Hej,
w sumie prawie w ogóle nie wstawiam tutaj postów innych niż te zawierające po prostu rozdziały, ale pomyślałem, że dam znać, że żyje tym, którzy nie śledzą mnie na facebooku/youtube (swoją drogą fanpage gorąco polecam, bo często podrzucam tam dalsze informacje dot. pisania kolejnych tomów - https://www.facebook.com/MrBobru)
Jednak do rzeczy. Na chwilę obecną nie napisałem jeszcze nic z tego co planowałem, jednak właśnie od dzisiaj zaczynam. Przedstawię wam mniej więcej to, co jest w tym filmiku TUTAJ. Jeżeli ktoś woli wersję audio, to zdecydowanie polecam odsłuchać wszystko co mam do napisania tam. Jak tylko mi się uda napisać, dostaniecie Apokalipsę 4.5 - będzie to taki mały spin-off, którego głównym bohaterem będzie ojciec Łapy (znacie go z pierwszego tomu, w którym ginie). Tom będzie się skupiał głównie na relacji Łapy, Młodej i ich ojca, ale także na wielu innych rzeczach, które wytłumaczą niektóre zachowania, a przede wszystkim jakże ciekawą postać Łapy. Będzie się składał z 5 rozdziałów i zacznie się w tym samym czasie, kiedy to Bobru jest świadkiem początku Apokalipsy, czyli właściwie równie z Apokalipsą Tomem Pierwszym.
Co do piątego tomu wszystko mam już rozpisane i gotowe do tworzenia i mogę wam powiedzieć, że naprawdę sporo się będzie działo. Trochę więcej przetrwania, a mniej mieszkania za wygodnymi murami Ostoi. Więcej dzikości, walki o życie oraz dramatów. W końcu to już piąty tom i czas przyspieszać akcję. Nowe postacie, nowa główna lokacja, zmiana niektórych charakterów, a także wiele, wiele więcej.
Jeżeli chcecie usłyszeć bardziej szczegółowe streszczenia planów to zapraszam was na powyższy filmik, a póki co wiecie co najważniejsze i jedyne o co was mogę prosić, poza cierpliwością, to rozesłanie bloga znajomym i pomoc w promowaniu go :D
Trzymajcie się Kochani :)
niedziela, 27 grudnia 2015
Plany, Informacje
Etykiety:
apocalypse,
apokalipsa,
apokalipsa 2,
apokalipsa 3,
apokalipsa 4,
apokalipsa 4.5,
Apokalipsa 5,
Blog,
Bombu,
informacje,
plany,
zapowiedź
środa, 4 listopada 2015
Rozdział 25: Następny krok
Rozdział 25, ostatni w tym tomie. Składa się z dwóch perspektyw, zamiast standardowych trzech (brakuje perspektywy Irka), ale od razu mówię, że zabieg ten jest celowy. Motyw Irka będzie rozwijany później, tutaj jednak potrzebowałem mocy perspektyw Bobra i Olafa żeby wyjaśnić jak przebiegała ucieczka z Grudziądza i komu się udało, a komu nie. Rozdziały finałowe u mnie, zazwyczaj są dobre, ale jednak oficjalnymi szokującymi zawsze są te przedostatnie (21-23), dlatego zrozumcie taki, a nie inne rozwinięcie akcji. Zapraszam do czytania. Na Youtube na dniach powinien się pojawić materiał mówiący, co i jak z dalszymi przygodami i jakie mam plany.
POV:
Bobru - Rozdział 25 - Dzień 11 - 12
Irek - Dzień 11 - 12 - ???
Olaf - Dzień 11 - 12 - Okolice Grudziądza
--------------------------------------------
Rozdział 25 (Bobru, Olaf): Następny krok
BOBRU
Dotarliśmy
do wnętrza budynku. Panował ogólny chaos. Zombie i Zszyci omijali nas jednak
nie zatrzymując się nawet na chwilę. Słychać było strzały. Złomiarze, chociaż
zostali zaskoczeni, teraz odpierali atak. Straty były ogromne i była to
największa masakra jaką widziałem, ale wiedziałem, że góra za godzinę Złomiarze
przegrupują się, a Zszyci uciekną. Pomogli nam. Chociaż uważaliśmy ich za
przeciwników, ci jednak nam pomogli. Nie rozumiałem tego, ale kompletnie nie
mogłem się teraz na tym skupić. Szliśmy
razem. Zobaczyłem odwróconego do nas plecami człowieka ze strzelbą. Strzelał do
przodu, nie widząc nas kompletnie.
Podbiegłem
i wbiłem mu nóż w plecy. Pociągnąłem z trudem w górę i wyjąłem ostrze.
Mężczyzna jęknął. Gdy leżał, a kałuża krwi wokół niego zaczęła rosnąć szybko
wbiłem mu nóż w gardło i chwyciłem za strzelbę, którą rzuciłem Pablordowi.
Okazało się, że zrobiłem to w idealnym momencie, bo po chwili z przodu pojawiło
się dwóch kolejnych Złomiarzy. Byli tak zaskoczeni i wystraszeni, ze nie
zdążyli zareagować. Dwa celne strzały Pablorda dały nam dwie kolejne sztuki
broni, oraz dwie kolejne osoby na sumieniu. Kto jednak się teraz przejmował
sumieniem? Tylko ci, którzy już nie żyli.
- Może powinniśmy
poczekać? – zaproponował Pablord korzystając z chwili spokoju w tym
korytarzu.
- Nie. Złomiarze już
się przegrupowują. Jeżeli nie uciekniemy teraz, to zostaniemy tutaj na zawsze –
stwierdziłem.
- A co jeżeli wyjścia
są już obstawione? – zapytała Wiktoria.
- Musimy zaryzykować –
powiedziałem.
Znajdowaliśmy
się na poziomie szatni piłkarskich. Ruszyliśmy dalej. Maski nieprzyjemnie
przylepiały się do spoconej skóry. Miałem ochotę położyć się i zwymiotować, ale
wiedziałem, że musimy stąd wyjść jak najszybciej. Strzały przed nami ucichły i
usłyszeliśmy krzyki. Minęliśmy grupę dźgających Zszytych i ruszyliśmy dalej.
Jedno z wyjść musiał być gdzieś tutaj. Jednak myśl o tym, że mogą tam już na
nas czekać wrogowie nie była zbyt obiecująca.
Zza
zakrętu wybiegł nagle mężczyzna z pistoletem w dłoni. Szybko rozprawił się z
dwoma Zszytymi, po czym zaczął celować w nas. Pablord, Wiktoria oraz Michael
zareagowali odruchowo. Trzy strzały powaliły i zabiły przeciwnika. Byliśmy już
tak blisko. Zszyci biegali po korytarzu raz w jedną, raz w drugą stronę,
szukając kolejnych ofiar. Byli bezwzględni. Ich długie, ostre noże przecinały
skórę i kości bez większych problemów niczym miecze. Przebiegliśmy obok
kobiety, która uciekała przed Zszytymi i dostała jednym z noży w plecy. Ostrze
wbiło się do połowy, a kobieta krzycząc upadła. Dorwali ją szybko. Poślizgnąłem
się i prawie upadłem na kałuży jej krwi. Każdy korytarz śmierdział metalicznym
zapachem posoki.
Zobaczyliśmy
w końcu drzwi. Były szeroko otwarte. Wybiegali tędy Złomiarze oraz Zszyci.
Walka trwała tez przy samym wejściu, gdzie do całego chaosu dołączyły trupy. Spojrzałem na moich ludzi oraz Feline, która
szła za nami, ale wyraźnie nie wiedziała, co do końca się dzieje.
- Przechodzimy i
biegniemy. Jeżeli coś nas rozdzieli spotkajmy się w Inowrocławie. Trzymajcie
się – ostrzegłem. Ruszyliśmy do przodu. Jeden ze Złomiarzy stał tuż przed
nami i chciał nam najwyraźniej zatarasować drogę, ale usłyszałem strzał i
zobaczyłem jak leci na plecy do tyłu. Przebiegłem po nim bez skrupułów słysząc
chrupnięcie tak głośne, że aż przebiło się przez harmider walki. Byliśmy na zewnątrz.
Ulica była oświetlona. Szybko zorientowałem się, w którą stronę muszę biec i
pobiegłem. Zerknąłem przez ramię, co z resztą i z ulgą zauważyłem, że cała
piątka biegnie kawałek za mną.
Skręciliśmy
w boczną uliczkę, gdzie w przeciwieństwie do wejścia na stadion, było po prostu
cicho. Odetchnąłem szybko.
- Udało się. Musimy
biec – podsumowałem.
Oczywiście to nie był koniec problemów. Ledwo skręciliśmy w
kolejną uliczkę usłyszeliśmy parę aut jadących w naszą stronę. Wskoczyłem
szybko za murek otaczający zjazd towarowy do sklepu i pomogłem przeskoczyć
pozostałym. Ręka bolała mnie w miejscu, w którym zdarłem cały kawał skóry.
Zacisnąłem jednak zęby i wychyliłem się, biorąc pistolet zdobyty wcześniej na
stadionie.
Od razu
rzuciły mi się w oczy trzy wozy wypełnione ludźmi, którzy podjeżdżali na tyły
stadionu. Wszystkie pojazdy zatrzymały
się z piskiem i ze środka zaczęli wyskakiwać ludzie. Byli uzbrojeni po zęby i
byłem pewien, że stanowią tutejszy odpowiednik Czerwonych Flar lub straży w
Toruniu. Schowałem się licząc, że będą zbyt zajęci przeganianiem stąd Zszytych,
żeby sprawdzić ten murek i nie myliłem się. Grupa około dwudziestu osób pognała
szybkim krokiem w stronę, z której przybiegliśmy. To było zbyt piękne, żeby
mogło być prawdziwe. Trzy wozy stały tutaj gotowe do odjazdu. Sprawnie
przeskoczyłem murek i pomogłem przejść go reszcie.
- Przygotujcie jeden z
wozów, a ja stanę na czatach – zaproponowałem. Pablord ruszył jako pierwszy
do sporego, terenowego samochodu i zaczął siłować się z drzwiami. Feline oparła
się o murek i była właśnie uspokajana przez Wiktorię oraz Józefa, a Michael
zajął się broniami, które trzeba było przeładować.
Co
chwilę słychać było strzały z głównej ulicy, więc byłem pewien, że oddział
zaczął już działać. Jedna osoba nawet zaczęła biec w naszą stronę, ale była
jeszcze daleko, kiedy pocisk przeszył jej głowę. Wzdrygnąłem się. Kucnąłem
przyczajony przy jednym z ulicznych pojemników na śmieci. Słyszałem jak Pablord
przeklina mocując się teraz z silnikiem, bo kluczyków oczywiście nie było. Nie
wiem jak dokładnie udało mi się uniknąć nagłego ataku od tyłu, ale
instynktownie odwróciłem się i odskoczyłem na lewo, akurat na moment przed
atakiem. Łysy mężczyzna z nożem poleciał z impetem do przodu, ale nie stracił
równowagi. Przez chwilę poczułem strach, ale ten szybko został zalany przez
adrenalinę w najczystszej postaci.
