czwartek, 2 października 2014

Rozdział 25: Najsilniejszy Ocalały

Rozdział 25, finał drugiego tomu. Zdecydowałem się na zabieg trzech perspektyw w jednym rozdziale, żeby pokazać emocje i to co się dzieje z bohaterami w momencie spotkania, ale też innych wydarzeń. Mam nadzieję, że udało mi się was zaskoczyć i po przeczytaniu ostatniego zdania złapiecie się za głowę i przez parę minut znikniecie ze świata w myślach o tym co właśnie się stało :) Po przeczytaniu standardowo proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym. Szczególnie o komentarz, bo w ten finał wrzuciłem o wiele więcej akcji niż w zakończenie tomu pierwszego. Tom trzeci powstanie wkrótce. Wypatrujcie informacji :)

----------------------------------------------

Rozdział 25 (Bobru, Miczi, Natalia): Najsilniejszy ocalały


Bobru
                Toruń. Cel naszej podróży odkąd znaleźliśmy ruiny czegoś, co kiedyś nazywaliśmy domem – obozu w Królowym Moście. Czułem się dziwnie w końcu stojąc tutaj na miejscu, ale cieszyłem się z tego, że dotarłem do Ostoi z wieloma osobami, na których mi zależało. Ruszyliśmy ramię w ramię z człowiekiem z barykady, który przedstawił mi się jako Ryszard. Rysiek opowiedział szybko, że jest jednym z dowódców barykad i wszystkich, którzy tu przyjeżdżają prowadzi do biura Karła.
                Odwróciłem się na chwilę, żeby zobaczyć barykadę z drugiej strony i wciąż stojących na niej ludzi. Brama była już zamknięta, więc nie miałem okazji zobaczyć drogi, którą się dostaliśmy. Poświęciłem chwilę, żeby spojrzeć na każdego, kto był dla mnie na tyle wielką podporą, żeby pomóc mi się tu dostać. Zacząłem od Cinka, który szedł z uśmiechem na twarzy, obdarty i brudny po trudach drogi, ale szczęśliwy. Za nim szła Łapa oraz Jakub. Ostatnio dużo czasu spędzali na rozmowach ze sobą, nie wiedziałem jaki był tego cel, ale cieszyłem się, że udało się im dogadać. Dalej nieco zmartwiony szedł Sołtys, który starał się jako jedyny racjonalnie patrzeć na miejsce, w którym się znajdował. Obawiał się, że coś pójdzie nie tak. Oprócz tego była jeszcze Magda, która trzymała za rączkę Martę. Została poprowadzona na bok przez jednego z ludzi Ryszarda, aby odprowadzić dziewczynkę do szpitala. Obiecała dołączyć do nas jak najszybciej.
                Z tego co widziałem prowadzono nas na północ Ostoi. Cały kompleks był zbudowany dosyć ciekawie. Uliczki przecinały się w układzie szachownicy, której liniami były budynki. Wyjątkiem było centrum, które znajdowało sią na lewo od nas. Stała tam duża katedra, która znajdowała się na sporym placu. Dookoła znajdowały się cztery duże budynki, które wyglądały na budynki mieszkalne. Były duże i składały się z zabudowań, połączonych w jedną, większą konstrukcje.   Na uliczkach pobocznych, takich jak ta, na której się znajdowaliśmy, było trochę inaczej. Większość  budynków była zabarykadowana, ale niektóre były otwarte i byli w nich ludzie. Wszystko przypominało stan sprzed wybuchu apokalipsy zombie.
                Dodatkowo, to na co należało zwrócić uwagę to prąd. W całym obozie świeciły się latarnie i lampki w budynkach. Gdzieś tutaj musiały być generatory.
- Właściwie co to oznacza, że się nas spodziewaliście? – zapytałem.
- Wybacz, ale nie mogę nic więcej teraz powiedzieć. Po prostu musicie mi zaufać i dać się doprowadzić do dowódcy – powiedział Rysiek uśmiechając się do mnie.
- Czy jest tu ktoś jeszcze z moich ludzi? – zapytałem – Chciałbym też wiedzieć czy są tu może tacy trzej chłopacy. Kiedyś się z nimi tutaj umawiałem i chciałem…
- Spokojnie. Wszystko w swoim czasie Bobru – powiedział Rysiek po czym przyspieszył.
                Z tego co się dowiedziałem do Ostoi było sześć wjazdów – trzy od wschodu i po jednym z pozostałych stron świata. Na północy znajdował się też dom dowódców tego miejsca oraz organizacji, która nas szukała, „Czerwonych Flar”. Oznaczało to, że prawdopodobnie znajdziemy tutaj Łowcę, co ucieszyło mnie jeszcze bardziej. Pozostawałem jednak wciąż ostrożny i cieszyłem się, że nie zabrali nam broni. Północna strona Ostoi była słabiej oświetlona. Było tu miejscami ciemno i nie wiedziałem czy ten zabieg został przeprowadzony w celu nadania miejscu mrocznego klimatu, czy zwyczajnie pozostałe latarnie nie działały.
                Nie mogąc ogarnąć tego wzrokiem podczas tempa marszu narzuconego przez Ryszarda przyspieszyliśmy. Miałem nadzieję, że jeszcze zdążymy się tu porozglądać.  Gdy podeszliśmy pod niski dwupiętrowy budynek, który kiedyś musiał być kancelarią prawną, stanęliśmy. Rysiek zapukał do środka. Poczekaliśmy chwilę w ciszy z rosnącym napięciem, gdy usłyszeliśmy kroki ze środka. Drzwi otworzyły się szeroko i stanął w nich gruby mężczyzna.  Miał podwójny podbródek i tłuste włosy koloru słomy, sięgające do barków. Jego twarz pokrywał delikatny zarost, a oczy wyglądały jak dwa małe szmaragdy. Na prawej ręce miał tatuaż przedstawiający kotwicę. Odezwał się i usłyszeliśmy jego niski, przyjemny głos.
