poniedziałek, 27 lutego 2017

Rozdział 15: Złudzenie

Rozdział 15, kolejny z perspektywy Zuzy. Po ostatnich wydarzeniach nadeszła chwila spokoju. W tym rozdziale będzie sporo przemyśleń, obserwacji, a zakończymy go czymś dosyć niespodziewanym. Zapraszam Was do czytania i po przeczytaniu proszę o zostawienia komentarza z opinią.

POV:
Zuza - Rozdział 15 - Dzień 6
Bobru - Dzień 6 - Jedzie w stronę Płońska
Irek - Dzień 6 - Łapie Erniego i kieruje się w stronę Torunia

-------------------------------------------------

Rozdział 15: Złudzenie (ZUZA)


                Kubek z kawą parował tego zimnego poranka. Siedziałam na stołku i obserwowałam spokojnie panoramę miasta. Znajdowałam się teraz na dachu kościoła, gdzie był nieduży taras, który prowadził bezpośrednio do wieży kościelnej z dzwonem. Było nieco ciasno, ale od razu spodobało mi się to miejsce. Cisza i spokój. Dodatkowo miałam stąd doskonały widok na bramę główną, a przy odwróceniu się w lewo mogłam zobaczyć tylne wejście na wzgórze. O ścianę obok mnie stała oparta wiatrówka. Chociaż wspominałam Józefowi, który mnie tu wysłał, że nie umiem z tego strzelać, powiedział, żebym po prostu spróbowała i przede wszystkim kontrolowała okolicę i dała znać, jak zauważę jakiś ruch. Nie zauważyłam jednak, żeby w mieście działo się coś szczególnego. Co jakiś czas zerkałam lornetką i obserwowałam odległe ulicę, po których szwendały się trupy.
                Wczorajszy dzień był dosyć ciężki. Nie dość, że zostaliśmy w tym obozie w naprawdę niedużej grupie, to dodatkowo zginęła Anna. Jej napastnik był jednym z Zszytych, o których już tyle słyszałam. Józef zdołał go ogłuszyć i po wybiciu całej grupy, która podeszła pod bramę byliśmy pewni, że był jedynym ze swojej grupy, który wszedł na nasz teren. Później sprawdziliśmy jeszcze raz wszystkie zakątki i nie było już żadnych wątpliwości. Z tego co widziałam sam mężczyzna, został zabrany do środka kościoła i zamknięty w jednym z nieużywanych pomieszczeń. Łapa osobiście zajęła się jego przesłuchaniem. Z tego mówił mi Józef, mężczyzna był członkiem grupy Zszytych, ale nie miał zamiaru atakować nas. Chodziło mu jedynie o Annę.
                Nie rozumiałam tego kompletnie. Czym ta kobieta mogła zawinić grupie Zszytych? Chciałam zapytać o to Sarę, ale ciężko się z nią rozmawiało. Gdy wczorajszego wieczora zmieniałam jej opatrunek, ta nie odzywała się do mnie. Patrzyła przed siebie nieobecnym wzrokiem i średnio reagowała na moje próby rozmowy. Niełatwo było widzieć osobę, która na co dzień promieniała energią, żartowała i uśmiechała się pomimo sytuacji, w której się znalazła, tak rozłamaną i zniszczoną. Obiecała mi jednak, że kiedyś mi opowie o co chodziło. Byłam szczerze zaciekawiona.
                Patrząc przed siebie myślałam też o przyszłości. Mój mąż, który zostawił mnie jakiś czas temu zupełnie samą i przerażoną wciąż nawiedzał moją głowę. Nie słyszałam teraz jednak już typowego dla niego „Musimy iść dalej”. Teraz pojawiał się w moich myślach w formie wspomnień tych najlepszych chwil. Czy to mogło oznaczać, że jest w odpowiednim miejscu i nie powinnam się już niczym martwić? Tak sobie przynajmniej próbowałam wmawiać.
                Wiatr zawiał mocniej, kiedy zauważyłam na moście, na którym stałam jeszcze niedawno u boku Anny i Sary, ruch. Zaciekawiona odstawiłam kubek kawy na bok i chwyciłam za lornetkę przewieszoną przez szyję. Przycisnęłam urządzenie do twarzy i ustawiłam odpowiednią ostrość. Chociaż do mostu dzieliło mnie parę kilometrów to widziałam całkiem wyraźnie co się na nim działo. Mężczyzna ubrany w szarą kurtkę, plecak i wełnianą czapkę biegł po moście w stronę naszej części miasta. Miał w ręce coś co wyglądało na dzidę. Wybiegał akurat na takie tereny, które z tej pozycji były widoczne, a że nie widziałam nikogo oprócz niego pomyślałam, że nie ma sensu schodzić i zgłaszać tego reszcie.
                Mężczyzna odwracał się co chwilę jakby się czegoś bał. Nie widziałam jednak żeby ktoś go gonił. Spory kawałek za nim podążało parę trupów, ale nie wydawały się one być dla niego większym zagrożeniem. Te przed nim wydawały się być o wiele większym niebezpieczeństwem. Zauważył je jednak w porę. Podszedł do nich i dźgnął z rozmachem pierwszego z nich. Głowa trupa wydawała się rozpaść na pół, ale z tej odległości ciężko było to określić. Drugi z zombie próbował złapać podróżnika, ale ten popchnął go barkiem, a następnie ciął na odlew. Kolejne szwendacze padały w podobnym stylu, z porozrywanymi głowami.
                Po rozprawieniu się z nimi nieznajomy skręcił w uliczkę obok. Zniknął na chwilę za budynkiem piętrowego sklepu, ale po chwili zobaczyłam go na dalszym fragmencie ulicy. To było na swój sposób przerażające, jak nic nie spodziewający się człowiek nie miał najmniejszego pojęcia, że śledzę każdy jego ruch. To dawało mi dziwne poczucie władzy nad jego życiem, chociaż wiedziałam, że realnie jedyną osobą, która mogła go zabić z tej odległości był dziwaczny, jednooki snajper, który kierował Potworem. To, że osoba, która miała tylko jedno oko strzelała najlepiej ze wszystkich było dla mnie niezrozumiałe.
                Wzięłam łyk kawy i obserwowałam dalej, jak mężczyzna zbliża się do ulicy, na której zebrało się trochę trupów. Musiały one być niedobitkami z ostatniej partii, która zebrała się w okolicy, po tym jak Bobru i cała reszta wyjechali do Płońska i Inowrocławia. Tajemniczy ocalały też ich zauważył. Zatrzymał się i przykucnął przy murku obok budynku poczty. Przez chwilę grzebał w plecaku, ale po chwili zrezygnowany założył go z powrotem na plecy. Zastanawiałam się jak rozegra tą sytuację. Przez dobre dwie minuty czekał rozglądając się i szukając jakiegoś wyjścia. W końcu wstał i zaczął biec w stronę jednego z budynków. Chcesz wejść do środka?, zapytałam sama siebie. Przeżywałam tą akcję, jakbym sama była jej uczestnikiem.
                Mężczyzna ponownie zniknął mi z oczu. Jeżeli wszedł do budynku to nie miałam szansy już go zobaczyć, dopóki go nie opuści. Patrzyłam jeszcze przez chwilę, ale w końcu zawiedziona odłożyłam lornetkę. Całe szczęście dalej śledziłam wzrokiem okolicę i gdy po chwili przybliżyłam urządzenie ponownie do twarzy zobaczyłam, że ocalały wdrapał się na dach. Budynki w Płocku były tak ułożone, że sprawna fizycznie osoba nie mogła mieć większych problemów z poruszaniem się po dachach. On był jedną z tych osób. Z dzidą przewieszoną przez plecy szybkim tempem wyminął całą ulicę. Nabrałam głośno powietrza do ust, kiedy zobaczyłam, jak mężczyzna podchodzi do krawędzi dachu i płynnym ruchem łapie się rynny i zjeżdża po niej na dół. Całe szczęście udało mu się to bez większych problemów.
                Jego droga nie kończyła się jednak na zejściu. Znalazł się ponownie na ziemi i szybkim tempem ruszył dalej. Z racji iż coraz bardziej zbliżał się w naszą stronę musiałam zmienić znowu ostrość, żeby lepiej go widzieć. Dzięki temu też, mogłam mu się lepiej przyjrzeć. Teraz zdecydowanie zauważyłam, że ma ładnie przystrzyżoną brodę, a sama jego twarz mówiła mi, że musiał być w moim wieku. Zbliżał się jednak niebezpiecznie do obozu, więc chcąc nie chcąc odłożyłam lornetkę na bok i dopijając kawę wrzuciłam kubek do plecaka, który trzymałam przy sobie, odsunęłam stołek i biorąc wiatrówkę skierowałam się do wyjścia. Zbiegłam gładko po schodach, dając nodze trochę ruchu. Wciąż czułam tępy ból związany z poharatanymi mięśniami, ale im więcej się poruszałam walcząc z nim tym lepiej mi się chodziło.
 Zamknęłam za sobą drzwi i wylądowałam na górnym piętrze wnętrza kościoła. W budynku panował teraz spokój. Grupa Emila dyskutowała o czymś żywo przy ławach jedząc paluszki solone. Z grupy Bobra widziałam tylko jednorękiego chłopaka, który czytał coś na uboczu. Reszta musiała być zajęta czymś innym w pozostałych częściach kościoła. Zeszłam z drewnianego piętra i ruszyłam w stronę chłopaków. Gdy mnie zauważyli zamilkli i zaczęli nerwowo się ruszać.
- Hej, wiecie gdzie jest Łapa, albo Józef? – zapytałam.
- Nie wiemy – odpowiedział jeden z nich. Cała szóstka patrzyła na mnie jakbym była ich wrogiem i chciała im coś zrobić. Pomyślałam, że nie ma sensu próbować z nimi rozmawiać bo i tak była mała szansa na to, że czegoś się dowiem. Ruszyłam dalej. Niedaleko miejsca w którym spaliśmy leżała Sara. Spała. Nie chciałam jej budzić. Zrezygnowana postanowiłam, że zapytam się chłopaka bez ręki, chociaż wiedziałam, że rozmowa z nim zazwyczaj kończyła się długim monologiem z jego strony, którego osoba tak mało asertywna jak ja nie będzie umiała uniknąć.
                Chłopak nawet nie podniósł głowy jak do niego podeszłam. Zaskoczyło mnie to biorąc pod uwagę, że to mógł być jeden z tutejszych, którzy chcieliby odzyskać władzę nad tym miejscem. Stanęłam i chrząknęłam znacząco. Niestety to również nie dało skutku.
- Przepraszam? – zagadałam oficjalnie, wiedząc, że nie znam go za dobrze i nie wiedząc na ile mogę sobie pozwolić.
- Nie ma za co – odpowiedział doczytując coś, po czym podniósł na mnie głowę. Przyjrzał mi się uważnie, jakby zobaczył mnie po raz pierwszy. Po chwili jednak na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech – Ach to ty.
Nie byłam pewna jak to zinterpretować. Postanowiłam tylko zadać pytanie ograniczając rozmowę do minimum.
- Wiesz może gdzie jest Łapa? Albo chociaż ksiądz?
- A wiesz kręcą się gdzieś tutaj – odpowiedział. W tym momencie rozmowa powinna się skończyć, ale nie minęło pół sekundy zanim ponownie usłyszałam jego głos – Wiesz właściwie jak masz coś ważnego możesz mi powiedzieć. Jestem w grupie Bobra jak pozostali. Łapa to straszna osoba, jak jest w złym humorze to jest jeszcze gorzej. A Józef to dziwny człowiek niby ksiądz, ale zabija – zaśmiał się cicho pod nosem jakby właśnie ktoś opowiedział wybitny żart – Ale wiem gdzie się podziewa nasz stary, poczciwy Medyk! Ale w sumie jak go nie szukasz to chyba ci to nie pomoże co? Kurde parda czytam teraz super książkę. Wiesz? Opowiada o historii tego miejsca, znalazłem na zapleczu. Ogólnie dziwnie mieszka się w kościele. Jak mamy poczuć jakąś prywatność? Żyjemy jak w jakiejś ogromnej hali. Ktoś chce sobie coś porobić i figa, nie może. A jak…
- Zamknij się w końcu – krzyknął ktoś zza moich pleców. To była ona. Łapa szła w moim kierunku pewnym krokiem. Krótko ostrzyżone, czarne włosy poruszały się żywo przy każdym jej dostojnym kroku. Była ubrana na czarno. Chyba mimowolnie otworzyłam usta, bo gdy na mnie spojrzała powiedziała:
- A ty zamknij buźkę bo ci coś wleci. Czemu nie jesteś na wieży? – zapytała.
- Właśnie o tym… - zaczęłam.
- Czekaj, powiesz mi po drodze – powiedziała mijając mnie i idąc w stronę wyjścia na zewnątrz – A ty czytaj sobie – rzuciła na odchodne do chłopaka.
                Ruszyłam za nią w stronę wyjścia. Czułam pewien stres, który nie pozwolił mi do końca normalnie funkcjonować. Czułam, że stawiam niepewne kroki. Teraz jak już znałam tę grupę, to wiedziałam, że tamta rozmowa była pomiędzy Pablordem, przyjacielem Bobra, a Łapą, którą też prawdopodobnie łączyła jakaś bliższa relacja z nim. Bobru co prawda nie wyglądał na wrak człowieka, tak jak ujęli to w tamtej rozmowie, ale być może po prostu dobrze to ukrywał. Wyszłyśmy na zewnątrz.
- Dobra co to było? – zapytała.
Pytanie padło tak nagle, że przez chwilę nie wiedziałam o co chodzi. Szybko jednak się ogarnęłam.
