Rozdział 12, czwarty z perspektywy Miczi. Po tym co stało się w ostatnim rozdziale świat Miczi wywrócił się do góry nogami. Jej towarzysze ją zdradzili, a ci, którym ufała zostali przez nich bestialsko zabici. Co zrobi teraz? Czytajcie, a się dowiecie ;) Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym.
------------------------------------------------------
Rozdział 12 (Miczi): Sama
Gdy się
obudziłam to nie do końca wiedziałam co się dzieje. Czułam ból i nieprzyjemny
zapach. Otworzyłam oczy, ale były one nieprzyzwyczajone do światła, więc przez
dobre pięć minut mrużyłam je i starałam się wstać. Nogi bolały mnie potwornie,
a na całej powierzchni ciała czułam uciążliwy ból. Poza tym towarzyszyło mi
zimno. Rozchodziło się po całym ciele. Podciągnęłam się i zapłakałam. Ufałam Dalionowi.
Darzyłam go sympatią. Pokładałam w nim nadzieję, a on mnie porzucił i
skrzywdził. Nie będąc w stanie wstać i pomyśleć co dalej oparłam się o ścianę.
Byłam roztrzęsiona, właściwie nikt nigdy nie widział mnie w takim stanie.
Miałam nadzieję, że to się nie zmieni. Teraz widziałam już zaplecze sklepu, mój
wzrok przyzwyczaił się do promieni porannego słońca wpadających przez okno.
Wszystko wyglądało tak jak dzisiejszej nocy. Gdy zobaczyłam ciała Damiana i
Szpiega załkałam znowu. Mieliśmy być już w drodze. Ale nalegałam na zostanie
jeszcze jedną noc. To moja wina. Sięgnęłam po butelkę, aby pociągnąć łyk
mocnego alkoholu i zapomnieć o świecie. Jak na złość zakrztusiłam się palącym
płynem i po chwili wyplułam go na podłogę. Nigdy nie czułam się tak fatalnie.
Nie
wiedziałem tylko gdzie byli Smród i Dalion. Bałam się, że wejdą zaraz tutaj i
po prostu powtórzą koszmar sprzed paru godzin. Rozejrzałam się w poszukiwaniu
broni, ale nie znalazłam nic poza maczetą, która wpadła mi w ręce wczoraj
podczas przeszukiwania budynków. Czy to była teraz moja jedyna broń? Siedziałam
tak jeszcze przez dwadzieścia minut lub więcej, aż podniosłam się powoli i
poszukałam czegoś do jedzenia. Znalazłam połowę puszki konserwy rybnej, które
pochłonęłam. Musiałam ruszać dalej. Znaleźć kogoś kto przeżył z Królowego Mostu
i wrócić do normalności. Tylko czy będę potrafiła? Czułam się całkowicie
rozbita. Ledwo trzymałam się na nogach i nie wiedziałam czy bardziej doskwiera
mi ból psychiczny czy fizyczny. Starałam się wziąć w garść. Przypięłam maczetę
do pasa i zapakowałam wszystko co wczoraj przyniosłam do jedzenia w nieduży
worek, który przewiesiłam sobie sznurkiem przez plecy. Ubrałam się ciepło, ale
nie przesadzałam. Jeżeli czekała mnie wyprawa pieszo i szukanie samochodu to
musiałam być gotowa na uciekanie i moja szybkość nie mogła być zbytnio obniżona.
W miarę
gotowa wyszłam na zaśnieżoną ulicę miasteczka, w którym byłam. Dalej nie
wiedziałam co to za miejsce, ale w sumie nie obchodziło mnie to. Z pozycji
słońca na niebie szybko dowiedziałam się gdzie jest zachód i tylko to mnie interesowało.
Tak jak się spodziewałam auta z zapasami i moją wiatrówką nie było. Tamta
dwójka je zabrała. Przeklinając ich poprzysięgłam sobie, że jak ich kiedyś
jeszcze spotkam to pożałują wszystkiego co mi zrobili. Byłam tak roztrzęsiona,
że prawdopodobnie gdybym spotkała ich teraz to rzuciłabym się na nich z dowolną
bronią i chciała zadać jak największy ból. Tak samo jak zrobili mi to oni.
