sobota, 27 września 2014

Rozdział 24: Przystań

Rozdział 24, przedostatni w tym tomie. Rozdział jest dosyć krótki i przedstawia ostatnią prostą w drodze Zbłąkanego Ocalałego do Torunia. O ile ten jest dosyć spokojny, chociaż też ma swoje momenty, to finał, moim skromnym zdaniem, będzie o wiele, wiele lepszy :) Tak czy siak zapraszam do czytania i proszę o KOMENTARZ oraz rozesłanie bloga znajomym

---------------------------------------------------------

Rozdział 24 (Miczi): Przystań


                Szymon przyjął Mpd i zapewnił mu opiekę medyczną. Z tego co się dowiedzieliśmy po chwili rozmowy okazało się, że chłopak jest w ciężkim stanie, co nie było dobrą wiadomością. Nawet ja nie przyjęłam jej dobrze, a co dopiero Pablord. Byli z Mateuszem papużkami nierozłączkami. Teraz życie jednego z nich było zagrożone i to mocno. Starałam się go jakoś pocieszać, ale jego urok całkowicie zgasł i został zastąpiony chmurami posępnego nastroju, który zresztą zawisł nad każdym z nas.
                Wciąż nie mogłam uwierzyć do końca w to co się stało. Okazało się, że Henryk był zwykłym oszustem. Kiciuś powinien go wywalić, kiedy był na to czas, ale nie mogłam go obwiniać. Sama niczego się nie domyśliłam, chociaż słyszałam te stukanie oraz widziałam dziwne zachowanie mężczyzny. Jego notoryczna chęć do przynoszenia nam rzeczy z bagażnika oraz ciągłe zdenerwowanie musiało być dosyć widoczne, ale kto by się spodziewał tego, że będzie przetrzymywał ledwo żywego, zarażonego syna w bagażniku?
                Obserwowałam przez brudną szybę, jak Pablord żegna Szymona i wchodzi do autobusu. Gdy wrócił Kiciuś wyszedł ze swojej kanciapy i opierając się ciężko o dwa siedzenia spojrzał na nas.
- Słuchajcie przepraszam was. Za tą całą podróż. Zbłąkany Ocalały miały być bezpiecznym miejscem, a podczas tej podróży taki z pewnością nie był – zaczął Kiciuś.
Wiedziałam, że słowa głównie są kierowane do Klaudii, która straciła siostrę. Spojrzałam na nią ukradkiem, ale gdy zobaczyłam, że obserwuje pozostałych pasażerów to odwróciłam wzrok.
- Tak czy siak dzisiaj wieczorem dojedziemy do Torunia o ile nie spotkamy dalszych problemów. Tutaj pojawia się moja propozycja – czy ktoś z was chcę zostać i poczekać na poważny transport z Czwartego Posterunku? – pytanie było zadane poważnym głosem, nie było mowy o żaratach.
                Słyszałam jak staruszek zamemłał coś pod nosem, ale nie usłyszałam dokładnie co, więc ciężko mi było odgadnąć jego intencję.
- Podnieście ręce, jeżeli macie na to ochotę, nie trzymam was tu na siłę. Z tego co wiem Czwarty Posterunek wysyła co parę dni ludzi do Torunia i z powrotem, żeby zdali raport, więc czas waszego przybycia na miejsce nie będzie mocno opóźniony, ale na pewno o wiele bezpieczniejszy – powiedział drgając niepokojąco ręką.
Ku mojemu zdziwieniu podniosły się dwie ręce. Zarówno staruszek jak i Klaudia bali się jechać dalej. Kiciuś nie ukrywał rozczarowania i otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, ale ostatecznie przełknął ślinę i powiedział nieco zmieszany.
- Dobrze więc. Pablord was odprowadzi do środka. Przepraszam raz jeszcze i mam nadzieję, że spotkamy się wszyscy bezpiecznie w Toruniu za parę dni – stwierdził odwracając się i wracając na swoje miejsce.
                Czekaliśmy jeszcze dobrą chwilę, aż Pablord załatwi wszystkie formalności i wytłumaczy ludziom z Czwartego Posterunku, dlaczego zostawiają ludzi tutaj. Gdy wrócił poczułam smutek. Nie z powodu jego powrotu, z tego raczej się cieszyłam, ale sam fakt jak w zaledwie dwadzieścia cztery godziny załoga zmalała z ośmiu osób do trzech był nieco przerażający. Zbłąkany Ocalały w końcu ruszył. Siedziałam z tyłu obserwując w ciszy Pablorda oraz widoki za oknem.  Zastanawiał się co by się teraz ze mną działo gdybym nie wpadła na dwójkę Czerwonych Flar i po prostu podróżowała dalej na własną rękę. Czy dotarłabym chociaż do połowy drogi?
                Autobus ruszył w końcu i szybko ciasne uliczki otoczone budynkami zamieniły się w pola i lasy. Co prawda nie robiło się jeszcze zielono, ale widać już było, że zima nie wróci, a przynajmniej nie w takiej sile jak dotychczas. Jadąc i rozglądając się po martwych polach zobaczyłam coś, czego nie widziałam od dawna. Po błotnistej łące przebiegał teraz dzik. Nie widziałam żadnego zwierzęcia od tak dawna, że przez chwilę zastanawiałam się co to właściwie jest. Gdy w końcu to do mnie dotarło uśmiechnęłam się. Może to był dobry znak?
                Jechaliśmy około godzinę. Postanowiliśmy się zatrzymać na chwilę i zjeść coś. W końcu zapasów wciąż mieliśmy mnóstwo, a było nas tylko troje. Za oknami zaczął znowu kropić deszcz, więc czekając na Pablorda, który poszedł do bagażnika obserwowałam krople spływające po szybie. Kiciuś usiadł przy mnie i nie odzywając się ani słowem czekał na jedzenie. Zjedliśmy coś na szybko, nie chcieliśmy marnować czasu, zwłaszcza jeśli zapowiadało się na to, że dzisiaj dojedziemy do Torunia, a tam już wszystko powinno być w porządku.
                Gdy wrócił Pablord, otrzepał się z wody niczym pies, po czym podał każdemu z nas po puszce fasoli. Nie było to najlepsze jedzenie jakie jadałam, ale z racji iż potrzebowaliśmy sił na resztę podróży to zjadłam bez gadania. Miałam nadzieję, że w Toruniu wygląda to znacznie lepiej i zgromadzone tam zapasy będą o wiele smaczniejsze. Postój trwał w sumie około dwudziestu minut, rozmawialiśmy po cichu i chłopacy wprowadzali mnie w to, co możemy spotkać po drodze do Torunia, na ostatniej prostej do celu. Obawiałam się Gangu, o którym tyle mi opowiedziano i miałam nadzieję, że nie spotkam żadnych złych ludzi na mojej drodze.
                Wyruszyliśmy od razu po zjedzeniu, ponownie zatapiając się w ponurej ciszy. Przed naszymi oczami ukazał się rozjazd w dwie strony – lewą oraz prawą. Nie wiedziałam czy obie prowadzą do celu, ale Kiciuś z przekonaniem skręcił w prawo, więc miałam nadzieję, że podejmie dobrą decyzję. Przełamując się w końcu podeszłam do Pablorda.
 - Czemu pojechaliśmy w prawo? – zapytałam.
Chłopak odwrócił na mnie wzrok i wzdychając ciężko odpowiedział.
- Obie drogi prowadzą do Torunia, ta na lewo była szybsza, ale z tego co wiemy tam właśnie jest szansa na to, że spotkamy kogoś z Gangu – wytłumaczył mi szybko – Ta jest nieco dłuższa, ale maksymalnie jutro rano powinniśmy być na miejscu, o ile nie wpadniemy w tarapaty.
- Rozumiem – powiedziałam ruszając się niespokojnie na siedzeniu i nerwowo poprawiając pasek, do którego była przyczepiona maczeta znaleziona jakiś czas temu, jak jeszcze podróżowałam z resztą zespołu z Królowego Mostu – Właściwie chciałam też zapytać czy wszystko w porządku? Martwisz się o Mpd?
Kolejna chwila martwej ciszy nawiedziła nas, aż w końcu Pablord przemówił swoim niskim głosem.
- Martwię się cholera… On jeszcze nigdy nie był w takim niebezpieczeństwie, chociaż przeżyliśmy już całkiem sporo.
- Nie martw się – powiedziałam patrząc mu w oczy i uśmiechając się – Infekcja nie powinna tak szybko się rozejść po ciele. Myślę, że zdążyliśmy na czas z amputacją.
                Pablord odwzajemnił uśmiech. Polubiłam go i zaufałam mu, chociaż nie czułam do niego czegoś poważniejszego.  Był po prostu moim przyjacielem, takim jak za czasów Królowego Mostu był Bobru. Czasami się kłóciliśmy, ale ostatecznie trzymaliśmy się razem. Gdy wjechaliśmy do lasu zrobiło się jeszcze bardziej ciemno. Korony drzew, co prawda wciąż łysych przysłaniały pojedyncze promienie słońca, którym udawało się przebić przez przykrywające niebo chmury.
                Kiciuś starał się troszkę poprawić atmosferę cichym nuceniem piosenki, która jakiś czas temu była popularna. Teraz nie słuchało się już muzyki, a przynajmniej ja nie miałam takiej okazji, chociaż kiedyś nie potrafiłam sobie wyobrazić dnia bez spędzenia paru godzin w słuchawkach.  Teraz jednak priorytety były inne i wiedziałam, że nie mogę liczyć na zbyt wiele, ważne, że miałam schronienie i stały zapas amunicji oraz jedzenia. Zaczęła mnie boleć głowa, więc oparłam ją o siedzenie i starałam się przysnąć.
                Wydawałoby się, że dopiero co przymknęłam oczy, kiedy autobus szybko zahamował i po chwili wylądowałam na podłodze, uderzając ciężko kolanami o twardą posadzkę. Pablord, który z kolei przeleciał dwa siedzenia do przodu zaklął pod nosem i spojrzał na drogę. Kiciuś zaklął o wiele głośniej wyrażając swoje niezadowolenie.
- Nosz kurwa. Apokalipsa zombie zniszczyła świat, ale barany dalej wychodzą na jezdnie, wtedy kiedy nie trzeba!
Z początku nie wiedzieliśmy o co mu chodzi, więc wstając ciężko podeszliśmy do przodu i wyjrzeliśmy przez przednią szybę. Zobaczyliśmy, w strugach deszczu, mężczyznę, który stał przed autobusem i machał rękoma, jakby nie zauważył, że już się zatrzymaliśmy. Kiciuś przeklinając go i sięgając po strzelbę, zwolnił blokadę drzwi. Zimne powietrze uderzyło do środka wywiewając stamtąd ciszę i specyficzny zapach.  Po chwili na pokład wszedł mężczyzna. Był na oko przed trzydziestką. Miał kozią bródkę, haczykowaty nos, oraz zamglone spojrzenie, które sprawiało, że wydawał się być myślami daleko stąd. Jego włosy sięgały mu do ramion, ale były spięte w prosty kuc. Miał na sobie płaszczyk przeciwdeszczowy, mały plecak, który wydawał się być wypchany po brzegi oraz normalne jeansowe spodnie. Pod ręką miał długi kij baseballowy oraz pistolet.
- Przepraszam, że tak wybiegłem, ale potrzebuje transportu, a słyszałem już co nie co o tym autobusie – powiedział. Jego głos brzmiał jakby miał chrypkę, ale poza tym nie wyróżniał się brzmieniem z tłumu.
- Mogłem cię przejechać idioto! – zaczął jak zwykle stanowczo Ernest – Nie widzisz, że pada? Wiesz jak ciężko jest zahamować?
