niedziela, 20 kwietnia 2014

Rozdział 19: Ucieczka od rzeczywistości

Następny rozdział, w którym jest duży przełom na końcu. Czytajcie :D Po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym :)

------------------------------------------------------

Rozdział 19: Ucieczka od rzeczywistości


                Siedziałem w kuchni, przygotowując jedzenie, a kolejni domownicy kolejno schodzili zaspani, żeby rozpocząć kolejny dzień pracy. Starałem się nie myśleć o moich nocnych snach, lecz myśli powróciły spotęgowane, kiedy zobaczyłem Monikę schodzącą po schodach. Była tak podobna z wyglądu do siostry. Starałem się odganiać te myśli od siebie i skupić na tym co ważne. Przywitałem Natalie pocałunkiem. W moich myślach jednak dalej pojawiał się obraz Łapy. Opuściłem po zjedzeniu dom i zrobiłem rundkę wzdłuż ogrodzenia, zatapiając się w myślach.
                 Widziałem Miczi, która rozmawia z Dalionem przed bramą. Nie chciałem im przeszkadzać. Emocje we mnie kipiały, w końcu nie wytrzymałem i uderzyłem ze złością w pobliskie drzewo tak, że aż zabolała mnie ręka. Miałem wszystko co chciałem, a jednak kolejna osoba namieszała mi w głowie. Przez tak długi czas, myślałem tylko o Natalii. Teraz, kiedy miałem ją u swego boku w obozie, zachciało mi się więcej. Nie mogłem uwierzyć w to jakim idiotą jestem. Musiałem koniecznie zająć czymś myśli, więc zwołując wszystkich przyjaciół wziąłem się za okopanie ostatniej strony obozu.
                Starałem się nie spoglądać w stronę obozowiska Łapy, chociaż dźwięk jej głosu, wydającego rozkazy budowania ogrodzenia i nieustanne stukanie, nie pozwoliły mi tego ignorować. Godziny mijały i w końcu wieczorem mogliśmy zobaczyć efekty naszej pracy. Całe ogrodzenie było teraz otoczone głębokim dołem, oczywiście zostawiając miejsce na wyjście lub wyjechanie. Zadowoleni z roboty postanowiliśmy świętować. Sołtys znalazł butelkę dobrego wina i rozlał każdemu. Wznieśliśmy toast, ciesząc się kolejnym sukcesem. Wszyscy byli padnięci. Nie do końca nawet pamiętałem, kiedy coś zjadłem i położyłem się spać. Tym razem nie śniło mi się nic, co pozwoliło mi trochę zapomnieć o zaistniałej sytuacji.
                 Z rana jednak sytuacja się powtórzyła, kiedy Łapa wpadła powiadomić nas o ukończeniu ogrodzenia i żeby zobaczyć się z siostrą. Nie mogąc wytrzymać, zdecydowałem w końcu, że muszę wyrwać się z obozu i przejść gdzieś. Poszedłem z tą myślą do Cinka, który pilnował jednej z bram:
— Stary, idę się przejść, wrócę niedługo – rzuciłem, otwierając sobie bramkę.
— Czekaj. A propos przejścia, wpadłem ostatnio na pewien pomysł – powiedział Cinek.
— Jaki konkretnie?
— Co myślisz o małym wypadzie? Ja, ty i Erni. Przejechalibyśmy się na mały zwiad, może odwiedzili jakąś pobliską wioskę i zdobyli trochę zapasów? Nie, żeby się nam kończyły, w końcu to cholerna wieś, ludzie mają tu żarcia w ciul, ale jednak można by skombinować jakiś alkohol, może coś do czyszczenia się? W końcu mamy dostęp do ciepłej wody. Wypiłbym coś poza tym, a ten dziadek odbyt nie pozwala zabierać żadnego wina z jego piwnicy. Hmm?
                Nie zastanawiałem się długo. W takim gronie z chęcią mogłem spędzić te popołudnie. Przed wyjazdem przedstawiliśmy plan Kiciusiowi. Następnie podszedłem do Giganta i kazałem mu mieć na wszystko oko, szczególnie na siostrę Łapy, Łapę i Natalię. W końcu po trzydziestu minutach, zapakowaliśmy się w auto i opuściliśmy obóz, kierując się na północ do Kołodna, które widziałem z wieży obserwacyjnej. Planowaliśmy potem odbić na zachód prosto do małej wsi Cieliczanki i być może zahaczając o Supraśl, w zależności, czy miasto będzie wyglądało bezpiecznie. Droga była spokojna, choć widoczne były ślady ucieczki oraz wszechobecnej śmierci. Na zakręcie, w rowie, stało puste auto. Tuż obok widać było zwłoki, których nie potrafiłem rozpoznać, bo znikły równie szybko, jak się pojawiły. Kierował Kiciuś, wydawało mi się, że on najlepiej się nada do tego zadania.         