sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 9: Pasożyt

Rozdział 9, trzeci z perspektywy Magdy. Tym razem Dziara miał trochę bardziej poważną prośbę, co zobaczycie w tym rozdziale. Według mnie jest to naprawdę spoko rozdział, ale ocenę pozostawiam wam. Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym :)

---------------------------------------

Rozdział 9 (Magda): Pasożyt


                Następnego ranka wstałam wyjątkowo wcześniej. Od kiedy zdobyłam zaufanie Dziary w końcu zapoznał mnie z dalszymi planami i pozwolił w nich jakkolwiek uczestniczyć. Ubrałam się cieplej, bo nie wiedziałam co tym razem dla mnie przygotuje. Przedtem umyłam się na szybko i schowałam pod bluzą mój pistolet, tak na wszelki wypadek.
                Gdy wyszłam na zewnątrz zauważyłam to co zwykle – ludzi chodzących w tą i w tamtą i podążających do swoich prac. Każdy miał jakieś zajęcie. Aż zazdrościłam tym, którzy mogą spędzać cały dzień na czymś mało ważnym, takim jak, na przykład segregacja odpadów, lub szycie. Ci ludzie wstawali, szli do pracy, a następnie spędzali wolne chwilę w barze lub z bliskimi. Ich życie za murami nie było ciężkie. Nie to co moje. Wiatr miał dzisiaj dosyć mocno. Minęły trzy dni od odjazdu Czerwonych Flar i Zbłąkanego Ocalałego i póki co sytuacja była dosyć ogarnięta. Miałam nadzieję, że do powrotu Bobra nie zmieni się za dużo.
                Po drodze na północną część obozu minęłam spory oddział Toruńskiej Straży. Na jego czele szedł Ryszard, bardzo przyjemny i pogodny człowiek. W oddziale składającym się z dwunastu osób szedł również nie kto inny, jak Karzeł. Przez chwilę wystraszyłam się, że mogli dowiedzieć się o planach Dziary i teraz łapali każdego, kto był w to zamieszany, ale całe szczęście minęli mnie. Jedynie Karzeł skinął głową na przywitanie. Odetchnęłam z ulgą i poszłam dalej . Na jednym ze straganów po drodze byłam świadkiem cudownego pokazu. Sprawił on, że aż zatrzymała się żeby obserwować mężczyznę, który ogromnym tasakiem kroił mięso. Zawsze interesowała mnie praca rzeźnika. Sama nie dałabym rady jej wykonywać, ale ta cała sztuka polegająca na wycinaniu jadalnych części i odcinaniu niejadalnych była ciekawa. Szczególnie, kiedy ktoś robił to w tak spektakularny sposób jak rzeźnik pracując przede mną na ulicy.
                Grubszy mężczyzna, ubrany w zakrwawiony fartuch ciął mięso szybkimi i pewnymi uderzeniami oddzielając niejadalne części i spychając je równie szybko do dużego kubła, który stał obok niego. Paru innych przechodniów biło mu od czasu do czasu brawo. Sama gospodarka Toruńskiej Ostoi była ciekawie zbudowana. Pieniądz oczywiście nie miał wartości, ale za to wszystko opierało się na wymianach. Jeżeli ktoś był utalentowanym elektrykiem, to dostawał jedzenie, ubrania i różne inne rzeczy za pracę. Jeżeli ktoś z kolei nie był specjalnie uzdolniony to zajmował się mniej ciekawymi rzeczami, takimi jak sprzątanie czy prace ciężkie. Wkładając pracę w różne miejsca Toruń utrzymywał pewien standard życia, a przy okazji zapewniał sobie duże ilości zapasów wszelkiego rodzaju. Medykamentów było sporo, a w szpitalu pracowało sporo wykwalifikowanych ludzi, a amunicji było pod dostatkiem. Dodatkowa amunicja została ostatnio przywieziona przez Kamila i grupę Natalii.
                Pokaz trwał dalej, ale ja musiałam iść w stronę Kwatery Głównej. Dziara na pewno już na mnie czekał, bo kazał mi zjawić się z samego rana, a dochodziło już powoli południe. Gdy weszła do środka zdziwiłam się, bo za stołem nie było mojego pracodawcy. Po chwili usłyszałam kroki na schodach i zobaczyłam Mateusza. Wynosił swoje rzeczy z Kwatery Głównej. A więc jednak nie zachował posady, pomyślałam.
- O… hej – powiedział wyjątkowo smutno. Przez chwilę wydawało mi się, że płaczę, ale to gra cieni sprawiła takie wrażenie – Jednak straciłem robotę.
- Przykro mi… - zdołałam z siebie wydobyć tylko tyle – Naprawdę mi przykro.
Mogło to się wydawać śmieszne, ale jednak stracenie takiej pozycji to była kiepska sprawa. Status Czerwonej Flary zapewniał swego rodzaju bezprawie – można było chodzić gdzie się chce, kiedy się chce, jeść lepsze jedzenie, posiadać lepszy pokój z wieloma udogodnieniami i wiele innych. Stracenie tego, po pewnym czasie posiadania takich luksusów musiało być ciężkie.
- To przecież nie twoja wina. To przez tego faceta i jego syna, oni mnie załatwili, ale już nie żyją, a ja wciąż żyje. To się trochę wyrównało… - powiedział Mpd.
- Co teraz będziesz robił? – zapytałam siadając na krześle, na którym zwykle przyjmował mnie Dziara.
- Poszukam jakiejś innej fuchy. W końcu jest tyle do zrobienia w Ostoi – zaczął – Mógłbym zostać na przykład kartografem. Znam się na mapach i nawigowaniu. Zawsze mogę też pomyśleć o byciu kucharzem, albo lekarzem… cokolwiek co nie wymaga dwóch rąk. Będę już szedł, Dziara kazał przekazać, że czeka na ciebie w gabinecie w piwnicy – wskazał schody po przeciwległej stronie pokoju – Tamtędy i na lewo.
- Dzięki i powodzenia – powiedziałam, ruszając niemrawo.
Mpd minął mnie w milczeniu i gdy tylko usłyszałam trzask drzwi poszłam dalej. Czemu Dziara chciał się ze mną spotkać w podziemiach? Pierwsza moja myśl była taka, że chciał mnie zabić, ale po chwili doszłam do wniosku, że popadam ze skrajności w skrajność.
                Zeszłam po skrzypiących schodach trafiając do nieco ciemnego korytarza. Jedynym źródłem światła były nikłe promienie słoneczne wpadające przez brudną szybę. Mimo tego zauważyłam od razu uchylone drzwi, jedyne na tym korytarzu. Nie pewnie podeszłam do nich, gdy one otworzyły się gwałtownie. Wystraszyłam się dosyć poważnie i mało co nie straciłam równowagi. Pomógł mi jednak Dziara, który złapał mnie za rękę i wciągnął do środka zamykając drzwi.
- Hej, wybacz ale to podziemie jest ściśle tajne, a po kwaterze pałęta się Mpd. Nie chciałbym, żeby to zobaczył – wytłumaczył pospiesznie dowódca. Był ubrany nieco inaczej niż zazwyczaj. Miał na sobie zwykłe dżinsy i bluzę z kapturem. Jedyna oznaka tego, że był z Torunia to opaska na ręce, na której były litery „T.O.O”. Widać było, że jest niesamowicie czymś poruszony i czekał na mnie już od jakiegoś czasu.
- Czego chciałeś? – zapytałam.
- Zdałaś mój test. Zasługujesz na to, żebym ci zaufał. A pamiętaj, że cała gra jest o życie twojego brata – powiedział uśmiechając się lekko. Milczałam. Jedyne słowa, które przychodziły mi na myśl mogły tylko mnie pogrążyć.
- Dzisiaj zaczniemy działania, gdy miasto będzie się przygotowywało do święta ocalałego – zapowiedział Dziara.
- Dzisiaj? Wczoraj Wojciech mówił, że święto zacznie się za parę dni – spytałam zdziwiona.
- Widziałaś patrol, który krąży po mieście? – zapytał Dziara – Karzeł już się przygotowuje. Dzisiaj wygłosi przemówienie, a wtedy ty wejdziesz do akcji – powiedział idąc w głąb pomieszczenia. To pomieszczenie okazało się dosyć sporą i długą piwniczką, która ciągnęła się daleko w ciemność. Słychać było tutaj różne dziwne odgłosy, ale nie dało się nic zobaczyć bez światła, które trzymał Dziara – chodź pokaże ci coś.
                Poszłam za nim w głąb piwnicy. Światło lampy trzymanej przez dowódcę rzucało ponure cienie na znajdujące się tu kraty. Już po chwili wpadłam na to, że tutaj Dziara trzyma swoich więźniów. Osobistych więźniów. Szybko zdałam sobie sprawę, że dwa boksy są zajęte. W pierwszym zobaczyłam swojego brata, a w drugim dziewczynę. Mój brat, Marek, był związany i wyglądał upiornie w tej scenerii. Prawie równie marnie jak wtedy, kiedy go zobaczyłam ostatnio. Jednak na chwilę obecną zaciekawiła mnie osoba skulona w celi obok. Była ładna, chociaż widać, że wyczerpana. Miała długie, ciemne włosy i musiała być parę lat młodsza ode mnie. Przypominała mi kogoś, ale nie mogłam sobie przypomnieć kogo. Wtedy rozjaśnił mi to Dziara.
