-----------------------------------------------------------------
Rozdział 20: Zła decyzja
Obudziły
mnie głosy, których nie znałem. Starałem się otworzyć powieki, chociaż nie było
to łatwe zadanie. Próbowałem się ruszyć,
ale zauważyłem, że jestem przypięty kajdankami do kaloryfera. Pomieszczenie, w
którym się znajdowałem, musiało kiedyś służyć za biuro menadżera lub innej
grubej szychy zarządzającej tym barem. Poznałem to po wystroju pomieszczenia:
duże biurko, ogromna, rozbita plazma wisząca na ścianie i gustowne meble. Tylko
ja byłem przyczepiony do jakiegoś brudnego grzejnika.
Próbowałem wstać, albo się wyszarpać. Kajdanki
szczękały przy każdym moim ruchu, ale ostatecznie nie dałem rady nawet trochę
ich poluzować. Zaciskały się na moim nadgarstku, niczym stalowe łapska zombie.
Zrezygnowany oparłem się plecami o ścianę i zacząłem myśleć. Nie wiedziałem ile
czasu już tu spędziłem, nie miałem pojęcia, która jest godzina, lub co teraz
robią ludzie w moim obozie. Co najgorsze nie widziałem ani Kiciusia ani Cinka,
co nie mogło oznaczać nic dobrego.
Poczułem
głód, ale byłem zbyt zmęczony i wystraszony, żeby kogoś zawołać. Nie
wiedziałem, czy po krzyknięciu nie przybiegnie tu jakiś kafar i nie ogłuszy
mnie ponownie. Jaki ja byłem głupi! Mogłem wrócić z tym co miałem do Królowego
Mostu i siedzieć teraz z Natalią, popijając piwo i rozmawiając. Przez głowę
przeleciał mi obraz Łapy, który natychmiast stamtąd wyrzuciłem. Bałem się, że w
tej chwili, kiedy ja nie wróciłem do obozu już przez przynajmniej parę godzin,
ona zrobi coś moim przyjaciołom. Miałem nadzieję, że Gigant nie zmieni zdania i
nie wróci do swojej dawnej przywódczyni.
Przez
następne dziesięć minut nie działo się nic. Siedziałem i myślałem, gdy nagle
usłyszałem kroki na korytarzu. Nie wiedziałem czego się spodziewać, przez
chwilę myślałem, żeby udawać, że dalej śpię, ale w końcu drzwi się otworzyły i
wiedziałem, że muszę stawić czoła zagrożeniu. Do pomieszczenia wszedł gruby,
łysy mężczyzna. Oceniłbym go na jakieś trzydzieści lat. Był wytatuowany na
rękach i wyglądał na takiego, który spędził dużo czasu na siłowni. Ubrany był w
bawełnianą bluzę z kapturem z podtoczonymi rękawami. Jego podbródek i policzki
pokrywał parodniowy zarost. Uśmiechnął się do mnie paskudnie, aż serce podeszło
mi do gardła ze strachu. Zamknął powoli drzwi i podszedł do mnie. Z każdym
krokiem czułem większą grozę. W końcu, gdy był ode mnie oddalony o odległość
wystarczającą, żebym poczuł jego oddech, zatrzymał się i przykucnął. Z bliska
zobaczyłem, że jest ofiarą pewnego schorzenia, o którym kiedyś czytałem.
Polegało ono na tym, że tęczówki przybierały nierealnych kolorów. Jego
przypominały mi fiolet z domieszką różu. Gdy odezwał się, stłumiłem śmiech.
Jego głos był wysoki i gdyby nie to, że
widziałem skąd się wydobywa, to dałbym sobie rękę uciąć, że mówi do mnie
kobieta z chrypą:
— Widzę, że bandyta
się obudził. Wygodnie się spało? Nie przeszkadzało paniczowi światło lub
hałasy? – zapytał. Zdziwił mnie jego sarkazm, ale wiedziałem do czego to
zmierza.
— Właściwie to
przydałoby się, żebyś odkuł mnie i podał coś ciepłego do picia. Herbatkę,
kawkę, cokolwiek – powiedziałem, starając się brzmieć chamsko. Różowe oczka
prześwidrowały mnie, ale grubas nawet nie drgnął:
— Nie odkujemy cię.