Następnym miejscem, które minęliśmy był stary tartak. W wakacje zawsze pachniało stamtąd żywicą i życiem, a teraz było tam cicho i widać, że zakład dawno opustoszał. Dojeżdżaliśmy do wsi Kołodno, zwalniając trochę i obserwując dokładnie, czy nie widać nigdzie ocalałych lub, czy nie słychać jakichś odgłosów. Usłyszeliśmy powarkiwanie zombie ze sklepu, do którego podjeżdżaliśmy. Ernest zatrzymał auto i w trójkę wysiedliśmy. Słońce oświetlało mały, wiejski „monopolowy” i otaczające go stoliki, gdzie zazwyczaj można było znaleźć pijaczków. Teraz też tam siedzieli, tylko, że już nie żyli. Jeden kłapał mordą, próbując się uwolnić z leżącego na jego nogach stołu, a drugi machał do nas rozkładającą się dłonią zza płotu. Podszedłem do tego pierwszego i pewnym, szybkim uderzeniem pozbyłem się go. Do drugiego doskoczył Cinek, który wyposażony w topór, stanowił spore zagrożenie. Topór wziął z działki Kiciusia, była to solidna broń, kupiona kiedyś przez jego rodziców w celu rąbania drewna. Ostrze potrafiło, przy użyciu niedużej siły, rozrąbać ogromną kłodę drewna na pół. Bez problemu poradziło sobie z gnijącymi kośćmi pijaka. Gdy zauważyliśmy, że nic więcej nam nie zagraża, zacząłem:
— Nie ma sensu, żebyśmy wszyscy wchodzili do środka. Ja z Cinkiem szybko zobaczymy, czy jest tam coś wartego zabrania, a ty pilnuj auta Kiciuś. Krzycz jakbyś kogoś zauważył – powiedziałem, otwierając drzwi.
                W sklepie było dosyć jasno. Światło dostawało się do środka przez okno. Nie słyszałem, żadnych oznak tego, że ktoś tu jest, mimo to trzymałem w pogotowiu pistolet i nóż. Dałem znak Cinkowi, żeby sprawdził zaplecze, a sam ruszyłem w stronę półek. Stało na nich sporo różnych puszek, opakowań i paczek, ale wiedziałem, że nie wszystkie będą się nadawały do jedzenia. Posortowałem je szybko i zapakowałem do plecaka parę puszek fasolki, kilka konserw rybnych, zupki chińskie i parę mrożonek. Zobaczyłem, że mój kolega wychodzi z zaplecza z dwoma kratami piwa. Pomogłem mu nieść jedną z nich i zadowoleni zapakowaliśmy wszystkie zapasy do bagażnika. Rozejrzałem się po ulicy. Było czysto. Ciesząc się z łupu odkapslowałem pierwsze z piw i podałem po jednym dla moich towarzyszy. Usiedliśmy przy murku i zaczęliśmy pić:
— Pamiętacie, jak kiedyś na wakacje zwiedzaliśmy okolicę rowerami? Byliśmy nad mostem, w tej małej wioseczce Zasady i komary gryzły nas tak, że ledwo dało się jechać? – zapytałem.
— No pewno, że pamiętam! Łapaliśmy te ogromne żaby a potem je katapultowaliśmy łopatą na środek stawu – powiedział Erni, pociągając duży łyk.
— A pamiętacie jak zgubiliśmy się w lesie i zakurwialiśmy z tą śmieszną maczetą, próbując znaleźć drogę? – zapytał Cinek.
                Wszyscy wybuchliśmy serdecznym śmiechem. Moje myśli odbiegły daleko od apokalipsy zombie, Łapy oraz innych problemów, z którymi się teraz borykałem. Po wysuszeniu butelek dyskusja nadal trwała. Zbliżało się popołudnie, coś około godziny czternastej. Zacząłem w końcu temat, który nurtował mnie:
— Co uważacie u Łapie?
— Dobra dupa, ale coś czuje, że przy najbliższej okazji przegoni nas stąd. Kto wie czy teraz nic nie dzieje się z naszymi ludźmi. W końcu w obozie został tylko Miczi, Damian, Sołtys, Natalia, Nieznajoma oraz Jola. Gigant i Szpieg są niby z nami, ale kto wie czy nie pomogą w razie czego Łapie. Miejmy nadzieje, że ta dziewczyna nie rzuca słów na wiatr – rzekł Cinek.
— Bez obrazy Bolo, ale ja jej nie zaufam. Wiesz, że to ona załatwiła Eryczka. My zabiliśmy paru jej ludzi, ale to nie zmienia faktu, że nie nazwę jej przyjaciółką – dopowiedział Erni.
