środa, 4 listopada 2015

Rozdział 25: Następny krok

Rozdział 25, ostatni w tym tomie. Składa się z dwóch perspektyw, zamiast standardowych trzech (brakuje perspektywy Irka), ale od razu mówię, że zabieg ten jest celowy. Motyw Irka będzie rozwijany później, tutaj jednak potrzebowałem mocy perspektyw Bobra i Olafa żeby wyjaśnić jak przebiegała ucieczka z Grudziądza i komu się udało, a komu nie. Rozdziały finałowe u mnie, zazwyczaj są dobre, ale jednak oficjalnymi szokującymi zawsze są te przedostatnie (21-23), dlatego zrozumcie taki, a nie inne rozwinięcie akcji. Zapraszam do czytania. Na Youtube na dniach powinien się pojawić materiał mówiący, co i jak z dalszymi przygodami i jakie mam plany.

POV:
Bobru - Rozdział 25 - Dzień 11 - 12
Irek - Dzień 11 - 12 - ???
Olaf - Dzień 11 - 12 - Okolice Grudziądza

--------------------------------------------

Rozdział 25 (Bobru, Olaf):  Następny krok

BOBRU
                Dotarliśmy do wnętrza budynku. Panował ogólny chaos. Zombie i Zszyci omijali nas jednak nie zatrzymując się nawet na chwilę. Słychać było strzały. Złomiarze, chociaż zostali zaskoczeni, teraz odpierali atak. Straty były ogromne i była to największa masakra jaką widziałem, ale wiedziałem, że góra za godzinę Złomiarze przegrupują się, a Zszyci uciekną. Pomogli nam. Chociaż uważaliśmy ich za przeciwników, ci jednak nam pomogli. Nie rozumiałem tego, ale kompletnie nie mogłem się teraz na  tym skupić. Szliśmy razem. Zobaczyłem odwróconego do nas plecami człowieka ze strzelbą. Strzelał do przodu, nie widząc nas kompletnie.
                Podbiegłem i wbiłem mu nóż w plecy. Pociągnąłem z trudem w górę i wyjąłem ostrze. Mężczyzna jęknął. Gdy leżał, a kałuża krwi wokół niego zaczęła rosnąć szybko wbiłem mu nóż w gardło i chwyciłem za strzelbę, którą rzuciłem Pablordowi. Okazało się, że zrobiłem to w idealnym momencie, bo po chwili z przodu pojawiło się dwóch kolejnych Złomiarzy. Byli tak zaskoczeni i wystraszeni, ze nie zdążyli zareagować. Dwa celne strzały Pablorda dały nam dwie kolejne sztuki broni, oraz dwie kolejne osoby na sumieniu. Kto jednak się teraz przejmował sumieniem? Tylko ci, którzy już nie żyli.
- Może powinniśmy poczekać? – zaproponował Pablord korzystając z chwili spokoju w tym korytarzu.
- Nie. Złomiarze już się przegrupowują. Jeżeli nie uciekniemy teraz, to zostaniemy tutaj na zawsze – stwierdziłem.
- A co jeżeli wyjścia są już obstawione? – zapytała Wiktoria.
- Musimy zaryzykować – powiedziałem.
                Znajdowaliśmy się na poziomie szatni piłkarskich. Ruszyliśmy dalej. Maski nieprzyjemnie przylepiały się do spoconej skóry. Miałem ochotę położyć się i zwymiotować, ale wiedziałem, że musimy stąd wyjść jak najszybciej. Strzały przed nami ucichły i usłyszeliśmy krzyki. Minęliśmy grupę dźgających Zszytych i ruszyliśmy dalej. Jedno z wyjść musiał być gdzieś tutaj. Jednak myśl o tym, że mogą tam już na nas czekać wrogowie nie była zbyt obiecująca.