- Widziałam ocalałego w mieście. Szedł w naszą stronę i zgubiłam go z oczu. Wyglądał na całkiem niebezpiecznego – powiedziałam stanowczym tonem, który musiał brzmieć komicznie, biorąc pod uwagę to, że głos mi załamywał.
- Czemu niebezpiecznego?
- Miał jakąś dzidę, którą machał naprawdę sprawnie. No i skakał po dachach i zjeżdżał po rynnach jak jakiś kot.
- Hmm z tymi śmiesznymi murami to rzeczywiście może być problem – powiedziała nie zatrzymując się i wciąż idąc w stronę bramy – Jesteś pewna, że to nie był nikt z naszych? Józef gdzieś polazł, a on też jest całkiem sprawny jak na klechę w średnim wieku.
- Nie… nie to na pewno nie był nikt z tego obozu.
- Dobra, będę miała to na uwadze. Możesz wracać na wieżę – powiedziała i chociaż wiedziałam, że informacje przyjęła to wciąż miałam wrażenie jakby kompletnie mnie nie słuchała.
                Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale zapytałam:
- A ty gdzieś idziesz?
Tym razem widocznie drgnęła. Nie spodziewała się ode mnie takiego pytania.
- Nie. Ani myślę. Sporo czasu spędziłam w dziczy, czas się ustatkować jak na kobietę przystało. Zmienić się – powiedziała obracając sytuację w żart, chociaż wiedziałam, że coś jest na rzeczy. Bałam się jednak kontynuować rozmowę. Znowu odezwała się ona – A wyszłam bo chcę się przewietrzyć i sprawdzić bramę. No i trochę pomyśleć w samotności – te ostatnie słowo zaakcentowała tak wyraźnie, że gdyby moje następne pytanie mogło uratować świat to bałabym się je zadać. Kiwnęłam głową, chociaż na mnie nie patrzyła i w ciszy zaczęłam wracać do budynku.
                Resztę dnia spędziłam głównie na obserwacji miasta z wieży i odpoczynku. Obserwowałam z góry jak Józef pracuje na dole przenosząc ostatnie ciała i zrzucając je z tarasu widokowego. Tajemniczego ocalałego już nie widziałam. Jedynie przez miasto przejechał raz samochód, ale nie zatrzymywał się nawet na chwilę, więc nie uznałam tego za istotne. Gdy zaczęło się robić ciemno i chłodno zeszłam na dół zabierając swoje rzeczy.
                Na dole było znacznie żywiej niż ostatnio. Byli tu chyba wszyscy, którzy pozostali w obozie. Łapa rozmawiała o czymś z Józefem, a Medyk oraz Mpd siedzieli osobno w różnych częściach kościoła. Sara wciąż leżała na posłaniu, a chłopacy grali w karty robiąc przy tym sporo hałasu, który odbijał się echem od ścian. Nie chcąc dołączać się do ogólnego hałasu usiadłam na boku i sięgnęłam do plecaka. Szukałam oczywiście pamiętnika, którego nie czytałam jeszcze w tym miejscu. Teraz kiedy wiedziałam jak jest połączony z otaczającymi mnie ludźmi wierzyłam, że znajdę coś co pomoże grupie w walce z Zszytymi albo unikaniem ich.
26 styczeń 2015 – dzień 74
Zbliżyliśmy się do jednej z grup jadących na wschód. Moi ludzie kontrolowali mniej więcej dwie pozostałe, ale to właśnie ta ciekawiła mnie najbardziej. Jadący nią ludzie poruszali się przy pomocy ogromnego samochodu ciężarowego.
                Oczy rozszerzyły mi się szeroko. Musiało chodzić o Potwora. Byłam coraz bardziej ciekaw jak ta sytuacja wyglądała z oczu Bobra, ale wiedziałam, że znajdę jeszcze chwilę, żeby się dowiedzieć od niego samego, albo kogoś w obozie.
Nie jesteśmy pewni ile osób jest wewnątrz pojazdu, ale ładownia jest na tyle duża, że spodziewamy się nawet dziesięciu. Pozostałe grupy są nieznacznie mniejsze. Podejrzewamy, że przybyli z któregoś wschodniego miasta, nie jestem jednak pewny z którego. Strzelaliśmy pomiędzy Białymstokiem i okolicami, a Augustowem. Nie znam jednak też przyczyny ich migracji do centrum kraju. Jesteśmy jeszcze całkowicie niewykryci w okolicach. Wiemy też o każdym ważniejszym ruchu tutejszych obozów. Ani Toruń, ani jego posterunki, ani Inowrocław nie wysyłały nikogo na wschód. To nie mogła być rekrutacja. Muszę przyjrzeć się temu nieco lepiej. Najlepiej gdybym mógł złapać kogoś z Torunia, albo samej grupy i go dobrze przesłuchać. O ile oczywiście już tam dotrą. Autobus z Torunia, nazywany potocznie Zbłąkanym Ocalałym zabrał dziewczynę i wszystko wyglądało na to, że to ona jako pierwsza dotrze na miejsce. Na pokładzie moi ludzie widzieli też dwójkę Czerwonych Flar. Coś musi być na rzeczy.
27 styczeń 2015 – dzień 76
Po dwóch dniach obserwacji wracam do domu. Moi ludzie będą dalej śledzili ciężarówkę. Pozostałe dwa odłamy grupy dostały się już do terenów zajmowanych przez Toruńską Ostoję. Autobus z ocalałą ze wschodu dotarł do samego miasta, a druga grupa, wraz z małą grupką żołnierzy, dostała się do Czwartego Posterunku. Pozostał tylko tir. Jeden z moich ludzi powiedział mi, że podsłuchał rozmowę tych ludzi, gdy zrobili sobie postój na drodze. Nie dowiedział się niczego konkretnego, ale to co było pewne, to to, że przewijała się ksywka „Bobru”.
Natłok informacji sprawił, że aż mnie zatkało.  Czytałam z ogromną ciekawością każde kolejne zdanie.
Będę próbował dowiedzieć się więcej o tej grupie. Wyglądali na takich, którzy radzą sobie z nowym porządkiem świata. Nie będzie to dobre jeżeli zasilą siły Torunia. Czas jednak wracać do badań.
                Po przeczytaniu ostatniego zdania w tym wpisie odłożyłam dziennik z powrotem do plecaka. Naprawdę dziwnie było poznawać historię grupy, w której byłam z jakiejś książki. Czułam się niepewnie. Rozejrzałam się raz jeszcze po kościele i widząc, że każdy dalej jest zajęty sobą położyłam się niedaleko Sary i krótko po tym zasnęłam.
                Następny dzień nie zapowiadał niczego przełomowego. Po zjedzeniu śniadania i krótkiej rozmowie z Sarą przy zmianie opatrunku, ruszyłam znowu na swój posterunek. Zastanawiałam się, czy zauważę gdzieś tajemniczego mężczyznę, ale pomimo tego, że siedziałam tam pół dnia to nie widziałam żadnego szczególnego ruchu w mieście. Raz poruszało się coś na obrzeżach, ale ktokolwiek to był nie zbliżał się nawet w zasięg mojej lornetki. Miałam sporo szczęścia, że było ciepło, bo siedzenie parę godzin na wieży mogło być dosyć nieprzyjemne w chłodzie.
                Gdy wieczorem schodziłam już na dobre z mojego posterunku, zauważyłam od razu, ze coś jest nie tak. Po kościele niosły się podniesione głosy i krzyki. Chwytając za wiatrówkę ruszyłam powoli schodkami w dół.
- Idźcie do zbrojowni! Przynieście broń. My popilnujemy ich tutaj – powiedział głos, który musiał należeć do jednego z okolicznych chłopaków.
- Pożałujesz tego dnia dzieciaku – usłyszałam głos Łapy. Byłam na drewnianym podwyższeniu kościoła. Panował tu mrok, więc bez większych obaw wychyliłam lekko głowę i zobaczyłam, że na środku sali kościelnej stał Mpd, Józef, Medyk, Młoda i Łapa. Otoczeni oni byli trójką byłych właścicieli tego miejsca. Kolejna dwójka szła w stronę zaplecza, do wcześniej wspomnianej zbrojowni. Bunt, pomyślałam przełykając ślinę. Serce zabiło mi nieco szybciej. Zauważyłam, że na podłodze, pomiędzy ludźmi Bobra, leżała jakaś osoba. Po chwili poznałam ją. To był Emil, dowódca tutejszej grupy. Czy on nie żyje? Dlaczego tak leży, takie pytania przeleciały moje myśli.
- Zamknij mordę. Bo pieprzysz. To miejsce jest nasze, dziwi mnie, że ten frajer – tutaj wyraźnie wskazał na leżącego kolegę – chciał was bronić. Jesteście zwykłymi bandytami. I spróbujcie coś zrobić, a strzelę – Teraz w jego ręce zauważyłam pistolet. Trzymał go w dziwny sposób, ale nie było wątpliwości, że potrafił z niego strzelać. Jego dwaj przyjaciele trzymali w rękach strzelby.
- Rzuć tą broń, a może zapomnę o tym śmiesznym incydencie – nie dawała za wygraną Łapa. Chociaż widać było, że nie jest uzbrojona, to zachowywała się jakby miała gotowy arsenał, który w każdej chwili mógł zniszczyć napastników. Była bardzo pewna siebie.
- Zamknij się! Chyba, że mam poprosić twoją małą siostrzyczkę – wyszczerzył zęby w stronę Młodej.
- Tylko spróbuj skurwielu – ostrzegła go.
                W tym momencie jeden z kolegów rozmówcy podszedł do niego i szepnął coś na ucho.
- To prawda. Nie mamy co z wami zrobić, będziemy musieli was zabić, tak będzie najbezpieczniej – powiedział po chwili – Reszta waszych ludzi nie będzie miała do czego wracać. O ile w ogóle wróci – zaśmiał się.
- Od kogo zaczniemy? – zapytał jego kolega.
- Od niego. On i tak już długo nie pociągnie na tym świecie – wskazał Medyka.
- Powiedziałbym coś o pociąganiu, ale nie zrozumiesz chłopcze – odgryzł się mężczyzna.
Gdy jeden z chłopaków wziął Medyka za kołnierz i dosyć brutalnie sprowadził na kolana sięgnęłam po wiatrówkę. Opierając ją o drewnianą balustradę wycelowałam. Mój cel ledwo się ruszał. Nie wiedziałam jednak co się stanie jak strzelę. Czy pozostali spanikują i uciekną? Może zaczną wszystkich zabijać? A może Łapa i reszta przejmie inicjatywę? Spojrzałam w lunetę i czas jakby się zatrzymał. Chłopak po poprawieniu pistoletu w dłoni wycelował w głowę klęczącego Medyka i przymierzał się do strzału. Łapa patrzyła na wszystko z niemą nienawiścią, będąc na muszce strzelby trzymanej przez drugiego chłopaka. Mpd stał najbardziej przerażony ze wszystkich, sparaliżowany strachem. Józef i Młoda po prostu patrzyli. Teraz zdałam sobie sprawę, że wśród wszystkich nie ma Sary. Nie było teraz jednak czasu na szukanie jej wzrokiem.
                Palec, który trzymałam na spuście był tak spięty, że nie byłam pewna, czy mogę go w jakikolwiek sposób zgiąć. Jednak musiałam. Musiałam zabijać aby przetrwać. Musiałam zabijać dla tych ludzi. Musiałam zabijać dla… przyjaciół? Mój palec zaczął delikatnie naciskać na spust. Celownik był prosto na głowie chłopaka. Czas nagle przyspieszył. Nie zdążyłam zareagować. Padł strzał, który odbił się echem od ścian. Nie wiem dlaczego, ale zamknęłam w tym momencie oczy. Otworzyłam je chwilę później i zobaczyłam, że chłopak trzymający pistolet leży na ziemi kawałek dalej. Co prawda trafił Medyka, ale jedynie w ramię. Na środku stał mężczyzna z bronią przypominającą włócznię. Po przewróceniu chłopaka rzucił nią prosto w klatkę piersiową mężczyzny stojącego za Łapą. Trafił z niezwykłą precyzją. Łapa wykorzystując to złapała strzelbę, która wypadała mu z rąk i zabiła trzeciego chłopaka. Ten odleciał kawałek do tyłu i upadł martwy pod jedną z ław.
                Zaczęła się odwracać do trzeciego, ale nie zdążyła. Chłopak, który miał zabić Medyka wystrzelił. Kula śmignęła gdzieś. Tajemniczy ocalały wykopał broń chłopakowi, po czym przyciskając mu kolano do klatki piersiowej uderzył w twarz, ogłuszając go. Cała drżałam, ale ta trójka była już unieszkodliwiona. Dwóch leżało martwych w narastających kałużach krwi, a ostatni znokautowany nie ruszał się. Uradowana zaczęłam biec na dół, kiedy usłyszałam krzyk. Przerażający krzyk Młodej. Zatrzymałam się w połowie drewnianego górnego piętra i spojrzałam w tamtą stronę. Zobaczyłam tylko jak Łapa upada na kolana. Z jej twarzy kapała krew. Medyk podbiegł do niej natychmiast. Ruszyłam tam pędem.
                Gdy tylko dopadłam do grupy odrzuciłam wiatrówkę na bok i nie patrząc na nic odepchnęłam Młodą od siostry. Powietrze ze mnie uleciało, kiedy zobaczyłam rozwalony prawy oczodół i całą masę krwi wypływającej zarówno z niego jak i z dziury po prawej stronie czaszki. Młoda krzyczała jak opętana. Mężczyzna, który nas uratował patrzą na tą scenę w ciszy, wycierając krew z broni o szmatkę. Mpd usiadł z tyłu, a Józef odezwał się:
- Osłaniajcie ich. Pozostała dwójka zaraz tu pewnie będzie.
Medyk spojrzał na mnie. Widziałam w jego oczach śmiertelną powagę.
- Znasz się na tym? – zapytał.
- Jestem chirurgiem. Mogę zadać to samo pytania – odpowiedziałam sięgając do plecaka po podręczną apteczkę. Musiałam ją uratować.

