niedziela, 19 marca 2017

Rozdział 17: Blizny

Rozdział 17, kolejny z perspektywy Irka. W tym rozdziale Irek trafia w końcu do Ostoi i stąd planuje co dalej. Przepraszam, ze rozdziały ostatnio pojawiają się w takich odstępach, no ale nie wyrabiam się tak jakbym chciał. Kolejny pewnie pojawi się nie za 5 dni, a za około tydzień, ale mogę Wam obiecać, że będzie to najdłuższy rozdział w historii Apo (coś koło 12-13 stron w Wordzie). Dziękuje za wyrozumiałość, zapraszam do lektury oraz komentowania ;)

POV:
Irek - Rozdział 17 - Dzień 6
Bobru - Dzień 6 - Jest w drodze do Płońska
Zuza - Dzień 6 - Zmaga się z buntem w Płocku

-----------------------------------------------------

Rozdział 17: Blizny (IREK)


                Rynek w Ostoi tętnił życiem. Obserwowałem nieco przerażony to co udało się zbudować tutejszym ludziom. To nie był zwykły obóz. W zwykłych obozach ludzie chodzili zmęczeni, ciągle gotowi na atak, oraz przestraszeni tego co może się stać. Tutaj jednak było inaczej. Przy posągu bawiła się grupka dzieci. Śmiali się i biegali tak jakby świat wcale się nie skończył. Wokół całego głównego placu poruszali się ludzie, którzy śpieszyli się do swoich prac, oraz wracali z nich do swoich domów. Widać też było wszechobecnych strażników, którzy patrolowali okolicę z karabinami przewieszonymi przez plecy, gotowi do zatrzymania niebezpieczeństwa w każdej chwili.
                Z jednej strony było to idealne miejsce do życia w tych czasach, a z drugiej strony, dla zwykłego mieszkańca mogło być zgubne. Dobrze wiedziałem, że nic nie trwa wiecznie. Zawsze przy podobnym mędrkowaniu pokazywałem czubek mojej głowy, na której brakowało teraz dużej części włosów, a te kępki, które zostały, w niczym nie przypominały bujnej czupryny, która niegdyś zdobiła moją czaszkę. To samo czekało to miejsce. Chociaż mogło wydawać się, że najgorsze już przeszło przez to miejsce, to czułem, ze to nie koniec. Zbyt dużo wrogów czyhało w pobliżu.  Jakby nie patrzeć, byłem teraz jednym z nich.
                Gdy wczoraj Ernest zaatakował mnie, wyczuwając moje zamiary, co skończyło się interwencją ludzi Czarka i zabraniem go, stałem się oficjalnym wrogiem tych obozów. Byłem pewien, że jakby ktokolwiek się o tym dowiedział, zostałbym zabity na miejscu. Nigdy nie miałem szczęścia do tego obozu, czy do innych. Gdy tylko przyjechałem tu padłem ofiarą Dziary, następnie wybijając parę ludzi uciekłem stąd wraz z Łapą, a teraz wróciłem tu po paru tygodniach i to dzień po porwaniu jednej z Czerwonych Flar.
                Siedziałem sobie spokojnie na jednej z ławek i czekałem. Jeżeli chciałem jeszcze coś zmienić w swoim życiu musiałem działać. I to działać tak, żeby Krawiec się o tym nie dowiedział. Groził, że jeżeli nie zastosuje się do jego wyborów to zniszczy wszystkie obozy. A po tym jak przekierował stado w inną stronę, byłem pewien, że jest w stanie to zrobić. Kontrolowanie trupów w takich czasach było lepsze niż jakakolwiek broń. To była prawdziwa kontrola nad światem.
- Hej, ty – usłyszałem nagle głos. Odwróciłem się w prawo i zobaczyłem dwójkę ludzi idących w moją stronę. Pierwsza, ta która wołała, była dziewczyna w czapce z daszkiem, spod którego wystawały pojedyncze kosmyki blond włosów. Była ubrana w skórzaną kurtkę, jeansy i buty sięgające do kolan. Jej towarzysz wyróżniał się z tłumu, ponieważ był czarnoskóry. Dobrze zbudowany, z długim kijem baseballowym, wyglądał groźnie. Był też wyższy od swojej towarzyszki o głowę.
- Ja? – zapytałem, nie będą do końca pewny, czy ci ludzie wołają mnie.
- Irek prawda? – zapytała dziewczyna – Słyszeliśmy, że przyjechałeś tutaj i mieliśmy dowiedzieć się o co chodzi. Bo pewnie nie przyjechałeś tutaj dla zabawy, co? – słowa wypowiadała niezwykle szybko. Byłem pewien, że gdybym był nieco bardziej zmęczony to połowy bym nie wyłapał.
- Mam tu parę spraw do załatwienia.
- Chyba nie zdziwi cię, jak powiem, że Dziara chciałby się z tobą zobaczyć? – zapytała.
- Ta, spodziewałem się – odparłem krótko. Wiedziałem, że to spotkanie jest równie nieuniknione, co będzie niezręczne.
- Zaprowadzimy cię. Dziara teraz przyjmuje ludzi, bo wpadliśmy ostatnio na małą grupkę, która koniecznie chciała z nim porozmawiać. Ale pójdziemy na około i powinniśmy po takim spacerku być idealnie na czas – powiedziała.
- Jasne. Nie ma problemu – odpowiedziałem spokojnie. Jej towarzysz tylko kiwnął głową na znak, że zgadza się ze wszystkim, po czym ruszyliśmy na przód.
- Jestem Ewelina, a to jest Michael – przedstawiła siebie i mężczyznę – Jesteśmy z Czerwonych Flar, pewnie słyszałeś – dodała po chwili z dumą.
- Słyszałem – potwierdziłem.
- Sporo się ostatnio o tobie mówiło. Jedni mówili, że zginąłeś, drudzy, że uciekłeś, inni, że uciekłeś. To jak to w końcu z tobą było?
                Nie chciałem o tym rozmawiać z nikim. Kłamanie nie wychodziło mi za dobrze, a wiedziałem, że czeka mnie go sporo.
- Długa historia. Generalnie, przeżyłem koszmar i cieszę się, że jestem już w bezpiecznym miejscu. Nawet jeżeli to miejsce to Toruń.
- Tak… Słyszałam tą historię z tobą i Dziarą. Ale on się zmienił. Mówię ci, sam zobaczysz – powiedziała naprawdę przekonująco.