- Przepraszam raz jeszcze, nie każ mi tego powtarzać. Chcę się zabrać do Torunia, czy jest taka możliwość?  - zapytał ruszając nerwowo kijem po posadzce.
- Najpierw odłóż broń i się przedstaw – zaproponował Kiciuś, głosem zimniejszym od wiatru, który nawiedzał nas jeszcze parę tygodni temu.
- Jestem Dymitr. Tak ruskie imię, ale jestem Polakiem. Pochodzę z Warszawy i próbuje się dostać do Ostoi od jakiegoś miesiąca. Pogoda jednak jest zjebana, jak nie deszcz to śnieg, więc jak już was spotkałem pomyślałem, że mógłbym się z wami zabrać! – powiedział praktycznie na jednym wdechu odkładając bronie na pierwsze siedzenie. Oddychał ciężko jakby biegł, więc zapytałam go z ciekawości.
- Uciekasz przed kimś?
- Jest apokalipsa dziewczyno! Wpadłem na grupkę tych sztywnych gówien i ledwo uciekłem. Są na drodze kawałek przed nami, prawdopodobnie będziemy musieli je załatwić, bo innego wyjścia nie widzę, chyba, że pojedziemy inną drogą – powiedział robiąc krok na przód.
- Ej, ej, ej! – zawołał Kiciuś przystawiając mu lufę do klatki piersiowej – Nie tak szybko kolego, jeszcze nie powiedziałem czy możesz wejść!
- No stary chyba nie zostawisz człowieka w potrzebie… - powiedział lekko przerażony tym faktem – Mam dobry towar mogę się podzielić.
                Kiciuś spojrzał na niego z szeroko otwartymi oczami.
- Chyba nie chcesz wchodzić z dragami do mojego autobusu?! – zapytał ze złością.
- Ej no stary, nie biorę tego od jakiegoś czasu. Po prostu podróżowałem z takim dilerem i on mi oddał jak go ugryzły zombie. Nie chcesz to nie – powiedział przywołując na twarzy uśmiech, który sprawił, że wyglądem przypominał jakiegoś demona.
- Dobra pakuj się bo przeciąg robisz – powiedział Kiciuś opuszczając strzelbę – Ale jeden numer i wracasz do repertuaru podróży pieszej! A broń dostaniesz po dojechaniu na miejsce, chociaż tam nie będzie ci potrzebna – dokończył siadając na jednym z tylnych siedzeń, niedaleko mnie i Pablorda. Drzwi zamknęły się i ruszyliśmy.
                Cisza zniknęła wraz z pojawieniem się Dymitra. Był to wesoły człowiek z luźnym podejściem do życia. Myślałam, że tacy już dawno zostali wybici lub dołączyli do armii żywych trupów, która pustoszyła świat.
- Królowy Most mówisz? Nie słyszałem o tym miejscu, ale skoro mówisz, że jest jeszcze dalej od Torunia niż Warszawa to szacun. Podróż tutaj była koszmarem – zwierzył się mężczyzna rozmasowując nadgarstki.
- Dużo osób podróżowało z tobą? – zapytałam.
- W sumie nikt na stałe. Uciekłem sam i trzymałem się sam, ale to ktoś powędrował ze mną kawałek drogi, to ktoś inny wędrował ze mną, aż do śmierci. Ogólnie nie miałem szczęścia do towarzyszy, albo to oni nie mieli go do mnie – powiedział uśmiechając się.
- Mam nadzieję, że na nas nie sprowadzisz żadnego… Mamy go już pod dostatkiem – skontrowałam. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę. Pablord włączał się co jakiś czas do rozmowy dodając swoje pięć groszy.  Nie chcieliśmy mówić nieznajomemu zbyt dużo, bo wciąż nie wiedzieliśmy jakim człowiekiem tak naprawdę jest.
                Po chwili dotarliśmy do miejsca, o którym mówił Dymitr. Na środku drogi stał rozbity wóz, do którego legło parę trupów. Tarasowały one skutecznie ciasną, leśną drogę, więc nie mieliśmy specjalnego wyboru. Wychodząc powoli na zewnątrz wzięliśmy nasze bronie i ruszyliśmy do ataku. Deszcz przestał padać, ale wciąż było mokro i wszędzie było pełno kałuż i błota. Wyciągnęłam ze świstem maczetę i z zapałem ruszyłam na trupy. Pierwszy z nich upadł po ciosie maczety, który dostał się do mózgu. Drugi, zastrzelony przez Kiciusia upadł za moje plecy. Pablord zabił kolejne dwa strzałami ze swojej broni po czym ruszył na trzeciego wymierzając prosto w jego głowę. Dymitr dołączył do walki. Kiciuś nie pozwalał mu brać broni palnej, bo wciąż nie do końca mu ufał, więc rusek wywijał jedynie swoim kijem. Szło mu to jednak dosyć sprawnie. Opracował taktykę, która polegała na powaleniu przeciwnika, a następnie zadaniu mu kilku celnych ciosów w czaszkę.  Zombie nie były, aż takim problemem, kiedy były w nielicznej ilości, dlatego szybko uporaliśmy się z problemem i ruszyliśmy dalej.
                Po paru godzinach jazdy Kiciuś postanowił się zatrzymać. Zbliżaliśmy się już do autostrady, a to jeszcze odcinek około dwudziestu-trzydziestu kilometrów od Torunia. Było jednak już ciemno i nie chcieliśmy ryzykować. Kiciuś pomimo sceptycznego nastawienia do nowego pasażera polubił go.  Siedzieliśmy teraz na tylnych siedzeniach autobusu, który został zaparkowany na uboczu, żeby nie przykuwał spojrzenia. Słuchaliśmy jeszcze historii Dymitra umilając sobie czas przed pójściem spać.
- Pierdolisz – skwitował to dosadnie Kiciuś.
- Mówię serio! Rzuciłem tym kijem i zabiłem typka, który próbował zaatakować mnie i mojego kumpla! – wykrzykiwał Dymitr.
- Nie da się tak rzucić – powtórzył Kiciuś pociągając z butelki wino, które piliśmy już jakiś czas temu.
- Pewnie, że się da! Na pewno, któreś z was już miało takie sytuacje! – powiedział Dymitr patrząc na mnie i Pablorda.
- W sumie ja kiedyś, jeszcze za czasów Królowego Mostu strzeliłam kolesiowi w szyję. Strzał był o tyle finezyjny, że nie przymierzałam spokojnie, po prostu przeładowałam, strzeliłam i zabiłam – opowiedziałam.
- Ha! – krzyknął radośnie Dymitr słysząc moją opowieść.
- To zupełnie dwie inne sytuacje. Strzał, a rzut kijem. Nie da się tak rzucić, żeby zabić, a już na pewno nie z odległości o jakiej mówisz – upierał się Ernest.
- Jestem mistrzem rzucania kijem! – zapewniał Dymitr biorąc kolejnego łyka.
                Wybuchliśmy z Pablordem śmiechem wyobrażając sobie jak rusek zamachuje się i powala jednym rzutem Kiciusia.
- Oj nie dam rady słuchać tych głupot, idę spać, wam też to polecam, jutro ciężki dzień – powiedział Kiciuś przechodząc dwa siedzenia dalej i opierając się wygodnie.
Ja, Dymitr i Paweł porozmawialiśmy jeszcze chwilę po czym też udaliśmy się do spania. Przy pierwszych promieniach słońca wyruszyliśmy. Jechaliśmy przez autostradę bez większych problemów i po zaledwie godzinie jazdy wjechaliśmy na tereny Torunia. Wszyscy byli w lepszych nastrojach niż wczoraj, nie wiadomo czy przez to, że od wypadku Mpd minęło trochę czasu, czy dzięki obecności Dymitra. Kiciuś i Pablord wiedzieli gdzie jechać, więc gdy tylko wjechaliśmy na przedmieścia Kiciuś czuł się coraz pewniej jadąc w znanym przez siebie kierunku. Gdy zobaczyłam z oddali skąpane w słońcu tereny starego miasta, czyli Toruńskiej Ostoi Ocalałych w moim sercu pojawiła się radość.
                Całe miasto było w całkiem niezłym stanie, wyglądało podobnie do Sierpca, gdzie znajdował się Czwarty Posterunek. Nie widać tu było za dużo zombie, żywych czy martwych, więc bez problemu dostaliśmy się na wschodnią część Starego Miasta, gdzie według Kiciusia był najdogodniejszy wjazd. Gdy tylko autobus został zauważony z daleka bramy od razu się otworzyły. Ciekawiło mnie po czym poznawali, że w środku jest Kiciuś, bo przecież nawet ktoś z Gangu mógłby przejąć ten pojazd i wjechać tu. Może byli pewni swoich ludzi i zabezpieczeń? Albo dostali w jakiś sposób informacje z Czwartego Posterunku. Tego nie wiedziałam i szczerze nie interesowało mnie to teraz.
                Ważne było tylko to, że dotarłam do celu podróży, gdzie miałam szansę spotkać się z kolejnymi ludźmi z Królowego Mostu. Nie mogłam się tego doczekać. Wjechaliśmy do środka przez bramę oraz otaczającą ją barykadę, na której siedzieli zamaskowani ludzie z broniami. Przed nami rozciągała się długa uliczka, znikająca mi z oczu gdzieś przy dużej katedrze, którą było widać już z całkiem daleka. Byłam zszokowana tym, że ludzie chodzili tu swobodnie po ulicach jakby nic się nie stało. Było ich mnóstwo, co zgadzało się z tym co mówił Kiciuś i Pablord.
                Wysiedliśmy z autobusu we czwórkę, parkując go w jednym z garaży przy wjeździe. Właściwie budynek, w którym zaparkowaliśmy, kiedyś musiał być kawiarnią, ale teraz został ewidentnie przemieniony na prowizoryczny garaż. Wróciliśmy na ulicę, gdzie czekało na nas dwóch mężczyzn. Obaj byli wzrostu Kiciusia, więc całkiem wysocy. Jeden z nich był z pewnością osobą z barykady, bo nosił charakterystyczną kamizelkę oraz bandankę. Drugi jednak był ubrany zupełnie inaczej. Prezentował się tajemniczo – nosił koszulę i kamizelkę, tylko jego była zupełnie inna, wykonana ze skóry i nosząca klimatyczne ślady użytkowania – na prawym boku była obdarta, a cały krój nie przypominał tej zwykłej noszonej przez Pablorda, czy mężczyznę obok.
                Dodatkowo chłopak, bo nie był dużo starszy ode mnie, sprawiał wrażenie niesamowicie pewnego siebie i silnego. Emanowała od niego taka aura. Miał średniej długości czarne włosy, niebieskie oczy oraz śladowy zarost porastający jego twarz. Miał odrobinę ciemniejszą karnację skóry, w tym skojarzył mi się z Alexem. Spodnie miał spięte pasem z potężną, metalową klamrą, a na nogach miał buty, które przypominały mi coś na podobieństwo glanów, chociaż nimi nie były. Poza tym był dobrze zbudowany i przywitał nas tajemniczym uśmiechem. Nie wiedziałam co mam zrobić, więc czekałam, patrząc jak mężczyzna podchodzi do Pablorda i Kiciusia i wita się z nimi serdecznie. Wyszeptał im coś do ucha po czym roześmiał się serdecznie.
- A kogo to moje oczy widzą? Kim jesteście? – zapytał podając dłoń Dymitrowi, a następnie muskając ustami moją.
- Jestem Dymitr i w sumie wszedłem na pokład autobusu wczoraj. Ale Toruń był moim celem od jakiegoś czasu – powiedział rusek uśmiechając się od ucha do ucha.
- A ja jestem Miczi. Przybyłam tu z Królowego Mostu i szukam moich przyjaciół oraz miejsca, gdzie będę mogła przetrwać – powiedziałam, spoglądając nieco speszonym wzrokiem na nieznajomego.

