wtorek, 29 września 2015

Rozdział 18: Odpowiednie podejście

Rozdział 18, kolejny z perspektywy Olafa. Wraz z paroma innymi osobami Olaf jedzie w okolicę Płońska, żeby zdobyć informacje o tym gdzie dokładnie jest Feline. Chociaż grupa jest mała ma na pokładzie Łapę, która wyjątkowo chętnie chcę pomóc w odbudowaniu Płońskiego obozu. Zapraszam do czytania, komentowania oraz rozesłania bloga znajomym.

POV:
Rozdział 18 - Olaf - Dzień 9 - 10
Bobru - Dzień 9 - 10 - Znajduje się na terenie Grudziądza.
Irek - Dzień 9 - 10 - Jest na terenie gospodarstwa Włodka.

--------------------------------------------

Rozdział 18 (Olaf) : Odpowiednie podejście


                Nasza grupa wyjechała jako pierwsza i cieszyłem się. Chciałem jak najszybciej dostać się na miejsce i znaleźć Feline. Z początku byłem nieco zawiedziony tym, że mnie, jako osobę, której najbardziej zależy na odbiciu dowódczyni Płońska, przydzieli do grupy bocznej, ale ostatecznie nie było to takie złe. Nawet jeżeli nie znajdziemy jej w obozie Złomiarzy, który jest niedaleko Płońska to zawsze będzie oznaczało tylko to, że szuka jej Bobru oraz jego ludzie. W tych czasach to był ktoś, kogo należało się naprawdę bać. Właściwie cała jego grupa wydawała się być twarda, ale należało sobie zadać pytanie, czy istnieli teraz „słabi” ludzie?
                Wyjechaliśmy, średniej wielkości, samochodem terenowym, który był zatankowany do pełna i miał trochę podstawowych zapasów. W składzie ze mną było sześć osób. Kuba wraz z kumplami siedzieli na środkowym siedzeniu i milczeli, widocznie niespokojni. Nie mogłem ich oskarżyć o tchórzostwo, bo sam się bałem, jednak u nich to było aż nazbyt widoczne. Kierował masywny mężczyzna, którego wołali Łowca. Radził sobie za kółkiem wspaniale, więc przynajmniej nie musiałem się martwić o to, że zginiemy w drodze. Najbardziej intrygowała mnie jednak Łapa i jej siostra siedzące z tyłu. Kobieta wydawała się być po prostu dzika, nie mogłem sobie wyobrazić jej przed apokalipsą, chodzącej w dżinsach i bluzce po ulicach. To wykraczało poza moją wyobraźnię.
                Chociaż byłem wyznaczony do prowadzenia reszty do obozu to Łowca zdawał się doskonale wiedzieć gdzie jedzie.
- Znasz te okolice? – zapytałem.
- O chłopie. Pół życia jeździłem moim Potworem po okolicznych drogach – pochwalił się. Parsknąłem śmiechem, a on spojrzał na mnie zdziwiony – Co w tym takiego śmiesznego?
- Zabawne stwierdzenie – odpowiedziałem. W moim wnętrzu obok wiecznego marudy siedział wieczny student, którego czasami po prostu bawiły takie stwierdzenia.
- Och… już rozumiem. Rzeczywiście zabawna gra słowna. Potwór to nazwa mojego tira. Byłem dostawcą – dodał.
- Ach, teraz rozumiem – odpowiedziałem śmiejąc się pod nosem.
- A ty? – zapytał.
- A wiesz… dorabiałem tu i tam. Moje życie było równie chujowe jak teraz – powiedziałem.
- Dobrze prawisz. Myślę, że dobrze byśmy się dogadali przy jakiejś wódeczce, no ale mamy robotę do zrobienia – podrapał się po plecach.
- To prawda – uciąłem i umilkłem.
                Przez następną godzinę jechaliśmy na wschód. Byliśmy w połowie drogi do Płońska, a obóz Złomiarzy, który mieliśmy zaatakować, był jedynie parę minut drogi dalej. Chociaż Złomiarze często zapuszczali się w nasze tereny, to nigdy nie zrobiliśmy z nimi nic, przez co ich obóz wciąż stał. Był tam też Kamil, którego widziałem na własne oczy, gdy porywał Feline. To on rządził tym obozem, chociaż samymi Złomiarzami rządziła kobieta, która nazywała się Wanda.
                Postój zrobiliśmy na opuszczonej stacji benzynowej usytuowanej w lesie. Oprócz niedużego sklepiku i paru dystrybutorów było tutaj całkowicie pusto. Nie stały nawet wraki aut, ani nie było słychać żadnych trupów. Parę z nich leżało jednak z roztrzaskanymi czaszkami, nieopodal  sklepowych drzwi. Ktoś musiał tutaj być jakiś czas temu i bronić się w środku. Znudzony wyjąłem zmiętą paczkę papierosów i wyciągnąłem jednego ustami. Odpaliłem go  i puściłem chmurę dymu, zaciągając się potężnie.
- Fajki uspakajają – powiedział ktoś podchodząc do mnie od tyłu. Obejrzałem się i zobaczyłem Łapę.
- Chcesz? – zapytałem, nie wyjmując papierosa z ust.
- Skuszę się – powiedziała. Podałem jej paczkę i pomogłem odpalić - Straszny chłam – stwierdziła wypuszczając dym nosem.
- W tych czasach cieszę się, że mogę palić chociaż to – zaciągnąłem się czując przyjemne drapanie w gardle.
- Racja – odpowiedziała po cichu, jakby zastanawiała się nad czymś – Opowiesz mi coś o tej Feline? To twoja dziewczyna? – zapytała.
                Nie wiem dlaczego, ale to pytanie mnie zdenerwowało. Przez chwilę nie chciałem w ogóle odpowiadać, ale w końcu przełamałem się.
- Nie. Przyjaciółka.
- Wiesz… wszystko idzie w pizdu. Warto znaleźć sobie drugą połówkę, jakby tandetnie to nie brzmiało – stwierdziła spoglądając na mnie.
- To moja szefowa. Tak jak twoim szefem jest Ben – powiedziałem, chociaż wiedziałem, że to nie prawda. Chciałem ją rozdrażnić i dowiedzieć się czegoś.
Łapa była jednak w zbyt dobrym humorze, bo roześmiała się tylko.
- Nie mam szefa. Właściwie to trzymam się z siostrą, a reszta mało mnie interesuje – powiedziała obojętnym tonem.
- Pomagasz mi, więc aż tak obojętna nie jesteś – zauważyłem.
- Powiedzmy, że chcę odpokutować zły uczynek.
                Tym razem to ja się zaśmiałem. Spojrzała na mnie, a w jej oczach zobaczyłem niebezpieczny błysk.
- Co, nie wyglądam na taką, co ma duszę lub sumienie? – zapytała.
- Nic takiego nie powiedziałem. Chociaż tak.
- Przynajmniej jestem szczera.
- I to mi się podoba. Skoro jesteśmy przy szczerości – ty zapytałaś mnie o Feline. Jesteś wolna? – sam nie wiem czemu zapytałem.
- To skomplikowane. Jeszcze bardziej niż to dlaczego otaczają nas pieprzone trupy, których jest już dużo więcej od żyjących ludzi – powiedziała nieco wojowniczym tonem – Miałeś mi opowiedzieć o Feline – przypomniała.
- Nie ma co gadać. To moja szefowa, lubię ją i na pewno nie pozwolę tym skurwielom jej zrobić krzywdy. Całe szczęście znalazłem pomoc w Inowrocławiu i  mam nadzieję, że w góra parę dni ją odbijemy – wytłumaczyłem.
- Hej wy! Odjazd, musimy przed zmrokiem być na miejscu! – zawołał nagle Łowca.
- Jeszcze sobie pogadamy – powiedziała na pożegnanie odchodząc w stronę siostry i auta.
- Mi też było miło – powiedziałem zgodnie z prawdą.
                Wziąłem ostatniego bucha po czym cisnąłem papierosem za siebie. Splunąłem i zapakowałem się do auta wraz z resztą.  Wyjechaliśmy ze stacji. Przez następne paręnaście minut rozmawialiśmy o tym co właściwie planujemy zrobić, gdy dojedziemy na miejsce, ale nie ustaliliśmy niczego konkretnego. Przedstawiłem im historię walkę Płońska z Złomiarzami i opowiedziałem jeszcze raz dokładnie, jak przebiegało zdarzenie. Nagle Łowca się zatrzymał. Dotychczas byłem odwrócony do tyłu, ale gdy spojrzałem za przednią szybę skamieniałem.
                Znajdowaliśmy się na drodze, która wjeżdżała do wsi. Domki były ułożone po obu stronach ulicy. Przed nami jednak znajdowało się około dwudziestu trupów. Nim Łowca zdążył odwrócić się żeby wycofać, zauważyliśmy kolejne wychodzące zza domów z tyłu i z przodu, zwabione dźwiękiem naszego silnika.
- Co robimy? – zapytał cicho Łowca.
- Gaś silnik! – syknęła Łapa. Miarowy terkot silnika ucichł i na jego miejsce usłyszeliśmy prawdziwą kakofonię jęków.
- Oszaleliście? – zapytałem po cichu.
- Zaufajcie mi. Po prostu nie ruszajcie się, ani nie wydawajcie żadnych odgłosów – szepnęła i umilkła wstrzymując oddech.
                Chociaż trupy początkowo szarżowały na auto, teraz się uspokoiły, tak jakby zgubiły nas ze swoich radarów. Wiedziałem jak one działają i że głównym atrybutem pomagającym im polować był węch oraz słuch. Widziały jednak równie dobrze jak ludzie, a jednak zatrzymały się. Poczuć nas nie mogły, usłyszeć też, ale dopiero po chwili domyśliłem się czemu nas nie atakują. Ben dał nam auto z przyciemnianymi szybami. Wcześniej kompletnie nie zwróciłem na to uwagi, ale teraz wszystko ułożyło się w całość. Odwróciłem się powoli żeby zobaczyć jak radzi sobie reszta. Moi towarzysze z Płońska siedzieli spokojnie z zamkniętymi oczami, jakby to miało im w jakikolwiek sposób pomóc. Łapa przytulała siostrę, która oddychała szybko i chaotycznie, jakby bała się, że zabraknie nam powietrza.