Ruszyłam w lewo zostawiając za sobą sklep. Poruszałam się obolałbym krokiem,
który utrudniał mi trochę marsz. Skręcałam w kolejne uliczki obawiając się
zombie, ale mieścina była nieduża, a ja w te trzy dni, w które tu byliśmy
zabiłam ich naprawdę sporo. Skręciłam pomiędzy budynek baru oraz kompletnie
zrujnowany dom jednorodzinny i ze zgrozą usłyszałam kroki za sobą.
Odwróciłam się w porę, żeby zobaczyć jak z
uliczki prowadzącej na tyły baru podążają w moją stronę dwa trupy. Sięgając po
maczetę wyciągnęłam ją z świstem z prowizorycznej pochwy i uchwyciłam pewnie w
obolałą rękę. Poczułam się nieco pewniej i przemieszczając się w prawo zaczęłam
podchodzić do pierwszego z zombie. Za życia musiał być całkiem przy kości, gdyż
teraz był wyjątkowo wolny i wydawał się móc pęknąć w każdej chwili. Tak też się
stało gdy zatopiłam ostrze w jego szyi, a chwilę potem w głowie. Nadawało się
do tego świetnie, było ostre i przebijało się przez podgniłe kości bez żadnego
problemu. Gdy pierwszy z trupów upadł w kałuży krwi na zaspę śniegu to drugi
podszedł bliżej. Było to nieduże ciało prawdopodobnie małego chłopca. Nie
obchodziło mnie to, chciało mnie zabić więc podzieliło los grubego. Odrobinę
podładowana tą sytuacją oczyściłam ostrze wbijając je w śnieg i chowając na
miejsce. Ruszyłam dalej.
Moim
planem było trzymania się drogi i znalezienie jak najszybciej sprawnego środku
transportu, bez względu na to czy to będzie samochód, ciężarówka czy motor.
Opuściłam miasto, które sprowadziło mnie do tak wielkiej ruiny i w miarę
szybkim marszem ruszyłam naprzód. Moim jedynym sojusznikiem teraz było słońce.
Poruszało się wraz ze mną i cały czas wisiało przy mnie, chociaż wiedziałam, że
nie pomoże mi w razie niebezpieczeństwa. Starałam się nie myśleć o niczym, ale
nie było to takie proste. Myślami wciąż wracałam do dzisiejszej nocy. Wciąż
miałam nadzieję, że wydarzenia z ostatnich trzynastu dni to jedynie koszmar.
Liczyłam, że obudzi mnie zaraz Bobru lub Gigant i zdążę ostrzec całą trójkę
przed wyjazdem po zapasy, który ostatecznie skończył się atakiem na Obóz i
kompletnym rozbiciem oraz śmiercią prawie wszystkich osób. Teraz już nie
wierzyłam w to w co starałam się wierzyć gdy Szpieg jeszcze żył. Ludzie są zbyt
nieufni i bezwzględni. O ile nasza drużyna trzymała się w okolicach Królowego
Mostu to poza nim została powybijana i całkowicie zdziesiątkowana. Liczyłam na
to, że przeżyła maksymalnie jeszcze jedna czy dwie osoby i nie miałam pojęcia
czy je jeszcze kiedyś spotkam. Musiałam
radzić sobie sama.
Pierwszy
postój zrobiłam po około czterdziestu minutach marszu. Zatrzymałam się przy
dwóch stojących na poboczu autach, przy których szwendało się parę trupów.
Oczyściłam miejsce bez większego problemu i zabrałam się z nadzieją na
przeszukiwanie aut i sprawdzanie czy nadają się do dalszej drogi. Pierwszy,
spory samochód terenowy, był niezdatny do jazdy, ale w schowku znalazłem mapę
samochodową, a w bagażniku naprawdę wygodne buty. Jeszcze jakiś czas temu
czułabym się nieswojo, ale teraz nie widziałam żadnego problemu w wzięciu ich i
nałożeniu. Drugi samochód również nie był na chodzie, na miejscu kierowcy było
ciało kobiety z dziurą postrzałową na skroni. Smród był nie do wytrzymania,
więc odpoczywając jeszcze chwilę przy drugim aucie i pijąc wodę ruszyłam dalej.