- Rysiek? Kogoś sprowadził? – spytał obserwując nas bacznie.
- Oni muszą się spotkać z szefem. Są z Królowego Mostu – odpowiedział Rysiek.
- Kolejni? Czy to jakaś zaplanowana akcja, że oni tu przyjeżdżają grupami co parę godzin? – zapytał mężczyzna.
- Są tu inni z Królowego Mostu? – zapytałem nie wytrzymując już tej nutki tajemniczości.
- Jasne chłopie! Przyjechało tu ich sporo – powiedział uśmiechając się -  Jestem Jonasz. Idźcie już bo przeciąg się robi!
                Uścisnąłem dłoń, którą mi podał po czym wszedłem do środka. Był to typowy biurowiec, zamiast ścian było tu dużo szyb. Cały budynek prezentował się całkiem ładnie. Ryszard wskazał nam schody na piętro.  Już stąd widziałem chodzących tutaj ludzi. Siedzieli za biurkami i najnormalniej w świecie robili jakąś papierkową robotę. Było to dosyć zaskakujące, nie myślałem, że kiedykolwiek zobaczę coś w tym stylu. Zacząłem się wspinać na schody myśląc o słowach Jonasza.  Dużo osób z Królowego Mostu tutaj? Jakim cudem? Czyżby jechali za nami? Przecież Cinek i Kiciuś wiedzieli tylko o planach jazdy do Torunia, a jeden był ze mną, a drugi nie żył.
                Z ekscytacją wbiegłem na piętro i zobaczyłem tutaj jeszcze więcej szyb. Był tu jeden korytarz i za tym pomieszczenie. Na korytarzu siedziało paru ludzi, tak samo jak w środku. Nie rozpoznałem w tym przedsionku jednak nikogo. Siedział tutaj ciemnej karnacji mężczyzna z czarnymi dłuższymi włosami i brodą, był smutny, oraz mężczyzna w podobnym wieku, który miał włosy związane w kuc i kozią bródkę oraz haczykowaty nos. Obaj spojrzeli na naszą grupę. Ryszard też się zatrzymał i odwrócił.
- Bobru najlepiej jakbyś wszedł tam sam, ewentualnie z jedną osobą – powiedział.
- Wezmę Cinka – powiedziałem bez zastanowienia.
- Chwilka ty jesteś Bobru? – zapytał mężczyzna o ciemniejszej karnacji.
                Zastanawiało mnie skąd wszyscy mnie znali i co tu się właściwie dzieje, ale po prostu dostosowałem się.
- Tak… Znamy się? – zapytałem.
- Ty mnie nie znasz, ale słyszałem o tobie. Podróżowałem tu z twoimi znajomymi. Natalia i Gigant oraz Monika – powiedział uśmiechając się szeroko – Swoją drogą jestem Józef.
- Monika? – wtrąciła się Łapa.
- Natalia i Gigant? Są tutaj? – zapytałem podekscytowany zapominając powoli o tym, że dowódca Ostoi czeka na mnie.
- Są w Ostoi, ale nie ma ich w tym miejscu. Rób co musisz, później porozmawiamy -  odpowiedział Józef po czym odwrócił się w stronę Łapy – Tak Monika, taka mała, ładna. W sumie całkiem podobna do ciebie. Znałaś ją?
- Co masz na myśli mówiąc znałaś? Jestem jej siostrą. Gdzie ona jest?
- Przykro mi… Została porwana w drodze tutaj. Nie wiem gdzie teraz jest – odpowiedział cicho Józef.
Ledwo zdążyliśmy złapać Łapę, która z gniewem rzuciła się na mężczyznę. Przytrzymaliśmy ją i chcieliśmy uspokoić, ale ta tupnęła i ze złością zbiegła po schodach. Jakub za nią pobiegł mówiąc, że się tym zajmie po czym również zniknął zbiegając w dół. Nie wiedziałem co o tym myśleć, ale nie miałem teraz czasu za nią biec. Musiało być to ciężkie dla Łapy i musiałem z nią o tym pogadać jak ją znajdę.
                Ciesząc się z tego, że Natalia i Gigant tu są wszedłem do pomieszczenia z uśmiechem na twarzy. Cinek wszedł za mną. Zobaczyłem cztery krzesła. Gdy podszedłem z Cinkiem bliżej zamarłem. Całkowicie zamarłem.  Na pierwszy krześle siedział Łowca. Był w dobrym stanie, trochę wychudzony i potargany, ale wolny i żyjący. Obok siedział dosyć niski mężczyzna, który był prawie łysy. Miał bardzo krótkie włosy. Oprócz tego miał zwyczajną twarz, chociaż nad lewym okiem miał dosyć obszerną bliznę, wyglądającą na ślad po cięciu. Na lewej ręce miał tylko cztery palce. Dodatkowo był ubrany w trochę zmodyfikowany strój ludzi z Toruńskiej Ostoi, co świadczyło o jego randze. To co jednak najbardziej mnie zaskoczyło to dwa ostatnie krzesła. Na jednym siedziała Miczi, a na drugim Kiciuś.