- Trafiłaś w dobre miejsce Miczi. Witam cię w Toruńskiej Ostoi Ocalałych. Nie wiem czy już o mnie słyszałaś, ale sprawię, że na pewno usłyszysz – powiedział uśmiechając się tajemniczo pod nosem – Tak w ogóle, nazywam się Krzysztof, ale miejscowi mówią na mnie Dziara. Ale za dużo o mnie, pewnie jesteście zmęczeni, chodźcie za mną – powiedział ruszając w głąb Toruńskiej Ostoi Ocalałych.

poniedziałek, 22 września 2014

Rozdział 23: Względne bezpieczeństwo

Rozdział 23, kolejny z perspektywy Natalii. Zobaczycie w nim drogę z Czwartego Posterunku do Torunia i związane z nią komplikacje. Poznacie też postać, która z pewnością trafi na listę waszych najbardziej znienawidzonych postaci. Zapraszam do czytania!

--------------------------------------------

Rozdział 23 (Natalia): Względne bezpieczeństwo


                Gdy wyruszyliśmy, słońce dopiero wspinało się po nieboskłonie. Szybko opuściliśmy Czwarty Posterunek i ruszyliśmy na północny zachód.  Wszyscy wypoczęci i zregenerowani, byliśmy pełni sił do ostatniego odcinka podróży. Nie wiedziałam co sądzić o ludziach z Czwartego Posterunku, pomimo, że przyjęli nas dobrze, to zdawało mi się, że traktują nas odrobinę jak więźniów.  Jeszcze prośba o przewiezienie tajemniczego mężczyzny do Ostoi, była czymś zdecydowanie dziwnym.
                Mężczyzna był skuty kajdankami z rękoma za plecami, oraz zakneblowany. Szymon prosił nas, żebyśmy nie wyjmowali mu knebla, bo informacje, które ma są ważne dla Toruńskiej Ostoi. Kusiło mnie jednak, żeby to zrobić. Tajemniczy mężczyzna obserwował mnie uważnie jednym okiem i spoglądał również na Giganta, który siedział obok  Młodej i Egzorcysty.
                Droga, która nam pozostała nie była długa. Zastanawialiśmy się, którą stroną pojechać, żeby dojechać tam bez żadnych problemów. Szymon polecił nam, żebyśmy zabrali się przejazdem nadziemnym, które prowadziło drogą prosto do Torunia. Zdradził nam również dokładne położenie obozu – znajdował się on na obszarze Toruńskiego Starego Miasta. Radził nam żebyśmy wjechali tam od wschodu i powołali się na niego przy bramach, gdy strażnicy zapytają nas co tu robimy.
                Jechaliśmy dosyć szybko, po zjedzeniu śniadania na Czwartym Posterunku nie musieliśmy się na razie martwić o jedzenie. Gigant siedział i ostrzył swój miecz. Pamiętałam przerażenie na jego twarzy jak ostrze utknęło w czterech trupach naraz pod ogrodzeniem Czwartego Posterunku i jak bardzo martwił się o to, że straci ukochaną broń. Całe szczęście ją odzyskał i dostał nawet strój policyjny, który kiedyś nosił, a stracił po wizycie w domu kanibala. Siedział teraz zadowolony i uśmiechnięty od ucha do ucha. Najstarszy, Medyk oraz Łysy nie podzielali jego radości. Byli na pewno smutni po stracie Yetiego, ale wydawało mi się, że Najstarszemu leży co innego na duszy.
                Ranna Kobieta, która przedstawiła nam się jako Ika, siedziała teraz i czytała książkę, którą pożyczyła od jednego z ludzi na Czwartym Posterunku. Odpoczywała. Ja spoglądałam na otaczającą nas drogę. Co mnie dziwiło, na odcinku, na którym jechaliśmy, było teraz sporo zombie. Co prawda nie blokowały drogi, ale gdy nas zauważały to od razu kierowały wzrok w naszą stronę.  Odsłoniliśmy już plandekę, ponieważ było znacznie cieplej i nie musieliśmy już chować się za nią, żeby nie czuć kąsającego, zimnego wiatru.
                Gdy siedziałam na tyłach i obserwowałam tyły naszego pojazdu podeszła do mnie Młoda. Usiadła przy mnie i dołączyła się do obserwacji.
- Wszystko w porządku? – zapytałam.
- Tak. Po prostu czuję się dziwnie, jedziemy do tego Torunia już tak długi czas, a teraz mamy w końcu tam dotrzeć i po prostu… - zaczęła niespokojnie.
- Nie martw się będzie dobrze – pocieszyłam ją, głaszcząc po długich czarnych włosach – Gigancie prawda, że damy radę? – zapytałam, aby jeszcze bardziej upewnić dziewczynkę w tym, że nic nam nie grozi.
- No pewnie! Jesteś z nami mała, ochronimy cię jeśli będzie trzeba – powiedział wesoło Karol, odkładając miecz na bok.
- Ja też jestem tu, żeby ci pomagać – dołączył się do rozmowy Najstarszy.
                Wtedy zobaczyliśmy, że nasz więzień zaczyna się miotać i próbuje wstać. Gigant odruchowo sięgnął po miecz, a ja przytrzymałam Młodą, która przerażona wtuliła się w moje plecy.
- Uspokój się kowboju, bo będę musiał cię uspokoić siłą – krzyknął z przodu wozu Łysy.
Mężczyzna jednak nie dawał za wygraną. Próbował zdjąć knebel barkiem, ale Gigant przytrzymał go i posadził z powrotem na krzesło.  Nasz więzień tupnął ze złością i zaczął coś krzyczeć przez knebel.
- Może pozwolimy mu mówić? – zaproponował Egzorcysta.
- Wątpię, żeby to było bezpieczne – powiedział Najstarszy.
- Możecie się w końcu zamknąć? Droga jest cholernie ciężka. Zostawcie więźnia tak jak jest, szef Czwartego Posterunku tak chciał więc uszanujcie to – krzyknął Łysy.
Wszyscy ucichli. Nie podobała mi się coraz bardziej napięta sytuacja. Niestety nie wiedziałam co zrobić, żeby ją rozluźnić. Spojrzałam na więźnia, a on wciąż patrzył na mnie. Na jego twarzy pojawił się grymas. Czy był na mnie zły? A może po prostu chciał się uwolnić, tego nie mogłam być pewna.
                Wszyscy ucichli i więzień również się uspokoił. Jechaliśmy w spokoju przez pół godziny, gdy przed naszymi oczami pojawiła się większa grupa trupów. Nie mieliśmy innego wyjścia, musieliśmy się zatrzymać, jeżeli nie chcieliśmy narazić wozu na kolejną awarię. Wysiedliśmy niecałe dziesięć metrów od pierwszego trupa. Było ich na drodze około piętnastu, więc nie spodziewałam się większych problemów.  Kręciły się w okolicach wraku kampera stojącego przy drodze. Gdy nas zobaczyły od razu zaczęły pełzać w naszą stronę.
                Nie chcąc ryzykować stanęłam przy Łysym, który pociągnął na start walki serią z karabinu, zabijając dwa zombie.  Sama przeładowałam pistolet i wycelowałam w jednego z zombie. Dopiero za trzecim razem trafiłam w głowę, ale w końcu padł, w bezpiecznej odległości od nas. Gigant oraz Najstarszy ruszyli do przodu, tnąc mieczem i toporkiem w każdego trupa, który się do nich zbliżył.  Egzorcysta trzymał się blisko nas i starał się podcinać trupy i  wystawiać je mi, do czystego strzału.
                Po chwili zostały ostatnie dwa trupy, które były przy Gigancie i Najstarszym. Jeden z nich rzucił się na Najstarszego i powalił go na ziemię. Gdyby nie szybka interwencja Giganta to prawdopodobnie Najstarszy zostałby ugryziony. Udało mu się jednak w miarę szybko strącić trupa i przeciąć mu głowę na pół. Drugiego dobił wywracając go i uderzając nim o beton, aż zgniła czaszka rozprysła się z jej zawartością na zewnątrz.
                Uradowani z sukcesu nie przeszukiwaliśmy nawet wnętrza vana. Po prostu odjechaliśmy dalej. Wróciłam na swoje miejsce na pace i czekałam cierpliwie, aż ruszymy. W końcu pojazd wystartował i po chwili byliśmy już znowu w drodze. Zaczęło się robić zimno, gdyż słońce powoli chowało się na horyzoncie. Nie mogłam się doczekać dłuższych i cieplejszych dni. Zakryliśmy plandeką tyły pojazdu i usiedliśmy. Podróż pomimo naszego wypoczęcia była bardzo męcząca. Wszyscy nie wiedzieli co ze sobą zrobić w jakże denerwującym oczekiwaniu na dotarcie do celu.
                Usiadłam w końcu przy Gigancie i zaczęłam dialog.
- Co myślisz o tym wszystkim? – zapytałam.
- O czym wszystkim? O Toruniu? Sam już nie wiem… Staram się być dobrej myśli – powiedział drapiąc się po brodzie.
- Wydaję mi się, że tam będziemy mogli zacząć od nowa, ale jest tyle niewiadomych… - wyżaliłam się patrząc na towarzysza.
- Na przykład? ­– zapytał.