                Aż podskoczyłem, gdy jeden z trupów obił się o bok samochodu parokrotnie, idąc ciężkim, chwiejnym krokiem. Słyszałem miarowe oddechy reszty i modliłem się po cichu, żeby zombie minęły nas. Żaden nie wykazał jeszcze większego zainteresowania naszym pojazdem. Niestety szły one powoli i jeżeli nie chcieliśmy ryzykować, musieliśmy to przeczekać.
- Jak myślicie, to część stada? – zapytał szeptem Kuba.
- Oby kurwa nie – wyszeptałem.
Rozmowa znowu umilkła, gdy kolejny trup mimowolnie obił się o nasze auto. Oczekiwanie było nieznośne. Mijały kolejne minuty, a trupy zdawały się nie kończyć. Co gorsza musieliśmy być absolutnie cicho, a czas przecież uciekał. Chciałem jak najszybciej dostać się do obozu Złomiarzy.
                Nie wiem ile dokładnie czasu minęło, ale siedzieliśmy tak w bezruchu przez przynajmniej półtorej godziny, gdy w końcu przed nami zrobiło się czysto. Łowca nie czekając na kolejną falę uruchomił silnik, przełożył biegi i dodał gazu. Samochód ruszył. Szybko opuściliśmy wioskę, a wszyscy z ulgą odetchnęli.
- Jeżeli to jest część tego stada, o którym mówili na spotkaniu to mamy przesrane – powiedziałem.
- Ben wydawał się być pewny, że to główne stado jest daleko na wschód, w okolicach Warszawy. Według mnie to była po prostu grupa trupów – powiedziała Łapa.
- Grupa? Ich tam było grubo ponad sto! – wykrzyczałem.
- Grupa, która na nas idzie liczy parę tysięcy. Tak naprawdę pewnie mniej, ale Ben chciał dać nam do zrozumienia, że jest to prawdziwe stado.
- Mam nadzieję, że w Płońsku wszystko gra – zmieniłem temat.
- Wysunęliśmy taką linię obronną, że nie powinniśmy się nawet tym martwić – zauważył Kuba.
- Też prawda.
                Nie zatrzymywaliśmy się już. Półtoragodzinny postój i tak kosztował nas zbyt dużo czasu. Jechaliśmy prosto do obozu Złomiarzy. Byłem tam dwa razy i obie wizyty wspominałem raczej boleśnie. Znajdował on się w starym magazynie na peryferiach Ciechanowa. Teren był ogrodzony, ale był idealnym miejscem, żeby przetrzymać okoliczne łupy, parę aut oraz kilku broniących go ludzi. Stanęliśmy przy niedużej, opuszczonej stodole niedaleko i tam schowaliśmy auto. Gdy wspięliśmy się na piętro stodoły widać było południową ścianę siatki, oraz kawałek obozu.
- Możesz nam powiedzieć coś ciekawego o tym miejscu? – zapytał Łowca, obserwując miejsce.
- W sumie to nigdy nie byłem w środku, ale jest tam zazwyczaj około dziesięciu osób. Nie mają specjalnie mocnych zabezpieczeń, ale ciągle ktoś pilnuje bramy głównej i często dwójkami spacerują za murami. Mimo wszystko wolałbym nie szturmować otwarcie, jeżeli mają Feline to nic im nie zrobimy – opowiedziałem.
- Możemy zawsze porwać jednego z nich i wypytać, o co tylko chcemy – zaproponowała Łapa.
- Musielibyśmy poczekać, aż któryś z nich oddali się od reszty, a nie wiem czy to możliwe – powiedziałem.
- Moglibyśmy ich wywabić jakimś hałasem – dodał Łowca.
- To kiepski pomysł. Dowiedzą się, że ktoś ich atakuje, gdy ich człowiek zniknie i zaczną go szukać – Łapa zamyśliła się – Poczekajmy trochę. Jeżeli do jutra nikt się nie wystawi to wykorzystamy pomysł pirata – powiedziała wskazując na Łowcę – Ale może szczęście się do nas uśmiechnie i któryś z nich pójdzie siku, na zwiad, cokolwiek.
- To ustalone. Obserwujmy więc – powiedziałem ciągnąc nieco starego siana i siadając na nim.
- To dziwne, że nie pilnują tak ważnego miejsca, skąd można ich obserwować – zauważył Łowca.
- Kiedyś trzymali tutaj trupy. Myślę, że nawet nie rozważają tego jako miejsca obserwacyjnego – dodał Kuba.
- Dobrze, rozpakujcie jakieś żarcie i czekajmy. Jestem głodna jak wilk – stwierdziła Łapa.          
                Zaczęliśmy obserwacje. Co prawda nie było stąd widać aż tak dużo, ale było to bardzo bezpieczne miejsce i gdyby ktoś z obozu wyszedł na główną drogę, na pewno byśmy go zauważyli. Co jakiś czas widać było dwójkę mężczyzn patrolujących ulicę i dobijających pojedyncze trupy, które się do nich zakradały. Siedzieliśmy w ciemności, upewniając się, że stodoła ma tylko jedno wejście, które jest zamknięte, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Świtała w obozie paliły się już od jakiegoś czasu.
- Wydaje mi się, że będziemy musieli przespać się. W ciemności wpadniemy tylko w kłopoty. Z rana jak nikogo nie uda nam się złapać to po prostu ich zaatakujemy. Łowca ma swoją snajperkę, więc nie będzie z tym większego problemu – uznała Łapa.
- Ktoś będzie pilnował? – zapytałem.
- My. W końcu się na coś przydamy – zaproponował Kuba wskazując na swoich kumpli.
- Dobre z was chłopaki – pochwaliłem ich i ułożyłem się na boku starając się nie myśleć o Feline. Obawiałem się, że mogli ją tam męczyć. Możliwe, że nawet w tym konkretnym obozie. Mogłem spróbować być bohaterem, ale tacy kończyli w tylko jeden sposób – jako trupy. Zasnąłem w końcu. Obudziłem się w środku nocy nie wiedząc co się dzieje. Widziałem tylko światło i odgłosy szarpaniny.
                Wyciągnąłem odruchowo pistolet będąc pewnym, że Złomiarze zaatakowali nas, ale poczułem dłonie na moim ramieniu.
- Spoko stary – powiedział Łowca. W końcu zaczynałem coś widzieć. Przez szpary w stodole zobaczyłem pierwsze oznaki nadchodzącego dnia. Świtało. Mimo to siostra Łapy trzymała w ręce latarkę i oświetlała mężczyznę, przywiązanego prowizorycznie do jednego z słupów podtrzymujących dach stodoły. Od razu zdałem sobie sprawę, że to jeden z Złomiarzy.
- Jak? – zapytałem tylko, zachrypniętym głosem.
- Skradał się tutaj, więc go złapałam – wytłumaczyła Łapa.
                Chłopak miał najwyżej osiemnaście lat. Miał podbite oko, a z jego nosa kapała krew. Wyglądał na wystraszonego, ale nie mógł krzyczeć bo w jego ustach znajdowała się szmata.
- Dobra robota – zdołałem powiedzieć, podchodząc do niego – Jak dawno go złapaliście?
- Mamy chwilę na dowiedzenie się gdzie jest nasza zguba, ale ogólnie musimy się powoli zbierać – powiedziała patrząc na Łowcę.
- Jasne, przygotuje auto i spakuje wszystko – stwierdził.
- My pomożemy- zaproponował Kuba.
Zaczęli zbierać rzeczy, a Łapa podeszła do mnie.
- Mogę czynić honory? – zapytała.
- Chcesz go przesłuchać? – upewniłem się, czy rozumiem o co jej chodzi.
- Jeżeli chcemy się czegoś dowiedzieć…
- Jasne – odpowiedziałem.
                Łapa uśmiechnęła się. Podeszła do młodzieńca i kucnęła obok.
- Zasada jest prosta – jesteś grzeczny, nie krzyczysz jak wyjmę knebel z twojej mordy, odpowiadasz na pytania – żyjesz. Nie chcesz współpracować cierpisz. Zrozumiałeś? – zapytała, a więzień skinął głową. Przeszedł mnie dreszcz po plecach. Nie chciałbym być na jego miejscu. Łapa powoli zdjęła knebel i wtedy usłyszeliśmy przeciągłe, ochrypnięte „Pomocy!” . Prawie mi było go żal. Łapa zareagowała natychmiastowo. Uderzyła szybko w twarz chłopaka rękojeścią broni. Połamane zęby posypały się po podłodze.
- Nie posłuchałeś – stwierdziła spokojnie – Powtórzę. Ani słowa, póki cię o coś nie spytam. Wtedy odpowiadasz na pytanie, a może nie będziesz cierpiał. Teraz już nie wiem. Zdenerwowałeś mnie.
Wyjęła zakrwawiony knebel z jego twarzy, a ten zapłakał żałośnie.
- Ile osób jest w obozie? – zapytała.
- Dwanaście…
- Czy wiedzą, że poszedłeś na zwiad?
- Nie.
                Łapa wyjęła nóż i przejechała ostrzem po szyi chłopaka. Ten prosił ją żałośnie, żeby przestała, ale ta miała swój plan.
- Na pewno mówisz prawdę? – zapytała.
- Przysięgam na swoje życie – zaskomlał.
- To naprawdę mała cena –zaśmiała się – Powiedz mi gdzie jest Feline, dowódczyni obozu w Płońsku?
Chłopaka zamurowało. Chciał odpowiedzieć coś szybko, ale ugryzł się w język i zaczął się zastanawiać. Łapie to wystarczyło.
- Chcesz coś zmyślić? Kłamczuszku… - powiedziała prawie czule, łamiąc mu lewy palec wskazujący. Krzyknął – Pytam jeszcze raz. Feline. Jest w tym obozie, czy w innym?
- W innym… - powiedział cicho jakby miał zaraz zemdleć.  Nie uszło to uwadze Łapy. Zdzieliła go otwartą dłonią po twarzy, aż plasnęło – Jest w głównym obozie. Niedaleko Grudziądza… błagam wypuść mnie. Nie powiem moim ludziom. Nie chcę umierać… - jęczał żałośnie. Gdyby nie to, że mówił można by go pomylić z trupem.
- Ile tam jest osób? Gdzie ją trzymają? – pytała dalej.
- Dużo osób. Parędziesiąt. Ale nie wiem gdzie ją trzymają. Nie byłem tam od dawna – tłumaczył.
- Dziękuje – powiedziała, po czym wbiła mu nóż w gardło. Gdy to zobaczyłem wydałem z siebie dziwny dźwięk. Był to wyraz szoku i niedowierzania. Chociaż sam bywałem brutalny, to nigdy nie robiłem tego… tak naturalnie.
- Zmywajmy się stąd – powiedziała.