                Nie wiedziałem kompletnie co powiedzieć i nim zdążyłem zareagować byłem w serdecznym, przyjacielskim uścisku z Ernim. Jakim cudem on przeżył to piekło? Jak on się znalazł tutaj? Tyle pytań wciąż zostawało bez odpowiedzi. To było tak niesamowite, że brakowało mi słów i poczułem łzy radości napływające do moich oczu. Dwa tygodnie temu widziałem go ostatni raz. Nieznajoma i Łapa mówiły, że zombie go otaczają. Jak on to przeżył? Wydawało się, że byliśmy w uścisku długi czas, ale jednak nie minęła nawet chwila, nim Kiciuś puścił mnie i podbiegł do Cinka, a ja stanąłem przed Miczi.
                Wyglądała niby tak samo jak za czasów Królowego Mostu, ale mimo to była inna. Po prostu inna. Przytuliliśmy się. Otarłem oczy i odwróciłem się w stronę Kiciusia. Ważne było dla mnie, że to wszystko zaczęło się układać. Jakimś cudem wszyscy dotarli tutaj. Wszyscy najważniejsi.  Po chwili przywitań odwróciłem się w stronę mężczyzny, którego nie znałem i stanąłem przed nim. Gdy ten wstał sięgał mi jedynie do szyi. Nie wydawał się przez to jednak mniej groźny. Był przez to jeszcze groźniejszy i bardziej tajemniczy.
                Wyciągnął on do mnie rękę, którą uścisnąłem. Miał mocny chwyt.
- Witaj Bobru. Jestem Wojciech. Oczekiwaliśmy ciebie – powiedział wesołym, ale spokojnym głosem.
Miczi:
                Cieszyłam się, że zobaczyłam Bobra i Cinka. Na korytarzu zauważyłam też z daleka Sołtysa, ale teraz nie było czasu, żeby do niego wyjść. Co prawda przybyliśmy tu wczoraj i poznałam już Dziarę i Karła, ale ten drugi poprosił mnie, abym była dzisiejszego wieczora właśnie tutaj. Zdążyłam się trochę zaaklimatyzować z otoczeniem i szczerze powiedziawszy podobało mi się tu. Ludzie mieszkający w Ostoi i pracujący w tym miejscu byli całkowicie normalni, jakby zapomnieli już, że za murami dzieje się piekło, a z kolei osoby odpowiedzialne za ochronę tego miejsca zdawały się twarde i niepokonane.
                Gdy wczoraj tu dojechaliśmy okazało się, że grupa Natalii już tu jest. Spotkanie Giganta oraz jej było czymś niesamowitym, tak samo jak teraz spotkanie Bobra i Cinka. Wczoraj jednak nie było czasu na dłuższe rozmowy jak w Królowym Moście, bo byliśmy lokowani w jednym z domów. W Ostoi były takie cztery i zamieszkaliśmy w tym opatrzonym numerem trzecim. Oprócz mnie i Dymitra oraz ludzi z grupy Natalii mieszkało tam około trzydziestu innych osób, ale całe szczęście załapaliśmy się na zasiedlanie czwartego piętra budynku i nie mieszkał tam jeszcze nikt oprócz nas. Dlatego gdy sytuacja się uspokoiła wszyscy spotkaliśmy się w jednym pokoju. Miałam okazję poznać ludzi, którzy podróżowali tutaj z moimi przyjaciółmi. Porozmawiałam o tym co przeżyłam i usłyszałam wersję Natalii. Dodatkowo poinformowałam o śmierci Szpiega, co Gigant przyjął z dużym szokiem, co było po nim widać. Byli w końcu kumplami i to naprawdę dobrymi. W oko wpadł mi starszy mężczyzna, który przed wybuchem apokalipsy był egzorcystą. Siedział teraz na korytarzu, podczas naszej rozmowy i najwidoczniej czekał na przebieg zdarzeń.  Mieliśmy dzisiaj stawić się tutaj jak najliczniej, ponieważ dzisiaj Karzeł miał podjąć decyzję o tym co się z nami stanie. Gdybym wiedziała, że to będzie się wiązało ze spotkaniem Bobra to nie przespałabym nocy. Od dwóch tygodni moim celem było znalezienie każdego żywego ocalałego, a teraz wszyscy byli tutaj. No może oprócz pojedynczych osób. Natalia była teraz w domu, Gigant miał zaraz tu przyjść, a dwaj żołnierze oraz ranna kobieta z konwoju Natalii przebywali w szpitalu. Pablord z kolei poszedł zdać raport przed Dziarą z tego co przeżył w ostatnie dni.
                Z myśli wybił mnie wstający mężczyzna z jednym okiem, który znał Bobra. Wstał i przywitał się z nim serdecznie pytając o jakiś karabin snajperski. Nie wiedziałam co się dzieje, więc siedziałam tylko cicho i obserwowałam całą sytuację.
- Bobru zanim powiem ci po co tu was wszystkich sprowadziłem chciałbym dać ci możliwość zadania nurtujących cię pytań – powiedział Wojtek i usiadł. Wszyscy pozostali również zajęli swoje miejsca.
                Widziałam na twarzy Bobra wyraz zamyślenia. Pewnie tak samo jak ja miał mnóstwo pytań i nie wiedział, które zadać na początek. Jego twarz również się zmieniła. Największym zaskoczeniem był zarost, Bobru wyglądał w nim bardziej dziko i obco, ale wiedziałam, że za włosami kryje się ten sam człowiek.
- Nie wiem jak mam ci podziękować… zebrałeś tu moich ludzi i towarzyszące im osoby, ale nurtuje mnie jedno – tutaj zrobił efektowną pauzę budującą klimat rozmowy – Po co? Co jest we mnie takiego wyjątkowego?
Karzeł zaśmiał się wesoło po czym spojrzał Bobrowi prosto w oczy.