Kto wie kogo jeszcze postrzelisz – powiedział, wyciągając z kieszeni mój
pistolet. Poczułem się wyjątkowo bezsilny. Nie miałem jednak humoru na
tańczenie tak jak zagra mi ten spaślak:
— Czego ode mnie
chcesz, grubasie? – zapytałem. Widziałem, że te słowa go ruszyły. Drgnął i
uśmiechnął się jeszcze podlej.
— Skąd tu
przyszliście? Ty i twoi dwaj chłoptasie? – spytał z lekko sztucznym,
spokojem w głosie. Nie myślałem długo nad odpowiedzią:
— Z twojego spasłego
dupska – tym razem nie wytrzymał. Zobaczyłem tylko jak się zamachuje po
czym poczułem falę bólu, w miejscu na twarzy, w którym mnie uderzył. Świat zawirował i po chwili myślałem, że
znowu tracę przytomność, ale się otrząsnąłem. Gruby odezwał się znowu:
— Lepiej gadaj skąd
przylazłeś bo zepsujesz mi humor, a nie chciałbyś zobaczyć mnie z zepsutym
humorem, prawda? – odchrząknął – A
więc? Będziesz współpracował?
— Mieszkam w Supraślu…
— nie zdążyłem dokończyć bo kolejne uderzenie trafiło mnie prosto w brzuch.
Miałem problemy z oddychaniem i ciężko łapałem powietrze.
— Kłamca! Pieprzony
kłamca! Supraśl jest nasz, więc nie kłam. Nie uwierzę w to, że trójka ludzi
radzi sobie z tym gównem od miesiąca bez zapasów, chodząc po Supraślu. Gdzie
jest twój obóz? – widziałem, że traci nad sobą panowanie bo z normalnego
głosu przeszedł do lekkiego krzyku.
— Mój obóz jest gdzieś
tam, pełen ludzi. Przyjadą tu szukając nas, a wtedy sytuacja się zmieni.
Przykuje cię do tego samego kaloryfera i będę bił aż twoja paskudna morda
spuchnie tak, że będziesz wyglądał na jeszcze grubszego niż jesteś teraz.
Wymorduje twoich ludzi i powieszę ich na latarniach w okolicznych miastach. Jeb
się.
Grubas
najwidoczniej zrozumiał, że nie wyciągnie ode mnie niczego bo zaczął mnie bić.
Jego ciosy były bolesne i już po czwartym z kolei zemdlałem. Obudziłem się po
jakimś czasie cały obolały. Czułem zaschnięta krew na moich ustach. Ręka
zdrętwiała mi tak, że jej nie czułem, a wiedziałem, że nie mogę wstać i się
wyprostować, bo mój oprawca może wrócić w każdej chwili. Starając się zmienić
pozycje rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nie widziałem nic co mogło by mi
pomóc uwolnić się. Byłem w beznadziejnej sytuacji. Jedną rękę miałem wolną,
gdybym tylko miał jakąś spinkę do włosów, mógłbym spróbować otworzyć zamek w
kajdankach, kiedyś uczyłem się tego i myślę, że dałbym radę. Nie było jednak
niczego co może mi pomóc więc mogłem tylko siedzieć i myśleć.
Po
niecałej godzinie usłyszałem kroki na korytarzu. Gotowy na kolejną wizytę
Grubego czekałem, aż zobaczę jego cielsko w drzwiach. Nie bałem się już. Byłem
osobą, która miała spory próg tolerancji na ból a wiedziałem, że jeżeli zdradzę
chociaż o słowo za dużo to sprowadzę zagładę na moich ludzi. Miałem tylko
nadzieję, że Cinek i Kiciuś wytrzymają te tortury i też będą siedzieć cicho.