- Pewnie przypomina ci kogoś co? Ta mała to siostra jednej z twojej grupy, Łapy – stwierdził tonem, jakby rozmawiał ze mną o pogodzie. Otworzyłam szeroko usta słysząc tą wiadomość. Pieprzony kłamca, pomyślałam sobie. Organizował wyprawy w okolicę Torunia w poszukiwaniach Moniki, siostry Łapy, a sam więził ją w tym bunkrze. To było chore. Co prawda nagle wpadło mi do głowy, że jakby Łapa dowiedziała się o tym, miałybyśmy wspólny cel. Odbicie naszego rodzeństwa. Gdybyśmy wszystko dobrze rozplanowały to mogłybyśmy stąd uciec. Tylko czy Łapa nie wpadnie w szał jak się dowie? Każdy wiedział, że jest niesamowicie porywcza i agresywna, wręcz dzika. Mogła zepsuć wszystko i skazać nas na porażkę. Musiałam to przemyśleć.
- Trzymam ją tutaj, ale zaczynam się powoli obawiać, że jej siostra w końcu wpadnie na to, żeby mnie sprawdzić, a z tego co widzę to nie skończy się zbyt dobrze. Dlatego jednym z twoich zadań ogólnych jest odwrócenie uwagi Łapy od mojej osoby. Musisz do niej  dotrzeć i jakoś się z nią porozumieć. Rozumiesz nie chcę problemów – powiedział przywódca siadając na jednym z krzeseł ustawionych pod ścianą. Wskazał te obok mi, klepiąc zachęcająco w drewniane siedzisko.
- Mamy sporo do obgadania, a tutaj nikt nam nie przeszkodzi, siadaj – powiedział.
- Muszę wiedzieć co mam robić – wypaliłam nagle, siadając.
- Już tłumaczę, a jest tego sporo więc słuchaj. Jak dobrze wiesz, na terenie Ostoi są ludzie z Gangu. Jest ich tu aktualnie dziesięciu dodać Jana, który chowa się w jednym z opuszczonych pokoi w kwaterze – zaczął -  Dzisiaj podczas przemówienia Karła wyślizgniesz się i pójdziesz do więzienia, siedziby Straży Toruńskiej, nadążasz? – zapytał nagle widząc, że mam problemy z zapamiętaniem tego.
- Chyba tak – powiedziałam.
- To dobrze, gdy już tam będziesz prawdopodobnie będziesz miała do przejścia jednego, jedynego strażnika. Postaram się, żeby to był ktoś stary, lub mało ogarnięty, ale nie mogę ci tego zapewnić, bo ja rządzę Flarami, a Karzeł rządzi Strażą. Dlatego ktokolwiek to będzie uważaj. Będziesz musiała się wkraść tak, żeby ten ktoś cię nie zauważył, bo gdy zbierzesz na siebie podejrzenia to jesteśmy zgubieni – kontynuował – Gdy jednak uda ci się wejść do środka, użyjesz tego – powiedział wkładając mi sporych rozmiarów, metalowy klucz do ręki – żeby uwolnić mojego pasożyta.
Zdziwiło mnie to. O kim on mówił?
- Pasożyta? – zapytałam niepewnie.
- Tak pasożyta – odpowiedział – chodzi mi o kanibala, tego, który z tobą podróżował – stwierdził.
Na myśl o mordercy Natalii przeszły mnie ciarki. Nie dość, że był stary, niezwykle niebezpieczny i żywił się ludzkim mięsem to do tego zabijał tak ważne osoby.
- Po co? – zapytałam.
Dziara westchnął.
- Koleżanko, to ja tu jestem od gadania, ty słuchasz i cieszysz się, że twój brat żyje – powiedział groźnie – Wracając, gdy go wypuścisz każ mu zostać w środku i przynieś mu jakąś broń. Każ mu zabić strażnika podającego mu jedzenie i żeby następnie uciekł i schował się w kościele, koniecznie w kościele.
                Jego plan brzmiał coraz dziwniej. Nie widziałam żadnego powiązania pomiędzy czynnościami o jakie mnie prosił Dziara.
- Widzę niezrozumienie na twojej pięknej twarzy, więc tłumaczę – jak wiesz Jan musi się teraz ukrywać. On jest jednak głównym narzędziem do pokonania Karła, więc muszę mu zapewnić swobodę ruchów po całym kompleksie Toruńskiej Ostoi  Ocalałych. Nie widział go nikt stąd poza grupką osób, które dotarły tu z Królowego Mostu i drogi do Torunia. Muszę ich odpowiednio zająć, żeby zapewnić mu dobre pole do popisu przy zabiciu Karła. Dlatego poproszę cię o różne rzeczy, które po kolei sprawią, że osoby, które spotkały Jana na moście opuszczą Ostoję lub zostaną uwięzione na czas całego działania – opowiadał dalej.
- O kogo chodzi? – zapytałam.
- Natalia nie żyje, więc z nią nie będzie problemu – na to imię dziewczyna z celi zareagowała głośnym uderzeniem w kraty, które odbiło się echem od ścian – spokojnie dziewczyno, bo znowu przesadzisz i w końcu będę musiał cię zabić, a nie chcę tracić przewagi – pogroził – Gigant oraz jeden z żołnierzy, ten ze schizowym spojrzeniem są na jednej z barykad, ale na to mam już pomysł, który przedstawię ci jak uwolnisz Jakuba. Co do księdza, na niego znajdzie się hak, to również mam zaplanowane. Wciąż nie wiem co zrobić z medykiem z lecznicy oraz z dziewczyną z szklarni. No i jeszcze jest szansa, że jednooki, który pojechał Ocalałym widział twarz Jana, ale on jest teraz daleko, więc to nie jest problem – mówił dalej patrząc na mnie.
Nie wytrzymałam i musiałam zapytać.
- I to wszystko tylko po to, żeby Jan mógł swobodnie poruszać się po terenie obozu? – zapytałam.
- Tak – odpowiedział krótko, śmiejąc się gdy zobaczył moją reakcję.
- Nie chcę, żebyś ich zabijał… - zaczęłam.
- Spokojnie, jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem to nikomu nic się nie stanie – zapewnił.
- A co z tą dwójką? – zapytałam.
- Twój brat zostanie uwolniony od razu jak plan dojdzie do skutku i Karzeł zginie. Siostrę Łapy uratuje ja, ale to za jakiś czas. Teraz jest mi potrzebna jako zakładnik w razie gdyby coś poszło nie tak.
                Z każdą kolejną rozmową z Dziarą czułam, że jestem w coraz gorszej sytuacji. Jego plan był genialny, to musiałam przyznać, ale to nie zmieniało faktu, że nie podobało mi się, że byłam w niego zamieszana.
- Ehh rozumiem. Uwolnię dzisiaj Jakuba i wcześniej porozmawiam z Łapą – stwierdziłam.
- Zuch dziewczyna! A teraz idź, mam sporo roboty do zrobienia.
Opuściłam piwnicę z mieszanymi uczuciami. Żałowałam, że nie mogłam po prostu zabić Dziary i uwolnić mojego brata i siostry Łapy, ale w życiu byśmy nie uciekli. Ta dwójka z pewnością jest wyczerpana i o ile dałabym radę zaskoczyć Dziarę i może nawet go zabić, to wyprowadzenie dwóch ludzi w tak kiepskim stanie graniczyło z cudem. Musiałam czekać na odpowiedni moment, albo zrobić wszystko o co prosi mnie Dziara i liczyć, że dotrzyma obietnicy i uwolni zakładników.
                Opuściłam Kwaterę Główną i ruszyłam w stronę budynku rady miasta. Znajdował się on ulicę dalej i urzędowali w nim wszyscy radni. Budynek był całkiem spory i zbudowany jak reszta starego  miasta z cegieł i podobnych materiałów. Weszłam przez drewniane drzwi do holu i wspięłam się na drugie piętro, gdzie znajdowała się sala obrad. Było to całkiem spore pomieszczenie, w którym radni przesiadywali sporą część dnia załatwiając sprawy formalne, obgadując różne pomysły i przeprowadzając debaty. Gdy weszłam do środka, trafiłam akurat na przerwę. Zlokalizowałam Łapę oraz Sołtysa, którzy siedzieli pod ścianą i o czymś rozmawiali. Gdy mnie zauważyli przerwali i wstali, żeby się przywitać. Usiedliśmy i poczekaliśmy, aż jeden z radnych wygłaszających próbkę przemówienia na dzisiejszy wieczór, skończy je wygłaszać.
- Co cię tu sprowadza? – zapytał Sołtys.
- Właściwie wpadłam żeby zabić trochę czasu przed dzisiejszym  wieczorem – skłamałam – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?
- Akurat mamy przerwę, nie uczestniczmy w przygotowaniach do tego całego święta ocalałego, więc w sumie przychodzimy tu tylko po to, żeby patrzeć jak reszta załogi pracuje – wytłumaczył Sołtys. Staruszek zapuścił teraz dosyć długą brodę, przez co wyglądał dosyć groźnie, ale zarazem przypominał wychudzonego Świętego Mikołaja.
