środa, 30 kwietnia 2014

Rozdział 21: Marsz

Rozdział 21 opowiada o tym co stało się po ucieczce z Supraśla. Stawiałem tutaj głównie na aspekty związane z przetrwaniem i jestem ciekaw waszych opinii odnośnie tego jak mi to wyszło. Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym. Coraz bliżej końca "pierwszego tomu" :)

------------------------------------------------------

Rozdział 21: Marsz


                Potknąłem się. Wystający korzeń nawet za dnia nie mógł być zbytnio widoczny, a teraz można wręcz go było uznać za niewidoczny. Wstałem z trudem, przy pomocy Cinka. Zadrżałem z zimna. Byliśmy niecały kilometr od Supraśla. Nie mieliśmy ciepłych ubrań, źródła światła ani prowiantu. Jedynie torba z paroma pistoletami sprawiała, że czułem się odrobinę lepiej. Wędrowaliśmy powoli, żeby się nie pocić, co mogło by być tragiczne w skutkach.  Nogi miałem już odrętwiałe z zimna więc co chwilę się potykałem. Słychać też było regularne „kurwa” z ust Marcina, który co i rusz wpadał na jakieś drzewo. W którym kierunku się nie rozglądaliśmy wyglądało to tak samo – las, księżyc, gwiazdy i zero śladów cywilizacji. Wiedzieliśmy jednak, że podążamy w dobrą stronę. Parę razy przecinaliśmy ścieżkę, która prowadziła z Supraśla do Cieliczanek. Było to pewne pocieszenie. Nikt z nas się nie odzywał. Szliśmy w ciszy przerywanej przekleństwami. Było mi straszliwie źle. Czułem się tak przemarznięty, że czasami nie byłem pewien, czy zrobiłem już krok czy stałem w miejscu.
                 Po około trzydziestu minutach spokojnego marszu usłyszeliśmy jęki. Wyjęliśmy bronie i zatrzymaliśmy się w miejscu rozglądając się na boki. Dźwięk wydawał się wydobywać zewsząd i nie mogliśmy go dokładnie zlokalizować. Teraz, kiedy nie słyszałem już dźwięku naszych kroków, ponownie usłyszałem to, co było słyszalne w drodze do Supraśla. Dźwięki burzy, chociaż niebo było czyste. Czy to odlegle wybuchy? Ciężko było się skupić, szczególnie, iż narastające jęki całkowicie zagłuszały resztę hałasu. W końcu zlokalizowałem zombie. Człapało przy drzewie, opierając się dwoma rękoma o trawę i ciągnąc za sobą jedną nogę. Drugiej nie było. Podszedłem do niego i wycelowałem. Nie strzeliłem, gdyż wiedziałem, że echo jakie pójdzie zawiadomi całą okolicę, a musieliśmy się liczyć z tym, że ludzie z Supraśla nas szukają. Zamiast tego wymierzyłem cios kolbą i zacząłem tłuc trupa. Ciało było w fatalnym stanie, bo po paru uderzeniach usłyszałem trzask i zobaczyłem, że wgniotłem się w głowę zombie. Nie przestawałem jednak, aż do chwili, kiedy moje ręce były pokryte krwią i fragmentami mózgu. Posoka była tak ciepła, że aż parzyła. Po upewnieniu się, że delikwent nie żyje zacząłem go przeszukiwać.
                 Miał w kieszeni portfel, ale nie było tam nic wartościowego. Przynajmniej nie po tym jak świat upadł. W drugiej z kieszeni znalazłem zapalniczkę. Potrząsnąłem nią i zauważyłem, że jest w niej jeszcze trochę gazu. Zachwycony tym faktem potarłem kamień krzesząc iskrę. Po chwili mrok lasu przebił nieduży promyk ognia wydobywający się z zapalniczki. Moi kompani natychmiast przesunęli ręce blisko strumienia ognia i zaczęli się ogrzewać. Było to raczej nikłe źródło ciepła, jednak nawet to sprawiło, że palce przeszło przyjemne uczucie. Poświeciłem jeszcze chwilę po czym schowałem łup do kieszeni i ruszyliśmy dalej. Jeżeli spotkaliśmy zombie oznaczało to, że musieliśmy być niedaleko zabudowań. Prawdopodobnie zbliżaliśmy się do Cieliczanki. Liczyłem na spędzenie nocy w domu, gdzie nie było co prawda ogrzewania, ale przynajmniej mogliśmy się schronić przed wiatrem. Poczułem, że zaczynam smarkać. Bałem się, że złoży mnie gorączka i nie zdążymy na czas ostrzec obozu. Choroba byłaby zdecydowanie najgorszą rzeczą jaka by mogła mnie teraz spotkać.
                Maszerując wciąż do przodu, przedzierając się przez chaszcze i krzaki, zobaczyłem w końcu zarys domków Cieliczanki. Serce zabiło mi szybciej, gdy pomyślałem, że zaraz możemy znaleźć coś do jedzenia lub też ubrania do przebrania się. Odezwałem się charczącym głosem do moich przyjaciół, aby poinformować ich, żeby uważali teraz. Nie wiedzieliśmy czy są tu jeszcze zombie, a co najgorsze podczas naszej nieobecności mogli tu nawet pojawić się inni ocalali. Szliśmy ostrożnie, mijając powoli trupy, które zostawiliśmy za sobą gdy tu ostatni raz byliśmy. Z wyciągniętym pistoletem mierzyłem w każde miejsce, z którego słyszałem chociaż odrobinę niepokojący odgłos. Za szybami jednego z domów było ciemno, co niestety wcale nie oznaczało, że nikogo tam nie ma. Razem z Cinkiem stanęliśmy po dwóch stronach drzwi, a Erni był naprzeciwko. Daliśmy mu znak i drżącą z zimna ręką pociągnąłem za klamkę. Kiciuś wszedł pierwszy, machając bronią w  wszystkie strony. Cinek wszedł chwilę po nim, a ja wszedłem ostatni, zamykając za sobą drzwi. Wybraliśmy całkiem dobry dom na przenocowanie.
                 Był on nieduży, nie miał pietra, a wejście do piwnicy wyglądało na zasypane. Na dole nie było słychać nic. Oprócz korytarza, w którym się znajdowaliśmy były jeszcze dwie izby, kuchnia i coś na kształt salonu. Przeszukaliśmy je dokładnie parę razy, lecz nie znaleźliśmy za dużo jedzenia. Wszystko co było w lepszym stanie zapakowaliśmy wcześniej do naszego auta, teraz musieliśmy się zadowolić sucharkami i słoikiem oliwek. Było to prawie nic, ale gdy człowiek jest głodny nawet takie przekąski smakują jak arcydzieła kulinarne. Po zjedzeniu zajęliśmy się dalszym plądrowaniem chaty. Cinek w jednej z szaf znalazł parę futer oraz płaszczy. Próbowaliśmy znaleźć takie, które będą najbardziej pasowały do naszej postury, ale ostatecznie skończyliśmy wyglądając jak klauny. Nie obchodziło nas to jednak, ważne, że zrobiło się naprawdę ciepło. Z potrzebniejszych rzeczy znaleźliśmy jeszcze kompas, który walał się w jednej z szuflad w kuchni oraz tłuczek do mięsa, który idealnie nadawał się do roztrzaskiwania czaszek zombie.
                 Następnie wszyscy położyliśmy się spać. Byłem tak bardzo zmęczony, że gdy tylko ulokowałem się w jednym z kątów, przykryty płaszczem, natychmiastowo zasnąłem. Śnił mi się Grubas oraz Łapa. Szli ze mną ramię w ramię i opowiadali niestworzone historie. Gdy jedno z nich opowiedziało o tym, że wynaleziono antidotum na postępującą zarazę to obudziłem się podniecony. Byłem jeszcze zaspany, więc mało co nie obudziłem moich towarzyszy, żeby powiadomić ich o tej wspaniałej nowinie, ale po chwili opanowałem się i przełożyłem na drugi bok próbując znowu usnąć. Za oknem jeszcze było ciemno, a my teraz potrzebowaliśmy odpoczynku. Sprawdziłem ostatkiem sił czy rygiel w drzwiach jest zasunięty i ponownie zasnąłem.
                 Wstałem wypoczęty. Siniaki na twarzy dalej bolały, ale nie to było teraz ważne. Musieliśmy ruszać dalej. Na dworze było dzisiaj jeszcze zimniej i pochmurniej. Całe szczęście mieliśmy płaszcze i futra, które co prawda ograniczały swobodę ruchów, ale wynagradzały to ciepłem. Przeszukaliśmy pobliskie domy, starając się nie narobić za dużo hałasu.  Ostatecznie znaleźliśmy tylko jakieś konserwy, które przeoczyliśmy oraz, co najważniejsze, zapałki. Co prawda nie liczyłem na zrobienie ogniska, ponieważ było to zbyt niebezpieczne, nie mówiąc już o tym, że prawdopodobnie drewno jest mokre po opadach, które co jakiś czas nawiedzały te rejony. Po prostu wzięliśmy je, żeby mieć jakieś ostateczne źródło ognia, do podpalenia prowizorycznej pochodni, której wcale tak ciężko nie jest zrobić.
                 Kolejnym przystankiem w naszej podróży było Kołodno. Droga tam będzie podobna jak ta stąd do Supraśla, a może nawet trochę dłuższa. Chciałem jednak trzymać się drogi, żeby w razie sytuacji, gdy ludzie z obozu pojadą po nas, nie wprowadzić ich w pułapkę w Supraślu. Trzymając się uboczy i krzaków podążaliśmy gęsiego. Co jakiś czas wpadaliśmy na zombie. Tłuczek okazał się dobrą bronią, nawet przy niedużym zamachu potrafił zwalić szwendzacza z nóg, a wtedy było to już kwestią sekund, żeby dobić go paroma mocnymi ciosami.
                 Raz sytuacja była wyjątkowo niebezpieczna, kiedy wpadliśmy na grupkę czterech trupów. Każdy z nas wziął po jednym, ale kiedy zamachiwałem się, żeby skończyć żywot, tego najbliższego mnie, to złapał mnie od tyłu drugi. Już prawie czułem krzywe, połamane zęby zatapiające się na mojej ręce, ale całe szczęście zainterweniował Cinek, który pociągnął zombie do tyłu i wpakował w niego kulkę. Sam strzał nie był zbyt mądry, ale i tak mu podziękowałem. Czułem teraz wyjątkową więź pomiędzy naszą trójką. Byliśmy obdarci, ubrani w niedopasowane ciuchy, pozbawieni większej liczby zapasów oraz z kończącą się amunicją. Nasze twarze wyglądały okropnie, a wszędzie dookoła czaiły się trupy, a my mimo wszystko parliśmy na przód, starając się unikać walki i trzymać tempo marszu. Niepokoił mnie dźwięk, który słyszałem już w Supraślu. Niebo rzeczywiście było zachmurzone, ale miarowe stukanie, które słyszę już po raz kolejny wzbudziło we mnie kolejną falę wątpliwości. Rozglądałem się jeszcze uważniej i starałem się odejść jeszcze kawałek od drogi, tak na wszelki wypadek.
                 Po około dwóch godzinach marszu zobaczyliśmy most przy Kołodnie. Już za chwilę mieliśmy zobaczyć ruiny Kołodna, w których byliśmy parę dni temu. Dźwięk, który słyszałem nasilał się jednak i nasilał i kiedy minęliśmy linię lasu zobaczyłem co czyniło taki potworny hałas. Tłuczek mi wypadł z ręki. Cinek powiedział tylko krótki „Ja pierdole!”, a Erni otworzył szeroko usta. W miejscu gdzie znajdywały się domy Kołodna stało setki zombie. Była to największa horda jaką widziałem podczas całej Apokalipsy. Szwendacze łaziły powoli, maszerując przez wioskę niczym inkwizycja. Trudno je było zliczyć, wszystkie szły obok siebie, człapiąc i wydając podejrzane jęki. To musiała być horda z Białegostoku,  o której opowiadała nam Łapa. Czułem jak całe szczęście jakiego doświadczyliśmy w Cieliczankach odpływa gdzieś w nieznane. Musiałem szybko podjąć decyzje co dalej. Moi przyjaciele dalej patrzyli zszokowani, nie mogąc uwierzyć w to co widzą. Rozejrzałem się i nie mogłem znaleźć sposobu, którym moglibyśmy ominąć hordę. Całe miasto było usypane żywymi trupami. Nawet pola były ich pełne. Zmierzały one powoli w kierunku południowo wschodnim, czyli prosto do naszego obozu. Podróż lasami byłaby bezpieczna, ale zajęłaby nam pół dnia, zakładając, że chcieliśmy całkowicie ominąć miasteczko. Mogliśmy również pomyśleć o przebiegnięciu przez miasto, ale był to pomysł samobójczy, jedyne co nas tam czekało to śmierć.