                Zza zakrętu wybiegł nagle mężczyzna z pistoletem w dłoni. Szybko rozprawił się z dwoma Zszytymi, po czym zaczął celować w nas. Pablord, Wiktoria oraz Michael zareagowali odruchowo. Trzy strzały powaliły i zabiły przeciwnika. Byliśmy już tak blisko. Zszyci biegali po korytarzu raz w jedną, raz w drugą stronę, szukając kolejnych ofiar. Byli bezwzględni. Ich długie, ostre noże przecinały skórę i kości bez większych problemów niczym miecze. Przebiegliśmy obok kobiety, która uciekała przed Zszytymi i dostała jednym z noży w plecy. Ostrze wbiło się do połowy, a kobieta krzycząc upadła. Dorwali ją szybko. Poślizgnąłem się i prawie upadłem na kałuży jej krwi. Każdy korytarz śmierdział metalicznym zapachem posoki.
                Zobaczyliśmy w końcu drzwi. Były szeroko otwarte. Wybiegali tędy Złomiarze oraz Zszyci. Walka trwała tez przy samym wejściu, gdzie do całego chaosu dołączyły trupy.  Spojrzałem na moich ludzi oraz Feline, która szła za nami, ale wyraźnie nie wiedziała, co do końca się dzieje.
- Przechodzimy i biegniemy. Jeżeli coś nas rozdzieli spotkajmy się w Inowrocławie. Trzymajcie się – ostrzegłem. Ruszyliśmy do przodu. Jeden ze Złomiarzy stał tuż przed nami i chciał nam najwyraźniej zatarasować drogę, ale usłyszałem strzał i zobaczyłem jak leci na plecy do tyłu. Przebiegłem po nim bez skrupułów słysząc chrupnięcie tak głośne, że aż przebiło się przez harmider walki. Byliśmy na zewnątrz. Ulica była oświetlona. Szybko zorientowałem się, w którą stronę muszę biec i pobiegłem. Zerknąłem przez ramię, co z resztą i z ulgą zauważyłem, że cała piątka biegnie kawałek za mną.
                Skręciliśmy w boczną uliczkę, gdzie w przeciwieństwie do wejścia na stadion, było po prostu cicho. Odetchnąłem szybko.
- Udało się. Musimy biec – podsumowałem.
Oczywiście to nie był koniec problemów. Ledwo skręciliśmy w kolejną uliczkę usłyszeliśmy parę aut jadących w naszą stronę. Wskoczyłem szybko za murek otaczający zjazd towarowy do sklepu i pomogłem przeskoczyć pozostałym. Ręka bolała mnie w miejscu, w którym zdarłem cały kawał skóry. Zacisnąłem jednak zęby i wychyliłem się, biorąc pistolet zdobyty wcześniej na stadionie.
                Od razu rzuciły mi się w oczy trzy wozy wypełnione ludźmi, którzy podjeżdżali na tyły stadionu.  Wszystkie pojazdy zatrzymały się z piskiem i ze środka zaczęli wyskakiwać ludzie. Byli uzbrojeni po zęby i byłem pewien, że stanowią tutejszy odpowiednik Czerwonych Flar lub straży w Toruniu. Schowałem się licząc, że będą zbyt zajęci przeganianiem stąd Zszytych, żeby sprawdzić ten murek i nie myliłem się. Grupa około dwudziestu osób pognała szybkim krokiem w stronę, z której przybiegliśmy. To było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Trzy wozy stały tutaj gotowe do odjazdu. Sprawnie przeskoczyłem murek i pomogłem przejść go reszcie.
- Przygotujcie jeden z wozów, a ja stanę na czatach – zaproponowałem. Pablord ruszył jako pierwszy do sporego, terenowego samochodu i zaczął siłować się z drzwiami. Feline oparła się o murek i była właśnie uspokajana przez Wiktorię oraz Józefa, a Michael zajął się broniami, które trzeba było przeładować.