Poczekałem
aż mężczyzna machnie nożem i gdy tylko to się stało odskoczyłem na bok i
uderzyłem łokciem w jego rękę. Trafiłem prawie tak jak chciałem, bo usłyszałem
dźwięk uderzającego o drogę metalu. Mężczyzna zamachnął się i uderzył mnie
pięścią w twarz. Zachwiałem się po czym
poczułem kopnięcie, które zwaliło mnie z nóg. Gdyby było jaśniej prawdopodobnie
mężczyzna by mnie dobił kopniakami, albo podniósłby nóż. Uliczka była jednak
ciemna i nie zauważył cienkiego, czarnego słupa, która stał tuż obok mnie.
Chciał mnie kopnąć w klatkę piersiową, ale trafił w słup i krzyknął głośno.
Przebudziło mnie to nieco . Podniosłem się i zamachnąłem na krótko
wyprowadzając cios. Furia narastała we mnie, kiedy uderzyłem go jeszcze raz i
jeszcze raz. W końcu łysy się przewrócił, a ja wyciągnąłem swój nóż. Usłyszałem
kroki i odwróciłem się na chwilę. To Wiktoria biegła do mnie, najwyraźniej
dopiero po okrzyku zauważając, że mam problem. Była jednak spóźniona, bo ledwo
do mnie dotarła, a dobiłem napastnika i wytarłem o jego bluzę ostrze broni.
- Cholera jasna! Co z
tobą!? Czemu nie krzyknąłeś, że masz problem? – zapytała ciągnąc mnie w
stronę wozu. Otarłem krew cieknącą mi z pękniętej wargi i rozmasowałem obolały
brzuch.
- Jedźmy już – poprosiłem.
Auto
całe szczęście było już gotowe. Wsiedliśmy do środka i zapaliliśmy światła.
Usiadłem na prawo od Pablorda, który kierował. Przejrzałem się w lusterku. Miałem
krew rozmazaną na całym, prawym policzku, a moje dłonie wyglądały, jakby ktoś z
nich pozdzierał skórę w paru miejscach. Były całe we krwi. Osunąłem się na
siedzenie i odetchnąłem.
- Wszystko w porządku
kumpel? – zapytał Pablord.
- Tak – odpowiedziałem.
OLAF
Nie do
końca ufałem człowiekowi, który został nam przedstawiony, ale Łowca był częścią
drużyny Bobra, a to nieco podbudowywało na duchu. Jednak decyzja o wróceniu
podłamała mnie zdenerwowała.
- Jak to? Nie minęła
jeszcze godzina. Oni wciąż mogą wybiec – podniosłem głos, bardziej niż chciałem.
Łowca przystawił palec do swoich ust uciszając mnie:
- Nie hałasuj. Tam
dzieje się źle. Jeżeli zaraz stąd nie znikniemy, to możemy zostać tu na zawsze.
Wiem jakie to jest ciężkie, ale możliwe, że Bobru i reszta wybiegli już drugim
wejściem i uciekają stąd z Łapą. Nic tu po nas…
Nie przekonywał mnie. Czułem się nieco zdradzony, chociaż
tak naprawdę nie miałem ku temu większych powodów. Przytaknąłem w końcu i we czwórkę wyszliśmy z
kiosku. Po drugiej stronie ulicy wciąż trwała walka, ale szybko zostawiliśmy ją
za nami.
- Gdzie właściwie
idziemy? – zapytał Jonasz, próbując dorównać nam szybkością.
- Do chatek na
wzgórzu. Tam poczekamy do rana i stąd odjedziemy. Chyba, że druga grupa wróci
szybciej – wytłumaczył Łowca – Co z twoją nogą?
- Bobru nie opowiadał?
Jak złapali nas na Złomowisku? – zdziwił się Jonasz.
- Wiesz w sumie nie
mieliśmy okazji żeby spokojnie pogadać. Sporo się działo pod twoją nieobecność.
Ale porozmawiamy na miejscu – zdecydował jednooki.
Przez
parę pierwszych uliczek przeszliśmy bez problemu. Byliśmy blisko miejsca, gdzie
zobaczyliśmy Zszytych i się rozdzieliliśmy z Łapą.
- A kto tu właściwie
jeszcze jest? – zapytał nagle Jonasz.
- Łapa z siostrą i
parę osób z Płońska. Olaf i Kuba też są stamtąd. Przyszli tutaj po Feline, ich
dowódczynie – wytłumaczył pokrótce Łowca.
- To ta kobieta była
dowódczynią waszego obozu? – zdziwił się Jonasz patrząc na mnie. Nie
polubiłem go specjalnie, ale każda wieść o Feline była dla mnie ważna, więc
zmusiłem się do łagodnego tonu.
- Tak. Co jej zrobiły te
skurwysyny? – zabrzmiałem nieco groźnie, ale starałem się.
- W sumie nic
strasznego. Była traktowana całkiem nieźle jak na warunki tych ludzi. Spędziłem
z nimi trochę czasu i wiem, że potrafią być okrutni. Nie torturowali jej nawet.
Bardziej męczyli ją psychicznie, mówiąc, że Płońsk upadł, cały obóz został
wybity i inne pierdoły – wytłumaczył grubszy mężczyna.
- Ja im kurwa dam – szepnąłem
pod nosem.
Nagle,
praktycznie znikąd usłyszeliśmy dźwięk silnika. Chociaż byliśmy przy wraku, nie
była to dobra kryjówka i nim zdążyliśmy zareagować zobaczyliśmy auto
wyjeżdżające z duża prędkością na zachód. Jego załoga musiała jednak być tak
zajęta uciekaniem, że nawet nie zatrzymali się aby nas zabić. Odetchnęliśmy z
ulgą, ale usłyszeliśmy nagle kroki. Wszyscy ukucnęliśmy przy wraku i
zobaczyliśmy, że za samochodem starało się biec trzech ludzi. Szybko
wypatrzyłem bronie w ich rękach. Sam wziąłem pistolet. Znajdowaliśmy się teraz
przy wraku, który sąsiadował z wylotem niedużej uliczki. To była nasza droga
ewakuacyjna w razie gdyby zaczęło się robić gorąco.
Wrogowie
zauważyli nas dopiero jak wystrzeliłem. Byli dosyć blisko, zaledwie dziesięć
metrów, ale mimo to nie trafiłem tak jak chciałem i pierwszy z nich dostał kulą
w ramię. Chciałem się poprawić, ale jego koledzy natychmiastowo przeskoczyli na
bok za murek i przyjęli pozycję do ataku. Wychylanie się i strzelanie trwało w
najlepsze, kule latały niczym szalone, ale wciąż po obu stronach nie było
żadnych ofiar. Nagle jednak poczułem coś twardego na plecach. Nie odwracałem
się nawet. Zostałem pociągnięty do tyłu siłą, a moi towarzysze nie zdążyli
zareagować.
- Rzućcie broń! – usłyszałem
głos za moimi plecami. Poczułem ciepły oddech na karku.
Kuba, Jonasz i Łowca, nie wiedzieli, co zrobić. Opuścili w
końcu bronie i położyli je pod nogami. Trójka, z którą się strzelaliśmy
obserwowała całą akcję i dopiero gdy bronie znalazły się pod stopami ich
towarzysza wyłonili się zza osłony.
- Te kutasy chciały
nas zabić – powiedział jeden z mężczyzn. Byli jeszcze kawałek od nas, ale
kompletnie nie miałem pomysłu co mogę zrobić. Jak mogliśmy się dać tak zajść.
- Wanda chciała
każdego żywcem. Bierzemy ich do obozu – powiedział mężczyzna za moimi
plecami, wciąż przykładając mi lufę do pleców – Skujcie ich, a ja zaraz zajmę się tym tutaj. Gdzie ja schowałem
kajdanki? – myślał na głos, chowając pistolet. Mogłem spróbować się wyrwać,
ale wiedziałem, że mają nas już w garści. Jego towarzysze skuwali właśnie
Łowcę, Kubę i Jonasza, a ja miałem zaraz do nich dołączyć.
Właśnie
wtedy padł strzał. Przeleciał tak blisko mojej głowy, że myślałem, że ktoś
strzela do mnie, ale po chwili zdałem sobie sprawę, że mężczyzna za mną trzyma
się za szyję i ląduje na plecach w rosnącej kałuży krwi. Jego kompani byli
zdziwieni. Wykorzystaliśmy to od razu. Łowca się podniósł i przysunął głową w
twarz jednego z przeciwników. Mężczyzna upadł na ziemię trzymając się za usta i
wypluwając zęby. Jonasz w tym czasie rzucił się na drugiego całą masą swojego
ciała i wywrócił go. To dało mi czas na szybkie podniesienie broni i
zastrzelenie najpierw ostatniego stojącego wroga, następnie tego
przygniecionego przez Jonasza, potem tego obitego przez Łowcę, a na koniec
człowieka, który mnie zaskoczył.
Wtedy z
tej samej uliczki, z której przyszedł czwarty Złomiarz wyszła dziewczyna. W
pierwszym momencie byłem pewien, że jest to Łapa, ale po chwili przeżyłem szok,
gdy zobaczyłem jej młodszą siostrę. Wygląda teraz dokładnie jak Łapa, z tym, że była nieco niższa i miała bardziej
dziewczęcą niż kobiecą sylwetkę. Wyglądała jednak równie groźnie.
- Pomogę ci – powiedziała.
Teraz zdałem sobie sprawę, ze odkąd wyjechaliśmy z Inowrocławia nie słyszałem
jej głosu. Był nieco wyższy niż u Łapy.
- W kieszeniach
powinni mieć klucze – powiedział Jonasz. Łowca też wydawał się być
zaskoczony tym co się stało. Kuba tylko szeptał coś sam do siebie.
- Co tutaj robisz?
Gdzie twoja siostra i reszta? – zapytałem przeszukując tego z wybitymi
zębami w poszukiwaniu klucza.
- Siostra kazała mi
wracać. Wtedy zobaczyłam was… - mówiła krótko i treściwie. Widać, że czuła
się nieco nieswojo bez siostry w pobliżu.
- Nie znaleźliście
Bobra i reszty? – zapytałem z nadzieją.
- Gdy odchodziłam to
ludzie wciąż wybiegali i do całej akcji dołączyli jacyś inni Złomiarze, ale nie
widzieliśmy nikogo z naszych – powiedziała ze smutkiem.
Chciałem
coś dodać, ale nie wiedziałem co powiedzieć, więc ostatecznie się zamknąłem.
Szybko znalazłem klucze i uwolniłem resztę. Pobiegliśmy całą piątką i bez
problemu opuściliśmy miasto. W krótce byliśmy już w chacie.
- Mam nadzieję, że
twoja siostra nie zrobi nic głupiego – powiedziałem.
- Ja też mam taką
nadzieję – stwierdziła.
Łowca wraz z Kubą pomogli Jonaszowi, który dzisiejszego
wieczora został nieco poobijany. Ja siedziałem na fotelu patrząc w księżyc
przykryty w większości chmurami i czekałem. Godzina już minęła, reszta powinna
wrócić. Dlaczego ich jeszcze nie było. I tak mieliśmy czekać do rana z
wyjazdem, więc czasu jeszcze trochę było. Złomiarze nawet nie myśleli o
sprawdzeniu tych chatek, mieli tyle własnych problemów w okolicach areny, że
nie powinni nawet o tym myśleć.