- Myślałam, że dostałaś pracę u Dziary – odezwała się Łapa.
- W sumie pracuje u niego, ale to luźne zadania, typu zanieś coś tam czy tu – odpowiedziałam wymijająco.
- Rozumiem – odpowiedziała krótko. Mogłam w każdej chwili powiedzieć jej o siostrze i wywołać w Toruniu piekło. Mimo to milczałam.
- Jak idą poszukiwania siostry? – zapytałam.
                Łapa momentalnie posmutniała. Chytry uśmiech zniknął z jej twarzy, a ogień widoczny w jej oczach praktycznie cały czas, przygasł.
- Od momentu porwania minęły pieprzone dwa tygodnie – wyrzuciła z siebie z gniewem – dwa tygodnie i wciąż nie mam żadnej informacji, żadnego śladu. Podobno Gang atakował ostatnio jeden z oddziałów poszukiwaczy, ale obyło się bez ofiar z obu stron i wciąż nie znaleźli kryjówki tych skurwieli – mówiła.
- Rozumiem twój ból – powiedziałam.
- Rozumiesz? Też straciłaś kogoś, kto był dla ciebie niezwykle ważny, a wiesz, że może być gdzieś tam i umierać ze strachu lub wycieńczenia – spytała z wyrzutem.
- Każdy z nas stracił kogoś ważnego – wtrącił się Sołtys próbując załagodzić nieco temperament Łapy.
- Nie chodzi mi o taką stratę. Zombie zdziesiątkowały ludzkość. Każdy stracił praktycznie całą rodzinę i był świadkiem śmierci ważnych osób. Ale ja wiem, że ona może dalej żyć, bo nie zginęła tylko została porwana. Ona tam przeżywa koszmar – odpowiedziała Łapa.
- Ja też straciłam brata. Miałam się z nim spotkać w Toruniu, ale go tu nie było. Prawdopodobnie też jest gdzieś i jeszcze żyje, ale nie mógł tutaj dotrzeć – wyznałam, przypominając sobie związanego członka rodziny w podziemiach Kwatery Głównej.
                Łapa podeszła do mnie i mnie przytuliła. Kompletnie bez słowa, bez żadnego ostrzeżenia.  Widocznie poczuła, że mamy ten sam problem. Mogłam teraz wykorzystać sytuacje i przy pomocy jej oraz reszty odbić brata. Ale bez Bobra nie zrobimy nic. Pomoc Ernesta również by się przydała. Dalej milczałam.
- Przepraszam – wyszeptała Łapa odsuwając się ode mnie.
- Nie ma problemu – powiedziałam, a głos załamał mi się nagle – Jak myślicie Bobru wróci cały i zdrowy? Nie ma go już trzeci dzień, a droga, którą miał pokonać to zaledwie sto kilometrów.
- Na pewno jest cały – zapewnił Sołtys – podróżowaliśmy z nim i wiemy, że nie jest pierwszym lepszym ocalałym. Da sobie rade. Zresztą my też podróżowaliśmy z Białegostoku do Torunia długi czas. Po prostu czekajmy cierpliwie – dodał po czym uśmiechnął się. Był to szczery uśmiech.
Rozmawialiśmy jeszcze sporo o różnych rzeczach. Nasze rozmowy były przerywane przez kolejne próby przemówienia. W końcu jednak opuściłam budynek i ruszyłam coś przekąsić. W domu ugotowałam sobie prosty obiad złożony z ryby i ryżu, a następnie poszłam potrenować naprzeciwko miejsca, z którego niedługo miałam wypuścić Jakuba.
                Na samej strzelnicy spotkałam Miczi. Od kiedy trafiła do Torunia wpadła w ryk codziennej monotonii. Chodziła do pracy, przesiadywała w barze, spacerowała po mieście, ale nie angażowała się w nic poważniej.
- Hej trzymasz się jakoś? – zapytałam.
- O hej, Magda prawda? – zapytała. Nie zdążyłyśmy się jeszcze poznać, więc nie dziwiłam się, że mogła nie pamiętać mojego imienia.
- Tak – odpowiedziałam – podróżowałam z Bobrem i to dzięki niemu tu jestem.
- Miałaś szczęście – powiedziała uśmiechając się słabo – u mnie jakoś leci. Obowiązki i relaks zajmują cały dzień i w sumie nie mieszam się w nic. Powiem ci, że jestem tym wszystkim trochę zmęczona. Całe szczęście otaczają nas mury i silni ludzie, więc nie muszę się już martwić o nic – odpowiedziała.
- Nie chciałabyś opuścić kiedyś tego miejsca i mieszkać tak jak kiedyś w mniejszym obozie? – zapytałam.
Miczi zastanawiała się chwilę.
- W sumie kiedyś czułam, że żyje, teraz wydaje mi się, że wszystko jest takie… banalne. Ostatnie zombie jakie zabiłam spotkałam dwa tygodnie temu. W Toruniu czuje jakby to wszystko zniknęło, ale najgorsze jest to, że to ciągle tam jest przez co nie mogę wrócić do normalnego życia.
- Rozumiem – odpowiedziałam wypuszczając strzałę.
                Dzwony zabiły. Ktoś miał coś do ogłoszenia, co oznaczało, że przemówienie Karła odbędzie się za chwilę. To była moja chwila prawdy. Miczi słysząc wezwanie westchnęła i schowała broń.
- Idziesz? – zapytała.
- Tak tylko pozbieram strzały – odpowiedziałam – zaraz cię dogonię.
Miczi ruszyła wolnym krokiem w stronę Placu Głównego, a ja w tym czasie obserwowałam jak z więzienia wychodzi grupka strażników. Ciekawe kogo zostawią na straży. Poczekałam, aż znikną mi z oczu i ruszyłam po cichu w stronę jednego z okien, uprzednio rozglądając się po ulicy i patrząc czy nikogo tam nie ma. Wyjrzałam ostrożnie starając się dostrzec kogoś w głębi budynku. Nie zauważyłam jednak nikogo. Czyżby Dziara załatwił, że nikt nie pilnuje więźniów.
                Poprawiłam pistolet przy pasie i ostrożnie otworzyłam drzwi. W razie gdyby ktoś tu był byłam gotowa skłamać, że się zgubiłam, albo, że potrzebuje pomocy. Nikogo jednak tu nie było. To było nieco podejrzane, ale weszłam w głąb idąc jak najszybciej w stronę podziemia, gdzie były cele. Nie słyszałam kompletnie nic. Gdy otworzyłam drzwi coś uderzyło głucho na dole. Zadrżałam. Zapaliłam światło i zeszłam powoli mają dłoń na pistolecie. Zeszłam i szybko podeszłam do celi, w której był Jakub. Zauważyłam go od razu skulonego w kącie celi.
- Przyszłam cię uwolnić na… - wtedy przerwałam, bo nie chciałam, żeby pozostali więźniowie usłyszeli , że to sprawka Dziary. Światło średnio oświetlało cały korytarz cel i dodatkowo jeszcze migało, ale byłam pewna, że zauważyłam jak kanibal się poruszył. Po chwili podszedł do mnie. Zobaczyłam jego obitą twarz i brak paru zębów.
- Jeżeli chcesz przeżyć lepiej otwórz szybko te drzwi i podaj mi nóż – zaseplenił.
- Co? – zapytałam, chociaż doskonale usłyszałam co powiedział.
- Rób co mówię! – powiedział nieco wyraźniej.
- Nie rozumiem… - zaczęłam i spojrzałam w lewo, gdzie usłyszałam jakiś zgrzyt.
- Spójrz na prawo – powiedział.
                Obejrzałam się w prawo i zamarłam. W kałuży krwi leżał trup strażnika z podciętym gardłem. Wyciągnęłam pistolet drżącą ręką i przejechałam nim po całym pomieszczeniu szukając zagrożenia. Gdy nagle jedne z drzwi się otworzyły, nie czekałam. Strzeliłam w zamek drzwi celi Jakuba i podałam mu nóż. Atak zjawił się znikąd. To była dziwna kobieta, u której było widać obłęd w oczach. Powaliła mnie i wbiła kawałek szkła głęboko w udo. Krzyknęłam. Szalona kobieta chciała ciąć ponownie, ale do akcji wszedł Jakub, który kopnął ją w twarz po czym poprawił kopiąc w klatkę piersiową. Ból mnie oślepiał, ale starałam się wycelować, kiedy usłyszałam coś za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam biegnącego do mnie mężczyznę. Strzeliłam. Kula przeszyła mu jądra co spowodowało śmierć. Zabiłam kogoś.
- Pomóż mi! –wrzasnął Jakub machając nożem, starając się odgrodzić od kobiety, która cała zakrwawiona starła się dorwać Jakuba. Wtedy poczułam mocne uderzenie w twarz z boku. Czułam jakby ktoś mi złamał wszystkie kości. Strzeliłam gdzieś na oślep, ale chyba nikogo nie trafiłam. Po chwili odzyskałam pełną świadomość i zobaczyłam jak Jakub wbija kobiecie nóż głęboko w gardło. Zwymiotowałam. Był tu jednak jeszcze jeden przeciwnik. Zaszarżował na kanibala i powalił go. Strzeliłam. Trafiłam w klatkę piersiową i dałam chwilę Jakubowi, żeby zaatakował ponownie. Dobił ostatniego więźnia i wstał ciężko. Z jego ramienia ciekła strużka krwi.
- Brawo dziewczyno, w końcu kogoś zabiłaś – powiedział.
- Musimy stąd iść… - powiedziałam cicho.

