziła Wiktoria. Szliśmy ostrożnie, trzymając się pobocza ulicy i mijając coraz to kolejne, opuszczone budynki. Dzięki akcji Czerowny Flar okolice obozu były w miarę czyste, chociaż oczywiście zdarzały się pojedyncze przypadki, gdzie musieliśmy wyeliminować zombie. Jednak w otoczeniu takich ludzi czułem się bezpieczny.  Trzy Czerwone Flary oraz Gigant – to było wystarczające zabezpieczenie. Oczywiście wszyscy szliśmy z pistoletami i karabinami w rękach, bo nie wiedzieliśmy co tak naprawdę oznaczają te znaki puszczane z budynku, poza tym, ze ktoś tam musiał być i chciał zwrócić swoją uwagę.
                Do Torunia praktycznie codziennie dołączały nowe osoby, przez co rośliśmy w siłę. Oczywiście traciliśmy też ludzi, to przy barykadzie, to na wypadzie, to na ulicach miasta, jak Filipa. Ostatnim, który dołączył za moim pośrednictwem był Andrzej. Mężczyzna od razu odnalazł się w hierarchii obozu i zaczął pracować. Byłem ciekaw czy i tym razem wzmocnię ten obóz. Skręciliśmy w kolejną uliczkę i zobaczyliśmy, jak z trzypiętrowego budynku wylatuje przez okno raca. Zauważyliśmy też od razu, że pod drzwiami do budynku było parę trupów, które próbowały dostać się do środka.
- Jaki jest plan działania? – zapytała Wiktoria.
- Ja mogę zając się tymi trupami przy wejściu – zaproponował Karol.
- Jak Gigant oczyści przejście możemy wejść i przeszukać budynek, tylko ostrożnie. To zwykły rzemieślnik z lokalami do wynajęcia, oni są na drugim piętrze, więc tam trzeba będzie zachować wyjątkową ostrożność – wytłumaczył Ernest.
- Dobra, to lećmy – powiedział Michael ruszając do przodu.
                Poszliśmy za nim. Grupę prowadził Gigant, który wyciągnął z sykiem ostrze z pokrowca na plecach i poprawił elementy pancerza, które nosił. Noszenie kamizelki oraz ochraniaczy nie było głupim pomysłem, szczególnie jak walczył w zwarciu. Podszedł i robiąc ogromny zamach ściął dwie głowy jednym ciosem. Cała reszta rozglądała się po okolicy, w poszukiwaniu ewentualnych znaków pułapki.  Nie zauważyliśmy jednak nic podejrzanego. Gigant dokończył dzieło zniszczenia i oczyścił całe przejście. Weszliśmy razem do mrocznego budynku.
- Czy ktoś wziął latarkę? – zapytała Wiktoria.
- Nie – odpowiedział Erni i wyciągnął z kieszeni flarę. Nagle cały budynek utonął w czerwonym blasku. Kolejne flary zabłysły i powoli ruszyliśmy do przodu. Staraliśmy się nie robić zbyt dużo hałasu, ale wiedzieliśmy, że flary będą widoczne z bardzo daleka. Mimo to wchodziliśmy powoli schodami na pierwsze piętro, a następnie na drugie.
- Tutaj powinniśmy się nieco rozdzielić i dać znak, jak ktoś coś znajdzie – wyszeptał Michael.
- Nie wiem czy to mądre, rozdzielać się w budynku, w którym są nieznajomi ludzie – powiedziałem.
- Musimy założyć, że są to dobrzy ludzie, którzy szukają pomocy, a nie kłopotów – odpowiedział.
                Wszyscy przytaknęli i rozdzieliliśmy się. Drugie piętro prowadziło korytarzami w lewo i w prawo. Rozciągnęliśmy się tak, żeby każdy widział przynajmniej jedną, inną osobę i w razie czego jej pomógł. Dziwił mnie fakt, że nie słyszeliśmy niczego w tym budynku. Albo ocalali, którzy tu byli już o nas wiedzieli i się bali, albo szykowali zasadzkę. Chociaż nie bałem się, to czułem pewien niepokój. Nie wiedziałem czego się tu spodziewać. Mogli to przecież być nawet Złomiarze. Miałem cichą nadzieję, że to Łapa i reszta moich przyjaciół, którzy po prostu chcą dać mi znać, gdzie są, a przy okazji unikają bezpośredniego kontaktu z Dziarą.