Drzwi otworzyły się i stanęła w nich młoda dziewczyna. Nie była specjalnie
urodziwa, jej twarz pokrywał młodzieńczy trądzik, a włosy miała obcięte
nierówno co sprawiało, że wyglądała okropnie. Nie odzywała się do mnie, podała
mi tylko talerz, na którym było parę parówek i dwie kromki czerstwego chleba
posmarowanego masłem. Chwilę później wyciągnęła z kieszeni butelkę z wodą i
rzuciła mi ją w brzuch. Nie próbowałem nawet nawiązać komunikacji, wiedziałem,
że to nie ma sensu. Popatrzyłem jak wychodzi i wziąłem się za jedzenie. Po
przegnaniu głodu i pragnienia, poczułem, że muszę iść za potrzebą. Pęcherz
wręcz pękał po paru godzinach trzymania moczu i nie wiedziałem za bardzo co z
tym zrobić. Byłem dalej cały obolały po torturach Grubego, ale mimo to musiałem
zaryzykować. Zawołałem:
— Gruby! Gruuuuby!
Szczać mi się chcę!
Po
chwili usłyszałem hałas na korytarzu i do pomieszczenia wszedł grubas. Widać,
że albo zażywał narkotyki albo wypił, bo oczy miał zaczerwienione, chodził
chwiejnie i zataczał się ciężkim krokiem, podchodząc do mnie z wiaderkiem. Gdy postawił wiadro obok mnie wpadłem na
pewien pomysł. Poprosiłem go o kartkę i długopis, mówiąc mu, że potrzebuje
czegoś, żeby uporządkować myśli. W ripoście usłyszałem:
— Kartki ci się
zamarzyło? Proszę bardzo książę, dostaniesz je niedługo, będziesz mógł opisać
jak ogromny wpierdol ci spuszczam – jego słowa były bełkotliwe, a na koniec
wybuchł rechotem, ale wyszedł i po około dwudziestu minutach przyniósł długopis
i kartkę. W tym czasie zdążyłem skorzystać z wiadra i odstawić je na bok w
razie kolejnej potrzeby. Tak naprawdę,
rzeczy przyniesione przez mojego oprawcę wcale nie były mi potrzebne.
Przynajmniej jeżeli chodzi o kartkę papieru. Głównym powodem mojej prośby był
długopis, który na całe szczęście, był na sprężynkę. Rozkręciłem go szybko
jedną ręką i rozmontowałem, wyjmując grubą sprężynkę. Skręciłem długopis z
powrotem, żeby nie było widać, że przy nim majstrowałem i zapisałem parę słów
na kartce.
Upewniając
się, że nikt nie wejdzie do mojego pomieszczenia, zabrałem się za wyginanie
sprężyny. Chciałem ją uformować tak, żeby zamieniła się w prowizoryczny
wytrych. Nie było to łatwe zadanie, szczególnie dlatego, że siedziałem w
niewygodnej pozycji, a jedna z moich rak była przykuta do kaloryfera. Udało mi
się jednak nadać odpowiedni kształt i już po chwili gmerałem w zamku. Kiedy po
chwili usłyszałem kroki na korytarzu z emocji prawie nie wypuściłem mojego
„klucza” z ręki. Całe szczęście osoba, która tamtędy przechodziła nie zaszła do
mnie. Z tego co się orientowałem musiało już być późne popołudnie, więc miałem
parę godzin do wieczora, kiedy mógłbym spróbować uciec. Jedyną przeszkodą teraz
był zamek kajdanek. Gdy uczyłem się obchodzić z takimi zamkami, jakiś czas temu
było to znacznie łatwiejsze bo miałem dwie ręce, na korytarzu nie pilnował mnie
gruby psychopata, a do dyspozycji miałem bardzo wygodną spinkę do włosów.
Wiedziałem jednak, że wszystkie kajdanki, kłódki, zamki od furtek czy bram
miały podobne mechanizmy i byłem pewien, że dam sobie z tym radę.