czwartek, 24 września 2015

Rozdział 17: Krwawy wschód

Rozdział 17, kolejny z perspektywy Irka. Wszystkie grupy jadą załatwić swoje sprawy i wykonać powierzone zadania. Grupa Irka będzie musiała założyć parę punktów strategicznych w okolicy. Zapraszam do czytania, a po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym.

POV:
Rozdział 17 - Irek - Dzień 9
Bobru - Dzień 9 - Jest w okolicach Grudziądza
Olaf - Dzień 9  - Jest w okolicach Płońska

-----------------------------------------

Rozdział 17 (Irek): Krwawy wschód


                Wyjechaliśmy zostawiając za sobą Inowrocław w szóstkę, wliczając w to mnie. Oprócz Krystka resztę znałem tylko z sali obrad podczas Wielkiego Spotkania Ocalałych. Jechaliśmy samochodem ciężarowym prowadzonym przez dziwnego mężczyznę, młodszego ode mnie, który miał całkiem długą kozią bródkę. Wyglądał jakby w przeszłości miał problemy z alkoholem lub innymi używkami, ale wydawał się być całkiem przyjemnym towarzyszem. Jego dziewczyna była też bardzo ładna. Z tego co zdążyłem zauważyć nazywali ją Ruda i była córką Kapitana z Drugiego Posterunku. Nie miałem pojęcia dlaczego reprezentowała Toruń na spotkaniu, ale miałem nadzieję, że dowiem się tego podczas podróży.
                Lubiłem poznawać nowych ludzi, szczególnie dlatego, że podczas apokalipsy przeżywali tylko ci najciekawsi i najbardziej oryginalni. Załoga tego pojazdu pokazywała to szczególnie dobitnie. Na tyłach siedział mężczyzna, który musiał mierzyć ponad dwa metry, a przez plecy miał przewieszony ogromny, dwuręczny miecz. Byłem pewien, że nie spotkałbym kogoś takiego w normalny dzień na ulicach mojego miasta.  Krystek siedział obok niego i rozmawiali o czymś po cichu. Oprócz tego zabrała się z nami kobieta z Inowrocławia, mniej więcej w moim wieku, nieco pulchniejsza, z wyrazem twarzy sugerującym, że zdecydowanie nie chciała tutaj jechać.
                Podszedłem na  tyły i zauważyłem, ze wysoki mężczyzna oraz Krystian siedzą nad mapą.
- Gdzie mamy pierwszy przystanek? – zapytałem.
- Właściwie to się zastanawiamy. Na razie jedziemy daleko na wschód i w pewnym momencie po prostu gdzieś skręcimy – wytłumaczył Krystian.
- Ile mamy tych punktów?
- Jakieś dziesięć na samym wschodzie, ale to jest nasze zadanie – odezwał się mężczyzna z mieczem.
- I całe szczęście Gigancie – odpowiedział Krystek.
- Martwią mnie jednak te dopiski na mapie… - powiedział niepewnym głosem – To ma być jakiś żart? – spytał pokazując palcem jeden z punktów.
                Czerwonym kołem była zaznaczona polana niedaleko miejscowości Mława. Obok była naklejona karteczka z napisem „Uważać na Starucha. WAŻNY PUNKT”. Zauważyłem od razu, że przy każdym innym punkcie znajdowały się podobne kartki.
- Staruch? – zapytałem.
- Nie mam pojęcia, co to może oznaczać – przyznał Krystian.
- Mieszka tam taki jeden posrany staruszek z żoną. Nie chciał dołączyć do żadnej społeczności i jest zgryźliwy i niebezpieczny. Ale punkt musi stanąć niedaleko jego gospodarstwa – odezwała się nagle kobieta, tonem jakby tłumaczyła nam dlaczego trawa jest zielona.
- Skąd wiesz? – zapytałem.
- Pracuje i żyje w Inowrocławiu. Słyszałam o tym miejscu już nieraz – powiedziała.
- Jest najbardziej na północ z wszystkich punktów, powinniśmy od niego zacząć – wtrącił Gigant wstając i idąc w stronę Dymitra. Widziałem jak pokazuje mu na mapie punkt, a ten tylko kiwa głową.
- Szykuje się ciekawa podróż. Mamy coś do jedzenia? – zapytałem.
- Jasne, tam są  kartony z zapasami. Suszone mięso, fasola, suchary i konserwy rybne – wytłumaczył w skrócie Krystek machając ręką w stronę zapakowanych kartonów stojących niedaleko słupów i zwojów płótna. Podszedłem i otworzyłem te z napisem „jedzenie” nożem, po czym wygrzebałem paczkę kabanosów. Z uśmiechem na twarzy zacząłem je jeść.
                Popołudniu gdy stanęliśmy na ogólny postój ja również wyszedłem rozprostować kości. Staliśmy na środku drogi pomiędzy dwoma rozległymi polami. Niedaleko stała ciężarówka, która wyglądała jakby znajdowała się tutaj już od przynajmniej paru miesięcy. Tuż obok nas leżało wywrócone auto, z którego było słychać jęki zombie. Podszedłem z zaciekawieniem, gdy zobaczyłem, że idzie ze mną Gigant.
- Mam pytanie – zaczął mało subtelnie.
- Tak? – zapytałem kucając niedaleko miejsca kierowcy i obserwują trupa, który z całych sił starał się dorwać mnie nadgniłą ręką, przez którą wystawała przebita kość.
- Czy to prawda? To co mówią? Że jesteś niewrażliwy na zarazę? – zapytał grzecznie.
- Tak. I nie, nie mam pojęcia jakim cudem, ale jestem wdzięczny za ten dar – powiedział.
- Nie myślałeś o nauczeniu się walki mieczem? Albo czymś podobnym? Każdy z normalnych ludzi musi zachowywać dystans do trupów, ale ty mógłbyś być ich pogromcą. Ja zdecydowałem się na miecz, bo jestem kiepskim strzelcem i mam długie ręce, ale ty? Wiesz mógłbym cię trochę poduczyć- zaproponował.
                Spojrzałem na niego. Wydawał się być naprawdę potulnym i przyjaznym człowiekiem.
- W sumie… czemu nie? I tak spędzimy najbliższe dni razem – zadecydowałem wstając – Tylko musiałbym znaleźć sobie jakąś broń.
- Dałbym ci swój miecz, ale jest dosyć ciężki i naprawdę gdybym nie był taki duży miałbym problemy z operowaniem nim. Ale jak coś ci wpadnie w oko to wal śmiało – powiedział uśmiechając się.
- Jasne – odpowiedziałem.
Ruszyliśmy powoli z powrotem w stronę ciężarówki.
- Co myślisz o tych całych Zszytych? – zapytałem.
- Nie mogę w to uwierzyć – odpowiedział – Nie mam pojęcia jak to ma działać. Skóra trupa po kontakcie z skórą człowieka… Przecież to prawie pewne zakażenie, ci ludzie nie wiedzą ile ryzykują – odpowiedział.
- Ale z drugiej strony to dobry kamuflaż. Kto wie ilu takich spotkaliśmy już na drodze?
                Zanim jednak zdążył odpowiedzieć usłyszałem trzask. Odwróciliśmy się natychmiast i zauważyliśmy, że drzwi wraku ciężarówki stoją otworem, a Krystek odczołguje się od zombie, które na niego wypadły. Nie wahałem się ani chwilę. Od razu ruszyłem mu pomóc, a kroki Giganta za mną tylko dodawały mi otuchy. Poczułem falę smrodu, która prawie zwaliła mnie z nóg. Wiatr wiał w naszą stronę, a uwięzione przez długi czas zwłoki narobiły sporo smrodu. Zaszarżowałem na trupa, który leżał na Krystku i starał się wgryźć mu w szyję i zepchnąłem go, lecąc wraz z zmarłym na bok.
                Usłyszałem cięcie i zobaczyłem jak łeb trupa odlatuje na parę metrów w górę, zostawiając za sobą szkarłatną, ciemną smugę, która po chwili upadła na drogę. Wstałem i zaatakowałem nożem gardło kolejnego trupa. Gigant w tym czasie odsunął się ode mnie, pomógł wstać Krystkowi, po czym ruszył do ataku. Poczułem zakrzywione paznokcie i zanim zdążyłem się obrócić ciało wysokiej kobiety zaatakowało mnie i zrównało z ziemią. Całe powietrze z moich płuc gwałtownie znikło, a następnie poczułem ból w ręce. Nóż z trzaskiem odbił się od nawierzchni i znalazł się poza moim zasięgiem. Chciałem zwalić z siebie trupa, ale ważył naprawdę dużo i moje próby zakończyły się tylko na tym, że ledwo się ruszyłem, a zombie dalej na mnie siedział.
                Usłyszałem strzał. Zadzwoniło mi aż w uszach i poczułem ciepło krwi na moich ubraniach. Ciało bezwładnie opadło na chodnik obok mnie, a ja podniosłem się. Gigant dokańczał właśnie ostatniego trupa czystym uderzeniem, a Krystek oddychał ciężko, przyglądając się sytuacji.
- Przepraszam… zaskoczyły mnie – wysapał.
- Ważne, że nikomu się nic nie stało – powiedział brodaty mężczyzna podchodząc z strzelbą w dłoniach.
- Wiesz, że ugryzienia nic mi nie robią, prawda? – zapytałem Dymitra.