- Ludzie, którzy tam będą. Czy nam pomogą czy zrobią z nami to co z tym mężczyzną?  Czy jest tam ktoś z Królowego Mostu? – zaczęłam wyliczanie długiej listy kwestii, które pozostawały dla mnie zagadką i odwiedzały mnie w myślach już parokrotnie.
- Daj spokój, jakby chcieli mogliby nas zabić już wiele razy. O ile ci z Posterunku rzeczywiście byli z Torunia, to jestem pewien, że zostaniemy tam mile przyjęci – zapewnił mnie Gigant – Zauważyłaś jak zareagowali jak usłyszeli, że jesteśmy z Królowego Mostu? Coś musi być na rzeczy. Nie zdziwiłbym się, naprawdę, jeżeli byśmy spotkali tam kogoś z naszych – powiedział uśmiechając się szeroko.
                Jego słowa jak zwykle mnie odrobinę podniosły na duchu i siedziałam już cicho. Po prostu czekałam. Więzień, siedzący naprzeciwko nas, ciągle się rzucał, ale ostatecznie spotykał się tylko z przekleństwem rzucany przez Łysego i uspokajał się.  Gdy dojechaliśmy jednak nad przejście nadziemne to zupełnie oszalał. Zaczął się rzucać i tupać, oraz starał się krzyczeć i zdzierać knebel. Nie wiedziałam o co mu chodziło, ale teraz nawet ja czułam niepokój.
- Ten pojeb jest szalony – skwitował Łysy zatrzymując pojazd – Zróbmy sobie tutaj małą przerwę, chyba trzeba będzie jednak z nim porozmawiać.
- Mogę pójść i spojrzeć na ulicę pod nami? – zapytała Młoda.
- Sama na pewno nie – odpowiedziałam szybko.
- Ja mogę się z nią przejść – włączył się Najstarszy.
- W takim razie się zgadzam. Tylko uważajcie, nie wiadomo czy nie ma tu zombie – powiedziałam obserwując jak dziewczynka i chłopak zeskakują z paki.
                Cały most był w całkiem niezłym stanie, chociaż leżało tutaj parę ciał zombie oraz trzy czy cztery ciała ludzi, którzy już nie żyli.  Nie ruszały się jednak, więc musiały być martwe. Nie widziałam jeszcze nigdy śpiącego zombie. Po opuszczeniu wozu przez Młodą i Najstarszego spojrzeliśmy wszyscy na więźnia. Widać, że obietnica zdjęcia knebla zadziałała, bo uspokoił się, chociaż dalej stukał nerwowo nogą. Gigant podszedł do niego z Łysym i wspólnie przykucnęli przed jego twarzą. Egzorcysta, Ika i Medyk obserwowali sytuację w ciszy.
- Jeden głupi ruch i pożałujesz, że czegokolwiek spróbowałeś, rozumiesz? – zapytał Łysy.
Więzień pokiwał głową.
                Gigant podszedł i zerwał knebel z jego ust po czym odsunął się ostrożnie, jakby uwolnił jego ręce, a nie usta. Mężczyzna odcharknął i splunął gęsto na zewnątrz.
- W końcu poszliście po rozum do głowy – przemówił, wciąż zachrypniętym od nieużywania głosem.
- Co masz na myśli? – zapytałam ze zdziwieniem, patrząc jak pozostali obserwują postać.
- Jestem Łowca. Tak mnie nazywają. Tak mnie nazywał Bobru i cały jego zespół, który jest w okolicy. Oni także jadą do Torunia i was szukają! A teraz dajcie mi się wysikać bo przysięgam, że ten wóz zostanie podtopiony przez mój przepełniony pęcherz! – krzyknął Łowca na jednym wydechu po czym wstał.
                Nie wiedziałam co powiedzieć. Gigant też opuścił wymierzony w Łowcę miecz i otworzył szeroko usta ze zdziwienia. Bobru tu jest? Ten człowiek z nim podróżował? O co w tym wszystkim chodziło? Czy to był żart, którym mężczyzna próbował uśpić naszą czujność? Informacje, które właśnie pozyskałam były tak szokujące, że przez chwilę nie wiedziałam czy się roześmiać czy to przemilczeć. W końcu zdecydowałam się na to drugie. Wtedy odezwał się Gigant.
- Kto jeszcze z tobą był? – zapytał.
- Nie odpowiem na nic, jeżeli się nie wysikam – stwierdził Łowca.
- Czy te wiadomości są ważne? – zapytał Łysy, najwyraźniej zbity nieco z tropu.
- Bardzo ważne – odpowiedziałam – Niech ktoś z nim pójdzie. Muszę jak najszybciej usłyszeć więcej.
- Ja to zrobię – zgłosił się Łysy – No dalej kolego, wybacz mi za te krzyki i choć w krzaki. Rozepnę twoje kajdanki na chwilę, ale jeżeli będziesz agresywny to zapłacisz za to życiem. Jeden gwałtowny ruch… - ostrzegł Łysy, podchodząc i rozpinając kajdanki z rąk Łowcy. Łowca wyciągnął się i rozmasował obolałe nadgarstki po czym spojrzał na mnie.
- Bobru miał co do ciebie rację – powiedział z uśmiechem opuszczając wóz razem z Łysym. Wyjrzałam na zewnątrz i zobaczyłam, że Najstarszy trzyma za rękę Młodą i pokazuje jej coś z uśmiechem na dole.  Gdy tylko Łowca i Łysy zniknęli w krzakach nie wytrzymałam.
- Dlaczego ludzie z Czwartego Posterunku nie chcieli nam o tym powiedzieć?
- Myślę, że wiedzieli, iż dowiesz się o ostatniej lokacji, gdzie widziano twojego przyjaciela i tam od razu pojedziesz – zgadywał Medyk – I mam nadzieję, że tego nie zrobisz…
- Spokojnie, jeżeli to co on mówi jest prawdą to Bobru jest w drodze do Torunia – powiedziałam uśmiechając się na samą myśl o tym fakcie.
- Myślicie, że kłamie? – zapytała Ika.
- Wątpię. W jego obecności nie mówiliśmy ani razu o Bobrze. Zaraz jak powie kogo jeszcze miał w grupie, prawdopodobnie potwierdzi to, że nie kłamię. W sumie teraz jak zdjęliśmy mu knebel to zacząłem go postrzegać jako innego człowieka – powiedział Gigant podpierając się o miecz.
- Jakiego dokładnie? – zapytał Egzorcysta.
- Lepszego. Nie skoczył na nas od razu z wyzwiskami chociaż poniżaliśmy go przez całą drogę. Nie skupił się na niczym innym niż informacje, które są dla nas ważne – powiedział Gigant.
                Miał rację. Łowca miał to coś co sprawiło, że był interesującym człowiekiem. Wydawało mi się nawet, że mówił prawdę, ale mimo wszystko nie ufałam mu w pełni. Musiał zrobić coś przez co ludzie z Torunia go pojmali, więc nie ufałam mu do końca.
                Nagle usłyszałam krzyk Młodej. Serce prawie mi stanęło ze strachu. Wybiegłam jak poparzona z wozu razem z resztą, aby zobaczyć straszną scenę. Młoda trzymał jakiś mężczyzna w długim płaszczu i z bandaną zasłaniającą większość twarzy. Przez chwilę myślałam, że to ktoś z Torunia, ale nie widziałam nigdzie charakterystycznej naszywki ze skrótem „T.O.O”.  Dodatkowo mężczyzna przykładał jej pistolet do głowy i spoglądał na nas oczami, w których z daleka było widać dziwny błysk. Oprócz niego na moście stało dwóch innych, którzy trzymali Najstarszego. Po chwili zauważyłam jeszcze jednego, który prowadził zombie na smyczy, jakby był jego zwierzątkiem.
- Świetnie trafiliśmy. Dobrze wyposażone auto przyda się naszej społeczności – powiedział ten, który trzymał Młodą. Właściwie wszyscy wyglądali tak samo, ale ten gestykulował jedną ręką, więc po tym poznałam, że to właśnie z pod jego bandany wydobywa się głos.
                Staliśmy jak wryci. Skąd ci ludzie się tutaj wzięli?
- Zostaw dziewczynkę i naszego człowieka. Podróżujemy do Torunia. Szukamy tam schronienia i nie chcemy walki – krzyknął Gigant, lekko zdenerwowanym głosem.
- Zostawić was? Jedziecie do Torunia? Och to takie smutne – mężczyzna wybuchł śmiechem – Nawet nie próbujcie podnosić broni bo dziewczynka od razu umrze, a chłopak chwilę po niej. Widzę, że wam na niej zależy! – już po samym głosie wydawał się być szalonym człowiekiem.
- Jak się nazywasz? – zapytałam drżącym głosem.
- O kolejna odważna! Ta mała to twoja siostra? Ładna jest, mogłaby być maskotką Gangu! – powiedział śmiejąc się obleśnie.
- Spytałam cię o coś! – powiedziałam czując, że puszczają mi nerwy.
- Spokojnie dziewczynko. Jestem Jan i przewodzę grupie zwanej w okolicy Gangiem. Jeżeli nie oddacie nam wozu zabieramy tą dziewczynkę – powiedział z pewnością w głosie.
- Niczego wam nie oddamy. Nie docenianie nas! Zginiecie wszyscy jeżeli za chwilę nie odejdziecie stąd jak najdalej od nas! – krzyknęłam. Wiedziałam, że na tyłach jest Łowca oraz Łysy i o ile Łowca nie był jednym z nich to mieliśmy dużą przewagę.