środa, 22 lutego 2017

Rozdział 14: Decyzja podjęta

Rozdział 14, pierwszy z perspektywy Irka. Po tym jak Erni spotkał go na drodze uznałem, że kontynuowanie przygody z jego oczu będzie znacznie ciekawsze, biorąc pod uwagę jaką rolę odegra w przyszłych wydarzeniach i kim się właściwie stał. Rozdział opowie nieco o tym, co działo się z Irkiem podczas jego nieobecności, jak przetrwał i kto mu w tym pomógł. Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodoba, zapraszam do czytania i komentowania.

POV:
Irek - Rozdział 14 - Dzień 5-6
Bobru - Dzień 5-6 - W drodze do Płońska
Zuza - Dzień 5-6 - Została w obozie w Płocku

--------------------------------------------------------

Rozdział 14: Decyzja podjęta (IREK)


                Gdy wybiegłem na drogę i zobaczyłem postać z nożem w ręku to zamarłem. Było już ciemno, ale mimo wszystko poznałem ją. Był to Ernest. Mężczyzna, który jeździł Zbłąkanym Ocalałym, a od niedawna zajmował się oczyszczaniem dróg. Nie mogłem uwierzyć w szczęście jakie poczułem gdy go zobaczyłem. Nie było to jednak szczęście związane z spotkaniem kogoś znajomego po ponad tygodniu nieobecności. Jedyne osoby jakie widziałem przez ten cały czas, odkąd zostałem uratowany przed ogromnym stadem nadchodzącym ze wschodu, byli Zszyci. To ich przywódca, syn Włodka z farmy na której stawialiśmy punkt strategiczny, Czarek uratował mnie przed stadem, a następnie zabrał ze sobą z powrotem na farmę. Początkowo próbowałem uciekać, ale właściwie tak głęboko w terytorium wroga nie miałem żadnych szans. Poza tym byłem bardzo ciekaw dlaczego nie zostałem zabity, albo zostawiony na pastwę stada.
                Dokładnie siedem dni temu stanąłem ponownie przed tymi samymi drzwiami i znowu otworzył mi Włodek. Teraz jednak zachowywał się nieco inaczej, prawdopodobnie przez obecność syna. W domu oczywiście były jeszcze żona Włodka, oraz dziewczyna Czarka. Nie byłem pewien co się ze mną stanie, ale wiedziałem, że jeżeli chcę przeżyć i wrócić do Torunia czy Inowrocławia, to muszę po prostu to przetrwać. Nie mogłem niczego próbować bo byłem absolutnie bez szans. Czarek nakarmił mnie, przygotował kąpiel, a następnie czystego i najedzonego zabrał do swojego pokoju. Tego samego pokoju, w którym spałem jak byłem tu jeszcze z całą grupą. Czarek wskazał mi krzesło stojące przy jednej z szaf, a sam usiadł na łóżku.
- Ci dwaj to moi idole – wskazał obrazy dwóch postaci historycznych, które wisiały na ścianie – Ta dwójka wymyśliła maszynę do szycia, oraz zapoczątkowała rewolucje w tej dziedzinie. Kiedyś nie obchodziliby mnie całkowicie. Ale gdy odkryłem jak doskonałym kamuflażem są fragmenty skóry trupów to całkowicie się w to wciągnąłem. No i teraz mam całą, ogromną grupę pozszywanych ludzi, którzy nie muszą się już bać, że zostaną ugryzieni. Przynajmniej tak długo jak trzyma szew.
                Słuchałem go w milczeniu. Nie patrzył na mnie, wciąż wpatrywał się w obrazy wiszące na ścianie.
- Pewnie zastanawiasz się co tu robisz. Cóż, nie ukrywam, że nie jestem specjalnie tolerancyjny, jeżeli chodzi o ludzi, którzy nie dość, że przejeżdżają przez te tereny, to jeszcze dodatkowo zatrzymują się na farmie moich rodziców i to akurat wtedy, kiedy wszyscy moi ludzie, razem ze mną, wyruszają na północ, żeby pomóc grupie ocalałych do której należysz. To nie jest ciekawe uczucie, zobaczyć, że ktoś jest przy twoich rodzicach i właściwie może ich zabić w każdej chwili. Ale oszczędziłem cię, ponieważ zaimponowałeś mi w dwóch sprawach. Wiesz jakich? – zapytał.
Pokiwałem przecząco głową. Zainteresowały mnie słowa o pomocy moim przyjaciołom, ale bałem się mu przerwać.
- Po pierwsze nie dość, że nie zaatakowałeś moich rodziców, a wręcz im pomogłeś w sprawach gospodarczych to jeszcze dodatkowo uszanowałeś ich prośbę i poczekałeś z postawieniem tego swojego śmiesznego punktu. Po drugie wtedy, kiedy przyjechałem z akcji w Grudziądzu i zobaczyłem ciebie, od razu zauważyłem, ze nie jesteś zwykłym człowiekiem. Te rany i blizny… To ugryzienia?
- Tak – odpowiedziałem cicho.
- Powiesz mi, jakim cudem jeszcze żyjesz? – zapytał z nieukrywanym podekscytowaniem.
- Nie mam pojęcia – odpowiedziałem szczerze.
- Nikt cię nie badał? Myślałem, że ciekawość Bena weźmie górę. W końcu ten pomyleniec myśli, że odkryje tajemnice trupów, zrozumie wirus i znajdzie antidotum. Naprawdę ominął taką sytuację? Niesłychane.
- Co się ze mną stanie? – zapytałem, gdy Czarek przez dobre paręnaście sekund nic nie mówił.
- Dam ci wybór. Wiesz teraz bardzo dużo o mojej grupie. Niebezpiecznie dużo. Dlatego jeżeli chcesz żyć, musisz pracować dla mnie. I nie uwierzę w zwykłe „obiecuje”. Musisz dowieść swojej lojalności. Ale żeby lepiej zrozumieć to wszystko, muszę ci opowiedzieć nieco o mojej wizji. Wysłuchaj mnie, a potem sam ocenisz, czy warto dać mi szansę, czy lepiej dołączyć do grona osób, których już nie ma na tym świecie.
- Mogę przedtem o coś zapytać? – zapytałem ostrożnie. Czarek spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
- Oczywiście – powiedział.
- Co to za akcja w Grudziądzu? Mówiłeś, że pomogłeś moim przyjaciołom – powiedział.
- Bo pomogłem. Uratowałem ich życia. Ale to wszystko wyjaśni się, jak nieco ci opowiem o tym jak widzę świat, który nas otacza. Słuchasz? Dobrze. Moim zadaniem na tym świecie jest pilnowanie porządku. Wraz z moimi ludźmi, używając kamuflażu doskonałego, potrafimy zrobić wiele. Zmienić wyniki wydarzeń atakując z zaskoczenia. Zbierać informacje jak nikt inny. Kontrolować trupy i prowadzić je w odpowiednie miejsca spuszczając zagładę. Kontroluje te tereny i dostosowałem się do tego świata tak, jak nikt inny dotychczas – zaczął wywód, nie ukrywając dumy w swoich słowach – Nie zależy mi jednak na wybiciu pozostałych obozów. Bądź co bądź, ale uważam was za ciekawych i silnych ludzi. Radzicie sobie doskonale z tym co macie i zakładacie kolejne obozy, przejmując coraz większą kontrolę nad tym obszarem. Ja jednak chcę mieć asa w rękawie. Chcę kontrolować was w sposób, który nie będzie oznaczał wojny, a jedynie zdrową i uzasadnioną obawę, o bunt. Dlatego, chcę mieć w każdym obozie osobę, która będzie mogła jakoś wpływać na przebieg wydarzeń, a dodatkowo zrobi co trzeba, jakby zaczęło się robić za gorąco. Swego rodzaju szpiega, agenta, nazywaj to jak chcesz.
- I ja mam być tym szpiegiem?
- Nie zrozum mnie źle. Nie mam wcale jakichś wygórowanych wymagań. Chcę po prostu, żebyś pokazał mi swoją lojalność, a dodatkowo, gdy już wrócisz, żebyś był gotów od czasu do czasu trochę namieszać, szczególnie jak wasze obozy będą chciały mi zagrozić. Nie jestem waszym wrogiem. Chcę po prostu zachować kontrolę. Tak jak mówiłem pomogłem wam. Wróciłem dwa dni temu z Grudziądza, gdzie straciłem dziesiątki ludzi. Co prawda nie chciałem tylko pomóc wam, ale cieszę się, że udało mi się to przy okazji. Moim głównym celem było zaatakowanie Złomiarzy, kiedy ci nie wiedzieli za bardzo co się dzieje. Chociaż ja straciłem sporo ludzi to oni stracili ich znacznie więcej. Nie jestem pewien, czy pozbierają się po tym ciosie.
- Co miałbym zrobić, żeby dowieść tej lojalności? – zapytałem.
- Czyli jednak cię to interesuje? Doskonale. Nic trudnego właściwie. Musisz mi przyprowadzić kogoś, kto jest ważny dla Torunia i Inowrocławia. Właściwie gdyby nie fakt, że przydasz mi się tam, to byłbyś idealnym kandydatem. Dlatego wiesz jakie osoby mnie interesują.
- Mam zabić tą osobę? – zapytałem.
- Nie – odpowiedział szybko – Po prostu przyprowadzić ją w jedno z miejsc, gdzie przejmą ją moi ludzie. Wtedy zabiorę ją do siebie i zamknę. Jeżeli, któryś obóz będzie próbował mi zagrozić, załóżmy, że Toruński, to wtedy ty namieszasz od środka, a ja dodatkowo będę miał zakładnika. Oczywiście osoba ta będzie traktowana dobrze. Nie jestem sadystą. Zostanie zabrana do specjalnego miejsca, w którym będzie pilnowana, ale wciąż będzie żyła, będą ją karmił i zapewnię najpotrzebniejsze wygody.
- Zrobię to – powiedziałem po chwili zastanowienia.
- Wiedziałem, że jesteś mądrym człowiekiem – powiedział – Zostań tutaj przez parę dni, żeby odpocząć. Potem podrzucę cię, gdzieś w okolicę Inowrocławia, odpowiednio przygotuje, żeby wszyscy myśleli, że spędziłeś ten cały czas w dziczy.
                Pokiwałem głową.
- Ach i jeszcze jedno. Widziałeś te stado na wschodzie. Wiedz, że będę zmuszony nieco pomieszać w szykach okolicznych obozów i nakieruje je wraz z moimi ludźmi tak, żeby przeszło przez wszystkie te obozy. To będzie swojego rodzaju sprawdzian adaptacji. Oczywiście moi ludzie będą to kontrolowali, więc nie dopuszczę do całkowitej katastrofy. Ale ofiary mogą być.
- Jeżeli uważasz to za słuszne… - powiedziałem cicho.
- Uważam. Dobra, nie zatrzymuje cię już, na pewno jesteś zmęczony. Ja też jestem wyczerpany, a muszę jeszcze spędzić trochę czasu z moją kobietą i rodzicami. Zobaczymy się jutro na śniadaniu – to mówiąc wyszedł, zostawiając mnie i moje myśli same.
                Dlatego, gdy zobaczyłem samotnego Kiciusia, który był wykończony i miał w ręce tylko nóż, uśmiechnąłem się sam do siebie. Dodatkowo byłem niedaleko jednego z punktów, w którym miałem zostawić złapaną przez siebie osobę. Wszystko układało się po mojej myśli. Wciąż byłem nieco rozbity pomiędzy tym co się działo, ale jaki tak naprawdę miałem wybór? Gdybym tylko spróbował mu się sprzeciwić i nie znalazłby w najbliższych dniach nikogo z grupy Bobra w jednej z chatek przygotowanych specjalnie na takie okazje, to z pewnością skierowałby stado w stronę reszty. O ile wierzyłem w siłę Torunia czy Inowrocławia to wiedziałem, że życie jednej osoby, która i tak miała zostać tylko uwięziona, zostałoby przypłacone życiem dziesiątek, a może nawet setek okolicznych ocalałych. Kto wie czy obozy by w ogóle przetrwały taki atak.
                Z drugiej strony mogłem nie wierzyć w to co mówił, w końcu kto mógł tak naprawdę kontrolować trupy. Ale sam fakt jak uratował mnie przed stadem sprawiał, że nie wiedziałem w co wierzyć. Czarek siedział wtedy w samym jego środku wraz ze swoimi ludźmi przy ognisku jakby nigdy nic. Poza tym według tego co słyszałem stado miało iść przy rzece, a jednak odbiło od koryta i podążyło na północ zahaczając po drodze o część Płońska. Nie wierzyłem, że to mógł być zwykły przypadek.
- Irek? – zapytał ochrypniętym, długo nie używanym głosem.