- Co jest w tobie takiego wyjątkowego? Właściwie z początku myślałem, że nic, ale zbudowałem ten obóz z kimś kto cię znał i powiedział, że nie będzie między nami żadnej współpracy jeżeli nie będzie cię tutaj – zaczął Wojtek – Jednak gdy dotarł do nas Erni – skinął ręką na siedzącego obok mnie Kiciusia – to wiedziałem, że nie jesteś pierwszym lepszym ocalałym. Sam fakt, że przeżyłeś już taki okres czasu robi z ciebie i twoich ludzi coś… wyjątkowego! – ostatnie słowa wręcz wykrzyknął. Był dosyć żywym człowiekiem, który zawsze starał się pomagać innym.
- Byliśmy po prostu grupą ocalałych… - zaczął Bobru.
- Mało kto przeżył. Oprócz Torunia są jeszcze jakieś małe obozy czy pojedyncze przypadki, ale nie jest łatwo. Znasz odpowiedź na to pytanie, czy masz jeszcze jakieś? – zapytał Wojciech.
- Czego chcecie od Łowcy? Czy jeżeli będzie taka potrzeba pozwolisz nam odejść? – zapytał znowu Bobru, śmiertelnie poważnie.
                Uśmiech zniknął z twarzy Karła, ale tylko na chwilę.
- Oczywiście. Nikt kto tu jest, nie ma obowiązku tutaj być, oprócz naszych wrogów. A za takich was nie uważam – powiedział jakby do wszystkich.
- Co z innymi, którzy przetrwali? Ludzie z Królowego Mostu. Jest tu ich dużo? – zapytał Bobru.
- Zobaczysz się z nimi po tej rozmowie – odpowiedział z automatu Wojciech.
- Czego od nas oczekujesz? – zaatakował kolejnym pytaniem Bobru.
- Współpracy – odpowiedział wyniośle Karzeł po czym zrobił krótką przerwę -  Tylko współpracy. Chcę odbudować cywilizacje! Mamy tutaj wszystko czego potrzeba – własne generatory, farmy jedzenia, hodowle zwierząt oraz broń i amunicję. Jeżeli trupy miałby codziennie atakować nas bez przerwy przetrwalibyśmy wiele miesięcy, ale chcę żeby było jeszcze lepiej. Dlatego zaufałem osądzie twojego przyjaciela i sprowadziłem tutaj, każdego kogo spotkałem i kto był kojarzony z listą Ernesta – zakończył z dumą.
                Bobru zamilkł. Myślał, to było widać. Rzucił krótkie spojrzenia na każdego z nas po czym spojrzał na Karła.
- A więc jaka jest twoja oferta? – zapytał.
- Moja oferta to dołączenie ciebie i twoich ludzi do moich szeregów, rozdanie im zadań i zbudowanie nowego świata – odpowiedział, ważąc każde słowo, Wojciech -  Teraz ja chcę cię o coś zapytać. Czy zgadzasz się na to?
                Cisza, która zapadła w pokoju była jeszcze dłuższa od poprzedniej. Gdy w końcu odezwał się Bobru wszyscy wydali się wypaść z transu myśli, który pojawił się gdy wszystko ucichło.
- Zgadzam się – odpowiedź była krótka, ale nigdy nie słyszałam takiej pewności w głosie Bobra. Był przekonany tego czego chcę dla swoich ludzi i właśnie dzięki takim decyzjom traktowaliśmy go jak naszego przywódcę. Na twarzy Karła pojawił się szeroki uśmiech. Podrapał się on po bliźnie nad lewym okiem po czym wstał i uścisnął rękę Bobra.
- To świetny wybór – powiedział  po czym odwrócił się do reszty -  Teraz jeżeli mógłbym was na chwilę przeprosić, chciałbym zamienić z Bobrem kilka słów. Możecie się rozejść. Ty Kiciuś kieruj się do naszej Kwatery Głównej. Tam ustalimy wszystkie pozostałe szczegóły.
                Nie było nawet słowa sprzeciwu. Widocznie każdy obawiał się trochę człowieka, który rządził okolicznymi ludźmi, a na dodatek był kimś obcym. Gdy wyszłam na korytarz podeszłam do Sołtysa i przytuliłam się do niego.
- Przeżyłaś dziewczyno! – powiedział wesoło. Jego uśmiech, skryty w gęstwinach brody, sprawiał, że naprawdę chciało się żyć.
- Ty też staruszku! Wszystko w porządku? – zapytałam uśmiechając się.
- W jak najlepszym. Chociaż jestem zmęczony podróżą, ale patrząc na te wszystkie osoby, których już miałem nigdy więcej nie zobaczyć moje serce się raduje – powiedział tarmosząc się za brodę.
- Ktoś jeszcze z Królowego jest z wami? – zapytałam zaciekawiona.
- Tak jest jeszcze Łapa. Reszta nie miała tyle szczęścia. Opowiem ci przy okazji, teraz chcę tylko dostać się do tych domów, o których tyle słyszałem. Jeżeli będzie tam łóżko i woda to poczuje się jak nowo narodzony! – odpowiedział Sołtys.
                Zauważyłam, że na piętro wszedł Gigant, który usiadł na jednym z krzesełek czekając na Bobra. Dalej nie wydawał się zbyt wesoły, ale jak zauważył Sołtysa i Cinka to podbiegł i przywitał się z nimi. Reszta zaczęła powoli iść w stronę wyjścia, gdzie stał Jonasz. Zbierał on grupę, którą miał zaprowadzić do domów i przydzielić pokoje tym, którzy jeszcze ich nie mają. Ja postanowiłam się jeszcze przejść po okolicy zanim wrócę do pokoju. Ostoja była pięknym i zadbanym miejscem, a niektóre uliczki były naprawdę klimatyczne.