                 Wtem wpadłem na genialny, ale też niebezpieczny pomysł. Staliśmy teraz na moście, który znajdował się nad rzeką, która biegła również przez Królowy Most. Mogliśmy iść wzdłuż brzegu i starać się poruszać wzdłuż porastających rzekę chaszczy. Droga na pewno była niebezpieczna, ale wpadniecie do wody w sumie nie było wcale gorsze od zagryzienia przez zombie. Jak powiedziałem tak zrobiłem. Prowadząc Kiciusia i Cinka powoli zeszliśmy zboczem poziom niżej, pod most, tam gdzie znajdowała się rzeczka. Chaszcze były wysokie, sięgały mi do pasa a czasami i wyżej przez co czekało na nas nie lada wyzwanie. Co gorsza teren był podmokły i niepewny. Jeden zły krok i lądowaliśmy do rzeki. Przy takiej temperaturze chodzenie w przemoczonych ubraniach mogło w najlepszym przypadku spowodować chorobę. Nie mieliśmy jednak czasu na dalsze planowanie, więc pospieszając przyjaciół wskoczyłem w zarośla i zacząłem się przedzierać.
                 Słyszałem jak podążają za mną. Droga była jeszcze gorsza niż się spodziewałem. Co parę kroków buty z głośnym mlaskiem walczyły z kupami błocka, a raz na jakiś czas ziemia osuwała się pod moimi stopami, co parę razy przyprawiło mnie o przyspieszenie pracy serca. Gdy mijaliśmy odcinek rzeki, który przepływał obok Kołodna sytuacja jeszcze bardzie się pogorszyła. Z każdej strony otaczały nas hałas jęków oraz powarkiwań. Przez moment zamarłem, kiedy usłyszałem, że z chaszczy obok człapie do nas zombie. Wykorzystując fakt, że go zauważyłem, skoczyłem na niego, aby ten nie zrobił tego pierwszy i nie wrzucił mnie do rzeki. Upadłem wraz z trupem w kępę zarośli i zdzieliłem go z duża siłą parokrotnie po głowie, aż upewniłem się, że już się nie rusza. Chodziliśmy w odstępach dziesięć metrów od siebie, więc gdy kolejny zombie, który pojawił się znikąd złapał mnie od tyłu, żaden z moich przyjaciół nie mógł mi pomóc.
                 Poczułem jak odrętwiałe łapska chwytają mnie i ciągną do tyłu. Młotek wypadł z mi z rąk, a ja zobaczyłem twarz zombie, która znajdywała się parę centymetrów od mojej twarzy. Zrobiło mi się nie dobrze, kiedy poczułem smród rozkładu wydobywający się z gęby umarlaka. Starałem się jednak trzymać go z dala ode mnie, przytrzymując go dłońmi i próbując się wyrwać. Zombie był dosyć silny jak na kogoś, kto nie żyje i miałem ogromne problemy z zepchnięciem go. Czułem, że jego twarz jest coraz bliżej. Widziałem każdy szczegół jego facjaty, od połamanych żółtych zębów, aż po wyżarte przez robactwo policzki i te straszne szkliste powieki. Używając ostatków sił zamachnąłem się nogami do tyłu odtrącając trupa i wstając chwiejnie. Wtedy poczułem, że jedna z moich nóg zatopiła się w błoto i miałem problem z wyciągnięciem jej. Widziałem jak zombie się podnosi i zaczyna wyciągać łapska w moim kierunku. Słyszałem również szmer trzciny, świadczący o tym, że moi przyjaciele do mnie biegną. Wyciągnąłem nogę, ale było już za późno. Trup ponownie się na mnie rzucił przyciskając mnie do miękkiego podłoża i starając się wgryźć w ciało. Ponownie starałem się go trzymać i odepchnąć, ale napierał z całych sił, a ja czułem, że za chwilę puszczę. W końcu ucisk zelżał.
                Zobaczyłem jak kawał twarzy zombie odrywa się od reszty głowy po silnym uderzeniu Cinka. Wykorzystując sytuacje odepchnąłem obunóż martwiaka wrzucając go z pluskiem do rzeczki. Wstałem chwiejnie otrzepując się z błota i podziękowałem przyjacielowi. Jeszcze nigdy nie miałem aż tak wielkich problemów z pozbyciem się trupa. Poczułem jak bardzo osłabiony jestem i jak nie nadaję się do jakiejkolwiek poważniejszej walki. Zwolniliśmy odrobinę, żeby nie robić hałasu. Po drugiej stronie rzeczki, tam gdzie było Kołodno, widzieliśmy teraz dziesiątki trupów, które chodziły i rozglądały się na lewo i prawo. Widać było, że stwory reagują głównie na hałas i zapach, ale gdyby zobaczyły, że poruszamy się szybciej niż one na pewno by wyczuły, że nie jesteśmy jednymi z nich i zaczęłyby nas gonić. Koryto rzeki zaczęło powoli zakręcać w lewo i zamieniło się w swego rodzaju  osuwisko, ponieważ teren się obniżał, woda nie trzymała się koryta, a mimo to zdradliwie podlewała okoliczne brzegi, przez co łatwo było się ześlizgnąć i wraz z lawiną błota spłynąć na sam dół.
                 Ostrożnie schodziliśmy coraz niżej, widząc, że robi się powoli ciemno. Nasze nogawki były przemoczone, co wraz z wiatrem szybko doprowadziło do odrętwienia nóg. Poważnie się wystraszyłem, kiedy straciłem równowagę i próbując się utrzymać na nogach złapałem krzaka pokrzyw. Syknąłem wtedy z bólu i upadłem na kolano, ale mimo tego udało mi się utrzymać. Czułem coraz większe spragnienie, ale bałem się pić tej wody tutaj, szczególnie, że niecały kilometr stąd moczyło się w niej mnóstwo zombie. Gdy uporaliśmy się z zejściem szybko oddaliliśmy się od podmokłych terenów i weszliśmy w linie drzew aby choć trochę skryć się od wiatru i stanąć znowu na twardym gruncie. Musieliśmy odpocząć, bo po paru metrach poczuliśmy takie zmęczenie, że nogi zaczęły nam odmawiać współpracy. Cinek, jako że czuł się całkiem na siłach przeszedł się po lesie, żeby poszukać czegoś do jedzenia lub do picia. Ja wraz z Kiciusiem usiadłem na zwalonym pniaku i zajęliśmy się przepakowaniem.
                 Załadowałem naboje do pistoletu i poprawiłem tłuczek do mięsa, który wsadziłem za pasek. Kiciuś też zajął się pistoletem. Po chwili wrócił Cinek, który gdzieś w lesie znalazł butelkę, którą napełnił wodą ze strumienia, oraz krzak przejrzałych jagód, które jakimś cudem ostały się do tak późnej jesieni. Nie było ich dużo i nie wyglądały zbyt apetycznie, ale zjedliśmy je z wielką ochotą. Popiliśmy je wodą, która miała odrobinę metaliczny posmak po czym zebraliśmy się do dalszej wędrówki.
                 Załamany panującą ciszą zacząłem temat:
— Jak myślicie, co powinniśmy ogarnąć z tymi zombie? Damy radę odpierać ich atak w obozie? – zapytałem.
— Chuj wie. Mam nadzieję, że horda ominie to miejsce. Myślicie, że ktoś z Obozu pojechał nas szukać? Jak wpadł na hordę… — nie dokończył zdania Cinek.
— Nawet tak nie myśl. Oni nie są głupi, uważali na pewno i po prostu fortyfikują obóz czekając na nas. Na pewno tak jest – stwierdziłem, sam nie do końca wierząc w te słowa. Wiatr zawiał. Poczułem szpile zimna przeszywające moje nogi – Musimy jak najszybciej dotrzeć do obozu. Czy ktoś w ogóle wie ile nas nie było?
— Wydaję mi się, że jakieś dwa, trzy dni. Na pewno martwią się o nas, ale teraz przynajmniej wiemy co nam zagraża. Będziemy mogli się przygoto… — nie dokończył Erni, gdyż usłyszeliśmy szelest z lewej strony. Wszyscy jak na komendę uklęknęliśmy i schowaliśmy przy jednym z drzew wyciągając bronie. Nagle zobaczyliśmy dwa zombie idące przez las. Wydawały charakterystyczne dźwięki i widać było jak nierówno idą. Wyciągnąłem tłuczek do mięsa i już chciałem wstawać, kiedy Cinek dał mi do zrozumienia, że on się nimi zajmie. Podałem mu naszą jedyną broń do walki wręcz i obserwowałem jak wstaje. Na jego zarośniętej twarzy malowała się determinacja. Zaczął obchodzić trupy od tyłu i po chwili zobaczyliśmy jak szarżuje na jednego z wrogów. Dźwięk pękających kości i fala krwi. Te dwie rzeczy zawsze towarzyszyły zabijaniu, czasami pojedynczo, czasami w zestawie. Tym razem mogliśmy doświadczyć obu, kiedy tłuczek dwa razy uderzył pierwszego z zombie w głowę. Po pierwszym ciosie na głowie trupa pojawiło się nienaturalne wgniecenie, a po drugim ciało leżało już bez ruchu. Drugi z trupów nie zdążył się jeszcze obejrzeć gdy obuch uderzył go w twarz. Zobaczyłem jak fala posoki rozbryzguje się na pobliskim drzewie. Po kolejnych ciosach z głowy zombie została tylko plama. Odebrałem od przyjaciela broń i ruszyliśmy w milczeniu do przodu.
                 Nikt z nas ostatecznie nie miał nastroju do rozmowy. Znajdowaliśmy się teraz parę kilometrów od obozu, byłem pewien, że dotrzemy tam przed całkowitym zmrokiem. Gdy dotarliśmy w końcu do ulicy, wzdłuż której przebiegała nasza trasa, zobaczyliśmy jak coś się czołga po ulicy. Wyciągnęliśmy bronie i teraz zobaczyliśmy, że nie był to zombie. Po ulicy czołgał się młody chłopak, na plecach miał ogromny plecak, ale jego spodnie były czerwone od krwi. Gdy nas zobaczył spojrzał z grozą w oczach i próbował coś powiedzieć. Wyciągnąłem pistolet i wymierzyłem w jego stronę. Nawet jeżeli kiedyś był zły, nie zasługiwał na takie męczarnie. Nikt na nie zasługiwał. Wtem postać odezwała się piskliwym głosem, który nawet pomimo zachrypnięcia brzmiał dziecinnie:
— Pi… Zabij mnie…
                Brzmiało to tak żałośnie, że aż się zawahałem. Przez ostatnie tygodnie przeszedłem ogromną metamorfozę. Z zwykłego nastolatka zamieniłem się w bezwzględnego ocalałego. Z chłopca stałem się mężczyzną. Zamknąłem oczy mierząc w jego głowę i strzeliłem. Strzał odbił się echem, wiedzieliśmy, jak to mogło się skończyć więc zerwaliśmy z niego plecak i uciekliśmy. Po paruset metrach zatrzymaliśmy się aby sprawdzić zawartość plecaka. Ku naszej uciesze było tam trochę zapasów, głównie konserw rybnych oraz jakieś śmieci. Parę komiksów, latarka, dziwne zwitki papierów wyglądające na plakaty i parę innych niepotrzebnych rzeczy, które wyrzuciliśmy. Ucieszeni z znalezienia jedzenia zaczęliśmy jeść. Zatrzymaliśmy się na uboczu, żeby nie było nas widać. Pospieszałem moich przyjaciół, wiedziałem, że nie możemy sobie pozwolić na dłuższe przerwy. Gdy ruszyliśmy ponownie w trasę nie było już żadnych problemów. Po pół godzinie, kiedy to słońce zbliżało się nieubłagalnie do linii horyzontu zobaczyłem tabliczkę z napisem „Królowy Most”. Co lepsze nie było tu widać żadnych zombie.
                 Przepełnieni radością, że zaraz zobaczymy znajomych ruszyliśmy pędem w stronę obozu. Minęliśmy młyn i zakręt. Zbliżaliśmy się z każdym krokiem do naszego ogrodzenia. Światła obozu paliły się, chociaż było dziwnie cicho. Gdy byłem dziesięć kroków od płotu wiedziałem, że coś jest nie tak. W płocie ziała dziura a w wilczych dołach było zakopane auto. Tuż za płotem widać było parę trupów. Serce biło mi jak szalone. Oczy zaczęły mnie piec od łez. Wyciągając broń przeskoczyłem nad dołami i wszedłem na teren obozu. Kiciuś i Marcin szli tuż za mną. Mimo tego, że światła się paliły nie było widać nikogo. Tylko trupy. Po całym obozowisku były porozrzucane ciała zombie, ale nie tylko one. Spóźniliśmy się. Pod jednym z drzew leżało ciało Joli, a kawałek dalej ciało dwóch nieznajomych mi ludzi. Mogłem tylko zgadywać, ale podejrzewałem, że to sprawka ludzi z Supraśla. Przeszukaliśmy resztę ruin obozu, każdy domek i zakamarek, ale nie znaleźliśmy nikogo. Byłem zły. Bardzo zły. Czułem jakby coś właśnie wyrwało mi serce i gniotło pozostałe organy. W buzi zrobiło mi się sucho i ledwo mogłem oddychać. W końcu wydarłem się na całe gardło, wrzeszcząc jak opętany, nie zwracając uwagi na to czy ktoś mnie usłyszy. Nie obchodziło mnie to. Nie widziałem ciał moich przyjaciół, oprócz Joli, ale było tu mnóstwo ciał zombie i nieznajomych. Wszyscy gdzieś zniknęli. Miejsce, nad którego ochroną pracowałem upadło. Ja też upadłem, na kolana. Krzyczałem jak opętany patrząc na moich przyjaciół. Ernest po prostu milczał. Cinek wyładowywał gniew rozwalając kopniakiem barierkę w jednym z domków. Nagle usłyszałem trzask i wszystkie światła zgasły. Generator padł pogrążając nas w ciemności. Spojrzałem na niebo i wydarłem się:
— KURWAAAA. ZA CO?! CO JESZCZE NAS CZEKA?