                Co chwilę słychać było strzały z głównej ulicy, więc byłem pewien, że oddział zaczął już działać. Jedna osoba nawet zaczęła biec w naszą stronę, ale była jeszcze daleko, kiedy pocisk przeszył jej głowę. Wzdrygnąłem się. Kucnąłem przyczajony przy jednym z ulicznych pojemników na śmieci. Słyszałem jak Pablord przeklina mocując się teraz z silnikiem, bo kluczyków oczywiście nie było. Nie wiem jak dokładnie udało mi się uniknąć nagłego ataku od tyłu, ale instynktownie odwróciłem się i odskoczyłem na lewo, akurat na moment przed atakiem. Łysy mężczyzna z nożem poleciał z impetem do przodu, ale nie stracił równowagi. Przez chwilę poczułem strach, ale ten szybko został zalany przez adrenalinę w najczystszej postaci.
                Poczekałem aż mężczyzna machnie nożem i gdy tylko to się stało odskoczyłem na bok i uderzyłem łokciem w jego rękę. Trafiłem prawie tak jak chciałem, bo usłyszałem dźwięk uderzającego o drogę metalu. Mężczyzna zamachnął się i uderzył mnie pięścią w twarz.  Zachwiałem się po czym poczułem kopnięcie, które zwaliło mnie z nóg. Gdyby było jaśniej prawdopodobnie mężczyzna by mnie dobił kopniakami, albo podniósłby nóż. Uliczka była jednak ciemna i nie zauważył cienkiego, czarnego słupa, która stał tuż obok mnie. Chciał mnie kopnąć w klatkę piersiową, ale trafił w słup i krzyknął głośno. Przebudziło mnie to nieco . Podniosłem się i zamachnąłem na krótko wyprowadzając cios. Furia narastała we mnie, kiedy uderzyłem go jeszcze raz i jeszcze raz. W końcu łysy się przewrócił, a ja wyciągnąłem swój nóż. Usłyszałem kroki i odwróciłem się na chwilę. To Wiktoria biegła do mnie, najwyraźniej dopiero po okrzyku zauważając, że mam problem. Była jednak spóźniona, bo ledwo do mnie dotarła, a dobiłem napastnika i wytarłem o jego bluzę ostrze broni.
- Cholera jasna! Co z tobą!? Czemu nie krzyknąłeś, że masz problem? – zapytała ciągnąc mnie w stronę wozu. Otarłem krew cieknącą mi z pękniętej wargi i rozmasowałem obolały brzuch.
- Jedźmy już – poprosiłem.
                Auto całe szczęście było już gotowe. Wsiedliśmy do środka i zapaliliśmy światła. Usiadłem na prawo od Pablorda, który kierował. Przejrzałem się w lusterku. Miałem krew rozmazaną na całym, prawym policzku, a moje dłonie wyglądały, jakby ktoś z nich pozdzierał skórę w paru miejscach. Były całe we krwi. Osunąłem się na siedzenie i odetchnąłem.
- Wszystko w porządku kumpel? – zapytał Pablord.
- Tak – odpowiedziałem.
OLAF
                Nie do końca ufałem człowiekowi, który został nam przedstawiony, ale Łowca był częścią drużyny Bobra, a to nieco podbudowywało na duchu. Jednak decyzja o wróceniu podłamała mnie zdenerwowała.
- Jak to? Nie minęła jeszcze godzina. Oni wciąż mogą wybiec – podniosłem głos, bardziej niż chciałem.
Łowca przystawił palec do swoich ust uciszając mnie:
- Nie hałasuj. Tam dzieje się źle. Jeżeli zaraz stąd nie znikniemy, to możemy zostać tu na zawsze. Wiem jakie to jest ciężkie, ale możliwe, że Bobru i reszta wybiegli już drugim wejściem i uciekają stąd z Łapą. Nic tu po nas…
Nie przekonywał mnie. Czułem się nieco zdradzony, chociaż tak naprawdę nie miałem ku temu większych powodów.  Przytaknąłem w końcu i we czwórkę wyszliśmy z kiosku. Po drugiej stronie ulicy wciąż trwała walka, ale szybko zostawiliśmy ją za nami.