Księżyc
był już wysoko na niebie i mijały kolejne godziny, ale Łapa wciąż nie wracała.
Siedzieliśmy w kółku na drewnianej podłodze, dojadając swoje porcje jedzenia i
rozmawiając.
- Muszę po nią iść – postanowiła
nagle Młoda. Zadziwiał mnie fakt, jak bardzo rozgadana się zrobiła gdy siostry
nie było w pobliżu.
- Oszalałaś
dziewczyno? Tam na dole dzieje się źle. Widziałaś co chcieli nam zrobić tamci
Złomiarze. Łapią każdego. Jeżeli twoja
siostra nie wróci do rana musimy wrócić po posiłki. W piątkę nie zdziałamy nic
– starałem się jej przemówić do rozumu.
Młoda chciała już coś powiedzieć, kiedy nagle drzwi do chaty
się otworzyły, a do domu weszła Łapa oraz kumple Kuby. Łapa trzymała się za
ramię i nawet w ledwo oświetlonym lampą pomieszczeniu, widać było plamę krwi na
jej ramieniu. Monika zerwała się i podbiegła do siostry przytulając ją.
- Feline? – zapytałem
wstając.
- Chwila – warknęła,
podchodząc do plecaka, który leżał w kącie i wyciągając z niego bandaże oraz
butelkę wody.
- Co się stało? – zapytał
Łowca.
- Powiedziałam chwila!
– odburknęła od niego, bandażując sobie ranę. Robiła to nieudolnie, bo
ciężko było zabandażować swoje własne ramię, więc pomogła jej siostra – Jak widzicie nie ma ich z nami. Nie widziałam,
żeby opuszczali arenę. U was też nic? – zapytała dopiero teraz zauważając
Jonasza – Jonasz?
- Łapa… kopę lat – skomentował
zachrypniętym głosem.
- Jakim cudem
przeżyłeś? Bobru opowiadał mi, że dorwali cię ponad miesiąc temu na Złomowisku
– zdziwiła się.
- Dołączyłem do nich…
- zaczął. Słowa , chociaż wypowiedziane szeptem, uderzyły w nas niczym młot
– Ale spokojnie. Zbierałem informacje.
Pytali mnie o różne rzeczy, ale nie dowiedzieli się niczego konkretnego. Za to
uwierzyli, że jestem po ich stronie. W ostatnim tygodniu dowiedziałem się tyle
rzeczy, że jeżeli dojadę do Dziary to Złomiarze będą przeszłością.
- Mam nadzieję, że
Dziara ma się dobrze i wróci u niego stare zamiłowanie do bycia chorym
skurwielem. Bo taki człowiek jak ty nie zasługuje na nic – powiedziała z
pogardą.
- Hej spokojnie! Idźmy
spać, jesteśmy zmęczeni, emocje nas rozsadzają, połowa z nas jest ranna, musimy
odpocząć i wracać. Dziara i Ben zadecydują co dalej – uspokoił sytuację
Łowca. Nie wiedziałem czy Łapa się po prostu posłuchała, czy była zmęczona tym
wszystkim, ale prychnęła tylko i usiadła na boku biorąc jeden z koców, które
przynieśliśmy. Nikt nie miał siły gadać i nawet pomimo tego, że w mojej głowie
działo się teraz piekło gorsze od tego na ulicach Grudziądza, zasnąłem momentalnie.
Gdy
obudziliśmy się rano nawet nie jedliśmy śniadania. Byłem zmęczony pomimo paru
godzin snu, a głowa bolała tak mocno, że miałem ochotę roztrzaskać ją sobie o
pobliski kamień. Łapa i Młoda miały paskudny humor. Nie odzywały się właściwie
do nikogo. Łowca próbował poprawić morale, ale jego wypowiedzi zamiast
pocieszać były jedynie ponurymi monologami. Jonasz nie prowokował Łapy, a Kuba
i jego kumple wyglądali najsmutniej z całej grupy – zmęczeni, obici, a
dodatkowo smutni. Ja też byłem smutny. Liczyłem, że misja się powiedzie, ale
jak patrzyłem na to teraz, to sam nie wiedziałem, czego się spodziewałem. Parę
ludzi kontra ogromny, uzbrojony po zęby obóz? Czego ja się spodziewałem. To
było skazane na porażkę.
Ruszyliśmy,
gdy słońce wychyliło się już całą kulą zza horyzontu. Łowca kierował, a reszta
siedziała cicho rozmyślając, albo przysypiając. Ja też zamknąłem oczy, chcąc po
prostu obudzić się w lepszym miejscu. Gdy otworzyłem oczy słońce było wysoko na
niebie, a my byliśmy pod bramami Inowrocławia. Zobaczyłem charakterystyczny
kościół. Przespałem całą drogę. Rozejrzałem się szybko po samochodzie i z ulgą
zobaczyłem, że wszyscy byli na miejscach. Bałem się, że przespałem jakąś
masakrę, gdy Łapa nie wytrzymała już dłużej obecności Jonasza, albo po prostu
oszalała. Miałem nawet sen, w którym stała tuż obok Feline. Ta opowiadała Łapie
o czymś związanym z Inowrocławiem, na co Łapa dźgnęła ją nożem. Wzdrygnąłem się
na samą myśl o takiej sytuacji. Chociaż ostatecznie wolałem widzieć śmierć
Feline, być przy niej i postarać się ją uratować. A ta została zabita na
arenie, albo podczas ucieczki z niej.
Wysiedliśmy
za bramą, strażnicy przywitali nas z ulgami na twarzy. Następne wydarzenia
działy się tak szybko. Przywitali nas, wyszedł po nas garbaty mężczyzna, spytał
jak się trzymamy nie dostając żadnej odpowiedzi, po czym poprowadził nas do
biura. Tam za stołem czekał już Ben oraz…
- Bobru? – zapytała
z niedowierzaniem Łapa. Sam nie mogłem uwierzyć. Wyglądał fatalnie, ale to
zdecydowanie był on. Na stole leżała maska, taka sama jaką nosili Zszyci. Po
chwili do pomieszczenia dołączył Dziara, która przywitał nas skinieniem głowy.
- Ty żyjesz? – zapytał
Łowca.
Bobru
podszedł do nas i przywitał się po kolei. Nawet z nami, osobami z Płońska. Przy
Jonaszu zatrzymał się na chwilę.
- Pożyczone, ale
oddaje – powiedział uśmiechając się i podając Jonaszowi nóż.
- Wiedziałeś, że to
ja? – zapytał.
- Podejrzewałem.
- Feline? – zapytałem
zachrypłym z emocji głosem.
- Czeka na ciebie w lecznicy.
Właściwie na was – wskazał moich przyjaciół. Nie wiedziałem, co mnie
podkusiło, ale podszedłem do Bobra i uścisnąłem go. Nie odepchnął mnie, tylko
poklepał po plecach. Czułem łzy napływające do moich oczu.
- Dziękuje – wyszeptałem.
- Nie ma sprawy – odpowiedział.
Nie czekając na nic więcej, wybiegłem wraz z Kubą i jego kumplami i udałem się
do lecznicy.
BOBRU
Doceniłem
gest Olafa. Wiedziałem, że dba o swoich ludzi, tak samo jak ja starałem dbać
się o swoich. Podszedłem do Łapy. Rozłożyłem ręce, a ta powoli, jakby nieufnie, przysunęła się do
mnie i mnie uścisnęła.
- Byłam pewna, że nie
żyjesz – powiedziała po cichu.
- Trafiłaś akurat na
część, w której opowiadam jak uciekliśmy – powiedziałem z uśmiechem.
Pocałowała mnie delikatnie w usta. Uśmiechnąłem się i wróciłem do stołu. Ben i
Dziara wiedzieli już mniej więcej co się stało. Jak trafiliśmy do domu rodziny
Złomiarzy, która nas kiedyś uratowała, jak trafiliśmy do niewoli i w końcu jak
zostaliśmy wystawieni na arenę. Łapa dosiadła się obok wraz z siostrą, Jonaszem
i Łowcą. Ben zrobił wyjątek i kazała przynieść obiad do jego biura, żeby Łapa i
reszta mogli zjeść po podróży.
- Przy wejściu
dostałem nóż od jednego z strażników, okazało się, że to Jonasz. Cieszę się, że
przeżyłeś – powiedziałem szczerze. Jonasz był naprawdę solidnym
człowiekiem.
- Szkoda, ze nas
zdradził i dołączył do Złomiarzy – powiedziała Łapa.
- Nie miał wyboru i
jestem gotów to zrozumieć, o ile wróci do Czerwonych Flar – włączył się do
rozmowy Dziara.
- Wiadoma sprawa – zapewnił
Jonasz z uśmiechem.
- Co z pozostałymi
grupami? Jakieś wieści? – zapytał Łowca.
- Grupa stawiająca
punkty jeszcze nie wróciła. Trochę mnie to martwi, ale wydaje mi się, że
powinni być góra za dwa dni – wytłumaczyłem – A Erni pracuje z dużą grupą osób, na odcinku drogi Toruń – Inowrocław.
Świetnie sobie radzą z Rekinem.
- Wybaczcie, ale
naprawdę chcę usłyszeć, co się stało na arenie – wtrącił Ben. Póki co
powiedziałem o wszystkim, oprócz szczegółów sceny torturowania mnie przez
Wandę. Tego się po prostu wstydziłem.
- Wpuścili na arenę
szwendacze. Miałem nóż, więc chociaż było ich sporo miałem nadzieję, ze jakoś
dam sobie radę, ale wtedy okazało się, że większość z nich to Zszyci – opowiedziałem.
- Co? – spytali
niemal jednocześnie Dziara i Ben.
- Dokładnie. Zaczęła
się masakra. Wbiegli na trybuny, Złomiarze byli bezbronni, dopiero po jakimś
czasie dołączyli strażnicy z karabinami. Myślę, że spokojnie ponad setka
Złomiarzy została zabita zeszłej nocy. Zszyci nam pomogli. Nie mam pojęcia skąd
wiedzieli, że my tam będziemy, ale szli tu po nas. Rzucili nam te maski – wskazałem
leżące na stole ochłapy – i pomogli nam
uciec.
- Ja od siebie tylko
dodam, że Złomiarze nie mieli pojęcia o tym, że złapali tylu Zszytych. Zbierali
trupy na to cały dzień i widocznie nie załapali, że duża większość to byli
ludzie – dodał Jonasz.
- Ja z kolei słyszałam
na ulicy dialog pomiędzy nimi. Ich przywódca kazał to zrobić. Nie powiedzieli
jak się nazywa, tylko posłużyli się terminem Krawiec – przypomniała sobie
Łapa.
- Jak myślisz, co to
oznacza dla naszej społeczności? Jak traktować Zszytych? Zawrzeć z nimi pokój
czy wypowiadać wojnę? – zapytałem Bena.
Ben
przez chwilę milczał. Myślał nad czymś. Czekaliśmy cierpliwie obserwując go.