Odpowiedź otrzymałem natychmiast. Zachodzące słońce oświetliło mogiłę jaka została z obozu. Oświetliło także trójkę ocalałych, którzy stali na środku wrzeszcząc jak opętani. Oświetliło również auto, które wpadło w wilczy dół przy płocie. Co najgorsze oświetliło też znak nadchodzącej klęski. Na moją twarz spadł pierwszy płatek śniegu.

piątek, 25 kwietnia 2014

Rozdział 20: Zła decyzja

Jesteście ciekawi co będzie działo się w Supraślu? Ten rozdział jest poświęcony tylko tej lokacji i jest jednym z mocniejszych jakie napisałem w tym "tomie". Po przeczytaniu proszę o komentarz z opinią i rozesłanie bloga znajomym.

-----------------------------------------------------------------

Rozdział 20: Zła decyzja


                Obudziły mnie głosy, których nie znałem. Starałem się otworzyć powieki, chociaż nie było to łatwe zadanie.  Próbowałem się ruszyć, ale zauważyłem, że jestem przypięty kajdankami do kaloryfera. Pomieszczenie, w którym się znajdowałem, musiało kiedyś służyć za biuro menadżera lub innej grubej szychy zarządzającej tym barem. Poznałem to po wystroju pomieszczenia: duże biurko, ogromna, rozbita plazma wisząca na ścianie i gustowne meble. Tylko ja byłem przyczepiony do jakiegoś brudnego grzejnika.
                 Próbowałem wstać, albo się wyszarpać. Kajdanki szczękały przy każdym moim ruchu, ale ostatecznie nie dałem rady nawet trochę ich poluzować. Zaciskały się na moim nadgarstku, niczym stalowe łapska zombie. Zrezygnowany oparłem się plecami o ścianę i zacząłem myśleć. Nie wiedziałem ile czasu już tu spędziłem, nie miałem pojęcia, która jest godzina, lub co teraz robią ludzie w moim obozie. Co najgorsze nie widziałem ani Kiciusia ani Cinka, co nie mogło oznaczać nic dobrego.
                Poczułem głód, ale byłem zbyt zmęczony i wystraszony, żeby kogoś zawołać. Nie wiedziałem, czy po krzyknięciu nie przybiegnie tu jakiś kafar i nie ogłuszy mnie ponownie. Jaki ja byłem głupi! Mogłem wrócić z tym co miałem do Królowego Mostu i siedzieć teraz z Natalią, popijając piwo i rozmawiając. Przez głowę przeleciał mi obraz Łapy, który natychmiast stamtąd wyrzuciłem. Bałem się, że w tej chwili, kiedy ja nie wróciłem do obozu już przez przynajmniej parę godzin, ona zrobi coś moim przyjaciołom. Miałem nadzieję, że Gigant nie zmieni zdania i nie wróci do swojej dawnej przywódczyni.
                Przez następne dziesięć minut nie działo się nic. Siedziałem i myślałem, gdy nagle usłyszałem kroki na korytarzu. Nie wiedziałem czego się spodziewać, przez chwilę myślałem, żeby udawać, że dalej śpię, ale w końcu drzwi się otworzyły i wiedziałem, że muszę stawić czoła zagrożeniu. Do pomieszczenia wszedł gruby, łysy mężczyzna. Oceniłbym go na jakieś trzydzieści lat. Był wytatuowany na rękach i wyglądał na takiego, który spędził dużo czasu na siłowni. Ubrany był w bawełnianą bluzę z kapturem z podtoczonymi rękawami. Jego podbródek i policzki pokrywał parodniowy zarost. Uśmiechnął się do mnie paskudnie, aż serce podeszło mi do gardła ze strachu. Zamknął powoli drzwi i podszedł do mnie. Z każdym krokiem czułem większą grozę. W końcu, gdy był ode mnie oddalony o odległość wystarczającą, żebym poczuł jego oddech, zatrzymał się i przykucnął. Z bliska zobaczyłem, że jest ofiarą pewnego schorzenia, o którym kiedyś czytałem. Polegało ono na tym, że tęczówki przybierały nierealnych kolorów. Jego przypominały mi fiolet z domieszką różu. Gdy odezwał się, stłumiłem śmiech.
                 Jego głos był wysoki i gdyby nie to, że widziałem skąd się wydobywa, to dałbym sobie rękę uciąć, że mówi do mnie kobieta z chrypą:
— Widzę, że bandyta się obudził. Wygodnie się spało? Nie przeszkadzało paniczowi światło lub hałasy? – zapytał. Zdziwił mnie jego sarkazm, ale wiedziałem do czego to zmierza.
— Właściwie to przydałoby się, żebyś odkuł mnie i podał coś ciepłego do picia. Herbatkę, kawkę, cokolwiek – powiedziałem, starając się brzmieć chamsko. Różowe oczka prześwidrowały mnie, ale grubas nawet nie drgnął:
— Nie odkujemy cię. Kto wie kogo jeszcze postrzelisz – powiedział, wyciągając z kieszeni mój pistolet. Poczułem się wyjątkowo bezsilny. Nie miałem jednak humoru na tańczenie tak jak zagra mi ten spaślak:
— Czego ode mnie chcesz, grubasie? – zapytałem. Widziałem, że te słowa go ruszyły. Drgnął i uśmiechnął się jeszcze podlej.
— Skąd tu przyszliście? Ty i twoi dwaj chłoptasie? – spytał z lekko sztucznym, spokojem w głosie. Nie myślałem długo nad odpowiedzią:
— Z twojego spasłego dupska – tym razem nie wytrzymał. Zobaczyłem tylko jak się zamachuje po czym poczułem falę bólu, w miejscu na twarzy, w którym mnie uderzył.  Świat zawirował i po chwili myślałem, że znowu tracę przytomność, ale się otrząsnąłem. Gruby odezwał się znowu:
— Lepiej gadaj skąd przylazłeś bo zepsujesz mi humor, a nie chciałbyś zobaczyć mnie z zepsutym humorem, prawda? – odchrząknął – A więc? Będziesz współpracował?
— Mieszkam w Supraślu… — nie zdążyłem dokończyć bo kolejne uderzenie trafiło mnie prosto w brzuch. Miałem problemy z oddychaniem i ciężko łapałem powietrze.
— Kłamca! Pieprzony kłamca! Supraśl jest nasz, więc nie kłam. Nie uwierzę w to, że trójka ludzi radzi sobie z tym gównem od miesiąca bez zapasów, chodząc po Supraślu. Gdzie jest twój obóz? – widziałem, że traci nad sobą panowanie bo z normalnego głosu przeszedł do lekkiego krzyku.
— Mój obóz jest gdzieś tam, pełen ludzi. Przyjadą tu szukając nas, a wtedy sytuacja się zmieni. Przykuje cię do tego samego kaloryfera i będę bił aż twoja paskudna morda spuchnie tak, że będziesz wyglądał na jeszcze grubszego niż jesteś teraz. Wymorduje twoich ludzi i powieszę ich na latarniach w okolicznych miastach. Jeb się.
                Grubas najwidoczniej zrozumiał, że nie wyciągnie ode mnie niczego bo zaczął mnie bić. Jego ciosy były bolesne i już po czwartym z kolei zemdlałem. Obudziłem się po jakimś czasie cały obolały. Czułem zaschnięta krew na moich ustach. Ręka zdrętwiała mi tak, że jej nie czułem, a wiedziałem, że nie mogę wstać i się wyprostować, bo mój oprawca może wrócić w każdej chwili. Starając się zmienić pozycje rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nie widziałem nic co mogło by mi pomóc uwolnić się. Byłem w beznadziejnej sytuacji. Jedną rękę miałem wolną, gdybym tylko miał jakąś spinkę do włosów, mógłbym spróbować otworzyć zamek w kajdankach, kiedyś uczyłem się tego i myślę, że dałbym radę. Nie było jednak niczego co może mi pomóc więc mogłem tylko siedzieć i myśleć.
                Po niecałej godzinie usłyszałem kroki na korytarzu. Gotowy na kolejną wizytę Grubego czekałem, aż zobaczę jego cielsko w drzwiach. Nie bałem się już. Byłem osobą, która miała spory próg tolerancji na ból a wiedziałem, że jeżeli zdradzę chociaż o słowo za dużo to sprowadzę zagładę na moich ludzi. Miałem tylko nadzieję, że Cinek i Kiciuś wytrzymają te tortury i też będą siedzieć cicho. Drzwi otworzyły się i stanęła w nich młoda dziewczyna. Nie była specjalnie urodziwa, jej twarz pokrywał młodzieńczy trądzik, a włosy miała obcięte nierówno co sprawiało, że wyglądała okropnie. Nie odzywała się do mnie, podała mi tylko talerz, na którym było parę parówek i dwie kromki czerstwego chleba posmarowanego masłem. Chwilę później wyciągnęła z kieszeni butelkę z wodą i rzuciła mi ją w brzuch. Nie próbowałem nawet nawiązać komunikacji, wiedziałem, że to nie ma sensu. Popatrzyłem jak wychodzi i wziąłem się za jedzenie. Po przegnaniu głodu i pragnienia, poczułem, że muszę iść za potrzebą. Pęcherz wręcz pękał po paru godzinach trzymania moczu i nie wiedziałem za bardzo co z tym zrobić. Byłem dalej cały obolały po torturach Grubego, ale mimo to musiałem zaryzykować. Zawołałem:
— Gruby! Gruuuuby! Szczać mi się chcę!
                Po chwili usłyszałem hałas na korytarzu i do pomieszczenia wszedł grubas. Widać, że albo zażywał narkotyki albo wypił, bo oczy miał zaczerwienione, chodził chwiejnie i zataczał się ciężkim krokiem, podchodząc do mnie z wiaderkiem.  Gdy postawił wiadro obok mnie wpadłem na pewien pomysł. Poprosiłem go o kartkę i długopis, mówiąc mu, że potrzebuje czegoś, żeby uporządkować myśli. W ripoście usłyszałem:
— Kartki ci się zamarzyło? Proszę bardzo książę, dostaniesz je niedługo, będziesz mógł opisać jak ogromny wpierdol ci spuszczam – jego słowa były bełkotliwe, a na koniec wybuchł rechotem, ale wyszedł i po około dwudziestu minutach przyniósł długopis i kartkę. W tym czasie zdążyłem skorzystać z wiadra i odstawić je na bok w razie kolejnej potrzeby.  Tak naprawdę, rzeczy przyniesione przez mojego oprawcę wcale nie były mi potrzebne. Przynajmniej jeżeli chodzi o kartkę papieru. Głównym powodem mojej prośby był długopis, który na całe szczęście, był na sprężynkę. Rozkręciłem go szybko jedną ręką i rozmontowałem, wyjmując grubą sprężynkę. Skręciłem długopis z powrotem, żeby nie było widać, że przy nim majstrowałem i zapisałem parę słów na kartce.
                Upewniając się, że nikt nie wejdzie do mojego pomieszczenia, zabrałem się za wyginanie sprężyny. Chciałem ją uformować tak, żeby zamieniła się w prowizoryczny wytrych. Nie było to łatwe zadanie, szczególnie dlatego, że siedziałem w niewygodnej pozycji, a jedna z moich rak była przykuta do kaloryfera. Udało mi się jednak nadać odpowiedni kształt i już po chwili gmerałem w zamku. Kiedy po chwili usłyszałem kroki na korytarzu z emocji prawie nie wypuściłem mojego „klucza” z ręki. Całe szczęście osoba, która tamtędy przechodziła nie zaszła do mnie. Z tego co się orientowałem musiało już być późne popołudnie, więc miałem parę godzin do wieczora, kiedy mógłbym spróbować uciec. Jedyną przeszkodą teraz był zamek kajdanek. Gdy uczyłem się obchodzić z takimi zamkami, jakiś czas temu było to znacznie łatwiejsze bo miałem dwie ręce, na korytarzu nie pilnował mnie gruby psychopata, a do dyspozycji miałem bardzo wygodną spinkę do włosów. Wiedziałem jednak, że wszystkie kajdanki, kłódki, zamki od furtek czy bram miały podobne mechanizmy i byłem pewien, że dam sobie z tym radę.