- Gdzie właściwie idziemy? – zapytał Jonasz, próbując dorównać  nam szybkością.
- Do chatek na wzgórzu. Tam poczekamy do rana i stąd odjedziemy. Chyba, że druga grupa wróci szybciej – wytłumaczył  Łowca – Co z twoją nogą?
- Bobru nie opowiadał? Jak złapali nas na Złomowisku? – zdziwił się Jonasz.
- Wiesz w sumie nie mieliśmy okazji żeby spokojnie pogadać. Sporo się działo pod twoją nieobecność. Ale porozmawiamy na miejscu – zdecydował jednooki.
                Przez parę pierwszych uliczek przeszliśmy bez problemu. Byliśmy blisko miejsca, gdzie zobaczyliśmy Zszytych i się rozdzieliliśmy z Łapą.
- A kto tu właściwie jeszcze jest? – zapytał nagle Jonasz.
- Łapa z siostrą i parę osób z Płońska. Olaf i Kuba też są stamtąd. Przyszli tutaj po Feline, ich dowódczynie – wytłumaczył pokrótce Łowca.
- To ta kobieta była dowódczynią waszego obozu? – zdziwił się Jonasz patrząc na mnie. Nie polubiłem go specjalnie, ale każda wieść o Feline była dla mnie ważna, więc zmusiłem się do łagodnego tonu.
- Tak. Co jej zrobiły te skurwysyny? – zabrzmiałem nieco groźnie, ale starałem się.
- W sumie nic strasznego. Była traktowana całkiem nieźle jak na warunki tych ludzi. Spędziłem z nimi trochę czasu i wiem, że potrafią być okrutni. Nie torturowali jej nawet. Bardziej męczyli ją psychicznie, mówiąc, że Płońsk upadł, cały obóz został wybity i inne pierdoły – wytłumaczył grubszy mężczyna.
- Ja im kurwa dam – szepnąłem pod nosem.
                Nagle, praktycznie znikąd usłyszeliśmy dźwięk silnika. Chociaż byliśmy przy wraku, nie była to dobra kryjówka i nim zdążyliśmy zareagować zobaczyliśmy auto wyjeżdżające z duża prędkością na zachód. Jego załoga musiała jednak być tak zajęta uciekaniem, że nawet nie zatrzymali się aby nas zabić. Odetchnęliśmy z ulgą, ale usłyszeliśmy nagle kroki. Wszyscy ukucnęliśmy przy wraku i zobaczyliśmy, że za samochodem starało się biec trzech ludzi. Szybko wypatrzyłem bronie w ich rękach. Sam wziąłem pistolet. Znajdowaliśmy się teraz przy wraku, który sąsiadował z wylotem niedużej uliczki. To była nasza droga ewakuacyjna w razie gdyby zaczęło się robić gorąco.
                Wrogowie zauważyli nas dopiero jak wystrzeliłem. Byli dosyć blisko, zaledwie dziesięć metrów, ale mimo to nie trafiłem tak jak chciałem i pierwszy z nich dostał kulą w ramię. Chciałem się poprawić, ale jego koledzy natychmiastowo przeskoczyli na bok za murek i przyjęli pozycję do ataku. Wychylanie się i strzelanie trwało w najlepsze, kule latały niczym szalone, ale wciąż po obu stronach nie było żadnych ofiar. Nagle jednak poczułem coś twardego na plecach. Nie odwracałem się nawet. Zostałem pociągnięty do tyłu siłą, a moi towarzysze nie zdążyli zareagować.
- Rzućcie broń! – usłyszałem głos za moimi plecami. Poczułem ciepły oddech na karku.
Kuba, Jonasz i Łowca, nie wiedzieli, co zrobić. Opuścili w końcu bronie i położyli je pod nogami. Trójka, z którą się strzelaliśmy obserwowała całą akcję i dopiero gdy bronie znalazły się pod stopami ich towarzysza wyłonili się zza osłony.