Kolejna
godzina marszu sprawiła, że musiałam znowu się zatrzymać. Podróżowanie w takich
warunkach było ciężkie, a fakt tego, że bolało mnie całe ciało i ostatnimi
czasy poruszałam się samochodem nie pomagał. Przystanęłam na rozdrożu i
spojrzałam na mapę próbując zlokalizować miejsce gdzie jestem. Jako, że nie
mogłam być za daleko od Białegostoku, na zachód od którego spadł helikopter, to
po chwili kojarząc wszystko stwierdziłam, że miasto przede mną to Zambrów. Nie
było innego wyjścia to musiało być to. Spojrzałam na mapę i westchnęłam cicho
widząc, że Toruń jest jeszcze daleko przede mną i jeżeli miałabym iść na
piechotę to prawdopodobnie dotarłabym tam najwcześniej za miesiąc. Musiałam znaleźć jakiś transport.
Postanowiłam,
że zahaczę o miasto, miałam nadzieję na znalezienie czegoś przydatnego, w końcu
zapasów nie miałam za dużo. Wszystko było gotowe do ucieczki wczoraj, a wyszło
z tego tylko to, że przygotowałam świetne warunki na najbliższe dni osobom,
które mnie skrzywdziły. Weszłam w sieć uliczek miasteczka szukając czegokolwiek
co może mi się przydać. Przeszukiwałam
raczej tylko budynki spożywcze takie jak sklepy czy domki. Znalazłam w sumie parę
przydatnych rzeczy i trochę jedzenia, ale czułam dziwny niepokój. Część miasta
wyglądała jeszcze gorzej niż jakiekolwiek inne miejsce, jakie do tej pory
odwiedziłam. Jeden budynek był całkowicie zawalony. Wszystko przypominało
strefę wybuchu jakiejś bomby. Przechodząc pomiędzy uliczkami trafiłam na coś
dziwnego co przykuło moją uwagę.
Na
jednym z przystanków wisiała kartka. Widok czyjegoś pisma zaskoczył mnie i
zadziwił. Nie był to po prostu stary plakat, lub rozkład jazdy. Przypominało to
ulotkę. Zerwałam ją i zaczęłam czytać. Zgubiłeś/łaś
się? Mogę ci pomóc. Poczekaj na tym przystanku, a na pewno przyjadę. Pojawiam
się raz na dwa dni. Ulotka z pewnością nie była skierowana bezpośrednio do
mnie, ale co właściwie mogła znaczyć? Wyglądała na zawieszoną niedawno. Czy
warto było poczekać? Odwróciłam kartkę z pewnym nieopisanym niepokojem i
zobaczyłam listę miejscowości. Na górze było napisane mało starannym pismem Rozkład jazdy, a niżej było dwanaście
różnych pozycji. Jedną z nich był Zambrów, ale z znanych miejsc zobaczyłam
także Białystok, Toruń czy też Królowy Most. Czy to był jakiś żart, czy cud? W
sumie mogłam pozwolić sobie na pozostanie tutaj do jutra. Jeżeli nie zobaczę
tego autobusu do jutra to ruszę dalej.
W ten
sposób zaczęłam szukać miejsca, z którego mogłabym zobaczyć przystanek będąc
schowana w budynku i postanowiłam schować się na poczcie. Weszłam powoli
uchylając drzwi i od razu wiedziałam, że nie jestem tu sama. W budynku panował
mrok przebijany pojedynczymi promieniami światła wychodzącymi z zasłoniętych
żaluzji. W miejscu, gdzie zazwyczaj siedzą pracownicy obijały się o szybę dwa
trupy. Nie czekając ruszyłam na zaplecze przez drzwi na lewo od wejścia i od
razu wpadłam na jednego z zombie. Rzucił się na mnie ale na moje szczęście odepchnęłam
go w porę i uderzyłam maczetą odrąbując niecelnym uderzeniem szczękę. Zombie
zatoczyło się po czym ponowiło atak. Uniknęłam szarży i dobiłam trupa
zatapiając ostrze w czaszce.