                Opuściłam budynek i idąc w przeciwną stronę niż grupa przeszłam się na południe. Był tam punkt widokowy skąd było widać most oraz rzekę Wisłę. Spędziłam tam około piętnaście minut, myśląc o szczęściu, które mnie spotkało i odhaczając na swojej „liście” kolejne wykonane zadanie. Zastanowiłam się co mogłoby być kolejnym i od razu zrobiło mi się smutno, gdy pomyślałam o Dalionie. Złość na niego nie minęła, ale przerażał mnie fakt, że on jest tam gdzieś i prawdopodobnie stał się jeszcze gorszym człowiekiem. Nie mogłam się doczekać spotkania go pewnego dnia i zapłacenia mu za to co mi zrobił.
                Z myśli wyrwał mnie patrol straży Ostoi, który kazał mi zmykać do strefy mieszkalnej, bo tutaj planowali coś robić. Tak więc zabierając się z powrotem ruszyłam. Nie znałam jeszcze Ostoi za dobrze, chociaż orientowałam się mniej więcej jak dojść z jednego punktu do drugiego. Gdy skręcałem już przy jednym z wschodnich wjazdów na główny plac zauważyłam Natalię. Szła w moim kierunku, prawdopodobnie usłyszała o tym, że Bobru tu jest i chciała go spotkać. Zaczekałam aż do mnie podejdzie.
- On tu jest prawda? – zapytała.
- Jest. Zaprowadzić cię do biura? – zaproponowałam.
- Dam… dam radę. Po prostu… jezu jak się denerwuje. Szok po tym jak zobaczyłam ciebie i Kiciusia, a teraz oni. Wszyscy dotarliśmy tutaj i jesteśmy bezpieczni. Czy to nie niesamowite? – zapytała.
- O tak. Teraz zaczną się zupełnie nowe czasy. Zaczyna się coś nowego – powiedziałam odchodząc powoli – Powodzenia Natalio – powiedziałam po czym odwróciłam się do tyłu idąc w stronę budynków mieszkalnych.
Natalia:
                Denerwowałam się. Spotkanie Kiciusia i Miczi to był szok, ale dalej czułam, że to nie wszystko. Bobru był w pobliżu, tak jak zapowiadał to mężczyzna bez oka. Teraz miałam go zaraz zobaczyć. Nie wiedziałam co powiedzieć dokładnie. Ciężko mi było na czymkolwiek się skupić.  Przez to nie potrafiłam znaleźć się w Ostoi i zamiast do biur doszłam na północny kraniec obozu. Był on dwie uliczki nad Placem Głównym i znajdowało się tu jedno z wejść, ogromna szklarnia połączona z farmą, parę budynków oraz Kwatera Główna. Tutaj mieszkały najważniejsze osoby w Toruniu. Czy Bobru też tu zamieszka jako jeden z dowódców pewnego dnia? Byłam o tym przekonana.
                Trafiłam jednak na złą uliczkę i zastanawiając się jak dostać się stąd do biur przystanęłam na tyłach posiadłości, w której urzędował Karzeł oraz Czerwone Flary. Już miałam skręcać w jedną z prawych uliczek gdy usłyszałam dźwięk ciężarówki. Schowałam się w kącie w ostatniej chwili, tak żeby mnie nie zauważyła. Na ulicy było już pusto przez dosyć późne godziny i fakt, że po tej uliczce nie powinni chodzić zwykli mieszkańcy. Nie miałam teraz jednak innego wyboru niż przeczekanie, aż wóz pojedzie. Obserwując z zaciekawieniem jak wjeżdża na tyły Kwatery Głównej, do ogródka, patrzyłam.
                Kierowca wysiadł trzaskając drzwiami. Pojazd był zaparkowany w ogródku, tyłem do posiadłości. Mężczyzna podszedł do ładowni i otwierając drzwi krzyknął coś i klepnął dwa razy w blachę, wytwarzając charakterystyczny dźwięk. Nagle usłyszałam drugi blisko mnie i zamarłam. Dopiero teraz zauważyłam, że przy murach otaczających budynek, po drugiej stronie uliczki stoi jakaś jasnowłosa dziewczyna. To, że jest to dziewczyna zauważyłam dopiero po chwili, bo włosy miała krótkie, nie sięgały nawet do ramion. Nie widziała mnie, a ja nie miałam pojęcia, kto to jest. Nie mógł to być nikt z Kwatery Głównej, bo siedziała schowana jak ja.
                Kierowca wszedł do Kwatery na tyłach i zniknął mi z wzroku, ale zobaczyłam, że z ładowni wychodzi kolejny mężczyzna. Mało nie krzyknęłam z rozpaczy, gdy zobaczyłam, kto to jest. Był to bowiem Jan. Pomimo średniego oświetlenia uliczki, tyły Kwatery były dobrze oświetlone i doskonale widziałam to co się dzieje na podwórku. Co robił tutaj dowódca Gangu? Myślałam, że są wrogami ludzi z Torunia, ale on stał tutaj teraz i kierował swoje kroki w stronę Kwatery Głównej. Przetarłam oczy z niedowierzaniem. To był on, byłam tego pewna. Gdzie była Młoda? On stał za jej porwaniem, więc musiała być gdzieś w okolicy. Jan bowiem nie wyglądał na kogoś, kto jest uwięziony. Szedł z uśmiechem na ustach i bronią za pasem. Na ręce miał zawiązaną bandanę.
                Wiedziałam, że muszę o tym komuś powiedzieć. Wtedy zdałam sobie sprawę, że kobieta stojąca przy murze zauważyła mnie i zaczęła uciekać. Chciałam ją zatrzymać i zapytać czy wie co tu się dzieje, ale ta zniknęła szybko uliczkę dalej. Pobiegłam za nią będąc bombardowana przez różne myśli. O co tu właściwie chodziło? Gdy skręciłam w kolejną uliczkę zauważyłam, że ta również jest nieoświetlona. Poczułam dreszczyk strachu, ale pamiętałam, że to miejsce jest bezpieczne i pełno tu moich przyjaciół. Rozejrzałam się po okolicy starając się dostrzec blondynkę, którą przed chwilą widziałam, ale nie mogłam jej zauważyć.
                Wystraszona coraz bardziej całą sytuacją, zaczęłam iść przed siebie. Musiałam jak najszybciej znaleźć Bobra lub kogokolwiek i porozmawiać o tym co widziałam i o wielu innych rzeczach. Starając się trochę uspokoić przyspieszyłam kroku. Minął mnie oddział straży, który patrolował tą uliczkę i poświęcił latarkami po mojej osobie. Gdy mnie zidentyfikowali, kiwnęli tylko głowami i poszli dalej. To mnie całkowicie uspokoiło. Zobaczyłam światło jednej z głównych ulic przed nami i ruszyłam tam żywym krokiem.
                Myślałam o tym co właśnie zobaczyłam i byłam pewna, że znajdzie się jakieś racjonalne wyjaśnienie tego co widziałam. Przecież był tutaj Karzeł, Dziara i wszyscy, to nie możliwe, żeby coś było nie tak. Ludzie wydawali się spokojni, a zombie były najmniejszym problemem, utrzymywanym przez drogowe barykady i inne fortyfikacje. Wtedy usłyszałam z jednej z uliczek na lewo ode mnie głos. Nie był skierowany do mnie, ale wydawał się znajomy.
- Dziewczyno oddaj mi te nożyce, albo nawet Bobru ci nie pomoże! – krzyknął na tyle głośno, że zdołałam zrozumieć wszystko. Głos był niski i ochrypły i wtedy jeszcze nie zdałam sobie sprawy, że znam go, bardzo dobrze. Słysząc jednak słowo „Bobru” zatrzymałam się i z zainteresowaniem spojrzałam na jeden z zaułków, w którym coś się działo. Było tam widać światło latarni, więc bez większych obaw skręciłam.
                Nagle z uliczki obok wybiegł mężczyzna. Zauważył mnie natychmiast, staliśmy niecałe dziesięć metrów od siebie. Rozpoznałam go natychmiast i kolana się pode mną ugięły ze strachu. Chciałam krzyknąć, ale głos we mnie zamarł. Przede mną stał kanibal. Ten sam, który pozbawił życia Najmłodszego oraz Przystojnego. Stał i wpatrywał się w moją stronę z nieukrywanym zdziwieniem.
- Co? – zapytał nie wiadomo czy mnie czy sam siebie. Zrobiłam krok w tył, ale emocje nie wytrzymały. Przełamały strach.
- Ty pieprzony kanibalu! – krzyknęłam wyjmując pistolet, który miałam przy sobie i celując w stronę staruszka, który nie wiedząc co robić drżał odrobinę.
- Uspokój się dziewczyno. Było minęło. Jesteśmy teraz tutaj, Ostoja daję drugą szansę prawda? – powiedział szczerząc się.
- Zapłacisz mi za to co zrobiłeś śmieciu – powiedziałam odzyskując pewność siebie. W końcu to ja miałam broń, a staruszek, nawet tak dziki jak ten, nie miał szans mnie zaskoczyć.
- O ty też? – zapytał nagle robiąc na twarzy dziwny grymas. Czyżby dopiero mnie zauważył? O co mu chodziło? Dowiedziałam się po chwili. Usłyszałam tylko jeden głośniejszy krok i próbowałam się odwrócić, kiedy poczułam ostre uderzenie w moje plecy. Jęknęłam z bólu i próbowałam się odwrócić, ale atak ponowił się. Kolejne dźgnięcia lądowały w moim ciele, a ja powoli traciłam przytomność. Nawet nie wiem kiedy znalazłam się na kolanach na ziemi. Widziałam twarz kanibala i malujące się na nim przerażenie. Widziałam jak biegnie w moim kierunku, ale po chwili wszystko wydawało się być zbyt rozmazane. Pomyślałam o Bobrze i o wszystkich. Nikt nie był tu bezpieczny. Piorunujący, niewyobrażalny ból w plecach zaczął mijać. Zastąpił go stan dziwnej błogości. Czy ja umierałam?
                Nagle usłyszałam w uchu głos. Kobiecy głos. Był cichutki, ale przerażający. Wyjęty prosto z moich koszmarów. Znałam go równie dobrze, jak głos Jakuba.
- Tęskniłaś?
Bobru:
                Spotkanie z Wojtkiem skończyło się niecałe pół godziny później. Ustalał ze mną długo wiele spraw organizacyjnych i starał się odpowiadać na moje pytania. Nawet te mniej ważne. Poczułem pomiędzy nami jakąś więź, nie była to jednak przyjaźń. Czułem się trochę jakby był moim szefem. Był miłym gościem, ale wydawał się traktować mnie ostrożnie jakby bał się, że coś zrobi nie tak. Czułem ekscytację słysząc o tych wszystkich rzeczach. System farmy i hodowli, domy mieszkalne, ludzie z Królowego Mostu, których jeszcze nie spotkałem oraz tajemnicza Kwatera Główna, do której zaraz miałem się udać.