- Spróbuj podnieść broń o milimetr, a mózg dziewczynki będzie się ciągnął stąd do Torunia – powiedział szarpiąc Młodą, która ze łzami w oczach zapłakała głośno.
                My nie podnosiliśmy broni, ale miałam nadzieję, że zaraz pojawią się strzały Łysego. Niestety nie słyszałam nic. Czas mijał, a na moście zapadła nieprzyjemna cisza. Nagle przerwał ją krzyk. Jeden z mężczyzn trzymających Nieznajomego został ugryziony w rękę po czym potraktowany „z byka”. Najstarszy podniósł się i zaczął szarżować na drugiego, ale nagle został sprowadzony do poziomu przez drugiego oprawcę. Gdy leżał kopnęli go jeszcze parę razy. Jan w tym czasie ciągle pokazywał, że w mgnieniu oka może zabić Młodą, więc nikt z nas nie odważył się zacząć strzelać.
- Widzę, że ktoś tutaj jest zbyt odważny. Co chcesz się popisać przed dziewczyną chłopcze? Ruchałbyś ją co? Widzę to w twoich oczach – Jan zarechotał patrząc na leżącego Najstarszego – Zaraz dam ci okazję do popisania się. Wypuść na niego sztywniaka! – rozkazał mężczyźnie trzymającego zombie i sam wycofał się odrobinę do tyłu, do lewego zejścia z mostu na dół.
                Zombie puszczony od razu rzucił się na leżącego Nieznajomego i spróbował go od razu zabić. Na szczęście Najstarszy zareagował i wymierzył zombiakowi kopniaka obunóż, który na chwile wytrącił go z równowagi. Zobaczyłam jednak, że nim zdążył wstać i zamachnąć się pięścią, zombie ponowił atak i po chwili obserwowałam jak Najstarszy upada razem z zombie i odpycha go od swojego brzucha. Chciałam, naprawdę chciałam zacząć strzelać lub jakkolwiek inaczej mu pomóc, ale nie mogłam. Ten człowiek trzymał Młodą. Była dla mnie teraz jak siostra i nie mogłam skazać ją na śmierć.
                Obserwowaliśmy więc bezsilnie jak zombie zatapia zęby w okolicach brzucha Najstarszego i cichej złości spoglądaliśmy na Jana, któremu najwyraźniej się to podobało. Najstarszy jednak nie stracił ducha walki. Podniósł się i zaczął atakować trupa pięściami, szybko i ze złością, co doprowadziło do tego, że trup wywrócił się i zbierał kolejne uderzenia. Wtedy usłyszałam strzały, byłam pewna, że to Łysy, ale był to Jan.
- Wasz kolega niszczy mojego pupila – powiedział strzelając do niego trzeci raz z rzędu – Nie podoba mi się to.
                Najstarszy upadł powoli umierając. Złość gotowała się we mnie razem z nienawiścią. Marzyłam tylko o śmierci tych ludzi, ale nic nie było takie proste. Słyszałam jak Medyk z tyłu puszcza wiązankę przekleństw, ale dalej nie podnosi broni.
- Chyba zabiłem wam przyjaciela… Smutno wam? Teraz widzicie, że ze mną się nie zadziera! – wykrzyknął jakby z dumą.
- Ty pierdolony psychopato! – krzyknęłam celując w jego stronę.
- Uhuhu! Ktoś tu się zdenerwował. Masz okres czy jak? Opuść broń, albo dziewczynka zginie – powiedział Jan patrząc na mnie bezczelnie.
Opuściłam broń, dalej nie przerywając kontaktu wzrokowego.
- Powtórzę jeszcze raz tępa dziewczyno, albo dajesz nam wóz i daję wam odejść, albo zabijam dziewczynę, a potem was. Właściwie dziewczyna mi się podoba więc zostanie ze mną bez względu na twoją decyzję – powiedział Jan.
                Wtedy padły strzały. To był Łysy. Wybiegł z lasu kawałek za mostem i wycelował zabijając  jednego z oprawców Najstarszego. Następnie wycelował w Jana, ale dostał w rękę, a następnie w bark. Zatoczył się do tyłu i upadł na trawę. To była nasza szansa. Wymierzyłam w Jana i oddałam strzał. Nie trafiłam jednak, celowałam za wysoko bo bałam się trafić Młodą. Medyk i Egzorcysta strzelali w stronę mężczyzny trzymającego zombie oraz drugiego oprawcy Najstarszego. Ten pierwszy zginął od strzału w głowę, ale drugi zaczął strzelać. Osłaniał Jana, który ciągnąc Młodą schodził pod most, na ulicę pod nami. Widziałam, że Łowca dorwał się do karabinu Łysego i mierząc zabił ostatniego na moście.
                Przerażona rzuciłam się biegiem za Janem, który zbiegł pod most i wciąż słyszałam krzyk Młodej. Wychyliłam się za barierkę, ale nie zobaczyłam go. Czy naprawdę uważał, że ukryje się przed nami pod mostem? Egzorcysta i Gigant biegli za mną, Medyk pobiegł w stronę Łysego i Łowcy, a Ika podbiegła do Najstarszego. Biegliśmy ile sił w nogach do odpowiedniej krawędzi mostu. Gdy dobiegliśmy do zejścia usłyszeliśmy dźwięk odpalanego silnika. Jan musiał mieć tutaj jakiś pojazd!
Rozejrzałam się i kazałam komukolwiek stanąć na moście, aby zobaczyć gdzie pojedzie. Wyjechał motocyklem tuż przed naszymi nosami, kierując się na południe, w stronę biegnącej kawałek stąd rzeki. Bałam się strzelać, bo mogłam trafić Młodą, lub spowodować wypadek, w którym by zginęła. Krzyknęłam z bezsilności. Wrzeszczałam jak oszalała. Gigant ze złością wbił miecz w ziemię i zaklął. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie.
                Dalej nie mogłam uwierzyć w to co się stało. Nie mieliśmy jak go gonić. Zjazd na ulicę pod nami zająłby zbyt długo i w życiu nie trafilibyśmy ponownie na jego ślad. Ze smutkiem spojrzałam na oddalającą się na południe sylwetkę i wbiegłam szybko na most, żeby zobaczyć co z Łysym i czy Najstarszy jeszcze żyje. Tyle strat przez jeden głupi postój. Nie wiedziałam, czy kogoś za to winić, w końcu każdy z nas chciał się zatrzymać z jakiegoś powodu.
                Łysy był w kiepskim stanie, ale żył. Medyk starał się przenieść go na pakę wraz z Łowcą, a ja podeszłam do Najstarszego. Po chwili pojawił się przy mnie Egzorcysta, oraz była tutaj Ika. Spojrzałam na jego twarz i zrozumiałam, że to jego ostatnie chwilę i cierpi. Spojrzałam na Egzorcystę, a ten kiwnął głową. Wyszeptał coś pod nosem i zdejmując różaniec z szyi wcisnął go w ręce umierającego. Wiedziałam, że powinien zrobić to ktoś inny, ale czułam powinność. Wyjęłam pistolet i celując w jego głowę wyszeptałam.
- Wybacz.
                Strzał było słychać w całej okolicy. Było przed chwilą cicho, a on spadł niczym grom. Ocalił tez Najstarszego przed długimi męczarniami. Było mi źle z tym co się stało i z tym co straciliśmy. Bez słowa wróciłam do wozu chcąc pocieszyć Młoda, ale zapomniałam, że to właśnie ją zabrali. Łza skapnęła mi na policzek, po czym rozbiła się o kolano. Straciłam znowu osoby, które naprawdę zdążyłam polubić. Nie miałam nawet siły pytać o kolejne rzeczy Łowcy. Po prostu wsiedliśmy i odjechaliśmy. Teraz Egzorcysta kierował autem, Medyk nie mógł tego robić bo opiekował się Łysym.
                Żołnierz spał i oddychał ciężko. Nie byliśmy pewni co dokładnie się mu stało. Resztę podróży spędziliśmy w ciszy. Gdy wjechaliśmy do Torunia wiedzieliśmy dokładnie gdzie jechać. Nikt nie miał ochoty wyglądać za plandekę i przypominać sobie o świecie zewnętrznym. Tutaj wszyscy siedzieli w smutku i ciszy przerywanej jękami bólu Łysego. Kierowaliśmy się w stronę Starego Miasta, gdzie była Toruńska Ostoja Ocalałych. Zauważyliśmy jej światła z daleka. Były mocno widoczne. Teraz nawet nie miałam w myślach tego co zamartwiało mnie od jakiegoś czasu – tego jacy będą ludzie tam. Jeżeli będą chociaż o troszkę lepsi od Jana to będę ich mogła nazwać dobrymi ludźmi.
                Podjechaliśmy od wschodu patrząc na mury. Widać było na nich ludzi noszących bandany oraz lampy stojący przy nich. Z daleka jednak widać było także opaski z nadrukiem „T.O.O”, które utwierdzały w tym, że nie są to bandyci Jana. Gdy podjechaliśmy pod bramę zauważyliśmy światła ulicy oraz budynków i zakręt w prawo. Tam prawdopodobnie była główna brama, ale woleliśmy wjechać mniej widoczną. Wyszłam z Gigantem z wozu i spojrzałam w górę. Człowiek będący tam zawołał.
- Kim jesteście i czego tu szukacie?