                Opuściliśmy budynek. Kulałam mocno i czułam, że zaraz mogę zemdleć. Nie miałam pojęcia jak więźniowie się wydostali, ale nie miałam siły, żeby zapytać o to Jakuba. Musieliśmy się schować.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział 8: Niepotrzebne działania

Rozdział 8, trzeci z perspektywy Erniego. W tym rozdziale dowiecie się jakie tak naprawdę obrażenia odniósł Erni, gdzie trafił i czy ludzie z Płońska rzeczywiście są po jego stronie. Dodatkowo kontynuujemy wątek z śledzącymi autobus ludźmi :) Zapraszam do czytania, a po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym.

--------------------------------------------------

Rozdział 8 (Erni): Niepotrzebne działania


                Pierwsze przebudzenie było wyjątkowo ciężkie. Miałem wrażenie, że straciłem cały policzek, palony piekielnym bólem. Nie wiedziałem do końca gdzie jestem, czy w rękach wrogów czy przyjaciół. Czułem tylko przeszywający ból. Widziałem jakieś kształty, ale mocna lampa skutecznie uniemożliwiała mi bliższe zidentyfikowanie ich. Jak ja się tu znalazłem? Pamiętam, że jechaliśmy do Płońska żeby spotkać się z jakimiś znajomymi Dziary. Następnie zatrzymaliśmy się i spotkaliśmy tą dziewczynę. Czy ona mnie zaatakowała? A może pojawił się ktoś inny? Nie pamiętałem.
                Podczas apokalipsy zdążyłem już zostać postrzelony dwukrotnie, parokrotnie poobijany, torturowany, ale ten ból był naprawdę drażniący, prawie nie do wytrzymania. Usłyszałem jakieś nieznajome głosy dookoła mnie. Nie należały one z pewnością ani do Cinka, ani do Łowcy. Pierwsze co przyszło mi na myśl, to to, że Dziara nas wystawił. Jego tajemniczy plan mógł obejmować zlikwidowanie naszej trójki. W sumie może on chciał otoczyć się ludźmi, którzy są mu absolutnie posłuszni, a my staliśmy mu na drodze. Po chwili jednak doszedłem do wniosku, że to nie ma sensu. Może ludzie, którzy teraz przy mnie stali to jednak byli przyjaciele Dziary i próbowali mnie uratować? Może osoba, która mnie okaleczyła była zwykłą bandytką?
                Kolejna fala bólu przeszła przez moje ciało sprawiając, że omal nie zemdlałem.  Moje ciało zaczęło drgać i nie mogłem się opanować. Czułem silne ręce przytrzymujące mnie w paru miejscach. Chciałem coś powiedzieć i dopiero wtedy poczułem, że moje gardło jest niesamowicie suche. Wycharczałem coś niezrozumiałego nawet dla mnie. Może przewieźli mnie z powrotem do Torunia i byłem w lecznicy? Byłbym w stanie w to uwierzyć gdyby nie ból. Nie przeżyłbym takiej trasy. A może ja nie żyłem? Może tak wygląda to całe życie po śmierci?
                Pogrążony w rozmyślaniach usłyszałem nagle głos. Wydawał się być tak bardzo odległy, chociaż wiedziałem, że ta osoba szepce mi do ucha. Był to przyjemny głos dorosłego człowieka, mężczyzny. Powiedział słowa tak szybko, że nie zdążyłem ich zrozumieć na czas. Gdy do mnie dotarł ich sens poczułem oszałamiający ból . Mężczyzna powiedział do mnie: to może zaboleć.
                Gdy obudziłem się następnym razem nie czułem już takiego dużego bólu. Nie było też oślepiającego światła. Otworzyłem powoli oczy i spróbowałem się poruszyć. Byłem nieco odrętwiały, ale szybko poskładałem się do kupy. Wstałem i dotknąłem się w miejsce gdzie zostałem cięty. Poczułem delikatny ból, ale był bez porównania z tym co było niedawno. Ktoś mnie poskładał do kupy. Znajdowałem się w pokoju gdzie stało sporo medycznego sprzętu oraz pojemniki z jakimiś tajemniczymi rzeczami.
                Opuściłem pokój i znalazłem się na korytarzu.  Zauważyłem tam kogoś w fartuchu, mężczyznę w podeszłym wieku z zakolami i okularami. Miał w ręce tablicę szpitalną, które kiedyś były przy każdym łóżku szpitalnym. Gdy mnie zauważył szybkim krokiem podszedł do mnie i wyciągnął rękę na przywitanie.
- Witam cię, jak się czujesz? – zapytał. Rozpoznałem ten głos. To on ostrzegał mnie przed bólem.
- Jest lepiej… dziękuje. Gdzie ja jestem? – zapytałem niezmiernie ciekaw odpowiedzi.
- Och nic nie wiesz prawda? Najlepiej zaprowadzę cię do Feline – powiedział.
- Do kogo? – zapytałem.
- Dowiesz się w swoim czasie! Chodź – powiedział po czym odwrócił się i ruszył w lewo.
                Przemierzyliśmy parę dosyć długich korytarzy i dotarliśmy w końcu do niedużego biura. Siedziała tam za drewnianym, ładnie zrobionym biurkiem kobieta. Dosyć ładna szatynka. Miała tak niebieskie oczy jak to było możliwe.  Uśmiechnęła się na mój widok i wskazała ręką krzesło stojące naprzeciw niej.
- Usiądź proszę, mamy do pogadania – mówiła nie przestając się uśmiechac.
- To ja już wrócę na oddział proszę pani – powiedział potulnie lekarz.
- Idź – gdy mężczyzna wychodził ta zawołała -  Grzegorz! Jeszcze jedno. Przyprowadź tu pozostałą dwójkę towarzyszy naszego gościa.
- Tak jest – odpowiedział po czym opuścił pomieszczenie.
                Zostaliśmy we dwójkę w dosyć mrocznym pomieszczeniu. Efekt był skutkiem zasłoniętych rolet, ale za nimi widziałem światło dnia. Musiałem przespać cały dzień, a może nawet dłużej. Po chwili milczenia kobieta w końcu się odezwała.
- Jestem Feline, przewodzę małą grupą ocalałych w Płońsku, z tego co zdążyłam zauważyć jesteście z Torunia, nie mylę się? – zapytała.
- Owszem – przytaknąłem – Jestem Ernest i dziękuje za ratunek.
- A więc Erneście – zaczęła oficjalnie. Była niedużo starsza ode mnie, a wydawała się być dosyć poważną osobą, która sporo już przeżyła – co cię sprowadza w nasze skromne progi.
- Mam przesyłkę od Dziary, mam nadzieję, że wiesz o kogo chodzi? – zapytałem.
- Oczywiście – odpowiedziała momentalnie – czego ten dupek ode mnie chce?
Zaskoczył mnie nieco jej ton gdy mówiła o Dziarze, ale postanowiłem to zignorować.
- Mam dla ciebie list – powiedziałem sięgając do wewnętrznej kieszeni w kamizelce i wyciągając pogniecioną kopertę – od niego.
Feline sięgnęła po kopertę i  otworzyła ją nożem, który nie wiadomo kiedy pojawił się jej w ręce. Zadrżałem na widok narzędzia, które mnie oszpeciło i nagle zdałem sobie sprawę, że nie widziałem jeszcze mojej rany. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, ale nie zauważyłem nigdzie lusterka. Feline nie przerywając czytania machnęła ręką.
- Otwórz szafę – powiedziała nagle.
                Szafa stała na lewo ode mnie. Podszedłem nieco zaskoczony i otworzyłem ją. Spojrzał na mnie zarośnięty mężczyzna w obdartych ciuchach z Toruńskiej Ostoi Ocalałych. Od ostatniej wizyty przed lustrem nie zmienił się, aż tak bardzo poza jednym szczegółem. Od prawego kącika oka do okolic prawego kącika ust przebiegała głęboka, paskudnie wyglądająca szrama. Co prawda była ona teraz zszyta i wymyta, ale wyglądała tak przerażająco, że przez chwilę serce mi dosłownie stanęło.
- Nie martw się, ciesz się, że żyjesz – skomentowała krótko Feline widząc moją reakcję.
- Kto mnie zaatakował? – zapytałem nie odwracając się od lustra i patrząc na ranę jakby z nadzieję, że zniknie gdy będę odpowiednio długo na nią patrzył.
- Jak wczoraj popołudniu podjechaliście pod nasz obóz to wkroczyliśmy do akcji w ostatniej chwili – zaczęła odkładając list i patrząc na mnie – Jakaś grupa bandytów widocznie chciała dostać się tutaj w nadziei znalezienia broni lub pojazdu, a wtedy pojazd sam podjechał im pod nosy. Zauważyłam ich około pięciu, dziewczyna, która cię zaatakowała uciekła, ale zastrzeliliśmy dwójkę jej kumpli.
                Westchnąłem cicho. Zamknąłem szafę i zrezygnowany usiadłem na krześle naprzeciwko przywódczyni ludzi z Płońska.
- Jaką odpowiedź mam zanieść Dziarze? – zapytałem.
- Powiedz mu, żeby się pierdolił – stwierdziła niebieskooka po chwili zastanowienia.
Zdziwiła mnie ta odpowiedź. Czyżby Dziara zdążył zrobić sobie wroga z siedzącej przede mną kobiety? Wtedy raczej nie pomagałby nam, chyba, że jest po prostu dobrą osobą.
- Tylko tyle? – zapytałem.
- Chcesz przeczytać ten list? A zresztą może sama ci go streszczę, wystarczy, że ja zmarnowałam na przeczytanie go trochę mojego cennego czasu – odchrząknęłam po czym kontynuowała – Twój dowódca, przyjaciel, czy kimkolwiek dla ciebie jest, chce, żebym połączyła siły z Toruniem. Zapowiada, że niedługo wiele się tam zmieni, dlatego każdy, kto jest poza jego granicami, a w jego zasięgu zginie. Dodał jeszcze zabawny zwrot „tak tylko ostrzegam”.
Nie wiedziałem co powiedzieć, więc przemilczałem.
- Wiesz skąd się z nim znamy? – zapytałam.
- Nie – odpowiedziałem krótko.
- To pozwól, że ci opowiem… - zaczęła, ale opowieść przerwało pukanie do drzwi. Po chwili zobaczyłem Łowcę i Cinka prowadzonych przez Grzegorza. Doktor skłonił się i chwilę potem wyszedł.
                Przywitałem się z radością z moimi kompanami. Łowca tylko syknął jak zobaczył moją ranę, a Cinek nawet nie skomentował. W jego oczach było powiedziane wystarczająco wiele. Poprosiłem ich żeby usiedli, a sam dałem znak Feline, żeby kontynuowała.
- Jesteś pewien, że mogę teraz mówić dalej? – zapytała patrząc podejrzliwie na Cinka i Łowcę.
- Oczywiście – potwierdziłem.
- Hmm niech będzie – powiedziała po czym usiadła wygodniej -  Historia w sumie nie jest arcyciekawa, ale może pozwoli trochę zrozumieć, dlaczego nie pomogę waszemu ukochanemu przywódcy. Jakieś trzy miesiące temu, może trochę mniej, Dziara był w stanie jeszcze ruszyć swoje leniwe cztery litery poza granicę Torunia, zamiast wysługiwać się innymi. Wtedy podczas jednej z takich wypraw trafił na mnie i moich znajomych. Było nas czterech, ale on też był z dwoma innymi osobami. Tak czy siak to były początki, było ciężko, a my byliśmy w tarapatach.
Zatrzymała się na chwilę jakby wracała myślami do opowiadanych przez siebie sytuacji.
- Pojawił się i nam pomógł. Było to w Płońsku i postanowiliśmy się tu zatrzymać. On jednak nalegał żebyśmy dołączyli do tworzącej się społeczności w Toruniu. Wtedy dopiero układali barykady, i nie mieli jeszcze tego co widzicie tam teraz. Z początku odmówiliśmy, ale w końcu gdy do mojej małej grupy zaczynały dołączać kolejne osoby to postanowiłam, że łatwiej będzie dołączyć się do jakiejś grupy. W ten sposób dotarliśmy do Torunia i tam pożyliśmy sobie jakiś czas – ciągnęła opowieść, a my słuchaliśmy – W końcu jednak pojawił się Gang. Pewnie ich znacie. Ani Dziara ani Wojciech nie robili z nimi nic, a ginęli kolejni ludzie. Dosyć ważni ludzie. Karzeł wydawał się ich bać, ale Dziara… on po prostu ignorował wszystkie moje prośby o pomoc. Unikał mnie totalnie. W końcu paru moich ludzi zginęło, a ja postanowiła opuścić to przeklęte miejsce. Co prawda utrzymuje z nim kontakt, ale to tylko niezbędny kontakt. A teraz w tym liście prosi mnie o powrót i mi grozi. To koniec naszej współpracy, jeżeli zaatakuje moje tereny to pożałuje tego – ciągnęła Feline.