                 Kolejne trzydzieści minut spędziłem na bezskutecznym mocowaniem się z zamkiem. W końcu usłyszałem kroki na korytarzu i tym razem rozpoznałem ciężkie tupanie buciorów Grubasa, które przybliżało się z każdą sekundą do mojej celi. Drzwi otworzyły się i spaślak wtoczył się do pomieszczenia. Na twarzy miał szeroki uśmiech, a w rękach trzymał jakąś skrzynkę. Po chwili rozpoznałem ją i zamarłem. Zauważył to i powiedział:
— Znaleźliśmy pewne auto, które stało sobie przy wjeździe do Supraśla. Było o dziwo dobrze wyposażone i między innymi w oczy rzuciły mi się te piwa, które można kupić w Kołodnie. Zaraz patrol moich kumpli pojedzie sprawdzić czy przypadkiem nie ma tam jakiegoś obozu i jak coś znajdą to jutro będziesz dyndał – zaśmiał się jak szaleniec, odkorkował jedno z piw i postawił przy mnie po czym wyszedł.  Musiałem poczekać aż ten odejdzie i upewnić się, że nie wejdzie tu podczas mojej próby uwolnienia więc zacząłem popijać piwo. Było dobre i dawało ukojenie nerwom i stresowi.  Czekałem tak pijąc i kiedy butelka była pusta, wziąłem się do pracy. Przez najbliższą godzinę grzebałem się w zamku i kiedy usłyszałem pstryknięcie, przez chwilę nie zdałem sobie sprawy z tego, że jestem wolny.
                Wstałem i poruszałem odrętwiałą ręką. Nie miałem żadnej broni i nie wiedziałem co powinienem teraz zrobić. Od nieruszania się stara rana postrzałowa, którą „zarobiłem” podczas ataku na obóz odezwała się. Znowu poczułem ból i z trudem stawiałem kroki, ale wierzyłem, że zaraz mi się to poprawi. Podszedłem do drzwi i zacząłem nasłuchiwać.  Na korytarzu nie było słychać żadnych dźwięków, więc powoli uchyliłem drzwi i wyjrzałem. Zobaczyłem długi hol, którego z pewnością nie mijałem z Ernim i Cinkiem. Musiał on być po lewej bądź prawej stronie budynku. Wyszedłem i zacząłem skradać się, podążając w prawą stronę. Po chwili usłyszałem kroki ,więc schowałem się przy ścianie, obserwując, jak przez prostopadle położony korytarz przechodzą ludzie. Rozpoznałem w nich dwójkę, którą widziałem w głównym pomieszczeniu baru. Nie wiedziałem, gdzie szukać moich przyjaciół, ale wiedziałem, że nie mogę bez nich opuścić Supraśla. Nagle usłyszałem fragment rozmowy, wytężyłem słuch:
— … przestań ćpać idioto. Masz więźniów do pilnowania ,nie możesz sobie pozwolić na takie rzeczy – powiedział cicho męski głos.
— Mną się nie przejmuj. Wracaj do swoich obowiązków i zostaw mnie samego – odpowiedział drugi, który od razu poznałem. Gruby. Poczułem falę napływające adrenaliny. Wiedziałem, że za rogiem siedzi mój oprawca.
                 Wyjrzałem delikatnie i zobaczyłem uchylone drzwi, oraz oddalające się dwie osoby, które widziałem przed chwilą. Przez chwilę przestałem zwracać uwagę na to, co się ze mną stanie. Gdy upewniłem się, że korytarze są czyste podążyłem do drzwi prowadzących do pokoju grubasa. Zobaczyłem go. Siedział na fotelu, odwrócony do mnie plecami i nachylony nad stołem, na którym była usypana ścieżka białego proszku. Nie znałem się na tym, ale byłem pewien, że to amfetamina lub kokaina. Rozejrzałem się szybko po pomieszczeniu i zlokalizowałem niedługi zwój liny. Leżał tuż obok torby z bronią i jakiejś książki. Podszedłem, podnosząc linę i zbliżając się do grubego. Nadepnąłem na skrzypiący kawałek podłogi, co zwróciło uwagę grubasa. Nie odwrócił on się jednak, tylko powiedział:
— Jeszcze raz tu przyjdziesz Jacek, a wykastruję cię, przysięg… — ostatnich słów nie zdążył wypowiedzieć, bo gruba lina zacisnęła się na jego gardle. Przerzuciłem ją przez niego, zahaczając o szyję i uniemożliwiając mu ruch. Od razu po zaciśnięciu liny pociągnąłem z całej siły do tyłu. Poczułem jak sznur ociera mi ręce, ale nie przerywałem. Ciągnąłem tak mocno jak nigdy, każdy skrzek i chrzęst wydawany przez grubego dodawał mi siły. Pociągnąłem go do tyłu tak mocno, żeby zobaczył moją twarz. Widziałem przerażenie w jego oczach, ale był zbyt zaskoczony i zaćpany, żeby cokolwiek zrobić. Siłowałem się z nim jeszcze przez dziesięć sekund, aż usłyszałem jak wypuszcza ostatni oddech i osuwa się na stół. Zostawiłem linę owiniętą o jego tłusty kark i zacząłem przyspieszać. Zabrałem z jego pokoju torbę z bronią, wcześniej wyciągając z niej pistolet. Następnie przeszukałem go i znalazłem klucze do kajdanek. Prawdopodobnie będą pasowały do kajdanek moich przyjaciół, o ile jeszcze żyją. Musiałem ich poszukać, teraz z bronią miałem znacznie większe szanse.
                 Wyszedłem z pokoju grubego i zacząłem sprawdzać każde pomieszczenie. Większość z nich była pusta, w jednym jednak spała dziewczyna. Była ubrana tylko w koszulkę i majtki, odrobinę starsza ode mnie, całkiem ładna. Uśmiechnąłem się paskudnie i przyłożyłem jej pistolet do skroni, drugą ręką zatykając usta. Widziałem strach w jej oczach, gdy je otworzyła. Próbowała krzyczeć, ale jednym gestem pokazałem jej, że spróbuje chociaż na chwilę pisnąć a wystrzelę. Posłuchała się. Zapytałem ją:
— Gdzie są moi przyjaciele? Dwaj więźniowie, których ostatnio złapaliście. Gadaj – wszystko to powiedziałem tajemniczym szeptem. Dziewka była przerażona. Podniosłem ją, a ta powiedziała cicho:
— Nie zabijaj mnie…
— To odpowiedz na moje pytanie do kurwy nędzy. Gdzie grubas trzymał resztę więźniów?
                Widziałem, że próbuje coś powiedzieć, ale z jej ust wydobywał się jedynie jęk. Zadowolony z tego, że ją zastraszyłem, ponowiłem pytanie machając pistoletem przed jej twarzą. W końcu uzyskałem odpowiedź:
— Zaprowadzę cię…
— Spróbuj czegokolwiek a pociągnę za spust bez wahania – ostrzegłem, wyprowadzając zakładniczkę na korytarz. Było czysto, widocznie dwójka ludzi, którzy byli tu wcześniej nie mieli ochoty przeszkadzać grubasowi w ćpaniu, co było ich błędem. Usłyszałem jęk. Odruchowo złapałem dziewczynę jedną ręką, chamsko chwytając w okolicy piersi, a drugą wymierzyłem w stronę skąd, wydawało mi się, dobiegał hałas.  Zobaczyłem drzwi od pokoju grubasa i po chwili grubego, który z nich wyczłapał. Zapomniałem go dobić, przez co wstał. Wyglądał jeszcze straszniej niż za życia. Jego oczy przybrały szkarłatną postać, przez co przypominał wieloryba. Charczące dźwięki, które wydawał były żałosne. Widocznie przycisnąłem go na tyle mocno, że nie dawał rady robić większego hałasu. Zombie nie zauważył nas jeszcze, chociaż węszył, próbując złapać nasz zapach. Kazałem dziewczynie prowadzić dalej i po chwili doszliśmy do pierwszych drzwi.
                 Otworzyłem je kopniakiem i zobaczyłem mojego przyjaciela, Ernesta, który był przywiązany do kaloryfera, podobnie jak ja wcześniej. Uśmiechnął się na mój widok. Popchnąłem zakładniczkę na bok, ostrzegając ponownie, że jak czegoś spróbuje to pożałuje i podszedłem do kumpla. Jego twarz była poobijana, podobnie jak moja, wiedziałem, że też nie podał grubasowi żadnych informacji. Rozkułem go i pomogłem wstać. Podałem mu jeden z karabinów, które znalazłem w torbie i w trójkę opuściliśmy pokój. Dziewczyna poprowadziła nas do kolejnego pomieszczenia. Cinek wyglądał najlepiej z nas, widocznie gruby zauważył, że z nim nie ma sensu zaczynać. Już po chwili uzbrojeni skradaliśmy się w stronę wyjścia. Dziewczyna szła przed nami w roli zakładniczki, miałem zamiar wypuścić ją dopiero jak opuścimy bezpiecznie Supraśl. Przy drzwiach, którymi tu weszliśmy siedział ktoś na krześle. Gdy nas zobaczył wstał i wycelował w nasza stronę bronią. Przycisnąłem do siebie dziewczynę i przystawiłem jej pistolet do skroni, a Cinek i Kiciuś wycelowali w strażnika.
                 Chłopak był przerażony, opuścił powoli broń.  Gdybyśmy byli w tej sytuacji parę tygodni temu, nie przeszłoby nam przez myśl, żeby go zabić. Byliśmy jednak ocalałymi. Nasze twarze były naznaczone ranami po wielogodzinnych torturach, a w naszych głowach wybuchło coś znacznie gorszego od apokalipsy zombie. Cinek podszedł blisko do chłopaka i strzelił mu prosto w głowę. Teraz musieliśmy uciekać. Prawdopodobnie reszta ocalałych z Supraśla to usłyszała i w tym momencie podrywała się do zlokalizowania źródła strzału. Otworzyłem jedne z pobliskich drzwi i wrzuciłem tam moją zakładniczkę zamykając za sobą drzwi. Cinek próbował otworzyć drzwi wyjściowe i już po chwili biegliśmy. Był wieczór. Słońce właśnie zachodziło  i rzucało ponure cienie na okoliczne budynki. Dzięki adrenalinie nie czułem na razie żadnego zmęczenia. Poruszaliśmy się szybko i sprawnie, próbując jak najszybciej oddalić się w stronę lasów. Sytuacja była beznadziejna. Nie mieliśmy żadnych zapasów, światła ani ciepłych ubrań. Prawdopodobnie będziemy maszerować z pustymi żołądkami, ledwo żywi i w totalnej ciemności, co oznacza, że na każdym kroku może nas zaskoczyć zombie. Kiedy wybiegliśmy na drogę, którą tutaj przybyliśmy, zauważyliśmy, że naszego auta nie ma. Gruby mówił, że je znaleźli, więc prawdopodobnie było nie do odzyskania. Musieliśmy jak najszybciej dojść do obozu i ostrzec resztę ludzi. Słyszeliśmy daleko z tyłu krzyki i widzieliśmy światła latarek, które tańczyły po budynkach, niczym płomienie świecy. Byliśmy jednak już daleko. Za daleko, żeby nas znaleźli. W końcu poziom adrenaliny zaczął opadać i przystanęliśmy przy jednym z drzew, żeby zaczerpnąć trochę powietrza i uspokoić serca. Spojrzałem na Cinka i Kiciusia. Obaj wyglądali fatalnie, tak jak na pewno i ja wyglądałem. Mimo tego byliśmy wolni. Spytałem ich:
— Macie cokolwiek żeby oświetlić drogę? Jakieś jedzenie w kieszeniach? Picie?