- Jestem Natalia, a to jest Karol. Jesteśmy z Królowego Mostu i przysłał nas tu Szymon z Czwartego Posterunku. Szukamy schronienia i zemsty… - powiedziałam po czym bramy stanęły otworem. 

środa, 17 września 2014

Rozdział 22: Pogoń za kotem

Rozdział 22, perspektywa Bobra. W tym rozdziale ta grupa przemierza ostatnią prostą przed Toruniem. Rozdział zaczyna się dokładnie w tej samej chwili co skończył się ostatni, co pokazuje połączenie wszystkich wątków i powolne ich zazębianie się. Jeżeli się wam podoba, albo macie jakieś pytania nie zapomnijcie o skomentowaniu i rozesłaniu bloga znajomym.

-----------------------------------------------------

Rozdział 22 (Bobru): Pogoń za kotem

               
                - A więc mówisz, że to jest ten słynny Zbłąkany Ocalały? – zapytałem Magdę stojąc w krzakach i obserwując ze sporej odległości całą sytuację. Staliśmy około pięćdziesiąt metrów od ogrodzonego budynku administracyjnego w Sierpcu. Wpadliśmy na ślad autobusu, jak goniliśmy osoby, które porwały Łowcę. Czy to możliwe, że ci ludzie za tym stoją? Oznaczałoby to, że za wszystkim prawdopodobnie stoją ludzie z Torunia. Trochę przeraziła mnie ta myśl, bo oznaczałoby to, że prawdopodobnie nie mamy czego tam szukać, a Łowca dalej jest ich więźniem. Dwójka, która stała teraz przed ogrodzeniem z pewnością należała do Czerwonych Flar. Pamiętałem ich jeszcze z Zambrowa, gdzie wraz z Łapą wyruszyliśmy po zapasy i spotkaliśmy ich wychodząc z miasta. Byłem ciekaw dlaczego tak często ich spotykam. Czy to zwykły przypadek?
- Tak. Gdybym was nie spotkała to prawdopodobnie byłabym teraz na jego pokładzie – powiedziała Magda po cichu, jakby w obawie, że ludzie z pod ogrodzenia nas usłyszą.
- Myślicie, że Łowca jest w tym budynku? – zapytała Łapa.
- Wątpię. Myślę, że zawieźli go aż do Torunia. Musimy szukać śladu Czerwonych Flar, one z pewnością nas zaprowadzą do Łowcy – stwierdziłem.
                Dalej pamiętałem, że to właśnie Czerwone Flary maczały palce w całej akcji. Przewijały się już parę razy przez moją podróż do Torunia i wiedziałem, że są to dziwni ludzie. Czy są niebezpieczni nie wiedziałem, ale miałem nadzieję, że to po prostu jakaś przyjaźnie nastawiona grupa. Wszystko wskazywało na to, że są to ludzie z Torunia, więc była szansa, że doprowadzą mnie do moich przyjaciół, o ile w ogóle tutaj są. Dodatkowo ciągle w myślach miałem Natalię, która była widziana w okolicy przez Jakuba.
                Wtedy w moje oczy uderzył czerwony błysk. Chociaż nie było jeszcze ciemno, to widać go było dosyć wyraźnie. Ktoś z ogrodzenia rzucił na drugą stronę ulicy flarę. Moje przepuszczenia okazały się słuszne. Musieliśmy podążać za tym autobusem, a z pewnością znajdziemy Łowcę.
- Wracajmy do Potwora. Musimy być gotowi, żeby złapać ten autobus na wylotowej do Torunia – stwierdziłem, po czym zacząłem się razem z Magdą i Łapą cofać. Zostawiliśmy auto kawałek stąd i musieliśmy się pospieszyć, żeby zdążyć odjechać. Cała reszta była teraz przy Potworze i pilnowała go pod moją nieobecność.
                Po tym jak straciliśmy Łowcę wszyscy byli w kiepskich nastrojach. W końcu był z nami od Supraśla i od tamtej pory każdy zdążył go już polubić. Nie mówiąc już o tym, że był jednym z niewielu, którzy potrafi jeździć tym ogromnym pojazdem ciężarowym. Ja kompletnie się na tym nie znałem, Cinek nie miał ręki więc nie mógł prowadzić, Łapa i Magda nie chciały się tego podjąć, a Jakub mówił, że jest krótkowidzem, a jego okulary gdzieś się zgubiły. W ten sposób rolę kierowcy przejął Sołtys, który zawsze siadał przed kółkiem spięty i pełen obaw. W końcu był starym człowiekiem i mogło się mu coś stać, a będąc kierowcą narażał nas wszystkich.
                Dotarliśmy po niecałych trzech minutach na miejsce. Pozostałe przy Potworze osoby przywitały nas smutnymi uśmiechami. Zwołałem ich na tyły pojazdu i zacząłem małą przemowę.
- Zwiad się udał. Znaleźliśmy budynek w Sierpcu, gdzie prawdopodobnie był Łowca. Spotkaliśmy też Czerwone Flary, które widziałem kiedyś z Łapą w Zambrowie – odetchnąłem ciężko – Oznacza to, że prawdopodobnie w Toruniu nie ma dobrych ludzi. Nie wiadomo czy znajdziemy tam schronienie czy śmierć, ale musimy dojechać do celu. Łowca został tam zabrany i prawdopodobnie tam właśnie go znajdziemy.
                Większość wymieniła zdziwione spojrzenia, ale słuchali dalej w ciszy.
- Dlatego też proszę was o zachowanie ostrożności. Nie wiadomo co się stanie jak podjedziemy pod bramy obozu w Toruniu i nie wiemy czy nie zakończy to się strzelaniną. Jest ich na pewno więcej od nas, więc po prostu nie zróbcie nic głupiego – poprosiłem kończąc małą przemowę i pakując się do pojazdu. Po wejściu do środka spojrzałem ze smutkiem na snajperkę Łowcy, która wciąż była tutaj i czekała na swojego właściciela.
                Reszta zajęła swoje miejsca i ruszyliśmy. Zaparkowaliśmy przy jednej z dróg odchodzących na północny zachód. Czekaliśmy tutaj, aż przyjedzie Zbłąkany Ocalały, który powinien nas zawieźć do Łowcy. Ciężko było mi się przyzwyczaić do tego, że na miejscu kierowcy nie siedział rosły brunet. Brakowało mi przekleństw, którymi rzucał gdy Potwór wpadł w poślizg bądź w coś uderzył. Przede wszystkim jednak brakowało mi nocnych wypadów z Łowcą, które ostatnio skończyły się dla niego fatalnie.
                Miałem szczerą nadzieję, że nie minęliśmy jeszcze autobusu, a raczej on nie minął nas. Wszyscy czekali z niecierpliwością na dźwięk oznajmujący, że Zbłąkany jedzie w tą stronę. Musiał on jechać do samego centrum Torunia, a w sumie nie wiedziałem gdzie tak właściwie jest tamtejszy obóz. Czy był w samym mieście, czy może na jego obrzeżach? Miałem nadzieję, że takie wątpliwości rozwieje śledzenie autobusu. Oczywiście nie będziemy go śledzić z bliska, byłoby to zbyt ryzykowne. Potwór był ogromnym pojazdem i robił sporo hałasu, po prostu chcieliśmy się trzymać jakiś kawałek za autobusem i obserwować, którędy jechał.
                W oczekiwaniu na akcję usiadłem na jednym z łóżek i sięgnąłem po butelkę wody. Byłem spragniony, więc z przyjemnością przyjąłem zimny płyn spływający mi po gardle. Zauważyłem, że Łapa rozmawia z Jakubem, co mi się bardzo spodobało. Pomimo ciężkiego początku udało się im w końcu dogadać. Byłem właściwie ciekaw o czym rozmawiają, ale nie chciałem im przeszkodzić, więc obserwowałem to niecodzienne zjawisko z daleka.
                Około pół godziny później usłyszeliśmy dźwięk silnika. Sołtys zawołał nas na przód pojazdu i wskazał palcem drogę przed nami. Znajdowaliśmy się od niej trochę wyżej, więc doskonale widzieliśmy najbliższe paręset metrów. Patrzyliśmy w milczeniu jak autobus wyjeżdża z miasta i z dużą prędkością zmierza w stronę Torunia. To wydarzenie nas rozbudziło i gdy tylko autobus zniknął nam z oczu odpaliliśmy silnik i ruszyliśmy za nim. Dzieliło nas teraz około stu kilometrów od celu. Po tylu dniach podróży i nieprzyjemnościach w końcu miało stać się coś, co mogło być dla nas dobre.
                Podróż odbywała się w milczeniu. Jechaliśmy i co jakiś czas doganialiśmy autobus, ale po chwili dawaliśmy mu znowu odjechać, żeby przypadkiem ludzie będący w środku nas nie zauważyli. Zastanawiałem się ile tak właściwie w środku może być osób. Z daleka wydawało mi się, że widziałem przynajmniej trzy osoby w środku oraz kierowcę. Odległość była jednak tak daleka, że nie byłem pewien tej informacji, ani nie wiedziałem czy w środku siedzieli mężczyźni czy kobiety.
                Po około godzinie jazdy tempem takim, aby nie przegonić niezbyt szybko jadącego autobusu musieliśmy się zatrzymać. Ci w autobusie również stanęli i jeden z nich, dokładnie ten, którego widziałem pod ogrodzeniem oraz w Zambrowie, wyjmował coś z bagażnika. Cofnęliśmy się i również stanęliśmy. Miałem szczerą nadzieję, że nas nie usłyszą. Co prawda nie byłem pewien czy to źli czy dobrzy ludzie, ale wolałem się nie przekonywać.
                Zrobiliśmy sobie małą przerwę obiadową, żeby przeczekać postój autobusu. Usiadłem z przodu z Sołtysem, bo czułem, że muszę z nim porozmawiać.
- Blisko celu, co? – zagadałem.
- Niesamowicie blisko. Wiesz chłopcze, pomimo tego, że ci ludzie porwali Łowcę, czuję, że nie są źli – podzielił się swoimi myślami Sołtys.