- Myślę, że na razie
musimy odpuścić sobie podejmowanie jakichkolwiek akcji. Naszym priorytetem jest
teraz zdobycie Płocka i kontrolowanie rzeki. Jeżeli by dobrze poszło można by
nawet założyć wodne połączenie pomiędzy Płockiem, a Toruniem. Bobru, wiem, że wróciłeś dopiero z podróży,
ale muszę to wiedzieć zanim będziemy ustalać dalej – kiedy będziesz gotowy do
wyjazdu do Płocka? – zapytał patrząc mi w oczy. Przeszedł mnie dziwny
dreszcz.
- Potrzebuję tygodnia.
Na zebranie sił, ludzi i ustalenie wszystkiego – powiedziałem.
- A więc postanowione –
stwierdził Ben i uśmiechnął się. Wiedziałem, że ma już plan.
KONIEC TOMU 4
Etykiety:
apokalipsa,
Blog,
bobru,
część czwarta,
finał,
historia,
horror,
Irek,
klimat,
następny krok,
ocalali,
opowiadanie,
polska,
powieść,
przetrwanie,
rozdział 25,
survival,
szwendacze,
tom 4,
zombie
czwartek, 29 października 2015
Rozdział 24: Świadkowie
Rozdział 24, przedostatni w tym tomie, kolejny z perspektywy Olafa. Gdy Bobru walczy o życie na arenie w Grudziądzu, Olaf wraz z resztą próbują im pomóc. Czy im się to uda? Czy wszyscy wrócą do Inowrocławia? Zapraszam do czytania!
POV:
Rozdział 24 - Olaf - Dzień 11
Bobru - Dzień 11 - Znajduje się na arenie w Grudziądzu
Irek - Dzień 11 - Znajduje się daleko na wschodzie
----------------------------------------------
Rozdział 24 (Olaf): Świadkowie
Noc
była niespokojna. Świadomość tego jak blisko byliśmy celu, nie dawała spać.
Człowiek zawsze chciał najpierw zrobić to, co ma do zrobienia, a następnie
dopiero odpocząć, wiedząc, że wszystkie sprawy są już załatwione. Dlatego gdy
wszyscy spali, ja drzemałem niespokojnie, budząc się co chwilę. W końcu, nad
randem, usiadłem zdenerwowany i zacząłem się przygotowywać. Chciałem naostrzyć
nóż, przeczyścić broń i przygotować się na najgorsze, korzystając z uroków
chłodnego, ale przyjemnego poranka.
Opuściłem
chatkę, zabierając potrzebne rzeczy i odetchnąłem świeżym powietrzem,
wpuszczając je w głąb siebie. Chciałem znaleźć jakiś sposób, żeby uchronić
Łapę, jej siostrę oraz Łowcę przed niepotrzebnym ryzykiem, ale wiedziałem, że
oni i tak zrobią co będą chcieli. To byli dzicy ludzie. Gdyby każdy ocalały w
tych czasach, był tak samo bezwzględny i pewny jak grupa z Torunia, na czele z
Bobrem, to prawdopodobnie osoby takie jak w obozie w Płońsku już dawno by nie
żyły.
Usiadłem
spokojnie na ganku i zacząłem metodycznie pocierać nożem o osełkę. Wystarczyło
paręnaście machnięć, żeby ostrze było wystarczająco silne, do przecięcia skóry
i kości, przy odpowiednim nacisku. Zadowolony wziąłem szmatkę i zacząłem
czyścić pistolet. To również nie zajęło mi dużo czas, więc gdy skończyłem,
postanowiłem się przejść kawałek, poobserwować miasto w promieniach
wschodzącego słońca i pomyśleć.
Chatki,
w których byliśmy, znajdowały się na wzgórzu i były odsunięte od miasta.
Zastanawiałem się, kto tu mógł mieszkać wcześniej, ale rozumiałem, że musiał to
być podobny odludek do mnie. Zszedłem powoli trawiastym zboczem, uważając żeby
się nie poślizgnąć na mokrej od rosy trawie i ruszyłem rozjeżdżonym przez auta
traktem w dół. Usłyszałem jęki kawałek dalej, za zakrętem i zwolniłem nieco,
obawiając się ataku trupów. Dzisiaj musiałem dać z siebie wszystko,
przynajmniej do momentu, aż Feline będzie bezpieczna. Postanowiłem to już
wyjeżdżając z Inowrocławia. Jeżeli za życie Feline będę musiał zapłacić swoim
własnym, nie zawaham się.
Wyłoniłem
się powoli za zakręt i zobaczyłem trójkę zombie posilającą się ciałem. Było ono
już na tyle wyjedzone, że nie dało się stwierdzić czy była to kobieta czy
mężczyzna. Wyciągając nóż, postanowiłem nieco się rozgrzać. Przez chwilę
zastanawiałem się czy warto podejmować ryzyko walki, szczególnie przy mojej
ranie na brzuchu, ale po chwili pojawiła się w mojej głowie myśl „Nie dasz rady pokonać trójki zdechlaków, a
chcesz uratować przyjaciółkę? Ale z ciebie pizda Olaf”. Otrząsnąłem się i
pewnym krokiem ruszyłem przed siebie.
Trupy
były całkowicie poświęcone jedzeniu. Dopiero jak podszedłem bardzo blisko i
pociągnąłem jednego z zombie, pozostałe dwa zauważyły, że podeszła do nich
świeża porcja mięsa. Zamachnąłem się i z chrzęstem przebiłem się przez zgniłą
skroń trupa. Krew trysnęła jak z pękającej bańki, zalewając moje ręce oraz
nogawki. Jeden z moich przeciwników sięgnął łapami, próbując złapać mnie za
rękę, ale potraktowałem go butem i potężnym kopnięciem sprowadziłem do poziomu.
Drugi, który jeszcze nie wiedział czy bardziej opłaca się atakować mnie, czy
dokończyć martwy już posiłek, podniósł się teraz chwiejnie i zaszarżował
pokrętnym krokiem do przodu. Wykorzystałem siłę nacisku i nabiłem trupa na
ostrze noża, zwalając go szybko na bok.
Ostatni,
kopnięty przeze mnie, zajęczał przeciągle czołgając się w moją stronę.
Odetchnąłem głęboko i przyciskając mu rękę, podeszwą buta, do ziemi, wbiłem nóż
w tył czaszki. Wytarłem ostrze o ubrania jednego z trupów, po czym schowałem go
z powrotem oddychając coraz spokojniej. Musiałem pomyśleć o jakimś mieczu lub
czymś w ten deseń, bo zabijanie trupów na bliski dystans zdecydowanie mi nie
odpowiadało. Zostawiając pobojowisko za sobą ruszyłem dalej. Miasteczko nie
wyglądało teraz wyjątkowo. Chociaż pasma
porannej mgły nadawały mu pewnego klimatu, to jednak nic nie wskazywało na to,
żeby na jego terenie znajdowała się kryjówka Złomiarzy. Wiedziałem jednak, że
do końca dnia, aż za dobrze poznamy okolice.
Próbowałem
z tej pozycji dopatrzeć się rozkładu miasta, ale teren nie był płaski, a
budynki na obrzeżach miasta zasłaniały resztę. Widziałem jednak szachownicowy
rozkład ulic, co oznaczało, że nie będzie problemów z ewentualną ucieczką i
bezpiecznym zbliżeniem się do celu. Starałem się zapamiętać jak najwięcej,
skupiłem się na najbardziej charakterystycznych budynkach i po parunastu
minutach zacząłem wracać. Nie chciałem, żeby pod moją nieobecność wybuchła
panika, niektórzy mogli sobie pomyśleć, że chciałem być bohaterem i ruszyłem
samotnie żeby odbić Feline. Jednak to było zachowanie idiotów, a ja za takiego
się nie uważałem.
Kiedy
dotarłem na szczyt, do dwóch chatek, zobaczyłem, że wszyscy jeszcze śpią.
Zdjąłem bluzę i usiadłem na uboczu, popijając zimną już herbatę z butelki. Smak
się rozmył i czułem jakbym pił po prostu starą wodę, ale nie narzekałem. Wraz z
podnoszeniem się słońca na horyzoncie kolejne osoby zaczęły wstawać i szykować
się do akcji. Około dwóch godzin po moim spacerze wszyscy byli już na nogach, a
ja rozdawałem paczki sucharów i szynki w puszce. Wszyscy byli głodni i nie
narzekali na jedzenie.
- To jaki mamy
ostatecznie plan? – zapytał Kuba, mlaskając głośno.
- Musimy dowiedzieć
się gdzie dokładnie na tej arenie trzymają naszych ludzi. Myślę, że nie będzie
ona tak mocno chroniona, bo jest w centrum miasta. Musimy raczej uważać na
obrzeża i na… - zaczęła Łapa.
- Zszytych – dokończyłem
za nią.
- Dokładnie. Kiedy dostaniemy
się pod arenę zobaczymy co tam się dzieje i spróbujemy po prostu odbić naszych.
Jak będą w jakichś celach to powinno nie
być z tym większego problemu. W razie czego po prostu zaatakujemy.
- Pójdziemy już zaraz,
czy dopiero wieczorem? – zapytał Łowca.
- Według mnie
powinniśmy uderzyć jak się zacznie robić ciemno. Oczywiście wyjdziemy zrobić
zwiad już wcześniej, ale jednak solidny atak przeprowadzimy wieczorem. Miejmy
nadzieję, że do tego czasu nasi przeżyją – zastanowiła się.
- A jakbyśmy zajęli
pozycje na tej arenie już wcześniej? Pochowali się gdzieś i gdy nadarzy się
okazja zaatakowali? – zapytałem.
- Teraz to nie ma
sensu. Lada chwila Złomiarze wyślą patrole. Co prawda Zszyci coś tutaj planują
zrobić, ale wciąż wyjście teraz na ulice to samobójstwo. Naszym celem jest
dotarcie do zmroku na teren stadionu. Dalej musimy improwizować, chyba, że ktoś
z was kiedyś tu był i wie jak wygląda ten budynek od wewnątrz.
Odpowiedziało
jej ponure milczenie.
- Więc postanowione.
Popołudniu schodzimy na dół – tymi słowami Łapa ucięła rozmowę, wstała i
wyszła na zewnątrz. Poszedłem za nią. Nosiła teraz czarny podkoszulek, czarne,
porwane w paru miejscach spodnie, wysokie buty na płaskim obcasie oraz
zawiązała włosy w dwa warkocze, które sięgały jej lekko za ramiona. Podszedłem
do niej powoli i w milczeniu oprałem się o ścianę.
- Nie masz czasem dość
tego gówna? – zapytałem.
- Szczerze? Nie.
Czuję, że żyję. Możesz nazwać mnie szaloną, ale pomimo głębokiej nienawiści do
zombie oraz ludzi, kocham ten klimat. Wieczny pogoń za schronieniem,
przetrwanie, walka na drodze. Chociaż w Toruniu czułam się dobrze, tutaj czuję
się wolna – zaskoczyło mnie jej szczere wyznanie.
- Ja nienawidzę tego
świata. Trzymają mnie tu tylko obowiązki – stwierdziłem bez emocji.