- Te kutasy chciały nas zabić – powiedział jeden z mężczyzn. Byli jeszcze kawałek od nas, ale kompletnie nie miałem pomysłu co mogę zrobić. Jak mogliśmy się dać tak zajść.
- Wanda chciała każdego żywcem. Bierzemy ich do obozu – powiedział mężczyzna za moimi plecami, wciąż przykładając mi lufę do pleców – Skujcie ich, a ja zaraz zajmę się tym tutaj. Gdzie ja schowałem kajdanki? – myślał na głos, chowając pistolet. Mogłem spróbować się wyrwać, ale wiedziałem, że mają nas już w garści. Jego towarzysze skuwali właśnie Łowcę, Kubę i Jonasza, a ja miałem zaraz do nich dołączyć.
                Właśnie wtedy padł strzał. Przeleciał tak blisko mojej głowy, że myślałem, że ktoś strzela do mnie, ale po chwili zdałem sobie sprawę, że mężczyzna za mną trzyma się za szyję i ląduje na plecach w rosnącej kałuży krwi. Jego kompani byli zdziwieni. Wykorzystaliśmy to od razu. Łowca się podniósł i przysunął głową w twarz jednego z przeciwników. Mężczyzna upadł na ziemię trzymając się za usta i wypluwając zęby. Jonasz w tym czasie rzucił się na drugiego całą masą swojego ciała i wywrócił go. To dało mi czas na szybkie podniesienie broni i zastrzelenie najpierw ostatniego stojącego wroga, następnie tego przygniecionego przez Jonasza, potem tego obitego przez Łowcę, a na koniec człowieka, który mnie zaskoczył.
                Wtedy z tej samej uliczki, z której przyszedł czwarty Złomiarz wyszła dziewczyna. W pierwszym momencie byłem pewien, że jest to Łapa, ale po chwili przeżyłem szok, gdy zobaczyłem jej młodszą siostrę. Wygląda teraz dokładnie jak Łapa, z  tym, że była nieco niższa i miała bardziej dziewczęcą niż kobiecą sylwetkę. Wyglądała jednak równie groźnie.
- Pomogę ci – powiedziała. Teraz zdałem sobie sprawę, ze odkąd wyjechaliśmy z Inowrocławia nie słyszałem jej głosu. Był nieco wyższy niż u Łapy.
- W kieszeniach powinni mieć klucze – powiedział Jonasz. Łowca też wydawał się być zaskoczony tym co się stało. Kuba tylko szeptał coś sam do siebie.
- Co tutaj robisz? Gdzie twoja siostra i reszta? – zapytałem przeszukując tego z wybitymi zębami w poszukiwaniu klucza.
- Siostra kazała mi wracać. Wtedy zobaczyłam was… - mówiła krótko i treściwie. Widać, że czuła się nieco nieswojo bez siostry w pobliżu.
- Nie znaleźliście Bobra i reszty? – zapytałem z nadzieją.
- Gdy odchodziłam to ludzie wciąż wybiegali i do całej akcji dołączyli jacyś inni Złomiarze, ale nie widzieliśmy nikogo z naszych – powiedziała ze smutkiem.
                Chciałem coś dodać, ale nie wiedziałem co powiedzieć, więc ostatecznie się zamknąłem. Szybko znalazłem klucze i uwolniłem resztę. Pobiegliśmy całą piątką i bez problemu opuściliśmy miasto. W krótce byliśmy już w chacie.
- Mam nadzieję, że twoja siostra nie zrobi nic głupiego – powiedziałem.
- Ja też mam taką nadzieję – stwierdziła.
Łowca wraz z Kubą pomogli Jonaszowi, który dzisiejszego wieczora został nieco poobijany. Ja siedziałem na fotelu patrząc w księżyc przykryty w większości chmurami i czekałem. Godzina już minęła, reszta powinna wrócić. Dlaczego ich jeszcze nie było. I tak mieliśmy czekać do rana z wyjazdem, więc czasu jeszcze trochę było. Złomiarze nawet nie myśleli o sprawdzeniu tych chatek, mieli tyle własnych problemów w okolicach areny, że nie powinni nawet o tym myśleć.