- A co jeśli jednak i jedziemy wprost w pułapkę? Czasami się zastanawiam, czy nie zawrócić i zbudować gdzieś obozu, takiego jak mieliśmy w Królowym Moście – spytałem.
- Myślę, że i tak musimy stawić temu czoła. Łowca jest gdzieś tam. Musimy mu pomóc, gdyby nie on prawdopodobnie nigdy nie zajechalibyśmy tak daleko – stwierdził starzec.
                Miał rację. Gdyby nie to, że spotkaliśmy Łowcę i chciał nam pomóc to prawdopodobnie byłoby po nas już w Supraślu. Rozstrzelaliby nas tamci ludzie i nigdy nie dotarlibyśmy tak daleko. Zrobiło mi się wstyd na samą myśl, że rozważałem ominięcie Torunia.
- Masz rację Sołtysie, jak zwykle masz racje… - powiedziałem.
- Staram się po prostu ci doradzić w tych ciężkich czasach. Wiem, że to wszystko nie jest łatwe, ale razem jesteśmy silni – na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech.
- Dziękuje za wszystko – powiedziałem również się uśmiechając.  Dokończyliśmy posiłek i ruszyliśmy. Okazało się, że autobus odjechał już chwilę temu, a dróg z miejsca , z którego odjechał było parę.
                Zatrzymaliśmy się tam na chwilę i szybko stwierdziliśmy, gdzie widzimy ślady błota. Pogoda była kiepska i co chwilę padało, więc bez problemu można było zobaczyć, gdzie błoto przylepione do opon zostawiło ślady. Usiedliśmy przed mapą i szybko sprawdziliśmy trasę.
- Pojechali tą drogą – powiedziałem przejeżdżając palcem po mapie – więc na pewno będą przejeżdżać przez tą autostradę – dodałem wskazując na zaznaczoną, po wschodniej stronie Torunia, drodze.
- Czy nie byłoby szybciej, gdybyśmy pojechali tą drogą – pokazała Magda – i poczekali na nich w okolicach tego przejazdu? – spytała wskazując na przejście nad drogą, którą będzie jechał autobus.
- To nie głupi pomysł. Dojedziemy tam z pół godziny wcześniej, jeżeli wyjedziemy teraz. Więc postanowione, ruszajmy! – powiedziałem chowając mapę i siadając na siedzeniu pasażera. Silnik został odpalony z głośnym rykiem i już po chwili skręcaliśmy na lewo, żeby ruszyć wyznaczoną przed chwilą trasą. Nie przejechaliśmy nawet kilku kilometrów, gdy zobaczyliśmy na drodze paręnaście trupów i dwa rozbite samochody.
                Droga przez to była nieprzejezdna, więc nie mając innego wyjścia wyszliśmy na zewnątrz. Wtedy usłyszeliśmy strzały, dochodzące z przodu. Wszyscy uzbrojeni w bronie oraz łomy ruszyliśmy powoli do przodu. Sołtys obserwował całą sytuację z środka Potwora. Nie wiedziałem czego się spodziewać i bałem się, że są tu jacyś bandyci. Zakradliśmy się do przodu i chcąc nie chcąc zwróciliśmy uwagę pierwszych zombie na nas. Jakub już chciał ruszać do ataku, ale chciałem jeszcze wyczekać i zidentyfikować źródło strzałów. Zombie zbliżały się do nas i wtedy usłyszeliśmy krzyk. Dziewczęcy krzyk. Spojrzałem na Łapę. W jej oczach pojawiło się coś dzikiego. Ruszyła na przodu i zaczęła strzelać do zombie, zanim zdążyłem ją powstrzymać.
                Dołączyliśmy do niej, strzelając szybko i pewnie do trupów idących w naszą stronę.  Jakub ruszył pierwszy szarżując na jednego z trupów i szybkim ruchem wbijając mu nożyce w oko. Ja oraz Cinek trzymaliśmy się kawałek dalej i strzelaliśmy ze strzelb. Każdy wystrzał oznaczał kolejnego upadającego trupa. Magda pobiegła za Łapą i pomagała jej strzelając z łuku i z całkiem niezłą precyzją trafiała w głowy zombie, tym samym zabijając je.
                Droga szybko została oczyszczona i zostały tylko dwa trupy, które szły w kierunku jednego z aut. Łapa doskoczyła do nic odpychając je spojrzała na osobę siedzącą za autami. Jakub dobił trupy, które wywaliła i razem ze mną oraz resztą podszedł do Łapy. Łapa westchnęła cicho i odeszła parę kroków do tyłu. Było mi jej żal. Wiedziałem, że słysząc ostatnie słowa Jakuba i teraz pisk dziewczynki liczyła na zobaczenie swojej siostry Moniki, ale to nie była ona. Była to jakaś dziewczynka, która trzymała w rękach pistolet i miała dziwnie wykręcona kostkę.
                Miała na oko jakieś trzynaście lat, długie blond włosy, w których teraz było widać mnóstwo gałązek, błota i innych brudów oraz niebieskie oczy. Ubrana była w nic nie wyróżniające się ubranie, właściwie wyglądała jakby wracała ze szkoły czy coś w ten deseń. Jej twarz była czerwona, wygląda jakby niedawno sporo płakała. Ukucnąłem przy niej. Wycelował drżącą ręką w moją stronę z pistoletu.
- Nie podchodź do mn-mnie bo cię będę mu-musiała zabić – jej młody głosik drgał z czystego przerażenia.
- Nie chcemy cię skrzywdzić. Co ci się stało w nogę? – zapytałem patrząc na wykręconą stopę.
- Upadłam… chciałam tu odpocząć i wt-wtedy przyszły one... – zapłakała i opuściła broń.
- Jesteś tu sama? – zapytałem.
- Ta-tak – stwierdziła po czym syknęła z bólu próbując wstać.
- Nie ruszaj się! To wygląda na skręconą kostkę. Poważnie skręconą. Gdzie są twoi rodzice? – zapytałem.
                Reszta obserwowała w ciszy całą sytuację. Widziałem, że nawet na twarzach Jakuba i Cinka było widać współczucie i smutek.
- Ta-tato jest w domu. Szukałam mojej mamusi – odpowiedziała dziewczynka.
- Gdzie jest twój dom? Zabierzemy cię tam – zaproponowałem.
- Nie chcę wracać bez mamusi – zapiszczała, znowu jęcząc z bólu.
- Nie dasz rady sama. Będziemy mogli ci pomóc, tylko musimy teraz coś załatwić. Mogłabyś pojechać z nami jeśli tylko chcesz – powiedziałem siląc się na uśmiech. Nie mogłem zostawić tak po prostu, dziewczynki w takim stanie.
- Mój tata jest w Toruńskiej Ostoi Ocalałych – powiedziała z dumą dziewczynka – Ale muszę znaleźć mamusię…
- Twój ojciec jest z Torunia? To świetnie się składa, bo tam jedziemy. Jak się nazywasz? – zapytałem, ciesząc się, że będziemy mogli załatwić dwie sprawy za jednym razem.
- Ma-marta… - powiedziała cicho.
- Miło mi cię poznać. Ja jestem Bobru, a ludzie za mną to Jakub, Marcin, Magda oraz… Łapa – powiedziałem przedstawiając ich po kolei. Widać, że dziewczynka była speszona, bo tylko przejechała ich szybko wzrokiem po czym znowu zaczęła gapić się na swoją nogę.
- Chodź pomożemy ci wstać i przetransportujemy do środka naszego pojazdu – powiedziałem prosząc Cinka o pomoc. O wspólnych siłach pomogliśmy jej wstać i zaprowadziliśmy do Sołtysa, który z niepokojem czekał na zdanie relacji. Opowiedziałem mu wszystko i obserwowałem jak nastawia on dziewczynce kostkę i nakłada opatrunek. Nie należało to do najprzyjemniejszych widoków, ale musieliśmy się nią zaopiekować. Po krótkiej „operacji” położyliśmy ją w jednym z łóżek i odjechaliśmy. Teraz zdecydowanie byliśmy daleko za autobusem, więc poprosiłem Sołtysa, żeby jechał prosto do Torunia. Będziemy musieli sami znaleźć Toruńską Ostoje Ocalałych.
                W mojej głowie pojawił się plan. Jeżeli ludzie tam nie chcieliby oddać nam Łowcy, będziemy mogli  go wymienić za Martę. Wszystko zaczęło się w końcu układać. Z racji jednak, że zaczęło się robić ciemno zdecydowaliśmy się przespać. Stanęliśmy na poboczu ukryci w niedużym lesie. Zjedliśmy kolacje w całkiem niezłych nastrojach. Gdy wszyscy układali się do snu, usiadłem przy Łapie.
- Trzymasz się jakoś? – zapytałem.
- Jakoś – odpowiedziała po cichu.
- Ta dziewczynka… - zacząłem.
- Tak Bobru. Dokładnie tak. Jak zawsze masz rację. Myślałam, że to moja siostra, dlatego tak szybko tam pobiegłam – powiedziała z nieukrywaną złością. Milczałem. Wolałem to przeczekać, dać się jej wygadać.
- Dlaczego mamy takiego pecha? – zapytała w końcu po chwili milczenia.
- Myślę, że to się niedługo zmieni. Musimy tylko dotrzeć do celu – powiedziałem.
- Dotarcie do celu to będzie początek czegoś nowego, ale pamiętaj, że bez względu na to co się stanie, będę szukała mojej siostry – powiedziała Łapa.
                Złapałem ją za rękę.
- Wiem. Pomogę ci w tym, tam gdzie twoja siostra, tam prawdopodobnie ktoś jeszcze z Królowego Mostu. To może być to czego szukam – stwierdziłem.
Łapa przytuliła się do mnie i powiedziała ze smutkiem.
- Wiem kogo szukasz.
Milczałem. Cieszyłem się z tego co jest tu i teraz.  Po chwili poczułem zmęczenie i po prostu zasnąłem.