- Czyli jak Feline… - spojrzała
na mnie z zaciekawieniem.
- Zginie to nie będę
miał sensu życia? Prawdopodobnie. Nie chodzi nawet o to, że zrobię wtedy coś
głupiego i to mnie zabije. Nie jestem po prostu dostosowany. Umiem zabić, ale
nie mam doświadczenia mordercy. Odkąd to się zaczęło nie spędziłem na drodze
zbyt dużo czasu. Tak jak mówiłem, znalazłem Płońsk, nawiązałem pewną więź z tą
dziewczyną i postawiłem sobie cel. Jeżeli ona nie żyje, prawdopodobnie ruszę
przed siebie – powiedziałem.
- Dołącz do nas. Do
naszej społeczności w Płocku. Chociaż sama się zastanawiałam, czy tego właśnie
chcę, myślę, że to będzie coś nowego. To będzie obóz, ludzi, którzy przeżyli na
drodze więcej niż można sobie wyobrazić – zachęciła mnie.
- Jeżeli Feline żyje,
moje miejsce jest przy niej, a ona nie zostawi Płońska. Jeżeli nie żyje… to mam
to wszystko w dupie. Może trafię do was, a może ruszę przed siebie. Rozumiesz?
– zapytałem.
Kiwnęła
głową w niemej akceptacji. Przygotowania były spokojne i ciche. Nikt nie miał
ochoty rozmawiać i wszyscy skupiali się na dopięciu każdego aspektu na ostatni
guzik. Dwa razy szedłem na tyły domków, żeby stamtąd wraz z Łowcą sprawdzić
okolicę. Punkt był idealny, a karabin snajperski jednookiego był znacznie
lepszy od lornetki, którą mieliśmy. Z daleka widać było przejeżdżające patrole
Złomiarzy, centrum ich obozu, gdzie ruch był widoczny cały czas oraz arenę.
Zauważyliśmy, że jedno z wejść jest chronione przez przynajmniej dwóch
strażników, ale ciężko było dostrzec, czy nie było ich przypadkiem więcej.
Jedna
sytuacja sprawiła, że wszyscy zaczęli wariować, gdy jedno z aut wypełnione
Złomiarzami ruszyło w naszą stronę, ale okazało się, że to była ekipa
budowlana, lub coś w tym stylu, bo zatrzymali się u podstawy wzgórza i zaczęli
ścinać drzewa. Całe szczęście gdy badaliśmy okolicę po raz drugi już ich tam
nie było. Gdy słońce zaczęło wędrować coraz bliżej linii horyzontu Łapa kazała
nam się zbierać.
- Nie bierzemy auta – postanowiła
– Tamci jeszcze o nas nie wiedzą i
podejrzewam, że są zbyt zajęci przepytywaniem Bobra i reszty. Nie ma co psuć
elementu zaskoczenia. Po wykonaniu zadania po prostu spotkajmy się tutaj. To
samo gdy coś pójdzie nie tak. Bobru
zawsze powtarzał, żeby ustalić punkt zbiórki na wypadek kaszany. Niech to będą
te domki. Gdybyśmy się rozdzielili to wszyscy wracajcie tutaj i czekajcie do
rana. Jeżeli będziecie ścigani to nawet nie czekajcie, ale postarajcie się
poczekać chociaż do świtu i dopiero odjeżdżajcie. Zrozumiano? – zapytała, a
w powietrzu rozbrzmiały przytakiwania.
Ruszyliśmy
tą samą trasą, którą spacerowałem nad ranem. Przy zboczu znalazłem nawet trójkę
trupów oraz ich ofiarę. Minęliśmy je bez słowa. Wszyscy wyglądali na skupionych
i gotowych do akcji. Łowca zostawił swój karabin snajperski , bo w tej misji
mógł być tylko obciążeniem. Rozstał się z nim z czułością, większą niż
ktokolwiek obdarzył mnie podczas całej apokalipsy, co dobiło moje morale.
Wieczór nastawał i już z daleka widać było oświetlone fragmenty miasta. Nie
słychać było żadnych dźwięków, ale byliśmy jeszcze około kilometra od
najbliższych zabudowań, więc to było całkiem zrozumiałe.
Podążaliśmy
dróżką, która z piaskowej zamieniła się w końcu na betonową. Minęliśmy miejsce
wycinki drzew i gęsiego szliśmy. Słychać było tylko szuranie podeszw naszych
butów oraz pojedyncze oddechy, które układały się w upiorny rytm. Nie
widzieliśmy żadnych trupów, co ucieszyło mnie ogromnie. Chociaż nie było
jeszcze aż tak ciemno, wiedziałem, że leżące gdzieś zwłoki mogły zaskoczyć i
ugryźć, co dla większości ludzi oznaczało powolną i bolesną śmierć oraz
przemianę.
- Dobra, teraz
postarajcie się być jak najciszej. Każdy dźwięk nas może zdradzić, a patrole
wroga nie mogą nas zauważyć przynajmniej do połowy drogi, a najlepiej do końca
– szepnęła głośniej Łapa.
- Powodzenia – wyszeptałem
cicho, wiedząc, że prawdopodobnie pocieszyłem jedynie siebie, bo reszta nie
mogła tego usłyszeć.
Weszliśmy
w mrok budynków i prawie natychmiast usłyszeliśmy dźwięki odległej rozmowy.
Stąd, pomimo panującej wokół ciszy, nie słyszeliśmy o czym dokładnie
rozmawiali, ale można było wyczuć niepokój w ich głosie. Schowaliśmy się przy
wraku auta na poboczu i czekaliśmy. Chwilę później rozmowa była już całkowicie
słyszalna, a dwóch mężczyzn wyszło zza zakrętu i rozejrzało się.
- Czysto – powiedział
jeden z nich niepewnym głosem.
- Ci z Torunia
poczyścili nasze patrole. Wracajmy lepiej na arenę, bo zaraz zacznie się
widowisko – zaproponował nieco młodszy, równie niepewnym głosem.
- Trupy! – krzyknął
nagle ten pierwszy i przymierzył gdzieś w lewo.
Rzeczywiście z lewej strony, z jednego z budynków wysypała
się nagle mała grupa, składająca się z pięciu trupów.
- Nie róbmy hałasu,
wyeliminujmy je po cichu – powiedział młodszy, przytrzymując broń swojego
towarzysza. Pierwszy najwyraźniej się zgodził, bo przewiesił karabin przez plecy
i wyjął nóż.
- Tylko ostrożnie – poprosił.
To był
dobry moment do zaatakowania ich wraz z trupami. Widziałem, że moi towarzysze
też chcieli ruszać do ataku, ale nagle coś zaczęło się dziać i zostaliśmy za
wrakiem. Gdy tylko Złomiarze podeszli bliżej trupów, te przyspieszyły i w ich
rękach coś zabłysło. Nim się obejrzeliśmy jeden ze strażników leżał z
poderżniętym gardłem, a drugi zaczął krzyczeć i szybko podzielił los kompana.
Serce zaczęło mi bić szybciej. To byli Zszyci. Zatrzymali się przy swoich ofiarach.
- Dwie przecznice
dalej dołączymy do głównej grupy. Musimy odciąć stadion na równi z grupą z
północy. Jeżeli się spóźnimy szef się wkurzy – powiedział niewyraźnie jeden
z nich.
- Dalej nie rozumiem
dlaczego nie zabijemy wszystkich. Ci ludzie
i tak zginą jak stado tutaj dotrze. Oszczędzimy im cierpienia – odezwała
się kobieta obok niego.
- Krawiec powiedział
wyraźnie. Ludzie z Torunia mają przeżyć. Nie wiem jaki jest jego plan, ale ja
mu ufam. A to jest ich klucz do przetrwania – to mówiąc pokazał worek,
który dopiero teraz zauważyłem.
- Dobra. Spokojnie,
rozumiem. Po prostu dziwi mnie to wszystko… - odpowiedziała kobieta.
- Ruszajmy – uciął
temat mężczyzna i po chwili zniknęli w miejscu, skąd przed chwilą wyszli
strażnicy, a my zostaliśmy zdziwieni i zszokowani tym co usłyszeliśmy.
- Czy mi się
przesłyszało? – zaczął powoli Łowca.
- Te chore skurwiele
chyba mają jakiś cel w uratowaniu naszych – stwierdziła Łapa.
- Tylko jaki? Może
zobaczyli nas wcześniej i chcieli nas po prostu zatrzymać tymi słowami? – zapytałem.
- Wątpię. Zmiana
planów. Dojdźmy pod stadion i rozdzielmy się. Z tego co mówili są dwa wejścia –
północne i południowo zachodnie. Rozdzielimy się na dwie grupy i przy którymś
wejściu poczekamy na Bobra i resztę. Niech każdy z nas czeka około godziny.
Jeżeli Bobru nie wybiegnie, to po prostu wracajmy do bazy przy dwóch chatkach.
Tak będzie najlepiej – przedstawiła swój pomysł.
- Nie uważasz, że
zaufanie grupce chorych przebierańców to zły pomysł? – zdziwiłem się.
- Oni mają plan. Znają
to miejsce i widziałeś jak mogą zaskoczyć. Jeżeli oni tam nie wejdą i nie
pomogą naszym, to nam też na pewno się to nie uda. A czekając przy jedynych
wyjściach będziemy musieli spotkać naszych. Wtedy rozwalimy przebierańców i
stąd uciekniemy. Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Jeżeli mamy walczyć i z
tymi skurwielami i ze Złomiarzami to myślę, że nie mamy najmniejszych szans na
sukces. I nie patrz tak na mnie. Wiesz, że zależy mi na odbiciu moich
przyjaciół równie mocno, co tobie na odbiciu Feline – zezłościła się.
Westchnąłem tylko.
- Jak się rozdzielimy?
– zapytałem nie kłócąc się już o jej plan.
- Pójdź z Łowcą i
swoim kumplem – wskazała Kubę – do
wyjścia południowego. Reszta pójdzie ze mną do północnego. Pamiętajcie,
godzina, a potem wracamy do siebie. Bez względu na wszystko. Wszystkim to
pasuje.
Nikt
nie zaprzeczył. Kuba przekazał coś swoim kumplom, po czym obserwowaliśmy jak
cała czwórka idzie na wprost, po drodze dobijając dwóch Złomiarzy, którzy mieli
tylko przecięte gardło, więc lada chwili mieli zmienić się w zombie. My po
chwili, we trzech, skręciliśmy w prawo i ostrożnie ruszyliśmy dalej. Chociaż
przeszli tędy Zszyci i nie spodziewaliśmy się spotkać żywych Złomiarzy, ale
zombie owszem. Stadion był coraz bliżej, a my po drodze zabiliśmy około sześć trupów,
uważając, czy przypadkiem nie są to zakamuflowani Zszyci, którzy mogli nas
zaskoczyć tak samo jak Złomiarzy. Całe szczęście nie spotkaliśmy ich.
Dotarliśmy
do ulicy i zobaczyliśmy wejście na stadion. Była to po prostu sporej wielkości
brama, teraz otwarta. Dokładnie ta sama, którą widzieliśmy z Łowcą, gdy
obserwowaliśmy okolicę. Spojrzałem na
miejsce, które widzieliśmy, chronione przez dwie osoby, ale teraz leżały tam
tylko podźgane ciała.