                Skręciłem w korytarz i zniknąłem z oczu Wiktorii, która przeszukiwała pomieszczenia niedaleko mnie. Nagle usłyszałem dziwny hałas z pokoju obok i już byłem pewien, że ktoś tam jest. Momentalnie nakierowałem pistoletem w to miejsce i  powoli podszedłem do drzwi. Pociągnąłem delikatnie za klamkę i usłyszałem nagle hałas wypuszczanej racy. Znalazłem się w niedużym pokoju, obstawionym półkami z niedużymi paczuszkami. Zobaczyłem też siedzącego na krześle mężczyznę, który poderwał się jak mnie zauważył. Szybko przejechałem wzrokiem po pokoju, ale nie zobaczyłem innego wyjścia, ani żadnej innej osoby.
                Zamknąłem za sobą drzwi i nie przestając celować do mężczyzny podszedłem do niego. Był nieco starszy ode mnie, miał czuprynę koloru słomy i był ubrany w obdarte spodnie, oraz nieco przydużą na niego bluzę. Na krześle obok leżał plecak i nóż.
- Kim jesteś? – zapytałem.
Czułem się bardzo dziwnie, nagle zaczęła mnie boleć głowa, a oczy odmawiały posłuszeństwa. Mimo to, starałem się po sobie nic nie pokazać i dalej stałem prosto i celowałem do ocalałego. Zastanawiałem się czy przypadkiem nie zawołać kogoś do pomocy, w razie gdyby zemdlał, ale póki co nie podjąłem takiej decyzji.
- Ja… szukam schronienia. Miejsca, gdzie mogę odpocząć. Utknąłem jednak w tym budynku, a przed jedynym wejściem jakie znalazłem było mnóstwo zombie. Jak mnie znalazłeś? – jego głos na początku wydawał się normalny, ale z każdym kolejnym słowem brzmiał bardziej odlegle i  dziwnie.
- Race… - wytłumaczyłem krótko i ruszyłem się nie wiedząc do końca co się ze mną dzieje.
- Macie gdzieś obóz? – zapytał, ale przerwałem mu zaczynając ciężko oddychać. Oparłem się o ścianę, upuszczając pistolet. Co się ze mną dzieje, zapytałem sam siebie w myślach i zobaczyłem, że pomieszczenie robi się coraz bardziej rozmazane. Zobaczyłem, że mężczyzna wstaje i podchodzi do mnie.
- Wszystko w porządku… kochasiu? – zapytał.  Spojrzałem na niego i zobaczyłem twarz Łapy. Krzyknąłem. Obraz zaczął się wyostrzać, ale ja wciąż widziałem Łapę. Czy zostałem ugryziony i powoli się zamieniam? Jeżeli tak to kiedy? Co się ze mną działo?
- Co się dzieje… - wyjęczałem.
- To miłe, że się o mnie martwisz – odpowiedziała.
- Co ty tu robisz? Dlaczego cię widzę? – zapytałem. Chociaż zdawałem sobie sprawę, że to jest niemożliwe, to jednak jakaś cząsteczka mnie chciała odrzucić tę myśl i wierzyć, że Łapa naprawdę się tu pojawiła.
                Wyglądała tak samo jak widziałem ją ostatnio – średniej długości czarne warkocze, smukła talia, długie nogi i czarny uniform przysłaniający wszystko oprócz twarzy z charakterystycznymi kościami policzkowymi.
- Widzisz, bo myślisz – odpowiedziała tajemniczo.
- Dlaczego uciekłaś? – zapytałem.
- Dobrze wiesz, że nie ułoży się pomiędzy nami. Za bardzo się skrzywdziliśmy – powiedziała patrząc na mnie.
Nie wiedziałem co się dzieje. Czy mężczyzna, z którym tutaj się spotkałem w ogóle zdawał sobie sprawę z tego co robię? A może byłem nieprzytomny, a to wszystko, to była zwykła wizja?
- Gdzie teraz jesteś? – zapytałem.
                Łapa roześmiała się.
- Nie widzisz? Siedzę tuż przed tobą! – powiedziała dalej się śmiejąc.
- Czy jest jeszcze szansa, żebym odzyskał swoich ludzi i was spotkał? – zadałem kolejne pytanie siedząc i opierając się o ścianę.
- Tak. A teraz przestań już do siebie gadać. Nie wypada, żeby dowódca obozu w Królowym Moście był takim wariatem. Otrząśnij się kochasiu – wstała i pocałowała mnie w czoło.