                Kolejne kiepskie opinie o Dziarze, byłem tym mocno przytłoczony.
- Widzę, że masz kwaśną minę, ale nie martw się. Nie jest, aż tak źle, ale po prostu twój dowódca to hipokryta i bezlitosna osoba. Poza tym jest bardzo potężnym człowiekiem i w swój dziwny sposób chce dobrze dla ludzi z Torunia – nie do końca pocieszyła mnie Feline.
Wciąż milczałem. Spojrzałem na Łowcę i Cinka. Oni też nie wydawali się zadowoleni.
- Ehh widzę, że nie powinnam jednak mówić za długo, może trochę przesadziłam. Może powiem tak, jeżeli wam nie wyjdzie, albo będziecie chcieli opuścić Toruń to możecie przyjść tutaj. Przyjmę każdego oprócz Dziary. W dowolnej ilości – powiedziała uśmiechając się znowu.
- A co myślisz o Kar… Wojciechu? – zapytał Łowca.
- Myślę, że nie nadaje się na dowódcę. Zna się na budowaniu i na zarządzaniu, ale jest niedoświadczony przez życie. Stracił rodzinę jak każdy, ale poza tym miał niesamowite szczęście – odpowiedziała – Kogo wolicie bardziej Wojciecha czy Dziarę? Ufacie któremukolwiek z nich? – zapytała.
                Pytanie było niesamowicie ciężkie. Właściwie żyłem unikając tego tematu zarówno w myślach jak i w rozmowach. Po prostu nie chciałem zdejmować opaski z moich oczu, za którymi kryły się wszystkie poważniejsze problemy. Chciałem żyć nieświadomie. Unikając rozmyślania o tym czy Dziara i Karzeł postępują dobrze. Ale jednak nie mogłem tego unikać wiecznie. Po prostu nie mogłem.
- Nie wiem czy mogę ufać któremukolwiek z nich – odpowiedziałem.
Po chwili to samo odpowiedział Cinek i Łowca. Feline uśmiechnęła się. Przez chwilę wydawało mi się, że widziałem tryumf na jej twarzy.  Zniknął on jednak bardzo szybko, o ile w ogóle tam był.
- Pamiętajcie o mojej propozycji. Zawsze będziecie tu mile widziani. A teraz was już nie zatrzymuje, macie swoją robotę do wykonania – powiedziała Feline, po czym wstała żebym uścisnąć nam ręce. Pożegnaliśmy się z nią i podziękowaliśmy po czym po chwili opuściliśmy budynek. Po drodze minęliśmy parę nieznanych nam ludzi. Przy autobusie czekał na nas Rekin. Zupełnie o nim zapomniałem i gdy go zobaczyłem przywitałem go serdecznie. W końcu on też musiał czuć się dziwnie podróżując z nieznanymi ludźmi i zaufać im na tyle, żeby nie uciec z autobusem. Wsiedliśmy do środka.
                Gdy usiadłem na miejscu kierowcy Zbłąkanego Ocalałego odetchnąłem z ulgą. Miałem wiele do przemyślenia i jeszcze więcej do przejechania. Wyruszyliśmy. Odkąd zniknął śnieg podróż odbywała się o wiele, wiele szybciej. Nie było problemów z zasypanymi drogami. Poruszaliśmy się sprawnie i ruszyliśmy do pierwszego przystanku naszej wędrówki  - Ciechanowa. Dojechaliśmy tam około dwie godziny później. Było lekko popołudniu. Ulice miasteczka były pełne zombie, a na przystanku nie zauważyliśmy nikogo, więc ominęliśmy to miejsce jadąc dalej na wschód.  Niesamowity był fakt, że to już trzeci dzień naszej podróży licząc z tym, kiedy wyjechaliśmy z Torunia. Byłem ciekaw co się tam teraz dzieje i czy Czerwone Flary zakończyły z sukcesem swoje zadania. W końcu teraz w jednej z grup był Pablord, Bobru, Jonasz oraz Wiktoria. Wyruszyli na północ do Grudziądza w celu odwiedzenia Trzeciego Posterunku. Misja nie była bezpieczna. Kiedyś jechałem w tą samą stronę i wpadłem w spore tarapaty. Znajdowało się tam bowiem złomowisko, tak przynajmniej nazywali to ludzie z Torunia. Dziesiątki, a może nawet setki wraków aut, które porozrzucane po drodze stanowiły labirynt nie do przebycia.
                Około godziny później, gdy byliśmy niedaleko Makowa Mazowieckiego zatrzymaliśmy się, żeby coś zjeść.  Rozsiedliśmy się na małej polanie otoczonej lasem i chcąc zapomnieć o problemach zaczęliśmy jeść. Zrobiliśmy sobie szybką ucztę złożoną z konserw oraz kromek chleba, zapijając to wodą. Podczas jedzenia Rekin usiadł niedaleko mnie.
- Wszystko ok? Z tą raną? – zapytał mnie dosyć troskliwie. Widać było, że chce z nami nawiązać więź.
- Jasne – odpowiedziałem – Przepraszam za kłopoty. Zazwyczaj staram się nie pakować moich pasażerów w takie tarapaty, ale tutaj musieliśmy się zatrzymać.
- Nie ma sprawy. Gdyby nie wy to pewnie szwendałbym się teraz jako jeden z trupów przy przystanku. Uratowaliście mi dupsko – powiedział wesoło.
Dalej jedliśmy i odpoczywaliśmy w ciszy, gdy nagle usłyszeliśmy trzask gałązki gdzieś za nami. Wszyscy szybko sięgnęli po bronie,  nawet Rekin, któremu zaufałem na tyle, żeby oddać mu rewolwer i obserwowaliśmy. Nagle zobaczyliśmy pomiędzy drzewami postać uciekającą w las. Łowca przycelował.
- Zostaw, szkoda amunicji – powiedziałem, ale ten mnie nie posłuchał. Huk na chwilę mnie ogłuszył, ale usłyszeliśmy też głośny krzyk bólu. Pobiegliśmy szukając postrzelonego zwiadowcy i po chwili znaleźliśmy go. Leżał w wysokiej trawie i wrzeszczał z bólu. Jego lewa noga wisiała ledwo co na kawałku mięsa. Widok był paskudny i dopiero co zjedzone rzeczy cofnęły mi się niebezpiecznie do gardła.
                Powstrzymałem jednak mdłości i wyciągając pistolet klęknąłem przy szpiegu.
- Patrzcie naokoło bo może być ich więcej, Cinek cofnij się do autobusu. Ja przesłucham tego gościa – rozkazałem. Cinek szybko wycofał się, a Rekin i Łowca obserwowali drzewa dookoła nas. Postrzelony delikwent powoli się uspokajał, a jego krzyk przerodził się w jęk.
- Kto ci kazał nas obserwować? – zapytałem.
Odpowiedział mi głośne jęknięcie.
- Dlaczego zaatakowaliście nas w Płońsku, a wcześniej obserwowaliście w chatce niedaleko Sierpca? – zadawałem kolejne pytania nie otrzymując odpowiedzi. Przyłożyłem mu pistolet do skroni i nachyliłem się.
- Jeżeli chcesz żebym ukrócił twoje cierpienia lepiej gadaj – wyszeptałem złowieszczo.
- Jeeeb się – wycharczał bandyta.
                Pociągnąłem jego lewą nogę sprawiając, że kawałek mięsa się rozerwał i zostawił kończynę na jeszcze mniejszym fragmencie. Mężczyzna wrzasnął z bólu i zaczął się rzucać. Miałem nadzieję, że nie przesadziłem. Musiał zostać przy życiu, aż się dowiem, kto za tym wszystkim stoi. Wszystko zaczynało się robić coraz straszniejsze i tajemnicze. Ktoś nas śledził już od jakiegoś czasu. Nagle usłyszałem strzały. To był Rekin. Z jednej strony lasu wypełzły cztery trupy. Łowca wyciągając pistolet i zawieszając snajperkę na plecach zaczął mu pomagać.
- Powiedz, a ukrócę twoje cierpienie – powiedziałem.
- Wszyscy zgniecie – wycharczał bandyta rechocząc. Przy każdym kolejnym wydechu z jego ust wylatywały kropelki krwi.
- KTO ZA TYM STOI?! – wrzasnąłem potrząsając nim. Bałem się, że odpowie „Dziara”.
- Dowiecie się już niedługo. Jesteście za słabi, słabsi niż myśleliśmy – powiedział.
- Pierdol się – wyszeptałem i strzeliłem mu w głowę – Wycofujemy się panowie, chodźcie! – powiedziałem do Łowcy i Rekina. Po chwili zaczęliśmy biec w stronę Zbłakanego i szybko weszliśmy na pokład i odjechaliśmy. Gdy tylko ruszyliśmy odezwał się Cinek.
- To wszystko jest jakieś pojebane – zaczął – O co chodzi z tymi pojebami? Śledzą nas od Torunia?
- Musimy teraz uważać. Myślę, że czas olać postoje w jakichś dziwnych miejscach i bardzo uważać. Jak coś dziwnego zauważycie to od razu mówcie – poprosiłem.
                Dojechaliśmy do Makowa Mazowieckiego. Jeszcze niedawno jechałem w drugą stronę z Miczi, Pablordem oraz Mpd, a teraz jechałem znowu w stronę Białegostoku z Cinkiem i Łowcą. Miasto było znacznie spokojniejsze od Ciechanowa i o dziwo na przystanku zauważyliśmy trzy osoby. Dwie młode kobiety i małego chłopca. Zatrzymaliśmy się przed przystankiem i otworzyliśmy drzwi pozwalając im wejść.
- Witajcie na pokładzie Zbłąkanego Ocalałego. Jak rozumiem chcecie dostać się do Torunia? – zapytałem. Widziałem, że chłopiec patrzył z otwartymi ustami na moją ranę, ale nie robiłem sobie z tego nic. Musiałem się do tego przyzwyczajać. Obie kobiety były dosyć podobne do siebie. Jedna blondynka z długimi włosami nie wyglądała jakoś nadzwyczajnie. Była ubrana normalnie i wydawała się być bardzo nieśmiała, bo obserwowała swoje stopy i nic nie mówiła. Druga z kolei była bardziej pewna siebie, również była blondynką i nosiła na plecach duży, górski plecak.  Chłopiec był mały, miał góra dziesięć lat i z nosa zwisały mu smarki. Wciągał je co chwilę, ale te jak na złość wracały na swoje miejsce przez co chłopak co chwilę wydawał z siebie dziwne dźwięki.
- Tak. Dziękujemy za pomoc. Czekałyśmy tutaj długo, ulotki mówiły, że jeździsz tędy co dwa, trzy dni, a jesteśmy tu już prawie tydzień – powiedziała ta odważniejsza, nieco z wyrzutem.
- Niestety mieliśmy spore problemy – powiedziałem pokazując dokładniej szwy na policzku – Zanim was wpuścimy musimy was zapytać o parę rzeczy-  kontynuowałem procedurę tak jak zawsze.
- Jasne – odpowiedział dziewczyna.
- Czy macie ze sobą jakąś broń? – zapytałem.
                Po chwili w schowku wylądował obrzyn, dwa pistolety oraz trzy noże. Łowca gwizdnął z zachwytem jak zobaczył małą, zabójczą strzelbę. Chciał skomentować, ale ostatecznie się powstrzymał.
- Jeszcze jedno, czy wszyscy jesteście zdrowi? Mam oczywiście na myśli, czy nie zostaliście ugryzieni? – zapytałem.
- Całe szczęście nie – odpowiedziała ta sama kobieta.
- Tak więc witam was na pokładzie! – krzyknąłem radośnie -  Ja jestem Ernest i kieruje tym autobusem, a moi kompani to Łowca, ten bez oka, Marcin, ten bez ręki oraz Rekin – przedstawiłem po kolei.
- Ja jestem Ola, moja przyjaciółka to Karolina, a ten malec to Patryk. Dziękujemy raz jeszcze – powiedziała po czym zajęły miejsca z tyłu razem z chłopcem.
                Zadowolony z ilości osób już chciałem ruszać, gdy nagle usłyszałem trzask. Przez chwilę obawiałem się, że to któryś z nowych gości okazał się być wrogo nastawiony, ale po chwili zobaczyłem wybitą szybę z tyłu autobusu. Jedną z mniejszych szyb. W odłamkach szkła leżała cegła z przywiązaną kartką. Ola i Karolina patrzyły na sytuacje nieco przerażone, Łowca wskazał kogoś za oknem, a Cinek przeklął tak, że malec otworzył usta jeszcze szerzej. Zobaczyłem oddalającą się w boczną uliczkę postać. Zamknąłem drzwi po czym podszedłem wystraszony do cegły i podniosłem ją. Kamień wyrzuciłem przez okno, a kartkę odczepiłem i rozwinąłem drżącymi rękoma.