Nie do końca w to wierzyłem. Co prawda wszyscy mówili mi o zmianie, ale ja przed oczami miałem wciąż obraz człowieka, który uwięził mnie jak zwierzę, bez żadnego powodu. Człowieka, który zachował się jak potwór nawet jak na te czasy. Żadna blizna nie kojarzyła mi się z takim bólem, jak ta, którą miałem w psychice. Mogłem zgodzić się z faktem, że nigdy nie byłem duszą towarzystwa, ale po pobycie w klatce i ostatecznej ucieczce z niej, w mojej głowie powstała druga, z której już nie dało się uciec.
                Szliśmy przez parę minut w ciszy. Mijaliśmy oświetlone ulice, na których pełno było ludzi. Dowiedziałem się, że Toruń ostatnio zainwestował w zablokowanie paru dodatkowych ulic. Zrobili to ponieważ teren obozu był zbyt duży, a taka ilość miejsca wcale nie była potrzebna dla tylu osób. Zamiast tego woleli skupić się na obronie mniejszej ilości terenu w bardziej skuteczny sposób. Wyszło im to, ponieważ wychodząc z rynku i przechodząc przez dwie nieduże uliczki, spotkaliśmy około trzy patrole straży. Ten ostatni zatrzymał nas. Składał się z trzech mężczyzn i o ile dwóch z nich nie wyróżniało się zupełnie niczym to ostatni był dosyć ciekawy. Kojarzyłem go z wcześniejszego pobytu, ale zawsze mnie rozbawiał. Miał ksywkę Szeryf i chociaż zasady dawno upadły to on trzymał się ich dokładnie jak nigdy. Chociaż sam w sobie był zabawny to nie można było mu odjąć tego, że wykonywał swoją robotę solidnie.
- Co tu się wyprawia? – zapytał łypiąc ukrytymi za okularami przeciwsłonecznymi oczami.
- Prowadzimy go do Dziary. Jakiś problem? – zapytała Ewelina.
- Zależy. Sprawdziliście go? – zapytał przyglądając się teraz wyraźni mi.
- Człowieku dajże spokój. Jest prowadzony przez dwie osoby z Czerwonych Flar, do szefa i myślisz, że idzie tam gotowy przeprowadzić zamach? – zakpiła z niego dziewczyna.
Szeryf prychnął i ruszył dalej bez słowa.
- Czasami mu odbija – wytłumaczyła mi.
- Tak, widzę – powiedziałem patrząc jeszcze przez chwilę na kapelusz oddalający się od nas coraz szybciej i jego właściciela zatrzymującego kolejne osoby na ulicy.
- Grupa przy trójce – usłyszałem nagle trzeszczący głos dobiegający z nogi stojącej przede mną dziewczyny. Miała przy nodze krótkofalówkę, po którą natychmiast sięgnęła.
- Jakieś kłopoty? – zapytała.
                Przez chwilę staliśmy w ciszy, czekając na odpowiedź z urządzenia. Na twarzy Michaela nie było widać nic, ale Ewelina widocznie się niecierpliwiła.
 - Szukają schronienia – powiedział w końcu.
- Jonasz u was jest? – zapytała naciskając na przycisk.
- Jestem u szefa – odezwał się głos innego mężczyzny, prawdopodobnie Jonasza.
- Ja to sprawdzę – powiedział inny kobiecy głos.
- Potrzebuje dwóch Flar do Kwatery. Szef chce coś ogłosić – odezwał się ponownie Jonasz.
- Właśnie tam idziemy z Michaelem – zaświergotała Ewelina.
- Pospieszcie się – powiedział mężczyzna, po czym usłyszeliśmy trzask i zapadła cisza.
- Chodźmy lepiej, załatwimy dwie sprawy od razu – powiedziała dziewczyna, po czym przyspieszyła kroku. Ruszyliśmy za nią.
                Po pięciu minutach weszliśmy w uliczkę, na której już z daleka widać było wejście do Kwatery Głównej, w której urzędował Dziara oraz Czerwone Flary. Przetarłem nerwowo nadgarstki.  Michael otworzył drzwi i przepuścił mnie i Ewelinę. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, w całkiem przytulnym i inaczej wyglądającym niż za ostatnim razem wnętrzu to parę ludzi, którzy siedzieli na postawionych ławkach i czekali na swoją kolej. My jednak ominęliśmy ich i ruszyliśmy do samego centrum sporego pokoju ,gdzie za biurkiem siedział Dziara. Tuż obok niego stał grubszy mężczyzna z włosami związanymi w kuc. Przed dowódcą Torunia stała trzyosobowa grupa. Stanęliśmy z tyłu. Moje spojrzenie spotkało się na chwilę z Dziary. Poczułem dziwne ukłucie w sercu.
- Radzę wam iść na Drugi Posterunek. Jeżeli naprawdę macie takie parcie na bycie przydatnymi. Tutaj nie potrzebuje więcej rąk do pracy, zapewniam was – powiedział do grupki stojącej przed nim.
- To jakiś inny obóz? – zapytał zaciekawiony mężczyzna stojący przed nim. Dziara otworzył usta żeby coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął i odwrócił się do grubasa stojącego za nim.
- Jonasz. Gdzie jest Andrzej? – zapytał.
- Mówisz o tym z baru, czy tym którego przyprowadził tu jakiś czas temu Bobru? – zapytał uprzejmie Jonasz, którego też poznałem po głosie, który usłyszałem w krótkofalówce.
- O tym drugim. On chyba teraz wybiera się tam co? Weź po niego poślij i panowie się do niego dołączą – zaproponował ponownie spoglądając na grupę. Jonasz sięgnął po krótkofalówkę i po chwili pokierował trójkę ocalałych do innej części miasta. Ci podziękowali i wychodząc spojrzeli na nas. Po chwili pojawiliśmy się w miejscu, w którym przed chwilą stali.
- Ewelina i Michael. Widzę, że przyprowadziliście też ze sobą gościa – powiedział Dziara spoglądając na mnie. Przemilczałem to patrząc mu prosto w oczy. On nie spuścił wzroku przez pewien czas, aż w końcu wstał. Zobaczyłem brak kciuków na obu dłoniach i poczułem dziwną satysfakcje.
- Przepraszam moi drodzy, ale resztę spraw załatwimy wieczorem. Mam tutaj coś ważnego do załatwienia. Ewentualnie poszukajcie kogoś z moich ludzi i jeżeli to coś ważnego to oni wam pomogą – powiedział głośno do grupki czekającej na ławkach. Słychać było szmery niezadowolenia, ale po chwili zostaliśmy w pokoju w piątkę.
- A więc przeżyłeś. Słyszałem, że przepadłeś podczas jednej z misji – zaczął siadając ponownie.
- Udało mi się. Jak widać – odpowiedziałem bezbarwnym tonem głosu.
