niedziela, 27 grudnia 2015

Plany, Informacje

Hej,
w sumie prawie w ogóle nie wstawiam tutaj postów innych niż te zawierające po prostu rozdziały, ale pomyślałem, że dam znać, że żyje tym, którzy nie śledzą mnie na facebooku/youtube (swoją drogą fanpage gorąco polecam, bo często podrzucam tam dalsze informacje dot. pisania kolejnych tomów - https://www.facebook.com/MrBobru)
Jednak do rzeczy. Na chwilę obecną nie napisałem jeszcze nic z tego co planowałem, jednak właśnie od dzisiaj zaczynam. Przedstawię wam mniej więcej to, co jest w tym filmiku TUTAJ. Jeżeli ktoś woli wersję audio, to zdecydowanie polecam odsłuchać wszystko co mam do napisania tam. Jak tylko mi się uda napisać, dostaniecie Apokalipsę 4.5 - będzie to taki mały spin-off, którego głównym bohaterem będzie ojciec Łapy (znacie go z pierwszego tomu, w którym ginie). Tom będzie się skupiał głównie na relacji Łapy, Młodej i ich ojca, ale także na wielu innych rzeczach, które wytłumaczą niektóre zachowania, a przede wszystkim jakże ciekawą postać Łapy. Będzie się składał z 5 rozdziałów i zacznie się w tym samym czasie, kiedy to Bobru jest świadkiem początku Apokalipsy, czyli właściwie równie z Apokalipsą Tomem Pierwszym.
Co do piątego tomu wszystko mam już rozpisane i gotowe do tworzenia i mogę wam powiedzieć, że naprawdę sporo się będzie działo. Trochę więcej przetrwania, a mniej mieszkania za wygodnymi murami Ostoi. Więcej dzikości, walki o życie oraz dramatów. W końcu to już piąty tom i czas przyspieszać akcję. Nowe postacie, nowa główna lokacja, zmiana niektórych charakterów, a także wiele, wiele więcej.
Jeżeli chcecie usłyszeć bardziej szczegółowe streszczenia planów to zapraszam was na powyższy filmik, a póki co wiecie co najważniejsze i jedyne o co was mogę prosić, poza cierpliwością, to rozesłanie bloga znajomym i pomoc w promowaniu go :D
Trzymajcie się Kochani :)

środa, 4 listopada 2015

Rozdział 25: Następny krok

Rozdział 25, ostatni w tym tomie. Składa się z dwóch perspektyw, zamiast standardowych trzech (brakuje perspektywy Irka), ale od razu mówię, że zabieg ten jest celowy. Motyw Irka będzie rozwijany później, tutaj jednak potrzebowałem mocy perspektyw Bobra i Olafa żeby wyjaśnić jak przebiegała ucieczka z Grudziądza i komu się udało, a komu nie. Rozdziały finałowe u mnie, zazwyczaj są dobre, ale jednak oficjalnymi szokującymi zawsze są te przedostatnie (21-23), dlatego zrozumcie taki, a nie inne rozwinięcie akcji. Zapraszam do czytania. Na Youtube na dniach powinien się pojawić materiał mówiący, co i jak z dalszymi przygodami i jakie mam plany.

POV:
Bobru - Rozdział 25 - Dzień 11 - 12
Irek - Dzień 11 - 12 - ???
Olaf - Dzień 11 - 12 - Okolice Grudziądza

--------------------------------------------

Rozdział 25 (Bobru, Olaf):  Następny krok

BOBRU
                Dotarliśmy do wnętrza budynku. Panował ogólny chaos. Zombie i Zszyci omijali nas jednak nie zatrzymując się nawet na chwilę. Słychać było strzały. Złomiarze, chociaż zostali zaskoczeni, teraz odpierali atak. Straty były ogromne i była to największa masakra jaką widziałem, ale wiedziałem, że góra za godzinę Złomiarze przegrupują się, a Zszyci uciekną. Pomogli nam. Chociaż uważaliśmy ich za przeciwników, ci jednak nam pomogli. Nie rozumiałem tego, ale kompletnie nie mogłem się teraz na  tym skupić. Szliśmy razem. Zobaczyłem odwróconego do nas plecami człowieka ze strzelbą. Strzelał do przodu, nie widząc nas kompletnie.
                Podbiegłem i wbiłem mu nóż w plecy. Pociągnąłem z trudem w górę i wyjąłem ostrze. Mężczyzna jęknął. Gdy leżał, a kałuża krwi wokół niego zaczęła rosnąć szybko wbiłem mu nóż w gardło i chwyciłem za strzelbę, którą rzuciłem Pablordowi. Okazało się, że zrobiłem to w idealnym momencie, bo po chwili z przodu pojawiło się dwóch kolejnych Złomiarzy. Byli tak zaskoczeni i wystraszeni, ze nie zdążyli zareagować. Dwa celne strzały Pablorda dały nam dwie kolejne sztuki broni, oraz dwie kolejne osoby na sumieniu. Kto jednak się teraz przejmował sumieniem? Tylko ci, którzy już nie żyli.
- Może powinniśmy poczekać? – zaproponował Pablord korzystając z chwili spokoju w tym korytarzu.
- Nie. Złomiarze już się przegrupowują. Jeżeli nie uciekniemy teraz, to zostaniemy tutaj na zawsze – stwierdziłem.
- A co jeżeli wyjścia są już obstawione? – zapytała Wiktoria.
- Musimy zaryzykować – powiedziałem.
                Znajdowaliśmy się na poziomie szatni piłkarskich. Ruszyliśmy dalej. Maski nieprzyjemnie przylepiały się do spoconej skóry. Miałem ochotę położyć się i zwymiotować, ale wiedziałem, że musimy stąd wyjść jak najszybciej. Strzały przed nami ucichły i usłyszeliśmy krzyki. Minęliśmy grupę dźgających Zszytych i ruszyliśmy dalej. Jedno z wyjść musiał być gdzieś tutaj. Jednak myśl o tym, że mogą tam już na nas czekać wrogowie nie była zbyt obiecująca.
                Zza zakrętu wybiegł nagle mężczyzna z pistoletem w dłoni. Szybko rozprawił się z dwoma Zszytymi, po czym zaczął celować w nas. Pablord, Wiktoria oraz Michael zareagowali odruchowo. Trzy strzały powaliły i zabiły przeciwnika. Byliśmy już tak blisko. Zszyci biegali po korytarzu raz w jedną, raz w drugą stronę, szukając kolejnych ofiar. Byli bezwzględni. Ich długie, ostre noże przecinały skórę i kości bez większych problemów niczym miecze. Przebiegliśmy obok kobiety, która uciekała przed Zszytymi i dostała jednym z noży w plecy. Ostrze wbiło się do połowy, a kobieta krzycząc upadła. Dorwali ją szybko. Poślizgnąłem się i prawie upadłem na kałuży jej krwi. Każdy korytarz śmierdział metalicznym zapachem posoki.
                Zobaczyliśmy w końcu drzwi. Były szeroko otwarte. Wybiegali tędy Złomiarze oraz Zszyci. Walka trwała tez przy samym wejściu, gdzie do całego chaosu dołączyły trupy.  Spojrzałem na moich ludzi oraz Feline, która szła za nami, ale wyraźnie nie wiedziała, co do końca się dzieje.
- Przechodzimy i biegniemy. Jeżeli coś nas rozdzieli spotkajmy się w Inowrocławie. Trzymajcie się – ostrzegłem. Ruszyliśmy do przodu. Jeden ze Złomiarzy stał tuż przed nami i chciał nam najwyraźniej zatarasować drogę, ale usłyszałem strzał i zobaczyłem jak leci na plecy do tyłu. Przebiegłem po nim bez skrupułów słysząc chrupnięcie tak głośne, że aż przebiło się przez harmider walki. Byliśmy na zewnątrz. Ulica była oświetlona. Szybko zorientowałem się, w którą stronę muszę biec i pobiegłem. Zerknąłem przez ramię, co z resztą i z ulgą zauważyłem, że cała piątka biegnie kawałek za mną.
                Skręciliśmy w boczną uliczkę, gdzie w przeciwieństwie do wejścia na stadion, było po prostu cicho. Odetchnąłem szybko.
- Udało się. Musimy biec – podsumowałem.
Oczywiście to nie był koniec problemów. Ledwo skręciliśmy w kolejną uliczkę usłyszeliśmy parę aut jadących w naszą stronę. Wskoczyłem szybko za murek otaczający zjazd towarowy do sklepu i pomogłem przeskoczyć pozostałym. Ręka bolała mnie w miejscu, w którym zdarłem cały kawał skóry. Zacisnąłem jednak zęby i wychyliłem się, biorąc pistolet zdobyty wcześniej na stadionie.
                Od razu rzuciły mi się w oczy trzy wozy wypełnione ludźmi, którzy podjeżdżali na tyły stadionu.  Wszystkie pojazdy zatrzymały się z piskiem i ze środka zaczęli wyskakiwać ludzie. Byli uzbrojeni po zęby i byłem pewien, że stanowią tutejszy odpowiednik Czerwonych Flar lub straży w Toruniu. Schowałem się licząc, że będą zbyt zajęci przeganianiem stąd Zszytych, żeby sprawdzić ten murek i nie myliłem się. Grupa około dwudziestu osób pognała szybkim krokiem w stronę, z której przybiegliśmy. To było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Trzy wozy stały tutaj gotowe do odjazdu. Sprawnie przeskoczyłem murek i pomogłem przejść go reszcie.
- Przygotujcie jeden z wozów, a ja stanę na czatach – zaproponowałem. Pablord ruszył jako pierwszy do sporego, terenowego samochodu i zaczął siłować się z drzwiami. Feline oparła się o murek i była właśnie uspokajana przez Wiktorię oraz Józefa, a Michael zajął się broniami, które trzeba było przeładować.
                Co chwilę słychać było strzały z głównej ulicy, więc byłem pewien, że oddział zaczął już działać. Jedna osoba nawet zaczęła biec w naszą stronę, ale była jeszcze daleko, kiedy pocisk przeszył jej głowę. Wzdrygnąłem się. Kucnąłem przyczajony przy jednym z ulicznych pojemników na śmieci. Słyszałem jak Pablord przeklina mocując się teraz z silnikiem, bo kluczyków oczywiście nie było. Nie wiem jak dokładnie udało mi się uniknąć nagłego ataku od tyłu, ale instynktownie odwróciłem się i odskoczyłem na lewo, akurat na moment przed atakiem. Łysy mężczyzna z nożem poleciał z impetem do przodu, ale nie stracił równowagi. Przez chwilę poczułem strach, ale ten szybko został zalany przez adrenalinę w najczystszej postaci.
                Poczekałem aż mężczyzna machnie nożem i gdy tylko to się stało odskoczyłem na bok i uderzyłem łokciem w jego rękę. Trafiłem prawie tak jak chciałem, bo usłyszałem dźwięk uderzającego o drogę metalu. Mężczyzna zamachnął się i uderzył mnie pięścią w twarz.  Zachwiałem się po czym poczułem kopnięcie, które zwaliło mnie z nóg. Gdyby było jaśniej prawdopodobnie mężczyzna by mnie dobił kopniakami, albo podniósłby nóż. Uliczka była jednak ciemna i nie zauważył cienkiego, czarnego słupa, która stał tuż obok mnie. Chciał mnie kopnąć w klatkę piersiową, ale trafił w słup i krzyknął głośno. Przebudziło mnie to nieco . Podniosłem się i zamachnąłem na krótko wyprowadzając cios. Furia narastała we mnie, kiedy uderzyłem go jeszcze raz i jeszcze raz. W końcu łysy się przewrócił, a ja wyciągnąłem swój nóż. Usłyszałem kroki i odwróciłem się na chwilę. To Wiktoria biegła do mnie, najwyraźniej dopiero po okrzyku zauważając, że mam problem. Była jednak spóźniona, bo ledwo do mnie dotarła, a dobiłem napastnika i wytarłem o jego bluzę ostrze broni.
- Cholera jasna! Co z tobą!? Czemu nie krzyknąłeś, że masz problem? – zapytała ciągnąc mnie w stronę wozu. Otarłem krew cieknącą mi z pękniętej wargi i rozmasowałem obolały brzuch.
- Jedźmy już – poprosiłem.
                Auto całe szczęście było już gotowe. Wsiedliśmy do środka i zapaliliśmy światła. Usiadłem na prawo od Pablorda, który kierował. Przejrzałem się w lusterku. Miałem krew rozmazaną na całym, prawym policzku, a moje dłonie wyglądały, jakby ktoś z nich pozdzierał skórę w paru miejscach. Były całe we krwi. Osunąłem się na siedzenie i odetchnąłem.
- Wszystko w porządku kumpel? – zapytał Pablord.
- Tak – odpowiedziałem.
OLAF
                Nie do końca ufałem człowiekowi, który został nam przedstawiony, ale Łowca był częścią drużyny Bobra, a to nieco podbudowywało na duchu. Jednak decyzja o wróceniu podłamała mnie zdenerwowała.
- Jak to? Nie minęła jeszcze godzina. Oni wciąż mogą wybiec – podniosłem głos, bardziej niż chciałem.
Łowca przystawił palec do swoich ust uciszając mnie:
- Nie hałasuj. Tam dzieje się źle. Jeżeli zaraz stąd nie znikniemy, to możemy zostać tu na zawsze. Wiem jakie to jest ciężkie, ale możliwe, że Bobru i reszta wybiegli już drugim wejściem i uciekają stąd z Łapą. Nic tu po nas…
Nie przekonywał mnie. Czułem się nieco zdradzony, chociaż tak naprawdę nie miałem ku temu większych powodów.  Przytaknąłem w końcu i we czwórkę wyszliśmy z kiosku. Po drugiej stronie ulicy wciąż trwała walka, ale szybko zostawiliśmy ją za nami.
- Gdzie właściwie idziemy? – zapytał Jonasz, próbując dorównać  nam szybkością.
- Do chatek na wzgórzu. Tam poczekamy do rana i stąd odjedziemy. Chyba, że druga grupa wróci szybciej – wytłumaczył  Łowca – Co z twoją nogą?
- Bobru nie opowiadał? Jak złapali nas na Złomowisku? – zdziwił się Jonasz.
- Wiesz w sumie nie mieliśmy okazji żeby spokojnie pogadać. Sporo się działo pod twoją nieobecność. Ale porozmawiamy na miejscu – zdecydował jednooki.
                Przez parę pierwszych uliczek przeszliśmy bez problemu. Byliśmy blisko miejsca, gdzie zobaczyliśmy Zszytych i się rozdzieliliśmy z Łapą.
- A kto tu właściwie jeszcze jest? – zapytał nagle Jonasz.
- Łapa z siostrą i parę osób z Płońska. Olaf i Kuba też są stamtąd. Przyszli tutaj po Feline, ich dowódczynie – wytłumaczył pokrótce Łowca.
- To ta kobieta była dowódczynią waszego obozu? – zdziwił się Jonasz patrząc na mnie. Nie polubiłem go specjalnie, ale każda wieść o Feline była dla mnie ważna, więc zmusiłem się do łagodnego tonu.
- Tak. Co jej zrobiły te skurwysyny? – zabrzmiałem nieco groźnie, ale starałem się.
- W sumie nic strasznego. Była traktowana całkiem nieźle jak na warunki tych ludzi. Spędziłem z nimi trochę czasu i wiem, że potrafią być okrutni. Nie torturowali jej nawet. Bardziej męczyli ją psychicznie, mówiąc, że Płońsk upadł, cały obóz został wybity i inne pierdoły – wytłumaczył grubszy mężczyna.
- Ja im kurwa dam – szepnąłem pod nosem.
                Nagle, praktycznie znikąd usłyszeliśmy dźwięk silnika. Chociaż byliśmy przy wraku, nie była to dobra kryjówka i nim zdążyliśmy zareagować zobaczyliśmy auto wyjeżdżające z duża prędkością na zachód. Jego załoga musiała jednak być tak zajęta uciekaniem, że nawet nie zatrzymali się aby nas zabić. Odetchnęliśmy z ulgą, ale usłyszeliśmy nagle kroki. Wszyscy ukucnęliśmy przy wraku i zobaczyliśmy, że za samochodem starało się biec trzech ludzi. Szybko wypatrzyłem bronie w ich rękach. Sam wziąłem pistolet. Znajdowaliśmy się teraz przy wraku, który sąsiadował z wylotem niedużej uliczki. To była nasza droga ewakuacyjna w razie gdyby zaczęło się robić gorąco.
                Wrogowie zauważyli nas dopiero jak wystrzeliłem. Byli dosyć blisko, zaledwie dziesięć metrów, ale mimo to nie trafiłem tak jak chciałem i pierwszy z nich dostał kulą w ramię. Chciałem się poprawić, ale jego koledzy natychmiastowo przeskoczyli na bok za murek i przyjęli pozycję do ataku. Wychylanie się i strzelanie trwało w najlepsze, kule latały niczym szalone, ale wciąż po obu stronach nie było żadnych ofiar. Nagle jednak poczułem coś twardego na plecach. Nie odwracałem się nawet. Zostałem pociągnięty do tyłu siłą, a moi towarzysze nie zdążyli zareagować.
- Rzućcie broń! – usłyszałem głos za moimi plecami. Poczułem ciepły oddech na karku.
Kuba, Jonasz i Łowca, nie wiedzieli, co zrobić. Opuścili w końcu bronie i położyli je pod nogami. Trójka, z którą się strzelaliśmy obserwowała całą akcję i dopiero gdy bronie znalazły się pod stopami ich towarzysza wyłonili się zza osłony.
- Te kutasy chciały nas zabić – powiedział jeden z mężczyzn. Byli jeszcze kawałek od nas, ale kompletnie nie miałem pomysłu co mogę zrobić. Jak mogliśmy się dać tak zajść.
- Wanda chciała każdego żywcem. Bierzemy ich do obozu – powiedział mężczyzna za moimi plecami, wciąż przykładając mi lufę do pleców – Skujcie ich, a ja zaraz zajmę się tym tutaj. Gdzie ja schowałem kajdanki? – myślał na głos, chowając pistolet. Mogłem spróbować się wyrwać, ale wiedziałem, że mają nas już w garści. Jego towarzysze skuwali właśnie Łowcę, Kubę i Jonasza, a ja miałem zaraz do nich dołączyć.
                Właśnie wtedy padł strzał. Przeleciał tak blisko mojej głowy, że myślałem, że ktoś strzela do mnie, ale po chwili zdałem sobie sprawę, że mężczyzna za mną trzyma się za szyję i ląduje na plecach w rosnącej kałuży krwi. Jego kompani byli zdziwieni. Wykorzystaliśmy to od razu. Łowca się podniósł i przysunął głową w twarz jednego z przeciwników. Mężczyzna upadł na ziemię trzymając się za usta i wypluwając zęby. Jonasz w tym czasie rzucił się na drugiego całą masą swojego ciała i wywrócił go. To dało mi czas na szybkie podniesienie broni i zastrzelenie najpierw ostatniego stojącego wroga, następnie tego przygniecionego przez Jonasza, potem tego obitego przez Łowcę, a na koniec człowieka, który mnie zaskoczył.
                Wtedy z tej samej uliczki, z której przyszedł czwarty Złomiarz wyszła dziewczyna. W pierwszym momencie byłem pewien, że jest to Łapa, ale po chwili przeżyłem szok, gdy zobaczyłem jej młodszą siostrę. Wygląda teraz dokładnie jak Łapa, z  tym, że była nieco niższa i miała bardziej dziewczęcą niż kobiecą sylwetkę. Wyglądała jednak równie groźnie.
- Pomogę ci – powiedziała. Teraz zdałem sobie sprawę, ze odkąd wyjechaliśmy z Inowrocławia nie słyszałem jej głosu. Był nieco wyższy niż u Łapy.
- W kieszeniach powinni mieć klucze – powiedział Jonasz. Łowca też wydawał się być zaskoczony tym co się stało. Kuba tylko szeptał coś sam do siebie.
- Co tutaj robisz? Gdzie twoja siostra i reszta? – zapytałem przeszukując tego z wybitymi zębami w poszukiwaniu klucza.
- Siostra kazała mi wracać. Wtedy zobaczyłam was… - mówiła krótko i treściwie. Widać, że czuła się nieco nieswojo bez siostry w pobliżu.
- Nie znaleźliście Bobra i reszty? – zapytałem z nadzieją.
- Gdy odchodziłam to ludzie wciąż wybiegali i do całej akcji dołączyli jacyś inni Złomiarze, ale nie widzieliśmy nikogo z naszych – powiedziała ze smutkiem.
                Chciałem coś dodać, ale nie wiedziałem co powiedzieć, więc ostatecznie się zamknąłem. Szybko znalazłem klucze i uwolniłem resztę. Pobiegliśmy całą piątką i bez problemu opuściliśmy miasto. W krótce byliśmy już w chacie.
- Mam nadzieję, że twoja siostra nie zrobi nic głupiego – powiedziałem.
- Ja też mam taką nadzieję – stwierdziła.
Łowca wraz z Kubą pomogli Jonaszowi, który dzisiejszego wieczora został nieco poobijany. Ja siedziałem na fotelu patrząc w księżyc przykryty w większości chmurami i czekałem. Godzina już minęła, reszta powinna wrócić. Dlaczego ich jeszcze nie było. I tak mieliśmy czekać do rana z wyjazdem, więc czasu jeszcze trochę było. Złomiarze nawet nie myśleli o sprawdzeniu tych chatek, mieli tyle własnych problemów w okolicach areny, że nie powinni nawet o tym myśleć.
                Księżyc był już wysoko na niebie i mijały kolejne godziny, ale Łapa wciąż nie wracała. Siedzieliśmy w kółku na drewnianej podłodze, dojadając swoje porcje jedzenia i rozmawiając.
- Muszę po nią iść – postanowiła nagle Młoda. Zadziwiał mnie fakt, jak bardzo rozgadana się zrobiła gdy siostry nie było w pobliżu.
- Oszalałaś dziewczyno? Tam na dole dzieje się źle. Widziałaś co chcieli nam zrobić tamci Złomiarze.  Łapią każdego. Jeżeli twoja siostra nie wróci do rana musimy wrócić po posiłki. W piątkę nie zdziałamy nic – starałem się jej przemówić do rozumu.
Młoda chciała już coś powiedzieć, kiedy nagle drzwi do chaty się otworzyły, a do domu weszła Łapa oraz kumple Kuby. Łapa trzymała się za ramię i nawet w ledwo oświetlonym lampą pomieszczeniu, widać było plamę krwi na jej ramieniu. Monika zerwała się i podbiegła do siostry przytulając ją.
- Feline? – zapytałem wstając.
- Chwila – warknęła, podchodząc do plecaka, który leżał w kącie i wyciągając z niego bandaże oraz butelkę wody.
- Co się stało? – zapytał Łowca.
- Powiedziałam chwila! – odburknęła od niego, bandażując sobie ranę. Robiła to nieudolnie, bo ciężko było zabandażować swoje własne ramię, więc pomogła jej siostra – Jak widzicie nie ma ich z nami. Nie widziałam, żeby opuszczali arenę. U was też nic? – zapytała dopiero teraz zauważając Jonasza – Jonasz?
- Łapa… kopę lat – skomentował zachrypniętym głosem.
- Jakim cudem przeżyłeś? Bobru opowiadał mi, że dorwali cię ponad miesiąc temu na Złomowisku – zdziwiła się.
- Dołączyłem do nich… - zaczął. Słowa , chociaż wypowiedziane szeptem, uderzyły w nas niczym młot – Ale spokojnie. Zbierałem informacje. Pytali mnie o różne rzeczy, ale nie dowiedzieli się niczego konkretnego. Za to uwierzyli, że jestem po ich stronie. W ostatnim tygodniu dowiedziałem się tyle rzeczy, że jeżeli dojadę do Dziary to Złomiarze będą przeszłością.
- Mam nadzieję, że Dziara ma się dobrze i wróci u niego stare zamiłowanie do bycia chorym skurwielem. Bo taki człowiek jak ty nie zasługuje na nic – powiedziała z pogardą.
- Hej spokojnie! Idźmy spać, jesteśmy zmęczeni, emocje nas rozsadzają, połowa z nas jest ranna, musimy odpocząć i wracać. Dziara i Ben zadecydują co dalej – uspokoił sytuację Łowca. Nie wiedziałem czy Łapa się po prostu posłuchała, czy była zmęczona tym wszystkim, ale prychnęła tylko i usiadła na boku biorąc jeden z koców, które przynieśliśmy. Nikt nie miał siły gadać i nawet pomimo tego, że w mojej głowie działo się teraz piekło gorsze od tego na ulicach Grudziądza, zasnąłem momentalnie.
                Gdy obudziliśmy się rano nawet nie jedliśmy śniadania. Byłem zmęczony pomimo paru godzin snu, a głowa bolała tak mocno, że miałem ochotę roztrzaskać ją sobie o pobliski kamień. Łapa i Młoda miały paskudny humor. Nie odzywały się właściwie do nikogo. Łowca próbował poprawić morale, ale jego wypowiedzi zamiast pocieszać były jedynie ponurymi monologami. Jonasz nie prowokował Łapy, a Kuba i jego kumple wyglądali najsmutniej z całej grupy – zmęczeni, obici, a dodatkowo smutni. Ja też byłem smutny. Liczyłem, że misja się powiedzie, ale jak patrzyłem na to teraz, to sam nie wiedziałem, czego się spodziewałem. Parę ludzi kontra ogromny, uzbrojony po zęby obóz? Czego ja się spodziewałem. To było skazane na porażkę.
                Ruszyliśmy, gdy słońce wychyliło się już całą kulą zza horyzontu. Łowca kierował, a reszta siedziała cicho rozmyślając, albo przysypiając. Ja też zamknąłem oczy, chcąc po prostu obudzić się w lepszym miejscu. Gdy otworzyłem oczy słońce było wysoko na niebie, a my byliśmy pod bramami Inowrocławia. Zobaczyłem charakterystyczny kościół. Przespałem całą drogę. Rozejrzałem się szybko po samochodzie i z ulgą zobaczyłem, że wszyscy byli na miejscach. Bałem się, że przespałem jakąś masakrę, gdy Łapa nie wytrzymała już dłużej obecności Jonasza, albo po prostu oszalała. Miałem nawet sen, w którym stała tuż obok Feline. Ta opowiadała Łapie o czymś związanym z Inowrocławiem, na co Łapa dźgnęła ją nożem. Wzdrygnąłem się na samą myśl o takiej sytuacji. Chociaż ostatecznie wolałem widzieć śmierć Feline, być przy niej i postarać się ją uratować. A ta została zabita na arenie, albo podczas ucieczki z niej.
                Wysiedliśmy za bramą, strażnicy przywitali nas z ulgami na twarzy. Następne wydarzenia działy się tak szybko. Przywitali nas, wyszedł po nas garbaty mężczyzna, spytał jak się trzymamy nie dostając żadnej odpowiedzi, po czym poprowadził nas do biura. Tam za stołem czekał już Ben oraz…
- Bobru? – zapytała z niedowierzaniem Łapa. Sam nie mogłem uwierzyć. Wyglądał fatalnie, ale to zdecydowanie był on. Na stole leżała maska, taka sama jaką nosili Zszyci. Po chwili do pomieszczenia dołączył Dziara, która przywitał nas skinieniem głowy.
- Ty żyjesz? – zapytał Łowca.
                Bobru podszedł do nas i przywitał się po kolei. Nawet z nami, osobami z Płońska. Przy Jonaszu zatrzymał się na chwilę.
- Pożyczone, ale oddaje – powiedział uśmiechając się i podając Jonaszowi nóż.
- Wiedziałeś, że to ja? – zapytał.
- Podejrzewałem.
- Feline? – zapytałem zachrypłym z emocji głosem.
- Czeka na ciebie w lecznicy. Właściwie na was – wskazał moich przyjaciół. Nie wiedziałem, co mnie podkusiło, ale podszedłem do Bobra i uścisnąłem go. Nie odepchnął mnie, tylko poklepał po plecach. Czułem łzy napływające do moich oczu.
- Dziękuje – wyszeptałem.
- Nie ma sprawy – odpowiedział. Nie czekając na nic więcej, wybiegłem wraz z Kubą i jego kumplami i udałem się do lecznicy.
BOBRU
                Doceniłem gest Olafa. Wiedziałem, że dba o swoich ludzi, tak samo jak ja starałem dbać się o swoich. Podszedłem do Łapy. Rozłożyłem ręce, a  ta powoli, jakby nieufnie, przysunęła się do mnie i mnie uścisnęła.
- Byłam pewna, że nie żyjesz – powiedziała po cichu.
- Trafiłaś akurat na część, w której opowiadam jak uciekliśmy – powiedziałem z uśmiechem. Pocałowała mnie delikatnie w usta. Uśmiechnąłem się i wróciłem do stołu. Ben i Dziara wiedzieli już mniej więcej co się stało. Jak trafiliśmy do domu rodziny Złomiarzy, która nas kiedyś uratowała, jak trafiliśmy do niewoli i w końcu jak zostaliśmy wystawieni na arenę. Łapa dosiadła się obok wraz z siostrą, Jonaszem i Łowcą. Ben zrobił wyjątek i kazała przynieść obiad do jego biura, żeby Łapa i reszta mogli zjeść po podróży.
- Przy wejściu dostałem nóż od jednego z strażników, okazało się, że to Jonasz. Cieszę się, że przeżyłeś – powiedziałem szczerze. Jonasz był naprawdę solidnym człowiekiem.
- Szkoda, ze nas zdradził i dołączył do Złomiarzy – powiedziała Łapa.
- Nie miał wyboru i jestem gotów to zrozumieć, o ile wróci do Czerwonych Flar – włączył się do rozmowy Dziara.
- Wiadoma sprawa – zapewnił Jonasz z uśmiechem.
- Co z pozostałymi grupami? Jakieś wieści? – zapytał Łowca.
- Grupa stawiająca punkty jeszcze nie wróciła. Trochę mnie to martwi, ale wydaje mi się, że powinni być góra za dwa dni – wytłumaczyłem – A Erni pracuje z dużą grupą osób, na odcinku drogi Toruń – Inowrocław. Świetnie sobie radzą z Rekinem.
- Wybaczcie, ale naprawdę chcę usłyszeć, co się stało na arenie – wtrącił Ben. Póki co powiedziałem o wszystkim, oprócz szczegółów sceny torturowania mnie przez Wandę. Tego się po prostu wstydziłem.
- Wpuścili na arenę szwendacze. Miałem nóż, więc chociaż było ich sporo miałem nadzieję, ze jakoś dam sobie radę, ale wtedy okazało się, że większość z nich to Zszyci – opowiedziałem.
- Co? – spytali niemal jednocześnie Dziara i Ben.
- Dokładnie. Zaczęła się masakra. Wbiegli na trybuny, Złomiarze byli bezbronni, dopiero po jakimś czasie dołączyli strażnicy z karabinami. Myślę, że spokojnie ponad setka Złomiarzy została zabita zeszłej nocy. Zszyci nam pomogli. Nie mam pojęcia skąd wiedzieli, że my tam będziemy, ale szli tu po nas. Rzucili nam te maski – wskazałem leżące na stole ochłapy – i pomogli nam uciec.
- Ja od siebie tylko dodam, że Złomiarze nie mieli pojęcia o tym, że złapali tylu Zszytych. Zbierali trupy na to cały dzień i widocznie nie załapali, że duża większość to byli ludzie – dodał Jonasz.
- Ja z kolei słyszałam na ulicy dialog pomiędzy nimi. Ich przywódca kazał to zrobić. Nie powiedzieli jak się nazywa, tylko posłużyli się terminem Krawiec – przypomniała sobie Łapa.
- Jak myślisz, co to oznacza dla naszej społeczności? Jak traktować Zszytych? Zawrzeć z nimi pokój czy wypowiadać wojnę? – zapytałem Bena.
                Ben przez chwilę milczał. Myślał nad czymś. Czekaliśmy cierpliwie obserwując go.
- Myślę, że na razie musimy odpuścić sobie podejmowanie jakichkolwiek akcji. Naszym priorytetem jest teraz zdobycie Płocka i kontrolowanie rzeki. Jeżeli by dobrze poszło można by nawet założyć wodne połączenie pomiędzy Płockiem, a Toruniem.  Bobru, wiem, że wróciłeś dopiero z podróży, ale muszę to wiedzieć zanim będziemy ustalać dalej – kiedy będziesz gotowy do wyjazdu do Płocka? – zapytał patrząc mi w oczy. Przeszedł mnie dziwny dreszcz.
- Potrzebuję tygodnia. Na zebranie sił, ludzi i ustalenie wszystkiego – powiedziałem.
- A więc postanowione – stwierdził Ben i uśmiechnął się. Wiedziałem, że ma już plan.

KONIEC TOMU 4

czwartek, 29 października 2015

Rozdział 24: Świadkowie

Rozdział 24, przedostatni w tym tomie, kolejny z perspektywy Olafa. Gdy Bobru walczy o życie na arenie w Grudziądzu, Olaf wraz z resztą próbują im pomóc. Czy im się to uda? Czy wszyscy wrócą do Inowrocławia? Zapraszam do czytania!

POV:
Rozdział 24 - Olaf - Dzień 11
Bobru - Dzień 11 - Znajduje się na arenie w Grudziądzu
Irek - Dzień 11 - Znajduje się daleko na wschodzie

----------------------------------------------

Rozdział 24 (Olaf): Świadkowie


                Noc była niespokojna. Świadomość tego jak blisko byliśmy celu, nie dawała spać. Człowiek zawsze chciał najpierw zrobić to, co ma do zrobienia, a następnie dopiero odpocząć, wiedząc, że wszystkie sprawy są już załatwione. Dlatego gdy wszyscy spali, ja drzemałem niespokojnie, budząc się co chwilę. W końcu, nad randem, usiadłem zdenerwowany i zacząłem się przygotowywać. Chciałem naostrzyć nóż, przeczyścić broń i przygotować się na najgorsze, korzystając z uroków chłodnego, ale przyjemnego poranka.
                Opuściłem chatkę, zabierając potrzebne rzeczy i odetchnąłem świeżym powietrzem, wpuszczając je w głąb siebie. Chciałem znaleźć jakiś sposób, żeby uchronić Łapę, jej siostrę oraz Łowcę przed niepotrzebnym ryzykiem, ale wiedziałem, że oni i tak zrobią co będą chcieli. To byli dzicy ludzie. Gdyby każdy ocalały w tych czasach, był tak samo bezwzględny i pewny jak grupa z Torunia, na czele z Bobrem, to prawdopodobnie osoby takie jak w obozie w Płońsku już dawno by nie żyły.
                Usiadłem spokojnie na ganku i zacząłem metodycznie pocierać nożem o osełkę. Wystarczyło paręnaście machnięć, żeby ostrze było wystarczająco silne, do przecięcia skóry i kości, przy odpowiednim nacisku. Zadowolony wziąłem szmatkę i zacząłem czyścić pistolet. To również nie zajęło mi dużo czas, więc gdy skończyłem, postanowiłem się przejść kawałek, poobserwować miasto w promieniach wschodzącego słońca i pomyśleć.
                Chatki, w których byliśmy, znajdowały się na wzgórzu i były odsunięte od miasta. Zastanawiałem się, kto tu mógł mieszkać wcześniej, ale rozumiałem, że musiał to być podobny odludek do mnie. Zszedłem powoli trawiastym zboczem, uważając żeby się nie poślizgnąć na mokrej od rosy trawie i ruszyłem rozjeżdżonym przez auta traktem w dół. Usłyszałem jęki kawałek dalej, za zakrętem i zwolniłem nieco, obawiając się ataku trupów. Dzisiaj musiałem dać z siebie wszystko, przynajmniej do momentu, aż Feline będzie bezpieczna. Postanowiłem to już wyjeżdżając z Inowrocławia. Jeżeli za życie Feline będę musiał zapłacić swoim własnym, nie zawaham się.
                Wyłoniłem się powoli za zakręt i zobaczyłem trójkę zombie posilającą się ciałem. Było ono już na tyle wyjedzone, że nie dało się stwierdzić czy była to kobieta czy mężczyzna. Wyciągając nóż, postanowiłem nieco się rozgrzać. Przez chwilę zastanawiałem się czy warto podejmować ryzyko walki, szczególnie przy mojej ranie na brzuchu, ale po chwili pojawiła się w mojej głowie myśl „Nie dasz rady pokonać trójki zdechlaków, a chcesz uratować przyjaciółkę? Ale z ciebie pizda Olaf”. Otrząsnąłem się i pewnym krokiem ruszyłem przed siebie.
                Trupy były całkowicie poświęcone jedzeniu. Dopiero jak podszedłem bardzo blisko i pociągnąłem jednego z zombie, pozostałe dwa zauważyły, że podeszła do nich świeża porcja mięsa. Zamachnąłem się i z chrzęstem przebiłem się przez zgniłą skroń trupa. Krew trysnęła jak z pękającej bańki, zalewając moje ręce oraz nogawki. Jeden z moich przeciwników sięgnął łapami, próbując złapać mnie za rękę, ale potraktowałem go butem i potężnym kopnięciem sprowadziłem do poziomu. Drugi, który jeszcze nie wiedział czy bardziej opłaca się atakować mnie, czy dokończyć martwy już posiłek, podniósł się teraz chwiejnie i zaszarżował pokrętnym krokiem do przodu. Wykorzystałem siłę nacisku i nabiłem trupa na ostrze noża, zwalając go szybko na bok.
                Ostatni, kopnięty przeze mnie, zajęczał przeciągle czołgając się w moją stronę. Odetchnąłem głęboko i przyciskając mu rękę, podeszwą buta, do ziemi, wbiłem nóż w tył czaszki. Wytarłem ostrze o ubrania jednego z trupów, po czym schowałem go z powrotem oddychając coraz spokojniej. Musiałem pomyśleć o jakimś mieczu lub czymś w ten deseń, bo zabijanie trupów na bliski dystans zdecydowanie mi nie odpowiadało. Zostawiając pobojowisko za sobą ruszyłem dalej. Miasteczko nie wyglądało teraz wyjątkowo.  Chociaż pasma porannej mgły nadawały mu pewnego klimatu, to jednak nic nie wskazywało na to, żeby na jego terenie znajdowała się kryjówka Złomiarzy. Wiedziałem jednak, że do końca dnia, aż za dobrze poznamy okolice.
                Próbowałem z tej pozycji dopatrzeć się rozkładu miasta, ale teren nie był płaski, a budynki na obrzeżach miasta zasłaniały resztę. Widziałem jednak szachownicowy rozkład ulic, co oznaczało, że nie będzie problemów z ewentualną ucieczką i bezpiecznym zbliżeniem się do celu. Starałem się zapamiętać jak najwięcej, skupiłem się na najbardziej charakterystycznych budynkach i po parunastu minutach zacząłem wracać. Nie chciałem, żeby pod moją nieobecność wybuchła panika, niektórzy mogli sobie pomyśleć, że chciałem być bohaterem i ruszyłem samotnie żeby odbić Feline. Jednak to było zachowanie idiotów, a ja za takiego się nie uważałem.
                Kiedy dotarłem na szczyt, do dwóch chatek, zobaczyłem, że wszyscy jeszcze śpią. Zdjąłem bluzę i usiadłem na uboczu, popijając zimną już herbatę z butelki. Smak się rozmył i czułem jakbym pił po prostu starą wodę, ale nie narzekałem. Wraz z podnoszeniem się słońca na horyzoncie kolejne osoby zaczęły wstawać i szykować się do akcji. Około dwóch godzin po moim spacerze wszyscy byli już na nogach, a ja rozdawałem paczki sucharów i szynki w puszce. Wszyscy byli głodni i nie narzekali na jedzenie.
- To jaki mamy ostatecznie plan? – zapytał Kuba, mlaskając głośno.
- Musimy dowiedzieć się gdzie dokładnie na tej arenie trzymają naszych ludzi. Myślę, że nie będzie ona tak mocno chroniona, bo jest w centrum miasta. Musimy raczej uważać na obrzeża i na… - zaczęła Łapa.
- Zszytych – dokończyłem za nią.
- Dokładnie. Kiedy dostaniemy się pod arenę zobaczymy co tam się dzieje i spróbujemy po prostu odbić naszych. Jak będą w jakichś celach to powinno  nie być z tym większego problemu. W razie czego po prostu zaatakujemy.
- Pójdziemy już zaraz, czy dopiero wieczorem? – zapytał Łowca.
- Według mnie powinniśmy uderzyć jak się zacznie robić ciemno. Oczywiście wyjdziemy zrobić zwiad już wcześniej, ale jednak solidny atak przeprowadzimy wieczorem. Miejmy nadzieję, że do tego czasu nasi przeżyją – zastanowiła się.
- A jakbyśmy zajęli pozycje na tej arenie już wcześniej? Pochowali się gdzieś i gdy nadarzy się okazja zaatakowali? – zapytałem.
- Teraz to nie ma sensu. Lada chwila Złomiarze wyślą patrole. Co prawda Zszyci coś tutaj planują zrobić, ale wciąż wyjście teraz na ulice to samobójstwo. Naszym celem jest dotarcie do zmroku na teren stadionu. Dalej musimy improwizować, chyba, że ktoś z was kiedyś tu był i wie jak wygląda ten budynek od wewnątrz.
                Odpowiedziało jej ponure milczenie.
- Więc postanowione. Popołudniu schodzimy na dół – tymi słowami Łapa ucięła rozmowę, wstała i wyszła na zewnątrz. Poszedłem za nią. Nosiła teraz czarny podkoszulek, czarne, porwane w paru miejscach spodnie, wysokie buty na płaskim obcasie oraz zawiązała włosy w dwa warkocze, które sięgały jej lekko za ramiona. Podszedłem do niej powoli i w milczeniu oprałem się o ścianę.
- Nie masz czasem dość tego gówna? – zapytałem.
- Szczerze? Nie. Czuję, że żyję. Możesz nazwać mnie szaloną, ale pomimo głębokiej nienawiści do zombie oraz ludzi, kocham ten klimat. Wieczny pogoń za schronieniem, przetrwanie, walka na drodze. Chociaż w Toruniu czułam się dobrze, tutaj czuję się wolna – zaskoczyło mnie jej szczere wyznanie.
- Ja nienawidzę tego świata. Trzymają mnie tu tylko obowiązki – stwierdziłem bez emocji.
- Czyli jak Feline… - spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
- Zginie to nie będę miał sensu życia? Prawdopodobnie. Nie chodzi nawet o to, że zrobię wtedy coś głupiego i to mnie zabije. Nie jestem po prostu dostosowany. Umiem zabić, ale nie mam doświadczenia mordercy. Odkąd to się zaczęło nie spędziłem na drodze zbyt dużo czasu. Tak jak mówiłem, znalazłem Płońsk, nawiązałem pewną więź z tą dziewczyną i postawiłem sobie cel. Jeżeli ona nie żyje, prawdopodobnie ruszę przed siebie – powiedziałem.
- Dołącz do nas. Do naszej społeczności w Płocku. Chociaż sama się zastanawiałam, czy tego właśnie chcę, myślę, że to będzie coś nowego. To będzie obóz, ludzi, którzy przeżyli na drodze więcej niż można sobie wyobrazić – zachęciła mnie.
- Jeżeli Feline żyje, moje miejsce jest przy niej, a ona nie zostawi Płońska. Jeżeli nie żyje… to mam to wszystko w dupie. Może trafię do was, a może ruszę przed siebie. Rozumiesz? – zapytałem.
                Kiwnęła głową w niemej akceptacji. Przygotowania były spokojne i ciche. Nikt nie miał ochoty rozmawiać i wszyscy skupiali się na dopięciu każdego aspektu na ostatni guzik. Dwa razy szedłem na tyły domków, żeby stamtąd wraz z Łowcą sprawdzić okolicę. Punkt był idealny, a karabin snajperski jednookiego był znacznie lepszy od lornetki, którą mieliśmy. Z daleka widać było przejeżdżające patrole Złomiarzy, centrum ich obozu, gdzie ruch był widoczny cały czas oraz arenę. Zauważyliśmy, że jedno z wejść jest chronione przez przynajmniej dwóch strażników, ale ciężko było dostrzec, czy nie było ich przypadkiem więcej.
                Jedna sytuacja sprawiła, że wszyscy zaczęli wariować, gdy jedno z aut wypełnione Złomiarzami ruszyło w naszą stronę, ale okazało się, że to była ekipa budowlana, lub coś w tym stylu, bo zatrzymali się u podstawy wzgórza i zaczęli ścinać drzewa. Całe szczęście gdy badaliśmy okolicę po raz drugi już ich tam nie było. Gdy słońce zaczęło wędrować coraz bliżej linii horyzontu Łapa kazała nam się zbierać.
- Nie bierzemy auta – postanowiła – Tamci jeszcze o nas nie wiedzą i podejrzewam, że są zbyt zajęci przepytywaniem Bobra i reszty. Nie ma co psuć elementu zaskoczenia. Po wykonaniu zadania po prostu spotkajmy się tutaj. To samo  gdy coś pójdzie nie tak. Bobru zawsze powtarzał, żeby ustalić punkt zbiórki na wypadek kaszany. Niech to będą te domki. Gdybyśmy się rozdzielili to wszyscy wracajcie tutaj i czekajcie do rana. Jeżeli będziecie ścigani to nawet nie czekajcie, ale postarajcie się poczekać chociaż do świtu i dopiero odjeżdżajcie. Zrozumiano? – zapytała, a w powietrzu rozbrzmiały przytakiwania.
                Ruszyliśmy tą samą trasą, którą spacerowałem nad ranem. Przy zboczu znalazłem nawet trójkę trupów oraz ich ofiarę. Minęliśmy je bez słowa. Wszyscy wyglądali na skupionych i gotowych do akcji. Łowca zostawił swój karabin snajperski , bo w tej misji mógł być tylko obciążeniem. Rozstał się z nim z czułością, większą niż ktokolwiek obdarzył mnie podczas całej apokalipsy, co dobiło moje morale. Wieczór nastawał i już z daleka widać było oświetlone fragmenty miasta. Nie słychać było żadnych dźwięków, ale byliśmy jeszcze około kilometra od najbliższych zabudowań, więc to było całkiem zrozumiałe.
                Podążaliśmy dróżką, która z piaskowej zamieniła się w końcu na betonową. Minęliśmy miejsce wycinki drzew i gęsiego szliśmy. Słychać było tylko szuranie podeszw naszych butów oraz pojedyncze oddechy, które układały się w upiorny rytm. Nie widzieliśmy żadnych trupów, co ucieszyło mnie ogromnie. Chociaż nie było jeszcze aż tak ciemno, wiedziałem, że leżące gdzieś zwłoki mogły zaskoczyć i ugryźć, co dla większości ludzi oznaczało powolną i bolesną śmierć oraz przemianę.
- Dobra, teraz postarajcie się być jak najciszej. Każdy dźwięk nas może zdradzić, a patrole wroga nie mogą nas zauważyć przynajmniej do połowy drogi, a najlepiej do końca – szepnęła głośniej Łapa.
- Powodzenia – wyszeptałem cicho, wiedząc, że prawdopodobnie pocieszyłem jedynie siebie, bo reszta nie mogła tego usłyszeć.
                Weszliśmy w mrok budynków i prawie natychmiast usłyszeliśmy dźwięki odległej rozmowy. Stąd, pomimo panującej wokół ciszy, nie słyszeliśmy o czym dokładnie rozmawiali, ale można było wyczuć niepokój w ich głosie. Schowaliśmy się przy wraku auta na poboczu i czekaliśmy. Chwilę później rozmowa była już całkowicie słyszalna, a dwóch mężczyzn wyszło zza zakrętu i rozejrzało się.
- Czysto – powiedział jeden z nich niepewnym głosem.
- Ci z Torunia poczyścili nasze patrole. Wracajmy lepiej na arenę, bo zaraz zacznie się widowisko – zaproponował nieco młodszy, równie niepewnym głosem.
- Trupy! – krzyknął nagle ten pierwszy i przymierzył gdzieś w lewo.
Rzeczywiście z lewej strony, z jednego z budynków wysypała się nagle mała grupa, składająca się z pięciu trupów.
- Nie róbmy hałasu, wyeliminujmy je po cichu – powiedział młodszy, przytrzymując broń swojego towarzysza. Pierwszy najwyraźniej się zgodził, bo przewiesił karabin przez plecy i wyjął nóż.
- Tylko ostrożnie – poprosił.
                To był dobry moment do zaatakowania ich wraz z trupami. Widziałem, że moi towarzysze też chcieli ruszać do ataku, ale nagle coś zaczęło się dziać i zostaliśmy za wrakiem. Gdy tylko Złomiarze podeszli bliżej trupów, te przyspieszyły i w ich rękach coś zabłysło. Nim się obejrzeliśmy jeden ze strażników leżał z poderżniętym gardłem, a drugi zaczął krzyczeć i szybko podzielił los kompana. Serce zaczęło mi bić szybciej. To byli Zszyci. Zatrzymali się przy swoich ofiarach.
- Dwie przecznice dalej dołączymy do głównej grupy. Musimy odciąć stadion na równi z grupą z północy. Jeżeli się spóźnimy szef się wkurzy – powiedział niewyraźnie jeden z nich.
- Dalej nie rozumiem dlaczego nie zabijemy wszystkich. Ci ludzie  i tak zginą jak stado tutaj dotrze. Oszczędzimy im cierpienia – odezwała się kobieta obok niego.
- Krawiec powiedział wyraźnie. Ludzie z Torunia mają przeżyć. Nie wiem jaki jest jego plan, ale ja mu ufam. A to jest ich klucz do przetrwania – to mówiąc pokazał worek, który dopiero teraz zauważyłem.
- Dobra. Spokojnie, rozumiem. Po prostu dziwi mnie to wszystko… - odpowiedziała kobieta.
- Ruszajmy – uciął temat mężczyzna i po chwili zniknęli w miejscu, skąd przed chwilą wyszli strażnicy, a my zostaliśmy zdziwieni i zszokowani tym co usłyszeliśmy.
- Czy mi się przesłyszało? – zaczął powoli Łowca.
- Te chore skurwiele chyba mają jakiś cel w uratowaniu naszych – stwierdziła Łapa.
- Tylko jaki? Może zobaczyli nas wcześniej i chcieli nas po prostu zatrzymać tymi słowami? – zapytałem.
- Wątpię. Zmiana planów. Dojdźmy pod stadion i rozdzielmy się. Z tego co mówili są dwa wejścia – północne i południowo zachodnie. Rozdzielimy się na dwie grupy i przy którymś wejściu poczekamy na Bobra i resztę. Niech każdy z nas czeka około godziny. Jeżeli Bobru nie wybiegnie, to po prostu wracajmy do bazy przy dwóch chatkach. Tak będzie najlepiej – przedstawiła swój pomysł.
- Nie uważasz, że zaufanie grupce chorych przebierańców to zły pomysł? – zdziwiłem się.
- Oni mają plan. Znają to miejsce i widziałeś jak mogą zaskoczyć. Jeżeli oni tam nie wejdą i nie pomogą naszym, to nam też na pewno się to nie uda. A czekając przy jedynych wyjściach będziemy musieli spotkać naszych. Wtedy rozwalimy przebierańców i stąd uciekniemy. Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Jeżeli mamy walczyć i z tymi skurwielami i ze Złomiarzami to myślę, że nie mamy najmniejszych szans na sukces. I nie patrz tak na mnie. Wiesz, że zależy mi na odbiciu moich przyjaciół równie mocno, co tobie na odbiciu Feline – zezłościła się. Westchnąłem tylko.
- Jak się rozdzielimy? – zapytałem nie kłócąc się już o jej plan.
- Pójdź z Łowcą i swoim kumplem – wskazała Kubę – do wyjścia południowego. Reszta pójdzie ze mną do północnego. Pamiętajcie, godzina, a potem wracamy do siebie. Bez względu na wszystko. Wszystkim to pasuje.
                Nikt nie zaprzeczył. Kuba przekazał coś swoim kumplom, po czym obserwowaliśmy jak cała czwórka idzie na wprost, po drodze dobijając dwóch Złomiarzy, którzy mieli tylko przecięte gardło, więc lada chwili mieli zmienić się w zombie. My po chwili, we trzech, skręciliśmy w prawo i ostrożnie ruszyliśmy dalej. Chociaż przeszli tędy Zszyci i nie spodziewaliśmy się spotkać żywych Złomiarzy, ale zombie owszem. Stadion był coraz bliżej, a my po drodze zabiliśmy około sześć trupów, uważając, czy przypadkiem nie są to zakamuflowani Zszyci, którzy mogli nas zaskoczyć tak samo jak Złomiarzy. Całe szczęście nie spotkaliśmy ich.
                Dotarliśmy do ulicy i zobaczyliśmy wejście na stadion. Była to po prostu sporej wielkości brama, teraz otwarta. Dokładnie ta sama, którą widzieliśmy z Łowcą, gdy obserwowaliśmy okolicę. Spojrzałem  na miejsce, które widzieliśmy, chronione przez dwie osoby, ale teraz leżały tam tylko podźgane ciała.
- Oni już weszli – zauważyłem.
- Znajdźmy sobie jakieś wygodne i bezpieczne miejsce… może w tamtym budynku? Nie widzi mi się spędzenie całej godziny w okolicznych krzakach, albo za jakimś wrakiem – stwierdził Łowca. Przeszliśmy na drugą stronę ulicy, naprzeciw wejścia na stadion i szybko przejęliśmy budynek, który wcześniej musiał być kioskiem. Nie był duży, ale stał w ciemniejszym zakątku oświetlonej ulicy i nie rzucał się w oczy, a także był czysty. Weszliśmy do środka i zamknęliśmy za sobą dokładnie drzwi. Wystawa była pełna zakurzonych gazet sprzed paru miesięcy. Zaciekawiony podszedłem do jednej z nich i spojrzałem na datę. „15 listopada 2014”. Kolejnych już nie było. Byliśmy świadkami końca cywilizacji i teraz pozostawały nam tylko wspomnienia. Czy była jakaś realna szansa, żeby to wszystko się skończyło?
                Przesunęliśmy odrobinę ladę i usiedliśmy na niej, mając przez brudne okno całkiem niezły wgląd na to co działo się na ulicy.
- No to czekamy – powiedziałem – Poznasz swoich? – zapytałem Łowcy.
- Powinienem. Bobru brał same osoby z Torunia, a znam tam większość osób.
- To świetnie – podsumowałem i zapadła cisza. Nikt z nas nie miał ochoty na rozmowę. Byliśmy ciekawi co dzieje się teraz w środku budynku. Martwiłem się też o Łapę i jej siostrę, ale miałem nadzieję, że nie zrobi nic głupiego.
                Czekaliśmy około pół godziny, przez które kompletnie nic się nie działo. Zastanawialiśmy się już nawet, czy akcja nie przeniosła się do drugiego wyjścia i czy nie powinniśmy tam pobiec, żeby pomóc. Wtedy jednak usłyszeliśmy strzały i krzyki. Przeszedł mnie dreszcz przerażenia. Brzmiało to strasznie, jakby na samej arenie działo się coś naprawdę złego. Wstaliśmy i wyciągnęliśmy bronie, gotowi na wszystko, co mogło wybiec z bramy po drugiej stronie ulicy. Nie musieliśmy czekać długo. Po niecałych pięciu minutach z bramy wybiegła grupka ludzi. Byli poobijani, zakrwawieni, a jedna osoba była nieprzytomna, ciągnięta przed dwie inne.
                Spojrzałem na Łowcę.
- To nikt z naszych. Zresztą znając Bobra, nie wybiegnie stamtąd bez Feline. Jak coś robi to robi to dobrze i do końca – pocieszył mnie.
Miałem taką nadzieję. Ludzie zaczęli wybiegać w coraz większej ilości. Starałem się wypatrzeć wśród nich Feline, ale nie widziałem jej i z każdą kolejną minutą zaczynałem bardziej wątpić. Oczywiście była opcja, że jest już bezpieczna z Łapą i wracają do naszej bazy, ale miałem nadzieję, że zobaczę ją pierwszy i będę w stanie odeskortować w bezpieczne miejsce. Była też opcja, której nie dopuszczałem do siebie. Nawet nie chciałem myśleć o tym, że mogła zginąć.
                Coraz mniej osób wybiegało ze stadionu. Zaczęli go opuszczać Zszyci, którzy biegli za swoimi ofiarami. To była istna masakra. Widziałem jak jeden z nich dorwał grubszego mężczyznę i rozpruł jak zwierzę. Po chwili jednak serce zaczęło mi bić jak szalone, gdy zobaczyłem, że jeden z uciekających Złomiarzy kieruje się w naszą stronę. Starałem się uspokoić i stanąłem przy drzwiach. Łowca ukrył się za ladą i wycelował w stronę drzwi, a Kuba stanął po drugiej stronie.
- Łapiemy go i pytamy co się stało – rzuciłem do nich szybko.
                Słyszeliśmy już wyraźnie kroki i sapanie mężczyzny. Kulał nieco, ale nie przeszkadzało mu to specjalnie w ucieczce. Podszedł do drzwi sklepu i pociągnął rozpaczliwie za klamkę. Zamknął je za sobą szybko i już miał podbiec dalej, gdy weszliśmy do akcji. Podkosiłem go, a Kuba przepchnął go jeszcze dalej.  Mężczyzna z gruchotem uderzył o ziemię i krzyknął. Doskoczyłem do niego i przycisnąłem pistolet do szyi, a drugą dłonią zasłoniłem mu usta.
- Zamknij ryj! – powiedziałem – Zaświeć Kubuś – poprosiłem kolegę.
                Światło oświetliło zarośniętą twarz z podwójnym podbródkiem i małymi, zielonymi oczkami. Człowiek ten miał tłuste włosy o kolorze słomy związane w kucyk. Łowca patrzył uważnie na naszą zdobycz.
- Co tam się dzieje? – zapytałem mężczyznę wskazując na arenę.
- Zaatakowały nas trupy… Chcę… - majaczył. Widać, że był nieco ogłuszony po naszym ataku.
- Co się stało z więźniami? Ludźmi z Torunia? Gadaj, bo zabije! – potrząsnąłem nim.
- Nie wiem. Zgubiłem ich w tłumie. Chciałem im pomóc, ale nagle wszystko się posypało. Zombie je otoczyły, a potem zniknęli. Obawiam się, że nie żyją… - wytłumaczył, a pięści same mi się zacisnęły. Oddychałem ciężko starając się nie zabić tego człowieka i go po prostu zostawić, ale byłem tak zawiedziony i zły, że nie potrafiłem się powstrzymać. Powstrzymało mnie jednak coś innego.
- Jonasz?! – zapytał nagle Łowca.
Mężczyzna z podłogi się zerwał i obejrzał. Dopiero teraz zauważył Łowcę.
- Łowca? – zapytał drżącym głosem.
- Olaf daj mu spokój. To nasz człowiek – poprosił. Zaskoczony odsunąłem się, a Łowca podbiegł i pomógł wstać mężczyźnie. Uścisnęli się.
- Jakoś go nie poznałeś jak opuszczał budynek – zauważyłem.
- Bo od ponad miesiąca był uważany za zmarłego, ale panowie to jest były członek Czerwonych Flar. Skoro próbował pomóc Bobrowi jestem pewien, że zrobił wszystko co w jego mocy. A teraz stąd uciekajmy. Nic tu po nas – powiedział Łowca. 

sobota, 24 października 2015

Rozdział 23: Przemarsz

Rozdział 23, kolejny z perspektywy Irka. Wraz z resztą Irek stawia ostatnie punkty. Cała grupa coraz bardziej zagłębia się w nieznane terytoria. Są bardzo zmęczeni i chcą jak najszybciej wrócić do domu.

POV:
Rozdział 23 - Irek - Dzień 10 - 11
Bobru - Dzień 10-11 - Jest w Grudziądzu
Olaf  - Dzień 10-11 - Jest w okolicach Grudziądza

----------------------------------------

Rozdział 23 (Irek): Przemarsz


                Chociaż przysypiałem, to co jakiś czas się budziłem, żeby zobaczyć, gdzie aktualnie jesteśmy. Wyjeżdżaliśmy jeszcze bardziej na wschód. Były to tereny znajdujące się daleko od znanych mi obozów i wiedziałem, że będzie tu coraz ciężej. Zostało nam jeszcze pięć punktów i każdy był kawałek dalej od następnego. Nie wiedzieliśmy, czy nie ma tu innego obozu, gdzie ocalali starają się przetrwać, tak samo jak my w Toruniu czy Inowrocławiu. Chociaż Ben nie wspominał nam o niczym, to wciąż istniało takie ryzyko.
                Wszyscy byli zmęczeni.  Chciałem jednak, żebyśmy jak najszybciej wykonali tę misję i wrócili na nasze tereny. Byłem coraz bardziej ciekaw co dzieje się w tym czasie z pozostałymi grupami. Każdy miał swoje zadanie i chociaż nasze póki co nie sprawiało większych problemów, to byłem pewien, że grupy uderzające na Złomiarzy mogły mieć tarapaty. Każdy jednak miał swoje zadanie i od ich powodzenia zależało wiele rzeczy, ale przede wszystkim pokój i sojusz między okolicznymi obozami.
- Nie powinniśmy się gdzieś zatrzymać? Ledwo widzę na oczy – zapytał Krystek.
- Jak u ciebie Dymitr? – zapytał Gigant.
- Też bym się przekimał. Nie jest jeszcze najgorzej, ale jeszcze z godzina i usnę przed kółkiem.
- Ja mogę cię zmienić – zaproponowała kobieta z Inowrocławia.
- No nie wiem paniusiu. Póki co twój szef wysłał nas na te pustkowia bez żadnego szczególnego powodu. Dalej mam w głowie to, że może nas wyniszczać żeby zaatakować w odpowiednim momencie. Przecież teraz taki Toruń jest podatny na każdy atak… - wystrzelił nagle Dymitr.
                Słyszałem jak nasza towarzyszka wciągnęła głośno powietrze.
- Jak śmiesz… Ben próbuje pogodzić wszystkie okoliczne obozy. A ty oskarżasz go o coś takiego? – w jej głosie, pomimo zmęczenia, słychać było złość.
- Jeżeli w tym świecie przestrzega się jakichś zasad, to najważniejszą jest „nie ufaj nikomu”. Czy to takie dziwne, że nie ufam tajemniczemu człowiekowi na cholernym wózku inwalidzkim, który wydaje się wiedzieć wszystko?
- Ej spokój! – krzyknąłem – Ja usiądę za kółko. Po prostu jedźmy. Nie chcę przebywać na tych ziemiach dłużej niż trzeba. Załatwmy ostatnie pięć punktów i wracajmy do naszych.
Dymitr zatrzymał auto i piorunując spojrzeniem kobietę usiadł na boku przy Rudej. Ja, pomimo zmęczenia ruszyłem dalej. Kolejny punkt na mapie, był zaledwie kawałek od nas.
                Dojechaliśmy na polanę. Powoli zatrzymałem pojazd.
- Sprawdźmy wszystko ostrożnie – poprosiłem. Chociaż polana była otwarta i nigdzie w okolicy nie było widać budynków, to na jej środku szło parę trupów. Wyszliśmy na zewnątrz. Krystek oraz Ruda zaczęli rozpakowywać materiały, a ja z Gigantem podeszliśmy do przodu. Zombie szybko odwróciły się w naszą stronę i zaczęły powoli człapać, wyciągając powykręcane kończyny w naszą stronę. Zawsze zastanawiałem się co niektóre z nich musiały przeżyć żeby tak wyglądać. Powyłamywane z zawiasów szczęki, porozrywane policzki, wykręcone, połamane ręce, wygięte nogi, a to wszystko jedna nie zatrzymywało ich przed dalszą wędrówką i zabijaniem każdej żywej istoty.
                Gigant ze świstem wyciągnął swój miecz i przeciął głowę pierwszego trupa na pół. Ja rzuciłem się na drugiego, najpierw kopiąc go, a potem dobijając leżącego. Szło nam całkiem sprawnie. Po tylu miesiącach życia w tym świecie człowiek w końcu dostosował się do walki z nimi. Chociaż nie każdy. Byłem pewien, że połowa mieszkańców Torunia, przy bliższym spotkaniu z zombie panikowałaby i nie wiedziała co robić. To był błąd dowódców, że nie przeprowadzali pełnego szkolenia, żeby każdy mieszkaniec mógł się obronić. Czułem jednak, że gdy stado zbliży się nieco do naszych terenów to ludzie sami będą chcieli nauczyć się bronić.
                Było wiele podziałów ludzi, ale jednak najważniejszym był ten, który dzielił ich na ocalałych z drogi oraz tych, którzy od początku trzymali się bezpiecznych murów obozów. Na drodze trzeba było walczyć o swoje i nigdy nie było bezpiecznie. W obozie z kolei ludzie byli cały czas chronieni i nie do końca zdawali sobie sprawę, że to nie jest tak proste jak na filmach i jeden nieuważny ruch mógł kosztować życie, albo utratę kończyny. To była ciągła walka. Ja miałem łatwiej, ponieważ ugryzienie nie mogło mnie zabić, ale wciąż byłem podatny na wiele innych rzeczy.
                Gigant zamachnął się po raz ostatni i kiwnął głową na znak, że to już wszystko. Ja pomachałem w stronę wozu, dając im do zrozumienia, że jest bezpiecznie i ci chwilę później rozpakowywali potrzebne rzeczy na polanie. W pocie czoła i przy wschodzącym powoli słońcu, zajmowaliśmy się standardową procedurą. Było kopanie dołu, wygładzanie go, nasuwanie zabezpieczenia na słup, stawianie słupa, przymocowanie zabezpieczenia, zasypanie ziemią fundamentu, a następnie rozwieszenie flagi. Była to robota na góra godzinę, więc gdy skończyliśmy słońce już wychyliło się całe zza horyzontu i przywitało nas nowego dnia.
- Myślę, że warto się tu na chwilę zatrzymać i odpocząć. Zjedzmy coś, bo konam z głodu – zaproponował Gigant.
- W sumie nie zaszkodzi zatrzymać się na parę minut – powiedziałem.
- No to postanowione – ucieszyła się Ruda i wraz z kobietą z Inowrocławia zaczęły przynosić nasze zapasy. Mu usiedliśmy na pieńkach obok nowo powstałego punktu i czekaliśmy na nasze porcje.
- Nie podoba mi się ta baba. Ogólnie cały Inowrocław – zaczął nagle Krystek.
- Co masz na myśli? – zapytałem.
- Wiesz ta cała iluzja obozu to bujda. Widziałeś co ze mną zrobili gdy ten buc mnie zaatakował. Udają, że mają zasady, wiedzą wszystko i kontrolują całą okolicę, ale tak naprawdę, gdyby Toruń chciał to by ich wymordował i przejął. Nawet nie chodzi tutaj o liczebność. Jakościowo na jednego człowieka z Ostoi przypada pięciu z Inowrocławia – w jego słowach było sporo prawdy, ale zaskoczył mnie ton jakim to powiedział. Mogło się wydawać jakby szczerze nienawidził tego miejsca.
- Może i masz racje, ale Ben wydaje się wiedzieć dużo. A my musimy wiedzieć jak najwięcej – powiedziałem.
- Mam nadzieję, że nie robimy teraz czegoś, co sprowadzi na nas kłopoty… - powiedział po cichu.
- Myślisz, że te punkty to znak do kogoś? Do innego obozu? Typu „chodźcie tędy i dojdziecie do Ostoi”? – zapytałem nieco przerażony taką opcją.
- Ja nic nie mówię stary. Ale nie zdziwię się jak obudzimy się pewnego dnia otoczeni, a Inowrocław będzie miał to w dupie. Ci ludzie… - przerwał, gdy zobaczył, że kobieta i Ruda wracają – Wrócimy później do tej rozmowy.
                Jego słowa dawały mi nieco do myślenia. Co prawda nie lubiłem myśleć negatywnie i zawsze starałem się pocieszać innych, ale gdy teraz usłyszałem tę teorię od Krystiana to zacząłem widzieć to wszystko z innej strony. Jak ciężko było zaufać w tych czasach. Właściwie mógł on mieć rację, mogliśmy być tak zmanipulowani, że nawet nie wiedzieliśmy o tym, że zakładamy pułapkę sami na siebie. Byłem ciekaw dalszego przebiegu rozmowy, ale teraz liczyło się tylko jedzenie i ruszenie dalej, aby jak najszybciej załatwić niezbędne sprawy i wrócić.
                Kolejne dwa punkty załatwiliśmy w podobny sposób, bo były umiejscowione na otwartym terenie, gdzie po przeczyszczeniu okolic z zombie praca był prosta i przyjemna. Słońce w końcu znalazło się wysoko na niebie, chociaż pogoda zapowiadała nadchodzący deszcz. Zmęczenie dawało się we znaki, ale byłem dosyć wytrzymałym człowiekiem i wiedziałem, że do mogę sobie pozwolić na poprawne funkcjonowanie do końca dzisiejszego dnia.
- Zostały dwa, każdy bardziej wysunięty na wschód od poprzedniego – stwierdził Dymitr siadając za kółkiem.
- Sam powrót do Inowrocławia zajmie nam parę godzin – powiedział ze smutkiem Gigant.
- Spokojnie panowie, to już ostatnie dwa. Jeszcze trochę wysiłku i z rana będziemy już w domu.
                Miałem nadzieję, że moje słowa jakkolwiek pomagają reszcie, chociaż zdawałem sobie sprawę z tego, że są oni bardzo zmęczeni. Mogło to doprowadzić do głupich błędów, ale musiałem być pewnym siebie i swoich umiejętności, żeby zapobiec ewentualnej katastrofie. Kolejny z punktów znajdował się przy rzece niedaleko Nowego Dworu Mazowieckiego, czyli miejsca całkiem niedaleko Płocka, w którym Bobru planował się osiedlić według postanowień Wielkiego Spotkania Ocalałych. Być może miał być to też mój nowy dom, bo póki co czułem się dobrze w tej grupie i chociaż było tu parę cięższych charakterów to dogadywałem się z większością.
- Stacja paliw? Tu jest napisane, że będziemy mieli nawet fundament, wystarczy tylko przewiesić flagę – powiedział ze zdziwieniem Krystek.
- Czyli wychodzi na to, że ktoś kiedyś już to robił – powiedziałem.
- Tak, Ben wysyłał już parę razy osoby do tej roboty, ale nigdy na taką skalę – włączyła się do rozmowy kobieta – W Inowrocławiu dbamy o stały dostęp do informacji – powiedziała.
- Ech czemu dowiadujemy się takich rzeczy dopiero pod koniec drogi – powiedział Krystek. On i Dymitr byli negatywnie nastawieni i podziwiałem kobietę, za to, że nie wchodziła z nimi w większe kłótnię.
- A co by to zmieniło? Ja też nie wiem jakie macie schematy działania w Toruniu. Nasze obozy dopiero się poznają – powiedziała.
- Taa… nie wiecie – szepnął ironicznie i dosyć głośno Dymitr.
- Przestaniecie w końcu? – poprosiła Ruda – Mamy budować cywilizacje, a nie obrażać się na każdym kroku. Skupmy się na zadaniu i wracajmy do cholernego domu.
                To ostatecznie skończyło dyskusję. Atmosfera była napięta, a zmęczenie tylko prowokowało do głupich decyzji. Wkrótce dojechaliśmy do niedużego miasteczka sąsiadującego z Płockiem. Trzymało się ono całkiem nieźle jak na Apokalipsę. Byłem gotów powiedzieć, że ktoś je oczyszczał, ale poza tym, że ulicę nie były zawalone wrakami i nie widać było zbyt wiele trupów, to zdecydowanie nie widać też było oznak żadnego obozu, lub życia.
- Ktoś musiał to oczyścić, ale ostatecznie zrezygnował z życia tutaj – stwierdził Gigant, gdy Dymitr powoli skręcał w centrum miasta – Stacja paliw jest na obrzeżach. Załatwmy to szybko i spadajmy, bo mimo wszystko coś mi tu nie pasuje.
Też czułem jakby coś wisiało w powietrzu. Był środek dnia, a mimo to puste ulice wyglądały upiornie. Przejeżdżałem przez wiele zniszczonych wiosek, miast i miasteczek, ale nigdy nie widziałem takiego, które było oczyszczone, ale też opustoszałe. Coś tu było nie tak i w głowie układały mi  się nieciekawe wizje. Znajdowaliśmy się niebezpiecznie blisko Warszawy, z której, z tego co mówił Ben, grozić nam może spotkanie z sporym obozem Ocalałych oraz największym stadem zombie jakie mogliśmy sobie wyobrazić.
                Znaleźliśmy w końcu stację, o której mówiła mapa. Była ona położona na obrzeżu, niedaleko sporego sklepu meblowego oraz kilku dużych magazynów przemysłowych.  Zrobiło się wyjątkowo ponuro, kiedy zobaczyliśmy dwa wiszące na sznurach trupy, które machały bezsilnie rękoma w naszą stronę. Ponury los musiał spotkać tę dwójkę. Wysiedliśmy i ponownie rozdzieliliśmy. Ja z Gigantem poszliśmy sprawdzać teren stacji, a reszta zajęła się wypakowaniem materiałów. Flaga, o której mówiła kobieta z Inowrocławia rzeczywiście powiewała spokojnie na wietrze, ale w przeciwieństwie do naszej, była zniszczona i miała kolor niebieski.
                Na całej stacji nie było zbyt dużo trupów. Znaleźliśmy dwa przygniecione kontenerem na śmieci na tyłach, oraz jednego w środku. Zajęliśmy się nimi bez żadnych problemów, po czym wróciliśmy do naszych żeby im pomóc z ustawianiem punktu. Dymitr podszedł do słupa i zaczął kręcić korbą, żeby zdjąć aktualną flagę, a my spokojnie czekaliśmy, rozglądając się na około. Wydawało się jednak, że jest czysto. Nie mieliśmy żadnych problemów. To była miła odmiana w porównaniu z innymi punktami. Założyliśmy sprawnie naszą flagę po czym wciągnęliśmy ją na szczyt.
- Załatwione – powiedział Dymitr – Został ostatni punkt i możemy wracać.
                Nagle na horyzoncie zauważyliśmy dym. Odległy, ale dobrze widoczny.
- To jest wschód? – zapytał Krystek.
- Bardziej południe. Nie na naszej drodze. Ale cholera i tak nie wygląda to obiecująco – powiedziałem.
- Myślicie, że to z Warszawy?  - zapytał Dymitr.
- Raczej tak. Coś tam musi się dziać, a nasz ostatni punkt jest na jej obrzeżach. Dlatego uważajcie ludzie. Zróbmy to jak najszybciej i spieprzajmy jak najdalej stąd – stwierdziłem. Nie lubiłem takich sytuacji. Z jednej strony wiedziałem na co się piszę, ale nie dopuszczałem do myśli tego, że możemy kogoś spotkać. Teraz jednak byłem pewien, że ktoś tam jest i może wpaść akurat na nas. Stawianie punktu zazwyczaj zajmuje około godziny. To mnóstwo czasu na wpadnięcie w zasadzkę.
                Wsiedliśmy z powrotem do pojazdu i ruszyliśmy. Miasteczko szybko zniknęło za naszymi plecami, a my w coraz to bardziej niepewnych nastrojach ruszyliśmy dalej. Jechaliśmy i jechaliśmy, mijając wioski, miasta, oraz most, aż w końcu znaleźliśmy się po drugiej stronie Wisły. Ostatni punkt zbliżał się do nas z każdą kolejną chwilą. Ja z kolei każdą chwilę przeznaczałem na odpoczynek. Wieczór nadchodził, a słońce powoli kierowało się ku horyzontowi. Siedziałem na tyłach przy ostatnim słupie i ostatnim zwoju materiału wraz z Gigantem, który czyścił swój miecz.
- Zastanawiam się, czy nie zawrócić. Moglibyśmy wrócić i powiedzieć, że ostatni punkt był zbyt niebezpieczny do obsadzenia. Mam bardzo złe przeczucia co do pojechania tam – wskazałem ręką kierunek, w którym się przemieszczaliśmy.
- To jest opcja. Też mam pewne obawy. Jeszcze ten dym. Nie wiadomo co się tam dzieje. Chociaż jesteśmy już bardzo blisko. Może spytajmy reszty? – zaproponował wielkolud.
- Hej ludzie – podniosłem głos – Może zawróćmy? To na co się teraz piszemy jest bardzo niebezpieczne. Nie uważacie, że bezpieczniej byłoby zawrócić? I tak zrobiliśmy prawie wszystkie punkty. Myślę, że bez tego jednego jakoś damy sobie radę.
                Przez dobrą chwilę wszyscy milczeli jakby zastanawiając się nad moją kusząco propozycją.
- Ja też bym wracał. Cholera nie ukrywam, że obawiam się tego co może się stać podczas stawiania ostatniego punktu – powiedział Dymitr.
- Chcecie naprawdę poddać się tuż przed końcem? Jesteśmy już prawie na miejscu. Za dziesięć minut zaczniemy pracę i jak się zepniemy, za godzinę będziemy już wracać do domu – wtrąciła kobieta z Inowrocławia.
- Nie zamierzam narażać życia przyjaciół i kobiety, którą kocham dla pieprzonego punktu – słowa kobiety zadziałały na Dymitra jak płachta na byka.
- Hej spokojnie, to była luźna propozycja – powiedział Gigant.
- Może zatrzymajmy się i to przegłosujmy? – zaproponowała Ruda.
                Dymitr zjechał powoli na pobocze drogi i zatrzymał pojazd.
- Dobra, wyjdźmy na zewnątrz i przedyskutujmy to na świeżym powietrzu.
Wysiedliśmy ostrożnie i zeszliśmy kawałek na pobocze. Dymitr poszedł dalej żeby się wysikać, a my czekaliśmy dyskutując.
- Nie wierzę, że Ben dał wam jedno proste zadanie, a wy wykruszacie się gdy jest ono praktycznie zakończone – kontynuowała kobieta.
- Co to za różnica? Ben na pewno nie chciałby, żebyśmy ryzykowali stawiając punkt,  narażając się na niebezpieczeństwo podczas tego – powiedział Krystek zdenerwowany całą sytuacją.
- Co ty możesz o tym wiedzieć. Ledwo przyjechałeś i złamałeś już jedną z zasad! – wykrzyknęła kobieta.
- Bo te zasady są chuja warte. I doprowadzą was jedynie do zguby. Gdyby nie pomoc Torunia to lada moment sami byście się pozabijali swoimi ideami i przekonaniami – zripostował.
- Dobra miało być głosowanie. Kto jest za tym, żeby zawrócić? – zapytała Ruda, widząc, że Dymitr wraca z lasu.
                Podniosłem rękę. To samo zrobił Gigant, Krystek oraz Dymitr.
- Kochanie chcesz zostać? – zapytał nasz kierowca.
- Czy to ma jakieś znaczenie? I tak zostałyśmy przegłosowane. Może i macie racje. Nie powinniśmy ryzykować. Zrobiliśmy dziewięć punktów, w tym ten, który był najważniejszy. Możemy nawet skłamać o zrobieniu tego – stwierdziła.
- Powiem Benowi. Więc lepiej zacznijcie od prawdy, bo on i tak się dowie – zagroziła mieszkanka Inowrocławia.
Zobaczyłem, że Krystek zagryza zęby, ale zaraz wybuchnie.
- Przestań w końcu tak ślepo służyć temu człowiekowi! Decyzja jest podjęta i jeżeli masz chociaż trochę oleju w głowie, to się do niej dostosujesz! – wykrzyczał.
- Nie. Jesteście bandą dzikusów. Wy z Torunia. Chcecie odbudować cywilizacje, a sami zachowujecie się jak potwory. Nie złamiecie mnie swoimi poglądami – odpowiedziała.
Zobaczyłem, że Krystek sięga do kabury z bronią, więc momentalnie podbiegłem do niego i złapałem go za rękę.
- Przestań – powiedziałem stanowczo.
- Irek, ona nas zabije! Zaraz zrobi coś głupiego, żeby tylko kazać nam dokończyć punkt, nie widzisz, że to jest fanatyczka? – zapytał
- Wszyscy się uspokójcie! – krzyknęła Ruda.
- Po prostu wsiadajmy do ciężarówki i zawracajmy. Jeżeli ktoś jest w okolicy to mamy przesrane – stwierdził Gigant, rozglądając się naokoło.
                Nagle z oddali usłyszeliśmy przeszywający, kobiecy krzyk wołający o pomoc. Poczułem jak przechodzi mnie dreszcz taki, że aż zadrżałem. Krzyk narastał, a ja szybko doszedłem do wniosku, że dochodzi on zaledwie kawałek od nas.
- Przygotowujcie wóz, ja szybko to sprawdzę – powiedziałem.
- Oszalałeś!? – zapytał Gigant, zatrzymując mnie ręką.
- O kurwa… - zaklął pod nosem Dymitr  wskazując na coś palcem. Wszyscy spojrzeliśmy w tę stronę. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Na tle słońca, na drodze widać było postacie, chwiejnym krokiem idące w naszą stronę.  Z początku było ich paręnaście, ale gdy tylko te pierwsze podchodziły bliżej, to kolejne pojawiały się tuż za nimi. Trupy. Przypomniał mi się dzień, w którym odkryłem, że jestem odporny na działanie ich ugryzienia. Wtedy dorwały mnie i prawie rozszarpały. Przeżyłem jednak i teraz wizje tego koszmaru powracały.
- Uciekajmy! – krzyknął Dymitr biegnąc w stronę wozu razem z Rudą.
- Hej! – krzyknąłem, kiedy zobaczyłem, że kobieta z Inowrocławia ucieka w las.
- Zostaw ją! – wrzeszczał za mną Krystian, ale ja go nie słuchałem. Nie mogłem pozwolić na to, żeby ktoś po prostu zginął. Sama nie miała szans, a jakbym złapał ją odpowiednio szybko, to może dogonilibyśmy na zakręcie naszą ciężarówkę.
- Poczekajcie na zakręcie! – wrzasnąłem, nie odwracając się żeby nie zgubić jej z oczu. Po mojej lewej zaczęły pojawiać się trupy, ale ja biegłem, krzycząc co chwilę do kobiety, żeby się zatrzymała. Ta jednak była tak wystraszona, że nie słuchała mnie kompletnie. To był właśnie minus osób, które całą apokalipsę spędziły za bezpiecznymi murami, a ich jedyny kontakt z zombie ograniczał się do słuchania ich odległych jęków.
                Przede mną widziałem blask czegoś, co wyglądało jak ognisko. Było to wciąż dosyć odległe, ale już widoczne. Zombie przecinały nas z lewej i były już zaledwie parę kroków od nas. Kobieta zaczęła skręcać w prawo, ale nagle potknęła się i z hukiem poleciała przed siebie. Byłem coraz bliżej, ale zombie było pierwsze. Skoczyło na nią, a ta zaczęła wrzeszczeć i starała się je odepchnąć. Trup był jednak silniejszy i po chwili usłyszałem krzyk, rozdzierający krzyk, gdy umarlak zatopił w niej zęby. Dobiegłem w końcu, ale wiedziałem, że jest już za późno. Dobiłem trupa przy pomocy noża i po chwili zabiłem kolejnego.
- Trzymaj się, wszystko będzie dobrze – sam nie wiem dlaczego to powiedziałem. Może chciałem ją uspokoić przed tym jak zatopiłem nóż w jej czaszce, a może chciałem sam się uspokoić. Kobieta jęknęła cicho i zamknęła oczy. Przynajmniej miała już spokój. Poczułem jak coś łapie mnie za plecy i będąc pewny, że to zombie chciałem to odepchnąć. Poczułem jednak uderzenie i świat zawirował. Słyszałem jakieś głosy i poczułem, że jestem ciągnięty, ale nie miałem siły się przeciwstawić.
- Co z nim? – zapytała jakaś kobieta.
- Załóżcie mu maskę. Znam go – usłyszałem znajomy głos.

- Szefie… Cezary. Myślałem, że nie robisz wyjątków… - powiedziała, a ja zbyt zszokowany i ogłuszony żeby coś powiedzieć poczułem jak na mojej twarzy pojawia się coś lepkiego i śmierdzącego. Zombie przechodziły obok, a ja niedowierzając spojrzałem w twarz syna Włodka. Przywódcy Zszytych.