- Oni już weszli – zauważyłem.
- Znajdźmy sobie
jakieś wygodne i bezpieczne miejsce… może w tamtym budynku? Nie widzi mi się
spędzenie całej godziny w okolicznych krzakach, albo za jakimś wrakiem – stwierdził
Łowca. Przeszliśmy na drugą stronę ulicy, naprzeciw wejścia na stadion i szybko
przejęliśmy budynek, który wcześniej musiał być kioskiem. Nie był duży, ale
stał w ciemniejszym zakątku oświetlonej ulicy i nie rzucał się w oczy, a także
był czysty. Weszliśmy do środka i zamknęliśmy za sobą dokładnie drzwi. Wystawa
była pełna zakurzonych gazet sprzed paru miesięcy. Zaciekawiony podszedłem do
jednej z nich i spojrzałem na datę. „15 listopada 2014”. Kolejnych już nie
było. Byliśmy świadkami końca cywilizacji i teraz pozostawały nam tylko
wspomnienia. Czy była jakaś realna szansa, żeby to wszystko się skończyło?
Przesunęliśmy
odrobinę ladę i usiedliśmy na niej, mając przez brudne okno całkiem niezły
wgląd na to co działo się na ulicy.
- No to czekamy – powiedziałem
– Poznasz swoich? – zapytałem Łowcy.
- Powinienem. Bobru
brał same osoby z Torunia, a znam tam większość osób.
- To świetnie – podsumowałem
i zapadła cisza. Nikt z nas nie miał ochoty na rozmowę. Byliśmy ciekawi co
dzieje się teraz w środku budynku. Martwiłem się też o Łapę i jej siostrę, ale
miałem nadzieję, że nie zrobi nic głupiego.
Czekaliśmy
około pół godziny, przez które kompletnie nic się nie działo. Zastanawialiśmy
się już nawet, czy akcja nie przeniosła się do drugiego wyjścia i czy nie
powinniśmy tam pobiec, żeby pomóc. Wtedy jednak usłyszeliśmy strzały i krzyki.
Przeszedł mnie dreszcz przerażenia. Brzmiało to strasznie, jakby na samej
arenie działo się coś naprawdę złego. Wstaliśmy i wyciągnęliśmy bronie, gotowi
na wszystko, co mogło wybiec z bramy po drugiej stronie ulicy. Nie musieliśmy
czekać długo. Po niecałych pięciu minutach z bramy wybiegła grupka ludzi. Byli
poobijani, zakrwawieni, a jedna osoba była nieprzytomna, ciągnięta przed dwie
inne.
Spojrzałem
na Łowcę.
- To nikt z naszych.
Zresztą znając Bobra, nie wybiegnie stamtąd bez Feline. Jak coś robi to robi to
dobrze i do końca – pocieszył mnie.
Miałem taką nadzieję. Ludzie zaczęli wybiegać w coraz
większej ilości. Starałem się wypatrzeć wśród nich Feline, ale nie widziałem
jej i z każdą kolejną minutą zaczynałem bardziej wątpić. Oczywiście była opcja,
że jest już bezpieczna z Łapą i wracają do naszej bazy, ale miałem nadzieję, że
zobaczę ją pierwszy i będę w stanie odeskortować w bezpieczne miejsce. Była też
opcja, której nie dopuszczałem do siebie. Nawet nie chciałem myśleć o tym, że mogła
zginąć.
Coraz
mniej osób wybiegało ze stadionu. Zaczęli go opuszczać Zszyci, którzy biegli za
swoimi ofiarami. To była istna masakra. Widziałem jak jeden z nich dorwał
grubszego mężczyznę i rozpruł jak zwierzę. Po chwili jednak serce zaczęło mi
bić jak szalone, gdy zobaczyłem, że jeden z uciekających Złomiarzy kieruje się
w naszą stronę. Starałem się uspokoić i stanąłem przy drzwiach. Łowca ukrył się
za ladą i wycelował w stronę drzwi, a Kuba stanął po drugiej stronie.
- Łapiemy go i pytamy
co się stało – rzuciłem do nich szybko.
Słyszeliśmy
już wyraźnie kroki i sapanie mężczyzny. Kulał nieco, ale nie przeszkadzało mu
to specjalnie w ucieczce. Podszedł do drzwi sklepu i pociągnął rozpaczliwie za
klamkę. Zamknął je za sobą szybko i już miał podbiec dalej, gdy weszliśmy do
akcji. Podkosiłem go, a Kuba przepchnął go jeszcze dalej. Mężczyzna z gruchotem uderzył o ziemię i
krzyknął. Doskoczyłem do niego i przycisnąłem pistolet do szyi, a drugą dłonią
zasłoniłem mu usta.
- Zamknij ryj! – powiedziałem
– Zaświeć Kubuś – poprosiłem kolegę.
Światło
oświetliło zarośniętą twarz z podwójnym podbródkiem i małymi, zielonymi
oczkami. Człowiek ten miał tłuste włosy o kolorze słomy związane w kucyk. Łowca
patrzył uważnie na naszą zdobycz.
- Co tam się dzieje? –
zapytałem mężczyznę wskazując na arenę.
- Zaatakowały nas
trupy… Chcę… - majaczył. Widać, że był nieco ogłuszony po naszym ataku.
- Co się stało z
więźniami? Ludźmi z Torunia? Gadaj, bo zabije! – potrząsnąłem nim.
- Nie wiem. Zgubiłem
ich w tłumie. Chciałem im pomóc, ale nagle wszystko się posypało. Zombie je
otoczyły, a potem zniknęli. Obawiam się, że nie żyją… - wytłumaczył, a
pięści same mi się zacisnęły. Oddychałem ciężko starając się nie zabić tego
człowieka i go po prostu zostawić, ale byłem tak zawiedziony i zły, że nie
potrafiłem się powstrzymać. Powstrzymało mnie jednak coś innego.
- Jonasz?! – zapytał
nagle Łowca.
Mężczyzna z podłogi się zerwał i obejrzał. Dopiero teraz
zauważył Łowcę.
- Łowca? – zapytał
drżącym głosem.
- Olaf daj mu spokój.
To nasz człowiek – poprosił. Zaskoczony odsunąłem się, a Łowca podbiegł i
pomógł wstać mężczyźnie. Uścisnęli się.
- Jakoś go nie
poznałeś jak opuszczał budynek – zauważyłem.
- Bo
od ponad miesiąca był uważany za zmarłego, ale panowie to jest były członek
Czerwonych Flar. Skoro próbował pomóc Bobrowi jestem pewien, że zrobił wszystko
co w jego mocy. A teraz stąd uciekajmy. Nic tu po nas – powiedział Łowca.
Etykiety:
apokalipsa,
apokalipsa 4,
Blog,
bobru,
część czwarta,
historia,
horror,
Irek,
klimat,
ocalali,
Olaf,
opowiadanie,
polska,
powieść,
przetrwanie,
rozdział 24,
survival,
szwendacze,
świadkowie,
zombie
sobota, 24 października 2015
Rozdział 23: Przemarsz
Rozdział 23, kolejny z perspektywy Irka. Wraz z resztą Irek stawia ostatnie punkty. Cała grupa coraz bardziej zagłębia się w nieznane terytoria. Są bardzo zmęczeni i chcą jak najszybciej wrócić do domu.
POV:
Rozdział 23 - Irek - Dzień 10 - 11
Bobru - Dzień 10-11 - Jest w Grudziądzu
Olaf - Dzień 10-11 - Jest w okolicach Grudziądza
----------------------------------------
Rozdział 23 (Irek): Przemarsz
Chociaż
przysypiałem, to co jakiś czas się budziłem, żeby zobaczyć, gdzie aktualnie
jesteśmy. Wyjeżdżaliśmy jeszcze bardziej na wschód. Były to tereny znajdujące
się daleko od znanych mi obozów i wiedziałem, że będzie tu coraz ciężej.
Zostało nam jeszcze pięć punktów i każdy był kawałek dalej od następnego. Nie
wiedzieliśmy, czy nie ma tu innego obozu, gdzie ocalali starają się przetrwać,
tak samo jak my w Toruniu czy Inowrocławiu. Chociaż Ben nie wspominał nam o
niczym, to wciąż istniało takie ryzyko.
Wszyscy
byli zmęczeni. Chciałem jednak, żebyśmy
jak najszybciej wykonali tę misję i wrócili na nasze tereny. Byłem coraz
bardziej ciekaw co dzieje się w tym czasie z pozostałymi grupami. Każdy miał
swoje zadanie i chociaż nasze póki co nie sprawiało większych problemów, to
byłem pewien, że grupy uderzające na Złomiarzy mogły mieć tarapaty. Każdy
jednak miał swoje zadanie i od ich powodzenia zależało wiele rzeczy, ale przede
wszystkim pokój i sojusz między okolicznymi obozami.
- Nie powinniśmy się
gdzieś zatrzymać? Ledwo widzę na oczy – zapytał Krystek.
- Jak u ciebie Dymitr?
– zapytał Gigant.
- Też bym się
przekimał. Nie jest jeszcze najgorzej, ale jeszcze z godzina i usnę przed
kółkiem.
- Ja mogę cię zmienić
– zaproponowała kobieta z Inowrocławia.
- No nie wiem
paniusiu. Póki co twój szef wysłał nas na te pustkowia bez żadnego szczególnego
powodu. Dalej mam w głowie to, że może nas wyniszczać żeby zaatakować w
odpowiednim momencie. Przecież teraz taki Toruń jest podatny na każdy atak… - wystrzelił
nagle Dymitr.
Słyszałem
jak nasza towarzyszka wciągnęła głośno powietrze.
- Jak śmiesz… Ben próbuje
pogodzić wszystkie okoliczne obozy. A ty oskarżasz go o coś takiego? – w
jej głosie, pomimo zmęczenia, słychać było złość.
- Jeżeli w tym świecie
przestrzega się jakichś zasad, to najważniejszą jest „nie ufaj nikomu”. Czy to
takie dziwne, że nie ufam tajemniczemu człowiekowi na cholernym wózku
inwalidzkim, który wydaje się wiedzieć wszystko?
- Ej spokój! – krzyknąłem
– Ja usiądę za kółko. Po prostu jedźmy.
Nie chcę przebywać na tych ziemiach dłużej niż trzeba. Załatwmy ostatnie pięć
punktów i wracajmy do naszych.
Dymitr zatrzymał auto i piorunując spojrzeniem kobietę
usiadł na boku przy Rudej. Ja, pomimo zmęczenia ruszyłem dalej. Kolejny punkt
na mapie, był zaledwie kawałek od nas.
Dojechaliśmy
na polanę. Powoli zatrzymałem pojazd.
- Sprawdźmy wszystko
ostrożnie – poprosiłem. Chociaż polana była otwarta i nigdzie w okolicy nie
było widać budynków, to na jej środku szło parę trupów. Wyszliśmy na zewnątrz.