Te dwa,
które widziałam po wejściu do budynku rzuciły się teraz na mnie. Były jednak
zbyt wolne i po chwili przyblokowały się w przejściu. Wykorzystując to, że były
praktycznie nieruchome zamachnęłam się mocno dwa razy i dobiłam oba.
Sprawdziłam jeszcze pomieszczenie personelu na tyłach i widząc, że nikogo, ani
niczego tam nie ma odetchnęłam z ulgą. Co prawda w budynku nie znalazłam nic
przydatnego, ale mogłam tutaj odetchnąć i zająć dobrą pozycję do obserwacji
przystanku z niedużej odległości. Worek z zapasami i innymi rzeczami położyłam
przy wyjściu, żeby w razie sytuacji, w której musiałabym uciekać mieć wszystko
gotowe. Nie mając nic innego do roboty przeczytałam dokładnie spis na ulotce,
żeby wiedzieć, gdzie jeszcze mam szanse na znalezienie przystanku, na którym
ktoś mógłby mi pomóc. Najbliższy był jakieś pięćdziesiąt kilometrów stąd na
południowy zachód, w miejscowości Ostrów Mazowiecki. Gdybym tutaj wpadła w
tarapaty to za trzy dni byłabym przy drugim przystanku.
W ten
sposób przeczekałam parę kolejnych godzin, znowu wracając do niepotrzebnych
wspomnień dzisiejszej nocy. Nie rozumiałam tej sytuacji i sprawiała mi ona duży
ból. Wiedziałam, że jeżeli jeszcze kiedyś spotkam Daliona i Smroda to zabije
ich. Nie zawaham się nawet na chwilę. Spoglądając co chwilę przez okno i
nasłuchując wciąż nie byłam pewna co robię. Czekam na autobus w takich czasach?
Czy to w ogóle miało sens? Na zewnątrz słychać było tylko, co jakiś czas,
powarkiwanie trupów, które szukając pożywienia przechodziły w pobliżu. Bałam
się pójść spać, poczta miała gorsze zabezpieczenia od sklepu, w którym spędziłam
ostatnie dni, a co gorsza mogłam przespać przyjazd autobusu. Słońce schowało
się już za horyzontem parę godzin temu, więc było dosyć ciemno. Musiał być wieczór,
na oko godzina dwudziesta pierwsza.
Pilnowałam
okna wychylając się co chwilę, aż w końcu znudziłam się tym i poczułam
zmęczenie. Oczy mi się same zamykały. W budynku było zimno, więc skuliłam się w
kącie starając nie zasnąć. Wtedy coś usłyszałam. Dźwięk silnika. Zerwałam się
na równe nogi bardzo szybko i podbiegłam do okna. Zobaczyłam, że na przystanek
podjeżdża autobus. Nie byłam pewna czy to nie sen, więc uszczypnęłam się
kontrolnie, ale wszystko zachowało swoją ostrość. Poczułam falę ekscytacji.
Autobus, który stał przed przystankiem miał nabazgrane coś farbą na boku. I
prezentował się dosyć mizernie, ale działał. Silnik pracował dosyć cicho, ale w
ciszy otaczającej to miasto dało się go usłyszeć bez problemu.
Już
miałam wybiegać, żeby zwrócić swoją uwagę na kierowcę, żeby nie odjechał, gdy
stało się coś czego bym się nie spodziewała. Podczas otwierania drzwi
zobaczyłam czerwony blask nadchodzący z prawej strony do autobusu. Wyszedł on z
uliczki obok mnie więc, byłam prawie pewna, że tu zaraz przyjdzie. Zamknęłam
drzwi jeszcze szybciej niż je otworzyłam i położyłam się na ziemi. Czułam jak
serce bije mi z emocji jak szalone. Obserwowałam co się dzieje na przystanku i
zamarłam. Dwóch młodych mężczyzn podeszło do autobusu i weszło do środka.