                Przemilczałem to. Wiedziałem, że nikt nie ufa Łapie i ja też powinienem ją olać, ale nie potrafiłem. Zostawiając butelki przed sklepem wsiedliśmy do auta. Przed nami dobre osiem kilometrów drogi do Cieliczanek. Byliśmy tam kiedyś na rowerach. Wtedy, kiedy apokalipsa była jedynie luźnym tematem, poruszanym podczas naszych rozmów, a nie rzeczywistością. Spoglądałem za okno na otaczające nas krajobrazy. Lasy, w których było widać coraz mniej liści, porzucone pola i opustoszałe chałupy. Wyjechaliśmy po chwili z Kołodna. Była to mała wieś, w której standardowo, domy były porozrzucane po obu stronach głównej ulicy. Wjechaliśmy na piaszczystą drogę i skręciliśmy na zakręcie w lewo, zmierzając coraz głębiej w las. Minęliśmy most, pod którym znajdywała się ta sama rzeczka, która płynęła przez Królowy Most. W lesie było zdecydowanie chłodniej, lecz powietrze tu było rześkie i lekkie. Zadowolony patrzyłem przez brudną szybę auta, na coraz to bardziej oddalające się domki Kołodna i otaczające nas coraz ciaśniej drzewa.
                W końcu, po paru minutach jazdy zobaczyliśmy ostatni zakręt przed wsią. Zwolniliśmy trochę i wjechaliśmy. Widok zombie chodzących między budynkami jak zwykle trochę mnie zasmucił, w końcu kiedyś byli to ludzie, ale zarówno cieszyłem się gdy je zobaczyłem, ponieważ oznaczało to, że nie ma tu żadnych ocalałych. Wysiedliśmy przy pierwszym z domków, który był niedaleko sklepu i wyciągnęliśmy bronie. Naliczyłem pięciu, chociaż nie mogłem być pewny, że w domach i sklepie nie ma ich więcej. Zamachując się nożem podbiegłem do pierwszego. Wbiłem ostrze w gardło trupa i pchnąłem go mocno w stronę płotu, przy którym stał. Poczułem krew spływającą z ostrza na moje dłonie, ale nie przejąłem się tym specjalnie. To nie był pierwszy i na pewno nie ostatni zombie jakiego zabijałem. Usłyszałem jak z tyłu Cinek rozprawia się z kolejnym. Kawałek dalej zobaczyłem jak dwa trupy idą w stronę Kiciusia. Po chwili usłyszałem trzask oznajmujący, że siekiera wbiła się głęboko w głowę pierwszego zombiaka a następnie zgrzyt, który musiał oznaczać, że drugi również poległ. Ostatni z tych, które zauważyłem stał na ganku jednego z domów. Drzwi były otwarte, ja jednak nie zwracałem na to uwagi. To był mój błąd.
                 Biegnąc w stronę zombie chodzącego po ganku z domu wypadł drugi. Wystraszyłem się potwornie, lecz to uczucie, nie było teraz moim największym problemem. Był nim trup leżący na mnie i próbujący wgryźć się, aby mnie zabić. Był zaskakująco silny jak na umarlaka i wiedziałem, że nie wytrzymam ani chwili dłużej. Moja broń wypadła mi z rąk i leżała kawałek dalej. Usłyszałem kroki i poczułem silne szarpnięcie, kiedy to Cinek zepchnął kopniakiem zombie, które na mnie leżało. Szybko podniosłem się i chwyciłem nóż, aby dokończyć dzieło Cinka, wymierzając cios w głowę wroga. W tym czasie Kiciuś dobił trupa znajdującego się na ganku. Wyczyściłem nóż o koszulę mojej ofiary i podniosłem się żeby podziękować Marcinowi.
                 Następne dwadzieścia minut poświęciliśmy na przeszukiwanie domów. Znaleźliśmy trochę leków, alkoholu, odrobinę jedzenia i ciepłe ubrania na zimę. Co najważniejsze nie spotkaliśmy już żadnych zombie. Zapakowaliśmy wszystko do bagażnika, który był już prawie pełny, wszelakiego wyposażenia, potrzebnego do przetrwania. Teraz musiałem zadecydować czy wracać do obozu czy sprawdzić jeszcze Supraśl. Moi towarzysze czekali na moją decyzje. Spojrzałem na słońce, które powoli zachodziło na horyzoncie. Zdecydowałem w końcu, żebyśmy sprawdzili Supraśl. Moi przyjaciele kiwnęli głowami na znak zrozumienia i wsiedliśmy. Droga do Supraśla była podobna jak z Cieliczanek do Królowego Mostu. Dobre dziesięć