- Wiem, że relacje pomiędzy nami nie zaczęły się w najlepszy sposób. Gardzisz mną i masz do tego pełne prawo. Wiedz jednak, że zmieniłem się. Chcę, żeby to miejsce było bezpieczne i wychodzi mi to zajebiście dobrze. Naprawiam dawne grzechy. Jednym z największych jakie mi zostały jesteś ty.
Przemilczałem jego słowa.
- Podejrzewam, że nie przyszedłeś tutaj tylko po to żeby rzucać mi nienawistne spojrzenia. Jeżeli chcesz coś z siebie wyrzucić to proszę bardzo. Przyjmę ciężar, który sam stworzyłem. W imię większej sprawy – powiedział patrząc na mnie – A te blizny – wskazał miejsca, w których miał kiedyś kciuki – będą mi przypominały o tym kim byłem. Ale powiem ci, co pewnie ci się nie spodoba, że nie do końca żałuje. Oczywiście robiłem złe rzeczy i podejmowałem złe decyzje, ale zaprowadziły mnie one w to miejsce. Ten obóz nie istniał by, gdyby Wojciech wciąż tu rządził. Poświęciłem wiele i teraz czas żeby zapanował pokój.
                Chociaż czułem wewnętrzną, palącą złość to musiałem mu przyznać poniekąd racje. Odetchnąłem ciężko. Ewelina patrzyła z zaciekawieniem na wymianę zdań, Jonasz i Michael wydawali się być myślami gdzie indziej.
- Wschód potrzebuje pomocy. Stado przeszło przez Płońsk. Jak byłem w okolicy to widziałem. Obóz przetrwał, ale trupy idą dalej. Z tego co wiem lada dzień mogą pojawić się w Płocku. Jeżeli Bobra jeszcze tam nie ma, to na pewno też niedługo będzie – odezwałem się tak nagle, że nawet Michael spojrzał w moim kierunku. Dziara obserwował mnie z kamiennym wyrazem twarzy.
- Skąd te informacje?
- Z pierwszej ręki. Wtedy pod Warszawą wpadliśmy na stado. Od tamtego czasu uciekałem przed nim. A szło dokładnie w kierunku Torunia. Im wcześniej zaczniesz coś z tym robić tym więcej zdziałasz. Są ludzie, którzy je kontrolują, jak zaczniemy je wybijać teraz, to gdy nawet dojdzie do Torunia to nie wyrządzi takich szkód jakie by mogło. Bo obóz w Płońsku był mały, ludzie tam przeczekali to i nie musieli się martwić. Przez Toruń stado przepłynie niczym fala – nie chciałem za dużo powiedzieć. Ale chociaż Krawiec nie planował ataku, obawiałem się, że wciąż może coś zrobić. Jeżeli wysłał stado w stronę Płońska tylko dla sprawdzenia jak to działa i pokazu siły, to samo mogło spotkać te miejsca. A z dwojga złego wolałem żeby Toruń przetrwał. Nie mogłem pozwolić żeby setki niewinnych ludzi płaciło za błędy Dziary. Szczególnie, że Krawiec wiedział o tym, że Bobru jedzie do Płocka i będzie tam zakładał obóz. A były tam osoby, na których mi zależało. Znalazłem się w ciężkiej sytuacji. Jeżeli powiem za dużo Krawiec na pewno uderzy, a jeżeli nie zareaguje może być za późno.
- Ci ludzie? – wtrącił się zaciekawiony Jonasz.
- Ci którzy chodzą pomiędzy nimi – odpowiedziałem.
- Spotkałeś ich jak widziałeś stado? – zapytał Dziara.
- Nie. A przynajmniej nie zdawałem sobie z tego sprawy. Ale pewnie tam byli.
- Wiesz, to że Ben o nich tyle mówił, nie znaczy, że problem jest aż tak duży – dodał znowu Jonasz.
- Dobra, ale wciąż stado jest prawdziwe. I idzie w naszą stronę. Zrobisz coś, czy będziesz siedział w swoim bezpiecznym królestwie? – zapytałem.
                Zobaczyłem stary, dobry grymas złości na twarzy dowódcy Czerwonych Flar. Trwał on moment, ale był zdecydowanie widoczny. Miałem nadzieję, że to oznaczało, że go zmotywowałem do działania. Nie poznałem jednak odpowiedzi, bo zanim Dziara zdążył mi odpowiedzieć do budynku wpadł mężczyzna. Dyszał ciężko jakby szybko biegł i nawet nie zamknął za sobą drzwi.
- Zero wyłaź stąd, rozmawiamy – skarciła go Ewelina.
- Ważne… ważne informacje z Inowrocławia – powiedział sapiąc ciężko.
- Mów – powiedział krótko Dziara.
Mężczyzna usiadł na jednym z krzeseł i złapał oddech. Czekaliśmy cierpliwie.
- Właśnie dostaliśmy trzy wiadomości z Inowrocławia. Tylko jedna jest dobra – powiedział.
- Zaczynaj – ponaglił go Dziara, wyładowując ciekawość zbierającą się we wszystkich zebranych w pomieszczeniu.
- Po pierwsze do Inowrocławia przybyli ludzie Bobra. Podobno udało się im zasiedlić Płock i przenoszą materiały i ludzi. Jutro wyjeżdżają z powrotem.
- Kto tam jest dokładnie? – zapytał Dziara.
- Pablord, Gigant, Dymitr i ta dziewczyna z Drugiego Posterunku – odpowiedział.
- Natalia? – podpowiedziała Ewelina.
- Tak. Ta ruda – przypomniał sobie -  Dwie kolejne są gorsze. Po pierwsze podobno stado zbliża się niebezpiecznie blisko Płocka. Przez Płońsk już przeszło, chyba bez ofiar, ale w Płocku może być inaczej. Przydałaby się tam pomoc – powiedział.
- Właśnie o tym rozmawiamy. A skoro i ci ze wschodu widzą problem to trzeba będzie zareagować – powiedział Dziara bardziej do siebie niż do Zera – A ostatnia wiadomość?
- Do Inowrocławia wróciła grupa budownicza – serce zabiło mi szybciej. Wypuściłem z płuc powietrze, całe szczęście niezauważalnie – Powiedzieli, że Ernest zaginął.
- Co?! – Dziara aż wstał słysząc to – Gdzie? Jak to się stało? – zapytał.
- Tutaj jest cały raport. Pewnie będziesz chciał tam kogoś wysłać żeby pomógł w poszukiwaniach – powiedział Zero wręczając raport Dziarze.
- Oczywiście. Jest członkiem Czerwonych Flar oraz moim przyjacielem. Przeżył już nie jedną taką przygodę… Na pewno się znajdzie, ale mu w tym pomożemy.
- To wszystko. Przygotować ludzi? – zapytał.