Widziałam przez brudne szyby pojazdu, jak w środku siedzi parę osób, a kierowca
rozmawia o czymś z tą dwójką. Czyżby pracowali razem? Może tak naprawdę nie są
źli? Czerwone flary. Widziałam je już w poprzednim miasteczku. Ciekawe czy to
te same dwa światełka, które widziałam wtedy na horyzoncie.
Obserwowałam
dalej uspokajając się już nieco. Kierowca, który nosił czapkę, wysiadł i
przylepił kolejną ulotkę na przystanek. Uścisnął się z dwójką mężczyzn po czym
wsiadł do autobusu i odjechał. Nie widziałam go dokładnie, bo ciągle był
zasłonięty przez swój pojazd, ale kojarzyłam mniej więcej jego posturę. Nie był
na pewno dużo starszy ode mnie. Miałam szansę złapać go na kolejnym przystanku
za jakieś trzy dni. Nie mając już nic innego do roboty, chciałam schować się na
zapleczu, żeby przespać się i jutro z rana wyruszyć, kiedy zamarłam. Jedna z
flar wylądowała tuż przed drzwiami poczty. To mnie całkowicie sparaliżowało.
Dwójka zbliżała się do mnie. Wycofałam się i biegiem ruszyłam na zaplecze,
gdzie zatrzasnęłam drzwi przesuwając rygiel. Ruszyłam po tym za ladę, gdzie
wcześniej uwięzione były dwa trupy i wychylając się z przerażeniem obserwowałam
nadchodzącą dwójkę. Bez problemu sforsowali główne drzwi do poczty i
oświetlając czerwonym kolorem wnętrze rozejrzeli się. Byli uzbrojeni. Mieli w
rękach pistolety, a przez plecy przewieszone karabiny. Ten większy z nich, ciemny
blondyn z krótką, przypominającą siano, czupryną odezwał się. Jego głos był dla
mnie znajomy.
- Ktokolwiek chowa się
w tym budynku niech rzuci broń. Nie mamy złych zamiarów, ale jeżeli ten ktoś ma
to zginie. Nie szukamy kłopotów! –krzyknął, bardzo niskim,
charakterystycznym głosem. Miałam kiedyś znajomego w Internecie, który miał
taki głos. Nie byłam pewna, w końcu mógł być to ktoś inny z podobnym głosem,
ale zaryzykowałam. W końcu i tak nie miałam broni palnej, więc nawet jakbym
jakoś pokonała jednego z nich, to drugi by mnie zabił. Wychyliłam się.
- Pablord? – zapytałam
ochrypniętym, nie używanym od paru godzin głosem.
- Hę? Kim jesteś? – zapytał
patrząc na mnie ostrożnie – Znamy się?
Nie
wiedziałam co odpowiedzieć. Na pewno skojarzy mnie jak mu powiem kim jestem,
ale czy nie lepiej pozostać anonimową? Pablord był przyjacielem Bobra z
Wałbrzycha i zawsze wydawał się być godnym zaufania i solidnym człowiekiem. Czy
był taki naprawdę? Postanowiłam jeszcze chwilę się wstrzymać.
- Powiedzmy, że tak.
Rozmawialiśmy już parę razy. Wiedz, że ja cię znam. Czy jesteś w stanie mi
pomóc – zapytałam nieco drżącym głosem.
- Jestem tutaj, żeby
pomagać. Zbieramy z Obłąkanym Ocalałym różnych ludzi i transportujemy ich do
bezpiecznego miejsca. Jedynego naprawdę bezpiecznego miejsca – powiedział
tajemniczo.
- Właściwie nie
jedynego. Wiemy, że jest jeszcze coś takiego w wielu innych miastach, ale nasze
jest największe! Jest świetnie bronione i mamy tam wielu dobrych ludzi. Tak
właściwie zapomniałem się przedstawić, jestem Mpd – powiedział mniejszy
chłopak i ukłonił się mi delikatnie.
