niedziela, 24 września 2017

Rozdział 23: Piekło na ziemi

Rozdział 23, kolejny z perspektywy Irka. W tym rozdziale akcja będzie nieco chaotyczna, a sam rozdział jest bardziej przejściem do tego, co będzie działo się w zupełnie innym miejscu niż obóz na drodze. Zapraszam do czytania i komentowania.

POV:
Irek - Rozdział 20 - Dzień 7-8
Bobru - Dzień 7-8 - Przebija się do obozu w Płocku
Zuza - Dzień 7-8 - Broni obozu w Płocku 

-----------------------------------------------------

Rozdział 23: Piekło na ziemi (IREK)


                Złomiarze zaatakowali całkowicie niespodziewanie. Nie byłem pewien po czym poznaliśmy, że to oni. Widać jednak było ich linie zbliżającą się do Naszego obozu na drodze. Rozcierałem obolałe uszy po tym jak zostaliśmy obrzuceni granatami błyskowo-hukowymi. Ktoś mną potrząsnął.
- Co? – zapytałem.
- Wszystko w porządku? – powtórzyła głośno Ewelina.
- Tak – odpowiedziałem podnosząc się – Co się dzieje?
- Atakują nas od północnego wschodu, z lasu. Musimy ich przepędzić, tylko ich nam brakuje teraz gdy idą trupy…
                Wspiąłem się na maskę jednej z ciężarówek i ostrożnie się wychyliłem. Strzały latały jak szalone. Pociski odbijały się od pojazdów, ale także trafiały w nas. W paru miejscach leżeli ludzie, których dobijano teraz, żeby nie przemienili się w środku.
- Jakim cudem nas zaskoczyli? – zapytał cicho Dziara, a przynajmniej ja to tak usłyszałem przez oszołomione uszy.
- Nie mam pojęcia, ja patrolowałam drogę – powiedziała spoglądając na Jonasza.
- Ja w lesie nic nie widziałem. Byliśmy tam i nikt nie strzelał, nie zauważyliśmy też żadnego ruchu, musieli się gdzieś chować – wytłumaczył się mężczyzna.
- Przejebane. No nic. Tutaj nam nic nie zrobią, ale jak ich nie przegonimy to nie będziemy mogli przygotować się na nadchodzące trupy – powiedział Dziara.
- Możemy ich wystrzelać. Mamy znacznie więcej ludzi i broni. To jakiś mały oddział – zaproponował Michael.
- Narazimy się na niepotrzebne straty, a przed nami coś znacznie bardziej ciężkiego niż grupka bandziorów – włączył się Konrad.
- Coś zrobić musimy. Jeżeli nie zajmiemy dobrych pozycji to stado nas tutaj otoczy i tyle będzie z zatrzymania – powiedziałem.
- Dajcie mi pomyśleć – powiedział Dziara opierając się plecami o drzwiczki od jednego z pojazdów tworzących mury naszego prowizorycznego obozu. Dowódca Ostoi był bardzo specyficznym człowiekiem jeżeli chodzi o planowanie. Z jednej strony często podejmował niesamowicie głupie decyzje, z drugiej potrafił zaplanować  coś tak dobrze, że mogło zaskoczyć to całkowicie przeciwnika. Według opowieści Łapy tak właśnie zdobył władzę w Toruniu. Podstępem i chytrym planem, w którego realizacji pomógł mu Bobru oraz jego grupa.
                Ludzie ustawili się bezpiecznie za barykadą. Do przybycia stada mieliśmy jeszcze trochę czasu, ale wiadome było, że ono się zbliża. Z każdą chwilą było coraz bliżej i bliżej. Nie mogliśmy zostać w tym kwadracie. Musieliśmy przygotować barykadę, którą będziemy musieli obronić, a czas uciekał. Był wciąż środek nocy. Potrzebowaliśmy odpoczynku, żeby być w pełni przygotowanymi na nadchodzącą walkę. Żywi kontra martwi, gdzieś na drodze pośrodku niczego.
- Masz rację – odezwał się w końcu Dziara. Uszy działały mi coraz lepiej, ale wciąż słyszałem delikatny pisk. Strzały prawie ucichły, Złomiarze puszczali jedynie pojedyncze serie co jakiś czas, żeby zatrzymać nas w miejscu.
- Kto? – zapytała Ewelina, która jak zwykle liczyła na to, że racja zostanie przyznana jej.
- Irek. Musimy z tym coś zrobić. Mam już nawet plan. Ryzykowny, ale powinien się udać – zaczął – Wanda na pewno nie atakuje nas bez powodu. Zapewne ten ogonek towarzyszy nam od Torunia, albo jego okolic. Osobiście stawiam, że ma do nas jakiś interes. Spróbujmy to załatwić pokojowo.