- Zbierz tylko pozostałe Flary i wyślij ich od razu w – przejechał wzrokiem po kartce którą dostał – to miejsce. Właściwie to Jonasz pojedziesz z nimi. A co z Karoliną? – zapytał.
- Zostaje na razie w Inowrocławiu, ale mogę po nią posłać – zaproponował chłopak.
- Nie ma takiej potrzeby. Po prostu zbierz Wiktorię, Agnieszkę i zajmijcie się tym. Ewelina i Michael będą mi niestety potrzebni – powiedział Dziara – A teraz idź już. Im szybciej zaczniecie szukać tym większa szansa na sukces.
                Zero wyszedł z Kwatery o wiele spokojniej, wraz z Jonaszem. Obserwowałem przez chwilę ich znikające za drzwiami sylwetki, po czym odwróciłem się ponownie do Dziary.
- Miałeś rację. Wybacz za sceptycyzm – powiedział.
- Nie mówmy już o tym. Ważne, że coś z tym robisz. Kiedy planujemy wyjechać? – zapytałem.
- Jutro z rana. Dzisiaj zbierzemy odpowiedni oddział, rozdam obowiązki, przekaże władzę… Rozumiesz, że takie pozostawienie obozu bez większości ludzi zdolnych do obrony to nic prostego.
- Rozumiem – powiedziałem.
- Dobrze. Ewelina zaprowadzi cię do jakiegoś mieszkanka na jedną noc. Jutro z rana widzimy się tutaj.
                Nie komentując już niczego ruszyłem w stronę wyjścia. Michael został z Dziarą, a Ewelina poszła za mną. Gdy tylko opuściliśmy budynek, a drzwi za nami się zamknęły, odezwała się:
- A nie mówiłam? – zapytała zadowolona z siebie.
- Hmm? – mruknąłem nie wiedząc dokładnie o co chodziło.
- Mówiłam, że się zmienił. Zgodził się na twój pomysł bez żadnego pokrycia twoich słów. Zaufanie bracie – wydukała szczęśliwym głosem.
- Tak, bez pokrycia. Nie licząc swojego człowieka, który powiedział mu o tym co przekazali z Inowrocławia – powiedziałem uśmiechając się paskudnie.
- Oj nie przesadzaj. Myślisz, że jak często dostaje takie zgłoszenia? Rzadko kiedy reagował, a teraz gdy usłyszał to z dwóch źródeł nie wahał się. Wyruszamy. Będziemy kompanami – uśmiechnęła się do mnie, klepiąc moje plecy.
- Nie ważne. Ważne, że się udało i będziemy mogli jakoś pomóc – powiedziałem.
- Dokładnie. To jest powód do świętowania. Może skoczymy do baru? Dzień ledwo się zaczął, ale w sumie jak mam cię „pilnować” to chyba mam się kręcić z tobą, prawda? Prawda. No nie daj się prosić! – ostatnie słowa wręcz wykrzyczała.
                Przez chwilę zastanawiałem się jak mógłbym tego uniknąć, ale ostatecznie wysiłek byłby zbyt duży, a napicie się w towarzystwie ładnej kobiety nie należało do czegoś złego. Przytaknąłem w końcu, co spotkało się z ogromnym entuzjazmem dziewczyny. Ruszyliśmy do baru, gdzie zamówiliśmy na dobry początek dzban piwa i usiedliśmy w kącie. Było póki co dosyć pusto, przy ladzie siedział jedynie łysy mężczyzna, który zajadał się czymś przypominającym makaron z fragmentami mięsa.
- Lubiłam tu przesiadywać i rozmawiać z Bobrem – wystrzeliła na początek rozmowy.
- Cóż, ja go nie miałem okazji dobrze poznać. Rozmawialiśmy może raz, czy dwa – stwierdziłem zgodnie z prawdą.
- To ciekawy człowiek. Znaczy z jednej strony ciekawy, a z drugiej zwyczajny i normalny. Ciężko to określić – powiedziała pociągając solidny łyk ze szklanki wypełnionej złocistym płynem.
- Dlaczego nie pojechałaś z nim? Do Płocka? – zapytałem.
Na jej twarzy pojawiło się coś na kształt smutku.
- W sumie teraz trochę żałuje. Co prawda nic straconego, mogę zawsze tam dojechać jak obóz zacznie już działać, ale ogólnie to sporo rzeczy trzyma mnie w tym obozie – przyznała.
- Na przykład? – sam nie wiedziałem dlaczego mnie to w ogóle interesuje, ale rozmowę trzeba było jakoś zacząć. Piwo było dobre, a towarzyszka ciekawa.
- Czerwone Flary. Ojciec. Miłość do ludzi – co wymienianą rzecz robiła krótką przerwę.
- Jest tu twój ojciec? – zapytałem zdziwiony.
- Tak. Pracuje na jednej z barykad, nie jest jeszcze taki stary. Udało mi się przetrwać z nim i paroma innymi ludźmi, no i jakoś się tu trzymam. A to miejsce jest naprawdę dobre. Pewnie najlepsze w promieniu wielu kilometrów – powiedziała.
- Nie sądzisz, że są większe obozy? Lepiej gotowe na atak i obronę? Albo generalnie grupy? – byłem ciekawy czy powie coś o Zszytych, dlatego tak właśnie ją pytałem.
- Raczej nie. Złomiarze mają sporo ludzi, ale nawet jak byli od nas lepsi, to teraz po ataku Zszytych są rozbici. No a sami Zszyci… sama nie wiem. Może jest ich więcej, ale czy oni mają jakiś swój obóz? Chyba nie. A to oznacza, że nie mogą nam naprawdę zagrozić, tak długo jak jesteśmy w miejscu takim jak to – powiedziała rozkładając ręce.

                Nawet nie wiedziała jak się myli. Z drugiej strony to ja mogłem się mylić. Nie chciałem już jednak poruszać tego tematu. Zająłem się rozmową. Piwo schodziło szybko i stwarzało miłe szumy w głowie. Po wypiciu dwóch dzbanów i spędzeniu paru godzin w barze poszliśmy z Eweliną do wyznaczonego przez Dziarę mieszkania. Nawet nie zauważyłem, kiedy wylądowaliśmy w jednym łóżku, a następnie sprawy potoczyły się szybko. Równie szybko jak mogło upaść to wszystko, gdy odezwie się Krawiec. Zatapiając się w kojącym uścisku Eweliny odrzuciłem te myśli. Nie było na nie teraz czasu.

środa, 8 marca 2017

Rozdział 16: Błędy

Rozdział 16, kolejny z perspektywy Bobra. Rozdział nieco w innych klimatach, na pewno pisało mi się go ciekawie i jest trochę inny od pozostałych. Ale to już pozostawiam Waszej ocenie, mam nadzieję, że się wam spodoba, a po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym.

