piątek, 25 kwietnia 2014

Rozdział 20: Zła decyzja

Jesteście ciekawi co będzie działo się w Supraślu? Ten rozdział jest poświęcony tylko tej lokacji i jest jednym z mocniejszych jakie napisałem w tym "tomie". Po przeczytaniu proszę o komentarz z opinią i rozesłanie bloga znajomym.

-----------------------------------------------------------------

Rozdział 20: Zła decyzja


                Obudziły mnie głosy, których nie znałem. Starałem się otworzyć powieki, chociaż nie było to łatwe zadanie.  Próbowałem się ruszyć, ale zauważyłem, że jestem przypięty kajdankami do kaloryfera. Pomieszczenie, w którym się znajdowałem, musiało kiedyś służyć za biuro menadżera lub innej grubej szychy zarządzającej tym barem. Poznałem to po wystroju pomieszczenia: duże biurko, ogromna, rozbita plazma wisząca na ścianie i gustowne meble. Tylko ja byłem przyczepiony do jakiegoś brudnego grzejnika.
                 Próbowałem wstać, albo się wyszarpać. Kajdanki szczękały przy każdym moim ruchu, ale ostatecznie nie dałem rady nawet trochę ich poluzować. Zaciskały się na moim nadgarstku, niczym stalowe łapska zombie. Zrezygnowany oparłem się plecami o ścianę i zacząłem myśleć. Nie wiedziałem ile czasu już tu spędziłem, nie miałem pojęcia, która jest godzina, lub co teraz robią ludzie w moim obozie. Co najgorsze nie widziałem ani Kiciusia ani Cinka, co nie mogło oznaczać nic dobrego.
                Poczułem głód, ale byłem zbyt zmęczony i wystraszony, żeby kogoś zawołać. Nie wiedziałem, czy po krzyknięciu nie przybiegnie tu jakiś kafar i nie ogłuszy mnie ponownie. Jaki ja byłem głupi! Mogłem wrócić z tym co miałem do Królowego Mostu i siedzieć teraz z Natalią, popijając piwo i rozmawiając. Przez głowę przeleciał mi obraz Łapy, który natychmiast stamtąd wyrzuciłem. Bałem się, że w tej chwili, kiedy ja nie wróciłem do obozu już przez przynajmniej parę godzin, ona zrobi coś moim przyjaciołom. Miałem nadzieję, że Gigant nie zmieni zdania i nie wróci do swojej dawnej przywódczyni.
                Przez następne dziesięć minut nie działo się nic. Siedziałem i myślałem, gdy nagle usłyszałem kroki na korytarzu. Nie wiedziałem czego się spodziewać, przez chwilę myślałem, żeby udawać, że dalej śpię, ale w końcu drzwi się otworzyły i wiedziałem, że muszę stawić czoła zagrożeniu. Do pomieszczenia wszedł gruby, łysy mężczyzna. Oceniłbym go na jakieś trzydzieści lat. Był wytatuowany na rękach i wyglądał na takiego, który spędził dużo czasu na siłowni. Ubrany był w bawełnianą bluzę z kapturem z podtoczonymi rękawami. Jego podbródek i policzki pokrywał parodniowy zarost. Uśmiechnął się do mnie paskudnie, aż serce podeszło mi do gardła ze strachu. Zamknął powoli drzwi i podszedł do mnie. Z każdym krokiem czułem większą grozę. W końcu, gdy był ode mnie oddalony o odległość wystarczającą, żebym poczuł jego oddech, zatrzymał się i przykucnął. Z bliska zobaczyłem, że jest ofiarą pewnego schorzenia, o którym kiedyś czytałem. Polegało ono na tym, że tęczówki przybierały nierealnych kolorów. Jego przypominały mi fiolet z domieszką różu. Gdy odezwał się, stłumiłem śmiech.
                 Jego głos był wysoki i gdyby nie to, że widziałem skąd się wydobywa, to dałbym sobie rękę uciąć, że mówi do mnie kobieta z chrypą:
— Widzę, że bandyta się obudził. Wygodnie się spało? Nie przeszkadzało paniczowi światło lub hałasy? – zapytał. Zdziwił mnie jego sarkazm, ale wiedziałem do czego to zmierza.
— Właściwie to przydałoby się, żebyś odkuł mnie i podał coś ciepłego do picia. Herbatkę, kawkę, cokolwiek – powiedziałem, starając się brzmieć chamsko. Różowe oczka prześwidrowały mnie, ale grubas nawet nie drgnął:
— Nie odkujemy cię. Kto wie kogo jeszcze postrzelisz – powiedział, wyciągając z kieszeni mój pistolet. Poczułem się wyjątkowo bezsilny. Nie miałem jednak humoru na tańczenie tak jak zagra mi ten spaślak:
— Czego ode mnie chcesz, grubasie? – zapytałem. Widziałem, że te słowa go ruszyły. Drgnął i uśmiechnął się jeszcze podlej.
— Skąd tu przyszliście? Ty i twoi dwaj chłoptasie? – spytał z lekko sztucznym, spokojem w głosie. Nie myślałem długo nad odpowiedzią:
— Z twojego spasłego dupska – tym razem nie wytrzymał. Zobaczyłem tylko jak się zamachuje po czym poczułem falę bólu, w miejscu na twarzy, w którym mnie uderzył.  Świat zawirował i po chwili myślałem, że znowu tracę przytomność, ale się otrząsnąłem. Gruby odezwał się znowu:
— Lepiej gadaj skąd przylazłeś bo zepsujesz mi humor, a nie chciałbyś zobaczyć mnie z zepsutym humorem, prawda? – odchrząknął – A więc? Będziesz współpracował?
— Mieszkam w Supraślu… — nie zdążyłem dokończyć bo kolejne uderzenie trafiło mnie prosto w brzuch. Miałem problemy z oddychaniem i ciężko łapałem powietrze.
— Kłamca! Pieprzony kłamca! Supraśl jest nasz, więc nie kłam. Nie uwierzę w to, że trójka ludzi radzi sobie z tym gównem od miesiąca bez zapasów, chodząc po Supraślu. Gdzie jest twój obóz? – widziałem, że traci nad sobą panowanie bo z normalnego głosu przeszedł do lekkiego krzyku.
— Mój obóz jest gdzieś tam, pełen ludzi. Przyjadą tu szukając nas, a wtedy sytuacja się zmieni. Przykuje cię do tego samego kaloryfera i będę bił aż twoja paskudna morda spuchnie tak, że będziesz wyglądał na jeszcze grubszego niż jesteś teraz. Wymorduje twoich ludzi i powieszę ich na latarniach w okolicznych miastach. Jeb się.
                Grubas najwidoczniej zrozumiał, że nie wyciągnie ode mnie niczego bo zaczął mnie bić. Jego ciosy były bolesne i już po czwartym z kolei zemdlałem. Obudziłem się po jakimś czasie cały obolały. Czułem zaschnięta krew na moich ustach. Ręka zdrętwiała mi tak, że jej nie czułem, a wiedziałem, że nie mogę wstać i się wyprostować, bo mój oprawca może wrócić w każdej chwili. Starając się zmienić pozycje rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nie widziałem nic co mogło by mi pomóc uwolnić się. Byłem w beznadziejnej sytuacji. Jedną rękę miałem wolną, gdybym tylko miał jakąś spinkę do włosów, mógłbym spróbować otworzyć zamek w kajdankach, kiedyś uczyłem się tego i myślę, że dałbym radę. Nie było jednak niczego co może mi pomóc więc mogłem tylko siedzieć i myśleć.
                Po niecałej godzinie usłyszałem kroki na korytarzu. Gotowy na kolejną wizytę Grubego czekałem, aż zobaczę jego cielsko w drzwiach. Nie bałem się już. Byłem osobą, która miała spory próg tolerancji na ból a wiedziałem, że jeżeli zdradzę chociaż o słowo za dużo to sprowadzę zagładę na moich ludzi. Miałem tylko nadzieję, że Cinek i Kiciuś wytrzymają te tortury i też będą siedzieć cicho. Drzwi otworzyły się i stanęła w nich młoda dziewczyna. Nie była specjalnie urodziwa, jej twarz pokrywał młodzieńczy trądzik, a włosy miała obcięte