- Tak – odpowiedziałem – Nawet nie wiesz jak dobrze zobaczyć znajomą twarz po tym całym piekle jakie przeżyłem…
                Erni zatrzymał się i ostrożnie spojrzał na mnie. Wciąż w ręce miał nóż i na pewno nie spodziewał się, że ja za paskiem miałem pistolet. Mimo tego wszystkiego wolałem go podejść podstępem. Nie wiedziałem czy by mnie nie zaskoczył, a nie chciałem ryzykować. Poza tym podczas walki mogłem go skrzywdzić, a tego też wolałem uniknąć. Stałem spokojnie i pozwoliłem mu do siebie podejść.
- To jakieś nieprawdopodobne, że się tak spotkaliśmy… - powiedział dziwnym tonem głosu, którego nie mogłem do końca rozszyfrować – Co się z tobą działo? – zapytał jednak po chwili nieco cieplejszym i bardziej przyjaznym głosem – W Inowrocławiu mówili, że wszedłeś w stado trupów i przepadłeś.
- Bo to prawda. Było ciężko. Ale opowiem ci wszystko po drodze. Idziesz do Inowrocławia? Masz tu gdzieś samochód? – zapytałem.
- Nie. To w sumie tez dłuższa historia. Ale idę do Inowrocławia. Właściwie jesteśmy już całkiem niedaleko, ale marszu w nocy nie unikniemy – odpowiedział.
- Właściwie możemy – powiedziałem, starając się nie brzmieć zbyt pewnie siebie – Wiesz zanim jeszcze trafiłem do celi Dziary to byłem członkiem takiego obozu kawałek stąd. No i jak on się rozpadł i trafiłem w te okolice to pomieszkiwałem w takiej chatce. O ile dobrze pamiętam jesteśmy teraz bardzo blisko.
- Wiesz, szczerze wole iść godzinę czy dwie w ciemności niż spać w nieznanym miejscu. Poza tym jesteśmy naprawdę blisko – powiedział nie patrząc nawet na mnie. Mogłem go teraz bez problemu zaatakować w plecy, ale wciąż wolałem poczekać na lepszą okazję.
- To może nie być takie proste. Nie wiem ile nie było cię w obozach, ale głównymi drogami przechodzi początek stada. Cholera wie gdzie pójdzie, ale jak ruszymy tędy to możemy wpaść po kolana w gówno – powiedziałem, prawie szczerze. Wiedziałem, że Stado owszem szło w tą stronę, ale było dopiero gdzieś w okolicach obozu Feline.
                Te słowa zadziałały na Erniego nieco lepiej.
- Już? Cholera jasna… - powiedział zatrzymując się.
- Niestety – odpowiedziałem krótko.
- A ta chatka? Myślisz, że bezpiecznie będzie się tam zatrzymać?  - zapytał.
- No zapewnić nic nie mogę, ale myślę, że jak byśmy zmieniali się na wartach, albo po prostu zamknęli dobrze i nie zwracali na siebie uwagi to powinno być spoko – wytłumaczyłem.
- Racja. Dobra niech będzie, prowadź – powiedział.
Ruszyliśmy przez pola. Chociaż było ciemno to blask księżyca dawał nam trochę potrzebnego światła. Idąc zaczęliśmy rozmawiać. Opowiedział mi historię o tym jak wraz z grupą konserwacyjną oczyszczał okoliczne drogi i wpadł w ręce kogoś w stylu łowców niewolników, ale udało mu się uciec tylko odłączył się od reszty.
- Myślisz, że… - zacząłem, gdy nagle usłyszeliśmy dźwięk. Momentalnie zeszliśmy na ziemię i zamilkliśmy.
- Masz broń? – zapytał mnie szeptem ledwo przebijającym się przez szum dochodzący z krzaków i delikatnie wiejący wiatr. Pokręciłem głową. Erni chwycił nóż i przyczaił się przy jednym z drzew. Byliśmy teraz na skraju lasu i pola, ale pamiętałem te okolice. Czarek, a raczej Krawiec, jak kazał się nazywać, pokazał mi mapę, którą zapamiętałem bardzo dobrze. Co prawda nie znałem okolic tak jak mógłbym, ale wiedziałem, w którą stronę iść, a chatka była położona właśnie na granicy drzew.
                Poczekaliśmy chwilę nasłuchując dokładnie. Nie ukrywam, że nieco się denerwowałem, ale wątpiłem, że wpadniemy na kogoś jeszcze. To musiał być trup. Moje podejrzenia sprawdziły się. Zza krzaków wypełzł zombie, który miał przekrzywioną nogę z paskudnie wystającą kością. Wydawał dziwny dźwięk przy każdym ruchu. Szedł jednak w naszą stronę. Ernest po chwili rzucił się na niego i bez problemu zabił. Ciało upadło na trawę, a on otarł nóż o ubrania trupa po czym sprawdził zawartość jego kieszeni. Nie znalazł jednak nic przydatnego.
                Ruszyliśmy dalej do przodu.
- To jak było z tobą? – zapytał tak cicho, że przez chwilę nie zdałem sobie sprawy, że jakieś pytanie w ogóle padło.
- Och. Właściwie można powiedzieć, że miałem farta. No i doszło parę nowych blizn – powiedziałem.
- A ta kobieta?
- Pobiegłem za nią, nie wiem co w nią wtedy wstąpiło. Wybiegła prosto w stado. Goniłem ją, ale nie miała szczęścia. Złapały ją. No a ja zacząłem uciekać. Wiedziałem, że nasi nie będą na mnie za długo czekać, więc nie wracałem tam skąd przyszedłem tylko pobiegłem taką trasą, żeby nie dać się okrążyć – zacząłem opowiadać przygotowaną wcześniej historyjkę – Pobiegałem, pozabijałem ich trochę i po jakimś czasie udało mi się uciec. No ale nie wiedziałem za cholerę gdzie byłem.
- I jak znalazłeś drogę?
- Punkty mi pomogły. Znalazłem jeden z nich, a że mapę rozstawienia znałem na pamięć to powoli zbliżałem się na coraz bliższe tereny, aż w końcu wylądowałem tutaj – powiedziałem – O! To ta chatka – powiedziałem widząc, że przed nami maluje się kształt niewielkiego drewnianego budynku. To musiało być miejsce, o którym wspominał Krawiec.
                Podeszliśmy wspólnie. Erni obserwował uważnie całą okolicę i oglądał po raz pierwszy to miejsce. Nie wiedział, że ja też nigdy wcześniej tu nie byłem. Chatka nie była nawet piętrowa. Pod niedużą wiatą były poukładane drewienka na opał. Dwa okna wychodziły na pola. Ganek był wyraźnie podniszczony, deski zostały przez kogoś powyłamywane. Drzwi wyglądały jakby czasy swojej świetności miały za sobą, ale mimo tego solidnie siedziały we framudze. Wiatr zaczął wiać intensywniej, sprawiając, że stojąc przy chatce słyszeliśmy coś podobnego do upiornego zawodzenia. Zadrżałem lekko.
- To jak wejdziemy? Masz tu gdzieś schowany klucz czy coś? – zapytał Erni upewniając się po raz ostatni, że wokół nie ma żadnych trupów ani ludzi.
- Tak – odpowiedziałem. Krawiec powiedział mi, że klucz schowany jest w skrytce pod parapetem jednego z okien. Po chwili grzebania ręka w ciemności namacałem coś metalowego. Wyciągnąłem nieduży kluczyk i dopasowałem go do dolnego zamka w drzwiach. Ten strzyknął metalicznie po czym naszym oczom ukazało się pomieszczenie. Było one duże, gdy tylko weszliśmy do środka przez moment widzieliśmy tylko je. W pomieszczeniu panowała totalna ciemność. Namacałem ręką stolik stojący po lewej i moja dłoń trafiła na trochę większy obiekt. Okazało się, że to lampa. O niej również wspominał mi Krawiec. Przekręciłem kurek i pokój w którym się znajdowaliśmy oświetliło nieco mętne światło.
                Pomieszczenie składało się z dwóch platform. Jedna, ta na której się znajdowaliśmy, była niedużym holem. Stały tutaj zapleśniałe buty, a na podłodze leżał mały, zakurzony dywanik. Oprócz szafki, z której wziąłem lampę, nie było tu już niczego więcej. Drewniane schodki prowadziły jednak na znacznie większe podwyższenie, ogrodzone drewnianą barierką, gdzie od razu w oczy rzucały się dwa miejsca – kuchnia oraz parę leżących na ziemi śpiworów. Wszystko wyglądało na nieużywane od jakiegoś czasu, ale jednak gotowe do przyjęcia potencjalnych gości.
                W oczy rzucały się też drzwi. Wiedziałem co za nimi się znajduje i jak je otworzyć, ale na razie nie wykorzystałem tej wiedzy. Weszliśmy na górną platformę. Postawiłem lampę na jednym ze stołków stojących prawie na środku pomieszczenia. Ernest opadł od razu na jeden z śpiworów.
- Całkiem przytulne miejsce – powiedział.
- Mieszkałem tu przez jakiś czas, musiałem żyć w jakichś warunkach – odpowiedziałem z uśmiechem.
- Masz tu jakieś żarełko? Właściwie od wczoraj nic nie jadłem. No nie licząc odpadków z podobnego domku – pożalił się – I jest nawet kominek. Tylko pewnie palenie w nim nie skończy się zbyt dobrze.
- Właściwie to napalimy w nim zaraz. Opracowałem taki mały system odprowadzania dymu, który sprawia, że ten wylatuje kawałek dalej, a nie przez komin. Nie mogłem już wytrzymać zimnych nocy, więc musiałem coś takiego zrobić – pochwaliłem się.
- Serio? No powiem, że teraz to mi zaimponowałeś – widziałem, że Kiciuś z każdym momentem w bezpiecznym miejscu rozluźnia się coraz bardziej.
- A co do jedzenia, to powinieneś znaleźć puszkowane żarcie w tamtej szafce – powiedziałem wskazując jedną z szafek przy ogromnym palenisku – Albo w tej drugiej. Szczerze nie pamiętam. Tylko najpierw musimy pójść po trochę drewna. Zajmiesz się tym? – zapytałem.
- Jasne – odpowiedział.
                Z entuzjazmem zabraliśmy się do pracy. Kiedy tylko Ernest wyszedł na zewnątrz rzuciłem się pośpiesznie w stronę jednej z szafek. Poza całą stertą konserw i puszek znalazłem to co mnie interesowało. Kolejny klucz. Wiedziałem, że otworzy mi tajemnicze drzwi, za którymi znajdę specjalny stół, do którego będę mógł przywiązać ofiarę i zostawić do czasu, aż przyjdą tutaj Zszyci. Wszystko szło po mojej myśli. Zamyślony schowałem klucz do kieszeni i zacząłem szukać lepszych konserw do zjedzenia. Musiałem się naprawdę mocno zamyślić, bo krok za swoimi plecami usłyszałem pół sekundy przed atakiem.
                Chociaż taka przewaga pozwoliła mi uniknąć śmiertelnego ciosu nożem, ale mimo tego straciłem równowagę i poleciałem na plecy, przy okazji dostając w rękę. Kiciuś nie przestawał. Widać było jednak w jego ruchach zmęczenie. Nie był tak szybki jakby mógł być. Uniknąłem kolejnego ataku i z całej siły kopnąłem go podeszwą w piszczel. Musiałem trafić idealnie, bo złapał się za nogę i poleciał do tyłu. Wstałem szybko próbując wyciągnąć pistolet, ale Kiciuś podniósł się najszybciej jak mógł i zaszarżował na mnie. Obaj polecieliśmy do przodu, a ja lądując ponownie na plecach straciłem dech pod ciężarem napastnika. Usiadł na mnie i uderzył mnie dwa razy w twarz.
- Tak… coś… czułem… – mówił bijąc mnie co słowo – Że… jesteś… podejrzanym… - i tego kim podejrzanym jestem już nie usłyszałem. Postać, która pojawiła się za jego plecami uderzyła go potężnie kolbą karabinu w tył głowy. Ernest zatoczył się i upadł głucho na deski. Zszokowany całkowicie tym co się działo, z początku nie byłem pewien czy to przyjaciel, wróg czy nieznajomy. Zobaczyłem jednak twarz, która od policzka do brody była złożona z czarnawej, przegniłej skóry. Zobaczyłem też szwy trzymające tą dziwną twarz w takim stanie, w jakim ją widziałem. Za chwilę udało mi się dojrzeć kolejnych dwóch Zszytych, którzy stali obok.
- Masz szczęście – powiedział jeden z nich wyciągając do mnie rękę.
Wziąłem ją.