                Gdy obudziłem się rano, Łapa już nie spała, krzątała się po pojeździe i wraz z Cinkiem szykowała śniadanie. Magda siedziała przy Marcie i gadały o czymś. Jakub siedział przy Sołtysie, który sprawdzał coś na mapie. Wstałem i przywitałem się z wszystkimi. Szybko zjadłem, odświeżyłem się nieco po czym usiadłem i czekałem na nadchodzące wydarzenia. Sołtys włączył silnik i ruszył do przodu z impetem. Jeszcze dziś pod wieczór mieliśmy być na miejscu. Niesamowicie się cieszyłem z tego faktu. Czułem mieszankę przerażenia i fascynacji. Co na nas tam mogło czekać? Nie chciałem wypytywać Marty i tak wyglądała na zdrowo wystraszoną. Kiedy jednak zaczęliśmy się zbliżać do okolic Torunia to zauważyłem, że rozchmurzyła się nieco. Widocznie do końca nie wierzyła, że zabieramy ją do domu.
                Łapa siedziała i ciągle rozmawiała o czymś z Jakubem. Zaczynałem się powoli martwić jej zmianą, stawała się coraz większym wrakiem, jeżeli nie miała już nawet siły rzucać kąśliwych uwag i kłócić się z prawie wszystkimi dookoła. Żałowałem trochę, że zgubiliśmy trop autobusu, bo nie wiedzieliśmy teraz czego mamy szukać. Spodziewałem się, że na pewno to miejsce będzie miało własne źródło energii, więc jak się trochę ściemni to siłą rzeczy powinniśmy je zauważyć. Tylko czy samo miasto jest bezpiecznym miejscem? Tego nie wiedziałem.
                Zabijałem czas gadaniem z Cinkiem i wspominaniem starych czasów. Powspominaliśmy osoby, których już z nami nie było. Zastanawiałem się jakby potoczyło się moje życie, gdyby wciąż żył Goku, Eryk czy Kiciuś. Żałowałem wciąż, że w Supraślu zostaliśmy rozdzieleni i poświęcił swoje życie za życia Łapy i Nieznajomej. Czy ja bym zdolny do czegoś takiego? W sumie parę razy byłem stawiany w sytuacji, w której mogłem uciekać, a zostałem i walczyłem o swoich ludzi. W sumie teraz nie wyobrażam sobie stracenia kogokolwiek z mojego zespołu.
                Gdy zaczęło powoli się robić ciemno, wiedzieliśmy, że jesteśmy już prawie u celu. Przejechaliśmy, przez przejście nadziemne. Zatrzymaliśmy się tam na chwilę, gdyż widok był niecodzienny. Pod nami była jedna z dróg wyjazdowo-wjazdowych do miasta. Pas ulicy, który był przeznaczony dla wjeżdżających aut, był  całkowicie pusty, ale ten drugi roił się od zrujnowanych aut. Widok był niesamowicie klimatyczny i wyglądał jak wyciągnięty z serialu o zombie. To jednak było życie codzienne.
                Co prawda droga pod nami również prowadziła do Torunia, ale ta, którą jechaliśmy była znacznie wygodniejsza i szybsza. Gdy już mieliśmy wsiadać zawołał nas Jakub, który znalazł coś przy drodze kawałek dalej. Podeszliśmy i zobaczyliśmy ciało. Wydawało mi się nie wiadomo skąd znajome. Był to ciało młodego chłopaka, może odrobinę starszego ode mnie. Miał ślad ugryzienia na brzuchu oraz ślad po kulce w okolicach skroni. Dodatkowo na jego brzuchu znaleźliśmy jeszcze parę ran postrzałowych.
                Kiedy podeszła do nas Łapa, wciągnęła głośno powietrze w płuca.
- Znam go… To jeden z moich ludzi – powiedziała drżącym głosem patrząc na jego twarz. Teraz też go poznałem. To był jeden z ludzi Łapy, którzy mieszkali przy naszym obozie w Królowym Moście.
- Skąd on się tu wziął? – zapytałem.
- Nie mam pojęcia… Mój boże, może moi ludzie dotarli, aż tutaj? Ale dlaczego ma tyle ran postrzałowych? Coś musiało się tu dziać. Co on trzyma w rękach? – zapytała w końcu wskazując na zaciśniętą pięść.
Nie wiedziałem co sądzić o tej całej sytuacji. Czy to oznacza, że on był na pokładzie Zbłąkanego Ocalałego? Autobus prawdopodobnie tędy przejeżdżał, a ciało zdecydowanie było świeże.
- Właśnie to mnie najbardziej zaciekawiło – powiedział Jakub.
Łapa z trudem otworzyła zaciśniętą pięść i wyjęła coś z niej. Nie mogłem uwierzyć w to co widzę. Był to różaniec. Cały biały, zrobiony z niedużych koralików.
- Musimy jechać – powiedziałem – I tak już mu nie pomożemy, a robi się chłodniej i ciemniej. Musimy szukać Ostoi.
                Łapa nie odpowiedziała. Po prostu schowała różaniec do kieszeni i ruszyła w stronę Potwora. Kolejne zaskoczenie dla niej, ale też dla nas. Kto zabił jej człowieka? Czy był tu sam? Nie mógł, ktoś musiał dać mu ten różaniec. Nie wierzyłem, żeby ktokolwiek z grupy Łapy, był na tyle religijny, żeby samemu nosić takie rzeczy. Miałem nadzieję, że poznam odpowiedź na to pytanie w Toruniu.
                Zapakowaliśmy się do Potwora i opowiedzieliśmy Sołtysowi o znalezionym ciele. Jakub zachowywał się wyjątkowo dziwnie, został przy trupie ostatni i szeptał coś sam do siebie. Nie wiedziałem co o tym myśleć, ale stwierdziłem, że każdy ma swoje dziwactwa. Potwór ruszył.
                Wjechaliśmy na przedmieścia Torunia. Były to przedmieścia jak w każdym innym mieście. Wszystko zrujnowane, pełno rozbitych aut, a krajobraz był wypełniony domkami jednorodzinnymi oraz różnymi budynkami fabryk. Obserwowałem w ciszy widoki, upiększone przez zachodzące słońce. Przedmieścia dosyć szybko zmieniły się w właściwą część miasta. Jadą główną droga zauważyliśmy płynącą na lewo od nas rzekę Wisłę. Przypomniały mi się wszystkie wycieczki po kraju, kiedy to mijałem tą rzekę w normalnych warunkach. Ta wycieczka była zupełnie inna.
                Gdy zrobiło się już naprawdę ciemno, a my krążyliśmy wciąż po mieście i traciliśmy nadzieję, że znajdziemy dziś obóz, zauważyliśmy światła. Unosiły z południowej części miasta.  To musiało być Toruńskie Stare Miasto. Z coraz to chaotyczniejszą mieszanką uczuć pojechaliśmy w tamtą stronę. Z każdą minutą byliśmy coraz bliżej celu. Sam Toruń nie był pełen zombie, było ich raczej niedużo, co świadczyło tylko dobrze o ludziach tu mieszkających.
                Podjechaliśmy do Ostoi od wschodu i już z daleka zauważyliśmy lampy stojące na zagrodzonej przez mury i bramę drodze. Mając nadzieję, że jakoś to będzie skręciliśmy i byliśmy już niecałe sto metrów od bramy. Już stąd widziałem stojących na murach ludzi. Byli uzbrojeni i kiedy zauważyli światła naszego samochodu podnieśli się pospiesznie i wycelowali w naszą stronę. Sołtys zaczął zwalniać. To co było po drugiej stronie barykady wyglądało obiecująco. Widzieliśmy tam światła oraz długa ulicę prowadzącą do widocznej z daleka katedry. Właściwie widzieliśmy jeszcze jakiś kościół i standardowe dla starych miast budynki mieszczące się jeden obok drugiego przy sobie.
                Podjechaliśmy pod samą bramę i wysiedliśmy.  Co prawda miałem przy sobie strzelbę, ale nie zamierzałem jej opuszczać. Nie byłem pewny zamiarów ludzi z muru. Gdy cała nasza siódemka wysiadła i stanęliśmy ramię w ramię wystąpiłem przed szereg o krok. Jeden z czterech mężczyzn będących nade mną spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. Cała czwórka wyglądała tak samo, mieli bandany na twarzach, byli ubrani w identyczne kurtki i kamizelki z naszywkami „T.O.O” oraz mieli ochraniacze na kolana i łokcie. Jeden z nich zdjął bandanę. Zobaczyłem starszego ode mnie mężczyznę z krótką czarną brodą i śmiesznie małym nosem.
- Kim jesteście i czego tu szukacie!? – krzyknął nie przestając do nas mierzyć.
                Zdecydowałem się mówić prawdę. Jeżeli planowałem tu zostać nie mogłem oszukiwać.
- Jestem Bobru i przyjechałem tu z Królowego Mostu. Ja i moi ludzie szukamy przyjaciół i schronienia. Podejrzewamy, że jest tu nasz człowiek – krzyknąłem. Udało mi się zabrzmieć groźnie i zarazem spokojnie. Brzmiałem jak pewny siebie człowiek, chociaż nie do końca się tak czułem.
                Gdy się przedstawiłem mężczyźni spojrzeli na siebie i wymienili parę słów, których nie słyszeliśmy. W końcu ten bez bandany odwrócił się w moją stronę i krzyknął.
- Możesz powtórzyć jak się nazywasz i skąd jesteś?
Zdziwiła mnie ta prośba. Straciłem przez to trochę pewności siebie.
- Eee… jestem Bobru! Przybywam z moimi ludźmi z Królowego Mostu! – krzyknąłem.
Mężczyźni opuścili bronie.
- Wchodźcie!
Brama zaczęła się powoli otwierać. Była na tyle szeroka, że zdołaliśmy wjechać do środka Potworem. Gdy przejechaliśmy ten magiczny próg barykady poczułem się niesamowicie dziwnie. Poczułem się bezpiecznie. Miałem nadzieję, że moje przeczucia się sprawdzą. Gdy tylko wjechaliśmy i zaparkowaliśmy przy jednym z budynków za barykadą i wysiedliśmy podszedł do nas mężczyzna bez bandany. Wyciągnął do mnie rękę. Uścisnąłem ją.

- Witajcie w Toruńskiej Ostoi Ocalałych. Czekaliśmy na was.