nierówno co sprawiało, że wyglądała okropnie. Nie odzywała się do mnie, podała mi tylko talerz, na którym było parę parówek i dwie kromki czerstwego chleba posmarowanego masłem. Chwilę później wyciągnęła z kieszeni butelkę z wodą i rzuciła mi ją w brzuch. Nie próbowałem nawet nawiązać komunikacji, wiedziałem, że to nie ma sensu. Popatrzyłem jak wychodzi i wziąłem się za jedzenie. Po przegnaniu głodu i pragnienia, poczułem, że muszę iść za potrzebą. Pęcherz wręcz pękał po paru godzinach trzymania moczu i nie wiedziałem za bardzo co z tym zrobić. Byłem dalej cały obolały po torturach Grubego, ale mimo to musiałem zaryzykować. Zawołałem:
— Gruby! Gruuuuby! Szczać mi się chcę!
                Po chwili usłyszałem hałas na korytarzu i do pomieszczenia wszedł grubas. Widać, że albo zażywał narkotyki albo wypił, bo oczy miał zaczerwienione, chodził chwiejnie i zataczał się ciężkim krokiem, podchodząc do mnie z wiaderkiem.  Gdy postawił wiadro obok mnie wpadłem na pewien pomysł. Poprosiłem go o kartkę i długopis, mówiąc mu, że potrzebuje czegoś, żeby uporządkować myśli. W ripoście usłyszałem:
— Kartki ci się zamarzyło? Proszę bardzo książę, dostaniesz je niedługo, będziesz mógł opisać jak ogromny wpierdol ci spuszczam – jego słowa były bełkotliwe, a na koniec wybuchł rechotem, ale wyszedł i po około dwudziestu minutach przyniósł długopis i kartkę. W tym czasie zdążyłem skorzystać z wiadra i odstawić je na bok w razie kolejnej potrzeby.  Tak naprawdę, rzeczy przyniesione przez mojego oprawcę wcale nie były mi potrzebne. Przynajmniej jeżeli chodzi o kartkę papieru. Głównym powodem mojej prośby był długopis, który na całe szczęście, był na sprężynkę. Rozkręciłem go szybko jedną ręką i rozmontowałem, wyjmując grubą sprężynkę. Skręciłem długopis z powrotem, żeby nie było widać, że przy nim majstrowałem i zapisałem parę słów na kartce.
                Upewniając się, że nikt nie wejdzie do mojego pomieszczenia, zabrałem się za wyginanie sprężyny. Chciałem ją uformować tak, żeby zamieniła się w prowizoryczny wytrych. Nie było to łatwe zadanie, szczególnie dlatego, że siedziałem w niewygodnej pozycji, a jedna z moich rak była przykuta do kaloryfera. Udało mi się jednak nadać odpowiedni kształt i już po chwili gmerałem w zamku. Kiedy po chwili usłyszałem kroki na korytarzu z emocji prawie nie wypuściłem mojego „klucza” z ręki. Całe szczęście osoba, która tamtędy przechodziła nie zaszła do mnie. Z tego co się orientowałem musiało już być późne popołudnie, więc miałem parę godzin do wieczora, kiedy mógłbym spróbować uciec. Jedyną przeszkodą teraz był zamek kajdanek. Gdy uczyłem się obchodzić z takimi zamkami, jakiś czas temu było to znacznie łatwiejsze bo miałem dwie ręce, na korytarzu nie pilnował mnie gruby psychopata, a do dyspozycji miałem bardzo wygodną spinkę do włosów. Wiedziałem jednak, że wszystkie kajdanki, kłódki, zamki od furtek czy bram miały podobne mechanizmy i byłem pewien, że dam sobie z tym radę.
                 Kolejne trzydzieści minut spędziłem na bezskutecznym mocowaniem się z zamkiem. W końcu usłyszałem kroki na korytarzu i tym razem rozpoznałem ciężkie tupanie buciorów Grubasa, które przybliżało się z każdą sekundą do mojej celi. Drzwi otworzyły się i spaślak wtoczył się do pomieszczenia. Na twarzy miał szeroki uśmiech, a w rękach trzymał jakąś skrzynkę. Po chwili rozpoznałem ją i zamarłem. Zauważył to i powiedział:
— Znaleźliśmy pewne auto, które stało sobie przy wjeździe do Supraśla. Było o dziwo dobrze wyposażone i między innymi w oczy rzuciły mi się te piwa, które można kupić w Kołodnie. Zaraz patrol moich kumpli pojedzie sprawdzić czy przypadkiem nie ma tam jakiegoś obozu i jak coś znajdą to jutro będziesz dyndał – zaśmiał się jak szaleniec, odkorkował jedno z piw i postawił przy mnie po czym wyszedł.  Musiałem poczekać aż ten odejdzie i upewnić się, że nie wejdzie tu podczas mojej próby uwolnienia więc zacząłem popijać piwo. Było dobre i dawało ukojenie nerwom i stresowi.  Czekałem tak pijąc i kiedy butelka była pusta, wziąłem się do pracy. Przez najbliższą godzinę grzebałem się w zamku i kiedy usłyszałem pstryknięcie, przez chwilę nie zdałem sobie sprawy z tego, że jestem wolny.
                Wstałem i poruszałem odrętwiałą ręką. Nie miałem żadnej broni i nie wiedziałem co powinienem teraz zrobić. Od nieruszania się stara rana postrzałowa, którą „zarobiłem” podczas ataku na obóz odezwała się. Znowu poczułem ból i z trudem stawiałem kroki, ale wierzyłem, że zaraz mi się to poprawi. Podszedłem do drzwi i zacząłem nasłuchiwać.  Na korytarzu nie było słychać żadnych dźwięków, więc powoli uchyliłem drzwi i wyjrzałem. Zobaczyłem długi hol, którego z pewnością nie mijałem z Ernim i Cinkiem. Musiał on być po lewej bądź prawej stronie budynku. Wyszedłem i zacząłem skradać się, podążając w prawą stronę. Po chwili usłyszałem kroki ,więc schowałem się przy ścianie, obserwując, jak przez prostopadle położony korytarz przechodzą ludzie. Rozpoznałem w nich dwójkę, którą widziałem w głównym pomieszczeniu baru. Nie wiedziałem, gdzie szukać moich przyjaciół, ale wiedziałem, że nie mogę bez nich opuścić Supraśla. Nagle usłyszałem fragment rozmowy, wytężyłem słuch:
— … przestań ćpać idioto. Masz więźniów do pilnowania ,nie możesz sobie pozwolić na takie rzeczy – powiedział cicho męski głos.
— Mną się nie przejmuj. Wracaj do swoich obowiązków i zostaw mnie samego – odpowiedział drugi, który od razu poznałem. Gruby. Poczułem falę napływające adrenaliny. Wiedziałem, że za rogiem siedzi mój oprawca.
                 Wyjrzałem delikatnie i zobaczyłem uchylone drzwi, oraz oddalające się dwie osoby, które widziałem przed chwilą. Przez chwilę przestałem zwracać uwagę na to, co się ze mną stanie. Gdy upewniłem się, że korytarze są czyste podążyłem do drzwi prowadzących do pokoju grubasa. Zobaczyłem go. Siedział na fotelu, odwrócony do mnie plecami i nachylony nad stołem, na którym była usypana ścieżka białego proszku. Nie znałem się na tym, ale byłem pewien, że to amfetamina lub kokaina. Rozejrzałem się szybko po pomieszczeniu i zlokalizowałem niedługi zwój liny. Leżał tuż obok torby z bronią i jakiejś książki. Podszedłem, podnosząc linę i zbliżając się do grubego. Nadepnąłem na skrzypiący kawałek podłogi, co zwróciło uwagę grubasa. Nie odwrócił on się jednak, tylko powiedział:
— Jeszcze raz tu przyjdziesz Jacek, a wykastruję cię, przysięg… — ostatnich słów nie zdążył wypowiedzieć, bo gruba lina zacisnęła się na jego gardle. Przerzuciłem ją przez niego, zahaczając o szyję i uniemożliwiając mu ruch. Od razu po zaciśnięciu liny pociągnąłem z całej siły do tyłu. Poczułem jak sznur ociera mi ręce, ale nie przerywałem. Ciągnąłem tak mocno jak nigdy, każdy skrzek i chrzęst wydawany przez grubego dodawał mi siły. Pociągnąłem go do tyłu tak mocno, żeby zobaczył moją twarz. Widziałem przerażenie w jego oczach, ale był zbyt zaskoczony i zaćpany, żeby cokolwiek zrobić. Siłowałem się z nim jeszcze przez dziesięć sekund, aż usłyszałem jak wypuszcza ostatni oddech i osuwa się na stół. Zostawiłem linę owiniętą o jego tłusty kark i zacząłem przyspieszać. Zabrałem z jego pokoju torbę z bronią, wcześniej wyciągając z niej pistolet. Następnie przeszukałem go i znalazłem klucze do kajdanek. Prawdopodobnie będą pasowały do kajdanek moich przyjaciół, o ile jeszcze żyją. Musiałem ich poszukać, teraz z bronią miałem znacznie większe szanse.
                 Wyszedłem z pokoju grubego i zacząłem sprawdzać każde pomieszczenie. Większość z nich była pusta, w jednym jednak spała dziewczyna. Była ubrana tylko w koszulkę i majtki, odrobinę starsza ode mnie, całkiem ładna. Uśmiechnąłem się paskudnie i przyłożyłem jej pistolet do skroni, drugą ręką zatykając usta. Widziałem strach w jej oczach, gdy je otworzyła. Próbowała krzyczeć, ale jednym gestem pokazałem jej, że spróbuje chociaż na chwilę pisnąć a wystrzelę. Posłuchała się. Zapytałem ją:
— Gdzie są moi przyjaciele? Dwaj więźniowie, których ostatnio złapaliście. Gadaj – wszystko to powiedziałem tajemniczym szeptem. Dziewka była przerażona. Podniosłem ją, a ta powiedziała cicho:
— Nie zabijaj mnie…
— To odpowiedz na moje pytanie do kurwy nędzy. Gdzie grubas trzymał resztę więźniów?
                Widziałem, że próbuje coś powiedzieć, ale z jej ust wydobywał się jedynie jęk. Zadowolony z tego, że ją zastraszyłem, ponowiłem pytanie machając pistoletem przed jej twarzą. W końcu uzyskałem odpowiedź:
— Zaprowadzę cię…
— Spróbuj czegokolwiek a pociągnę za spust bez wahania – ostrzegłem, wyprowadzając zakładniczkę na korytarz. Było czysto, widocznie dwójka ludzi, którzy byli tu wcześniej nie mieli ochoty przeszkadzać grubasowi w ćpaniu, co było ich błędem. Usłyszałem jęk. Odruchowo złapałem dziewczynę jedną ręką, chamsko chwytając w okolicy piersi, a drugą wymierzyłem w stronę skąd, wydawało mi się, dobiegał hałas.  Zobaczyłem drzwi od pokoju grubasa i po chwili grubego, który z nich wyczłapał. Zapomniałem go dobić, przez co wstał. Wyglądał jeszcze straszniej niż za życia. Jego oczy przybrały szkarłatną postać, przez co przypominał wieloryba. Charczące dźwięki, które wydawał były żałosne. Widocznie przycisnąłem go na tyle mocno, że nie dawał rady robić większego hałasu. Zombie nie zauważył nas jeszcze, chociaż węszył, próbując złapać nasz zapach. Kazałem dziewczynie prowadzić dalej i po chwili doszliśmy do pierwszych drzwi.
                 Otworzyłem je kopniakiem i zobaczyłem mojego przyjaciela, Ernesta, który był przywiązany do kaloryfera, podobnie jak ja wcześniej. Uśmiechnął się na mój widok. Popchnąłem zakładniczkę na bok, ostrzegając ponownie, że jak czegoś spróbuje to pożałuje i podszedłem do kumpla. Jego twarz była poobijana, podobnie jak moja, wiedziałem, że też nie podał grubasowi żadnych informacji. Rozkułem go i pomogłem wstać. Podałem mu jeden z karabinów, które znalazłem w torbie i w trójkę opuściliśmy pokój. Dziewczyna poprowadziła nas do kolejnego pomieszczenia. Cinek wyglądał najlepiej z nas, widocznie gruby zauważył, że z nim nie ma sensu zaczynać. Już po chwili uzbrojeni skradaliśmy się w stronę wyjścia. Dziewczyna szła przed nami w roli zakładniczki, miałem zamiar wypuścić ją dopiero jak opuścimy bezpiecznie Supraśl. Przy drzwiach, którymi tu weszliśmy siedział ktoś na krześle. Gdy nas zobaczył wstał i wycelował w nasza stronę bronią. Przycisnąłem do siebie dziewczynę i przystawiłem jej pistolet do skroni, a Cinek i Kiciuś wycelowali w strażnika.