                Opuściliśmy pokój i zobaczyłem, że korytarz opustoszał. Była tu teraz tylko jedna osoba. Gdy ją jednak zobaczyłem to podszedłem, a wręcz podbiegłem i wpadłem po raz drugi już dzisiaj w przyjacielski uścisk. To był Gigant. Rosły mężczyzna wydawał się być smutniejszy niż zazwyczaj, ale gdy do mnie przyległ przypomniały mi się beztroskie czasy Królowego Mostu. Gdy byliśmy panami w swoim świecie i wszystko było w porządku. Gdy się od niego oderwałem spojrzałem mu w oczy.
- Przeżyłeś – stwierdziłem.
- Ty również – odpowiedział uśmiechając się.
- Panowie porozmawiacie w drodze, Gigant może nas podprowadzić do Kwatery – zaproponował Wojciech każąc iść za nim.
                Gdy tylko znaleźliśmy się na zewnątrz, na ciemnej ulicy i świeżym powietrzu zacząłem z Gigantem krótki dialog. Czas na opowieści jeszcze przyjdzie, a teraz chciałem się dowiedzieć najważniejszego.
- Jak się trzymasz? Porobiło się co stary? Wszyscy tutaj dotarliśmy. Jakimś cudem wszyscy wpadli na ten sam pomysł! – powiedziałem z radością.
- O tak. To jest coś niezwykłego – odpowiedział Gigant -  U mnie jest kiepsko. Miczi powiedziała mi, że Szpieg zginał. Już jakiś tydzień temu, w jakimś sklepie. Będę ci musiał też opowiedzieć pewną posraną historię, o takim jednym helikopterze… - kontynuował Gigant.
- Mamy sobie mnóstwo do opowiedzenia – ciągnąłem, idąc z Wojtkiem -  Jak ci się tu podoba Karolu?
- To miejsce – zaczął i zaciął się, jakby próbował znaleźć odpowiednie słowa -  To miejsce jest niesamowite. O wiele większe od naszego obozu i pełne zabezpieczeń i tych wszystkich rzeczy. Mam nadzieję, że zabawimy tu jak najdłużej w spokoju – powiedział Gigant.
- Też mam taką nadzieję – wtrącił się przywódca Ostoi.
                Nagle usłyszeliśmy hałas dochodzący z jednej z kolejnych uliczek. Słychać tu było dyskusję i krzyki. Przyspieszyliśmy wszyscy kroku i  weszliśmy na skrzyżowanie trzech ulic. Ta, na której byliśmy, ciemna, spotykała się z drugą na lewo. Ta była oświetlona, ale wszyscy ludzie znajdowali się na tej obok, również ciemnej, prowadzącej na północ. Stali w tłumie przy jakimś zaułku i kłócili się. Zauważyłem tu Ryszarda, który krzyczał, żeby wszyscy się uspokoili i Jakuba, który krzyczał coś w stylu.
- To nie ja to zrobiłem! Musicie mi uwierzyć! Próbowałem jej pomóc! – wrzeszczał.
                Miałem bardzo złe przeczucie i nie mając czasu na słuchanie tego chaosu przepchałem się wraz z Gigantem przez tłum i zobaczyłem coś, co sprawiło, że serce zaczęło bić jak szalone i przez chwilę wszystko było jedynie mieszanką barw, zapachów, dźwięków i obrazów. Nie wiedziałem co się dzieje. W zaułku leżał ciało w kałuży krwi. Cała uliczka, była czerwona. Kałuża rozszerzała się powoli, jakby chciała pochłonąć wszystkich stojących tu ludzi. Gdy spojrzałem na to ciało to chciałem krzyczeć. Strzelać, krzyczeć, skakać, bić i zrobić cokolwiek, żeby obudzić się z tego koszmaru.
                To było ciało Natalii. Miała na swojej pięknej twarzy grymas smutku, co sprawiło, że poczułem się jeszcze gorzej, ale wciąż nie robiłem nic. Obserwowałem jakby z innego świata, jak Gigant dwoma skokami doskakuje do trzymanego, przez Ryszarda i innego ze straży, Jakuba. Zobaczyłem gniew i nienawiść na twarzy przyjaciela i przerażenie na twarzy staruszka. Nagle wróciłem do świata i w pełni zacząłem wyłapywać i rozumieć to co się stało.
- To nie ja! To ona to… - nie zdążył dokończyć, bo Gigant wystartował i uderzył go z taką siła, że staruszek gruchnął o ścianę i na uliczkę posypały się zęby. Przepchałem się dalej, żeby podejść do Natalii, ale w tym samym czasie straż Ostoi odpychała mnie i kazała Gigantowi się uspokoić. Mężczyzna zamiast się uspokoić ryknął.
- TEN PIERDOLONY KANIBAL JĄ ZABIŁ – nienawiść emanowała z niego falami. Spojrzał wtedy na mnie i krzyknął – Pomóż mi Bobru! Zabij go! Ten skurwiel już raz chciał mnie i Natalie zabić, a teraz mu się to udało!
                Chciałem już coś powiedzieć, ale wtedy do akcji wkroczył Wojciech.
- Uspokójcie się wszyscy! Ryszard zabierz to ciało i przygotuj ceremonię pogrzebową. Wszystko ma być dopięte na ostatni guzik! – krzyknął dowódca.
- Tak jest! – odpowiedział Ryszard puszczając Jakuba, który ledwo trzymał się na nogach. Wojciech stanął w jego miejsce i złapał Jakuba za kark po czym spojrzał na mnie.
- To jest twój pierwszy osąd Bobru. Czy wierzysz, że ten człowiek, który przybył tu z tobą, to zrobił? – zapytał spokojnie.