Oboje pokiwali przecząco głowami. Szykowała się długa i ciężka noc.

niedziela, 20 kwietnia 2014

Rozdział 19: Ucieczka od rzeczywistości

Następny rozdział, w którym jest duży przełom na końcu. Czytajcie :D Po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym :)

------------------------------------------------------

Rozdział 19: Ucieczka od rzeczywistości


                Siedziałem w kuchni, przygotowując jedzenie, a kolejni domownicy kolejno schodzili zaspani, żeby rozpocząć kolejny dzień pracy. Starałem się nie myśleć o moich nocnych snach, lecz myśli powróciły spotęgowane, kiedy zobaczyłem Monikę schodzącą po schodach. Była tak podobna z wyglądu do siostry. Starałem się odganiać te myśli od siebie i skupić na tym co ważne. Przywitałem Natalie pocałunkiem. W moich myślach jednak dalej pojawiał się obraz Łapy. Opuściłem po zjedzeniu dom i zrobiłem rundkę wzdłuż ogrodzenia, zatapiając się w myślach.
                 Widziałem Miczi, która rozmawia z Dalionem przed bramą. Nie chciałem im przeszkadzać. Emocje we mnie kipiały, w końcu nie wytrzymałem i uderzyłem ze złością w pobliskie drzewo tak, że aż zabolała mnie ręka. Miałem wszystko co chciałem, a jednak kolejna osoba namieszała mi w głowie. Przez tak długi czas, myślałem tylko o Natalii. Teraz, kiedy miałem ją u swego boku w obozie, zachciało mi się więcej. Nie mogłem uwierzyć w to jakim idiotą jestem. Musiałem koniecznie zająć czymś myśli, więc zwołując wszystkich przyjaciół wziąłem się za okopanie ostatniej strony obozu.
                Starałem się nie spoglądać w stronę obozowiska Łapy, chociaż dźwięk jej głosu, wydającego rozkazy budowania ogrodzenia i nieustanne stukanie, nie pozwoliły mi tego ignorować. Godziny mijały i w końcu wieczorem mogliśmy zobaczyć efekty naszej pracy. Całe ogrodzenie było teraz otoczone głębokim dołem, oczywiście zostawiając miejsce na wyjście lub wyjechanie. Zadowoleni z roboty postanowiliśmy świętować. Sołtys znalazł butelkę dobrego wina i rozlał każdemu. Wznieśliśmy toast, ciesząc się kolejnym sukcesem. Wszyscy byli padnięci. Nie do końca nawet pamiętałem, kiedy coś zjadłem i położyłem się spać. Tym razem nie śniło mi się nic, co pozwoliło mi trochę zapomnieć o zaistniałej sytuacji.
                 Z rana jednak sytuacja się powtórzyła, kiedy Łapa wpadła powiadomić nas o ukończeniu ogrodzenia i żeby zobaczyć się z siostrą. Nie mogąc wytrzymać, zdecydowałem w końcu, że muszę wyrwać się z obozu i przejść gdzieś. Poszedłem z tą myślą do Cinka, który pilnował jednej z bram:
— Stary, idę się przejść, wrócę niedługo – rzuciłem, otwierając sobie bramkę.
— Czekaj. A propos przejścia, wpadłem ostatnio na pewien pomysł – powiedział Cinek.
— Jaki konkretnie?
— Co myślisz o małym wypadzie? Ja, ty i Erni. Przejechalibyśmy się na mały zwiad, może odwiedzili jakąś pobliską wioskę i zdobyli trochę zapasów? Nie, żeby się nam kończyły, w końcu to cholerna wieś, ludzie mają tu żarcia w ciul, ale jednak można by skombinować jakiś alkohol, może coś do czyszczenia się? W końcu mamy dostęp do ciepłej wody. Wypiłbym coś poza tym, a ten dziadek odbyt nie pozwala zabierać żadnego wina z jego piwnicy. Hmm?
                Nie zastanawiałem się długo. W takim gronie z chęcią mogłem spędzić te popołudnie. Przed wyjazdem przedstawiliśmy plan Kiciusiowi. Następnie podszedłem do Giganta i kazałem mu mieć na wszystko oko, szczególnie na siostrę Łapy, Łapę i Natalię. W końcu po trzydziestu minutach, zapakowaliśmy się w auto i opuściliśmy obóz, kierując się na północ do Kołodna, które widziałem z wieży obserwacyjnej. Planowaliśmy potem odbić na zachód prosto do małej wsi Cieliczanki i być może zahaczając o Supraśl, w zależności, czy miasto będzie wyglądało bezpiecznie. Droga była spokojna, choć widoczne były ślady ucieczki oraz wszechobecnej śmierci. Na zakręcie, w rowie, stało puste auto. Tuż obok widać było zwłoki, których nie potrafiłem rozpoznać, bo znikły równie szybko, jak się pojawiły. Kierował Kiciuś, wydawało mi się, że on najlepiej się nada do tego zadania.         Następnym miejscem, które minęliśmy był stary tartak. W wakacje zawsze pachniało stamtąd żywicą i życiem, a teraz było tam cicho i widać, że zakład dawno opustoszał. Dojeżdżaliśmy do wsi Kołodno, zwalniając trochę i obserwując dokładnie, czy nie widać nigdzie ocalałych lub, czy nie słychać jakichś odgłosów. Usłyszeliśmy powarkiwanie zombie ze sklepu, do którego podjeżdżaliśmy. Ernest zatrzymał auto i w trójkę wysiedliśmy. Słońce oświetlało mały, wiejski „monopolowy” i otaczające go stoliki, gdzie zazwyczaj można było znaleźć pijaczków. Teraz też tam siedzieli, tylko, że już nie żyli. Jeden kłapał mordą, próbując się uwolnić z leżącego na jego nogach stołu, a drugi machał do nas rozkładającą się dłonią zza płotu. Podszedłem do tego pierwszego i pewnym, szybkim uderzeniem pozbyłem się go. Do drugiego doskoczył Cinek, który wyposażony w topór, stanowił spore zagrożenie. Topór wziął z działki Kiciusia, była to solidna broń, kupiona kiedyś przez jego rodziców w celu rąbania drewna. Ostrze potrafiło, przy użyciu niedużej siły, rozrąbać ogromną kłodę drewna na pół. Bez problemu poradziło sobie z gnijącymi kośćmi pijaka. Gdy zauważyliśmy, że nic więcej nam nie zagraża, zacząłem:
— Nie ma sensu, żebyśmy wszyscy wchodzili do środka. Ja z Cinkiem szybko zobaczymy, czy jest tam coś wartego zabrania, a ty pilnuj auta Kiciuś. Krzycz jakbyś kogoś zauważył – powiedziałem, otwierając drzwi.
                W sklepie było dosyć jasno. Światło dostawało się do środka przez okno. Nie słyszałem, żadnych oznak tego, że ktoś tu jest, mimo to trzymałem w pogotowiu pistolet i nóż. Dałem znak Cinkowi, żeby sprawdził zaplecze, a sam ruszyłem w stronę półek. Stało na nich sporo różnych puszek, opakowań i paczek, ale wiedziałem, że nie wszystkie będą się nadawały do jedzenia. Posortowałem je szybko i zapakowałem do plecaka parę puszek fasolki, kilka konserw rybnych, zupki chińskie i parę mrożonek. Zobaczyłem, że mój kolega wychodzi z zaplecza z dwoma kratami piwa. Pomogłem mu nieść jedną z nich i zadowoleni zapakowaliśmy wszystkie zapasy do bagażnika. Rozejrzałem się po ulicy. Było czysto. Ciesząc się z łupu odkapslowałem pierwsze z piw i podałem po jednym dla moich towarzyszy. Usiedliśmy przy murku i zaczęliśmy pić:
— Pamiętacie, jak kiedyś na wakacje zwiedzaliśmy okolicę rowerami? Byliśmy nad mostem, w tej małej wioseczce Zasady i komary gryzły nas tak, że ledwo dało się jechać? – zapytałem.
— No pewno, że pamiętam! Łapaliśmy te ogromne żaby a potem je katapultowaliśmy łopatą na środek stawu – powiedział Erni, pociągając duży łyk.
— A pamiętacie jak zgubiliśmy się w lesie i zakurwialiśmy z tą śmieszną maczetą, próbując znaleźć drogę? – zapytał Cinek.
                Wszyscy wybuchliśmy serdecznym śmiechem. Moje myśli odbiegły daleko od apokalipsy zombie, Łapy oraz innych problemów, z którymi się teraz borykałem. Po wysuszeniu butelek dyskusja nadal trwała. Zbliżało się popołudnie, coś około godziny czternastej. Zacząłem w końcu temat, który nurtował mnie:
— Co uważacie u Łapie?
— Dobra dupa, ale coś czuje, że przy najbliższej okazji przegoni nas stąd. Kto wie czy teraz nic nie dzieje się z naszymi ludźmi. W końcu w obozie został tylko Miczi, Damian, Sołtys, Natalia, Nieznajoma oraz Jola. Gigant i Szpieg są niby z nami, ale kto wie czy nie pomogą w razie czego Łapie. Miejmy nadzieje, że ta dziewczyna nie rzuca słów na wiatr – rzekł Cinek.
— Bez obrazy Bolo, ale ja jej nie zaufam. Wiesz, że to ona załatwiła Eryczka. My zabiliśmy paru jej ludzi, ale to nie zmienia faktu, że nie nazwę jej przyjaciółką – dopowiedział Erni.
                Przemilczałem to. Wiedziałem, że nikt nie ufa Łapie i ja też powinienem ją olać, ale nie potrafiłem. Zostawiając butelki przed sklepem wsiedliśmy do auta. Przed nami dobre osiem kilometrów drogi do Cieliczanek. Byliśmy tam kiedyś na rowerach. Wtedy, kiedy apokalipsa była jedynie luźnym tematem, poruszanym podczas naszych rozmów, a nie rzeczywistością. Spoglądałem za okno na otaczające nas krajobrazy. Lasy, w których było widać coraz mniej liści, porzucone pola i opustoszałe chałupy. Wyjechaliśmy po chwili z Kołodna. Była to mała wieś, w której standardowo, domy były porozrzucane po obu stronach głównej ulicy. Wjechaliśmy na piaszczystą drogę i skręciliśmy na zakręcie w lewo, zmierzając coraz głębiej w las. Minęliśmy most, pod którym znajdywała się ta sama rzeczka, która płynęła przez Królowy Most. W lesie było zdecydowanie chłodniej, lecz powietrze tu było rześkie i lekkie. Zadowolony patrzyłem przez brudną szybę auta, na coraz to bardziej oddalające się domki Kołodna i otaczające nas coraz ciaśniej drzewa.
                W końcu, po paru minutach jazdy zobaczyliśmy ostatni zakręt przed wsią. Zwolniliśmy trochę i wjechaliśmy. Widok zombie chodzących między budynkami jak zwykle trochę mnie zasmucił, w końcu kiedyś byli to ludzie, ale zarówno cieszyłem się gdy je zobaczyłem, ponieważ oznaczało to, że nie ma tu żadnych ocalałych. Wysiedliśmy przy pierwszym z domków, który był niedaleko sklepu i wyciągnęliśmy bronie. Naliczyłem pięciu, chociaż nie mogłem być pewny, że w domach i sklepie nie ma ich więcej. Zamachując się nożem podbiegłem do pierwszego. Wbiłem ostrze w gardło trupa i pchnąłem go mocno w stronę płotu, przy którym stał. Poczułem krew spływającą z ostrza na moje dłonie, ale nie przejąłem się tym specjalnie. To nie był pierwszy i na pewno nie ostatni zombie jakiego zabijałem. Usłyszałem jak z tyłu Cinek rozprawia się z kolejnym. Kawałek dalej zobaczyłem jak dwa trupy idą w stronę Kiciusia. Po chwili usłyszałem trzask oznajmujący, że siekiera wbiła się głęboko w głowę pierwszego zombiaka a następnie zgrzyt, który musiał oznaczać, że drugi również poległ. Ostatni z tych, które zauważyłem stał na ganku jednego z domów. Drzwi były otwarte, ja jednak nie zwracałem na to uwagi. To był mój błąd.
                 Biegnąc w stronę zombie chodzącego po ganku z domu wypadł drugi. Wystraszyłem się potwornie, lecz to uczucie, nie było teraz moim największym problemem. Był nim trup leżący na mnie i próbujący wgryźć się, aby mnie zabić. Był zaskakująco silny jak na umarlaka i wiedziałem, że nie wytrzymam ani chwili dłużej. Moja broń wypadła mi z rąk i leżała kawałek dalej. Usłyszałem kroki i poczułem silne szarpnięcie, kiedy to Cinek zepchnął kopniakiem zombie, które na mnie leżało. Szybko podniosłem się i chwyciłem nóż, aby dokończyć dzieło Cinka, wymierzając cios w głowę wroga. W tym czasie Kiciuś dobił trupa znajdującego się na ganku. Wyczyściłem nóż o koszulę mojej ofiary i podniosłem się żeby podziękować Marcinowi.
                 Następne dwadzieścia minut poświęciliśmy na przeszukiwanie domów. Znaleźliśmy trochę leków, alkoholu, odrobinę jedzenia i ciepłe ubrania na zimę. Co najważniejsze nie spotkaliśmy już żadnych zombie. Zapakowaliśmy wszystko do bagażnika, który był już prawie pełny, wszelakiego wyposażenia, potrzebnego do przetrwania. Teraz musiałem zadecydować czy wracać do obozu czy sprawdzić jeszcze Supraśl. Moi towarzysze czekali na moją decyzje. Spojrzałem na słońce, które powoli zachodziło na horyzoncie. Zdecydowałem w końcu, żebyśmy sprawdzili Supraśl. Moi przyjaciele kiwnęli głowami na znak zrozumienia i wsiedliśmy. Droga do Supraśla była podobna jak z Cieliczanek do Królowego Mostu. Dobre dziesięć kilometrów jazdy. Było to znacznie większe miasto, co prawda nie porównywalne z Białymstokiem, ale wciąż spore. Jechaliśmy i jechaliśmy a słońce chowało się za horyzontem, okrywając las ciemnym płaszczem. Rozmawialiśmy o niczym z Cinkiem, a Erni prowadził auto, które z każdą sekunda zbliżało się do miasta. W końcu zobaczyliśmy ze wzgórza panoramę budynków. Zatrzymaliśmy auto kawałek od pierwszych zabudowań, nie chcieliśmy, żeby ktoś, kto mógł tu być, nam je ukradł. Wysiedliśmy poprawiając bronie przy paskach i sprawdzając stan magazynków. Nigdzie nie było widać światła, miejsce wyglądało na tak opustoszałe, jak Kołodno. Niepokoiła mnie jednak jedna rzecz, wciąż było słychać dziwny szmer, który odbijał się echem z każdej strony. Można by to nazwać dźwiękiem nadchodzącej burzy, ale brzmiało dziwnie nieregularnie. Dałem znak swoim ludziom, żeby uważnie się rozglądali i powoli ruszyliśmy do przodu.
                Mijaliśmy opustoszałe domy, ale nigdzie nie widzieliśmy zagrożenia. Ciągle słychać było odległe dźwięki. Cienie rzucane przed domy sprawiały, że niektóre miejsce wyglądały naprawdę nieciekawie. Wyszliśmy teraz na uliczkę, która była pewnie często okupywana przez turystów. Stało tutaj sporo sklepów z pamiątkami oraz duży bar, na którego szyldzie widniał kufel piwa. Miejsce wyglądało obiecująco, więc dałem znak Cinkowi i Erniemu i skręciliśmy w jego kierunku. Nagle, usłyszeliśmy dziwne szmery dochodzące z uliczki obok. Momentalnie zza rogu wyszło trzech uzbrojonych ludzi. Cała trójka miała przewieszone przez plecy strzelby. Dwójka była w naszym wieku, ale jeden z nich wyglądał na przynajmniej czterdzieści lat. Na jedno uderzenie serca nasze spojrzenia się spotkały a już chwilę później słychać było tylko strzały. Wystrzeliłem pierwszy trafiając jednego z młodszych w bark. Wrzasnąłem głośno:
— Uciekamy! – Wtedy przyspieszyłem i wraz z przyjaciółmi skręciliśmy w jedną z uliczek. Musieliśmy uciec z tego miasta. Tamta grupa goniła nas. Słyszałem pojedyncze wystrzały i okrzyki pełne złości. W moim ciele działo się coś dziwnego. Czułem zarówno wielki strach, ale też adrenalinę, która pozwalała mi biec. Obiegliśmy jeden z sklepów z pamiątkami z planami dostania się do baru i obrony tam. Szliśmy wzdłuż płotu przy krzakach, gdy usłyszeliśmy kolejny strzał, tym razem, z czegoś grubszego:
— Co to kurwa było!? – zapytał Cinek, oddychając głęboko.
                Kiciuś próbował coś odpowiedzieć, ale gdy kolejny pocisk trafił parę centymetrów od jego głowy, w płot, zamilkł i zaczął biec. Widzieliśmy już tyle drzwi prowadzące do baru, pełniące funkcje wejścia dla personelu. Mogliśmy próbować wracać do auta, ale napastnicy strzelali właśnie z tamtej strony. Dobiegłem do drzwi pierwszy i pociągnąłem za klamkę. Dzięki bogu nie były zamknięte. Wpuściłem moich towarzyszy i sam ruszyłem za nimi w głąb budynku. Było tu bardzo ciemno przez co nie widzieliśmy praktycznie nic. Szedłem z wyciągniętą bronią, korytarzami, które rozgałęziały się do różnych pomieszczeń służbowych, próbując znaleźć salę główną, gdzie przyjmowano gości. Cinek w tym czasie zamknął drzwi, którymi weszliśmy i ruszył tuż za mną. Kiciuś podążał ramię w ramię ze mną. Dotarliśmy do dużych drzwi, które musiały prowadzić do interesującej nas części baru.
                Musieliśmy się spieszyć, bo prawdopodobnie nasi prześladowcy za chwilę zorientują się gdzie weszliśmy, a wtedy może już być za późno. Biorąc głęboki oddech popchnąłem jedno z skrzydeł drzwi i wszedłem do pomieszczenia, które, ku mojemu zdziwieniu, nie było ciemne. Sale oświetlało parę lamp a ludzie siedzący tam mierzyli do nas z broni. Było ich co najmniej sześciu. Usłyszałem głośne przeładowanie świadczące o tym, że ktoś stoi za nami. Usłyszałem tylko:

— Rzućcie broń bandyci! – i poczułem lufę wbijającą mi się miedzy łopatki.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Rozdział 18: Umowa

W tym rozdziale zobaczymy jak przebiegną negocjacje pomiędzy Łapą, a Bobrem i jak ostatecznie rozwinie się ich spór. Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym.

------------------------------------------------------

Rozdział 18: Umowa


                Patrzyłem na dwie zakrwawione twarze i nie wiedziałem co o tym myśleć. Do głowy przychodziło mi tysiące pytań i nie wiedziałem, które warto zadać. W końcu wyszeptałem :
— Jak?
— Widzę, że moja oferta cię zainteresowała. Najpierw ci opowiem, jak te dwa piękne okazy wpadły w moje ręce. Ten z ciemniejszą karnacją na lewo – dotknęła czubkiem buta głowy Alexa – wpadł na moich ludzi na drodze wylotowej z tej wioski. Tak się zesrał jak nas zobaczył, że wpadł w poślizg i rozbił auto o barierkę. Zabił tam jednego z moich ludzi, ale my też zabiliśmy jednego z jego ludzi i go postrzeliliśmy. Musze przyznać, że uciekał długo i kiedy w końcu go dogoniliśmy, zadałam mu szybką śmierć. Słyszałam, że to był twój wróg, więc myślę, że wyświadczyłam ci przysługę, nie musisz dziękować – tu uśmiechnęła się bezczelnie i poprawiając drugą głowę, zaczęła opowiadać – Ten z kolei wsiadł do mojego wozu, kiedy zaatakowałam twój obóz Bobru. Wyobraź sobie, że idiota myślał, że jesteśmy ludźmi tego obok! Niesamowicie się zdziwił, kiedy pokazałam mu tą głowę. Nie próbował nawet unikać ciosu – widząc odrazę na mojej twarzy dodała – Spokojnie, przecież nie są twoimi ludźmi. Wiem, że nie podoba ci się mój styl działania, ale taka już jestem. Teraz przejdźmy do mojej oferty i wiadomości, no chyba, że masz jakieś pytania.
                Pokręciłem przecząco głową, nie mogąc zbytnio wydobyć głosu z ściśniętego gardła, więc pozwoliłem jej mówić:
Doskonale. Nie wiem czy wiesz, ale moi ludzie gnieżdżą się teraz w lasach pomiędzy Grabówką a Królowym Mostem, tam mam obóz i widzę różne ciekawe rzeczy. Nie jest tam jednak bezpiecznie. Ostatnio podczas jednego z zwiadów mój człowiek zobaczył ogromną hordę zombie idącą z Białegostoku na wschód, czyli w naszym kierunku. Jeżeli zostanę w tym lesie to zginę. Nie umiał zliczyć ile martwych wyszło z miasta, ale widocznie skończyło się im tam żarcie, więc szukają więcej. Wiem, że idzie zima i prawdopodobnie to ich mocno spowolni, lecz pierwszy śnieg może spaść jutro a może spaść za miesiąc. Trupy poruszają się teraz w miarę szybko i są dosyć niebezpieczne, więc tutaj pojawia się moja oferta. Wiem, że nie oddasz mi całego obozu, jesteś upartym dupkiem, ale jeżeli nie cały obóz to chociaż pozwól moim ludziom zająć parę domów obok, za waszym ogrodzeniem. Stworzymy dwa obozy obok siebie, nie będziemy sobie przeszkadzać, nie będziemy się zabijać. Będziemy tylko się bronić nawzajem. Jeżeli ktoś z moich ludzi nawali, natychmiast opuścimy to miejsce. Dodatkowo, jeżeli zima minie, będziemy mogli wrócić do lasu. Co ty na to? – zapytała.
                Jej oferta mnie zdziwiła. Czy tak szalona kobieta jest w stanie wytrzymać bez konfliktów dwa czy trzy miesiące? Czy moi ludzie się na to zgodzą? W sumie wiązały się z tym pewne korzyści, więcej osób do obrony obozów. Skąd jednak mogłem wiedzieć, czy nie zaatakuje nas pewnej nocy i nie wybije. Musiałem ją spytać:
— Jeżeli się zgodzę, skąd mogę mieć pewność, że pewnego wieczora nie zaatakujecie nas, bo znudzi się wam ten cały spokój?
— Nie rozśmieszaj mnie, jeżeli bym chciała przejąć ten obóz siłą to bym to zrobiła. Zapewne nie bez strat, ale jednak. Mam w lesie dziesięciu ludzi. Wszyscy jesteśmy w pełni uzbrojeni, a w dodatku większość z nas ma kamizelki kuloodporne. Chcę załatwić to pokojowo, czy naprawdę chcesz, żeby przelała się krew? Gigant mówił, że jesteś roztropnym człowiekiem.
                Bo jestem, chciałem powiedzieć. Dlatego nie dopuszczam myśli o tym, że taka osoba ze swoimi ludźmi będzie tak blisko moich ludzi. Cóż innego jednak mogłem zrobić? Musiałem się na to zgodzić, żeby nie pozwolić na kolejny rozlew krwi. Chciałem jednak mieć jakieś zabezpieczenie, więc wpadłem na pewien pomysł:
— Możesz mi wymienić kogo masz w swojej ekipie?
Spojrzała na mnie podejrzliwie. Zarzuciła warkoczem na bok i zaczęła wymieniać:
— Nie licząc tych zdrajców, którzy trzymają teraz z tobą, jest siedmiu chłopców, ich imiona nie są ważne. Oprócz tego są trzy dziewczyny. Jakaś przypadkowa laska, moja przyjaciółka, oraz moja młodsza siostra.
Każdy obóz ma swoją nieznajomą, pomyślałem. Słysząc ostatnią wymienioną osobę uśmiechnąłem się.
— Jeżeli chcesz do nas dołączyć, Łapo, mój warunek jest następujący, twoja przyjaciółka lub siostra idą do mojego obozu jako zakładnicy. Tylko wtedy będę miał pewność, że nie zrobisz czegoś głupiego – już widziałem, że chcę wtrącić jakąś uwagę, więc natychmiast jej przerwałem – nawet nie próbuj nic mówić. Zakładnik będzie traktowany jak osoba z mojego obozu i na pewno nie zrobię nic głupiego. Zresztą jak mówił Gigant, jestem roztropnym człowiekiem. Poza tym, jeżeli zabudujecie okoliczne domki to będziesz mogła w każdej chwili ją odwiedzać. Jeżeli coś jej się stanie to ja opuszczę obóz, więc sama widzisz, że poświęcę wiele, jeśli będzie trzeba.
Te ostatnie słowa musiały na nią zadziałać bo uśmiechnęła się. Pomysł jej się spodobał. Uścisnęliśmy sobie dłonie i już miałem wychodzić, kiedy zawołała:
— Nie zapomniałeś czegoś przystojniaku? – odwróciłem się a ona rzuciła, zapakowane w worki, głowy do mnie. Złapałem je:
— Powieś sobie nad kominkiem, tylko nie pokazuj mojej siostrze, jak już zamieszka pośród was. To delikatna dziewczyna.
                Zaśmiałem się słysząc to i pokuśtykałem w dół. Kiedy wyszedłem na dwór poczułem ulgę. Zawarłem z Łapą korzystną umowę i dodatkowo wiedziałem, że Alex i Robert nie żyją. Dowód na to ciążył mi na plecach. Teraz pozostało tylko zobaczyć jak na ten układ zareagują moi ludzie. Parę minut później byłem już w obozie. Gigant wpuścił mnie do środka, a ja zawołałem wszystkich do domu Kiciusia, aby przedstawić im warunki umowy z Łapą. Kiedy do kuchni weszła ostatnia osoba, przedstawiłem im przebieg całej rozmowy. Nikt poza Gigantem nie wiedział, że w ogóle opuszczałem obóz, więc parę osób zareagowało krzykiem, byłem jednak gotów wysłuchać każdego. Zaczął Kiciuś:
— Mówisz tak serio? Chcesz, żeby ta psycholka zamieszkała tuż obok nas? To ona okaleczyła Eryka, a jej człowiek go dobił i też ma bezkarnie wegetować parę metrów od naszego domu?
O sprawie Daliona prawie zapomniałem. W końcu był on teraz w obozie Łapy. Będę musiał z nią o tym porozmawiać. Gdy Kiciuś skończył gadać, do rozmowy włączyła się Miczi:
— A co jeżeli ta cała Łapa pewnej nocy zakradnie się tu, zabierze siostrę czy kogo tam i nas zabije?
— Albo jeżeli w jej grupie jest Alex albo Robert? W końcu ten drugi zniknął z obozu, kiedy ona zaatakowała, zabijając wcześniej Bartka. Naprawdę myślisz, że będziemy mogli tak żyć? – dołączył do rozmowy Sołtys.
— No i kurwa doły nie są skończone – dodał,  krótko i rzeczowo, Cinek.
                Wtedy właśnie podniosłem dwa worki, o których zawartość, pytano mnie już parę razy. Wytoczyłem na stół dwie głowy i obserwowałem twarze moich towarzyszy. Marcin otworzył szerzej oczy. Sołtys oraz Jola odwrócili wzrok. Gigant, Kiciuś, Szpieg i Miczi nie pokazywali na swoich twarzach żadnych emocji. Nieznajoma i Natalia otworzyły szeroko buzie. Damian zaklął cicho. Widząc to od razu wytłumaczyłem:
— To jest jej cena. Za krew, którą przelaliśmy. Wiem, że nic nie zmieni tego co się stało, jednak po zawarciu sojuszu z nią i upewnieniu się, że Alex i Robert nie żyją, nie ma innych ocalałych, którzy nam w chwili obecnej zagrażają. Nie myślcie, że wybaczyłem jej winy, jednak ten sojusz może nam pomóc przetrwać zimę. Zombie mogą być wolniejsze, ale tak właściwie nie wiemy jak się zachowają jak nadejdzie śnieg. Jeżeli dojdą w okolicę Królowego Mostu, a zapowiada się, że tak się stanie, to potrzebujemy każdej pary rąk do obrony tego miejsca. Pamiętajcie też o tym, żeby nie ufać tym ludziom zbytnio, nie bądźcie wobec nich chamscy i pod żadnym pozorem nie wszczynajcie bójek ani kłótni. Oni będą mieszkać kawałek od nas, a my nie będziemy im przeszkadzać. Zapasy mają swoje, więc wszystko co nam pozostało do zrobienia to przeczekać zimę. Jakieś pytania?
                Nie mieli pytań. Wszyscy rozeszli się do swoich domów lub na warty. Dzisiaj bram pilnował Gigant, Cinek, Miczi oraz Natalia. Nie mając nic innego do roboty, poszedłem spać. Wyjątkowo obudziłem się dosyć wcześniej, słysząc na dworze samochody. Przyjechali. Ubrałem się i kazałem reszcie wstać. Łapa miała zająć trzy domki na wschód od nas. Będziemy teraz sąsiadami.
                 Całą grupą wyszliśmy im na przywitanie. Na przedzie grupy stałem ja i obserwowałem jak dwa samochody podjeżdżają na polną dróżkę. Zatrzymały się przed nami i zaczęły z nich wysiadać różne osoby. Zauważyłem Łapę, Daliona oraz wcześniej wspomnianą siostrę przywódczyni. Była młodą dziewczyną, młodsza ode mnie o jakieś dwa lata. Wyglądała jak miniaturowa wersja Łapy, również miała długie, czarne włosy oraz była ubrana w czarny strój, a jej cera przypominała mleko. Oprócz tego zauważyłem „chłopców” Łapy. Było ich rzeczywiście sześciu, nie licząc Daliona. Wszystkich mógłbym wrzucić do przedziału wiekowego piętnastu-dwudziestu pięciu lat. Wychodzili z pojazdów z pakunkami i nieśli je w okolicę swojego przyszłego obozu. Łapa wraz z siostrą podeszły do mnie. Starsza wyciągnęła do mnie dłoń na gest przywitania. Uścisnąłem ją. Na jej twarzy malował się uśmiech:
— To jest moja siostra. Nazywa się Monika, mam nadzieję, że będziesz ją traktował dobrze, co Bobru? – zapytała.
— O ile nic się nie stanie moim ludziom, twoja siostra będzie traktowana z należytym szacunkiem Łapo – powiedziałem.
Łapa popchnęła delikatnie siostrę w kierunku mojej grupy:
— Nie zawiedź mnie młoda i zachowuj się dobrze – powiedziała, odwracając się plecami i zmierzając w stronę samochodów.
                Obserwowałem nowych sąsiadów jeszcze przez chwilę, po czym odwróciłem się i kazałem moim ludziom brać się do roboty przy kopaniu dołów.  Od rana praktycznie nie czułem bólu w nodze, więc po oprowadzeniu młodej, planowałem dołączyć do pracy. Wraz z Gigantem zastanawiałem się gdzie moglibyśmy umieścić Monikę. W końcu ustaliliśmy, że zamieszka w domu Kiciusia, żebym mógł ją mieć na oku.  W końcu zwolniło się jedno z łóżek, po tym jak Robert zabił Goku. Zostawiliśmy dziewczynę, wołając Nieznajomą, żeby się nią zajęła. Potem ruszyliśmy do pracy. Kopaliśmy znowu cały dzień, obserwując budowę ogrodzenia, przez ludzi Łapy. Pracowali szybko i sprawnie, teraz jej słowa, kiedy mówiła, że zdobyłaby ten obóz, nabierały sensu. Wszyscy słuchali się jej, nie wiadomo czy przez jej urodę, strach przed nią, czy oba naraz. Obserwowałem szczególnie jednego chłopaka, który wlepiał w nią oczy. Widać było, że coś do niej czuje. Byłem ciekaw jak wyglądają relacje w jej obozie. Nie miałem jednak czasu dłużej się przyglądać, bo przede mną było jeszcze mnóstwo pracy.
                Popołudnie przerodziło się w wieczór i kiedy zrobiło się naprawdę zimno, wszyscy pochowali się do domów. Siedzieliśmy akurat przy kolacji, rozmawiając z Moniką:
— Opowiesz nam coś o sobie? – zapytałem.
— Nie bój się mała, no dawaj  — dodał Cinek.
Widać było, że Monika albo nie wdała się w siostrę, albo to dobrze ukrywała.
— Ekhm… właściwie to nie wiem co powiedzieć. Cieszę się, że pogodziłeś się z moją siostrą. Wiele wieczorów spędziła myśląc tylko o tym co z tobą zrobić. A ty okazałeś się spokojnym człowiekiem. Dziękuje… — powiedziała. Brzmiała dosyć nieśmiało. Opowiedzieliśmy jej trochę o sobie, kiedy nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Podszedłem i zobaczyłem w drzwiach Łapę:
— Witaj kochasiu, nie przeszkodzę wam, jak spotkam się z siostrą? – zapytała, wchodząc bez pytania.
— Jasne… — odpowiedziałem, zamykając za nią drzwi.
                Momentalnie w kuchni zrobiło się cicho. Cinek i Kiciuś jedli, a Natalia z Nieznajomą przyglądały się Łapie. Jak zwykle była ubrana w czerń, chociaż teraz wydawała się być bardziej „swojska”. Usiadłem na krześle i pozwoliłem jej porozmawiać z siostrą. Łapa zadawała standardowe pytanie, typu „Jak się tutaj czujesz”, lub „Jak cię traktują?”.  Siedziała u nas dobre dziesięć minut, kiedy w końcu zadowolona wyszła.  Skończyliśmy kolacje i poszliśmy spać.  Jutro musieliśmy skończyć kopanie dołów, bo z tego co mówił Sołtys, śnieg może się pojawić lada chwila.