niedziela, 12 lutego 2017

Rozdział 13: Fala

Rozdział 13, kolejny z perspektywy Bobra. Po dotarciu do Płocka i zajęciu wzgórza, Bobru rozdzielił pomiędzy swoich przyjaciół zadania, które uznał za ważne przed ostatecznym zasiedleniem miasta. On sam, wraz z paroma osobami, pojechał w stronę Płońska, żeby powiedzieć Feline i jej ludziom o istniejącym już obozie oraz zobaczyć jak trzyma się jej obóz. Zapraszam do czytania oraz komentowania.

POV:
Bobru - Rozdział 13 - Dzień 5
Erni - Dzień 5 - Spotkał Irka w drodze do Inowrocławia
Zuza - Dzień 5 - Została w Płocku

--------------------------------------------------

Rozdział 13: Fala (BOBRU)


                Bramy do naszego nowego domu się zamknęły, a my zaczęliśmy zjeżdżać ostrożnie po zboczu wzgórza, krętą, niedużą ścieżką turystyczną. Łowca dzielnie kierował Potworem, a ja siedziałem na tyłach wraz z Iką oraz Krystkiem. Najlepsi, którzy byli ze mną właściwie od początku jechali teraz tuż przed nami, gotowi odbić na zachód do Inowrocławia, a kilkoro z nich zostało na górze, aby pilnować miejsca, w którym planowaliśmy się osadzić. Nie byłem do końca przekonany co do tej grupy, z którą jechałem, ale nie mogłem pozwolić na dodatkowe osłabienie Płocka, kiedy w obozie było sporo nieznajomych. O ile dziewczyny, na celę z Zuzą, wydawały się nie sprawiać kłopotów, to grupka tubylców, którzy byli tu przed nami, zdecydowanie coś kombinowała. Dlatego na posterunku zostawiłem Łapę, oraz całą resztę, która będzie miała na nich oko.
                Pozostałą siłę swojej grupy wysłałem na zachód, potrzebowaliśmy pomocy Bena jak najszybciej było to możliwe. Sam obóz był dobrym miejscem, ale wymagał wielu prac, żeby miejsce mogło stać się istną fortecą. Byłem pewien, że Erni z chęcią opuści na parę dni drogi, żeby zabudować to miejsce i pomóc w jego obronie. Chociaż nie zaakceptował mojej oferty to jego aktualne zadania, jako Czerwonej Flary, polegały przeważnie na umacnianiu punktów i pomocy pozostałym obozów. Dodatkowo liczyłem na to, że nikt nie zauważy, jeżeli podczas pobytu w Płońsku zniknę na chwilę, żeby spotkać się z człowiekiem, który był dla mnie ogromną tajemnicą. Tajemniczy przywódca Zszytych zostawił mi wiadomość na moście przy Włocławku i chociaż wyglądało to na pułapkę chciałem zaryzykować. Nie mówiłem o treści listu nikomu i załatwiając sprawę w Płońsku, chciałem przy okazji dowiedzieć się czegoś więcej.
                Zszyci byli dziwną grupą, z jednej strony uratowali nas przed śmiercią w Grudziądzu, domu Złomiarzy, ale z drugiej zabijali osoby z naszych obozów i nie chcieli rozmawiać, ani się pokazywać. Mogłem oczywiście zebrać swoich ludzi i w takim stanie pójść na spotkanie, ale uważałem, że tą sprawę należało załatwić w cztery oczy. Dowiedzieć się z czym mamy do czynienia i przygotować odpowiednie kroki, żeby zażegnać niebezpieczeństwo. Dzień pełni, w który mieliśmy się spotkać, wypadał dokładnie za dwa dni i o ile nie czekało nas żadne zagrożenie na samej drodze, to byłem pewien, że zdążę dotrzeć tam na czas. Olafa i Feline nie widziałem od czasu odbicia tej drugiej na arenie w Grudziądzu, a od tego wydarzenia minęły już prawie dwa tygodnie. Miałem nadzieję, że ich obóz się trzyma i nie dotarła do nich jeszcze fala zombie nadchodząca od strony Warszawy.
                Zjechaliśmy ze wzgórza i po chwili drugi samochód, z Pablordem i resztą na pokładzie, zniknął nam z oczu. My ruszyliśmy spokojnymi ulicami Płocka na wschód. Chociaż trupy były zdecydowanie widoczne, to nie było ich na tyle dużo, żeby sprawiały większe zagrożenie. Wiedziałem, że jak obóz zacznie działać to trzeba będzie czyścić okoliczne ulicę, tak jak miało to miejsce w wypadku Torunia. Wiedziałem także, że jakbym nie chciał, obóz ten nie będzie tak duży jak ten w Toruniu, zdecydowanie bliżej było mu wielkością do Inowrocławia, czy chociażby Płońska.
                Gdy wyjechaliśmy z miasta ułożyłem się wygodnie na tyłach Potwora, ciesząc się z wolnego miejsca, którego ostatnio brakowało w tym pojeździe. Podskakując na nierównych drogach szybko popadłem w senną atmosferę. Był wczesny ranek, a ostatnie dni były naprawdę ciężkie. Dzisiejsza noc nie należała też do tych, w których można odpocząć, więc teraz korzystając z okazji, dosyć brzydkiej pogody oraz ciszy położyłem się na jednym z posłań i przymknąłem oczy. Krystek wpadł na podobny pomysł, bo spał już na posłaniu obok. Ika z kolei siedziała przy Łowcy i pomagała mu w nawigacji.
                Jadąc w ten sposób, w tak niedużym składzie, przypomniałem sobie czasy, kiedy obóz w Królowym Moście upadł. Wtedy, podobnie jak teraz, jechaliśmy niedużą grupą ludzi do przodu, nie wiedząc dokładnie, co nas czeka na miejscu. Nie wiedziałem też, co z resztą moich ludzi, chociaż teraz przynajmniej znałem ich plany i mogłem jedynie liczyć na to, że wszystkie się udadzą. Przypominając sobie stare czasy nie mogłem uwierzyć jak bardzo zmieniłem się od podróży z Królowego Mostu do Torunia, chociaż było to zaledwie dwa miesiące temu.
                Nie do końca podobała mi się forma  człowieka, jaką przybrałem w ostatnich tygodniach. Chociaż wydarzenia mnie do tego zmusiły, to wciąż w głębi duszy nie do końca akceptowałem to co mnie otacza. Cieszyłem się jednak, że zdołałem wyjść z bagna w jakie wpadłem po tym jak Łapa uciekła z Torunia. Wtedy byłem prawdziwym wrakiem człowieka, a teraz nowy cel i nowe miejsce napawały mnie pozytywną energią i nowymi pokładami siły. Przed nami stało jednak wciąż wiele niewiadomych, a dwie największe z nich mogły już całkiem niedługo nie być takie tajemnicze jak teraz. Stado mogło nas spotkać w każdej chwili, a tożsamość dowódcy Zszytych też była w zasięgu mojego wzroku.
                Myśląc o tym, a także o innych rzeczach powoli zasnąłem. Sen, który miałem był bardzo dziwny. Znajdowałem się w chatce w lesie, w której panowała ciemność. Wiedziałem jednak, że w pomieszczeniu, oprócz krzesła na którym siedziałem, było jeszcze drugie, na którym siedziała dziwna postać. Siedziała w cieniu i szeptała coś do siebie. Próbowałem wstać, odezwać się, lub zrobić cokolwiek innego, ale niestety to nie działało. Byłem jakby sparaliżowany, a szept, który słyszałem sprawiał, że bałem się jak nigdy dotąd. Nagle do pomieszczenia wpadło nieco światła, które oświetliło przedmiot, który ta postać trzymała w ręce. Był to pistolet. Próbowałem sięgnąć po swoją broń, ale wciąż nie mogłem się ruszyć. Broń wycelowano we mnie i chociaż nie widziałem kto ją trzymał, byłem pewien, że jest wycelowana we mnie. Postać wstała i zanim zdążyłem cokolwiek zrobić poczułem, że odzyskuje władzę nad swoim ciałem. Poderwałem się i odskoczyłem w bok gotów na przyjęcie ciosu.
                Jednak broń wciąż była wcelowana w krzesło. Zaskoczony obrotem spraw spojrzałem na miejsce, w którym przed sekundą siedziałem i zobaczyłem mężczyznę. Nie byłem to jednak ja. Na tym samym miejscu, gdzie byłem siedział ktoś, kogo nie widziałem już od jakiegoś czasu. Był to Irek. Poznałem go po bliznach widocznych na szyi i twarzy. Siedział przywiązany do krzesła i wierzgał się, gdy postać podchodziła coraz bliżej. Wstałem i chciałem mu pomóc, ale cały obszar pomiędzy napastnikiem, a Irkiem wydawał się być odgrodzony jakąś niewidzialną barierą, która nie pozwalała mi przejść. Obserwowałem bezsilnie jak postać podchodzi do bezbronnego Irka i atakuje go. Na początku dostał nożem po twarzy. Byłem pewien, że ten cios go zabije, ale okazało się, że napastnik jedynie go drasnął w okolicach policzka. Następnie chwycił ponownie po rewolwer. Chociaż nie chciałem na to patrzeć widziałem jak napastnik strzela mu prosto w oko. Krzyknąłem bezsilnie i po chwili cały pokój zniknął. Ostatnie co widziałem to moment, w którym napastnik zamachiwał się nożem ,tym razem, żeby wbić go w udo Irka.
                Świat zawirował kiedy podniosłem się zapocony na tyłach Potwora. Koszmarny sen, pomyślałem uspokajając się nieco. Rozejrzałem się po ładowni. Krystek wciąż leżał na swoim posłaniu, ale Ika siedziała niedaleko i obserwowała mnie w ciszy. Podniosłem się przecierając pot z czoła i spojrzałem na nią.
- Zły sen? – zapytała.
- Coś w tym stylu – odpowiedziałem krótko.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, a jedyne co było słychać to masywne części Potwora podskakujące na drogowych wybojach.
- Gdzie jesteśmy? – zapytałem, żeby przełamać ciszę.
- Spory kawałek od Płocka. Jedziemy już parę godzin, ale Łowca robił sporą przerwę bo coś tam się zepsuło. W sumie jedziemy teraz jakieś pół godzinki.
                Pokiwałem głową. Spojrzałem do przodu, gdzie Łowca pogwizdywał sobie wesoło prowadząc.
- Mogę mieć pytanie? – zapytała niepewnie.
- Jasne.
- Dlaczego wziąłeś mnie ze sobą? – jej twarz spłynęła delikatnym rumieńcem. Widać było, że rozmowa ze mną przychodziła jej z niemałym trudem.
- Chciałaś zostać? – zapytałem.
Jej twarz, o ile to było możliwe, stała się jeszcze bardziej czerwona. Nerwowo przełknęła ślinę zanim odpowiedziała:
- Nie, to nie… Po prostu nie jestem taka jak wy. Będę się tylko plątać pod nogami – powiedziała.
- Poznałaś Dziarę, Bena i Kapitana, prawda? – zapytałem.
- Bena tylko widziałam. Nie słyszałam nawet jego głosu – odpowiedziała, nie do końca wiedząc do czego zmierzam.