                Księżyc był już wysoko na niebie i mijały kolejne godziny, ale Łapa wciąż nie wracała. Siedzieliśmy w kółku na drewnianej podłodze, dojadając swoje porcje jedzenia i rozmawiając.
- Muszę po nią iść – postanowiła nagle Młoda. Zadziwiał mnie fakt, jak bardzo rozgadana się zrobiła gdy siostry nie było w pobliżu.
- Oszalałaś dziewczyno? Tam na dole dzieje się źle. Widziałaś co chcieli nam zrobić tamci Złomiarze.  Łapią każdego. Jeżeli twoja siostra nie wróci do rana musimy wrócić po posiłki. W piątkę nie zdziałamy nic – starałem się jej przemówić do rozumu.
Młoda chciała już coś powiedzieć, kiedy nagle drzwi do chaty się otworzyły, a do domu weszła Łapa oraz kumple Kuby. Łapa trzymała się za ramię i nawet w ledwo oświetlonym lampą pomieszczeniu, widać było plamę krwi na jej ramieniu. Monika zerwała się i podbiegła do siostry przytulając ją.
- Feline? – zapytałem wstając.
- Chwila – warknęła, podchodząc do plecaka, który leżał w kącie i wyciągając z niego bandaże oraz butelkę wody.
- Co się stało? – zapytał Łowca.
- Powiedziałam chwila! – odburknęła od niego, bandażując sobie ranę. Robiła to nieudolnie, bo ciężko było zabandażować swoje własne ramię, więc pomogła jej siostra – Jak widzicie nie ma ich z nami. Nie widziałam, żeby opuszczali arenę. U was też nic? – zapytała dopiero teraz zauważając Jonasza – Jonasz?
- Łapa… kopę lat – skomentował zachrypniętym głosem.
- Jakim cudem przeżyłeś? Bobru opowiadał mi, że dorwali cię ponad miesiąc temu na Złomowisku – zdziwiła się.
- Dołączyłem do nich… - zaczął. Słowa , chociaż wypowiedziane szeptem, uderzyły w nas niczym młot – Ale spokojnie. Zbierałem informacje. Pytali mnie o różne rzeczy, ale nie dowiedzieli się niczego konkretnego. Za to uwierzyli, że jestem po ich stronie. W ostatnim tygodniu dowiedziałem się tyle rzeczy, że jeżeli dojadę do Dziary to Złomiarze będą przeszłością.
- Mam nadzieję, że Dziara ma się dobrze i wróci u niego stare zamiłowanie do bycia chorym skurwielem. Bo taki człowiek jak ty nie zasługuje na nic – powiedziała z pogardą.
- Hej spokojnie! Idźmy spać, jesteśmy zmęczeni, emocje nas rozsadzają, połowa z nas jest ranna, musimy odpocząć i wracać. Dziara i Ben zadecydują co dalej – uspokoił sytuację Łowca. Nie wiedziałem czy Łapa się po prostu posłuchała, czy była zmęczona tym wszystkim, ale prychnęła tylko i usiadła na boku biorąc jeden z koców, które przynieśliśmy. Nikt nie miał siły gadać i nawet pomimo tego, że w mojej głowie działo się teraz piekło gorsze od tego na ulicach Grudziądza, zasnąłem momentalnie.
                Gdy obudziliśmy się rano nawet nie jedliśmy śniadania. Byłem zmęczony pomimo paru godzin snu, a głowa bolała tak mocno, że miałem ochotę roztrzaskać ją sobie o pobliski kamień. Łapa i Młoda miały paskudny humor. Nie odzywały się właściwie do nikogo. Łowca próbował poprawić morale, ale jego wypowiedzi zamiast pocieszać były jedynie ponurymi monologami. Jonasz nie prowokował Łapy, a Kuba i jego kumple wyglądali najsmutniej z całej grupy – zmęczeni, obici, a dodatkowo smutni. Ja też byłem smutny. Liczyłem, że misja się powiedzie, ale jak patrzyłem na to teraz, to sam nie wiedziałem, czego się spodziewałem. Parę ludzi kontra ogromny, uzbrojony po zęby obóz? Czego ja się spodziewałem. To było skazane na porażkę.