Kolejne trzydzieści minut spędziłem na
bezskutecznym mocowaniem się z zamkiem. W końcu usłyszałem kroki na korytarzu i
tym razem rozpoznałem ciężkie tupanie buciorów Grubasa, które przybliżało się z
każdą sekundą do mojej celi. Drzwi otworzyły się i spaślak wtoczył się do
pomieszczenia. Na twarzy miał szeroki uśmiech, a w rękach trzymał jakąś
skrzynkę. Po chwili rozpoznałem ją i zamarłem. Zauważył to i powiedział:
— Znaleźliśmy pewne
auto, które stało sobie przy wjeździe do Supraśla. Było o dziwo dobrze
wyposażone i między innymi w oczy rzuciły mi się te piwa, które można kupić w
Kołodnie. Zaraz patrol moich kumpli pojedzie sprawdzić czy przypadkiem nie ma
tam jakiegoś obozu i jak coś znajdą to jutro będziesz dyndał – zaśmiał się
jak szaleniec, odkorkował jedno z piw i postawił przy mnie po czym wyszedł. Musiałem poczekać aż ten odejdzie i upewnić
się, że nie wejdzie tu podczas mojej próby uwolnienia więc zacząłem popijać
piwo. Było dobre i dawało ukojenie nerwom i stresowi. Czekałem tak pijąc i kiedy butelka była
pusta, wziąłem się do pracy. Przez najbliższą godzinę grzebałem się w zamku i
kiedy usłyszałem pstryknięcie, przez chwilę nie zdałem sobie sprawy z tego, że
jestem wolny.
Wstałem
i poruszałem odrętwiałą ręką. Nie miałem żadnej broni i nie wiedziałem co
powinienem teraz zrobić. Od nieruszania się stara rana postrzałowa, którą
„zarobiłem” podczas ataku na obóz odezwała się. Znowu poczułem ból i z trudem
stawiałem kroki, ale wierzyłem, że zaraz mi się to poprawi. Podszedłem do drzwi
i zacząłem nasłuchiwać. Na korytarzu nie
było słychać żadnych dźwięków, więc powoli uchyliłem drzwi i wyjrzałem.
Zobaczyłem długi hol, którego z pewnością nie mijałem z Ernim i Cinkiem. Musiał
on być po lewej bądź prawej stronie budynku. Wyszedłem i zacząłem skradać się,
podążając w prawą stronę. Po chwili usłyszałem kroki ,więc schowałem się przy
ścianie, obserwując, jak przez prostopadle położony korytarz przechodzą ludzie.
Rozpoznałem w nich dwójkę, którą widziałem w głównym pomieszczeniu baru. Nie
wiedziałem, gdzie szukać moich przyjaciół, ale wiedziałem, że nie mogę bez nich
opuścić Supraśla. Nagle usłyszałem fragment rozmowy, wytężyłem słuch:
— … przestań ćpać
idioto. Masz więźniów do pilnowania ,nie możesz sobie pozwolić na takie rzeczy
– powiedział cicho męski głos.
— Mną się nie
przejmuj. Wracaj do swoich obowiązków i zostaw mnie samego – odpowiedział
drugi, który od razu poznałem. Gruby. Poczułem falę napływające adrenaliny.
Wiedziałem, że za rogiem siedzi mój oprawca.
Wyjrzałem delikatnie i zobaczyłem uchylone
drzwi, oraz oddalające się dwie osoby, które widziałem przed chwilą. Przez
chwilę przestałem zwracać uwagę na to, co się ze mną stanie. Gdy upewniłem się,
że korytarze są czyste podążyłem do drzwi prowadzących do pokoju grubasa.
Zobaczyłem go. Siedział na fotelu, odwrócony do mnie plecami i nachylony nad
stołem, na którym była usypana ścieżka białego proszku. Nie znałem się na tym,
ale byłem pewien, że to amfetamina lub kokaina. Rozejrzałem się szybko po
pomieszczeniu i zlokalizowałem niedługi zwój liny. Leżał tuż obok torby z
bronią i jakiejś książki. Podszedłem, podnosząc linę i zbliżając się do
grubego. Nadepnąłem na skrzypiący kawałek podłogi, co zwróciło uwagę grubasa.
Nie odwrócił on się jednak, tylko powiedział:
— Jeszcze raz tu
przyjdziesz Jacek, a wykastruję cię, przysięg… — ostatnich słów nie zdążył
wypowiedzieć, bo gruba lina zacisnęła się na jego gardle. Przerzuciłem ją przez
niego, zahaczając o szyję i uniemożliwiając mu ruch. Od razu po zaciśnięciu
liny pociągnąłem z całej siły do tyłu. Poczułem jak sznur ociera mi ręce, ale
nie przerywałem. Ciągnąłem tak mocno jak nigdy, każdy skrzek i chrzęst wydawany
przez grubego dodawał mi siły. Pociągnąłem go do tyłu tak mocno, żeby zobaczył
moją twarz. Widziałem przerażenie w jego oczach, ale był zbyt zaskoczony i
zaćpany, żeby cokolwiek zrobić. Siłowałem się z nim jeszcze przez dziesięć
sekund, aż usłyszałem jak wypuszcza ostatni oddech i osuwa się na stół.
Zostawiłem linę owiniętą o jego tłusty kark i zacząłem przyspieszać. Zabrałem z
jego pokoju torbę z bronią, wcześniej wyciągając z niej pistolet. Następnie
przeszukałem go i znalazłem klucze do kajdanek. Prawdopodobnie będą pasowały do
kajdanek moich przyjaciół, o ile jeszcze żyją. Musiałem ich poszukać, teraz z
bronią miałem znacznie większe szanse.
Wyszedłem z pokoju grubego i zacząłem
sprawdzać każde pomieszczenie. Większość z nich była pusta, w jednym jednak
spała dziewczyna. Była ubrana tylko w koszulkę i majtki, odrobinę starsza ode
mnie, całkiem ładna. Uśmiechnąłem się paskudnie i przyłożyłem jej pistolet do
skroni, drugą ręką zatykając usta. Widziałem strach w jej oczach, gdy je
otworzyła. Próbowała krzyczeć, ale jednym gestem pokazałem jej, że spróbuje
chociaż na chwilę pisnąć a wystrzelę. Posłuchała się. Zapytałem ją:
— Gdzie są moi
przyjaciele? Dwaj więźniowie, których ostatnio złapaliście. Gadaj – wszystko
to powiedziałem tajemniczym szeptem. Dziewka była przerażona. Podniosłem ją, a
ta powiedziała cicho:
— Nie zabijaj mnie…
— To odpowiedz na moje
pytanie do kurwy nędzy. Gdzie grubas trzymał resztę więźniów?
Widziałem,
że próbuje coś powiedzieć, ale z jej ust wydobywał się jedynie jęk. Zadowolony
z tego, że ją zastraszyłem, ponowiłem pytanie machając pistoletem przed jej
twarzą. W końcu uzyskałem odpowiedź:
— Zaprowadzę cię…
— Spróbuj czegokolwiek
a pociągnę za spust bez wahania – ostrzegłem, wyprowadzając zakładniczkę na
korytarz. Było czysto, widocznie dwójka ludzi, którzy byli tu wcześniej nie
mieli ochoty przeszkadzać grubasowi w ćpaniu, co było ich błędem. Usłyszałem
jęk. Odruchowo złapałem dziewczynę jedną ręką, chamsko chwytając w okolicy
piersi, a drugą wymierzyłem w stronę skąd, wydawało mi się, dobiegał
hałas. Zobaczyłem drzwi od pokoju
grubasa i po chwili grubego, który z nich wyczłapał. Zapomniałem go dobić,
przez co wstał. Wyglądał jeszcze straszniej niż za życia. Jego oczy przybrały
szkarłatną postać, przez co przypominał wieloryba. Charczące dźwięki, które
wydawał były żałosne. Widocznie przycisnąłem go na tyle mocno, że nie dawał
rady robić większego hałasu. Zombie nie zauważył nas jeszcze, chociaż węszył,
próbując złapać nasz zapach. Kazałem dziewczynie prowadzić dalej i po chwili
doszliśmy do pierwszych drzwi.
Otworzyłem je kopniakiem i zobaczyłem mojego
przyjaciela, Ernesta, który był przywiązany do kaloryfera, podobnie jak ja
wcześniej. Uśmiechnął się na mój widok. Popchnąłem zakładniczkę na bok,
ostrzegając ponownie, że jak czegoś spróbuje to pożałuje i podszedłem do
kumpla. Jego twarz była poobijana, podobnie jak moja, wiedziałem, że też nie
podał grubasowi żadnych informacji. Rozkułem go i pomogłem wstać. Podałem mu
jeden z karabinów, które znalazłem w torbie i w trójkę opuściliśmy pokój.