- Nie wiem czy z nimi się da – zmartwił się Jonasz. On lepiej od nas wszystkich znał Złomiarzy. Przez ponad miesiąc był ich więźniem.
- Jestem pewien, że będzie chciała rozmawiać. Po prostu wyślijmy jedną, nieuzbrojoną osobę z białą flagą. To skurwiele, ale posłańca nie zabiją – zapewnił nas. Przez chwilę zapadła cisza. Nikt nie kwapił się do wyjścia na pole, gdzie ostrzał prowadzili Złomiarze. Westchnąłem pod nosem, po czym podniosłem rękę – Doskonale. Zapytaj czego chcą i powiedz, że akurat to co tutaj robimy uratuje też ich dupska. Jak będą czegoś chcieli to zapal czerwoną flarę – w tym momencie dostałem do ręki nieduże zawiniątko – i daj nam znać. Podejdziemy.
                Nie do końca zadowolony z tego, co się dzieje przygotowałem się do drogi. Za pasek schowałem nieduży pistolet i nóż, żeby mieć się czym bronić w razie gdyby ludzie Wandy nie chcieli jednak współpracować. Wychyliłem się jeszcze przed wyjściem, żeby zobaczyć co się dzieje. Strzały ustały, ale widać było prowizoryczny obóz i palące się w nim ognisko.  Wyglądali jakby rzeczywiście chcieli czegoś konkretnego. To napełniło mnie nieco odwagą i przekonaniem, że wcale nie skończę z paroma otworami po kulach w ciele. Zgarnąłem białą koszulkę, która ktoś zostawił na jednej ze skrzynek i żegnając się z resztą przeskoczyłem przez jedną z ciężarówek.
                Szedłem pewnie, chociaż moje nogi zdawały się odmawiać posłuszeństwa. Koszulkę niosłem nad sobą, machając nią delikatnie. Zbliżałem się do obozu wroga. Teraz z bliska, mogłem przyjrzeć się im lepiej. Było chłodno, ale ciepło ogniska dodawało otuchy. Przy ogniu siedziało około dziesięciu osób. Nie zdziwiło mnie ani trochę, że gdy mnie zauważyli to podnieśli bronie i wycelowali w moją stronę.
- Na kolana – krzyknął jeden z nich.
 - Przyszedłem porozmawiać – zacząłem powoli uginając kolana, kiedy poczułem uderzenie kolbą w dolną cześć nogi. Zgiąłem się i upadłem, upuszczając przy okazji białą koszulkę, której wciąż kurczowo się trzymałem.
- Widzisz, mamy dosyć podobny cel – powiedział. Był brodaczem z tłustymi, długimi włosami, które prawie błyszczały w blasku ognia. Jego wzrok nie zwiastował niczego przyjaznego – My również przyszliśmy tutaj pogadać. Gdzie jest Dziara?
- W obozie. Wysłał mnie w swoim imieniu – odpowiedziałem. Byłem pełen pokory i chociaż celowano we mnie i widać było, że marzą tylko o wystrzeleniu, to nie chciałem im dać okazji do stracenia nerwów. W tym przypadku byłem idealny do tego zadania. Cierpliwość to zdecydowanie najlepsza z moich cech.
- A ty to? – zapytała kobieta, która stała na lewo ode mnie. Była starsza, znacznie starsza. Miała siwe pasemka włosów wystające poza wełnianą czapkę oraz głębokie zmarszczki w okolicach ust i oczu.
- Irek. Nie odgrywam żadnej konkretnej roli. Szczerze to nie mieszkam nawet w Toruniu, chociaż kiedyś tam przebywałem.
- Dobra. Pijasz marne piwsko Irku? – zapytał jakby nieco przyjaźniej brodacz.
- Pijam – powiedziałem zgodnie z prawdą. Brodaty dał znak swoim ludziom, aby ci opuścili broń, a sam wyciągnął rękę w moją stronę. Chwyciłem ją, zastanawiając się co się zmieniło przez tę parę sekund. Nie chciałem jednak zachowywać się dziwnie, więc wziąłem butelkę, którą mi podali i pociągnąłem łyka. Piwo zdecydowanie było marne. Zacząłem się powoli zastanawiać czy nie cierpiałem na syndrom sztokholmski. Zdecydowanie zbyt mocno bratałem się z tymi, którzy życzyli mi źle. To, w przeciwieństwie do cierpliwości, było moją negatywną cechą.