                Ruszyliśmy, gdy słońce wychyliło się już całą kulą zza horyzontu. Łowca kierował, a reszta siedziała cicho rozmyślając, albo przysypiając. Ja też zamknąłem oczy, chcąc po prostu obudzić się w lepszym miejscu. Gdy otworzyłem oczy słońce było wysoko na niebie, a my byliśmy pod bramami Inowrocławia. Zobaczyłem charakterystyczny kościół. Przespałem całą drogę. Rozejrzałem się szybko po samochodzie i z ulgą zobaczyłem, że wszyscy byli na miejscach. Bałem się, że przespałem jakąś masakrę, gdy Łapa nie wytrzymała już dłużej obecności Jonasza, albo po prostu oszalała. Miałem nawet sen, w którym stała tuż obok Feline. Ta opowiadała Łapie o czymś związanym z Inowrocławiem, na co Łapa dźgnęła ją nożem. Wzdrygnąłem się na samą myśl o takiej sytuacji. Chociaż ostatecznie wolałem widzieć śmierć Feline, być przy niej i postarać się ją uratować. A ta została zabita na arenie, albo podczas ucieczki z niej.
                Wysiedliśmy za bramą, strażnicy przywitali nas z ulgami na twarzy. Następne wydarzenia działy się tak szybko. Przywitali nas, wyszedł po nas garbaty mężczyzna, spytał jak się trzymamy nie dostając żadnej odpowiedzi, po czym poprowadził nas do biura. Tam za stołem czekał już Ben oraz…
- Bobru? – zapytała z niedowierzaniem Łapa. Sam nie mogłem uwierzyć. Wyglądał fatalnie, ale to zdecydowanie był on. Na stole leżała maska, taka sama jaką nosili Zszyci. Po chwili do pomieszczenia dołączył Dziara, która przywitał nas skinieniem głowy.
- Ty żyjesz? – zapytał Łowca.
                Bobru podszedł do nas i przywitał się po kolei. Nawet z nami, osobami z Płońska. Przy Jonaszu zatrzymał się na chwilę.
- Pożyczone, ale oddaje – powiedział uśmiechając się i podając Jonaszowi nóż.
- Wiedziałeś, że to ja? – zapytał.
- Podejrzewałem.
- Feline? – zapytałem zachrypłym z emocji głosem.
- Czeka na ciebie w lecznicy. Właściwie na was – wskazał moich przyjaciół. Nie wiedziałem, co mnie podkusiło, ale podszedłem do Bobra i uścisnąłem go. Nie odepchnął mnie, tylko poklepał po plecach. Czułem łzy napływające do moich oczu.
- Dziękuje – wyszeptałem.
- Nie ma sprawy – odpowiedział. Nie czekając na nic więcej, wybiegłem wraz z Kubą i jego kumplami i udałem się do lecznicy.
BOBRU
                Doceniłem gest Olafa. Wiedziałem, że dba o swoich ludzi, tak samo jak ja starałem dbać się o swoich. Podszedłem do Łapy. Rozłożyłem ręce, a  ta powoli, jakby nieufnie, przysunęła się do mnie i mnie uścisnęła.
- Byłam pewna, że nie żyjesz – powiedziała po cichu.
- Trafiłaś akurat na część, w której opowiadam jak uciekliśmy – powiedziałem z uśmiechem. Pocałowała mnie delikatnie w usta. Uśmiechnąłem się i wróciłem do stołu. Ben i Dziara wiedzieli już mniej więcej co się stało. Jak trafiliśmy do domu rodziny Złomiarzy, która nas kiedyś uratowała, jak trafiliśmy do niewoli i w końcu jak zostaliśmy wystawieni na arenę. Łapa dosiadła się obok wraz z siostrą, Jonaszem i Łowcą. Ben zrobił wyjątek i kazała przynieść obiad do jego biura, żeby Łapa i reszta mogli zjeść po podróży.