- O jakim miejscu
mówicie? – zapytałam zaciekawiona.
- Najpierw muszę
wiedzieć kim jesteś i czy jesteś tutaj sama. Nie ukrywam, że szukamy ocalałych
z Królowego Mostu odkąd dowiedzieliśmy się o jego upadku. Kojarzysz Bobra? On
jest naszym głównym celem. Nasz dowódca chcę poznać kogoś, kto utrzymał tak
dużą grupę ludzi w malutkim obozie po środku trzech stad zombie, które panoszą się
teraz na północnym wschodzie Polski.
Zresztą szukam go bo jest moim przyjacielem, a mamy spore podejrzenia,
że mógł przeżyć. To twardy skurczybyk – powiedział Pablord podchodząc krok
bliżej.
- Jestem Miczi i
jestem sama. Byłam częścią ludzi z Królowego Mostu i uciekłam wraz z piątką
innych. Również szukam Bobra, tak jak i innych osób, niestety bezskutecznie.
Prawdopodobnie nikt nie przeżył. Byłam na miejscu chwilę po ataku i nie
znalazłam nikogo. Wątpię, żeby wszyscy się po prostu rozpłynęli. Teraz chciałabym
poznać to miejsce, o którym mówiliście.
- Miczi? Świetnie
przetransportujemy cię do naszej bazy. Skoro jesteś szczera to mogę ci
powiedzieć, że jest ona w Toruniu. Mamy listę osób, które były w waszym zespole
i ty też tam jesteś. Możesz powiedzieć co się stało z tą piątką, która z tobą
była i kim byli ci ludzie? Poza tym wyjdź już stamtąd, obronimy cię chociażby
nie wiem co miało się stać – powiedział uśmiechając się i odwracając w
stronę zabarykadowanych przeze mnie drzwi. Teraz zobaczyłam na jego kurtce
napis „Toruńska Ostoja Ocalałych” i odetchnęłam z ulgą.
Pobiegłam
szybko odblokować drzwi i ostrożnie wyszłam do Mpd i Pablorda. Ten drugi
spojrzał na mnie krytycznie, ale nie miałam ochoty opowiedzieć mu co się ze mną
stało. On usiadł na podłodze i wykładając rzeczy z torby zaczął jeść.
- Częstuj się jeżeli
jesteś głodna no i wybacz, że tak od razu cię o to proszę, ale koniecznie muszę
się dowiedzieć, kto był z tobą w grupie i co się z nimi stało – powiedział
łagodnie. Sprawiał wrażenie kogoś, kto jest naprawdę solidnym człowiekiem i
pomimo tego co mnie ostatnio spotkało byłam w stanie mu zaufać. Dlatego gdy
tylko zjadłam trochę opowiedziałam mu, bez zbędnych szczegółów, całą moją
historie od wyjechania z Królowego Mostu na zwiad, aż do teraz. Gdy słuchał o
kompanach, którzy zostali zabici i o tym co Dalion i Smród mi zrobili widać
było, że jest śmiertelnie poważny. W swoim notatniku przy zapisywaniu danych na
liście narysował dwie czaszki przy imionach Daliona i Smroda. Znak
ostrzegawczy. Byłam zmęczona, ale czułam się w końcu bezpiecznie. Pablord
zaproponował mi, żebym się przespała do rana, wtedy wyruszymy dalej. Gdy już
się ułożyłam do snu wpadło mi do głowy jeszcze jedno pytanie.
- Właściwie to jak
dostaniemy się do Torunia? – zapytałam.
- Autobusem. Kierowca
zna trasę od Białegostoku do Torunia, jeździ tam na życzenie Karła i jego
prawej ręki, Dziary –powiedział życzliwie Pablord po czym dodał – prześpij się Miczi. Przypilnujemy
wszystkiego i już nic złego ci się nie stanie.
Chciałam
jeszcze zapytać kto to jest Dziara i kim jest Karzeł, ale nie miałam siły.
Uśmiechnęłam się i zasnęłam, czując się naprawdę bezpiecznie.