- No tak, nie byłaś na spotkaniu. Mniejsza, chodzi o to, że każdy z nich ma różne podejście do swoich ludzi. Ben traktuje swoich jak współpracowników, Dziara ostatnio przeszedł do spokojnego zarządzania, a Kapitan traktuje ich jak towarzyszy. Ja zaliczam się do jeszcze innej kategorii i traktuje was jak rodzinę – powiedziałem.
- Nawet mnie? Przecież ledwo co się znamy…
- Znalazła cię grupa N… Natalii prawda? – głos nieco mi zadrżał wspominając imię dziewczyny, której nie udało mi się uchronić i to przed samą Łapą.
- Tak. Uratowali mnie – uśmiechnęła się delikatnie.
- Opowiesz mi coś o tym? W sumie nigdy nie słyszałem twojej historii – poprosiłem.
- Nie ma za dużo do opowiadania. Nie miałam szczęście do ludzi przed apokalipsą, ani po. Traktowali mnie… bardzo źle. Prawdopodobnie gdyby nie twoi ludzie to bym już nie żyła – powiedziała cichym i słabym głosem.
 - Widzisz, jednak nie masz aż takiego pecha. Pomogłaś nam i przydasz się nam też teraz. Każdy ma swoją rolę w grupie i moją jest zapewnienie wam bezpieczeństwa. Przynajmniej na tyle, na ile jest to możliwe – wyjaśniłem.
- Dlaczego to robisz? W sensie, nie znałeś żadnego z tych ludzi wcześniej, prawda?
- Ci których znałem w większości już nie żyją. Ale jest jeszcze parę osób, które wcześniej się ze mną przyjaźniły. A z każdym pozostałym przeżyłem już kawał historii – odpowiedziałem szczerze.
- Chcę wam pomóc. Jak tylko będę mogła – powiedziała.
- I na to właśnie liczę.
                Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę o bardziej i mniej ważnych rzeczach, kiedy wstał Krystek. Postanowiliśmy zrobić mały postój, żeby spokojnie zjeść i odpocząć od jazdy. Łowca zatrzymał pojazd na poboczu. Wysiedliśmy i usiedliśmy na niedużym murku stojącym przy drodze. Oczyściliśmy dwa trupy, które przypełzły gdy tylko nas zobaczyły. Pogoda była fatalna, a ogólny szum wiatru zapowiadał nadchodzącą burzę. Krystek rozmawiał o czymś z Iką, a ja usiadłem przy Łowcy. Ten nalał mi trochę kawy, którą miał w termosie i podał. Wzięliśmy też po paczce starych batoników zbożowych i zaczęliśmy jeść.
- Hej młody pamiętasz jak jechaliśmy do Torunia po raz pierwszy? Jak robiliśmy sobie spacery? – zagadał jednooki. Uśmiechnąłem się.
- Jak mogłem zapomnieć. Pomogłeś mi wtedy – powiedziałem – Wtedy gdy nikt inny nie mógł.
- Ej ej, to nie jest tak, że działa to w jedną stronę. Doprowadziłeś nas tu i uratowałeś nasze dupska więcej razy niż ktokolwiek inny – powiedział.
- Co myślisz o tym wszystkim? O Płocku i całej reszcie? – zapytałem.
- W końcu będziemy mieli coś swojego. Chociaż przyznam, że wjeżdżanie Potworem pod to wzgórze to cholerna mordęga. Musimy wykombinować jakiś bezpieczny garażyk na dole  -  powiedział.
- Jak wrócimy to zajmiemy się tym miejscem – przytaknąłem.
- Oby.
- Swoją drogą, daleko jeszcze? Płońsk chyba nie jest daleko od Płocka, co?
- Młody, zostało nam parę kilometrów. Powinniśmy tam być za góra godzinę.
- Świetnie – ucieszyłem się.
                Jedliśmy spokojnie i po skończeniu posiłku zaczęliśmy powoli się zbierać. Łowca pokazał mi jeszcze raz mapę i rzeczywiście byliśmy już bardzo blisko. Dawno nie słyszałem żadnych wieści od Feline, ale byłem prawie pewien, że jej obóz trzyma się bezpiecznie. Zresztą mieliśmy się o tym zaraz przekonać. Wsiedliśmy na pokład Potwora, rozsiadłem się wygodnie na fotelu pasażera i ruszyliśmy. Nie przejechaliśmy nawet kilometra, gdy na drodze zobaczyliśmy coś.
- Cholera jasna… Co jest? – wymamrotał pod nosem Łowca.
- Co to? – zapytał Krystek, który od razu do nas podszedł.
Widziałem co to było. Chociaż liczyłem, że nie zobaczę tego, to teraz było to tuż przed nami.
- Stado… - wyszeptałem.
                Chociaż byliśmy oddaleni o paręset metrów to widać było jak cały horyzont się ruszał. Byłem pewien, że to musiało być to stado, na które się przygotowywaliśmy. Już teraz wyglądało przerażająco. Zombie można było liczyć setkami, a byłem pewien, że to dopiero początek grupy. Było znacznie większe od tego, które parę miesięcy temu widziałem przy Królowym Moście.
- Ja pierdole… - zaklął Łowca.
- Co robimy? – zapytał Krystek. Staliśmy teraz na środku drogi, a stado z każdą chwilą było o krok bliżej od nas. Łowca zatrzymał Potwora. Przez chwilę czas wyglądał jakby się zatrzymał. Obserwowaliśmy tylko nadchodzącą falę zmarłych.
- Tą drogą nie dojedziemy do Płońska, to jest pewne – zaburczał Łowca.
- Pojedźmy naokoło – powiedział Krystek.
- To nam mocno przedłuży drogę. Jak pojedziemy na północ mamy średnio zbadane tereny, tam stawiali parę punktów strategicznych, ale nic poza tym. A na południe drogę znamy dobrze. Gorzej, że musielibyśmy zawracać prawie do Płocka, a dopiero stamtąd spróbować przejechać wzdłuż brzegu – wyjaśnił nam sytuacje.
                Wiedziałem, że czekają na moją decyzję. Sam jednak nie byłem pewien co będzie lepsze. Stado szło na zachód i było tak blisko Płocka. Przez Płońsk musiało już przejść, co oznaczało, że mogła mieć tam miejsce tragedia.
- Pojedźmy na północ – powiedziałem.
- Jesteś pewien stary? Cholera wie co tam może być… - zdziwił się nieco Krystian.
- Stado miało trzymać się rzeki. Tak mówił Ben, a jeżeli jest tutaj, to znaczy, że albo rozdzieliło się, albo jest tak rozciągnięte. Jeżeli chcemy je ominąć, to musimy przejechać na nieznane tereny, jak najdalej od rzeki – powiedziałem.
- Dobra – powiedział Łowca zaczynając jechać do przodu. Wyciągnąłem karabin i schowałem prawą szybę. Wychyliłem się delikatnie.
- Będę je zabijał jeżeli będzie ich za dużo. Jeżeli chcemy jechać tamtą dróżką – wskazałem polną drogę skręcającą prosto na północ – to nie możemy się zatrzymywać. Jeden postój i nas otoczą. Jedź powoli i ostrożnie – powiedziałem głównie do Łowcy.
- Jasne – potwierdził i podjechał szybciej do przodu. Byliśmy znacznie bliżej polnej dróżki niż nadchodzące stado, ale parę trupów było z przodu i chociaż Potwór miał sporą siłę przebycia, to za dużo trupów pod kołami mogło nas uwięzić i w końcu zabić. Zbliżaliśmy się z każdą chwilą. Przez otwartą szybę słychać teraz było wyraźnie to, co wcześniej brzmiało jak po prostu mocny wiatr. Odgłosy umarłych, którzy z każdą chwilą rośli w naszych oczach.
                Gdy byliśmy oddaleni od głównej części o jakieś sto metrów, a od najbliższych zaledwie parę kroków Łowca wjechał na piaskową dróżkę. Wozem zatrząsnęło. Łowca znacznie spowolnił, a ja zacząłem strzelać. Strzelanie w takich warunkach, w ruchu, z takiej pozycji nie należało do najłatwiejszych. Próbowałem zabijać te, które właśnie wychodził na drogę. Czekało nas paręset metrów jazdy w takich warunkach, granice stada widać było wyraźnie. To był zdecydowanie najcięższy moment naszej podróży.
- Czemu… tak trzęsie? – krzyknął Krystek.
- Coś jest nie tak – odpowiedział Łowca cicho, ale tak, że dotarło to do nas wszystkich.
                Na drodze tuż przed nami była większa grupa trupów. Wychyliłem się jeszcze bardziej i zacząłem strzelać. Trafiałem wyjątkowo dobrze i jeden za drugim padał z kulką w głowie. Łowca przyspieszając nieco staranował trzy kolejne. Krew prysnęła aż na szybę, przez chwilę zasłaniając mu większą część widoku. Uruchomił wycieraczki, które z trudem przecierały fragmenty ciała i fontanny krwi, które zostawiały za sobą wielkie smugi. Schowałem się na chwilę, żeby przeładować. Lekko drżącymi – ze strachu i przez ciężkie warunki – przeładowałem magazynek i wychyliłem się podobnie jak wcześniej.
                Trupy wrzeszczały coraz głośniej. Spora ich część, która szła prosto drogą odbijała na pola, którymi jechaliśmy. Przy jednym z wybojów Potworem zarzuciło tak mocno, że aż uderzyłem się głowa w ścianę pojazdu. Mało co nie wyrzuciłem broni poza pojazd, ale udało mi się jednak utrzymać na pozycji. Zakląłem pod nosem i wychyliłem się ponownie pociągając za spust i ułatwiając Łowcy dalszą drogę. Chociaż byliśmy już prawie na końcu drogi, a duża cześć stada zostawała coraz bardziej w tyle, to problemom nie było końca.

                Wyjeżdżając na nieco bardziej ubitą ziemie wjechaliśmy w coś. Nie byłem pewien co to było, ale Potworem zarzuciło potężnie. Łowca poleciał na prawo, Ika wpadła na Krystka, a siła odrzutu wyrzuciła mnie poza Potwora. Byłem tym tak zaskoczony, że przez chwilę nie wiedziałem co się dzieje. Wydawało mi się, że leciałem przez całą wieczność. Kiedy w końcu wylądowałem na ziemi zdążyłem jedynie zobaczyć zatrzymującego się Potwora, który wręcz zarył w ziemi oraz nadchodzące trupy. Następnie powoli odpłynąłem, tracąc przytomność...

wtorek, 7 lutego 2017

Rozdział 12: Dom

Rozdział 12, kolejny z perspektywy Zuzy. Przy okazji wstawiania go, chciałbym przeprosić, bo możliwe, że będzie jeszcze z jedna czy dwie przerwy na blogu, ostatnio czasu mam wyjątkowo mało i rzadko kiedy mogę usiąść i tworzyć dalsze rozdziały. Możliwe, że wyrobię się na czas, a możliwe, że nie. Sam rozdział przedstawia dalszą historię tego, co dzieje się w Płocku. Zabezpieczanie i akomodacja w nowym miejscu. Zapraszam do czytania i proszę o zostawienie komentarza po przeczytaniu ;)

POV:
Zuza - Rozdział 12 - Dzień 5
Bobru - Dzień 5 - W drodze do Płońska
Erni - Dzień 5 - Ucieka od łowców niewolników

----------------------------------------------------

Rozdział 12: Dom (ZUZA)