                Na kartce było napisane: Przeszłość zabija.

czwartek, 18 grudnia 2014

Rozdział 7: Złomowisko

Rozdział 7, trzeci z perspektywy Bobra. Starałem się, aby ten rozdział w końcu miał trochę akcji i zaczął przedstawiać w brutalny sposób jak to wygląda poza murami Ostoi. Złomowisko to lokacja ważna, która odegra jeszcze sporą rolę nawet poza tym rozdziałem. Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym :)

------------------------------------------

Rozdział 7 (Bobru): Złomowisko


                Czekaliśmy. Wiatr przybrał na sile i starał się ze wszystkich sił przeszkodzić nam i wybić z rytmu, ale my byliśmy jak mur. Wszyscy wycelowani w jedno miejsce – drogę przed nami. Nasze auto stało przy drodze, ale skutecznie blokowało przejazd. Mieliśmy tylko dwie opcje – albo wycofać się i uciekać jak najdalej, albo zostać i zobaczyć kto się do nas zbliża. Nie byłem pewien dlaczego wybraliśmy akurat tą drugą, ale stałem w kompletnym bezruchu i opanowując nerwy czekałem. Byli przy mnie ludzie, którzy mogli nazwać się zaprawionymi w tym świecie. Ocalali, prawdziwi ocalali.
                Słońce było schowane za chmurami, ale nawet jak wychylało się zza tego całunu na chwilę, to nie przeszkadzało nam, bo było za naszymi plecami. Mieliśmy lepszą pozycję. Dźwięk silnika zwodził. Słyszałem go przede mną, ale wciąż nie widziałem samochodu bądź motoru, który te dźwięki wydawał. Ciężko określić ile tak staliśmy, ale w końcu zobaczyliśmy jadący w naszą stronę samochód. Była to terenówka z przyciemnionymi szybami i plamami błota na białym lakierze.
                Nie wiem co zmusiło ich do zatrzymania bardziej – samochód stojący na drodze i blokujący przejazd czy nasza czwórka. Gdy nieznajomi zatrzymali się i wysiedli to Jonasz wstał, wyszedł zza drzewa i krzyknął, wciąż mierząc bronią.
- Ręce do góry, rzućcie broń i nie róbcie gwałtownych ruchów!
Z samochodu wysiadło pięć osób. Trzech mężczyzn i dwie kobiety. Mężczyźni mieścili się w przedziale wiekowym od osiemnastu do około trzydziestu lat, a kobiety były nieco starsze. Cała grupa wygląda zupełnie normalnie, oczywiście można było zauważyć od razu bronie przyczepione do pasów oraz przewieszone przez plecy, ale poza tym nie wyróżniali się z wielu ocalałych, których widziałem w swoim życiu. Jedyne co było niepokojące to to, że nie widać było na ich twarzach nawet odrobiny strachu. Prędzej bym się pokusił o stwierdzenie, że patrzyli na nas zuchwale i z pewnością w oczach.
- Weszliście na nasz teren i jeszcze nam grozicie? – zapytała starsza kobieta, niska z rudymi włosami.
                Jonasz zmieszał się odrobinę, ale nie wypuścił broni. Na dodatek ,kiedy jeden z młodzieńców sięgnął powoli ręką w stronę rewolweru, to Jonasz przeładował efektownie tym samym pokazując, że nie jest pierwszym, lepszym człowiekiem ,którego można zabić.  Druga kobieta widząc to zaśmiała się.
- Grubasie uciekaj stąd ze swoimi przyjaciółmi póki jesteś jeszcze w stanie – zasugerowała z pogardą.
- Jesteście z Gangu? – włączył się do rozmowy Pablord.
- Jakiego Gangu? Jesteśmy po prostu grupą ocalałych – powiedział najmłodszy młodzieniec, starający się tajemniczo ukryć tożsamość jego grupy.
Jonasz westchnął cicho po czym lekko opuścił broń, wciąż mając ją w pogotowiu.
- Wszystkie okoliczne tereny są nasze. Jesteśmy z Toruńskiej Ostoi Ocalałych i o ile do niej nie zmierzacie to będziecie musieli odejść w swoją stronę poza tereny graniczące z naszym obozem – wyrecytował przemyślaną wcześniej formułkę.
Tym razem roześmiała się starsza kobieta. Strzepując plamę błota z skórzanej kurtki odwróciła się na chwilę do swoich ludzi po czym z kompletnie zmienionym wyrazem twarzy odezwała się do nas.
- Skoro tak ładnie prosicie to wycofamy się, ale wiedźcie, że jeżeli i wy nie wrócicie do tego swojego obozu to spotka was coś nieprzyjemnego – jej słowa zabrzmiały tajemniczo.
                Nieco zmieszani całą sytuacją nie opuściliśmy broni, a cała piątka nieznajomych zapakowała się do auta i zaczęła się cofać.  Nim minęła następna minuta nie było już po nich śladu. Z ulgą opuściliśmy bronie i ruszyliśmy bez słowa w stronę naszego pojazdu. Dopiero gdy ostatnia osoba znalazła się w środku, odezwał się Pablord.
- Co myślicie o tych ludziach? – zapytał.
- Myślę, że blefują – stwierdziła chłodno Wiktoria.
- Mi się wydaję, że jeszcze ich spotkamy – powiedziałem mrocznym tonem.
- Moim zdaniem powinniśmy pomyśleć, którędy najlepiej dojechać do Grudziądza. Posterunek znajduje się przy rzece, ale myślę, że droga na około, ale bezpieczniejsza, może być bardziej opłacalna – podzielił się swoim pomysłem Paweł.
- Masz na myśli Złomowisko? – zapytał lekko przerażony Jonasz.
Zaciekawiła mnie ta nazwa więc natychmiastowo włączyłem się do rozmowy.
- Co to Złomowisko? – zapytałem.
Jonasz spojrzał na mnie i zobaczyłem w jego oczach sporo obawy. Przełknął ślinę.
- To nie jest dobre miejsce. Ogólnie mamy teraz trzy możliwości, albo jechać lasem, aż dojedziemy do Grudziądza, ale z tego co mówiła ta grupa to nie jest bezpieczne – zaczął drapiąc się po brzuchu – drugą opcją jest podróż wzdłuż rzeki, jest to droga prosto do celu, ale musielibyśmy nadłożyć trochę drogi. No i jest trzecia opcja – złomowisko. Zjazd na nie jest niedaleko. Całe miejsce jest moim zdaniem przeklęte, bo… - ciągnął opowieść.
- Och proszę cię, ile ty masz lat Jonasz? – wtrąciła z przekąsem Wiktoria.
- Wystarczająco, żeby wiedzieć, że to jest jedne z bardziej niebezpiecznych miejsc jakie widziałem od czasu wybuchu apokalipsy! – powiedział z oburzeniem.
- Ale dlaczego jest takie niebezpieczne? Dlaczego się tak nazywa? – zapytałem.
Wiktoria prychnęła i odwróciła twarz w stronę szyby, widocznie zmęczona teoriami Jonasza.
- To miejsce powstało na samym początku apokalipsy, kiedy wszystkie służy porządkowe starały się ogarnąć sytuację z oczywistym skutkiem. Jednak przy Grudziądzu jest sporo giełd samochodowych i ogólnie ruch tu był dosyć spory. Wtedy jakiś idiota wpadł na pomysł, żeby otworzyć ogień w środku tego całego chaosu – opowiadał z przejęciem – Trafił w cysterny z gazem i wszystko w okolicy wybuchło. Wszystkie zbiorniki, stacja paliw, samochody jak domino wybuchały jedno za drugim. To spowodowało, że powstał tam cholerny labirynt wraków, kręci się tam mnóstwo trupów, ale nikt nie jest w stanie tego oczyścić. Żadne z aut oczywiście nie działa, a nawet jeżeli ostały się jakieś działające to znajdują się pod fragmentami innych aut i budynków. Większość nazywa to miejsce złomowiskiem. Znajduje się ono przy wjeździe do Grudziądza na obrzeżach, ale jest tam naprawdę niebezpiecznie – skończył Jonasz.
- Ale to jest droga, z której mało kto korzysta i raczej nie spodziewamy się tam ludzi. Poza tym moglibyśmy zostawić tam auto, bo nie ma szans na przejechanie przez te wszystkie wraki, a byłoby bezpieczne, bo prawdopodobnie nikt nie będzie chciał sprawdzać akurat naszego auta, gdy w okolicy będzie stało ich tyle – stwierdził Pablord.
                Zastanowiłem się chwilę nad tym co właśnie usłyszałem. Całe miejsce zdawało się być owiane aurą niebezpiecznej tajemniczości, ale w końcu cały świat był teraz równie parszywym miejscem.
- Ja nie znam tego miejsca, ale myślę, że taki chwyt nie byłby głupi – stwierdziłem.
Tym razem Jonasz sapnął zdenerwowany pomysłem, ale po chwili dodał.
- Jeżeli mamy tam iść to musimy gdzieś przenocować, bo nie ma pieprzonych szans, że pójdę tam gdy będzie ciemno. To samobójstwo.
-  Niech będzie, przenocujmy na którymś z gospodarstw. Są najczęściej ogrodzone i jest tam dużo miejsca na ewentualne manewry – zaproponowała Wiktoria.