                Podniosłem się. Głowa bolała mnie bardzo mocno. Kręciło się mnie, ale nie widziałem już Łapy siedzącej na krześle. Podskoczyłem jednak, gdy zobaczyłem mężczyznę, który leżał w kałuży krwi tuż przy mnie. W jego brzuch był wbity mój nóż. Usłyszałem kroki na korytarzu i chciałem szybko podejść do ciała i wyjąć swoją broń, ale nie zdążyłem. Przez drzwi wpadł Gigant z mieczem, widocznie martwiąc się o mnie. Kiedy jednak zobaczył ciało zatrzymał się i zamknął drzwi. Podszedł do mnie.
- Bobru? Co się stało? Wszystko w porządku? – zapytał.
- Ja… - nie wiedziałem co powiedzieć. Opowiedzieć mu o mojej wizji? Czy może skłamać? Gigant był kimś komu ufałem, ale czy słusznie? Nasza przyjaźń była zbudowana na kłamstwie. Był człowiekiem Łapy.
- Dlaczego zabiłeś tego mężczyznę? – ponownie zapytał mnie Gigant.
- Jest ze mną źle, potrzebuje świeżego powietrza przyjacielu – poprosiłem.
- Nie. Nie teraz. Jesteś cały we krwi, jak zobaczy cię reszta to będę zadawać niewygodne pytania. Musisz się ogarnąć, a ja przypilnuje, żeby nikt ci nie przeszkodził – powiedział.
- Dzięki – wyszeptałem i zacząłem wycierać umazane krwią ręce. Gigant wyszedł z pokoju znaleźć resztę, a ja spojrzałem na ciało. To był niewinny człowiek, a ja go zabiłem? Co się ze mną dzieje? Czy oszalałem, zadawałem sobie pytania wyjmując nóż z ofiary i wycierając go o jego ubrania.
                Podniosłem się i spojrzałem na swoje ręce. Drżały, ale były czystsze, z niewielkimi śladami po krwi. Wyszedłem powoli stawiając kroki i zobaczyłem na korytarzu moich towarzyszy.
- Budynek jest czysty, znaleźliśmy dwa zombie, które zdjęliśmy – powiedział Michael.
- Wszystko w porządku stary? Jesteś blady jak ściana – stwierdził Ernest patrząc na mnie. Wszyscy spojrzeli w moją stronę.
- W pomieszczeniu był facet. Bandyta. Zaatakował mnie więc go zabiłem. To on puszczał flary. Chodźmy stąd – powiedziałem, nieco nieobecnym głosem.
Michael i Wiktoria wymienili zdziwione spojrzenia, ale nie skomentowali. Ruszyliśmy do wyjścia, a ja wciąż cały drżałem. Marzyłem już tylko o tym, żeby wrócić do łóżka i odpocząć przed jutrzejszym wyjazdem. Wiedziałem jednak, że muszę się spotkać z Dziarą, a poza tym szansa na to, żebym dzisiejszej nocy normalnie się wyspał były minimalne.
                Nie wiem dlaczego, ale nagle naszła mnie ochota na rozmowy.
- Właściwie to co robiłeś przed tym całym gównem? – zapytałem Michaela.
- Studiowałem prawo w Warszawie… wydaje się to być tak odległe, że w sumie sam nie jestem pewien – powiedział.
- Ja też już nie mogę nawet myśleć o tym jak byłam dziennikarką – wtrąciła się Wiktoria.
- Byłaś dziennikarką? – zapytał zaciekawiony Erni.
- A co, nie wyglądam? – zaśmiała się.
- Wyglądasz jakbyś zamiast mikrofonu i blasku kamer, częściej miała karabin i huk granatów – powiedział szczerze Gigant. Rzeczywiście wyglądała jakby była z wojska.
- No cóż, pozory mylą – odpowiedziała.
My również opowiedzieliśmy nieco o sobie i tak na rozmowie zeszła nam cała trasa i nawet nie zauważyliśmy, kiedy znaleźliśmy się pod bramą. Czułem się już lepiej, ale dalej byłem zszokowany tym, co przeżyłem. Co jeżeli znowu spotka mnie coś takiego i zranię kogoś, kogo lubię? Kogoś z grupy? Musiałem koniecznie to załatwić.
                Gdy weszliśmy na teren Ostoi rozdzieliliśmy się i ja poszedłem w stronę Kwatery Głównej obiecując, że zdam raport Dziarze, a reszta poszła w swoje strony. Po pięciu minutach byłem już pod drzwiami siedziby Czerwonych Flar, gdzie zastałem Dziarę, który wyjątkowo nie siedział przy swoim biurku, tylko na fotelu wychodzącym na tyły posiadłości. Widocznie odpoczywał. Podszedłem do niego i przywitałem się, a ten pokazał mi drugi fotel i podał szklankę z żółtawym napojem, który lekko musował.