Krystek oraz Ruda zaczęli rozpakowywać materiały, a ja z Gigantem podeszliśmy
do przodu. Zombie szybko odwróciły się w naszą stronę i zaczęły powoli człapać,
wyciągając powykręcane kończyny w naszą stronę. Zawsze zastanawiałem się co
niektóre z nich musiały przeżyć żeby tak wyglądać. Powyłamywane z zawiasów
szczęki, porozrywane policzki, wykręcone, połamane ręce, wygięte nogi, a to
wszystko jedna nie zatrzymywało ich przed dalszą wędrówką i zabijaniem każdej
żywej istoty.
Gigant
ze świstem wyciągnął swój miecz i przeciął głowę pierwszego trupa na pół. Ja
rzuciłem się na drugiego, najpierw kopiąc go, a potem dobijając leżącego. Szło
nam całkiem sprawnie. Po tylu miesiącach życia w tym świecie człowiek w końcu
dostosował się do walki z nimi. Chociaż nie każdy. Byłem pewien, że połowa
mieszkańców Torunia, przy bliższym spotkaniu z zombie panikowałaby i nie
wiedziała co robić. To był błąd dowódców, że nie przeprowadzali pełnego
szkolenia, żeby każdy mieszkaniec mógł się obronić. Czułem jednak, że gdy stado
zbliży się nieco do naszych terenów to ludzie sami będą chcieli nauczyć się
bronić.
Było
wiele podziałów ludzi, ale jednak najważniejszym był ten, który dzielił ich na
ocalałych z drogi oraz tych, którzy od początku trzymali się bezpiecznych murów
obozów. Na drodze trzeba było walczyć o swoje i nigdy nie było bezpiecznie. W
obozie z kolei ludzie byli cały czas chronieni i nie do końca zdawali sobie
sprawę, że to nie jest tak proste jak na filmach i jeden nieuważny ruch mógł
kosztować życie, albo utratę kończyny. To była ciągła walka. Ja miałem łatwiej,
ponieważ ugryzienie nie mogło mnie zabić, ale wciąż byłem podatny na wiele
innych rzeczy.
Gigant
zamachnął się po raz ostatni i kiwnął głową na znak, że to już wszystko. Ja
pomachałem w stronę wozu, dając im do zrozumienia, że jest bezpiecznie i ci
chwilę później rozpakowywali potrzebne rzeczy na polanie. W pocie czoła i przy
wschodzącym powoli słońcu, zajmowaliśmy się standardową procedurą. Było kopanie
dołu, wygładzanie go, nasuwanie zabezpieczenia na słup, stawianie słupa,
przymocowanie zabezpieczenia, zasypanie ziemią fundamentu, a następnie
rozwieszenie flagi. Była to robota na góra godzinę, więc gdy skończyliśmy
słońce już wychyliło się całe zza horyzontu i przywitało nas nowego dnia.
- Myślę, że warto się
tu na chwilę zatrzymać i odpocząć. Zjedzmy coś, bo konam z głodu – zaproponował
Gigant.
- W sumie nie
zaszkodzi zatrzymać się na parę minut – powiedziałem.
- No to postanowione –
ucieszyła się Ruda i wraz z kobietą z Inowrocławia zaczęły przynosić nasze
zapasy. Mu usiedliśmy na pieńkach obok nowo powstałego punktu i czekaliśmy na
nasze porcje.
- Nie podoba mi się ta
baba. Ogólnie cały Inowrocław – zaczął nagle Krystek.
- Co masz na myśli? – zapytałem.
- Wiesz ta cała iluzja
obozu to bujda. Widziałeś co ze mną zrobili gdy ten buc mnie zaatakował. Udają,
że mają zasady, wiedzą wszystko i kontrolują całą okolicę, ale tak naprawdę,
gdyby Toruń chciał to by ich wymordował i przejął. Nawet nie chodzi tutaj o
liczebność. Jakościowo na jednego człowieka z Ostoi przypada pięciu z
Inowrocławia – w jego słowach było sporo prawdy, ale zaskoczył mnie ton
jakim to powiedział. Mogło się wydawać jakby szczerze nienawidził tego miejsca.
- Może i masz racje,
ale Ben wydaje się wiedzieć dużo. A my musimy wiedzieć jak najwięcej – powiedziałem.
- Mam nadzieję, że nie
robimy teraz czegoś, co sprowadzi na nas kłopoty… - powiedział po cichu.
- Myślisz, że te
punkty to znak do kogoś? Do innego obozu? Typu „chodźcie tędy i dojdziecie do
Ostoi”? – zapytałem nieco przerażony taką opcją.
- Ja nic nie mówię
stary. Ale nie zdziwię się jak obudzimy się pewnego dnia otoczeni, a Inowrocław
będzie miał to w dupie. Ci ludzie… - przerwał, gdy zobaczył, że kobieta i
Ruda wracają – Wrócimy później do tej
rozmowy.
Jego słowa dawały mi nieco
do myślenia. Co prawda nie lubiłem myśleć negatywnie i zawsze starałem się
pocieszać innych, ale gdy teraz usłyszałem tę teorię od Krystiana to zacząłem
widzieć to wszystko z innej strony. Jak ciężko było zaufać w tych czasach.
Właściwie mógł on mieć rację, mogliśmy być tak zmanipulowani, że nawet nie
wiedzieliśmy o tym, że zakładamy pułapkę sami na siebie. Byłem ciekaw dalszego
przebiegu rozmowy, ale teraz liczyło się tylko jedzenie i ruszenie dalej, aby
jak najszybciej załatwić niezbędne sprawy i wrócić.
Kolejne
dwa punkty załatwiliśmy w podobny sposób, bo były umiejscowione na otwartym
terenie, gdzie po przeczyszczeniu okolic z zombie praca był prosta i przyjemna.
Słońce w końcu znalazło się wysoko na niebie, chociaż pogoda zapowiadała
nadchodzący deszcz. Zmęczenie dawało się we znaki, ale byłem dosyć wytrzymałym
człowiekiem i wiedziałem, że do mogę sobie pozwolić na poprawne funkcjonowanie
do końca dzisiejszego dnia.
- Zostały dwa, każdy
bardziej wysunięty na wschód od poprzedniego – stwierdził Dymitr siadając
za kółkiem.
- Sam powrót do
Inowrocławia zajmie nam parę godzin – powiedział ze smutkiem Gigant.
- Spokojnie panowie,
to już ostatnie dwa. Jeszcze trochę wysiłku i z rana będziemy już w domu.
Miałem
nadzieję, że moje słowa jakkolwiek pomagają reszcie, chociaż zdawałem sobie
sprawę z tego, że są oni bardzo zmęczeni. Mogło to doprowadzić do głupich
błędów, ale musiałem być pewnym siebie i swoich umiejętności, żeby zapobiec
ewentualnej katastrofie. Kolejny z punktów znajdował się przy rzece niedaleko Nowego
Dworu Mazowieckiego, czyli miejsca całkiem niedaleko Płocka, w którym Bobru
planował się osiedlić według postanowień Wielkiego Spotkania Ocalałych. Być
może miał być to też mój nowy dom, bo póki co czułem się dobrze w tej grupie i
chociaż było tu parę cięższych charakterów to dogadywałem się z większością.
- Stacja paliw? Tu
jest napisane, że będziemy mieli nawet fundament, wystarczy tylko przewiesić
flagę – powiedział ze zdziwieniem Krystek.
- Czyli wychodzi na
to, że ktoś kiedyś już to robił – powiedziałem.
- Tak, Ben wysyłał już
parę razy osoby do tej roboty, ale nigdy na taką skalę – włączyła się do
rozmowy kobieta – W Inowrocławiu dbamy o
stały dostęp do informacji – powiedziała.
- Ech czemu
dowiadujemy się takich rzeczy dopiero pod koniec drogi – powiedział
Krystek. On i Dymitr byli negatywnie nastawieni i podziwiałem kobietę, za to,
że nie wchodziła z nimi w większe kłótnię.
- A co by to zmieniło?
Ja też nie wiem jakie macie schematy działania w Toruniu. Nasze obozy dopiero
się poznają – powiedziała.
- Taa… nie wiecie – szepnął
ironicznie i dosyć głośno Dymitr.
- Przestaniecie w
końcu? – poprosiła Ruda – Mamy
budować cywilizacje, a nie obrażać się na każdym kroku. Skupmy się na zadaniu i
wracajmy do cholernego domu.
To
ostatecznie skończyło dyskusję. Atmosfera była napięta, a zmęczenie tylko
prowokowało do głupich decyzji. Wkrótce dojechaliśmy do niedużego miasteczka
sąsiadującego z Płockiem. Trzymało się ono całkiem nieźle jak na Apokalipsę.
Byłem gotów powiedzieć, że ktoś je oczyszczał, ale poza tym, że ulicę nie były zawalone
wrakami i nie widać było zbyt wiele trupów, to zdecydowanie nie widać też było
oznak żadnego obozu, lub życia.
- Ktoś musiał to
oczyścić, ale ostatecznie zrezygnował z życia tutaj – stwierdził Gigant,
gdy Dymitr powoli skręcał w centrum miasta – Stacja paliw jest na obrzeżach. Załatwmy to szybko i spadajmy, bo mimo
wszystko coś mi tu nie pasuje.
Też czułem jakby coś wisiało w powietrzu. Był środek dnia, a
mimo to puste ulice wyglądały upiornie. Przejeżdżałem przez wiele zniszczonych
wiosek, miast i miasteczek, ale nigdy nie widziałem takiego, które było
oczyszczone, ale też opustoszałe. Coś tu było nie tak i w głowie układały
mi się nieciekawe wizje. Znajdowaliśmy
się niebezpiecznie blisko Warszawy, z której, z tego co mówił Ben, grozić nam
może spotkanie z sporym obozem Ocalałych oraz największym stadem zombie jakie
mogliśmy sobie wyobrazić.
Znaleźliśmy
w końcu stację, o której mówiła mapa. Była ona położona na obrzeżu, niedaleko
sporego sklepu meblowego oraz kilku dużych magazynów przemysłowych. Zrobiło się wyjątkowo ponuro, kiedy
zobaczyliśmy dwa wiszące na sznurach trupy, które machały bezsilnie rękoma w
naszą stronę. Ponury los musiał spotkać tę dwójkę. Wysiedliśmy i ponownie
rozdzieliliśmy. Ja z Gigantem poszliśmy sprawdzać teren stacji, a reszta zajęła
się wypakowaniem materiałów. Flaga, o której mówiła kobieta z Inowrocławia
rzeczywiście powiewała spokojnie na wietrze, ale w przeciwieństwie do naszej,
była zniszczona i miała kolor niebieski.
Na
całej stacji nie było zbyt dużo trupów. Znaleźliśmy dwa przygniecione
kontenerem na śmieci na tyłach, oraz jednego w środku. Zajęliśmy się nimi bez
żadnych problemów, po czym wróciliśmy do naszych żeby im pomóc z ustawianiem
punktu. Dymitr podszedł do słupa i zaczął kręcić korbą, żeby zdjąć aktualną flagę,
a my spokojnie czekaliśmy, rozglądając się na około. Wydawało się jednak, że
jest czysto. Nie mieliśmy żadnych problemów. To była miła odmiana w porównaniu
z innymi punktami. Założyliśmy sprawnie naszą flagę po czym wciągnęliśmy ją na
szczyt.