                Zawsze Jakub wydawał się podejrzanym człowiekiem, ale uratował mi życie. Co prawda nie chciałem go skazywać, ale Gigant był przekonany tego co i kogo widzi. Ufałem mu bardziej niż Jakubowi.
- Tak. Jeżeli Gigant tak mówi to wierzę mu – odpowiedziałem.
- Więc postanowione. Zabieram go do aresztu, zajmie się nim Szeryf. Pomóżcie mi chłopcy, rozgońcie ten tłum i każcie im wracać do domów. Gigancie wróć proszę z resztą. Musisz się uspokoić. Ty tam! Odprowadź go – rozkazał do człowieka w bandanie stojącego obok Giganta. Teraz dopiero zauważyłem w tłumie Łapę. Wydawała się być przerażona. Gdy mnie zauważyła podeszła do mnie i bez słowa przytuliła – Co do ciebie Bobru idź do Kwatery Głównej, wiem, że jest ci ciężko, ale sprawca jest już nasz. Uspokój się i po prostu tam pójdź.
                Spojrzałem jeszcze przed pójściem na Jakuba. W jego oczach zobaczyłem coś, czego się nie spodziewałem zobaczyć. To nie była nienawiść, czy furia. To nie był szał czy obrzydzenie. To był strach. Tłum rozszedł się i po chwili zostałem sam na sam z Łapą. Oparłem się o ścianę i osunąłem się bezwładnie płacząc. Łapa nie odezwała się nawet słowem. Po prostu usiadła obok i złapała mnie za rękę. Byliśmy teraz tacy sami. Straciliśmy w jeden dzień ukochane osoby. Ona dowiedziała się o utracie siostry, a ja dowiedziałem się o śmierci Natalii.
                Potrzebowałem jeszcze około dziesięciu minut na ogarnięcie się z tym co się stało. Po tym czasie odetchnąłem i pożegnałem się z Łapą. Jak Jakub mógł mi to zrobić. Jeszcze został na miejscu zbrodni, to wszystko było jakieś dziwne. Nie miałem teraz sił o tym myśleć. Podążyłem we wskazany przez Wojtka kierunek i przez ciemną uliczkę dostałem się przed Kwaterę Główną. Był to dwupiętrowy dom, dosyć ładnie zaprojektowany i zadbany. Obserwowałem go z podziwem, ale nie obchodziło mnie teraz właściwie nic. Cały urok tego miejsca prysł. Była to po prostu kolejna wylęgarnia syfu i zła.
                Mimo to zapukałem i jak odpowiedziało mi głuche „wejść” to wszedłem. Znalazłem się w środku gustownie wystrojonego salonu, w którym przy stole stały trzy osoby. Poznałem jedną z nich natychmiast. Był to Kiciuś. Dwóch pozostałych z początku nie skojarzyłem. Po chwili poznałem jednak, że jeden z nich to ten sam, którego widziałem w Sierpcu i Zambrowie. To były Czerwone Flary. Podszedłem w światło lampki świecącej nad dużym drewnianym stołem i chciałem zająć jedno z miejsc siedzących. Nie zdążyłem jednak bo podbiegł do mnie właśnie ten chłopak, którego widziałem w Zambrowie i wyciągnął do mnie rękę.
                Nie wiedziałem o co chodzi, ale uścisnąłem ją. Wtedy odezwał się i natychmiastowo kurtyna opadła. Poznałem go.
- Bobru kumplu – powiedział Pablord. To musiał być on. Jego głos był na tyle niepowtarzalny, że ciężko  go było pomylić z kimś innym. Przywitałem się z nim, ale nie umiałem wykrzesać z siebie radości. Zdałem się tylko na smutny uśmiech. Po chwili wstał ostatni z zgromadzonych. Miał ciemniejszą karnację skóry, średniej długości czarne włosy i był ubrany równie wykwintnie co Wojciech. Gdy wstał również do mnie podszedł i wyciągnął do mnie dłoń. Skojarzyłem jego wygląd i po chwili stało się dla mnie to jasne, że to Dziara.
- Bobru przyjacielu. Udało ci się. Jesteśmy w Toruniu, jak planowaliśmy – uśmiechnął się do mnie, ale ja nie potrafiłem odwzajemnić uśmiechu. Widziałem wciąż smutek na martwej twarzy Natalii i po prostu nie umiałem.
- Co się stało? – zapytał w końcu widząc grymas na mojej twarzy – Bobru?
- Natalia nie żyje. Zginęła na ulicach TEGO obozu! – wyrzuciłem z siebie.
- Co? – zapytali równocześnie Pablord i Kiciuś.
- Spokojnie, tylko spokojnie! – zawołał Dziara gestykulując rękoma i spoglądając na mnie – Bobru myślałem, że rozumiesz zasady dyrygujące tym światem. Albo zabijasz albo giniesz – powiedział – ewentualnie jedno i drugie.
                Zdenerwował mnie tymi słowami. Miałem ochotę rzucić się na niego, ale powstrzymałem się.
- Po co zostałem tu wezwany panowie? Rozmawiałem z Wojciechem, powiedział mi wszystko, naprawdę nie mam siły na to wszystko. Potrzebuję odpoczynku… - powiedziałem.
- Właściwie chodzi o niego – powiedział uśmiechając się i odwracając na chwilę.
Zapadła cisza. Spojrzałem na Pablorda i Kiciusia. Oboje patrzyli to na mnie to na Dziarę. Najwidoczniej też nie wiedzieli co planuje przywódca Czerwonych Flar. Nagle uderzył z dużą siłą w blat stołu tak, że aż podskoczyłem.

- Planuję z waszą pomocą przejąć władzę nad tym miejscem. Absolutną władzę! Zaczniemy od zabicia Karła!