                Położyłem się spać, upewniając się wcześniej, że Monice jest wygodnie. W końcu zasnąłem. Śniła mi się, że całowałem się z Łapą. Sen był na tyle intensywny, że obudziłem się. Robiło się powoli jasno, musiała być szósta nad ranem. Nie mogłem jednak już zasnąć, bo w głowie pojawiała mi się tylko jedna myśl, a konkretnie taka, że zacząłem ją lubić.

czwartek, 10 kwietnia 2014

Rozdział 17: Pogorzelisko

Mocna końcówka i rozdział skupiający się na relacjach po ataku na obóz z poprzedniego rozdziału. Według mnie ciekawa sprawa, ale czy spodoba się wam? Po przeczytaniu nie zapominajcie o komentarzu oraz rozesłaniu bloga znajomym :>

-----------------------------------------------------------------

Rozdział 17: Pogorzelisko


                Kolejne zdarzenia, pamiętam jak przez mgłę. Krzyki, płacz i fale bólu, rozchodzące się po nodze. Nie wiedziałem co się dzieje. Ktoś mnie podnosił i prowadził w stronę domu. Inna osoba wołała coś do mnie, a ja nie słyszałem nic. Pomogli mi wejść po schodach i położyli na łóżko. Następnie odleciałem. Film mi się urwał.
                Obudziłem się cały obolały. Rana na nodze piekła potwornie, ale widać było, że ktoś ją oczyścił i zabandażował. Leżałem na łóżku, na którym jeszcze niedawno odpoczywał Kiciuś, po tym jak został postrzelony w ramię. Teraz dopiero zauważyłem, że siedzi przy mnie Gigant. Nie wyglądał na wesołego, zastanawiałem się co takiego miał mi do powiedzenia. Dałem mu znak, że wstałem i jestem gotów do rozmowy:
—Ile spałem? – zapytałem.
­— Jest wieczór, czyli jakieś dwadzieścia cztery godziny – odpowiedział.
— Jak duże mamy straty? – bałem się odpowiedzi na to pytanie.
Oprócz Gokujina i Piotra nikt nie zginął. Szpieg dostał, dlatego go nie ma teraz tutaj. Musimy poważnie porozmawiać – jego głos miał w sobie, coś przerażającego.
— Chodzi o Daliona? Uciekł? I co z bramą?
— Naprawą bramy zajmuje się Cinek i Sołtys. Daliona zabrała Łapa. Ale to nie wszystko. Robert zniknął. Nie znaleźliśmy jego ciała, więc podejrzewamy, że zwiał. Pamiętasz jak nas przywitał, jak pierwszy raz przyszliśmy do obozu?  Mierzył do nas bronią.  Prawdopodobnie wykorzystał okazję i pobiegł szukać Alexa.
— Czyli to on był zdrajcą – zrozumiałem w końcu.
Nastała cisza. Gigant patrzył w moje oczy:
— Robert nie był jedynym zdrajcą. Muszę ci coś powiedzieć. Ja i Szpieg byliśmy ludźmi Łapy.
                Nie mogłem uwierzyć w jego słowa. Przez chwilę wydawało mi się, że to sen i obudzę się a na dole będzie na mnie czekał Goku. Nie śniłem jednak. Słowa Karola uderzyły we mnie, niczym rozpędzony samochód. Nie wiedziałem co powiedzieć. Jedyne co mi przyszło do głowy to:
— Jak to?
— Wiedz, że cokolwiek zadecydujesz, zaakceptuje to. Jeżeli każesz nam wynieść się z obozu to stąd wyjdziemy natychmiast. Chcę jednak mieć szansę na wytłumaczenie się. Mogę? – zapytał. Nigdy nie brzmiał tak poważnie. Zawsze wesoły i pełen energii, teraz brzmiał jakby chorował. Nie przychodziło mi nic do głowy. Po prostu milczałem. W końcu kiwnąłem delikatnie głową, na znak, że go wysłucham:
— Zacznijmy od początku. Pamiętasz jak opowiadałem ci w młynie, że biegliśmy z Szpiegiem przez las i po drodze spotkaliśmy Alexa i jego ludzi, którzy do nas strzelali? To była prawda. Jednak nie wiesz, że wtedy uciekaliśmy też od Łapy. Ona jest porywczą dziewczyną, z wielkimi ambicjami. Zaczęła zbierać ludzi, którzy trzymali się jej ze względu na świetne zdolności dowódcze i ładną buzię. Nie podobało mi się jednak z jaką łatwością zabija ludzi. Mieliśmy dość i uciekliśmy. Już wtedy nie wiązało, nas z nią, nic. Z początku jak spotkałem ciebie, Miczi oraz Kamila i pomogliśmy wam odbić obóz z rąk Alexa to pomyślałem, że moglibyśmy znowu wrócić do Łapy, pomagając jej wybić i przegonić was. Kiedy jednak zostałem w twoim obozie parę dni, zobaczyłem, że jesteście wspaniałymi ludźmi. Osądzacie uczciwie, walczycie z wszystkich sił i szanujecie się nawzajem. Parę dni temu, ustaliliśmy, że zrobimy wszystko, żeby zostać w tym obozie i pomagać wam. Wtedy na moście pojawiła się Łapa ze swoimi ludźmi. Akcja przyspieszyła i wczoraj zaatakowała na obóz aby odbić Daliona. Wiem, że możesz mi już kompletnie nie ufać, ale wiedz, że tak naprawdę ona nie jest złą osobą. Dba o swoich ludzi, tak samo, jak ty dbasz o swoich. Co do słów Daliona, który mówił o zdrajcach, to spotkaliśmy go. Kiedy konający biegł przez las. Wtedy pomogliśmy mu wraz z Łapą. Było to w dzień, w którym uciekliśmy od niej. Dlatego kojarzył nas i przestrzegał ciebie przed nami – tutaj zrobił pauzę, żeby wziąć głębszy oddech i ponownie spojrzał na mnie – Bobru. Jeżeli chcesz to odejdziemy z tego obozu. Jeżeli jednak nam ufasz, błagam, pozwól nam zostać.
                Słowa, które wypowiedział wstrząsnęły mną i nie wiedziałem co o tym myśleć. Byłem zbyt wyczerpany na takie rozmowy. Starałem się dobrze osądzić Giganta, wiedziałem ile razy dowiódł swojego zaufania. Nie mogłem jednak myśleć o tym, że przez tyle czasu mnie okłamywał. W końcu wpadłem na pewien pomysł. Był on tak szalony, a zarazem ciekawy, że mógł się udać:
— Chcę żebyś odszedł – powiedziałem, widząc na jego twarzy smutek, dodałem szybko – Musisz przyprowadzić tu Łapę. Chcę z nią porozmawiać. Może być gdzieś poza obozem, powiedz jej, że mam pewną propozycję. Przyjdę nieuzbrojony. Przekaż jej, że proszą ją o to samo.
Na twarzy Giganta malowało się zdziwienie. Nie pytał jednak o nic. Wstał i wyszedł. Ja nie miałem siły się ruszać, więc położyłem się na bok i ponownie zasnąłem. Śniła mi się walka i śmierć Gokujina. Obudzono mnie dopiero rano, żebym coś zjadł. Jola zmieniła mi opatrunek i próbowałem wstać. Całe szczęście noga nie była mocno ranna. Strzał przeszedł na wylot w okolicach piszczela. Nie dotknął kości, lecz boleśnie przeszył mięsień. Mogłem jednak chodzić, chociaż szybko musiałem sobie znaleźć jakiś kij do podpierania się. W tym pomógł mi Sołtys, który miał w domu kule. Do podpierania wystarczyła mi jedna.
                 Kuśtykając wyszedłem na dwór, żeby zobaczyć jak się mają pracę odbudową bramy. Na ganku siedziała Nieznajoma, otoczona broniami. Czyściła je dokładnie i liczyła amunicje. Ominąłem ją, witając się skinieniem głowy. Całe szczęście, Sołtys wpadł na dobry pomysł i zamiast odbudowywać bramę, postawili z Cinkiem w to miejsce ogrodzenie. Tym samym, mieliśmy teraz o jedno wyjście mnie, lecz nie przeszkadzało to mi. Nigdzie nie widziałem Szpiega ani Giganta. Widocznie posłuchali mnie i poszli szukać Łapy.
                 Zauważyłem trzy groby, pod drzewami, przy płocie. Jeden należał do Eryka, drugi do Gokujina a trzeci do pana Piotra. Poczułem smutek. Zginęli bohaterską śmiercią, broniąc obozu. Wiedziałem, że rozmowa z Łapą, będzie ciężka.  Miałem jednak plan, który musiałem jej przedstawić. Nie mogłem pozwolić, żeby nadal mordowała moich ludzi.
                 Wróciłem do domu i zjadłem coś, rozmawiając z Natalią, Kiciusiem i Nieznajomą. Wszyscy byli smutni po stracie, jaka nas spotkała, jednak pokrzepiała mnie myśl, że mimo tak gwałtowanego ataku jakoś się to ułożyło. Po śniadaniu każdy zajął się sobą. Na dworze było dzisiaj wyjątkowo zimno, mogłem się założyć, że temperatura spadła poniżej zera. W sumie nie miałem nic innego do roboty, niż leżeć i myśleć.
                 W obozie zostało teraz dziewięć osób. Musieliśmy wymyślić coś na czas nadchodzącej zimy. Drewna na opał, jak to na wsi, było sporo, przy domku Sołtysa stała cała szopa, wypchana pociętymi szczapami. Gorzej było z pilnowaniem obozu. Strażnicy wracali zmarznięci i wiedziałem, że, jak będzie jeszcze zimniej to w końcu rozchorują się na dobre. Kiedy odwiedził mnie Sołtys, zaczęło już powoli zmierzchać. Gigant i Szpieg wciąż się nie pojawiali. Zastanawiałem się, czy nie uciekli po prostu, tak jak wcześniej zrobili to uciekając z obozu Łapy. Była też szansa, że Łapa ukarała ich za ucieczkę i nie chciała słyszeć o rozmowie ze mną. Jej postać interesowała mnie i budziła strach. To przez nią zginął Eryk, Goku oraz Piotr.
                Odpychając te myśli, przywitałem się z Sołtysem i wskazałem mu krzesło:
— Usiądź tutaj.
— Przyszedłem z tobą porozmawiać. Jak się czujesz? – zapytał z słyszalną troską w głosie.
— Lepiej. Noga boli, ale jakoś się trzymam. O czym chciałeś porozmawiać? – zapytałem.
— Wiem, że ostatni wieczór był bardzo ciężki i rozumiem, że jesteś zmęczony i zły, ale muszę cię uświadomić o jednej rzeczy. Bartka nie zabił żaden z ludzi tej kobiety. Postrzelił go Robert, a wtedy od tyłu wpadły zombie. Był on moim człowiekiem i dlatego chcę cię przeprosić. Powinienem wcześniej coś z nim zrobić. Już od początku nie był przychylnie nastawiony i jeszcze za czasów, kiedy w obozie był Alex, aż za bardzo się go trzymał.
                A więc to wina Roberta. Kolejny zdrajca. Zabił mojego przyjaciela.  Myślałem z początku, że to Dalion był sprawcą śmierci Goku. Milczałem, czekając na to, co starzec jeszcze ma do powiedzenia:
— Po rozmowie z tobą, Gigant wraz z Szpiegiem opuścili obóz, podejrzewam dlaczego i zdaję sobie sprawę, że nie masz ochoty o tym mówić, więc pomińmy ten temat. Przyszedłem tutaj, dlatego, że to ty jesteś najważniejszą osobą w tym obozie i ty starasz się trzymać wszystko w porządku, aby porozmawiać o ogrodzeniu. Jak wiesz, nadchodzą zimne dni. Nie wiemy jak to wpłynie na zachowanie zombie, ale wiemy za to, że nikt nie wytrzyma paru godzin, siedząc przy bramach i pilnując granic. Mam pewien pomysł co do tego, co powinniśmy zrobić i o ile nie wymyśliłeś jeszcze nic innego z chęcią ci go przedstawię – powiedział, jak zwykle poważnie.
— W sumie przyznam, że nie myślałem jeszcze o tym. Jeżeli masz jakiś pomysł z chęcią go wysłucham.
— Według mnie powinniśmy okopać obóz. Mam na myśli coś na wzór fosy. Zostawilibyśmy tylko ziemię przy wyjazdach, aby móc po ludzku wyjść i wyjechać stąd autami w razie niebezpieczeństwa. Wiem, że kopanie zajęłoby kilka dni, ale jest nas wielu, mamy łopat pod dostatkiem i myślę, że przed pierwszym śniegiem, bylibyśmy w stanie zakończyć kopanie. Dodatkowo, umocnilibyśmy bramy i dzięki temu nikt ani nic nie byłoby w stanie wejść do obozu bez drabiny lub zaalarmowania nas. Co myślisz?
                Pomysł był dobry. Czasochłonny, ale skuteczny. Powiedziałem Sołtysowi, żeby zorganizował do jutra wszystkich chętnych do pracy i z rana zaczniemy. Następnie pożegnałem go i patrzyłem jak opuszcza dom. Wstałem z posłania i chwytając za kule pokuśtykałem do kuchni. Nie było tam na razie nikogo, wszyscy zajmowali się czymś na dworze, lub w innych domach. Siedziałem tak, a czas leciał, jak szalony. W końcu, kiedy wszyscy siedzieliśmy, jedząc kolacje, usłyszałem pukanie do drzwi.
                Odwróciliśmy się jak na zawołanie i zobaczyliśmy wchodzącego do kuchni Giganta. Ucieszył mnie jego widok. Wiedziałem, że ma mi coś ważnego do powiedzenia, więc przepraszając na chwilę Natalie oraz Nieznajomą, opuściłem pokój. Zobaczyłem, że Karol jest cały zasapany i spocony. Musiał biec od dłuższego czasu. Usiadłem i wskazałem mu krzesło, na którym on zasiadł. W końcu gdy odzyskał oddech, zaczął mówić:
— Wszystko ustalone. Spotkanie ma się odbyć w młynie, jutro wieczorem. Z tego co mówiła, prosiła, żebyś nie brał broni, ona też zapewniła, że nic nie weźmie.
— Żadnych broni? Mam nadzieję, że jest słowna i dotrzyma umowy. – stwierdziłem zdenerwowany.
—Widziałem, że zależy jej na twoim przybyciu, powiedziała, że zauważyła coś, ale nie powie co dopóki się z tobą nie zobaczy – wytłumaczył.
— Jak przebiegła droga? Nie było cię dosyć, długo. Napotkałeś jakieś… problemy?
— Nie chciałbym o tym mówić. Ważne, że wróciliśmy w jednym kawałku. Zgodzisz się na jej warunki?
— Mam jakiś wybór? – mruknąłem, wstając i wychodząc z pokoju.
                Byłem zagubiony. Czy mądrze było iść na spotkanie z tak niebezpieczną osobą, bez żadnego zabezpieczenia? Co prawda młyn był niecałe pół kilometra od Obozu, ale wciąż znajdował się wystarczająco daleko, żeby być dosyć niebezpiecznym miejscem na spotkanie. Musiałem dobrze zaplanować  co jej powiem. Jedna pomyłka, mogłaby kosztować, ludzi z obozu, życie. Rezygnując z dłuższego siedzenia, poszedłem spać. Kiedy wstałem, wszyscy byli już na nogach pomimo wczesnej godziny. Widziałem jak Gigant, Szpieg, Cinek, Kiciuś oraz Damian pracują łopatami, a Sołtys pomaga im, sprawdzając głębokość dołów. Praca nie szła szybko, lecz już po paru godzinach było widać efekty. Jedna z stron obozu była okopana. Doły nie były głębokie, sięgały ledwo metr pod ziemię, ale dzięki nim ogrodzenie teoretycznie było o metr wyższe. Kopiący skupili się na szerokości, która wynosiła dobre dwa metry. Dzięki temu, było pewne, że nikt nie będzie próbował stawiać drabiny aby przejść po niej, niczym po moście. To musiałaby być naprawdę długa drabina.
                 Zadowolony z owoców pracy moich przyjaciół, szykowałem się na wieczór. Nie zamierzałem nikomu powiedzieć o mojej wycieczce do młyna. Wystarczało, że Gigant wie. Kolejne godziny spędziłem na odpoczywaniu i zmianie opatrunku. Jola znała się na rzeczy, bo rana goiła się w zawrotnym tempie i właściwie nie czułem już bólu. Mimo tego wciąż podpierałem się kulą. Wiedziałem, że to może dać mi przewagę, w końcu jak ktoś widzi człowieka ledwo kuśtykającego i podpartego tego typu przedmiotem, nie spodziewa się, żeby ta osoba potrafiła szybko uciekać. Noga była jednak już w tak dobrym stanie, że mogłem truchtać, a przy większym wysiłku nawet podbiec spory kawałek.
                 Gdy nastał wieczór wyszedłem przed dom, prosto do bramy przy której siedział Gigant. Jedna trzecia obozu była już okopana i wychodząc przez bramę ucieszyłem się na myśl o tym, jak szybko i sprawnie pracują moi ludzie. Powinniśmy spokojnie zdążyć przygotować obóz na zimę.  Wychodząc poczułem zimny wiatr we włosach i niedużym zaroście na brodzie, zupełnie jakby sama natura nie chciała, żebym tam szedł. Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem powoli. Miałem za pasem schowany nóż. Łapa powinna zrozumieć to, że ktoś w moim stanie potrzebował jakiejkolwiek obrony przed zombie.
                 Będąc w połowie drogi zastanawiałem się nad wszystkim co mnie spotkało od wybuchu apokalipsy i o decyzjach, które podjąłem. Olałem rodzinę i wybrałem przyjaciół. Czy był to dobry wybór? Spowodował na pewno sporo śmierci, ale nie żałowałem.  Wiedziałem, że walczę o swoje, robię swoje i mam swoje.
                 Doszedłem w końcu do młyna, który wyglądał tak samo ponuro jak parę tygodniu temu, kiedy zakradałem się tutaj wraz z Miczi i Kamilem. Przed wejściem stało auto, dokładnie to samo, które rozbiło północną bramę. Spojrzałem na wgniecioną maskę oraz urwany zderzak.  Biorąc ponownie głęboki oddech otworzyłem drzwi. Skrzypnięcie na pewno zawiadomiło Łapę o tym, że przybyłem. Widziałem światło dochodzące z piętra budynku. Spojrzałem za siebie, zastanawiając się jak potoczy się ta rozmowa. Wszedłem powoli po schodach, pamiętając o tym, żeby nie pokazywać jak sprawna jest moja noga.
                 Czekała już na mnie. Siedziała na skrzynce a obok niej na półce stała lampa. Oświetlała ją w pełnej okazałości. Kruczoczarne włosy związane w długi warkocz, bystre, niebieskie oczy, które zdawały się przenikać mnie na wylot oraz delikatnie zarysowany podbródek.  Wyglądała równie pięknie co niebezpiecznie. Tak samo jak parę wieczorów wcześniej miała na sobie ciemny strój. Teraz mogłem mu się przyjrzeć z bliska i robił wrażenie. Gdy płomień w lampie migał przez podmuchy wiatru w nieszczelnym  budynku wydawała się znikać i pojawiać. Gdyby nie było tu źródła światła, prawdopodobnie widziałbym tylko zarys jej sylwetki, która była smukła z widocznymi krągłościami zaznaczonymi materiałem na ciele. Nie widziałem, żeby pod ręką miała broń, ale za to przy skrzynce, na której siedziała, stały dwa brązowe worki. Zastanawiałem się co w nich było. Nie zadając jednak zbędnych pytań, usiadłem naprzeciwko niej, na jednej z wolnych skrzynek.
                 Oparłem kule o ścianę i podałem jej rękę. Uścisnęła ją i poczułem w jej delikatnych dłoniach sporą siłę, nie pasującą do ledwo co starszej ode mnie, dziewczyny. Przy przywitaniu usłyszałem po raz pierwszy jej głos:
— Nie mów, że tak witasz się z każdą kobieta, którą spotkasz, przyjacielu.
Zaczęła od dowcipu i nazwała mnie przyjacielem. Czegoś ode mnie chciała, teraz byłem tego pewien.
— Witam się tak z każdą kobietą, która zabijanie traktuje jako dyscyplinę sportu – skontrowałem.
Roześmiała się.
— Widzę, że wielki wódz obozu, na którym mi zależy jest również świetnym towarzyszem do rozmowy. Rozumiesz, nienawidzę ludzi, którzy nie umieją wyłapać sarkazmu. To się ceni. Gdzie moje maniery, mów mi Łapa, ale to już chyba wiesz, nasz duży kolega pewnie opowiedział ci o mnie – mówiąc te słowa uśmiechnęła się, pokazując rządek równych, białych zębów – Jak mam nazywać ciebie? Wypadałoby, żeby mój rozmówca się przedstawił, och jakże niezręcznie bym się czuła nazywając cię „wodzem obozu” przez całą rozmowę.
— Jestem Bobru – powiedziałem krótko. Nie chciałem, żeby znała mojego imienia, skoro sama przedstawiała się ksywką.
— Uroczo. Wiesz dlaczego się tu spotkaliśmy prawda? Och tak, jesteś mądrym chłopcem. Zabiłam paru twoich ludzi, ty zabiłeś kilku moich. A ja musze ci powiedzieć o czymś ważnym, więc zanim zwyzywasz mnie od morderczyń i tym podobne wysłuchaj mnie dobrze? – zapytała, sięgając do worków leżących obok niej.
— Nie jest ok. Osoby, które zabiłaś była dla mnie ważne i wątpię, żeby twoja oferta, lub to co masz w tych workach zmieniły moje zdanie. Wysłucham cię jednak bo jestem ciekaw, czego ode mnie chcę słynna Łapa.
Roześmiała się ponownie. Rozsznurowała oba worki i wytoczyła ich zawartość na podłogę. Nie mogłem uwierzyć w to co widzę. Moja twarz musiała to pokazać, ponieważ Łapa od razu odezwała się:
— Jesteś pewien? Może jednak nie będziesz miał o mnie takiego złego zdania, przyjacielu?

Przed moimi nogami leżały głowy Alexa oraz Roberta.