POV:
Bobru - Rozdział 16 - Dzień 6
Irek - Dzień 6 - Kieruje się w stronę Torunia
Zuza - Dzień 6 - Jest w Płocku

------------------------------------------------

Rozdział 16: Błędy (BOBRU)


                Obudziłem się nie otwierając oczu. Myśli przelatywały przez moją obolałą głowę szybciej niż rozpędzony Potwór. Wokół mnie panowała kojąca dla bólu cisza. Opcje były dwie – albo byłem martwy i tak wygląda życie po śmierci, albo Łowca wraz z resztą zdołali przenieść mnie do bezpiecznego miejsca. Odczuwanie bólu skłaniało mnie jednak do tej drugiej opcji. Musieli przenieść mnie do Płońska. Na pewno zajęli się mną ludzie Feline. Stado zombie i to wszystko było już tylko wspomnieniem. Leżałem jeszcze chwilę napawając się tym. Próbowałem bez otwierania oczu odgadnąć co jeszcze mnie bolało. Główny ból czułem w głowie i ręce. No nic, pomyślałem zrzucając zasłonę ciemności.
                Znajdowałem się we wnętrzu jakiegoś mieszkania. Wiedziałem dobrze, że baza Feline znajduje się w szpitalu. Przenieśli się tutaj po ataku stada, zapytałem sam siebie. To zdawało się całkiem możliwe. Tak samo jak to, że był to po prostu pierwszy lepszy budynek w mieście. Rozejrzałem się i nagle przeszło mnie naprawdę dziwne odczucie. Wydawało mi się, jakbym już tu kiedyś był. Zaciekawiony spojrzałem w lewo i w prawo. To pomieszczenie zdecydowanie już gdzieś widziałem. Zdziwiło mnie to nieco, w końcu w Płońsku nigdy nie byłem. Przewieziono mnie z powrotem do Torunia lub Inowrocławia? Chociaż nie kojarzyłem tam tego typu budynków, to było jedyne racjonalne wyjście. Zauważyłem, że nie mam u paska pistoletu, ale mój nóż był na miejscu.
                Wstałem ostrożnie i podszedłem do okna. To co tam zobaczyłem złamało mnie całkowicie. Nie były to jednak trupy, ocalali, czy cokolwiek w tym stylu. Za oknem ujrzałem coś co było znacznie gorsze. Znacznie dziwniejsze i na swój sposób przerażające. Jak, zadałem sobie krótkie pytanie. Zanim zdążyłem pomyśleć o tym co się stało lepiej, usłyszałem głosy. Odruchowo przycisnąłem się do ściany. Chociaż starałem się nie robić hałasów to nieco stuknąłem łokciem o ścianę ze strachu. Tym co mnie przestraszyło nie było nawet to co zobaczyłem za oknem. Było to lustro na ścianie. Sama obecność mojego odbicia nie była niczym dziwnym, jednak to jak ono wyglądało wzbudziło we mnie kolejną falę mdlącej niepewności. O co chodzi, zapytałem się w myślach, chociaż miałem ochotę to wykrzyczeć.
                Wyglądałem inaczej. Nie wiedziałem jak dokładnie ubrać to w słowa, ale po prostu mój wygląd był… mniej zużyty. Zostałem ogolony, a włosy wyglądały jakbym dopiero co wrócił od fryzjera. Czy spałem tak długo, że zdążyli mnie ostrzyc? Czy mogłem leżeć w śpiączce jak Pablord? Ile czasu minęło? Nie mogłem znaleźć odpowiedzi na te pytania, a w głowie ziała pustka. Fakt tego wszystkiego nie poprawiał sytuacji ani trochę.
                Musiałem jednak sprawdzić, kto tu ze mną jest. To co zobaczyłem za oknem i w lustrze było bardzo dziwne, ale mogłem znaleźć na to jakieś wytłumaczenie. Stało się i tyle, jest apokalipsa, dzieją się różne dziwne rzeczy. Jednak to co zobaczyłem wychylając się delikatnie zza rogu było gwoździem do trumny mojej psychiki. Przy stole siedziały trzy osoby, a czwarta nerwowo zerkała za okno. W pierwszej chwili liczyłem, że to po prostu Łowca, Krystek, Ika oraz ktoś z ludzi Feline. Nie byli to jednak oni. Co gorsza w większości, nie były to nawet osoby… żywe:
- Stary! Aleś nam stracha napędził! Myślałem, że zginiesz od tego upadku! – krzyknął Ernest.
Milczałem. Nie potrafiłem wydobyć z siebie dźwięku. Jeszcze gorsze było usłyszenie drugiej osoby.
- Cholera wyglądasz jak trup. To pewnie od tego upadku. Jak upadłeś szybko z Ernim podnieśliśmy ciebie i przetransportowaliśmy do pobliskiego bloku. Całe szczęście zero zombie. Było całkowicie czysto. Uprzedzając pytanie od twojego upadku minęły z dwie godziny – powiedział Bartek. Gokujin. Ten, którego śmierć oglądałem podczas ataku Łapy na obóz w Królowym Moście.
- Nie martw się – dodał po chwili Kiciuś, patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem – Dzwoniłem do Eryczka. Wygląda na to, że zasięg nie padł jeszcze kompletnie. Ma być za jakąś godzinę w parku przy operze. Da sobie rade. Oprócz niego i Natalii idą również dwaj inni. Bartek i Damian. Pamiętasz? Te ziomki z działki.
Nieznajoma i Bochen obserwowali rozmowę w ciszy. Ich cisza była totalnym przeciwieństwem tego co działo się w mojej głowie. Nie wiedziałem jak zareagować. Nie mogłem jednak tyle milczeć. Cokolwiek to było wyszedłbym na dziwaka albo szaleńca.
- Super – odpowiedziałem słabym głosem.
- Wszystko w porządku Bobru? Wyglądasz naprawdę kiepsko. Jeszcze gorzej niż po upadku – powiedział Bochen.
- Tak… tak – odpowiedziałem ucinając temat i podchodząc do Erniego, który zerkał za okno. Wyglądał inaczej od tego Erniego, który był kierowcą Zbłąkanego Ocalałego. Nie miał blizny na policzku, nie był zarośnięty… Miałem ochotę krzyczeć. Zadać grad pytań. Moje serce pękało widząc żyjącego Goku, Nieznajomą i Bochena. Wizje ich śmierci miałem tuż przed oczami. Pamiętałem dobrze jak uciekałem ze sklepu i Nieznajoma została w nim złapana. Słyszałem smutną pieśń graną przez sznur przyczepiony do latarni i obciążony ciałem Bochena. Czy to co się teraz działo było snem? A może wszystko co przeżyłem to był tylko wytwór mojej wyobraźni? Czy takie coś było w ogóle możliwe?