                 Chłopak był przerażony, opuścił powoli broń.  Gdybyśmy byli w tej sytuacji parę tygodni temu, nie przeszłoby nam przez myśl, żeby go zabić. Byliśmy jednak ocalałymi. Nasze twarze były naznaczone ranami po wielogodzinnych torturach, a w naszych głowach wybuchło coś znacznie gorszego od apokalipsy zombie. Cinek podszedł blisko do chłopaka i strzelił mu prosto w głowę. Teraz musieliśmy uciekać. Prawdopodobnie reszta ocalałych z Supraśla to usłyszała i w tym momencie podrywała się do zlokalizowania źródła strzału. Otworzyłem jedne z pobliskich drzwi i wrzuciłem tam moją zakładniczkę zamykając za sobą drzwi. Cinek próbował otworzyć drzwi wyjściowe i już po chwili biegliśmy. Był wieczór. Słońce właśnie zachodziło  i rzucało ponure cienie na okoliczne budynki. Dzięki adrenalinie nie czułem na razie żadnego zmęczenia. Poruszaliśmy się szybko i sprawnie, próbując jak najszybciej oddalić się w stronę lasów. Sytuacja była beznadziejna. Nie mieliśmy żadnych zapasów, światła ani ciepłych ubrań. Prawdopodobnie będziemy maszerować z pustymi żołądkami, ledwo żywi i w totalnej ciemności, co oznacza, że na każdym kroku może nas zaskoczyć zombie. Kiedy wybiegliśmy na drogę, którą tutaj przybyliśmy, zauważyliśmy, że naszego auta nie ma. Gruby mówił, że je znaleźli, więc prawdopodobnie było nie do odzyskania. Musieliśmy jak najszybciej dojść do obozu i ostrzec resztę ludzi. Słyszeliśmy daleko z tyłu krzyki i widzieliśmy światła latarek, które tańczyły po budynkach, niczym płomienie świecy. Byliśmy jednak już daleko. Za daleko, żeby nas znaleźli. W końcu poziom adrenaliny zaczął opadać i przystanęliśmy przy jednym z drzew, żeby zaczerpnąć trochę powietrza i uspokoić serca. Spojrzałem na Cinka i Kiciusia. Obaj wyglądali fatalnie, tak jak na pewno i ja wyglądałem. Mimo tego byliśmy wolni. Spytałem ich:
— Macie cokolwiek żeby oświetlić drogę? Jakieś jedzenie w kieszeniach? Picie?

Oboje pokiwali przecząco głowami. Szykowała się długa i ciężka noc.

2 komentarze:

  1. No powiem działo się, ale łatwo było tego uniknąć. Wystarczyło nie być takim zachłannym :P

    Ksywka Gruby trochę mnie rozbawiła, bo u mnie na roku chłopak zwie się identycznie. Choć on jest szczupły ;)

    Co do długopisu to bym na to nie wpadła. Pewnie bym próbowała wyciągnąć jakoś rękę przez otwór, no ale pewnie z marnym skutkiem. Morał z tego taki, że zawsze trzeba nosić ze sobą spinkę w kieszeni.

    Jeszcze się złapałam na kolejnej swojej głupocie. Ja tego grubego zostawiłabym w jego gabinecie i głowę ułożyła tak, żeby to wyglądało, że zaćpał za dużo. Ale to byłoby bezsensowne xD

    No nic, czekam na dalsze losy ;) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Carmen, nie do końca. Zauważ, że Bobru go nie zabił, więc mimo, że tak byś go zostawiła to i tak on by "ożył" jedynym sposobem, byłby strzał w głowę lub uderzenie jakąś bronią białą w skroń

      Usuń