                Ostatni wieczór był tak pełen emocji, że gdy obudziłam się rano, nie wiedziałam do końca co o tym wszystkim myśleć. Przez dobrą chwilę zastanawiałam się, czy to wszystko nie był po prostu sen. Spotkanie grupy z Torunia oraz ludzi, którzy mieszkali w Płocku, rozmowa z Bobrem i początki współpracy. Ich grupa prezentowała się bardzo groźnie, na pewno byli ludźmi, przeciwko którym nie chciałoby się walczyć. Zdecydowanie lepiej było ich mieć po swojej stronie. Wiedziałam, że nie zaufali mi jeszcze i tylko przez swoje dziwne zasady i chęć zbudowania obozu w tym miejscu nie wygnali mnie, albo zabili, ale to już był początek czegoś.
                Następny dzień zaczął się dla mnie bardzo szybko, bo obudziłam się nad ranem. Większość ludzi Bobra krzątała się już po kościele. Grupa okolicznych ludzi spała dalej w kącie, w którym położyli się zeszłego wieczora. Wstałam i przeciągnęłam się. Spanie na podłodze nie było najwygodniejsze pomimo koca, który udało mi się znaleźć na zapleczu. Anna już nie spała, ale jej córka, której zeszłego wieczora podskoczyła gorączka, drzemała. Na jej czole widać było strużki potu, spływające na dolne partie twarzy. Przywitałam się ze starszą kobietą i sięgnęłam do plecaka, chcąc zrobić okład na czoło dziewczyny. Szperałam przez chwilę, aż w końcu wyciągnęłam swój podręczny zestaw ratunkowy. W ręce poczułam też grubszą książkę i dopiero zdałam sobie sprawę, że nie zdążyłam przeczytać kolejnych wpisów w dzienniku, który znalazłam.
- Hej… Zuza tak? Pomożesz mi? – zapytał ktoś za moim plecami.
                Odwróciłam się i zobaczyłam mężczyznę, którego nie można było pomylić z nikim innym. Wyglądał młodo, ale był niesamowicie wysoki i całkiem dobrze zbudowany. Przez plecy przewieszony miał, prawie tak samo długi jak on sam, miecz. Chociaż widziałam go wczoraj w akcji, gdy nocą oczyszczał trupy z dziedzińca to jego twarz emanowała ciepłem i radością. Uśmiechał się serdecznie patrząc na mnie.
- Coś się stało? – zapytałam polewając szmatkę wodą z butelki i przykładając do czoła Sary.
- Musisz pomóc mi na placu póki będzie ładować wozy. Zostanie was tu tylko kilku, więc warto by było gdyby ktoś wiedział co i jak, jakby ktoś zaatakował to miejsce – powiedział spokojnie.
- Zostanie... jedziecie gdzieś? – zapytałam zdziwiona.
- Co? Nie wiedziała… choć wytłumaczę wszystko po drodze – zaproponował, po czym zerknął na Annę i Sarę – Wszystko z nią w porządku? – wskazał ręką leżącą na podłodze.
- Stabilnie. Poleży, odpocznie i wszystko będzie dobrze – powiedziałam z pewnością w głosie wstając.
- Doskonale. Chodźmy.
                Podbiegłam do mężczyzny i ruszyliśmy na tyły budynku, gdzie było mniejsze wyjście.
- Swoją drogą, jestem Karol, ale wszyscy raczej nazywają mnie Gigantem – powiedział wyciągając o wiele większą ode mnie dłoń. Uścisnęłam ją. Gigant poprowadził mnie przez korytarz i małe przejście i po chwili byliśmy już na zewnątrz. Przed wejściem siedział Dymitr. Popalał papierosa przy okazji przeładowując i czyszcząc swoją broń. Spojrzał na mnie nieco groźnym wzrokiem, ale nie powiedział nic, tylko kiwnął głową.
- I jak z tym wyjazdem? Opuszczacie jednak to miejsce? – zapytałam zdziwiona.
- Właściwie to nie takie proste. Zajęliśmy je i parę osób tutaj zostanie, ale musimy powiadomić pozostałe okoliczne obozy, możliwe, że przyślą tutaj od razu kolejnych ludzi i rzeczy, które się nam przydadzą. Wiesz coś do wzmocnienia murów, obarykadowania bramy i podobnych rzeczy – powiedział.
- Dużo z was jedzie? – zapytałam.
- Ja, ten którego minęliśmy, jego dziewczyna oraz Pablord jedziemy do Inowrocławia. To właściwie najważniejsza sprawa i chociaż miejsce nie jest daleko, to jednak Bobru chciał tam wysłać porządną ekipę – zaczął wyliczać, gdy zbliżaliśmy się do budynku muzeum – On z kolei bierze Ikę, Łowcę i Krystka. Pojadą do Płońska naszym tirem. Nie wiem czy słyszałaś, ale jest tam taki niewielki obóz, który dotychczas był sam w okolicach, a teraz my będziemy na tyle blisko, że im pomożemy w razie problemów – wytłumaczył mi. Słyszałam o nim jak czytałam Dziennik Ocalałego. – Więc ty zostaniesz tu z tymi kolesiami, swoimi przyjaciółkami, księdzem, Medykiem, tym chłopakiem bez ręki, który nazywa się Mpd i Łapą oraz jej siostrą. Wiem, że imiona ci się jeszcze trochę mieszają, ale z czasem się przyzwyczaisz – powiedział widząc zmieszanie na mojej twarzy.
- Nie żebym coś planowała – zaczęłam gdy stanęliśmy pod drzwiami muzeum – ale nie boicie się zostawiać swoich ludzi wśród takiej grupy nieznajomych? Przecież tamci chłopacy znają to miejsce, może tylko na to czekają?
- Dlatego zostajecie pod opieką Łapy. Ona już wie, co zrobić z takimi co się nie słuchają... – przerwał by otworzyć drzwi i nie dokończył, bo ze środka wychodził właśnie chłopak, który był członkiem grupy, która tu była wcześniej. Zdziwiłam się tak samo jak Gigant, bo wydawało mi się, że wszyscy jeszcze spali, a on był tutaj. Nie byłam nawet do końca pewna, czy go wczoraj tu widziałam, ale Gigant go rozpoznał – Co ty tu robisz?
- Ja… ja tylko… - zająkał się.
 - Wracaj do środka. Nie możecie tak sobie wychodzić. Jeszcze nie – powiedział.
                Chłopak wyglądał na przerażonego. Minął nas i pobiegł w stronę tylnego wyjścia.
-  Nie mam pojęcia jak on się tu dostał. Chyba będziemy musieli zamykać to miejsce – westchnął Gigant po czym wszedł do środka, puszczając mnie w drzwiach jako pierwszą. Weszłam do sporej sali, która rozgałęziała się na parę innych pomieszczeń. Z pewnością kiedyś była tutaj kasa i pierwsze eksponaty, które miały zachęcić potencjalnego turystę do kupienia biletu i wejścia dalej, ale teraz było tutaj pusto i dosyć ciemno. Jedyne światło jakie wpadało do pomieszczenia pochodziło z drzwi, które Gigant po chwili zamknął. Po chwili jednak kliknął przełącznik, a rząd żarówek zapalił się i oświetlił wnętrze, nieco upiornym, światłem.
                Gigant przeprowadził mnie na środek pomieszczenia i zaczął po kolei tłumaczyć co gdzie jest.
- Na lewo znajdują się zapasy. Sporo różnych puszek, wody i innych zapasów. Powinny starczyć dla dwudziestoosobowej grupy na tydzień, więc nie powinniście mieć problemów zanim wrócimy. Sporo przenieśliśmy do samego kościoła, jakbyście mieli problem z przyjściem tutaj – powiedział – Na prawo jest coś, co przerobiliśmy na zbrojownię. Oczywiście pomieszczenie do czasu naszego przyjazdu właściwie stało puste, my zostawiliśmy tam trochę broni. Od razu dam ci jeden z pistoletów – to mówiąc poszedł do środka i po chwili wrócił z srebrnawym pistoletem, który wyglądał jak typowa broń z filmów policyjnych – Wiesz jak się go używa? – zapytał patrząc na mnie.
- Wiem – powiedziałam, przypominając sobie męża, który uczył mnie kiedyś strzelać.
- Super. Dobra, to wiesz. Nasi ludzie mają bronie, możesz potem oddać tej starszej babce jej strzelbę, albo dać coś innego. Tamtym lepiej broni nie dawaj, nie specjalnie im ufam – przyznał.
- Rozumiem – powiedziałam -  W pełni to rozumiem.
- Okej. I teraz najważniejsze. Jest tutaj generator. Nie mam pojęcia jakim cudem udało im się go zbudować, ale widocznie się na tym znają. Musicie go co jakiś czas sprawdzać, bo z tego co wiem łatwo o spięcie. Zapas paliwa jest, więc jakby migało, wystarczy, że ktoś tu przyjdzie i doleje. Ale to już tłumaczyłem Mpd, więc powinien sobie z tym poradzić. Nadążasz? – zapytał. Mój wyraz twarzy musiał mówić coś innego, ale wbrew pozorom zdołałam zapamiętać to co najważniejsze. Kiwnęłam głową.
- Super. Dobra ostatnia rzecz jeżeli chodzi o magazyn. Tam dalej, za pokojem z generatorem, jest piwnica. Jest tam mnóstwo starych ciuchów i innych pierdół. Jakby wam czegoś brakowało to idźcie tam, sporo tam zgnilizny, ale na pewno da się wygrzebać coś dobrego.
- Zapamiętam.
- Ok. Zostały jeszcze dwie sprawy – powiedział idąc w stronę wyjścia. Ponownie przepuścił mnie w drzwiach i ruszyliśmy w stronę bramy.
- Naprawiliśmy ją trochę. Jest teraz zamknięta i chociaż powinna zatrzymać trupy to wciąż musicie uważać na ludzi. Samochód raczej jej nie sforsuje, bo podjazd jest taki, że nie ma jak się rozpędzić, szczególnie większym wozem, ale jest dosyć łatwa do przeskoczenia. Niestety nic z tym póki co nie zrobimy. Pamiętaj żeby ją zamknąć jak wyjedziemy i najlepiej nie dotykać póki nie wrócimy – powiedział.
- Jasne – odpowiedziałam krótko.
- No i zostało wyjście tylnie. Jest tam furtka, która jest jeszcze łatwiejsza do przejścia niż brama. Jednak zostawiamy ją uchyloną bo zamek i tak nie działa. Wczorajszy atak ją dobił. Ale chłopaki z tego obozu ogarnęły inny mechanizm obronny, polegający na sznureczku, który biegnie przy ziemi przed furtką. Jeżeli ktoś będzie się zakradał w dzień to raczej go zobaczycie, a w nocy ten mechanizm was ostrzeże, a dodatkowo wypuści trupy na każdego, kto spróbuje szczęścia. Tak prawie straciliśmy wczoraj dwie osoby – powiedział ze złością w głosie.
- Nieźle się zabezpieczyli – zauważyłam.
- Ano nieźle. Sprytnie to sobie wymyślili, tworząc iluzję, że to miejsce jest opuszczone, a tak naprawdę ukrywają się tutaj, licząc na to, że zombie i pozamykane drzwi pomogą im żyć tutaj bezpiecznie.
- Właściwie jak podążałam tutaj to nie do końca rozumiałam jaki był wasz cel… chodziło tylko o założenie obozu? – zapytałam.
- Właściwie to tak. A to miejsce wydaje się być idealne. Z tamtego punktu widzimy większą część miasta – wskazał na taras widokowy, z którego było widać panoramę całej okolicy, a szczególnie mostu i drugiego brzegu – A żeby ktoś chciał tu wejść, będzie musiał wchodzić pieszo. Samochód zobaczymy bez problemu, poza tym ciężko manewrować na zakrętach, a i tak wszystko widać jak na widelcu.
                Na głównym dziedzińcu, tuż przy bramie głównej, stał teraz samochód ciężarowy, za którym podążałam. Wcześniej nie miałam okazji w emocjach i pośpiechu dobrze mu się przyjrzeć, ale zdecydowanie robił wrażenie. Był duży, jego ładownia była na tyle rozległa, że mogła służyć, za przenośny dom, był obwieszony siatkami i potężnymi blachami, które pełniły funkcje tarana, a co najciekawsze był czyściutki. Mężczyzna nazywany Łowcą, właściciel Potwora, bardzo dbał o swój pojazd.
- No to chyba tyle. Jak coś pytaj o wszystko Łapy – poradził na koniec.