- Załatwione – powiedział
Dymitr – Został ostatni punkt i możemy
wracać.
Nagle na horyzoncie
zauważyliśmy dym. Odległy, ale dobrze widoczny.
- To jest wschód? – zapytał
Krystek.
- Bardziej południe.
Nie na naszej drodze. Ale cholera i tak nie wygląda to obiecująco – powiedziałem.
- Myślicie, że to z
Warszawy? - zapytał Dymitr.
- Raczej tak. Coś tam
musi się dziać, a nasz ostatni punkt jest na jej obrzeżach. Dlatego uważajcie
ludzie. Zróbmy to jak najszybciej i spieprzajmy jak najdalej stąd –
stwierdziłem. Nie lubiłem takich sytuacji. Z jednej strony wiedziałem na co się
piszę, ale nie dopuszczałem do myśli tego, że możemy kogoś spotkać. Teraz
jednak byłem pewien, że ktoś tam jest i może wpaść akurat na nas. Stawianie
punktu zazwyczaj zajmuje około godziny. To mnóstwo czasu na wpadnięcie w
zasadzkę.
Wsiedliśmy
z powrotem do pojazdu i ruszyliśmy. Miasteczko szybko zniknęło za naszymi
plecami, a my w coraz to bardziej niepewnych nastrojach ruszyliśmy dalej.
Jechaliśmy i jechaliśmy, mijając wioski, miasta, oraz most, aż w końcu
znaleźliśmy się po drugiej stronie Wisły. Ostatni punkt zbliżał się do nas z
każdą kolejną chwilą. Ja z kolei każdą chwilę przeznaczałem na odpoczynek.
Wieczór nadchodził, a słońce powoli kierowało się ku horyzontowi. Siedziałem na
tyłach przy ostatnim słupie i ostatnim zwoju materiału wraz z Gigantem, który
czyścił swój miecz.
- Zastanawiam się, czy
nie zawrócić. Moglibyśmy wrócić i powiedzieć, że ostatni punkt był zbyt
niebezpieczny do obsadzenia. Mam bardzo złe przeczucia co do pojechania tam – wskazałem
ręką kierunek, w którym się przemieszczaliśmy.
- To jest opcja. Też
mam pewne obawy. Jeszcze ten dym. Nie wiadomo co się tam dzieje. Chociaż
jesteśmy już bardzo blisko. Może spytajmy reszty? – zaproponował wielkolud.
- Hej ludzie – podniosłem
głos – Może zawróćmy? To na co się teraz
piszemy jest bardzo niebezpieczne. Nie uważacie, że bezpieczniej byłoby
zawrócić? I tak zrobiliśmy prawie wszystkie punkty. Myślę, że bez tego jednego
jakoś damy sobie radę.
Przez
dobrą chwilę wszyscy milczeli jakby zastanawiając się nad moją kusząco
propozycją.
- Ja też bym wracał.
Cholera nie ukrywam, że obawiam się tego co może się stać podczas stawiania
ostatniego punktu – powiedział Dymitr.
- Chcecie naprawdę
poddać się tuż przed końcem? Jesteśmy już prawie na miejscu. Za dziesięć minut
zaczniemy pracę i jak się zepniemy, za godzinę będziemy już wracać do domu – wtrąciła
kobieta z Inowrocławia.
- Nie zamierzam
narażać życia przyjaciół i kobiety, którą kocham dla pieprzonego punktu – słowa
kobiety zadziałały na Dymitra jak płachta na byka.
- Hej spokojnie, to
była luźna propozycja – powiedział Gigant.
- Może zatrzymajmy się
i to przegłosujmy? – zaproponowała Ruda.
Dymitr
zjechał powoli na pobocze drogi i zatrzymał pojazd.
- Dobra, wyjdźmy na
zewnątrz i przedyskutujmy to na świeżym powietrzu.
Wysiedliśmy ostrożnie i zeszliśmy kawałek na pobocze. Dymitr
poszedł dalej żeby się wysikać, a my czekaliśmy dyskutując.
- Nie wierzę, że Ben
dał wam jedno proste zadanie, a wy wykruszacie się gdy jest ono praktycznie
zakończone – kontynuowała kobieta.
- Co to za różnica?
Ben na pewno nie chciałby, żebyśmy ryzykowali stawiając punkt, narażając się na niebezpieczeństwo podczas
tego – powiedział Krystek zdenerwowany całą sytuacją.
- Co ty możesz o tym
wiedzieć. Ledwo przyjechałeś i złamałeś już jedną z zasad! – wykrzyknęła
kobieta.
- Bo te zasady są
chuja warte. I doprowadzą was jedynie do zguby. Gdyby nie pomoc Torunia to lada
moment sami byście się pozabijali swoimi ideami i przekonaniami – zripostował.
- Dobra miało być
głosowanie. Kto jest za tym, żeby zawrócić? – zapytała Ruda, widząc, że
Dymitr wraca z lasu.
Podniosłem
rękę. To samo zrobił Gigant, Krystek oraz Dymitr.
- Kochanie chcesz
zostać? – zapytał nasz kierowca.
- Czy to ma jakieś
znaczenie? I tak zostałyśmy przegłosowane. Może i macie racje. Nie powinniśmy
ryzykować. Zrobiliśmy dziewięć punktów, w tym ten, który był najważniejszy.
Możemy nawet skłamać o zrobieniu tego – stwierdziła.
- Powiem Benowi. Więc
lepiej zacznijcie od prawdy, bo on i tak się dowie – zagroziła mieszkanka
Inowrocławia.
Zobaczyłem, że Krystek zagryza zęby, ale zaraz wybuchnie.
- Przestań w końcu tak
ślepo służyć temu człowiekowi! Decyzja jest podjęta i jeżeli masz chociaż
trochę oleju w głowie, to się do niej dostosujesz! – wykrzyczał.
- Nie. Jesteście bandą
dzikusów. Wy z Torunia. Chcecie odbudować cywilizacje, a sami zachowujecie się
jak potwory. Nie złamiecie mnie swoimi poglądami – odpowiedziała.
Zobaczyłem, że Krystek sięga do kabury z bronią, więc
momentalnie podbiegłem do niego i złapałem go za rękę.
- Przestań – powiedziałem
stanowczo.
- Irek, ona nas
zabije! Zaraz zrobi coś głupiego, żeby tylko kazać nam dokończyć punkt, nie
widzisz, że to jest fanatyczka? – zapytał
- Wszyscy się
uspokójcie! – krzyknęła Ruda.
- Po prostu wsiadajmy
do ciężarówki i zawracajmy. Jeżeli ktoś jest w okolicy to mamy przesrane – stwierdził
Gigant, rozglądając się naokoło.
Nagle z
oddali usłyszeliśmy przeszywający, kobiecy krzyk wołający o pomoc. Poczułem jak
przechodzi mnie dreszcz taki, że aż zadrżałem. Krzyk narastał, a ja szybko
doszedłem do wniosku, że dochodzi on zaledwie kawałek od nas.
- Przygotowujcie wóz,
ja szybko to sprawdzę – powiedziałem.
- Oszalałeś!? – zapytał
Gigant, zatrzymując mnie ręką.
- O kurwa… - zaklął
pod nosem Dymitr wskazując na coś
palcem. Wszyscy spojrzeliśmy w tę stronę. Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
Na tle słońca, na drodze widać było postacie, chwiejnym krokiem idące w naszą
stronę. Z początku było ich paręnaście,
ale gdy tylko te pierwsze podchodziły bliżej, to kolejne pojawiały się tuż za
nimi. Trupy. Przypomniał mi się dzień, w którym odkryłem, że jestem odporny na
działanie ich ugryzienia. Wtedy dorwały mnie i prawie rozszarpały. Przeżyłem
jednak i teraz wizje tego koszmaru powracały.
- Uciekajmy! – krzyknął
Dymitr biegnąc w stronę wozu razem z Rudą.
- Hej! – krzyknąłem,
kiedy zobaczyłem, że kobieta z Inowrocławia ucieka w las.
- Zostaw ją! – wrzeszczał
za mną Krystian, ale ja go nie słuchałem. Nie mogłem pozwolić na to, żeby ktoś
po prostu zginął. Sama nie miała szans, a jakbym złapał ją odpowiednio szybko,
to może dogonilibyśmy na zakręcie naszą ciężarówkę.
- Poczekajcie na
zakręcie! – wrzasnąłem, nie odwracając się żeby nie zgubić jej z oczu. Po
mojej lewej zaczęły pojawiać się trupy, ale ja biegłem, krzycząc co chwilę do
kobiety, żeby się zatrzymała. Ta jednak była tak wystraszona, że nie słuchała
mnie kompletnie. To był właśnie minus osób, które całą apokalipsę spędziły za
bezpiecznymi murami, a ich jedyny kontakt z zombie ograniczał się do słuchania
ich odległych jęków.
Przede
mną widziałem blask czegoś, co wyglądało jak ognisko. Było to wciąż dosyć
odległe, ale już widoczne. Zombie przecinały nas z lewej i były już zaledwie
parę kroków od nas. Kobieta zaczęła skręcać w prawo, ale nagle potknęła się i z
hukiem poleciała przed siebie. Byłem coraz bliżej, ale zombie było pierwsze.
Skoczyło na nią, a ta zaczęła wrzeszczeć i starała się je odepchnąć. Trup był
jednak silniejszy i po chwili usłyszałem krzyk, rozdzierający krzyk, gdy
umarlak zatopił w niej zęby. Dobiegłem w końcu, ale wiedziałem, że jest już za
późno. Dobiłem trupa przy pomocy noża i po chwili zabiłem kolejnego.
- Trzymaj się,
wszystko będzie dobrze – sam nie wiem dlaczego to powiedziałem. Może
chciałem ją uspokoić przed tym jak zatopiłem nóż w jej czaszce, a może chciałem
sam się uspokoić. Kobieta jęknęła cicho i zamknęła oczy. Przynajmniej miała już
spokój. Poczułem jak coś łapie mnie za plecy i będąc pewny, że to zombie
chciałem to odepchnąć. Poczułem jednak uderzenie i świat zawirował. Słyszałem
jakieś głosy i poczułem, że jestem ciągnięty, ale nie miałem siły się
przeciwstawić.
- Co z nim? – zapytała
jakaś kobieta.
- Załóżcie mu maskę.
Znam go – usłyszałem znajomy głos.
- Szefie… Cezary.
Myślałem, że nie robisz wyjątków… - powiedziała, a ja zbyt zszokowany i
ogłuszony żeby coś powiedzieć poczułem jak na mojej twarzy pojawia się coś
lepkiego i śmierdzącego. Zombie przechodziły obok, a ja
niedowierzając spojrzałem w twarz syna Włodka. Przywódcy Zszytych.
Etykiety:
apokalipsa,
apokalipsa 4,
Blog,
bobru,
część czwarta,
historia,
horror,
Irek,
klimat,
ocalali,
Olaf,
opowiadanie,
polska,
powieść,
przemarsz,
przetrwanie,
rozdział 23,
survival,
szwendacze,
zombie
Subskrybuj:
Posty (Atom)