Dziewczyna poprowadziła nas do kolejnego pomieszczenia. Cinek wyglądał
najlepiej z nas, widocznie gruby zauważył, że z nim nie ma sensu zaczynać. Już
po chwili uzbrojeni skradaliśmy się w stronę wyjścia. Dziewczyna szła przed
nami w roli zakładniczki, miałem zamiar wypuścić ją dopiero jak opuścimy
bezpiecznie Supraśl. Przy drzwiach, którymi tu weszliśmy siedział ktoś na
krześle. Gdy nas zobaczył wstał i wycelował w nasza stronę bronią. Przycisnąłem
do siebie dziewczynę i przystawiłem jej pistolet do skroni, a Cinek i Kiciuś
wycelowali w strażnika.
Chłopak był przerażony, opuścił powoli broń. Gdybyśmy byli w tej sytuacji parę tygodni
temu, nie przeszłoby nam przez myśl, żeby go zabić. Byliśmy jednak ocalałymi.
Nasze twarze były naznaczone ranami po wielogodzinnych torturach, a w naszych
głowach wybuchło coś znacznie gorszego od apokalipsy zombie. Cinek podszedł
blisko do chłopaka i strzelił mu prosto w głowę. Teraz musieliśmy uciekać.
Prawdopodobnie reszta ocalałych z Supraśla to usłyszała i w tym momencie
podrywała się do zlokalizowania źródła strzału. Otworzyłem jedne z pobliskich
drzwi i wrzuciłem tam moją zakładniczkę zamykając za sobą drzwi. Cinek próbował
otworzyć drzwi wyjściowe i już po chwili biegliśmy. Był wieczór. Słońce właśnie
zachodziło i rzucało ponure cienie na
okoliczne budynki. Dzięki adrenalinie nie czułem na razie żadnego zmęczenia.
Poruszaliśmy się szybko i sprawnie, próbując jak najszybciej oddalić się w
stronę lasów. Sytuacja była beznadziejna. Nie mieliśmy żadnych zapasów, światła
ani ciepłych ubrań. Prawdopodobnie będziemy maszerować z pustymi żołądkami,
ledwo żywi i w totalnej ciemności, co oznacza, że na każdym kroku może nas
zaskoczyć zombie. Kiedy wybiegliśmy na drogę, którą tutaj przybyliśmy,
zauważyliśmy, że naszego auta nie ma. Gruby mówił, że je znaleźli, więc
prawdopodobnie było nie do odzyskania. Musieliśmy jak najszybciej dojść do
obozu i ostrzec resztę ludzi. Słyszeliśmy daleko z tyłu krzyki i widzieliśmy
światła latarek, które tańczyły po budynkach, niczym płomienie świecy. Byliśmy
jednak już daleko. Za daleko, żeby nas znaleźli. W końcu poziom adrenaliny
zaczął opadać i przystanęliśmy przy jednym z drzew, żeby zaczerpnąć trochę
powietrza i uspokoić serca. Spojrzałem na Cinka i Kiciusia. Obaj wyglądali
fatalnie, tak jak na pewno i ja wyglądałem. Mimo tego byliśmy wolni. Spytałem
ich:
— Macie cokolwiek żeby
oświetlić drogę? Jakieś jedzenie w kieszeniach? Picie?
Oboje pokiwali przecząco głowami. Szykowała się długa i
ciężka noc.
No powiem działo się, ale łatwo było tego uniknąć. Wystarczyło nie być takim zachłannym :P
OdpowiedzUsuńKsywka Gruby trochę mnie rozbawiła, bo u mnie na roku chłopak zwie się identycznie. Choć on jest szczupły ;)
Co do długopisu to bym na to nie wpadła. Pewnie bym próbowała wyciągnąć jakoś rękę przez otwór, no ale pewnie z marnym skutkiem. Morał z tego taki, że zawsze trzeba nosić ze sobą spinkę w kieszeni.
Jeszcze się złapałam na kolejnej swojej głupocie. Ja tego grubego zostawiłabym w jego gabinecie i głowę ułożyła tak, żeby to wyglądało, że zaćpał za dużo. Ale to byłoby bezsensowne xD
No nic, czekam na dalsze losy ;) Pozdrawiam
Carmen, nie do końca. Zauważ, że Bobru go nie zabił, więc mimo, że tak byś go zostawiła to i tak on by "ożył" jedynym sposobem, byłby strzał w głowę lub uderzenie jakąś bronią białą w skroń
Usuń