- Jasne. Dzięki – odpowiedziałam. Pożegnaliśmy się i ruszyłam z powrotem do kościoła. Gdy weszłam do środka grupa chłopaków już nie spała. Siedzieli i jedli śniadanie. Ludzie Bobra siedzieli kawałek dalej rozmawiając o czymś. Łapa była cicho, obserwowała mnie i całą resztę, która jeszcze nie zdobyła ich zaufania. Wyglądała na taką kobietę, która nawet siedząc bez broni w ręce jest niebezpieczna. Nasze spojrzenia skrzyżowały się na chwilę, ale odwróciłam wzrok. Podeszła do Anny i Sary. Starsza przywitała mnie pytającym spojrzeniem. Opowiedziałam im po krótce o wszystkim, o czym opowiedział mi Gigant. Słuchały uważnie.
- Według mnie to głupota – skomentowała w końcu Anna.
- Co jest niby głupie? – zapytała jej córka.
- Jakbyśmy połączyli siły z tymi chłoptasiami to byłoby nas dwa razy więcej od nich. Poza tym jeden z nich to ksiądz, drugi to starzec, chłopczyna bez ręki, mała dziewczynka no i jej groźna siostra. Bez problemu moglibyśmy przejąć to miejsce, gdybyśmy tylko chcieli – powiedziała.
- Coś czuje, że ta czarna laska mogłaby być wystarczającym problemem, żeby nas zatrzymać – powiedziała Sara podnosząc głowę i spoglądając na Łapę, która siedziała teraz na podwyższeniu, oparta plecami o ścianę z zamkniętymi oczami.
-  Być może. Ale póki co zachowujmy spokój. Myślę, że ci ludzie nic nam nie zrobią, jeżeli sami nie zrobimy nic głupiego. Trzymajmy się ich – powiedziałam, po czym ułożyłam się na boku. Nie byłam głodna, więc pomyślałam, że poleżę jeszcze chwilę i nadrobię nieco zaległości z wczoraj. Sięgnęłam do plecaka i namacałam dziennik, który siedział na swoim miejscu. Układając się w nieco bardziej oświetlonym miejscu otworzyłam go i zaczęłam lekturę.
14 stycznia 2015 – dzień 61
Po wczorajszej przygodzie z ludźmi z Warszawy postanowiłem jeszcze bardziej skupić się na badaniach dotyczących trupów. Jeżeli w okolicy pojawiały się coraz to nowe zagrożenia ze strony zombie, to musiałem zacząć działać. Moi ludzie nie mogli przejmować się i jednym i drugim, a jak wiadomo, interakcje z innymi obozami były zbyt niebezpieczne. Dzisiaj złapałem przy pomocy moich ludzi dziesięć sztuk w różnym stadium rozkładu. Jutro zaczynam długie badania.
PS: Ostatnio moi ludzie widzą coraz częściej autobus kursujący po okolicach Torunia, szczególnie długiego pasa ziemi na wschód. Podejrzewam, że jest to związane z Toruniem, ale nie jestem pewien.
                Po przeczytaniu tego wpisu przeszły mnie dreszcze. Kulminacyjny punkt historii zbliżał się coraz bardziej. Nie rozumiałam jednak wciąż, jak tak dobrze zbierająca informację grupa mogła być tak mało znana. W końcu nie słyszałam nawet słowa od Bobra czy kogokolwiek z jego ludzi o tajemniczych ludziach, którzy zdawali się wiedzieć całkiem sporo o okolicznych obozach i ich mieszkańcach. Czy oni naprawdę nic nie wiedzieli? Wpisy pochodziły sprzed dwóch miesięcy, a byłam ledwo w połowie dziennika. Ten przedmiot musiał trafić do Bobra. Miałam zamiar go przeczytać i powiedzieć mu o wszystkim co się dowiedziałam. Z drugiej strony zastanawiał mnie też tajemniczy autobus, o którym była mowa. O nim również nic nie słyszałam, a wydawało się to być ciekawe.
18 stycznia 2015 – dzień 65
Przyznaje, że po raz pierwszy od bardzo dawna, byłem tak zmęczony i zajęty, że nie miałem czasu tu pisać przez parę dni. Ostatnimi czasy ledwo opuszczałem szopę przy domu. Ciąłem trupy, sprawdzałem ich zachowanie w różnych sytuacjach, a raz o mało nie zostałem ugryziony. Zauważyłem masę ciekawych cech, ale wciąż nie odkryłem nic, co zmieniłoby naszą aktualną sytuację. Co jednak warto zaznaczyć, to przede wszystkim ich węch. Jest to zdecydowanie najgroźniejsza cecha, jeżeli chodzi o umiejętności związane z łowieniem. O ile bodźce wzrokowe czasami na nich działają, a czasami nie, słuch jest przeciętny to potrafią wywęszyć ofiarę z okolicy kilometra! Jest to naprawdę potężna cecha i wyjaśnia wiele sytuacji, gdzie trupy trafiają na mniej zaludnione miejsca. Dodatkowo odkryłem, że mają dziwny instynkt, który pozwala im na wyczucie odpowiedniego miejsca na ugryzienie. Nie zdarzyła mi się jeszcze sytuacja, żeby trup próbował zaatakować mnie w miejsca, gdzie są wysunięte kości. Zawsze starają się dorwać do przedramion, szyi, albo łydek. Czasami jeszcze atakują uda.
                Przeleciałam szybko wzrokiem kolejne dni opisujące badania, ale nie znalazłam tam nic ciekawego. Zrobiłam krótką przerwę, w której zjadłam i zmieniałam kompres na czole Sary. Po pół godzinie wróciłam do lektury.
24 stycznia 2015 – dzień 72
Byłem zmuszony zrobić przerwę w swoich badaniach, niestety tuż przed odkryciem przełomu. Ostatnio moi ludzie odnotowali dużą aktywność. Nieznana mi grupa ludzi ze wschodu zbliża się, nasilając ruch pomiędzy naszym obozem, a Toruniem. Znajdują się aktualnie całkiem blisko celu, ale jadą powoli. Drogi są przeważnie zasypane, więc zakładam, że jeszcze trochę czasu minie przed dotarciem do celu, ale odkąd powstały obozy w okolicy nie widziałem jeszcze takiego natężenia zebranych paroosobowych grup jadących w jednym kierunku. Zastanawiam się czy może to być jedna wielka grupa, ale póki co nie mam żadnych informacji na ten temat. Wyjeżdżam z paroma grupami moich ludzi to dokładnie sprawdzić i zobaczyć, czy te osoby jadą do Torunia, czy gdzieś indziej. To może być mały przełom w okolicy.
                Grupy ze wschodu. Nie byli to jednak ludzie z Warszawy, bo oni pisał wcześniej. Zaskakiwało mnie zdecydowanie to jak dobrze ten człowiek kontrolował okolicę pomimo tego, że nie istniała żadna realna łączność. Jego ludzie robili naprawdę dużo i chociaż chciałam przeczytać kolejne wpisy, które opisywały wypad w okolicę Torunia to nie mogłam. Podszedł do nas mężczyzna, nosił się na czarno i widać było srebrny krzyżyk luźno leżący na jego klatce piersiowej. To musiał być ksiądz. Miał nieco ciemniejszą karnacje i stosunkowo długie włosy i brodę. W rękach trzymał karabin i nóż.
- Mógłbym prosić o waszą pomoc? Zauważyliśmy trochę trupów na dziedzińcu i przy bramie, trzeba je zabić – powiedział spokojnym głosem. Musiałam przyznać, że był całkiem przystojny. Wydawał się być miłym, dobrym człowiekiem. Spojrzałam za okno. Lektura pochłonęła mnie na jakiś czas, razem z przerwą na jedzenie i przeanalizowanie tego co widziałam, musiało minąć parę godzin od wyjazdu reszty ludzi z Torunia.
- Pomogę, nie ma problemu – powiedziałam.
- Ja też. Ale mojej córki w to nie mieszaj, źle się czuje, nie będzie ryzykować – powiedziała Anna pokazując na śpiącą na boku Sarę.
- Trzy osoby wystarczą – powiedział patrząc z zaciekawieniem na leżącą dziewczynę.
                Wstałyśmy i szybkim krokiem ruszyliśmy trójką do tylnego wyjścia. Przy nim dostaliśmy pistolety oraz noże, które miały nam służyć jako bronie do obrony i ataku.
- Wiecie jak się tym posługiwać? – zapytał uprzejmie.
- Tak – odpowiedziałyśmy prawie w tym samym momencie. Biorąc bronie do dłoni ruszyłyśmy na zewnątrz. Ksiądz ostrożnie otworzył drzwi. Na zewnątrz było nieco pochmurnie, a przed wejściem czekała na nas jeszcze jedna osoba. Był to chłopak, który nie miał części jednej z rąk. Trzymał w drugiej pistolet i ucieszył się na widok towarzysza.
- Józef! W końcu, myślałem już, że jakaś zmiana była – powiedział wyjątkowo szybko.
- Mpd mówiłem ci, że wezmę kogoś innego do pomocy. To może być niebezpieczne, nie chcę żebyś ryzykował zważając na twój stan – odpowiedział Józef.
- Oj daj spokój. Przecież nie będę podchodził blisko – poprosił Mpd. Spojrzałam na niego z  lekkim niedowierzaniem. Jego ton głosu wskazywał jakby kompletnie nie rozumiał jak poważne i niebezpieczne to może dla niego być. Józef zdecydowanie też to zauważył, ale znał go dobrze, bo odpowiedział tylko:
- Jak chcesz iść to spytaj Łapy. Jeżeli ją przekonasz to poczekamy na ciebie.
                Z twarzy jednorękiego natychmiastowo zniknął uśmiech. Pokręcił tylko głową, po czym powiedział:
- Dobra kurde. Idźcie sobie sami – i zniknął w głębi kościoła, zamykając za sobą drzwi.
- Wszystko z nim dobrze? – zapytała Anna.
- Trochę mu się rzuciło na głowę i nie rozumie chyba jak niebezpieczny jest świat. Ale z tego co mówił i Pablord to i przedtem był nieco specyficzny. No ale mniejsza o większość, bierzmy się do roboty – westchnął prowadząc nas w stronę bramy głównej. Chociaż ta została już naprawiona, to teraz nawet z daleka słychać było dźwięki uderzających o nią ciał. Wybijały dosyć ponury rytm, który nasilał się z każdym krokiem.
                Gdy tylko dotarliśmy do samej bramy zobaczyliśmy sporą grupę trupów, które kotłowały się, próbując siłą przebić się przez metalowe wrota. Naciskały, próbowały przekładać twarze przez pręty, a niektóre wychylały się przy murku obok. Ciężko było powiedzieć ile ich jest. Po chwili zauważyliśmy też, że na samym dziedzińcu znajdowało się parę trupów.
- Plan jest taki – ja wyjmuje nożem te przy bramie, wy osłaniacie mnie od pleców. Następnie gdy zabije ile się da, otwieramy bramę i dobijamy resztę – powiedział spokojnym głosem.
Od razu wzięliśmy się do roboty. Józef stanął przy bramie i ostrożnie, żeby nie dać się złapać, atakował pojedyncze trupy, wbijając im ostrze w oczy, lub w podbródek. Chociaż nie wyglądał na takiego, to radził sobie całkiem sprawnie i zanim zdążyłyśmy się obejrzeć, pięć pierwszych zombie upadło. Ja i Anna odwróciłyśmy się i obserwowałyśmy kolejne, które zwabione hałasem, a jak też przepuszczałam, zapachem ruszyły w naszą stronę. Wzięłam do ręki nóż, nie chcąc ani marnować naboi, ani zwabiać jeszcze większej ilości trupów na wzgórze.
                Pierwszy szedł wyjątkowo wolno. Zamachnęłam się i dwa razy dźgnęłam go pod gardłem. Upadł pode mnie, zwalniając miejsce na kolejnego. Z tym chwilę musiałam się poszarpać, ale ostatecznie położyłam go i dobiłam w podobnym stylu. Odwróciłam się na chwilę, żeby zobaczyć jak idzie Józefowi, ale ten nie miał żadnych problemów. Anna podobnie jak ja załatwiła już dwa i miała brać się za trzeciego. Czekała powoli, aż ten podejdzie. Szedł wolnym krokiem w jej kierunku. Coś jednak było nie tak. Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować zobaczyłam jak trup chwyta pewnym, ludzkim ruchem za pasek gdzie miał nóż. Anna nie spodziewała się tego tak samo jak ja i nie zdążyła zareagować. Napastnik zaatakował ją nożem dwukrotnie, wbijając ostrze w brzuch. Krzyknęłam. Józef odwrócił się i upuścił broń wyciągając karabin. Chociaż Anna upadła w rosnącej kałuży krwi, to po chwili dołączył do niej jej napastnik, przeszyty parunastoma pociskami. Józef już nie patrzył na hałas i oczyścił pozostałą część dziedzińca ręcznie. Ja z kolei patrzyłam z przerażeniem na napastnika, który zabił Annę.

                Zobaczyłam teraz, że trupem zdecydowanie nie był, ale na takiego wyglądał. Nosił maskę.