Wszyscy zgodzili się na tą propozycję jednogłośnie. W ten sposób wykręciliśmy i zaczęliśmy się cofać. Kawałek na południe stąd mijaliśmy zjazd do niedużej wioski, gdzie na pewno znajdziemy jakieś odpowiednie miejsce na nocleg. Auto zapadło się nieco i czułem jak podskakuje na każdym wyboju wiejskiej dróżki, na którą wjechaliśmy. Zagłębialiśmy się coraz dalej po ścieżce, mijając mały zagajnik ogołoconych drzewek, a następnie wjechaliśmy na błotniste uliczki niedużej wioski.
                Miałem nadzieję, że nie napotkamy tutaj żadnych ocalałych, rozmowa w lesie była wystarczającą porcją wrażeń jak na jeden dzień. Jeden z domków, usytuowany na obrzeżach wioski, wydawał się idealny – ogrodzony siatką  i kamiennym płotem z dużą metalową bramą. Wysiadłem i wraz z Pablordem zaczęliśmy się z nią mocować. Po chwili ustąpiła z przeraźliwym skrzypnięciem, ale tym samym otworzyła nam drogę do środka. Jonasz zaparkował auto i zgasił silnik po czym wraz z Wiktorią wysiedli. Ja z Pablordem zamknęliśmy bramę i dołączyliśmy do reszty.
                Całą czwórką przeładowaliśmy i z impetem weszliśmy do środka. Dom nie był za duży, korytarz którym weszliśmy prowadził prosto do salonu, a stamtąd były odnogi do pokoi. Zapach unoszący się tutaj nie był zbyt zachęcający. Pachniało tu naftaliną oraz czymś zgniłym. Ostrożnie przeszukaliśmy pokoje i w jednym z nich znaleźliśmy zombie. Trup nie miał nóg, które spoczywały obok i wyciągnął w naszą stronę sztywne łapska. Zamachnąłem się kolbą i roztrzaskałem mu czaszkę dwoma szybkimi uderzeniami. To było jedyne zagrożenie w tym domu.
                 Zamknęliśmy pokój, w którym był trup i rozłożyliśmy swoje rzeczy. Wiktoria poszła po jedzenie i koce do samochodu, a my przeszukiwaliśmy resztę domu. Co prawda nie potrzebowaliśmy niczego szczególnie, ale zaskoczyło nas znalezisko w jednej z sypialni. Na ścianie wisiała strzelba, dwururka, a obok w szafce znaleźliśmy dwie paczki naboi do niej. Broń na pewno mogła się przydać, w tych czasach każdy nabój się liczył, więc zaniosłem znalezisko do samochodu po czym zamknąłem drzwi do domu od środka ryglując je. Poczułem się teraz odrobinę bezpieczniej i lepiej.
                Zrobiliśmy sobie cztery posłania i w milczeniu zjedliśmy kolację. Podróż nie należała do najprzyjemniejszych, a sytuacja z lasu ciągle przyprawiała o dreszcze. Zauważyłem, że podczas samego spotkanie grupy nie czułem się tak jak teraz. Czy nie potrafiłem ocenić sytuacji na miejscu i dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że moje życie było w poważnym niebezpieczeństwie? Możliwe.  Teraz jednak jedyne o czym marzyłem to jedzenie oraz trochę snu. Z tego co słyszałem od Jonasza jutrzejsza przeprawa nie będzie należała do najłatwiejszych.
                Przed snem, gdy już przygasiliśmy świeczki, którymi oświetlaliśmy sobie pomieszczenie leżałem i myślałem. O wszystkich ostatnich wydarzeniach i tych, które miały miejsce jakiś czas temu. Co mogła robić teraz Łapa? Jak potoczyłyby się zdarzenia, gdyby przeżyły osoby, których już ze mną nie było? Jak sytuacja będzie wyglądała za tydzień? To ostatnie pytanie było wyjątkowo wielką tajemnica. W końcu nie wiadomo było czy przeżyje jutrzejszy dzień, a co dopiero siedem dni. W tym świecie człowiek mógł zginąć w każdej, pojedynczej sekundzie. To co również było dla mnie wielką niewiadomą to plan Dziary. Czy powinienem grać w tą grę z nim? Zastanawiałem się powoli jak się zachowam, jeżeli przez jego działania zginie ktoś bliski dla mnie. Może powinniśmy jednak opuścić Ostoje i założyć obóz taki, jak mieliśmy w Królowym Moście? Co prawda wszystkie osoby, które jechały tutaj i oddały życie po drodze byłby bezsensowną ofiarą. Nieznajoma, jeden z żołnierzy, ludzie Łapy, wszystko to poszłoby na marne.
                Myślałem o wszystkich rzeczach jeszcze jakiś czas, ale w końcu zasnąłem. Gdy obudziłem się z rana wszyscy byli już na nogach. Wiktoria siedziała na krześle zaspana i czyściła broń. Jonasz i Pablord rozmawiali o czymś. Ten pierwszy zdecydowanie był w kiepskim humorze, podejrzewałem, że wciąż obawia się podróży przez złomowisko. Zjedliśmy szybko śniadanie, spakowaliśmy się do auta i odjechaliśmy.  Wróciliśmy znowu na ścieżkę leśną, na której spotkaliśmy wcześniej grupę ocalałych. Tym razem ich tam nie było i dojechaliśmy dalej. Słońce dzisiaj świeciło i sprawiało, że aż chciało się żyć. Pogoda była iście wiosenna i sprawiała, że ja miałem wyjątkowo dobry humor. Gawędziłem z Wiktorią o różnych sprawach.
- Masz syna? – zapytałem.
- Tak. Urodził się jeszcze przed tym całym syfem, teraz ma trzy lata. Jest dla mnie całym światem – powiedziała z dumą przywołując, jakże rzadki, uśmiech na jej twarzy.
- A twój mąż? Jest tam gdzieś w Ostoi? – zapytałem.
- Niestety nie. Nie udało mu się tu dotrzeć, zginął broniąc mnie i naszego synka – powiedziała ze smutkiem.
- Przykro mi – odpowiedziałem.
Milczeliśmy chwilę po czym zapytałem o coś, co dręczyło mnie już jakiś czas.
- W sumie może ty wiesz, czyją córką jest taka mała dziewczynka o imieniu Marta? – zapytałem.
- To córka jednego ze strażników. To ty ją przyprowadziłeś z powrotem? – zapytała.
- Tak. Znaleźliśmy ją na autostradzie na wschód od Ostoi. Była w kiepskim stanie, ale żywa i nie ugryziona – powiedziałem.
                Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, ale w końcu wyjechaliśmy z lasu i musieliśmy się teraz skupić. Wyjechaliśmy na główną drogę i już stąd widać było złomowisko. Wyglądało to niesamowicie. Droga przed nami była wręcz zasypana setką wraków rozmieszczonych tak, że blokowały całkowicie przejazd. Niektóre były nawet ułożone jeden na drugim, przez co nie widać było końca tego złomowiska.
                Zatrzymaliśmy samochód przy pierwszych wrakach i wysiedliśmy. Słyszałem dziwny pomruk zdający się wydobywać z każdej strony. Przeszły mnie ciarki. Zostawiliśmy samochód i ruszyliśmy w milczeniu. Każdy wydawał się być maksymalnie skupiony na tym co robi. Wkroczyliśmy pomiędzy wraki. Teraz otaczały nas z każdej możliwej strony. Pogniecione, zmiażdżone, zniszczone pojazdy wytyczały nam drogę. Czasami musieliśmy przeskakiwać po zdeformowanych maskach dalej, a czasami przechodzić pod konstrukcjami utworzonymi w dziwaczny sposób. Pierwszy trup jakiegoś spotkaliśmy, spadł na nas z jednego z aut. Było to dosyć przerażające, ale Pablord szybko zareagował i używając kolby swojego karabinu, roztrzaskał czaszkę trupa. Serce zaczęło mi bić szybciej i rozglądałem się teraz znacznie uważniej. W pewnym momencie, gdy byliśmy już głęboko w labiryncie aut usłyszeliśmy strzał. Wszyscy zatrzymali się w chwilę i zajęli pozycje przy wrakach, czekając na kolejne strzały.
                Byliśmy akurat na rozwidleniu. Mogliśmy iść w prawo lub lewo. Droga w lewo była znacznie przyjemniejsza, wyznaczały ją wraki, tworząc prostą linie. Prawa strona była odrobinę zawalona, ale przechodząc przez parę wraków mieliśmy szansę przejść tędy. Kolejne strzały pojawiły się równie niespodziewanie co poprzednie. Tym razem jednak byliśmy pewni jednego. Ktoś strzelał do nas. Wszystkie trzy pociski trafiły tuż obok mojej głowy. Przytuliłem się plecami do wraku czerwonego auta sportowego i czekałem. Nagle usłyszeliśmy głos.
- Wiemy, że tu jesteście. Mówiłam, żebyście wynosili się z naszego terenu. Nie posłuchaliście, wasza strata! – krzyknęła skądś kobieta.
Zacząłem być poważnie przerażony całą sytuacją. Mieli nas jak w garści. Nie mieliśmy się jak cofnąć, bo prawdopodobnie byli kawałek za nami, a przed nami było jeszcze sporo do przejścia.
                Nagle usłyszeliśmy zgrzyt metalu i zobaczyliśmy jak jeden z wraków za nami osuwa się na bok i na jego miejscu stoi jeden z mężczyzn z lasu. Jonasz wycelował i trafił go prosto w głowę.
- Ruszajcie się! Zaraz was dogonię – krzyknął Jonasz ostrzeliwujący miejsce gdzie przed chwilą stał mężczyzna.