                Rozsiedliśmy się na pieńkach i skrzynkach wokół ciepłego i buzującego ognia. Złomiarze patrzyli na mnie podejrzliwie. Nie dziwiłem się im.
- Czego chce od nas Dziara? – zapytał brodacz.
- Właściwie to chciał dowiedzieć się czego chcecie wy. Założył, że nie wpadliście na nas przypadkiem – powiedziałem szczerze. Ta taktyka rzadko kiedy mnie zawodziła.
- Dobrze założył – powiedział po chwili wahania mężczyzna – Nasza szefowa jest bardzo ciekawa, co tu się dzieje.
- Nadchodzi stado – odpowiedziałem tonem, który przesiąkał ironią – Czy naprawdę wasi ludzie muszą wszystko odbierać jako atak? – Nie wiem skąd wzięła się u mnie ta śmiałość. Zaczynałem podejrzewać, że gdzieś w głębi mnie siedzi chęć śmierci. Nie do końca mi się to podobało.
- Chociaż nasze obozy się nienawidzą i walczą to rozumiemy, że zagrożenie dotyczy też nas. Chcielibyśmy uczestniczyć jakoś w tym co się dzieje. Szczególnie jak akcja przeniesie się w nasze tereny. Chyba nie wierzysz, że utrzymacie się tutaj dłużej niż dzień? – zapytał szczerząc zęby.
- Każdy dzień daje szanse na lepsze przygotowanie obozów. Obmyślenie planu. Grudziądz leży zresztą kawałek od Torunia, a stado idzie właśnie na nas. Wątpię, żeby skręciło – zdziwiłem się.
- Toś głupi. Stado szło na rzekę, ale zmieniło kierunek marszu. To te pojeby w skórach trupów nimi sterują, a uwzięli się na nas jak nigdy. Po ich ostatnim ataku na arenie ledwo się pozbieraliśmy – powiedział, a w jego głosie dało się słyszeć desperacje.
                Ta informacja mnie nieco zaskoczyła. Ludzie przy ognisku splunęli równo do środka na samo wspomnienie o ludziach Krawca. Nienawiść działała jednak w obie strony, a ludzie Wandy byli uświadomieni. Do tego stopnia, że rozumieli kto stał za atakiem na arenie. To była bardzo cenna informacja. Jeżeli Krawiec wypowiedziałby wojnę pozostałym grupom to sojusze mogłyby się nieco zmienić. Kto wie czy Złomiarze nie stanęliby wtedy po naszej stronie.
- Myślicie, że stado zostanie nakierowane na Grudziądz zamiast na Toruń? – zapytałem bezpośrednio – Nie wydaje mi się, bez obrazy, że wybiorą mniejszy obóz.
- To nie kwestia wielkości – odpowiedział – To po prostu złośliwość i zaciekłość. Nie wiadomo czym spowodowana.
Osobiście wiedziałem, mniej więcej, co jest powodem tej nienawiści Krawca do Złomiarzy. Powód był błahy, bo poszło o jeden atak, ale Zszyci nie odpuszczali od tego momentu i atakowali ludzi Wandy na każdym kroku.
- To co planujecie teraz? – zapytałem – Zakładając, że poinformujemy was jak stado będzie się zbliżało i spróbujemy zrobić coś razem?
- Odpuścimy. Przecież i tak nie mamy jak wykurzyć was z tej drogi. Zresztą jak rzeczywiście idzie stado to nic tu po nas – zauważył Brodacz.
- Tak po prostu? – zdziwiłem się, nie wiedząc o co tutaj konkretnie chodziło.
- Tak po prostu. Macie dużo lepszą pozycję. Przygotujcie się lepiej do obrony, a raczej ucieczki – odpowiedział.
                Spojrzałem na horyzont, skąd niedługo miało przyjść stado.  Było ciemno, ale wzrok płatał figle i wyglądało to jakby coś tam się poruszało. Wątpiłem żeby był to początek fali trupów, nie słychać było jęków, które powinny być słyszalne z naprawdę dużej odległości. Tak przynajmniej wyglądało to podczas stawiania ostatnich punktów strategicznych, gdy stado oddzieliło mnie od grupy z Potwora i wpadłem na Krawca. Było za wcześniej. Spojrzałem znowu na Złomiarzy, którzy nie wyglądali na zbyt zadowolonych i chciałem wstawać.
- Już się zbierasz? Posiedź z nami. Co chciałeś ustaliłeś, a przynajmniej będzie to wyglądało jakbyśmy obgadali wszystkie sprawy świata. Śpieszy ci się tam, jak nawet w Toruniu nie mieszkasz? – kusił Brodacz, a pozostali ludzie zawtórowali.