                Póki nie mogłem dokładniej określić co jest prawdą, a co nie, postanowiłem dać się ponieść temu światu.  Szukałem jednak znaków, czegokolwiek co pozwoliłoby mi dowiedzieć się czy to sen, czy rzeczywistość. Jeżeli jednak był to sen, to niezwykle realistyczny. Czułem to co miałem pod ręką. Na dworze słychać było stłumiony dźwięk trupów.  Odetchnąłem głęboko. Podobnie jak ostatnio czekaliśmy dobre czterdzieści minut, aż w końcu postanowiliśmy zbierać się w stronę opery. Podczas wychodzenia z mieszkania, gdy Bochen zbiegł już na dół wraz z Goku i Nieznajomą, zatrzymałem na chwilę Erniego.
- Stary – chwyciłem go za ramię.
- Hmm? – odwrócił się zaskoczony.
- Muszę ci coś powiedzieć. Tylko nie śmiej się cholera – zacząłem.
Kiwnął głową.
- To wszystko. Ten dzień i wszystkie kolejne… Ja już je przeżyłem. Wiem jak to brzmi, ale pamiętam wszystko. Nie wiem co się ze mną dzieje i czy to co widzę jest prawdziwe. Boję się – głos zadrżał, gdy wypowiadałem ostatnie słowa. Erni spojrzał na mnie. Przez chwilę nie odzywał się jakby analizując wszystko co usłyszał. Zupełnie jak prawdziwy Kiciuś.
- Jesteś pewien? Mam na myśli… leżałeś te dwie godziny, może ci się to śniło? – zapytał.
- Nie! – krzyknąłem nieco za głośno i zbyt gwałtownie – Nie. Mówiliście dokładnie to samo co wtedy kiedy się obudziłem. Tylko, że to było pięć miesięcy temu. Stary nie wiem co się ze mną dzieje. To wszystko przez ten stres. Nie daje rady, a nikt nie jest mi w stanie pomóc tak jak bym tego potrzebował. Nie radzę sobie… - powiedziałem spokojnie.
- Stary musisz wziąć się w garść. Dokończ to co zacząłeś, a potem odpoczniemy i pogadamy. W Królowym Moście. Nie możesz teraz odejść – powiedział zmartwionym głosem przytulając mnie. Te przytulenie również było całkowicie realne. Poczułem samotną łzę spływającą po moim policzku. Czy ja oszalałem? Czy to wszystko to był sen? Przez moją głowę wyraźnie przelatywały obrazy. Łowca, Supraśl, Łapa, Toruń, ciało Natalii, Dziara, zabicie Wojtka, Ben na wózku inwalidzkim, Wielkie Spotkanie Ocalałych, Złomiarze, Zszyci. Zadrżałem. Czy wszystko o co walczyłem tak długo okazało się zwykłym snem?
                Erni poklepał mnie po plecach po czym dał znać żebym szedł za nim. Drżałem cały. Może to rzeczywiście był sen? Przypadkowo pokryło się to z pytaniami, które zadali mi po upadku pięć miesięcy temu, ale może teraz potoczy się to inaczej? Kiciuś widział, że wciąż się tym zamęczam. Spojrzał na mnie.
- Co teraz miało się stać według twojego snu? – zapytał.
- Spotkamy Eryczka, Natalie i ich znajomych. Ale nie będą sami. Będzie szła z nimi obstawa na czele z Cinkiem, Alexem i Goliatem – powiedziałem czując złość na samo wspomnienie o Alexie.
- Cinek? Alex? Goliat? Cholera oby to rzeczywiście był sen… - powiedział.
- Jeżeli jednak to okaże się rzeczywistością… Musimy ich uniknąć lub zabić. Jeżeli tego nie zrobimy to się rozdzielimy. Bochena zabiją i powieszą na latarni… Po prostu zajmijmy się Natalią i Twoim bratem – widziałem jakim wzrokiem patrzył na mnie Erni. Urwaliśmy jednak temat, bo dochodziliśmy już do wyjścia z bloku, gdzie czekała na nas reszta. Ruszyliśmy szybkim krokiem w stronę parku.
                Przechodząc przez jezdnię zabiliśmy parę trupów. Przebiegliśmy na drugą stronę jezdni, po czym zaczęliśmy się skradać. Erni obserwował mnie dokładnie, ale na twarzach reszty widziałem jedynie zaciekawienie i odrobinę strachu pomieszanego z ostrożnością.  Nie wiedziałem, czy będę miał drugą taką okazję, więc podszedłem do Goku. Miałem milion różnych pytań w głowie, ale zdecydowałem się na to najprostsze.
- Jak się trzymasz stary? – zapytałem.
- A dobrze ziomek. Znaczy dobrze jak na te czasy. Niezłe gówno się porobiło – powiedział. Jego głos był dla mnie jak nektar na wyschnięte gardło. Przed oczami wciąż widziałem jego twarz, kiedy czołgał się do mnie jako trup podczas ataku na obóz w Królowym Moście. Teraz jednak uśmiechał się i chociaż na jego twarzy widać było zmęczenie to dało się też poczuć charakterystyczną pozytywną energię – Ale przynajmniej nie wyszedłem na tym źle. Równie dobrze mogli mnie porobić w szkole, albo co gorsza trafiłbym na jakąś dziwną grupę. A tutaj znajdziemy spluwy i jesteśmy gotowi na wszystko. W końcu doświadczenie z gier się przyda.
                Gdy tak o tym mówił w ten sposób, moja grupa nagle przypomniała mi o grupie chłopaków, których znalazłem w Płocku. Nie różnili się tak bardzo od nas, tylko że, oni chowali się przed światem, a my go podbiliśmy. Dlatego to my zaatakowaliśmy ich obóz, a nie na odwrót. Zbliżaliśmy się już do opery. Od razu w oczy rzucił mi się radiowóz, przy którym widziałem śmierć dwóch policjantów. Okolica wydawała się czysta. Reszta też go zauważyła. Bochen już chciał biec w jego kierunku, ale zatrzymałem go. Zobaczmy co się stanie,  pomyślałem, po czym odezwałem się do reszty:
- Ja tam pójdę. Jakby coś się zaczęło dziać to zostańcie przy tych murkach i nie wychylajcie się nieważne co by się działo – powiedziałem.
- Jesteś pewien? – zapytał Erni, wyraźnie patrząc na mnie.
- Tak. Po prostu tu poczekajcie.