- Wiem, po prostu to był odruch. Mało jest takich wyjątków jak ty – stwierdził patrząc na mnie nieco zmieszanym wzrokiem.
- Nie no i tak dziękuje. To, że ugryzienie mnie nie zabija, nie oznacza, że mnie nie boli. Cieszę się, że mi pomogłeś – odpowiedziałem pojednawczo.
- Jedźmy już – stwierdził chłodno Gigant.
                Wsiedliśmy z powrotem do ciężarówki. Przez ostatnie dni zombie były moim ostatnim zmartwieniem, a teraz znów byłem na drodze.  Życie tutaj kompletnie różniło się od tego, co działo sią za bezpiecznymi murami Torunia czy Inowrocławia. Poruszanie się po drogach było związane z ciągłym niebezpieczeństwem. Gdy nie zombie, to ludzie, a gdy nie ludzie to głód lub choroba. Apokalipsa trwała już pół roku, a byłem prawie pewien, że wciąż jest mnóstwo niedużych grup, które żyją od miejsca do miejsca, nie trzymając się żadnego obozu dłużej niż parę dni. Po tym jak uciekliśmy z Torunia byłem do tego całkiem przyzwyczajony, ale wciąż musiałem liczyć się z tym, że reszta może zostać ugryziona i zginąć. A ja nie mogłem.
                Wraz z kolejnymi przejechanymi kilometrami czułem się coraz bardziej nieswojo. Jednak świadomość, że najbliższe przyjazne osoby są teraz dziesiątki kilometrów od nas mogła nieco zdołować. Mrok spowijał coraz to większy teren, aż w końcu połknął również i naszą ciężarówkę. Dymitr zapalił światła wewnątrz pojazdu i ogłosił, że według mapy jesteśmy już zaledwie parę kilometrów od wspomnianego wcześniej gospodarstwa. Rozsiadłem się wygodnie na tyłach, rozmasowując obolałą od upadku dłoń, która lekko mnie bolała. Po chwili dosiedli się do mnie Gigant oraz Krystian.
- Wszystko ok? –zapytał ten większy.
- Jasne – odpowiedziałem – Troszkę się poturbowałem, ale to nic poważnego.
- Co myślicie o tej farmie? Brzmi jak scena z jakiegoś amerykańskiego filmu – wtrącił Krystek.
- Wydaje mi się, że większych problemów być nie powinno. W końcu nie damy się zabić jakiemuś starcowi, prawda? – zapytałem, nie do końca pewny swoich słów.
- Mamy budować cywilizacje. Musimy się nauczyć bycia ludźmi – stwierdził mądrze Gigant.
                Miał sporo racji w tym co mówił. Ciężko będzie jednak zaufać komukolwiek, jeżeli ludzie byli w większości tacy sami – myśleli tylko o sobie i o tym żeby przetrwać. My nie byliśmy wcale lepsi. Byłem pewien, że każdy w tym aucie wolałby przeżyć niż uratować nieznajomą osobę. Taka była natura ludzka.
                Zobaczyliśmy zarysy miasta na zachód, ale ignorowaliśmy je ponieważ bardziej interesowała nas nieduża wioska, do której właśnie wjeżdżaliśmy. Obserwowałem teraz przez okno podupadłe chaty i zrujnowane stodoły. Dróżka prowadziła nas pod górę, a nasz pojazd ledwo się na niej mieścił, ale dawaliśmy radę. Wyjechaliśmy na pole i z daleka zauważyliśmy spory dom, który był ogrodzony wysokim, drewnianym płotem.
- Zatrzymajmy się – poprosiłem.
Dymitr spojrzał na mnie nieco zmieszany, ale powoli zatrzymał ciężarówkę.
- Zgaś światła.
Po chwili zostaliśmy w całkowitej ciemności, nie licząc sierpu księżyca, który ponuro wystawał zza chmur. W gospodarstwie paliły się światła.
- Jeżeli nie chcemy wystraszyć tych ludzi, to powinniśmy tam pójść i zapytać czy możemy wjechać. Na mapie było napisane, że są niebezpieczni, na pewno nie poczują się lepiej jak podjedziemy tą ciężarówką i po prostu wtargniemy na ich teren – wytłumaczyłem spokojnie.
- Ja mogę z tobą pójść – zaproponowała Ruda.
- Kochanie, to niebezpieczne – wtrącił Dymitr.
- Daj spokój. Przecież jak będą agresywni, to szybko się wycofamy – uspokoiła go.
- Ja też tam pójdę – Krystek poklepał Dymitra po ramieniu.
- No dobra – stwierdził – Ale cholera uważajcie na siebie. Bo jak zobaczę, że coś jest nie tak, od razu wchodzimy.
                Ubrałem się cieplej i upewniłem, że bronie są na swoim miejscu. Odetchnąłem cicho i spojrzałem na Rudą oraz Krystka. Kiwnąłem głową na znak, że jestem gotowy, po czym podszedłem do drzwi pasażera i otworzyłem je. Wyskoczyłem i pomogłem zsiąść Rudej. Była naprawdę drobna i delikatna z jednej strony, ale z drugiej sprawiała wrażenie twardej osoby. Krystek zeskoczył zaraz za nią. Ruszyliśmy powoli w stronę drewnianej bramy. Wiał wyjątkowo zimny wiatr, który zdawał się bawić naszymi włosami i docierać do każdego zakamarka ciała swoimi lodowatymi szponami. Niebo było zachmurzone, co mogło zwiastować nadchodzącą burzę.
                Brama była wykonana z solidnego drewna. Zobaczyłem w mroku masywną zasuwę i spojrzałem na nią, a następnie na moich towarzyszy
- Myślicie, ze powinniśmy zapukać, czy po prostu wejść? – zapytałem.
Krystian rozejrzał się przykładając dłoń nad oczy jakby osłaniał wzrok przed światłem.
- Nikogo nie widać, nie wiem czy nas usłyszą, gdy będziemy pukać, albo wołać. Poza tym mogą nas usłyszeć zdechlaki – powiedział.
Przytaknąłem mu i chwyciłem za zasuwę. Ta z niemałym oporem i lekkim skowytem ruszyła się w końcu i brama stanęła przed nami otworem. Usłyszeliśmy jęk zombie, ale nie widzieliśmy żadnego, a światła z okien oświetlały podwórko całkiem dobrze, więc byłem pewny, że tutaj nas nie zaskoczą. Zamknąłem powoli bramę i ruszyłem za resztą w stronę domu. Przez chwilę wydawało mi się, że jedna z zasłon się poruszyła i ktoś na nas patrzył, ale to zniknęło tak szybko, że uznałem to za zwykłe złudzenie.
- Powinniśmy po prostu zapukać? – zapytała Ruda.
- To chyba jedyne ludzkie wyjście – odpowiedział Krystek.
                Deski na ganku skrzypnęły przeraźliwie, kiedy wspięliśmy się już po schodkach i stanęliśmy przed drzwiami. Wyszedłem na prowadzenie i podszedłem wraz z moimi towarzyszami tuż przed wejście. Przed nami wisiała duża, złota kołatka w kształcie podkowy. Odetchnąłem głęboko i chwyciłem ją. Widziałem jak Krystek rozgląda się na lewo i prawo. Zastukałem. Odpowiedziała mi tylko cisza i szum wiatru. Powtórzyłem czynność jeszcze parę razy.
- Czy ci ludzie myślą, że nie widać światła w ich oknach? – zapytałem szeptem.
Nagle usłyszałem tylko trzask. Odwróciłem się i zobaczyłem Krystka, który leży na brzuchu i się nie rusza, a nad nim stoi kobieta z sporą, zagięta łopatą. Nim zdążyłem zareagować drzwi się otworzyły i oślepiły nas na chwilę.
- Nie ruszajcie się bandyci, bo rozstrzelam jak dzikie psy – zacharczał ktoś starczym, zrzędliwym głosem. Uniosłem ręce do góry.
                Gdy mój wzrok w końcu przyzwyczaił się do światła zobaczyłem przed sobą  niskiego mężczyznę, z zielonkowatą, zniszczoną cerą. Jego twarz porastał parodniowy siwy zarost, a głowie można było zliczyć na palcach jednej dłoni ilość siwych włosów. Był lekko przygarbiony, a w rękach trzymał dwururkę wycelowaną prosto w moją twarz. W oczy rzuciły mi się zaniedbane, chropowate dłonie i poobgryzane paznokcie.
- To nie tak, jak pan myśli… - zacząłem, ale ten splunął soczyście na podłogę i przerwał mi.
- Widziałem jak się zakradaliście złodziejaszki. Parszywe bandziory. Wynoście się stąd póki możecie! – krzyczał.
- Przyjeżdżamy z Inowrocławia. Mamy tutaj rzecz do zrobienia – powiedziała szybko Ruda.
- Boże… - jęknął Krystek wstając. Żona Starucha chciała mu ponownie przyłożyć, ale jej mąż kiwnął głową i ta się powstrzymała.
- Może nieco przesadziłem… Dobrze już, cholera właźcie bo przeciąg w chacie robicie – powiedział po czym opuścił broń i usunął się z przejścia.
- Właściwie jest jeszcze trójka naszych, w ciężarówce, jakieś sto metrów za waszą bramą – zacząłem.
- To idźcie po nich, bo spokoju nie dacie starszemu człowiekowi. Świat się wali, człowiek chce się odizolować, ale nie – narzekał.
- Ja pójdę – zaproponował Krystek i szybko zniknął z zasięgu kobiety z łopatą.