- Przy wejściu dostałem nóż od jednego z strażników, okazało się, że to Jonasz. Cieszę się, że przeżyłeś – powiedziałem szczerze. Jonasz był naprawdę solidnym człowiekiem.
- Szkoda, ze nas zdradził i dołączył do Złomiarzy – powiedziała Łapa.
- Nie miał wyboru i jestem gotów to zrozumieć, o ile wróci do Czerwonych Flar – włączył się do rozmowy Dziara.
- Wiadoma sprawa – zapewnił Jonasz z uśmiechem.
- Co z pozostałymi grupami? Jakieś wieści? – zapytał Łowca.
- Grupa stawiająca punkty jeszcze nie wróciła. Trochę mnie to martwi, ale wydaje mi się, że powinni być góra za dwa dni – wytłumaczyłem – A Erni pracuje z dużą grupą osób, na odcinku drogi Toruń – Inowrocław. Świetnie sobie radzą z Rekinem.
- Wybaczcie, ale naprawdę chcę usłyszeć, co się stało na arenie – wtrącił Ben. Póki co powiedziałem o wszystkim, oprócz szczegółów sceny torturowania mnie przez Wandę. Tego się po prostu wstydziłem.
- Wpuścili na arenę szwendacze. Miałem nóż, więc chociaż było ich sporo miałem nadzieję, ze jakoś dam sobie radę, ale wtedy okazało się, że większość z nich to Zszyci – opowiedziałem.
- Co? – spytali niemal jednocześnie Dziara i Ben.
- Dokładnie. Zaczęła się masakra. Wbiegli na trybuny, Złomiarze byli bezbronni, dopiero po jakimś czasie dołączyli strażnicy z karabinami. Myślę, że spokojnie ponad setka Złomiarzy została zabita zeszłej nocy. Zszyci nam pomogli. Nie mam pojęcia skąd wiedzieli, że my tam będziemy, ale szli tu po nas. Rzucili nam te maski – wskazałem leżące na stole ochłapy – i pomogli nam uciec.
- Ja od siebie tylko dodam, że Złomiarze nie mieli pojęcia o tym, że złapali tylu Zszytych. Zbierali trupy na to cały dzień i widocznie nie załapali, że duża większość to byli ludzie – dodał Jonasz.
- Ja z kolei słyszałam na ulicy dialog pomiędzy nimi. Ich przywódca kazał to zrobić. Nie powiedzieli jak się nazywa, tylko posłużyli się terminem Krawiec – przypomniała sobie Łapa.
- Jak myślisz, co to oznacza dla naszej społeczności? Jak traktować Zszytych? Zawrzeć z nimi pokój czy wypowiadać wojnę? – zapytałem Bena.
                Ben przez chwilę milczał. Myślał nad czymś. Czekaliśmy cierpliwie obserwując go.
- Myślę, że na razie musimy odpuścić sobie podejmowanie jakichkolwiek akcji. Naszym priorytetem jest teraz zdobycie Płocka i kontrolowanie rzeki. Jeżeli by dobrze poszło można by nawet założyć wodne połączenie pomiędzy Płockiem, a Toruniem.  Bobru, wiem, że wróciłeś dopiero z podróży, ale muszę to wiedzieć zanim będziemy ustalać dalej – kiedy będziesz gotowy do wyjazdu do Płocka? – zapytał patrząc mi w oczy. Przeszedł mnie dziwny dreszcz.
- Potrzebuję tygodnia. Na zebranie sił, ludzi i ustalenie wszystkiego – powiedziałem.
- A więc postanowione – stwierdził Ben i uśmiechnął się. Wiedziałem, że ma już plan.

KONIEC TOMU 4