Nie czekając na dalszą odpowiedź ruszyłem do przodu. Biegłem szybko, wiedząc, że lada chwila na horyzoncie powinni pojawić się ludzie Alexa. Dopadłem do radiowozu i zauważyłem dwa trupy. Były jednak w takim stanie, że nawet nie wstawały. Zombie musiał zjeść w takim stopniu, że te nie mogły nawet powstać. Przeszukałem najszybciej jak umiałem kieszenie i kabury. Znalazłem dwa pistolety. Podobnie jak ostatnio w jednym były cztery naboje, a w drugim dwa. Zgarnąłem obie bronie i pędem ruszyłem w stronę murków, przy których zostawiłem resztę. Zauważyłem też, że w parku zaczęło się coś dziać.
                Już z daleko było jasne, że to ludzie Alexa. Cała banda patologicznie wyglądających chłopaków, którzy byli wyposażeni w rury, metalowe pręty i kije. Nie przejmując się na razie nimi podszedłem do swoich przyjaciół i podałem Erniemu pistolet. Miałem nadzieję, że pomoże mi w odpowiedniej chwili.
- Zachowujcie się spokojnie. Znamy z Ernim większość tych ludzi, nie będą mieli za dobrych zamiarów, ale po prostu się nie wychylajcie i nadążajcie za tym co mówię, ok? – poprosiłem resztę. Pokiwali głowami. Wstaliśmy. Grupa Alexa szybko nas otoczyła. O ile ostatnim razem byłem przerażony, to teraz kipiałem nienawiścią. Uspokajał mnie widok tylko dwóch osób. Cinek stał i uśmiechał się wesoło widząc mnie i Erniego. A tuż obok Alexa stała Natalia. Wizja jej ciała leżącego w kałuży krwi na ulicach Ostoi też nawiedzała mnie od czasu kiedy ją zobaczyłem. Chociaż miałem lepsze momenty i po paru epizodach starałem się o tym zapomnieć to uczucie wróciło ze zdwojoną siłą, kiedy Łapa przyznała się do zabójstwa. A teraz zobaczenie jej żywej było jeszcze gorsze. Nie zważając na Alexa i Goliata, którzy zaczęli coś mówić, podszedłem do niej i przytuliłem .Nie spodziewała się do końca aż takich uczuć, ale odwzajemniła przytulenie.
- Tęskniłem – wyszeptałem drżącym głosem. Spojrzała na mnie nieco dziwnie. Wiedziałem, że ona nie rozumiała mojego szczęścia. W końcu gdy spotkałem ją rzeczywiście pierwszego dnia apokalipsy to rozstaliśmy się w wcześniejsze wakacje w pokojowych warunkach i wciąż czasami ze sobą pisaliśmy. Teraz kiedy jednak widziałem ją martwą i miałem szansę raz jeszcze zobaczyć ją uśmiechniętą, poczuć jej ciepło to coś we mnie pękło.
                Sprawa z Łapą też nie dawała mi spokoju. Chociaż nie wyładowałem na niej złości i starałem się chować urazę wiedząc, że Płock był ważniejszym celem to nie wiedziałem co z nią zrobić. Czy dać jej kolejną szansę, czy raz na zawsze wyłączyć ją z mojego życia. Pewnie ludzie, którzy mnie otaczali i wiedzieli o tym co ona zrobiła, nie mieliby z tym problemu i kazaliby mi ją wygonić, albo zabić. Ale ja nie potrafiłem tak łatwo zapomnieć o tym wszystkim. Nie wiem nawet czy chciałem.
Się kurwa porobiło! – sapnął – To co lecimy dalej? Musimy znaleźć jakiegoś kałacha albo bazookę bo inaczej ni chuja z tymi martwiakami.
— Ale dużo nas, damy radę – powiedział ktoś z tłumu.
— Się wie –powiedział Alex, wciąż patrząc zdziwiony na to jak pewnie podszedłem do Natalii.
                Normalnie, w tej chwili Erni wychodził z propozycją pozwolenia nam odejść. Ale teraz nie powiedział nic. Przejąłem inicjatywę.
- To jaki jest plan? Cinek? Alex? Macie jakieś bronie oprócz tych kijków i rurek? – zapytałem uderzając na ambicję.
- Właściwie to jeszcze nie. Ledwo z ośki się pozbieraliśmy przy okazji spotykając Eryczka i resztę – powiedział Cinek wskazując na brata Kiciusia, Natalie i Bartka oraz Damiana, dwójkę z działki.
- Widzieliśmy po drodze z naszego liceum sklep. Może zbierzesz paru ludzi i Alex z Goliatem przejdą się tam, a ty zostaniesz tu z nami, popilnujemy tego palcu i powspominamy. Dawno się nie widzieliśmy – powiedziałem.
- Ja też bym został. Goliat poradzi sobie sam. Weźmie paru ziomków – wtrącił się Alex, najwidoczniej nie chcąc zostawić nas z samym Cinkiem i resztą. Jak zwykle pchał się tam gdzie nie trzeba.
- Jasne załatwię to – powiedział Goliat.
                Krótko po tym zaczął zbierać ludzi i ruszył według moich instrukcji do nieistniejącego sklepu z bronią. Na placu w krótce zrobiło się bardzo pusto. Zaczęło się też robić powoli ciemno.  Przy stole w parku zostali Bochen, Goku, Nieznajoma, Erni, Cinek, Alex i trzech jego kumpli. Postanowiłem trzymać się wcześniejszego planu i kiedy upewniłem się, że Goliat oddalił się już z naszego zasięgu wzroku zaproponowałem Alexowi pójście na zwiad.  Pamiętałem jak oszukał mnie ostatnim razem, atakując zdradziecko od tyłu. Pamiętam ile problemów to mi sprawiło. Co prawda dzięki temu wpadłem na Miczi i jej znajomych, ale to wciąż było do osiągnięcia. Odeszliśmy nieco od reszty i w mroku drzew szliśmy powoli. Słyszałem jak mój przeciwnik oddycha. Byłem pewien, że podobnie jak ostatnio zaatakuje mnie nagle.
                Usłyszałem tylko krótki dźwięk. Stary Bobru z pewnością nie zareagowałby na czas. Ale ja walczyłem już z takimi ludźmi. Pokonałem ich całe mnóstwo żeby dotrwać do momentu, w którym byłem teraz. Odwróciłem się, a pistolet pojawił się w mojej dłoni szybciej niż kiedykolwiek. Strzał rozszedł się echem po okolicy. Alex upadł z dziurą w głowie. Nie miałem żadnych wątpliwości, że spudłowałem. Ruszyłem w stronę stolików. I wtedy odetchnąłem z ulgą. Chociaż to co działo się na moich oczach było straszne, w końcu znalazłem znak, który mi dokładnie pokazał co się ze mną dzieje. Las rozjaśnił się, a ja stałem na podwórzu Królowego Mostu. Odetchnąłem z ulgą. To sen, pomyślałem. Dawno nie poczułem takiej ulgi. Wystarczyło się obudzić. Czy powinienem spróbować się zabić? Czy w ten sposób ucieknę z tego „świata”?