- Jestem Włodek, a to moja piękna i kochana żonka Jagoda – powiedział człapiąc i pokazując nam, żebyśmy szli za nim. Wnętrze domu było przytulne. Wyglądało jak domek, w którym świetnie spędziłoby się wakacje w dobrym towarzystwie. Korytarz rozwidlał się w trzy strony i zakończony był schodami prowadzącymi na górę.
- Państwo sami tu mieszkają? –zapytałem.
- Hę? Możesz powtórzyć? Taki chłop ,a tak cicho mówi – powiedział.
- Państwo tu mieszkają sami? – zapytałem ponownie, znacznie głośniej.
- Och nie, oczywiście, że nie. Mamy syna, który pojechał na zachód do miasta po zapasy wraz ze swoją wybranką sercową – wytłumaczył starzec wprowadzając nas do gustownie umeblowanego saloniku, z trzema wygodnymi fotelami, kanapą, długim drewnianym stołem, oraz sporej wielkości telewizorem, w którym leciał teraz film. Niżej zauważyłem odtwarzacz DVD, z którego był odtwarzany film.
- Kochana poczekaj na resztę przy drzwiach, bo się jeszcze pogubią – poprosił.
                Jagoda wyszła z salonu, nie pozbywając się jednak jeszcze łopaty.
- Ciekawe zabezpieczenia – stwierdziła Ruda nieśmiało.
- Nigdy nie wiadomo, kto zapuka. Ale wam dobrze z oczu patrzy. Zresztą jak macie ciężarówkę, to mogliście tu po prostu wjechać i nas wymordować. Jestem starym człowiekiem, mam niewiele do stracenia – odpowiedział, siadając i zdejmując kapcie – Mówcie lepiej czego ode mnie właściwie chcecie.
- Jak mówiła moja koleżanka jesteśmy z Inowrocławia. Tworzymy tam sieć obozów ocalałych. Wie pan, żeby sobie pomagać… - zacząłem.
- Nigdzie nie jadę – krzyknął przerywając mi.
- Właściwie to nie po to przyjechaliśmy – powiedziałem lekko zmieszany –Ale ciekawi mnie dlaczego pan nie woli żyć w bezpiecznym obozie, zamiast na takim pustkowiu.
- Tu się wychowałem, żyłem i umrę. Nie będą częścią tych potwornych grup, które próbują udawać, że cywilizacja jeszcze istnieje. Są w błędzie. Wszystko poszło w chuj. A ja chcę dożyć ostatnich dni u boku rodziny, w miejscu które znam i które będzie mi przypominało o tym wszystkim – opowiedział.
                Usłyszeliśmy trzask drzwi i po chwili zobaczyłem Krystka, Giganta, Dymitra oraz kobietę z Inowrocławia, prowadzonych przez Jagodę.
- Dobrze, przechodząc do konkretów, chcemy założyć na terenie pana gospodarstwa punkt nawigacyjny. Potrzebujemy małego kawałka ziemi, gdzie będziemy mogli ułożyć słup, a następnie zawiesić na nim flagę – wytłumaczyłem.
Ku mojemu zaskoczeniu starzec się roześmiał. Nieco zdezorientowany spojrzałem na resztę, ale ci tylko patrzyli równie zaskoczeni co ja.
- Co pana tak rozśmieszyło? – zapytałem.
- Wiecie dzieciaki ilu różnych bandytów jest na świecie? Mam wywiesić flagę waszego obozu i liczyć, że przyfruniecie tutaj gdyby komuś z okolicy się nie spodobała? Oszaleliście? – mówił wciąż rechocząc.
-Przecież nikt nie wie, że to nasza flaga. To po prostu będzie dla nas punkt, dzięki któremu znajdziemy się w terenie w razie kłopotów. Nie używamy go w Inowrocławiu – tłumaczyłem.
- Nie chcę o tym słyszeć. Przynajmniej nie dzisiaj. Jutro jak wróci mój syn, to porozmawiam z nim i on powie, co o tym sądzi. Mogę was ugościć, jeżeli tylko chcecie. Jeżeli nie możecie poczekać to idźcie lepiej już teraz,  bo nic nie osiągniecie – powiedział.
                Spojrzałem na resztę, żeby zastanowić się co robić.
- Moglibyśmy przez chwilę porozmawiać na osobności? – zapytała Ruda.
- Jasne. Ja pójdę przygotować jedzenie do kuchni z żoną. Jak się zdecydujecie to przyjdźcie tam. To po drugiej stronie korytarza – powiedział wstając i wychodząc – Tylko bez żadnych numerów – pogroził nam palcem, po czym wyszedł i zamknął za sobą drzwi.
- Co o tym myślicie? – zapytała kobieta z Inowrocławia.
- Ben napisał „WAŻNE”, przy tym punkcie, więc uważam, że powinniśmy za wszelką cenę go postawić właśnie tu – powiedział Gigant.
- I co mamy czekać tu do rana? – zapytałem.
- Możliwe, że nawet dłużej, bo nie wiadomo, czy ten syn wróci rano czy wieczorem i czy w ogóle jutro. Ale musimy zaryzykować – wytłumaczył.
- Może założymy tutaj bazę tymczasową? Ten Staruch wydaje się być całkiem przyjacielski po bliższym poznaniu. Myślę, że nie będzie narzekał na towarzystwo. Jutro jedna lub dwie osoby by zostały tutaj, a reszta pojechałaby do kolejnego punktu na mapie, a może nawet dwóch. Nie są przecież daleko stąd – zaproponowała Ruda.
- To całkiem dobry pomysł – powiedziałem.
- Według mapy – zaczął Dymitr, wyjmując zwinięty zwój – kolejne punkty nie są specjalnie niebezpieczne, ani nie leżą na czyimś terenie. Możemy spróbować. Poza tym robi się ciemno, a jazda po ciemku, gdy ktoś jest tak padnięty jak ja, nie ma sensu – powiedział.
- No to ustalone – powiedziała Ruda.
- Nie jestem pewien, co do tego – stwierdził Krystek – Ale jak wam pasuje, to nie ma problemu.
- A kto zostanie tutaj? – zapytał Gigant.
- Ja mogę. Ten człowiek chyba mnie polubił – powiedziałem z uśmiechem.
- To zostań z Natalką. Oboje się z nimi dogadaliście i będę się czuł bezpieczniej jak zostanie ona w takim miejscu – dodał Dymitr.
Ruda spojrzała na niego z wyrzutem, ale ostatecznie zgodziła się. Cóż za zwrot akcji, pomyślałem idąc w stronę kuchni.
                Już na korytarzu poczułem ładny zapach dobrze przyprawionego mięsa. Wszedłem do środka, gdy akurat było ono umieszczane w piekarniku. Mężczyzna odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął.
- I jak? Zdecydowaliście? – zapytał.
- Chcielibyśmy u pana zagościć na noc i być może na jutrzejszy dzień. Nasi ludzie pojadą do kolejnego punktu jutro z rana, a my zostaniemy i poczekamy na państwa syna – powiedziałem.
- Och dawno nikogo nie gościłem, to będzie ciekawe – zatarł starcze ręce – Kolacja będzie za pół godziny, a potem wam pokaże pokoje, w których będziecie spali.
                Zgodnie z jego słowami pół godziny później siedzieliśmy wszyscy przy stole i jedliśmy delikatne i bardzo smaczne mięso wraz z ryżem oraz sosem, który pachniał grzybami. Dawno nie miałem takiej uczty. Podczas kolacji Włodek opowiadał nam o tym jakie życie było proste i piękne przed apokalipsą i za czasów wojny. Gdy wszyscy zjedliśmy zaprowadził nas po schodach na piętro, gdzie znaleźliśmy się w niedużym, kwadratowym pomieszczeniu, z którego wychodziły trzy pary drzwi.
- Tutaj jest nasza sypialnia – wytłumaczył – Tutaj mamy pokój gościnny, w którym bez problemu zmieszczą się trzy osoby, a tutaj pokój mojego syna i jego kobiety. Z racji iż jest was tylu to będziecie musieli rozdzielić się po trzy osoby i jakoś się ułożyć. Mam nadzieję, że będzie wam wygodnie.
- Jeszcze raz dziękujemy za gościnę – powiedziałem w imieniu grupy. Szybko rozdzieliliśmy się na dwa pokoje. Ten gościnny zajęła Ruda, Dymitr oraz kobieta z Inowrocławia, a ja wziąłem jeden na spółę z Gigantem i Krystkiem.
                Weszliśmy do czystego, zadbanego pokoju. Na prawo od nas znajdowały się szafki, szafy oraz spora drewniana komoda. Naprzeciwko nas, obok okien, wisiało parę obrazów przedstawiających dziwne, stare postacie. Dopiero, gdy podszedłem bliżej zauważyłem imiona, na złotych tabliczkach mówiące „Walter Hunt” oraz „Elias Howe”. Musiały to być postacie historyczne, którymi interesował się syn Włodka. Łóżko było naprawdę duże i zajmowało sporą część pokoju. Zauważyłem, ze na szafce obok łóżka leży zestaw do szycia z czyściutką igłą.
- Widocznie sypia tu też żona Włodka – skomentowałem.
- No jak syn ma dziewczynę, to raczej nie szyłby jak jakaś ciota – odpowiedział Krystek. Roześmiałem się.
- Dobra panowie, trzeba spać, jutro mamy sporo do zrobienia – powiedziałem. Po chwili zgasiliśmy światło i położyliśmy się spać. Śniły mi się dziwne rzeczy.

sobota, 19 września 2015

Rozdział 16: Plan

Rozdział 16, kolejny z perspketywy Bobra. Wszystkie grupy ruszają wykonać swoje zadanie. Bobru musi zaplanować kogo gdzie wysłać, bo to głównie jego ludzie będą się narażać, żeby ocalić Feline. Zapraszam do czytania, a po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym.

POV:
Rozdział 16 - Bobru - Dzień 8-9
Irek - Dzień 8-9 - Znajduje się w Inowrocławie
Olaf - Dzień 8-9 - Znajduje się w Inowrocławie

-------------------------------------------------

Rozdział 16 (Bobru): Plan


                Chociaż byłem zmęczony po spotkaniu to cieszyłem się z tego co udało mi się ustalić. Odkąd Dziara się zmienił musiałem przyznać, że sprawy miały się dobrze, dlatego zastanawiałem się nawet nad pozostaniem w Ostoi. Teraz, kiedy pojawiła się szansa bycia częścią czegoś większego, ale na własną rękę od razu ją przyjąłem. Ten dzień mogłem uznać za prawie idealny, gdyby nie jeden fakt. Jedna osoba. Łapa była teraz częścią Inowrocławia. Wraz z nią przebywali moi ludzie. Sam nie wiedziałem jak zareagować na fakt, że ona żyje. Z jednej strony cieszyłem się, bo mieliśmy sporo wspólnych chwil, których nie potrafiłem po prostu zapomnieć, jednak z drugiej strony oszukała mnie i uciekła bez powodu. Co gorsza coraz więcej rozmyślałem o plotkach, które kiedyś chodziły po Ostoi, jakoby to właśnie Łapa stała za morderstwem Natalii, a nie Jakub.
                Nie wiedziałem sam czy w to wierzyć, czy nie, ale było tyle negatywnych emocji pomiędzy nami, że nie potrafiłem nawet na nią spojrzeć. Musiałem się skupić na zadaniu. Feline była osobą, która uratowała Cinka i Erniego swego czasu i chociaż nie znałem jej osobiście musiałem spłacić dług. Poza tym nigdy nie mogłem pozwolić na to, żeby Złomiarze trzymali kogoś ważnego. Jeżeli byśmy na to pozwalali to w życiu byśmy się ich nie pozbyli. Ben był dla mnie sporym zaskoczeniem. Zdawał się wiedzieć naprawdę dużo i rządził twardą ręką, chociaż nie mógł chodzić. Jego ludzie byli mu posłuszni. Dlaczego w każdym obozie nie mogło tak być?
                Usiadłem z resztą grupy z Torunia przed schodami domku jednorodzinnego, który został nam przeznaczony, na czas spotkania. Widziałem na twarzach moich ludzi głęboki zamysł. Sam do końca nie byłem pewien tego, co się działo.
- Czy ktoś… ma jakiekolwiek pytania? – zapytałem.
- Wyjeżdżamy jutro, tak? – zapytał Pablord.
- Tak, z rana – potwierdziłem.
- Wszyscy? – zapytał Łowca.
- Nie – odpowiedziałem od razu – Grupy są jeszcze do ustalenia, ale wiadome jest to, że mamy teraz cztery cele i rozdzielimy ludzi pomiędzy nie.
- Cztery? Drogi, punkty strategiczne, Złomiarze i co jeszcze? – zapytała Ruda.
- Dwie grupy uderzą na Złomiarzy. Jedna będzie oficjalna, druga nie – odpowiedziałem.
- Co przez to rozumiesz? – zaciekawił się Erni.
- Wydaje mi się, że jedna grupa powinna wjechać tam główną drogą, prosto na złomowisko. Ja będę nią dowodził bo znam to miejsce i wykorzystam wszelkie plusy tego faktu. Druga z kolei uderzy na jeden z obozów Złomiarzy. Najlepiej ten najbliżej Płońska. Kto wie, może właśnie tam znajdą Feline – wytłumaczyłem drapiąc się po brodzie.
- Nie podoba mi się to wszystko. Mieliśmy uciekać. Teraz ratujemy nieznaną nam osobę – wtrącił  Pablord.
- Pabi, ona nas uratowała. Gdyby nie pech, możliwe, że stalibyśmy tu teraz z Cinkiem. Zrozum to… - powiedział Erni.
- Nie spotkałeś Złomiarzy. To są bandyci. Zwykli bandyci – powiedział.
- Dlatego powinieneś zrozumieć, że ona jest tam zdana na ich łaskę. Czy chciałbyś, żebyśmy cię zostawili wiedząc, że żyjesz i jesteś tam przetrzymywany? – Erni powoli tracił cierpliwość.
- Jeżeli ryzykowałbym życiem paru osób to na pewno – odpowiedział stanowczo Paweł.
- Dobra wystarczy – przerwałem – Mam już nawet plan jak to wszystko rozegrać. Erni oraz Rekin, wy załatwicie drogi z ludźmi z Inowrocławia – powiedziałem.
- My? – zapytał Erni patrząc na Rekina.
- Znasz te drogi najlepiej z nas. Poza tym to odpowiednie zadanie dla ciebie. Jak ty to zrobisz, to będzie solidnie. Poza tym wiem, że zadbasz o oczyszczenie tras do Torunia i Płocka – powiedziałem.
                Skinął tylko głową, a ja mówiłem dalej.
- Punktami zajmiecie się wy – wskazałem Rudą i Dymitra – oraz ty, Karol – powiedziałem w stronę Giganta. Oni nawet nie dyskutowali. Widocznie odpowiadała im ta rola, chociaż przez chwilę wydawało mi się, że widziałem zaniepokojenie na twarzy najwyższego z nas.
- Wszystko w porządku? – zapytałem go.
- Tak… - powiedział spokojnym głosem. Nie przekonał mnie, mimo to kontynuowałem.
- Do pobocznej grupy uderzeniowej chciałbym włączyć ciebie Łowco. Podejrzewam, że Ben oraz ludzie z Płońska będą też tam się wybierali, więc chciałbym, żebyś miał na nich oko – powiedziałem mrugając. Twarz Łowcy na początku nie wyrażała nic, ale kiedy załapał żart zaśmiał się i poklepał po opasce na oko.
- No tak – powiedział.
- Cała reszta oprócz Dziary jedzie ze mną – powiedziałem, mając na myśli Józefa oraz Pablorda – Ty Dziara musisz kontrolować sytuacje. Poza tym, mam nadzieję, że rozumiesz i nie masz nic przeciwko? – zapytałem.
- Twoi ludzie Bobru. Wierzę i ufam twoim osądom i zrobię jak powiesz – powiedział.
                Nagle podeszła do nas grupa ludzi. Byli to moi ludzie oraz ekipa z Płońska. Zamilkliśmy. Widziałem jak wszyscy obserwują mnie i Łapę. Nie wiedziałem kompletnie co powiedzieć, ale ona wykonała pierwszy krok.
- To co kochaniutki? Masz jakiś plan? – zapytała.
Czułem jak przechodzi mnie dreszcz. Starałem się zignorować to uczucie.
- Cieszę się, że pytasz. Tak się składa, że mam. Dobrze was widzieć po takim czasie – powiedziałem, nie dając po sobie poznać jak wiele znaczyły dla mnie jej słowa.
- Jak się okazało, miałeś rację. Jak zwykle – powiedziała – Ale o tym później. Mam nadzieję, że poświęcisz mi trochę swojego czasu. Póki co mamy robotę do zrobienia. A więc, co wykombinowałeś? – zapytała.
                Dopiero teraz mogłem się przyjrzeć ludziom, których nie widziałem od miesiąca. Na spotkaniu siedzieli kawałek ode mnie, a teraz stali krok dalej. Szybko jednak wyłapałem coś, co mnie poważnie zaniepokoiło.
- Gdzie jest Magda? – zapytałem. Widocznie to był błąd, bo usłyszałem jak Krystek głośno wciąga powietrze, a na jego twarzy pojawia się smutek.
- Nie żyje. Choroba ją zniszczyła – powiedział mężczyzna, którego, jako jedynego z grupy, nie kojarzyłem. Wiedziałem, że ma na imię Irek i z tego co zdążyłem usłyszeć był kiedyś więźniem Dziary, ale ani nie znałem powodu, ani go nie chciałem poznać. Słowa te jednak zasmuciły mnie. Pamiętałem jak dzisiaj, gdy spotkałem ją po raz pierwszy. Zawsze była rozgadana i ciekawska. Chciała nawet ukraść nam Potwora i gdyby nie Sołtys, to by to zrobiła. Jego jednak też już nie było z nami. Nie lubiłem wspominać zmarłych. Chociaż miałem z nimi pozytywne wspomnienia, to przerażał mnie fakt, że ich po prostu nie ma już na tym świecie.