kilometrów jazdy. Było to znacznie większe miasto, co prawda nie porównywalne z Białymstokiem, ale wciąż spore. Jechaliśmy i jechaliśmy a słońce chowało się za horyzontem, okrywając las ciemnym płaszczem. Rozmawialiśmy o niczym z Cinkiem, a Erni prowadził auto, które z każdą sekunda zbliżało się do miasta. W końcu zobaczyliśmy ze wzgórza panoramę budynków. Zatrzymaliśmy auto kawałek od pierwszych zabudowań, nie chcieliśmy, żeby ktoś, kto mógł tu być, nam je ukradł. Wysiedliśmy poprawiając bronie przy paskach i sprawdzając stan magazynków. Nigdzie nie było widać światła, miejsce wyglądało na tak opustoszałe, jak Kołodno. Niepokoiła mnie jednak jedna rzecz, wciąż było słychać dziwny szmer, który odbijał się echem z każdej strony. Można by to nazwać dźwiękiem nadchodzącej burzy, ale brzmiało dziwnie nieregularnie. Dałem znak swoim ludziom, żeby uważnie się rozglądali i powoli ruszyliśmy do przodu.
                Mijaliśmy opustoszałe domy, ale nigdzie nie widzieliśmy zagrożenia. Ciągle słychać było odległe dźwięki. Cienie rzucane przed domy sprawiały, że niektóre miejsce wyglądały naprawdę nieciekawie. Wyszliśmy teraz na uliczkę, która była pewnie często okupywana przez turystów. Stało tutaj sporo sklepów z pamiątkami oraz duży bar, na którego szyldzie widniał kufel piwa. Miejsce wyglądało obiecująco, więc dałem znak Cinkowi i Erniemu i skręciliśmy w jego kierunku. Nagle, usłyszeliśmy dziwne szmery dochodzące z uliczki obok. Momentalnie zza rogu wyszło trzech uzbrojonych ludzi. Cała trójka miała przewieszone przez plecy strzelby. Dwójka była w naszym wieku, ale jeden z nich wyglądał na przynajmniej czterdzieści lat. Na jedno uderzenie serca nasze spojrzenia się spotkały a już chwilę później słychać było tylko strzały. Wystrzeliłem pierwszy trafiając jednego z młodszych w bark. Wrzasnąłem głośno:
— Uciekamy! – Wtedy przyspieszyłem i wraz z przyjaciółmi skręciliśmy w jedną z uliczek. Musieliśmy uciec z tego miasta. Tamta grupa goniła nas. Słyszałem pojedyncze wystrzały i okrzyki pełne złości. W moim ciele działo się coś dziwnego. Czułem zarówno wielki strach, ale też adrenalinę, która pozwalała mi biec. Obiegliśmy jeden z sklepów z pamiątkami z planami dostania się do baru i obrony tam. Szliśmy wzdłuż płotu przy krzakach, gdy usłyszeliśmy kolejny strzał, tym razem, z czegoś grubszego:
— Co to kurwa było!? – zapytał Cinek, oddychając głęboko.
                Kiciuś próbował coś odpowiedzieć, ale gdy kolejny pocisk trafił parę centymetrów od jego głowy, w płot, zamilkł i zaczął biec. Widzieliśmy już tyle drzwi prowadzące do baru, pełniące funkcje wejścia dla personelu. Mogliśmy próbować wracać do auta, ale napastnicy strzelali właśnie z tamtej strony. Dobiegłem do drzwi pierwszy i pociągnąłem za klamkę. Dzięki bogu nie były zamknięte. Wpuściłem moich towarzyszy i sam ruszyłem za nimi w głąb budynku. Było tu bardzo ciemno przez co nie widzieliśmy praktycznie nic. Szedłem z wyciągniętą bronią, korytarzami, które rozgałęziały się do różnych pomieszczeń służbowych, próbując znaleźć salę główną, gdzie przyjmowano gości. Cinek w tym czasie zamknął drzwi, którymi weszliśmy i ruszył tuż za mną. Kiciuś podążał ramię w ramię ze mną. Dotarliśmy do dużych drzwi, które musiały prowadzić do interesującej nas części baru.
                Musieliśmy się spieszyć, bo prawdopodobnie nasi prześladowcy za chwilę zorientują się gdzie weszliśmy, a wtedy może już być za późno. Biorąc głęboki oddech popchnąłem jedno z skrzydeł drzwi i wszedłem do pomieszczenia, które, ku mojemu zdziwieniu, nie było ciemne. Sale oświetlało parę lamp a ludzie siedzący tam mierzyli do nas z broni. Było ich co najmniej sześciu. Usłyszałem głośne przeładowanie świadczące o tym, że ktoś stoi za nami. Usłyszałem tylko:

— Rzućcie broń bandyci! – i poczułem lufę wbijającą mi się miedzy łopatki.

7 komentarzy:

  1. Brawo Bobru, z każdym rozdziałem coraz ciekawsze. Powiem Ci, że też bym nie zaufał Łapie, ale opowiadania są świetne. Uwelbiam je :)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Drzwi były otwarte, ja jednak nie zwracałem na to uwagi. To był mój błąd." Lubię ten zabieg. Jeszcze nie wiadomo co się stanie, ale na pewno coś złego :D

    Opisy są lepsze wg. mnie. Jeszcze tylko popracować nad długością rozdziałów i będę w pełni usatysfakcjonowana :D

    Co do samego rozdziału (lubię zacząć od czytania komentarzy ^^ dzięki temu trochę się zasugerowałam), myślałam że ta banda z tej mieściny to reszta armii Łapy xD Że niby ich jest tylko 6, a tak naprawdę to w sąsiednim mieście stacjonuje reszta xD

    Na pewno miło było odpocząć od tego codziennego zgiełku w apokalipsie, choć nie wiem czy się tak da. Nie wiem czy umiałabym pić piwo przed sklepem i nie myśleć czy przypadkiem zza pleców nie nadchodzi jakieś stado zombie xD

    A tak nawiązując do Łapy i Natalii, co Ci się w nich podoba? ;>

    Pozdrawiam i Wesołych Świąt

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Natalia i Łapa to dwie zguby Bobra :D Obie bardzo lubi, jest w stanie wiele dla nich poświęcić, chociaż Natalie zna o wiele dłużej ,to ciekawy charakter i nazwijmy to "orientalna piękność" Łapy go w jakiś sposób jara :). Jest straszliwie rozrywany z jednej strony przez kogoś, do kogo zawsze coś czuł, a kimś nowym, bardzo ciekawym i równie pięknym co niebezpiecznym. Ma już to co chciał, ale pojawia się coś zakazanego, a on to zrywa :D
      Również życzę Wesołych Świąt Cami :)

      Usuń
    2. Ciekawe co zrobi Natalia :P

      Cóż to za zmiany w szablonie? :D To jeszcze wyjustuj tekst ;)

      Usuń
    3. A uczę się trochę sztuczek w CSS :D
      Wyjustowałem, ale data, autor i komentarze dziwnie wyglądają :C Popracuje jeszcze nad tym ^^ Muszę poszukać jakiejś ładniejszej grafiki na tło, bo to jest znaleźne :P

      Usuń
    4. nie lubię bałaganu, a nie zwróciłam uwagi, że to nie odp xD

      możesz te linki do komentarzy i autora wrzucić w jakiegoś diva div style="text-align:left;"> link autor </div Oczywiście te znaczniki trzeba w te nawiasy ostre wziąć, ale tu nie mogę, bo tag DIV jest niedozwolony. W sumie to dawno nie używałam css, ale powinno działać xD

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń