wtorek, 29 listopada 2016

Rozdział 1: Czystość

Zaczynamy kolejny tom przygód Bobra. Po dosyć długiej przerwie czas wrócić do tego świata i dowiedzieć się co dalej. Akcja tego rozdziału dzieje się tydzień po akcji rozdziału 4.25. Obozy przygotowują się do ekspansji na wschód. Będzie to początek całego łańcucha zdarzeń, wokół których będzie się kręcić akcja tego tomu. Mam nadzieję, że Wam się spodoba i zapraszam do czytania :)
POV:
Bobru - Rozdział 1 - Dzień 1
??? - Dzień 1 - ???
??? - Dzień 1 - ???

-------------------------------------------------------------

Rozdział 1: Czystość (BOBRU)


                Bar w Inowrocławiu tętnił życiem. Ludzie starali się całkowicie uciec od rzeczywistości. Każdy kolejny łyk piwa, sprawiał, że świat za murami stawał się coraz bardziej odległy, a problemy malały, aż całkowicie znikały za alkoholową mgiełką. To nie działa tak jak myślicie, pomyślałem, Nie da się uciec od rzeczywistości. Zanurzyłem usta w kuflu piwa i wziąłem porządny łyk. Wciąż byłem obolały i nie do końca doszedłem do siebie po walce w Grudziądzu, na arenie Złomiarzy. Był to jednak przełomowy moment.  Zebraliśmy tak wiele informacji o tym i przez te sześć dni przygotowywaliśmy wszystko do kluczowego momentu w naszych życiach – przejęcia Płocka. Ben uważał to miejsce, za świetny punkt strategiczny, Dziara widział korzyści w budowaniu nowych szlaków, a Feline cieszyła się, że kolejny sojuszniczy obóz pojawi się w okolicach Płońska. Dla nas jednak był to nowy start. Moja grupa dojechała już do Inowrocławia i wszyscy byli gotowi na przejazd do nowego domu.
                Dotychczasowe obozy, w których byliśmy, zawsze miały jakąś wadę. Królowy Most był za słabo broniony i nie miał wystarczającej ilości ludzi, Toruń przeżywał kryzys, a życie w Potworze na pewnie nie należało do najwygodniejszych. Perspektywa zamieszkania w nowym miejscu sprawiała, że optymistycznie patrzyłem w przyszłość. Jonasz zdążył już wrócić razem z Dziarą do Torunia, zabierając ze sobą Wiktorię oraz Michaela, których pomoc była nie do opisania podczas odbijania Feline. Ta wraz z Olafem oraz jego ludźmi również opuścili Inowrocław wracając do siebie.  W czasie całego planowania zakładania nowego obozu wróciła ekipa stawiająca punkty strategiczne. Z przykrością usłyszeliśmy informacje o tym, że Stado jest coraz bliżej, a Irek przepadł próbując uratować kobietę z obozu Bena. Cieszyłem się jednak z powrotu reszty moich ludzi. To musiała być dla nich ciężka podróż, bo wydawali się być jeszcze bardziej wyniszczeni niż my.
                Dwanaście osób było planowaną pierwszą drużyną do wyjazdu do nowego miejsca.Wszystko wydawało się iść po naszej myśli. Złomiarze po otrzymaniu poważnego ciosu w walce z Zszytymi, nie dawali znaku życia. Byłem pewien, że mnóstwo z nich przeżyło, ale wiedziałem, że gdyby taki cios spadł któregoś dnia na Toruńską Ostoję, to prawdopodobnie upadła by ona na dobre. To świadczyło tylko o ogromnej liczebność i ogólnym zagrożeniu jakie sprawiała ta grupa. Wciąż pamiętałem torturowanie przez Wandę, przywódczynie Złomiarzy.  Byłem ciekaw, czy po tym co stało się na Arenie wzięła moje słowa o Stadzie i Zszytych na poważnie.
                Dopijając ostatniego łyka odstawiłem butelkę i wstałem. Miałem zamiar spędzić ostatnie wolne i spokojne chwile w tym obozie z moimi ludźmi, ale przy wyjściu wpadłem na Konrada, jednego z ludzi Bena.
- Szef chce cię widzieć – zapowiedział.
- Coś się stało? – zapytałem lekko zachrypniętym głosem.
- Nie mam pojęcia, ale w obozie jest spokojnie, więc to raczej nie to – odpowiedział.
- Zaraz przyjdę – powiedziałem.
- Wiesz, gdzie go znaleźć – rzucił na odchodne, wskazując tunel prowadzący do laboratorium, a następnie ruszył w stronę kościoła.
                Byłem pewien, że Ben będzie chciał dopiąć wszystko na ostatni guzik i powtórzyć plan, chociaż czasami był tak zaskakującym człowiekiem, że można było spodziewać się wszystkiego. Ruszyłem w stronę tunelu i po chwili byłem już w Korytarzu Krzyków. Trupy jak zwykle przywitały mnie jęczącą aprobatą, uderzając bezsilnie w szyby. Zastanawiałem się do czego mają doprowadzić te badania, bo szans na wynalezienie antidotum nie widziałem, a do czego innego mogłoby służyć trzymanie tych trupów, jak nie do tego. Wszedłem do laboratorium i od razu rzucił mi się w oczy, siedzący przy lampce i czytając książkę Ben. Wiedziałem, że mnie zauważył, ale nie dał tego po sobie poznać, póki nie usiadłem naprzeciwko niego.
- King – zauważyłem z zaciekawieniem.
- Smutne prawda? Mam horror tuż za oknem, a wolę czytać jakieś wymyślone opowiadania z elementami grozy – odpowiedział, widocznie obserwując moją reakcję.
- Wezwałeś mnie tylko po to? Jutro czeka nas podróż, wybacz, ale muszę odpocząć – specjalnie skróciłem jego grę, wiedząc, że jak dam się w to wciągnąć, to rozmowa potrwa znacznie dłużej niż powinna. Uśmiechnął się pod nosem.
- Jesteś ciekawym człowiekiem. Zdajesz się mieć tyle na głowie, a jednak robisz znacznie więcej niż ktokolwiek inny. Co jest twoją motywacją? – zapytał.
- Moi ludzie. Ben, o co chodzi? – zapytałem nieco zniecierpliwiony.
- Widzisz, po tym co dowiedzieliśmy się o Złomiarzach mamy ogromną przewagę. Jonasz okazał się kluczem do tej furtki i stoi ona teraz szerokim otworem. Z drugiej strony mamy Zszytych. Baliśmy się ich, a oni nam pomogli. Wydaje mi się, że to również twoja zasługa.
- Sugerujesz, że nimi dowodzę? – zapytałem nie do końca wiedząc, do czego zmierza.
- Stwierdzam, że jesteś niesamowitą osobą i to na tyle, że nawet ja nie potrafię tego rozgryźć. Od kiedy jestem na tym wózku to jest całe moje życie. Analizy. Badam każdego, zbieram informacje, tworzę sieć, odbudowuje. Robiłem to małymi krokami, ale wtedy pojawiłeś się ty i zamiast iść na piechotę do celu, lecę tam, niczym ptak.
- Jestem prostym człowiekiem, kierującym się prostymi zasadami i wartościami. Niczym więcej Ben.
                Widać było, że chciał powiedzieć coś jeszcze, ale zaśmiał się tylko. Spoważniał po chwili i spojrzał mi prosto w oczy.
- Nieważne. Sieć jest tworzona. Słyszałeś, że twój przyjaciel robi solidną robotę przy oczyszczaniu dróg? – zapytał.
Chodziło mu oczywiście o Ernesta, który wraz z Rekinem i paroma ludźmi z Torunia i Inowrocławia oczyszczał drogi z trupów i wraków aut, żeby ułatwić przejazd. Bolało mnie jednak wciąż, że nie zdecydował się pojechać dalej z nami, odcinając się i trzymając Torunia. Był ostatnią żywą osobą z Białegostoku. Jednym z ostatnich ocalałych z Królowego Mostu. Ważnym elementem w moim życiu, który zdawał się zacierać.
- Słyszałem. Mam nadzieję, że jak najszybciej uda mi się załatwić sprawę w Płocku. Nie planujesz po tym niczego większego, prawda?
                Ben chwilę wahał się z odpowiedzią. W końcu odchrząknął:
- Planów mam dużo. Ale skupmy się na tych najbliższych. Stabilizacja i rozbudowa – Przekręcił się i podjechał do stołu obok, gdzie stało dziwne urządzenie przypominające trochę duży kalkulator. Zaczął coś na nim wystukiwać, kiedy coś zaszumiało. Sięgnął bez patrzenia do paska i przystawił krótkofalówkę do ucha.
- Co jest? – zapytał.
- Spora grupa trupów. Za parę minut będą u nas.
- Musicie ich wybić. Nie możemy sobie pozwolić na takie stopniowe oblężenie. Gdy przyjdzie stado nie będzie już tak łatwo – odpowiedział.
- Mogę im pomóc – stwierdziłem.
- Bobru zaraz do was podejdzie. Poczekajcie na niego z jakimikolwiek akcjami. Bez odbioru – odrzucił urządzenie na bok – Dziękuje raz jeszcze za rozmowę. Wbrew pozorom potrzebowałem właśnie odpowiedzi na te pytania – odpowiedział tajemniczo. Chociaż sam chciałem go zapytać o parę rzeczy, rozmowa zaczynała mnie męczyć, a nie miałem siły na zagadki. Opuściłem laboratorium i mijając Korytarz Krzyków wyszedłem wkrótce na świeże powietrze. Przy wyjściu wpadłem na Giganta oraz Dymitra.
                Dołączyłem do nich nie zatrzymując się.
- Idziecie do bramy głównej? – zagadałem.
- A coś się dzieje? – odpowiedział pytaniem Gigant.
- Trupy. Spora grupa, Ben kazał się tym zająć.
- Spoko – odpowiedział Gigant i wspólnie przyspieszyliśmy kroku. Przed główną bramą zebrało się sporo ludzi. Wszyscy obserwowali ulicę, na której zaczęły już pojawiać się pierwsze trupy. Wśród ludzi od razu zauważyłem Garbusa, który podbiegł do nas.
- Jak wygląda sytuacja? – zapytałem.
- Około czterdziestu trupów. Nie mamy pojęcia jak prześlizgnęły się taką grupą w tę część miasta – odpowiedział – Jakieś plany?
- Musimy ich odciągnąć poza mury obozu. Gigant będzie na pierwszej linii, a cała reszta będzie go osłaniać – zdążyliśmy podejść do pozostałych obrońców obozu – Potrzebuje dwójki ludzi, która pójdzie z nami na zewnątrz. Reszta będzie osłaniała nas z góry z pistoletami. Gdyby nas zaczęły otaczać strzelajcie, ale nie wcześniej! My postaramy się osłonić Karola, jeżeli coś pójdzie nie tak. Wszyscy rozumieją?
Przytaknęli. Dwójka mężczyzn, w charakterystycznych strojach strażników z Inowrocławia, zgłosiła się natychmiast.  Zadziałaliśmy natychmiastowo i zebraliśmy się przy wyjściu, gotowi na to, aż reszta zajmie pozycje na wieżyczkach, oraz przy bramie, żeby ją szybko otworzyć i zamknąć. Zerknąłem przez ramię i oprócz Giganta, Dymitra oraz dwójki strażników, w oczy rzucili mi się mieszkańcy, którzy obserwowali akcję z daleka. Nie umiałem wyczytać emocji na ich twarzach. Nie byli ani przestraszeni, ani uradowani. Patrzyli ze zmęczeniem na kolejną, normalną akcję.
- Gotowi? – zapytał Garbus zaciskając ręce na prętach bramy.
Kiwnąłem głową.
                Brama zajęczała gdy mężczyzna pociągnął za nią aby nas wypuścić. Odepchnąłem pierwszego trupa stojącego najbliżej i pewnym ruchem wbiłem mu nóż w gardło, odpychając kolejnego na bok. Wybiegliśmy na środek ulicy ustawiając się według planu. Poczułem ciarki na plecach, kiedy Gigant przesunął pochwę miecza, tak żeby go dobyć, a po chwili z świstem uwolnił ostrze. Było ostre i błyszczące srebrną poświatą księżyca. Gigant dbał o nie jak o przyjaciela. Po śmierci Szpiega nawet jeszcze bardziej. Odsunęliśmy się na około metr, żeby nie przeszkodzić mu podczas zamachu. Ostatnimi czasy widywałem jak Gigant trenuje walkę, przygotowując coraz to bardziej wymyślne cięcia, gotowy na każdą sytuacje. Tak zaczął swój taniec i teraz.
                Przeniósł ciężar ciała na prawą nogę, zamachnął mieczem z góry, po czym zrobił piruet, prowadząc ostrze na wysokości głowy i czysto ścinając dwie głowy naraz. My dotrzymywaliśmy mu kroku trzymając się zawsze na bezpieczną odległość, ale on radził sobie doskonale. Odskakiwał, doskakiwał, wyprowadzał krótkie cięcia, a następnie przymierzał się do tych długich. Po około dziesięciu trupach, wszystkich zabitych w całkowicie bezbłędnym stylu, przestaliśmy za nim nadążać. Zdołałem nawet spojrzeć na mury Inowrocławia, na których strażnicy też opuścili bronie i z zainteresowaniem patrzyli na pokaz. Ludzie, którzy wcześniej żegnali nas ponurymi spojrzeniami, teraz stali za kratami bramy i chłonęli, jakże rzadką w tych czasach, rozrywkę.
                Trupy ginęły w zatrważającym tempie. Każdy kolejny świst miecza, uwalniał fontannę krwi i wiązał się z dźwiękami głucho uderzających o ziemię zwłok. Miecz początkowo błyszczący czystością, teraz wyróżniał się karmazynową barwą. W walce z trupami, szczególnie na otwartych terenach, Gigant nie miał sobie równych. Na pewno w ciaśniejszym pomieszczeniu miałby problem z manewrowaniem ogromnym mieczem, ale tutaj czuł się jak ryba w wodzie. Gdy na ulicy został ostatni trup, który był kierowany zaprogramowanym instynktem zabijania, wyglądał jakby zawahał się na chwilę nie wiedząc czy warto to ciągnąć dalej. Gigant oczywiście nie zatrzymywał się i zdając sobie sprawę z tego, że jest oglądany zamachnął się potężnie i przepołowił ostatniego przeciwnika na pół, od głowy do krocza. Następnie odwrócił się w naszą stronę i wycierając ociekające posoką ostrze uśmiechnął się.
- Wow – skomentował krótko jeden z strażników, który wciąż nie mogąc uwierzyć w to co zobaczył, wpatrywał się w Giganta. Podszedłem do niego i poklepałem go po plecach, dając znak, że wykonał kawał dobrej roboty. To był mój człowiek. Czułem dumę i bezpieczeństwo będą otoczony takimi właśnie ludźmi.
                Wróciliśmy w końcu do obozu. Brama została zamknięta, a ludzie powoli rozeszli się do swoich przyczep i domków. Ja także ruszyłem w stronę domku, który Ben przekazał nam na czas pobytu. Był to dwupiętrowy budynek, bardzo wygodnie umeblowany i w pełni zaopatrzony. Czuliśmy się dzięki temu wyjątkowo i bardzo mi to odpowiadało. Wygodne łóżka, dostęp do wody oraz elektryczność. Były to luksusy pierwszej klasy w aktualnych czasach. W salonie, który było położony tuż za drzwiami wejściowymi, siedziała prawie cała grupa. Pierwsza w oczy rzuciła mi się Ruda. Podbiegła ona do Dymitra, aby go przywitać. Rude włosy miała związane w warkocz, a w oczach było widać wesoły blask. Minąłem ich wraz z Gigantem aby znaleźć jakieś miejsce do siedzenia. Kanapa jednak była zajęta przez Łowcę, Medyka oraz Pablorda. Grali w karty popijając piwo. Jedynym nie pijącym był Medyk, który traktował swoją rolę w zespole wyjątkowo poważnie, przez co bał się, że w złym stanie przyjmie ewentualnego pacjenta.  Gigant klepnął mnie po plecach, po czym dosiadł się na fotel do Iki. Chociaż nie miałem jej okazji dobrze poznać, to nie miałem nic przeciwko jej obecności. Miała dużą wiedzę i na pewno była potrzebna do zarządzania żywnością i produkowania jej. Pamiętałem jak niedawno mieszkała przez jakiś czas na Drugim Posterunku, gdzie pomagała rozwinąć obóz Kapitanowi.
                Na uboczu przy oknie stał Krystek wraz z Mpd. Ten pierwszy palił, a drugi coś mu opowiadał. Widziałem znużenie na twarzy Krystka. Po śmierci Magdy nie widziałem uśmiechu na jego twarzy, a wiedziałem jak męczący potrafił być Mateusz.  Nie mi jednak było oceniać takie, a nie inne podejście Krystka. Pomimo paru mniejszych sukcesów ostatnie wydarzenia porządnie dały w kość. Nikt nie miał specjalnie dobrych humorów. Minąłem ich i podszedłem do ostatnich dwóch osób będących w domu – Łapy i Młodej. Siostry siedziały obok siebie i o czymś rozmawiały. Otworzyłem oczy ze zdumienia, kiedy zobaczyłem, że Łapa nie ma swojego charakterystycznego warkocza, a same, czarne włosy, sięgały jej zaledwie do ramion.
                Musiała  to zauważyć, bo uśmiechnęła się do mnie. Jej siostra spojrzała na mnie i zachichotała. Młoda po akcji w Płońsku stała się bardziej otwarta. Od Olafa słyszałem, że podobno pomogła im, zabijając jednego z Złomiarzy. Może w końcu ostatecznie planowała zaufać reszcie, tak jak ufała swojej siostrze.
- Skąd ta zmiana? – zapytałem.
- Wszyscy się zmieniamy, więc i ja coś w sobie zmieniłam – powiedziała tajemniczo.
- Tylko to?
- Nie – jej twarz spoważniała – Możemy porozmawiać?
- Jasne… tylko chwilkę. Chciałbym najpierw porozmawiać ze wszystkimi – nie czekając na jej odpowiedź odwróciłem się i wszedłem na stolik, na którym leżały karty. Nie musiałem długo czekać, aż w pokoju zapanowała cisza, a wszystkie oczy były zwrócone na mnie.
- Chciałbym wam zająć chwilę. Musimy ostatecznie doszlifować szczegóły. Przed jutrzejszym wyjazdem – mówiłem powoli, sam nie wiedząc w stu procentach, jak to rozegrać. Nie wiedziałem do końca z czym miałem do czynienia, a nie chciałem ustalać czegoś, czego nie byłem w stanie wykonać – Na początku chcę wam podziękować. To już ponad pół roku i chociaż znam niektórych z was dłużej, a niektórych krócej to jesteśmy teraz jedną grupą. I cholera, osiągnęliśmy zajebiście dużo. Ale nie mamy jeszcze swojego miejsca na ziemi. Płock może być tym miejscem. Jutro zacznie się nowy epizod w naszych życiach i to jak potoczą się najbliższe dni, zadecyduje o tym jak będzie wyglądał świat. Nasz świat.
                Wszyscy słuchali mnie z przeróżnymi emocjami wypisanymi na twarzach. Nie było widać jednak żadnych negatywnych aspektów w tej wystawie przeróżnych min. Uznałem to za dobry znak.
- Co prawda nie ma tutaj wszystkich, ale Rekin dołączy do nas za jakiś czas, a z Józefem porozmawiam w stosownym momencie. Przechodząc jednak do sedna – kiedyś, za czasów Królowego Mostu, kiedy mieszkałem tam i nie rozumiałem jeszcze do końca zasad panujących światem zaatakowała nas grupa. Rozbili nas kompletnie i cudem odnaleźliśmy się w Toruniu. Moi przyjaciele skojarzyli moje wcześniejsze słowa i poszli właśnie tam, dzięki czemu są tu dzisiaj u mojego boku. To było szczęście. Nie możemy jednak na nie zawsze liczyć, więc chciałbym ustalić oficjalny punkt zbiórki w razie problemów. Nie znam terenów, na które się udajemy, więc powiedzmy, że ci, którzy w jakikolwiek sposób się odłączą postarają się wrócić tutaj, lub do obozu Feline. To będzie najlepsze wyjście. Ktoś ma jakieś za lub przeciw? – zrobiłem pauzę, ale ponownie nie spotkałem się z żadnym sprzeciwem – Cieszę się. Chciałbym wam też powiedzieć, że przez ostatnie miesiące – tutaj odkaszlnąłem, bo głos zaczął się robić chrapliwy – miałem różne podejście do życia i innych ocalałych. Raz byłem do nich przyjaźnie nastawiony i płaciłem za to wysoką cenę, a innym razem byłem zły i ostrożny, co spowodowało, że straciłem wiele szans. Chociaż może się wam to wydawać niedobre, wolałem być twardy. Nie dawać szans na podejście, póki nie byłem pewien, że dana osoba jest dobra. Teraz jednak odbudowujemy cywilizacje. To ciężka i niebezpieczna misja, ale nie wykonamy jej sami. Nawet z obozami Dziary oraz Bena i Feline. Musimy zbierać ludzi. Zbudować społeczeństwo i to wszystko odnowić. Dlatego ostrożnie podchodźcie do ocalałych i starajcie się ich przekonywać, a nie zabijać. To właśnie tego aktualnie potrzebujemy – po tych słowach zrobiłem krótką pauzę i zszedłem ze stołu. Cała grupa zaczęła bić brawo, a ja poczułem dreszcz, który czułem często w takich sytuacjach. Dreszcz podniecenia i dumy. Emocjonowałem się takimi sytuacjami, które zazwyczaj człowiek przeżywał raz na rok, albo oglądając na ekranach telewizora. Teraz było ich dużo. Przemieszanych z walką.
                W tym momencie drzwi do domu się otworzyły i wszedł Józef. Przywitałem go uściskiem dłoni.
- Gotowy do jutrzejszej podróży? – zapytałem.
- Jak nigdy – odpowiedział pogodnie.
- Znakomicie. Odpoczywaj. Kolejne dni będą ciężkie, potrzebuje was w jak najlepszej formie.
- Tak zrobię – zapewnił mnie, po czym ruszył schodami na górę, gdzie były sypialnie. Ja dzieliłem swoją z Łapą oraz Młodą. Dziewczynom oddałem łóżko, a sam spałem na materacu na podłodze. Odkąd jednak byliśmy w Inowrocławiu często budziłem się z rana, a Łapa leżała przy mnie, zostawiając siostrę na łóżku.
                Chcąc jak najbardziej odpocząć zamierzałem udać się na górę, kiedy przypomniałem sobie, że Łapa coś ode mnie chciała. Podszedłem do niej. Jej dolna warga drgała i pocierała nerwowo rękoma, wiedziałem, że temat rozmowy nie będzie przyjemny. Złapała mnie za dłoń i poprowadziła w głąb domu, do kuchni, którą teraz nazwałbym raczej spiżarnią, bo jedzenie było wszędzie. Ben nie był fanem przetrzymywania żywności w jednym miejscu, bał się, że jeden pożar może zniszczyć całe zapasy, wiec rozłożył ją pomiędzy domami. Był to całkiem mądry ruch. Łapa odsunęła pudło pełne konserw i usiadła na blacie stołu kuchennego. Spojrzała mi w oczy.
- Ostatnio sporo myślałam. O wszystkim, o tym jak ukształtował mnie ojciec i ten świat. Później poznałam was i krótko mówiąc spierdoliliście mnie – powiedziała to łagodnym głosem, wiedziałem, że próbuje rozładować własne napięcie takimi powiedzonkami i losowo wrzuconymi przekleństwami – Wpłynęło to na mnie i to nie byłe jak. Nigdy nie będę taka jak Ruda czy Ika, ale chcę się zmienić. Być bardziej ludzka.
                Przełknąłem ślinę. Kto by się spodziewał, powiedziałem w myślach. Łapa zachowywała się dziwnie. Rzeczywiście stała się bardziej ludzka, szczególnie po powrocie z Płońska. Lubiłem jej dzikość i charakter, ale czułem, że jakby była bardziej łagodna, szczególnie dla pozostałych ludzi to mogłaby być jeszcze ciekawszą osobą. Nie byłem pewien, czy jest do tego zdolna, ale już po tych słowach wiedziałem, że próbuje. Nie przychodziło to jej z łatwością, ale realnie wpłynąłem na jej charakter. To znaczyło dla mnie więcej niż przemówienie, które zostało nagrodzone oklaskami. Więcej niż wszystko.
- Dlatego muszę naprawić swoje błędy. Dotychczas olewałam ten bagaż, który nosiłam ze sobą. Zabijałam kolejnych ludzi, okaleczyłam nawet brata Erniego. Zrobiłam wiele złych rzeczy. Szczególnie tobie. Zawsze byłam głupią suką – jej głos zaczął się załamywać, ale patrzyła na mnie dzielnie.
- Właśnie taką cię polubiłem. Byłaś i jesteś niesamowita Łapo – odpowiedziałem ciepłym głosem.
- Aleksandro – poprawiła mnie. Otworzyłem szeroko usta ze zdziwienia. Nim myśl zdołała dotrzeć do głowy i zagnieździć się tam do zanalizowania, odezwała się ponownie – To moje imię. Nie używałam go. Nie nazywała mnie tak nawet moja siostra. Czas na cholerne zmiany. Nie chcę być zapamiętana jako Łapa. Ostatnią osobą, która nazywała mnie po imieniu był mój ojciec. Czas żeby inne osoby mnie poznały z tej strony.
                Nie wiedziałem co powiedzieć. W końcu zdołałem wykrztusić.
- To… ładne imię…
Westchnęła.
- Muszę ci powiedzieć coś bardzo… ważnego – powiedziała po chwilowej pauzie.
- Co takiego? – zapytałem znowu, nie rozumiejąc do czego dąży ta rozmowa. Obserwowałem jak Ola próbuje coś powiedzieć, ale ostatecznie nie mogła wykrztusić słowa. To musiało być dla niej trudne. W końcu przytuliła mnie. Poczułem zapach jej włosów, poczułem ciepło jej twarzy. Drżała. Chciałem ją pocieszyć, ale nie wiedziałem, co powiedzieć. Chciałem jej przekazać nieco uczuć, ale bałem się jak na to zareaguje. Zazwyczaj nie lubiła większych emocjonalnych więzi. Chociaż była ze mną, nigdy nie traktowała naszej więzi emocjonalnie. Bardziej rzeczowo. Bałem się pomyśleć, co by było gdyby powiedział jej teraz, że ją kocham. Ale może właśnie teraz był odpowiedni moment. Otworzyłem usta i zacząłem:
- Koch…
- To ja zabiłam Natalię – powiedziała słabym głosem, jakby umierała. Chociaż powiedziała to niewiele głośniej od szeptu, jej słowa rozeszły się po moim ciele, jakby były wykrzykiwane mi prosto do ucha. Znieruchomiałem.