                Chociaż w całym obozie wydawało się nikogo nie być, usłyszałem krok za sobą. Odwróciłem się. Stał za mną Sołtys. Zobaczenie tej pociesznej, starej twarzy było naprawdę radosne. Podszedł do mnie powoli i spojrzał ostrożnie.
- Co ty tu robisz? – zapytał.
- Próbuje stąd wyjść – powiedziałem zgodnie z prawdą.
Jego twarz jakby złagodniała.
 - Czyli zdajesz sobie sprawę z tego, że to sen? – zapytał zaciekawiony.
- Zdaję. I chcę się obudzić. Zobaczyłem dużo osób, których już przy mnie nie ma. Chcę ochronić tych, którzy przy mnie są. Przykro mi, że nie udało mi się uratować ciebie – powiedziałem zasmucony.
- Ludzie giną i nic na to nie poradzisz. Ani ty, ani nikt. Pamiętaj o martwych i uważaj na żywych chłopcze…
- Przydałbyś mi się. Gdyby nie ty nie zajechałbym tak daleko – powiedziałem.
- Na każdego przychodzi czas, niestety. Ja byłem już stary. Nie szkoda odejść w takim wieku…
- Każde życie się liczy. Każde życie. Niektóre po prostu same proszą się o odebranie. Ale zmieniłem się od czasów Królowego Mostu. Sporo przeszliśmy. Straciliśmy, ale też zyskaliśmy – dawno nie mogłem wygadać się tak swobodnie jak do wizji Sołtysa w mojej głowie.
- Wystarczy już tego – odezwał się kolejny głos w mojej głowie. Odwróciłem się i sceneria znowu się zmieniła. Stałem pośrodku drogi, której nie znałem, a przynajmniej nie kojarzyłem. Przede mną stała Magda z łukiem. Celowała w moją stronę – Wiesz co, żeby ktoś narzekał jak baba, co z ciebie za dowódca – powiedziała. Chociaż mówiła to poważnym głosem to wiedziałem, że żartowała.
- Czym właściwie jest to co się dzieje? – zaciekawiłem się, czy odnajdę odpowiedź we własnej głowie.
- Snem – odpowiedziała krótko po czym wypuściła strzałę. Ta leciała dosyć wolno. Nienaturalnie wolno. Cały świat zaczął się trząść. Poczułem ból w plecach. Zanim pocisk doleciał do mnie otworzyłem oczy w prawdziwym świecie. Wystraszony, próbowałem się wyrwać. Trzymano mnie jednak mocno.
- Ej spokój! – krzyknął ktoś tuż przy moim uchu. To był Łowca. Ulżyło mi. Chociaż wróciłem do piekła, to było ono przynajmniej realne. Postawił mnie na ziemi. Krystek patrzył na mnie z ulgą w oczach. Podobnie Ika. Staliśmy na ulicy. Po obu stronach znajdowały się trzypiętrowe bloki mieszkalne.  Gdzie-nie-gdzie walały się trupy. Żywe dopiero szły w naszą stronę, najprawdopodobniej naszym śladem. Same budynki wyglądały kiepsko. Łowca podał mi karabin.
- Jak dasz radę stać to trzymaj – powiedział. Wziąłem broń w ręce. Był to ten sam karabin, którym strzelałem przez okno Potwora. Wspomnienia ze snu powoli zaczynały się rozwijać, chociaż były zdecydowanie ciekawym przeżyciem. Każdy kolejny krzyk zombie, sprawiał jednak, że ta wizja zdawała się coraz bardziej odległa.
- Ale cię wyjebało za okno… myśleliśmy, że po tobie stary – powiedział Krystek.
- Sza! Nie ma czasu na gadanie musimy wleźć do któregoś budynku bo inaczej po nas – wtrącił Łowca idąc na przód. Szliśmy za nim.  Zobaczyłem na jego plecach karabin snajperski.
- Gdzie jest Potwór? – zapytałem.
- Został na polu. Jakimś jebanym cudem strzeliła opona. Osobiście myślę, że ktoś nas zaatakował. Takie opony nie pękają ot tak sobie – powiedział ze złością.
- A jesteśmy w mieścinie przy Płońsku. Resztę drogi musimy pokonać na piechotę – dodała Ika.
                Przeszliśmy przez uliczkę i w końcu znaleźliśmy miejsce, do zrobienia postoju. Wciąż byłem obolały po upadku, ale podobnie jak po spadku w Białymstoku, nic nie złamałem, co było ogromnym szczęściem. Budynek, do którego weszliśmy był czymś w stylu baru połączonego z księgarnią. Bez problemu dobiliśmy trupa, który jęczał i wyciągał powykręcane ręce w naszym kierunku. Musiał tu być już jakiś czas, bo po wbiciu mu noża w głowę upadł i w paru miejscach pękł, wylewając ohydną maź na spory kawałek podłogi. Usiadłem spokojnie przy jednym ze stołów, Krystek zasunął zamek w drzwiach, a Ika i Łowca szybko przeszukali zaplecze przynosząc po chwili parę butelek piwa oraz zapas ciastek.
- Na pewno wszystko w porządku? – zapytał Łowca.
- Jasne. To był mały szok, ale uratowaliście mnie. Nie wiem jak to zrobiliście w tym całym zamieszaniu, ale jak wylatywałem przez tą szybę to myślałem, ze to koniec – powiedziałem.
- Jak ja odzyskam Potwora? – zadał pytanie mężczyzna, bardziej do siebie niż do nas.
- Jak dojdziemy do Płońska to poprosimy Feline o pomoc. Na pewno coś się wykombinuje – pocieszyłem go.
- Tylko czy z Płońska coś zostało. Jak przeszło przez nie stado to nie wróżę nic dobrego – zauważył Krystek.
- Jak nie spróbujemy to nie zobaczymy. Swoją drogą, dojdziemy stąd prosto do Płońska? – zapytałem.
- Zaraz sprawdzę którędy – dała znać Ika wyciągając mapę, którą zapewne wzięła z tira – Tak. Mamy tam na oko jakieś pięć kilometrów, więc bez większego problemu. A stado ruszyło dalej, te niedobitki – wskazały zombie, które po tym jak zgubiły nasz trop wałęsały się w dalszej części ulicy – też zaraz się znudzą. Jak trochę się to uspokoi powinniśmy iść – zaproponowała.
- Zgadzam się – powiedziałem, po czym wziąłem łyk piwa. Było stare i miało dziwny posmak. Nie pozostało nam jednak nic innego jak picie go i czekanie.