                Zbierałem się już do odpowiedzi, kiedy usłyszeliśmy jęk. Odwróciliśmy się w kierunku źródła hałasu.  Do ogniska człapał zombie. Wyciągał ręce i zbliżał się z każdym krokiem, jęcząc przeraźliwie. Jego powykręcane ciało było coraz lepiej widoczne w blasku ognia. Jeden z mężczyzn wstał i wymierzył do niego z karabinu.
- Daj spokój – powiedział inny członek grupy – Do jednego będziesz strzelał?
- Racja – odpowiedział zmieszanym głosem niedoszły strzelec. Wyciągnął nóż i poszedł w stronę trupa.  Nikt nie zwracał na niego uwagi, w końcu zombie był tylko jeden, a zabicie pojedynczego osobnika nie powinno być zbyt trudne.  Usiadłem jeszcze na chwilę. Rzeczywiście nigdzie mi się nie śpieszyło. Nie odpalałem czerwonej flary, więc Dziara nie miał powodu żeby się denerwować. Mógł spokojnie zająć się sobą, szczególnie, że Złomiarze nic mi nie robili.
                Zdążyłem tylko zerknąć w stronę upadającego ciała, będąc pewnym, że trup został bez problemu pokonany. Poderwałem się jednak gdy ujrzałem leżącego bez głowy Złomiarza. Nie musiałem nawet patrzeć w stronę napastnika, żeby wiedzieć, czyja to sprawka. Zszyci. Pozostali w obozie poderwali się, ale ja już wiedziałem, że element zaskoczenia jest po stronie ludzi Krawca. Wszystko wydawało się dziać bardzo szybko. Obóz otoczyli wojownicy ubrani w skóry trupów, ktoś rzucił czymś w ognisko, przez co całą polanę spowił gęsty, dławiący dym, a po chwili poczułem ręce zaciskające mi się na ramionach. Minęło maksymalnie pół minuty. Klęczałem z rękami wykręconymi do tyłu. Zdążyli przenieść mnie za linię drzew, chociaż polana wciąż była pokryta w gęstym dymie.
- Szybka piłka, bo nie mamy czasu – powiedział znajomy mi głos. Był to Krawiec. Chociaż wyraźnie się śpieszył mówił wciąż powoli i spokojnie – Ta barykada ma upaść. Sama z siebie nie wytrzyma długo, ale ma to zrobić jak najszybciej. Stado musi bezpiecznie przepłynąć na zachód, żeby połączyć się z drugą częścią, która w tym momencie przechodzi przez Płock. Wymyśl coś i zabierz ich stąd jak najszybciej.
- Przecież stado i tak ich przegoni. Dlaczego zaatakowałeś Płock? – zapytałem.
- Tak miało być. Bobru się nie ugiął, więc rozdzieliłem stado na dwa. Bardzo możliwe, że tak samo zrobię przed Toruniem, żeby dać też nauczkę tym bandytom z Grudziądza. Ty musisz mi w tym pomóc, tak jak się umawialiśmy. Nie musisz nawet nikogo zabijać, po prostu daj im do zrozumienia, że obrona tu nie ma sensu i trzeba się wycofać. Ja przygotuje stado tak, żeby wszystko wyglądało jak najbardziej przerażająco. Ale Ty musisz wypowiedzieć odpowiednie słowa – wyjaśnił mi przywódca Zszytych – A teraz wracaj, bo zaczną coś podejrzewać, a dym opada. Pamiętaj, co jesteś nam winien.
                Wyleciałem z lasu w opadające opary dymu. Wszyscy Złomiarze nie żyli. Podczas całego zamieszania Zszyci zaskoczyli ich całkowicie. Nie miałem pojęcia, co powiem w obozie i jak wytłumaczę to, że przeżyłem, ale w głowie miałem tylko słowa Krawca. Potrafił podporządkować sobie człowieka. Mogłem wyśpiewać wszystko Dziarze i bronić się do upadłego, ale skoro Krawiec tutaj był to właściwie równie dobrze mógł zaraz zaatakować nas, nie wiadomo jak wielu jego ludzi stało w okolicznych lasach. Było też stado. Musiałem grać tak jak mi zagrał.
                Dotarłem do barykady z ciężarówek i przeskoczyłem na drugą stronę. Dziara i cała reszta już na mnie czekali.  Zauważyłem, że większość ludzi była gotowa do ataku, widocznie nie wiedzieli co się działo.
- Co tam się stało? – zapytał Dziara podniesionym głosem.