Ruszyliśmy sprintem w prawo. Przeskoczyłem auto pierwszy i biegłem. Obejrzałem się na chwilę za siebie i zobaczyłem, że Wiktoria i Paweł są tuż za mną. Gdy znowu spojrzałem na drogę przede mną zobaczyłem cztery trupy, dosłownie parę kroków ode mnie. Zatrzymałem się i wystrzeliłem parę naboi zabijając je. Nagle poczułem okropny ból przy ramieniu. Jedna z kul wrogów drasnęła mnie. Nie było to przyjemne uczucie, ale nie zatrzymałem się. Byliśmy w zbyt dużych tarapatach żeby się zatrzymać.
                Kolejne odcinek drogi był całkowicie zastawiony przez samochody. Postanowiłem wskoczyć na jeden z nich i kawałek drogi przebyć przeskakując z jednego na drugi. Kolejne strzały przeleciały mi obok głowy. Starałem się skupić jak najbardziej na tym, żeby nie trafić w jakiś mocniej zniszczony element nogą i nie zaklinować się. To byłby mój koniec. Cała sytuacja przypominała mi zawaloną wrakami drogę w Białymstoku, na początku apokalipsy. Wtedy również poruszałem się po samochodach, aż pojawił się przede mną inny ocalały. Wtedy uratowała mnie Miczi, ale teraz byliśmy zdani na siebie.
                Przeskoczyłem kolejne dwa samochody, ale przy trzecim straciłem równowagę i runąłem na plecy. Zamroczyło mnie. Próbowałem wstać, ale kręciło mi się w głowie. Nagle zobaczyłem, że ktoś do mnie podchodzi. Czy to był jeden z wrogów? A może Jonasz, Pablord lub Wiktoria? Niestety nie byli to moi przyjaciele, ani nawet wrogowie. To był jeden z trupów. Rzucił się na mnie. Poczułem ogromny strach, kiedy poczułem odór z rozkładającej się szczęki zombie. Oprzytomniałem trochę i starałem się utrzymać jak najdłużej z dala od śmiercionośnego ugryzienia drugą ręką sięgając po pistolet. Zombie naciskał z wszystkich sił, ciągle starając się złapać mnie. Przygwoździł mnie do ziemi. Gdy już miałem w ręce pistolet poczułem jeszcze większe obciążenie. Drugi trup położył się na pierwszego i wspólnymi siłami próbowali mnie dorwać. Całe szczęście byłem szybszy. Włożyłem pistolet w usta pierwszego trupa i strzeliłem parokrotnie. Przestrzeliwując czaszkę pierwszego trupa dorwałem również drugiego. Podczas upadku zgubiłem gdzieś karabin, a teraz nie miałem czasu go szukać. Zobaczyłem kawałek z przodu Wiktorię i Pablorda, ale wciąż nie widziałem Jonasza. Stanąłem na nogach spychając dwa ciała z siebie i ruszyłem znowu naprzód.
                Czułem, że jest coraz gorzej, ale dogoniłem dwójkę moich towarzyszy i w oddali było widać coraz mniej wraków. Byliśmy już na końcu złomowiska. Teraz wraki mieszały się z pierwszymi budynkami miasta, tymi w dobrym stanie. Ale gdzie był Jonasz? Odwróciłem się i nie widziałem go. Strzały ciągle padały z oddali.
- Widzieliście Jonasza? – zapytałem.
- Nie… obawiam się, że mogliśmy go stracić. Jesteście cali? – wtrącił Pablord.
- Chyba mam skręconą kostkę, ale dam radę – powiedziała Wiktoria. Rzeczywiście kulała odrobinę.
- Ja dostałem w ramię. Ale co robimy? Czekamy na Jonasza? – zapytałem.
- Nie możemy – powiedział bezsilnie Pablord – Tych bandytów jest tam więcej. Na pewno więcej niż w lesie. Musimy dotrzeć do Trzeciego Posterunku jak najszybciej!
Przeskakiwaliśmy kolejne wraki i dotarliśmy na szlak, gdzie można było się normalnie poruszać. Przypominał początek złomowiska z drugiej strony. Sporo wraków, ale prosta droga naprzód. Szliśmy szybkim tempem zabijając po drodze parę trupów.  Nagle przed nami pojawiły się trzy postacie. Zaczęły strzelać. Nie wiedziałem jakim cudem udało nam się schować za autami i uniknąć śmierci, ale gdy opadłem obok oddychałem ciężko, a serce wydawało mi się być jednym z trupów – starało się usilnie wydostać na zewnątrz.
                Wiktoria szturchnęła mnie i pokazała coś palcem. Zobaczyłem o co jej chodzi i kiwnąłem na znak, że to dobry plan. Mieliśmy wczołgać się pod auto po lewej i uciec w bok, do któregoś z domów. Pablord wychylił się zza barykady i puścił serię zabijając jednego z oprawców. Po chwili jednak zauważył, że nie ma amunicji, a nie miał czasu na przeładowanie więc dołączył do nas. Widziałem plamę krwi na jego barku. Musiał dostać i to poważniej niż ja. Czołgaliśmy się próbując jak najdalej oddalić się od miejsca, w którym przed chwilą się broniliśmy. Byliśmy obici i straciliśmy najprawdopodobniej Jonasza. Przegraliśmy to starcie.
                Po przebyciu drogi pod paroma samochodami wstaliśmy i ostrożnie się rozejrzeliśmy. Byliśmy na obrzeżach złomowiska i poza paroma wrakami oraz dwoma domami nie widzieliśmy nic. Ani bandytów ani zombie. Postanowiliśmy iść do przodu, zatrzymywanie się w jednym z domów to też nie była najlepsza opcja. Ruszyliśmy szybkim krokiem ciągle patrząc czy nie dojrzymy kolejnych przeciwników ukrytych wśród rozbitych aut. Nie zauważyliśmy jednak nikogo, a byliśmy już na samym końcu złomowiska. Wraki zaczęły ustępować miejsca drodze i normalnym zabudowaniom. Najbardziej żal mi było Jonasza, który bardzo chciał uniknąć tego złomowiska, a my go do tego zmusiliśmy. Gdy już myśleliśmy, że udało nam się i dotrzemy ostatnie ulice w stronę Trzeciego Posterunku usłyszeliśmy strzały.
                Przyparliśmy do ściany domku w bezruchu licząc na to, że zlokalizujemy skąd strzelają. Dowiedzieliśmy się po chwili. Byli za nami, około dziesięciu. Co gorsza widać było też takich, którzy próbowali nas flankować. Jedyną opcją był bieg w głąb miasta. Starałem się osłaniać Wiktorię, która miała problem z kostką, ale nie było to łatwe. Z każdą sekundą byli coraz bliżej nas. Przeskakiwaliśmy przez płotki i murki przechodząc z jednego ogrodu do drugiego i mijając kolejne domki. Niestety oni byli szybsi. Byli coraz bliżej nas. Wychyliłem się zza płotu żeby opóźnić ich jak najbardziej było to możliwe i pozwolić Pablordowi i Wiktorii oddalić się odrobinę. Udało mi się dosięgnąć jednego z nich z pistoletu, ale po chwili poczułem kolejną falę bólu w okolicach głowy. Dostałem w ucho i straciłem jego sporą część.
                Chwiejnym krokiem wycofałem się do tyłu i z przerażeniem stwierdziłem, że nie widzę nikogo z mojej drużyny, chociaż jeszcze przed chwilą stali przy ścianie domu za mną. Gdyby nie adrenalina prawdopodobnie upadłbym i czekał na śmierć, ale dzięki temu zastrzykowi energii jeszcze potrafiłem iść do przodu. Chcąc minąć dom i iść dalej szukając przyjaciół usłyszałem jak drzwi domu, przy którym stałem, otwierają się. Nim zdążyłem zareagować silne ręce wciągnęły mnie do środka i zamknęły drzwi.
                W środku domu było ciemno, a ja byłem zbyt wykończony żeby podjąć jakąś akcję. Jeżeli to byli ci ze złomowiska, to byłem już trupem. Jednak nikt mi nic nie robił. Siedziałem w holu domu i widziałem tylko zarysy jakichś postaci. Słyszałem też bandytów przechodzących przez podwórko.
- Złomiarze cię zauważyli? – zapytała jakaś kobieta, stojąca obok mnie.
- Nie. Wciągnąłem go za szybko, w ogniu walki nie mieli szans tego zauważyć – wytłumaczył spokojnie mężczyzna kucający przy drzwiach. Miał nieco zimny, charczący głos.
Czekałem jeszcze dobre dziesięć minut, aż w końcu zrobiło się całkowicie cicho. Wtedy oślepił mnie blask latarki, ale tylko na chwilę. Zauważyłem wtedy, że w holu siedzi ze mną jeszcze sześć osób. Była tu Wiktoria, Pablord, starszy mężczyzna z siwo-czarnymi włosami i brodą, nieco młodsza kobieta z pięknymi, długimi, rudymi włosami oraz chłopak i dziewczyna w, na oko, moim wieku. Mężczyzna podszedł do mnie i spojrzał na moje ucho, a raczej to co z niego zostało.

- Spokojnie nie bój się, nie jesteśmy wrogami – zapowiedział świecąc latarką w moją ranę – Nie wygląda to za dobrze, ale raczej przeżyjesz. Jestem Rafał, a to moja rodzina – żona Kasia oraz latorośle Andrzej i Zuzia. Witamy was w Grudziądzu!