                Postanowiłem jednak pozostawić negatywne emocje za mną i przejść do sedna. Miałem parę dodatkowych osób do rozdzielenia i zadziwiał mnie fakt, jak pewnie za mną podążali.
- Dobrze. Połowy z was nie znam, ale wiem jak ważne dla was jest odbicie Feline. Żałuje, że jej nie poznałem i mam nadzieję to nadrobić jak najszybciej. Wiem jak to boli. Złomiarze porwali też jednego z naszych ludzi, kiedy byliśmy tam ostatnio. Do dzisiaj nie wiemy czy zginął, czy jest tam przetrzymywany – zacząłem – Słyszałem jak zgłaszałeś się na ochotnika do stworzenia punktów strategicznych – powiedziałem do Irka – Jeżeli chciałbyś z nim pojechać Krystek to mielibyście już pięcioosobowy skład, który powinien wam wystarczyć. Z moich ludzi wysyłam tam Giganta, Dymitra oraz Natalię – powiedziałem przedstawiając ich szczególnie ludziom z Płońska, ale też Irkowi.
- Mi pasuje – stwierdził po chwili namysłu Krystek.
- Cieszę się. Ogólnie musze was uświadomić, że dwie ekspedycje ruszą w stronę obozu Złomiarzy. Jedna oficjalna, a druga, która będzie ubezpieczała tyły. Do tej drugiej chciałbym dodać waszą czwórkę – powiedziałem wskazując ludzi z Płońska.
- Wybacz Bobru – powiedział zmęczonym głosem Olaf – Ale cholera jasna chciałbym być w głównej ekspedycji. Chcę ją uratować, a nie pilnować tyłów. To moje własne pieprzone porachunki – wtrącił.
                Westchnąłem cicho. Podszedłem do niego tak, że nasze nosy prawie stykały się ze sobą.
- Nie obraź się, ale mam plan. Rozumiem potrzebę bycia w centrum akcji, ale uwierz mi, że chcę dobrze dla twojej szefowej. Ryzykuje życiem moich ludzi! Rozumiesz to? – podniosłem głos – Uwierz mi, że nie robi tego na złość tobie, czy twoim ludziom. Po prostu wy lepiej znacie tereny przy Płońsku. Właśnie w takim obozie, który jest niedaleko waszego obozu może być Feline. Musisz tam być, bo jestem pewien, ze znasz go najlepiej z nas wszystkich –powiedziałem.
Widziałem na jego twarzy złość, ale w końcu wkradło się też miejsce na zrozumienie.
- Lepiej żeby to zadziałało – wysyczał przez zęby – Bo jak nie to najpierw wybije ich pieprzony obóz, a następnie wrócę żeby ci o tym powiedzieć. A wtedy nie będę miły – zagroził.
Nie miałem zamiaru się z nim kłócić. Rozumiałem emocje, które się w nim gotowały.
- I to jest duch walki – powiedziałem tylko wesołym tonem – Oprócz waszej czwórki chcę żeby pojechała tam Łapa i jej siostra, o ile Młoda nie chce zostać tutaj – dodałem.
- Bo? – zapytała Łapa – Myślałam, że lubisz ze mną podróżować – powiedziała uśmiechając się wrednie.
- Bo taki jest plan – odpowiedziałem spokojnie, bez emocji.
- Jeżeli uważasz, że tak będzie lepiej… Możemy pogadać? Bo podejrzewam, że to wszystko – powiedziała.
- Właściwie tak. Jutro z rana przy wyjeździe. Erni i Irek musicie poprosić Bena o jakichś dodatkowych ludzi jeżeli oczywiście chcecie, ale myślę, że to się przyda – powiedziałem – A teraz muszę was przeprosić – powiedziałem niepewnym głosem patrząc na Łapę. Ludzie rozeszli się. Wydawali się całkiem podekscytowani, jeżeli można było się cieszyć w jakikolwiek sposób z podobnej wyprawy.
                Odszedłem na bok wraz z Łapą. Czułem się niezwykle niezręcznie, właściwie było to tak zaskakujące uczucie, że ciężko było mi je określić. W końcu kiedy zaczęło się to wszystko i na ulicach pojawiły się trupy to wszelkie granice zdawały się zanikać. Tutaj jednak wyraźnie czułem zawstydzenie. Zupełnie jak rozmawianie z kimś, z kim miało się sprzeczkę i teraz próbowało się odbudować sytuacje. Gdyby to był kto inny prawdopodobnie skończyłoby się na bójce, bądź nawet gorzej. Ale to była ona. Musiałem jej wysłuchać.
- Co się z tobą stało? – zapytałem – Wczoraj unikałaś mnie i spoglądałaś jakbyś miała ochotę mnie zabić, a dzisiaj… zachowujesz się jakby nic się nie stało – powiedziałem.
- Kobieta zmienną jest, prawda? – zapytała – Mam dzisiaj dobry humor i chcę wyjaśnić sprawę z tobą. Raz na zawsze, bo kto wie jak zakończy się nasza misja? Co prawda mordowanie tych skurwysynów sprawi mi nieziemską przyjemność, ale kto wie czy jeden z tych skurwysynów nie dopadnie mnie. Przechodząc do rzeczy, uciekłam od Torunia i od Dziary. Nie od ciebie. Wiem, że to wyglądało inaczej, ale muszę przyznać, że chociaż poznałam mnóstwo osób, odkąd to wszystko się zaczęło, a mimo to nikt nie zna mnie lepiej niż ty. Nawet moja siostra – wyznała, a w jej oczach pojawiło się coś co przez chwilę wyglądało jak łzy. Udałem jednak, że nie widzę tego. Nie chciałem widzieć czegoś takiego u osoby, która była taka jak Łapa.
- I czego obawiałaś się z mojej strony? – zapytałem zaskoczony – Że nie pozwolę ci jechać? Że zrobię scenę i będę cię błagał o zostanie? Dobrze wiesz, że nie zrobiłbym czegoś takiego. Pamiętasz naszą umowę z młyna w Królowym Moście? Była prosta, nie ograniczała w granicach zdrowego rozsądku oczywiście. Nie mogłem cię trzymać jakbyś była moją zabawką, bo jesteś osobą i w pełni cię szanuję. Przyznam, że twój odjazd połączony z odjazdem paru osób z mojego obozu mnie zabolał, ale nie byłem zły, raczej smutny – mówiłem, zauważając nagle, że Łapa zatrzymała się. Ledwo zdążyłem się odwrócić, a poczułem jej usta. Natarła na mnie i poczułem jak przyciska mnie do ceglanej ściany budynku obok.
- Między nami spoko? – zapytała przerywając na chwilę pocałunek. Odpowiedziałem jej tym samym oddając pocałunek. Jakim słabym człowiekiem jesteś, powiedziałem sam do siebie w myślach.
                Gdy wróciliśmy z naszej przechadzki było dokładnie tak samo jak w Toruniu. Tworzyliśmy dziwną parę, która znacznie się różniła od takiego Dymitra i Rudej, czy Erniego i Karoliny, ale to podobało mi się. Wieczór spędziłem w dobrym towarzystwie. Wraz z moimi przyjaciółmi słuchaliśmy opowieści Łapy o podróży na południe z Irkiem i ich dalszych przygodach, aż do dotarcia do Inowrocławia. Co ciekawiło mnie najbardziej, był z nami nawet Dziara.
- Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zły, co szefie? – zapytała Łapa.
- Powiedzmy, że twoje nietypowe metody resocjalizacji pomogły mi i jesteśmy kwita – powiedział uśmiechając się lekko – Ale następnym razem nie ujdzie ci to płazem, więc uważaj – dodał po chwili.
- Jaasne – powiedziała przeciągle.
- Przepraszam, że spytam, ale jestem niesamowicie ciekawy-  zaczął Łowca – Dlaczego trzymałeś Irka w niewoli?
Wolałem uniknąć tego typu pytań, bo ledwo co zakończony spór mógł rozgrzać się na nowo. Całe szczęście Irek okazał się być zdystansowanym mężczyzną, który nie rozpamiętywał sytuacji. Takie same podejście miał Dziara. Wciąż zaskakiwała mnie jego przemiana.
- Uwierzcie mi lub nie, ale więziłem Irka dla jego dobra. Wiem, że to kiepskie okazywanie tej dobroci, ale gdyby trafił w ręce Złomiarzy, a ci dowiedzieliby się o jego „mocach” to miałby przejebane – powiedział – A, że do pewnego momentu nie wiedziałem komu ufać wolałem nie pokazywać go nikomu. I przyznaję, że głupio mi z tego powodu, ale mam nadzieję, że wybaczy mi kiedyś – powiedział.