- Nie mam pojęcia. Ktoś ich zaatakował, zobaczyłem tylko nadchodzącego trupa, potem kłęby dymu, a następne co widziałem to leżący Złomiarze.
- Nie widziałeś kto Cię zaatakował? – zdziwił się Jonasz.
- Nie wiem ani tego, ani tego dlaczego mnie oszczędzili – odpowiedziałem od razu na pytanie, które miało paść po tym.
- A sami Złomiarze? Powiedzieli ci coś ciekawego? – zapytał Dziara.
- Chcieli współpracy… Szczególnie jak trupy dojdą w okolicę Torunia i Grudziądza – odpowiedziałem.
- Współpracy? To ciekawe…
- Wydaje mi się, że bardziej nienawidzą Zszytych niż nas – powiedziałem -  Po tej akcji na arenie są gotowi wypowiedzieć im wojnę.
                Dziara zamyślił się. Spojrzał w niebo, po czym odwrócił się do nas plecami.
- Każdy sojusz się przyda jeżeli Zszyci naprawdę będą chcieli zaatakować Ostoje. Chociaż Złomiarze… ech sam nie wiem.  Póki co to problem na przyszłość. Teraz musimy się skupić na obronie tego miejsca – rozkazał.
- Po głębszej analizie nieco się obawiam obrony tego miejsca – powiedziałem przez nieco ściśnięte gardło.
- To znaczy? – zdziwił się Jonasz.
- Złomiarze powiedzieli, że mają więcej oddziałów w okolicy. Nie wiem kto zabił ten, ale możemy znaleźć się pomiędzy młotem, kowadłem, a stadem. Zdałem sobie z tego sprawę jak z nimi pogadałem – skłamałem.
- Tak chciałeś obstawić to miejsce – zdenerwował się Dziara – a teraz mówisz nam żebyśmy cofali?
- Nie wiedziałem, że Złomiarze tutaj są. I to nie tylko. Możemy tutaj stacjonować, ale stado bez wątpienia uderzy w Toruń i Grudziądz. Wycofamy się, wyślemy poselstwo do Wandy i razem obronimy nasze ziemie – powiedziałem, tym razem zgodnie z prawdą. Zepchnięcie z drogi to jedno, ale nie mogłem pozwolić Krawcowi na zalanie Ostoi. Za dużo ludzi mogło zginąć. On też musiał liczyć się z tym, że sam nie złamię wszystkich zabezpieczeń od środka.  W tej sytuacji musiał pogodzić się z tym, że Ostoja będzie się bronić, a ja mogłem jej w tym pomóc.
- Co jak co, ale zgadzam się – dołączył do rozmowy Konrad, który dotychczas wsłuchiwał się bez słowa – Irek dobrze mówi. Przyjechanie tutaj było dobrym posunięciem, ale mamy beznadziejną pozycję. Jak obstawimy drogę z przodu to Złomiarze, lub to co ich zabiło zajdzie nas od flanki. Jeżeli wycofalibyśmy się pod Toruń to moglibyśmy zorganizować obronę z prawdziwego zdarzenia, być może przy pomocy Wandy, na terenie, który znamy i kontrolujemy. Płock musi wytrzymać bez naszej pomocy, ale wydaje mi się, że to wszystko jedna, wielka pułapka, której celem było wywabienie nas i kupienie czasu, żebyśmy nie byli aż tak gotowi na atak stada – powiedział.
- Cholera by to wszystko… - krzyknął Dziara i kopnął pobliską skrzynkę, która rozwaliła się z trzaskiem. Spojrzał na drogę przed nami, gdzie zaraz miało być pełno zombie. Pokiwał głową jakby sam nie wierząc w to co robi po czym zakręcił w powietrzu dłonią, dając znak, żebyśmy zbierali obóz. Wracaliśmy do domu.
                Zebranie wszystkiego nie zajęło nam wiele czasu. Na twarzach ludzi widać było zarówno ulgę jak i złość. Jednym podobało się to, że opuszczamy tak niebezpieczne tereny, a drudzy widzieli tylko to, że znowu trzeba pracować i jechać. Ja jednak się cieszyłem. Chociaż Dziara i reszta patrzyli na mnie w dziwny sposób to wizja tego, że uniknę rozlewu krwi, a przynajmniej go przesunę, napawała radością. Tak bardzo chciałem uniknąć skutków moich czynów.  Sprawić, żeby jak najmniej osób ucierpiało, bo tego, że ktoś zginie byłem pewien. To wszystko to była kwestia czasu, a ja go byłem w stanie nieco kupić.
- Wsiadasz? – zapytał Dziara.

- Tak. Jedźmy – poprosiłem.