- Lemoniada. Postanowiłem nie chlać tak od południa, bo ostatnio coraz gorzej się czuję i ciężej mi się pracuje. Rozumiesz, trzeba zachować jakiś tryb życia przyjacielu – powiedział spoglądając na mnie.
- Sprawdziliśmy te race na północ stąd. To był jakiś bandyta, który chciał nas wciągnąć w pułapkę. Zabiłem go – powiedziałem bez ogródek.
- Wierzę, że postąpiłeś słusznie. Szczególnie, że ostatnio w Toruniu robi się pełno. Co prawda pomieścimy jeszcze mnóstwo osób, ale myślę, że na chwilę obecną jest tu około trzystu pięćdziesięciu ludzi nie licząc Posterunków – powiedział z nieukrywaną dumą w głosie.
- Rozrasta się – powiedziałem – swoją drogą wczoraj zapomniałem ci wspomnieć, że Kapitan ma działający helikopter. Myślę, że to dosyć ważna informacja – dodałem.
                Dziara zamyślił się. W końcu odwrócił się w moją stronę.
- Tak. Może nawet będziemy go mogli całkiem niedługo wykorzystać. Ale to zobaczymy już po Inowrocławiu. Jesteś gotowy na jutrzejszy wyjazd? – zapytał.
- Tak. Chociaż kiepsko się czuję to pomogę ci, ale pamiętaj, że po tym opuszczam Ostoję – przypomniałem.
- Mam nadzieję, że będziesz w okolicy. Po pierwsze to bezpieczniejsze, a po drugie opłacalne i dla ciebie i dla mnie – powiedział.
Nie byłem pewien, co do tej opłacalności, ale na pewno nie chciałem zakładać nowego obozu daleka stąd. Po prostu chciałem założyć bezpieczne miejsce dla moich ludzi.
- Właściwie wiadomo, kto zastąpi Filipa na miejscu Czerwonej Flary? – zapytałem.
- Mam parę typów, opowiem ci jutro w drodze – zapewnił.
Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, aż w końcu postanowiłem, że przejdę się, bo dzisiaj wyjątkowo potrzebowałem świeżego powietrza.
- Pójdę już – powiedziałem – Musze odpocząć.
Dziara nie zatrzymywał mnie. Wyszedłem z Kwatery Głównej i chociaż pora była jeszcze w miarę wczesna, bo słońce było wysoko na niebie, to wybrałem się do baru. O tej porze było praktycznie pusto, ale ku mojemu zdziwieniu zauważyłem przy jednym stoliku Natalię, która czytała książkę i popijała kubek herbaty.
                Podszedłem do niej, a ta uśmiechnęła się.
- Hej Bobru, jak leci? – zapytała Ruda.
- Całkiem nieźle – zacząłem siadając naprzeciwko niej – właściwie to mam pytanie, dosyć poważne.
- Wal śmiało – powiedziała widocznie zainteresowana.
- Czy znałaś kiedyś osobę, której nienawidziłaś, a zarazem czułaś do niej coś niezwykłego? – zapytałem.
- Myślę, że tak. Nawet aktualnie darzę pewną osobę takim uczuciem, chociaż może go nie nienawidzę, ale często i gęsto mnie denerwuje – powiedziała.
- A miałaś kiedyś tak, że widziałaś twarz tej osoby, tak jakby w kimś innym? – chociaż zapytałem szczerze i poważnie to wiedziałem, że brzmię jak wariat.
- Nie… a ty tak miałeś? – zapytała.
- Tak. Tylko proszę cię, nie mów nikomu. Po prostu chciałem się upewnić, czy jest ze mną źle, czy to klasyczny przypadek… Ehh wybacz muszę odpocząć – powiedziałem wstając powoli.
                Nagle Ruda złapała mnie za rękę. Chyba sama się zaskoczyła tym, co zrobiła bo natychmiast ją puściła.

- Wiesz, jak chcesz możesz zostać ze mną. Z chęcią cię wysłucham i może zrobi ci się lepiej? Chyba nie jesteś teraz zajęty? – zaproponowała. Poczułem się nieco dziwnie, ale wróciłem na miejsce i chociaż w barze było coraz więcej osób my siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Byłem pewien, że to pomogło mi, bo gdy wracałem wieczorem do domu ledwo zamknąłem za sobą drzwi i zasnąłem. Bez snów i zwidów.