- Zobaczymy. Chociaż rzeczywiście musze przyznać, że pomimo zniewolenia nie byłem traktowany źle. Co nie zmienia faktu, że nie chciałbym przeżyć tego jeszcze raz – stwierdził Irek uśmiechając się smutno.
                Wszystko wydawało się układać po mojej myśli. Miałem nadzieję, że tak samo będzie jutrzejszego ranka.  Z tymi pozytywnymi myślami położyłem się spać. Obudziłem się wyjątkowo późno, gdy wszyscy byli już na nogach. Potrzebowałem odpoczynku i spełnienia. Wstałem i przeciągnąłem się witając z resztą.
- Jak nastroje przed drogą? – zapytałem.
- Pozytywnie… raczej – przyznał Pablord.
- Jak się czujesz kumpel? Na pewno dasz radę? – zapytałem.
- Tak. Nie chcę już dłużej gnić – stwierdził.
                Pół godziny później, po obfitym śniadaniu, poszliśmy w stronę bramy wyjazdowej. Zamieniliśmy ostatnie słowa z Benem, który życzył nam powodzenia i wsiedliśmy do Zbłąkanego Ocalałego. Naszym kolejnym przystankiem był Toruń, w którym miałem zamiar zabrać dwie dodatkowe osoby do naszego składu. Dziara został w Inowrocławiu wraz z Martą, która postanowiła poczekać tu na powrót Krystka. Dziewczynka zachowywała się dzielnie, pomimo tego, że zostawialiśmy ją w takim miejscu. Grupa, w której była Łapa wyjechała przed nami skręcając na wschód. Erni i reszta zajmująca się oczyszczaniem dróg miała nas podwieźć do Torunia, gdzie zamienimy transport na coś mniej widocznego i stamtąd planowali pojechanie dalej. Irek właśnie pakował się z resztą do ciężarówki wraz z materiałami budowlanymi do budowy punktów strategicznych. Widziałem długie słupy i zwoje płótna, które miały stworzyć flagi. Nie miały one żadnego wymyślonego wzoru, były po prostu czerwone.
                Gdy pożegnaliśmy się z nimi wszystkimi weszliśmy na pokład autobusu i rozsiedliśmy się. Ruszyliśmy po chwili. Miczi rozmawiała o czymś z Pablordem, a Rekin przedstawiał plan oczyszczania grup trzem ludziom z Inowrocławia, którzy się z nami zabrali. Erni oczywiście kierował, więc nie zwracał uwagi na nas tylko na drogę. Ja usiadłem z tyłu wraz z Józefem i rozmawialiśmy.
- Bobru… mogę cię o coś zapytać? – zaczął ksiądz.
- Tak?
- Wiesz, zastanawiałem się nad tym jak działamy. Rozumiem, że świat schodzi na psy, ale teraz jesteśmy na dobrym początku odbudowywania cywilizacji. Nie uważasz, że warto by było się też… ucywilizować? – zapytał.
Nie do końca zrozumiałem jego pytanie.
- Co masz na myśli?
- Wiesz, to że będziemy mieli czyste drogi, wsparcie innych i inne pierdoły nie zmienia faktu, że będziemy ludźmi, którzy zrobią wszystko żeby przetrwać. Może wystarczy… - tu przerwał na chwilę, bo całym autobusem wstrząsnęło gdy Erni staranował maszerującego po drodze trupa – jeżeli będziemy bardziej… ludzcy? – dokończył myśl.
- Nie wiem czy osoby, które opisujesz nie są już od dawna martwe. Właśnie ci, którzy zaufali zazwyczaj się na tym mocno przejeżdżają. Ja też zaufałem paru osobom, które mnie zawiodły. Co prawda były też takie, które mnie pozytywnie zaskoczyły, nie zmienia to jednak faktu, że nie można ufać ludziom. Każdy teraz myśli o przetrwaniu. To taki plan. Plan życia – skończyłem myśl filozoficznie.
- Masz racje, trzeba uważać, ale czy nie uważasz, że każdy powinien mieć szansę? Chociaż tą jedną, malutką? Karma bracie. Chociaż wierzę w Boga to wierzę też w to, że dobre uczynki wracają do nas w takiej samej formie – wytłumaczył egzorcysta.
- Sam nie wiem Józefie – powiedziałem, chociaż w mojej głowie myśli szalały. Miał trochę racji. Zastanawiałem się ile zabitych przeze mnie osób mogło okazać się cennymi sojusznikami, a nawet przyjaciółmi. Obawiałem się jednak, że moment zawahania może mnie wiele kosztować.  Chociaż spałem długo w drodze do Torunia przysnąłem na trochę i obudziłem się jak przejeżdżaliśmy południowym wjazdem.
                Wysiedliśmy wraz z Miczi, Józefem i Pablordem i pożegnaliśmy się z załogą autobusu. Nie czekając długo ruszyłem w celu znalezienia Wiktorii oraz Michaela. Wiktoria była już kiedyś ze mną Pablordem i Jonaszem na terenach Złomiarzy i chociaż wiedziałem, że nie wspominała tej wyprawy dobrze to warto mieć kogoś, kto znał teren. Michael z kolei był świetnym strzelcem i dobrze posługiwał się kijem. Na moje szczęście gdy otworzyłem drzwi do Kwatery Głównej, to zobaczyłem dwójkę spisującą jakieś raporty.
- Cieszę się, że was widzę – powiedziałem na przywitanie.
- Bobru! Coś się stało? Gdzie jest Dziara? – zapytała Wiktoria.
- Długo by opowiadać. Chodźcie ze mną i wytłumaczę wam wszystko po drodze. Weźcie ekwipunek Czerwonych Flar – poprosiłem.
Po pięciu minutach byłem już w drodze na miejsce, gdzie zostawiłem resztę ekipy. Wiktoria i Michael wiedzieli mniej więcej jak przebiegł wyjazd i co planowaliśmy.
- To mówisz, że spiknąłeś się znowu z Łapą? – powiedziała uśmiechając się Wiktoria.
- Naprawdę tylko to wyłapałaś z całej opowieści? – zapytałem nieco rozdrażniony.
- No nie, ale cieszę się. Widać, że za nią tęskniłeś – stwierdziła klepiąc mnie po plecach. Miała racje.
                Wsiedliśmy do sporego auta terenowego. Pablord kierował, tak samo jak to było ponad miesiąc temu, gdy wracaliśmy z Trzeciego Posterunku. Wyjechaliśmy z miasta i ruszyliśmy na północ.
- To gdzie dokładnie jedziemy? – zapytał Pablord.
- Na złomowisko – powiedziałem.
- Tak po prostu? – zdziwił się.
- Tam jest największa szansa na to, że spotkamy tą rudą kobietę, która nimi dowodzi. Ona będzie musiała wiedzieć gdzie jest Feline – stwierdziłem.
- I co myślisz, że o tak o nam powie? – zapytała Wiktoria.
- Jeżeli ją odpowiednio przekonamy. To jest centrum ich działania. Jeżeli Feline nie będzie w obozie, który sprawdza Łapa z resztą to będzie właśnie niedaleko Grudziądza. Mimo to proszę was o zachowanie całkowitej ostrożności. To bardzo niebezpieczna misja, a ja bardzo nie chcę was narażać. Po prostu zróbmy swoje i wracajmy. Bez zbędnego ryzyka – wygłosiłem, a reszta przytaknęła.
                Około pół godziny później byliśmy już daleko od jakiegokolwiek naszego terenu. Znajdowaliśmy się w dziczy, a już niedługo mieliśmy być na terenie wroga. Lasy i pola walczyły między sobą za naszymi oknami, przewijając się na przemian. Widziałem też odległy dym, ale nie chciałem wiedzieć, co tam jest.  Nie mieliśmy zresztą czasu aby to sprawdzić.  Wraz z zbliżaniem się do miejsca, gdzie po raz pierwszy trafiliśmy na Złomiarzy nastroje zaczynały się stopniowo zmieniać. Rozmowy ucichły, a wszyscy patrzyli ostrożnie wokół. Słychać było tylko dźwięk naszego silnika. Dwa trupy poruszały się wolno lewą stroną drogi, ale minęliśmy je bez zatrzymywania się. Wtedy zobaczyłem spory wrak stojący po prawej stronie drogi. Wiedziałem co to oznacza. Wstrząsnął mną dreszcz. Nerwowo przejechałem dłonią po karabinie, który wziął dla mnie Michael.

                Znajdowaliśmy się na terenach Złomiarzy.