Rozdział 7, trzeci z perspektywy Bobra. W tym rozdziale zobaczycie gdzie moja grupa pojechała po wydarzeniach przy helikopterze po zapasy. Tytuł rozdziału odnosi się zarówno do pewnej sytuacji w mieście jak i "czerwonych flar" :) Zapraszam do czytania i proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym.
------------------------------------------------------
Rozdział 7 (Bobru): Kontakt
Nadeszły
naprawdę ciężkie dni. Zapasy prawie się nam skończyły i o ile radziliśmy sobie
jeszcze z amunicją to podczas posiłków dostawaliśmy śmiesznie małe porcje.
Dzisiejszego ranka zjedliśmy ostatnią puszkę jedzenia. Każda wioska, miasteczko
czy pojedynczy domek, który znajdowaliśmy po incydencie przy helikopterze, były
przeszukane. Byłem już całkiem mocno głodny gdy stanęliśmy na postoju przy
drodze niedaleko Zambrowa. Nie zrezygnowałem z planu pojechania do Torunia,
dalej to było naszym priorytetem. Jeżeli dopisze nam szczęście to właśnie tam
znajdę ludzi, z którymi jeszcze dwa miesiące z kawałkiem temu grałem beztrosko
przez Internet. Czy jest szansa, że ktoś tam będzie? Możliwe. Warto było
spróbować. Odkąd upadł Królowy Most to właśnie tam miałem nadzieję szukać
schronienia. Tak naprawdę miałem też cichą nadzieję, że Kiciuś jakimś cudem
uciekł z Supraśla i też zmierza w tę stronę. Był twardym skurczybykiem i jeżeli
jakimś cudem udało mu się uciec od hordy to z pewnością tam dotrze.
Łowca
siedział nad mapą i z ponurą miną studiował ją, jeżdżąc palcem po północno–wschodnim
krańcu Polski. Mruczał coś pod nosem, w między czasie drapiąc się po świeżo
ogolonym podbródku. Wody mieliśmy pod dostatkiem. Dzięki temu ostatnio na
postoju również się ogoliłem i ostatecznie po przejrzeniu się w niedużym
lusterku, które znalazłem gdzieś w rzeczach Łowcy, uznałem, że znowu wyglądam
kompletnie inaczej. Mimo braku brody, która nadawała mi dzikości, teraz moje
rysy twarzy były jeszcze chudsze niż zazwyczaj. Przypominałem trochę zombie.
Dziewczyny też się odświeżyły. Krew napłynęła mi do twarzy, kiedy zobaczyłem jak
Łapa zdejmuje swoje czarne wdzianko i przebiera się w świeże ubrania,
oczywiście również czarne, które znalazła w jednym z domów jakiś czas temu.
Włosy związała w klasyczny dla niej warkocz, dzięki czemu mogła zachować ich
długość, a przy okazji nie stanowiły one zagrożenia dla niej samej.
Cinek
czuł się lepiej. Powoli przyzwyczajał się do posiadania jednej ręki. W sumie
zastanawiałem się jak wielkim utrudnieniem musi być posługiwanie się tylko lewą
dłonią. Ten świat jest już wystarczająco niebezpieczny, a teraz ktoś taki jak
on, który bez problemu radził sobie mając do dyspozycje siłę swojej prawicy,
musiał uczyć się wszystkiego od nowa. Widziałem, jak w wolnych chwilach stara
się coś pisać na kartce, tworząc wyjątkowo krzywe bohomazy. Mimo tego wchodził
w jakąś wprawę i wierzyłem, że jak nauczy się pisać tą ręką to da radę też
używać jej do trzymania broni. Podczas ostatniego wieczora był dosyć mało
skuteczny, ale dzięki niemu jakoś uratowaliśmy się z rąk bandytów.
Nieznajoma
starał się pomagać mi jak tylko mogła. Wiedziała, że jest mi ciężko, ale
zauważyłem, że teraz zawsze była przy mnie i musiałem przyznać, że jest
naprawdę wartościową osobą w tej grupie. Potrafiła ugotować dobre jedzenie,
czyścić broń, leczyć rany, a co najważniejsze – strzelać. Zabawny był fakt, że
dalej nie znałem jej imienia i wiedziałem o niej nie wiele wcześniej niż dwa
miesiące temu. W sumie nie potrzebowałem tej wiedzy, ale wciąż było to dla mnie
pewne zaskoczenie.
Sołtys
starał się ciągle służyć mi dobrą radą i pomagać w ciężkich chwilach. Jak na
człowieka, który większość życia spędził na wsi, był niezwykle inteligenty.
Jego umysł pracował na najwyższych obrotach mimo podeszłego wieku, a sympatia i
szacunek jakimi mnie darzył były swego rodzaju paliwem, napędzającym mnie do kolejnych
działań. Staruszek był dla mnie jak dziadek. Cieszyłem się jak dziecko, jak
zobaczyłem go w kościele po tym co stało się w Obozie. Początkowo myślałem, że
to on będzie jednym z tych, którzy zginą pierwsi. Całe szczęście myliłem się.
Kondycja i celne oko również mu dopisywała, co za tym idzie również był kimś,
kogo warto mieć przy sobie.
No i
Łapa. Moja największa zguba. Chociaż była miedzy nami dziwna relacja to nie
wiedziałem czy się tego bać czy cieszyć. Tworzyliśmy zgraną grupę, którą
mógłbym nazwać rodziną. Czyszcząc swoją broń zacząłem temat, nad którym
musieliśmy podyskutować.
– Słuchajcie – poczekałem,
aż wszyscy zwrócą na mnie uwagę – Zostaliśmy
postawieni w ciężkiej, naprawdę cholernie ciężkiej sytuacji. Niestety skończyły
się nam zapasy, a przed nami całkiem spore miasto, które nie wróży niczego
dobrego. Chciałbym już teraz, przed wjazdem, ustalić kilka rzeczy.
Wszyscy słuchali mnie w skupieniu. Darzyli mnie szacunkiem.
Podobało mi się to i również pomagało funkcjonować. Rozkazywałem im, a oni tego
słuchali i rzadko kiedy słyszałem jakiś sprzeciw. Było to sporym zaskoczeniem.
W końcu byłem prawie najmłodszy z obecnych tu osób. Podejrzewałem, że Łapa i
Nieznajoma są ode mnie odrobinę młodsze, ale nie byłem tego pewien.
– A więc tak –
zacznijmy od ustalenia punktu zbioru. Wiecie gdyby coś znowu poszło nie tak. Ja
preferowałbym ten lasek, który widać na północ stąd. Łatwo się będzie tam
dostać z miasta, a drogi wyglądają tam na całkiem przejezdne, więc Potwór
powinien sobie dać radę z dojazdem tam.
– Wiem o którym
miejscu mówisz młody – zaczął Łowca– obserwowałem
je jak tu przyjechaliśmy. Wygląda całkiem solidnie, ale czy to na pewno dobry
pomysł, żeby uciekać takim otwartym terenem? Przed zombie jest to dobre
zabezpieczenie, ale co jeżeli wpadniemy tam na innych ocalałych? Przejebane
uciekać przez takie duże pole.
– Chyba, że
zrobilibyśmy to zupełnie inaczej – wtrącił Sołtys.
– Na przykład jak? – zapytałem
z zaciekawieniem.
– Jak dobrze wiesz
poruszanie się w dużych grupach sprawia, że jesteśmy głośniejsi. Dodatkowo ja
nie jestem już w kwiecie wieku, Marcin
wciąż nie odzyskał pełni sił, a Łowca ma tylko jedno oko. Co powiesz na to,
żebyśmy bezpiecznie was osłaniali, a wy tam pójdziecie w trójkę z Nieznajomą i
Łapą? – zaproponował.
W jego słowach było sporo racji. Gdybyśmy tam poszli
mniejszą grupą to narobilibyśmy mniej hałasu, poruszali się szybciej i mieli
jakąś drogę ucieczki.
– To jest całkiem
dobry pomysł – odpowiedziałem – Myślę,
że możemy coś takiego zrobić. Poczekalibyście na nas na wzgórzu, nie zajęłoby
to nam dużo czasu. Załóżmy, ze jakbyśmy nie wrócili do rana to byście poszli
nas szukać, ok?
– Nie wiem czy
powinnam iść – wtrąciła Nieznajoma – jestem
strasznie wykończona, ostatnio cierpię na jakąś dziwną bezsenność i naprawdę
padam z nóg. Będę dla was tylko kulą u nogi.
To mnie akurat trochę zdziwiło. Chociaż widziałem jak dużo
pracy w nasz zespół wkłada, to wydawało mi się, że sypia normalnie. W sumie
ciężko było to ocenić, bo zazwyczaj gdy przykładałem głowę do poduszki to
prawie natychmiastowo zasypiałem. Tak czy siak szanowałem jej zdanie i jeżeli
chciała odpocząć to byłem w stanie się na to zgodzić.
– Nie ma sprawy.
Zostań z wszystkimi jeżeli nie dasz rady, rzeczywiście nie ma sensu ciągnąć cię
tam na siłę.
Zobaczyłem ulgę na jej twarzy.
Zaczęliśmy
się powoli pakować. Mieliśmy oboje po pistoletach, do których mieliśmy po
piętnaście naboi. W razie gdyby zrobiło się gorąco lub gdyby nas zaatakowali
inni ocalali. Wzięliśmy dwa spore plecaki turystyczne oraz dwie latarki, w
razie gdyby noc zastała nas na miejscu. Słońce wisiało już całkiem nisko na
horyzoncie, maksymalnie za trzy godziny będzie już ciemno. Planowałem wrócić
jeszcze dzisiaj, bo wszyscy nasi byli głodni, na czele ze mną, ale gdyby było
zbyt niebezpiecznie to będziemy musieli przenocować w Zambrowie. Łapa wydawała
się być zadowolona z faktu, że spędzimy trochę czasu sam na sam. Bałem się
trochę tego co może zrobić. Na jej pięknej twarzy widać było entuzjazm.
Uśmiechnąłem się pod nosem i powoli wyskoczyłem z ładowni na zmarznięty śnieg. Było
dzisiaj stosunkowo ciepło, chociaż wciąż musieliśmy chodzić w kurtkach i
grubych spodniach, żeby nie zachorować. Ograniczało to ruchy, ale dawało
niezbędną ochronę przed zimnem.
Pożegnaliśmy
się z resztą patrząc jak odjeżdżają do lasu na północ, a sami zaczęliśmy iść
wzdłuż drogi w stronę miasta. Szliśmy w milczeniu. W sumie nie miałem ochoty o
niczym teraz rozmawiać, spoglądałem w dal i myślałem. Ostatnio sporo myślałem.
Dzięki temu wydawało mi się, że dalej jestem człowiekiem chociaż już tak nie
było. Teraz nie było ludzi, byli tylko ocalali. Liczyło się dla nich tylko
przetrwanie z grupą ludzi, których lubili lub kochali. Zazwyczaj nie była to
nawet rodzina. Moja rodzina zapewne już nie żyła. Kto wie, czy nie skończyli
oni tak samo jak ludzie z helikoptera, który rozbił się u podnóży wzgórza. Czy
teraz moją rodziną są osoby pokroju Łapy? Czemu akurat spotkałem Łapę, a nie
Natalie? Wolałbym szukać czarnowłosej, była ona bardziej dzika i o wiele
twardsza. Natalia zawsze była odważną, ale słaba dziewczyną. Nie potrafiła
zrobić wielu rzeczy, ale bardzo mi się podobała. Teraz coraz mniej o niej
myślałem, przez to, że nie wiedziałem czy w ogóle żyje. Coraz częściej w moich
snach pojawiała się Łapa i czułem do niej coraz więcej, chociaż nie chciałem. Musiałem
zacząć budować mur pomiędzy naszą relacją. Ona jest jedynie moją sojuszniczką.
Tego muszę się trzymać.
Zbliżyliśmy
się do obrzeży miasteczka. Standardowo przywitał nas widok rozwalonych domków,
bloków oraz opustoszałych budynków. Mimo to zaczęliśmy je powoli przeszukiwać.
Nie mieliśmy oczywiście ani czasu, ani sił, żeby przeszukać wszystko, więc
skupiliśmy się na sklepach, straganach, oraz magazynach. Ku naszej uciesze już
w pierwszym budynku znaleźliśmy parę konserw rybnych i trochę makaronu. Pakowaliśmy
wszystko, najwyżej później zrobimy mała selekcję, lepiej mieć więcej niż mniej.
Wychodząc z pierwsze budynku usłyszeliśmy szmer. Zatrzymaliśmy się w drzwiach i
wyjmując bronie do walki wręcz wyjrzeliśmy na ulicę. Człapały tam w naszą
stronę dwa trupy. Były one wyjątkowo wolne, więc żeby nie spotkać ich później
zabiliśmy je szybko. Ciała zrzuciliśmy do budynku, w którym byliśmy, żeby nie
zostawiać po sobie zbyt wielu śladów. Co prawda krew zabarwiła śnieg, ale że
ciągle delikatnie padało to liczyłem na to, że za parę minut ślady znikną.
Zwiedziliśmy
około dziesięć kolejnych budynków w milczeniu, kiedy nagle pomyślałem, że ją o
coś zapytam.
– Łapo?
– Tak? – spytała,
nie odwracając się od szafki, która przeszukiwała.
– Dlaczego twój ojciec
cię ścigał? – te pytanie nurtowało mnie już od jakiegoś czasu.
– Mówiłam, że nie chcę
o tym mówić, po prostu był złym człowiekiem i ważne jest to, że umarł – odpowiedziała
lekko zdenerwowana.
– Czy nie ma żadnej
szansy, żebyś mi to opowiedziała? Wydawało mi się, że jesteśmy drużyną i
powinni…— w tym momencie poczułem jak coś ciągnie mnie do tyłu. Z początku
byłem pewien, że to jakiś cichy trup, podkradł się mi za plecy, ale kiedy się
odwróciłem zobaczyłem zbliżając się do mnie Łapę. Trzymała mnie za twarz i
zbliżała coraz bardziej. Zobaczyłem jak zamyka oczy po czym poczułem jej usta. Cholera – pomyślałem odwzajemniając
pocałunek. Dawno nie czułem nic równie przyjemnego. Całowała namiętnie i z
pasją, sprawiając, że natychmiastowo zapomniałem o wszystkim. Zrobiło mi się
ciepło, ale nie przestawaliśmy. Poczułem jak wsuwa rękę pod moją kurtkę i
delikatnie szczypie w brzuch. Ja trzymałem ją w talii. Dotykanie jej sprawiało
mi przyjemność. Na pewno każdy, kiedyś miał to odczucie, kiedy lądował w rękach
ukochanej osoby, to niesamowicie bajeczne ciepło.
W końcu
odsunęła się ode mnie powoli i uśmiechnęła.
– Później dobrze? – powiedziała
odwracając się z powrotem do półki, którą przeszukiwała. Nie mówiłem już nic.
Czułem jak krew napływa mi do twarzy. Musiałem być bardziej czerwony od krwi,
która została na śniegu po zabiciu trupów na wejściu do miasta. Wyjrzałem za
okno i widziałem, że słońce już prawie całkowicie zniknęło za horyzontem. Zambrów — pomyślałem – To tutaj ostatecznie mną zawładnęła. Ona
wiedziała, że coś do niej czułem w głębi. Nie udało mi się postawić nawet
małego płotu pomiędzy nami. To był dla mnie zupełnie nowy epizod. Gdy zaczęła
schodzić po schodach z piętra tego budynku, podążyłem za nią. Mieliśmy całkiem
sporo zapasów i trochę medykamentów, które znaleźliśmy w remizie strażackiej.
Najwyższy czas by się zbierać.
Wychodziliśmy
na ulicę, kiedy znikąd zobaczyliśmy coś lecącego w naszym kierunku. Zepchnąłem
Łapę za róg i razem przeleżeliśmy przez chwilę. Początkowo wydawało mi się, że
to granat, ale teraz wychylając się zauważyłem, że to flara. Ktoś tu jest.
Wyciągnąłem pistolet i czekając na rogu ulicy nasłuchiwałem. W końcu
usłyszeliśmy kroki. Co najmniej dwie osoby. Ręką drżała mi z emocji, ale zbyt
wiele przeżyłem, żeby specjalnie się ekscytować z tego powodu. Wyczekaliśmy
jeszcze chwilę, kiedy zobaczyłem dwie osoby. Było to dwóch chłopaków. Jeden z
nich to wysoki ciemny blondyn z parodniowym zarostem. Był ubrany podobnie do
mnie, z tą różnicą, że miał na przodzie kurtki symbole „T.O.O”. Przez plecy
miał przewieszoną strzelbę, a za pasem wisiała mu siekiera. Mięśnie widać było
nawet przez materiał, więc na pewno można powiedzieć, że miał dobrą
posturę. W ręce trzymał kolejną flarę.
Chłopak obok niego był znacznie niższy, ale również wyglądał na kogoś, kto jest
całkiem sprawny fizycznie. Miał długie włosy, które opadały kaskadą na jego
ramiona i plecy, oraz zabawną uszankę na głowie. Na jego kurtce, również było
to samo logo. Co mogło oznaczać? Ten młodszy gadał coś do starszego, ale ciężko
było cokolwiek usłyszeć. Brzmienie jego głosu wydawało się znajome, ale nie
byłem pewien skąd je kojarzę i czy po prostu mi się nie wydaję. Na pewno był
rozgadany.
Widziałam,
że Łapa zaczyna celować, ale powstrzymałem ją. Nie wiadomo ilu ich było i czego
właściwie chcieli. Co prawda mieliśmy element zaskoczenia, ale to wciąż było za
mało. Poczekaliśmy, aż pójdą dalej, po czym zaczęliśmy się wycofywać powoli na
północ. Zastanawiałem się nad tymi dwoma, którzy są teraz w Zabudowie. Wydawali
mi się dziwnie znajomi, chociaż na pewno nie był to nikt z Obozu w Królowym
Moście. Co mógł oznaczać ten cholerny skrót? Może powinniśmy ich śledzić, albo
spróbować zatrzymać? Na to jednak było już chyba za późno. Musiałem pamiętać, aby wspomnieć o tym
Sołtysowi, może on będzie coś wiedział na ten temat.
Wspinaliśmy
się po wzgórzu zbliżając coraz bardziej do miejsca, w którym mieli czekać na
nas pozostali. W pewnym momencie złapała mnie za rękę. Nie puściłem. Nazwałbym
cały ten wypad chwilą mojej słabości. Idąc coraz wyżej, odwróciłem się na chwilę,
żeby spojrzeć przez ciemność na zarysy Zabudowa. Nawet stąd było widać czerwień
flar. Ciekawe co to miało na celu. Spróbowałem dostrzec ruszający się czerwony
punkt, ale wygląda na to, że ta dwójka zgasiła flary. Skupiając się na drodze
ruszyliśmy dalej.
Po
dziesięciu minutach byliśmy już na miejscu. Kamień spadł mi z serca, kiedy
zobaczyłem, że Potwór stoi tam gdzie miał stać. Podeszliśmy powoli i
zapukaliśmy w drzwi ładowni. Otworzył nam Sołtys, który dziękując Bogu wpuścił
nas do środka. Nie wiem z czego ucieszyli się bardziej, z naszego powrotu czy z
zapasów, które przynieśliśmy. Nieznajoma szybko zajęła się przyszykowaniem
kolacji, a Cinek pochował wszystko co znaleźliśmy do kartonów. Co prawda nie
było tego dużo, ale powinno nam starczyć na parę dni. Musieliśmy się
pospieszyć. Jeżeli rzeczywiście moi znajomi są w Toruniu to nie będą tam długo
czekać. W końcu nie mają pojęcia czy żyjemy, tak samo jak ja nie wiem czy oni
żyją. To była jedna z najtrudniejszych rzeczy podczas apokalipsy. Gdyby sieci
komórkowe działały to bez problemy dowiedziałbym się czy Natalia i reszta żyją.
Może powinniśmy zostawiać znaki? Jakby ktoś z naszych podążał tą samą drogą i
wpadł na nie to może byśmy się znaleźli? Wciąż nie do końca wierzyłem w to, że
kompletnie nikt nie przeżył ataku na Obóz.
Podzieliłem
się swoimi myślami z Sołtysem.
– Adamie. Mam pewien
pomysł i zastanawiam się czy to mogło by zadziałać…— zacząłem.
Starzec siedział teraz nad mapą, nad którą wcześniej ślęczył
Łowca. Kiedy do niego podszedłem skierował na mnie wzrok.
– Mów śmiało – zachęcił
mnie.
Przedstawiłem mu plan dotyczący pozostawiania znaków, a ten
spodobał mu się. Opowiedziałem mu też o dwóch osobach, które spotkaliśmy w
Zambrowie i krótko streściłem nasz wypad, oczywiście pomijając wątek mojego
pocałunku. Miałem nadzieję, że to była chwila słabości, chociaż po cichu
liczyłem, że to jeszcze się powtórzy.
Chwilę
później zasiedliśmy do skromnej kolacji, którą przyrządziła Nieznajoma.
Jedliśmy rozmawiając o niczym i powoli szykując się do snu. Łapa patrzyła na
mnie przez większość wieczora. Byłem ciekaw co sobie myśli o tym co się stało.
Wiedziałem, że ona też darzyła mnie sympatią, ale czy traktowała ten pocałunek
poważnie? W sumie był to przejaw jej braku szacunku, w końcu wiedziała, że
Natalia jest dla mnie najważniejszą osobą. Tylko czy na pewno ona? To pytanie
pojawiło się dosyć nagle i szczerze sam się zdziwiłem jak pojawiło się w mojej
głowie. Chcąc przed snem przewietrzyć trochę umysł postanowiłem po zjedzeniu
przejść się i przy okazji wysikać. Poinformowałem o tym wszystkich i już
chciałem wyjść, kiedy dołączył do mnie Łowca.
– Jak ty pójdziesz za
potrzebą to ja zobaczę czy nic nie zmieniło się w okolicy i czy nie ma tu
zombie – powiedział otwierając drzwi ładowni i wyskakując.
Gdy ja
skierowałem swoje kroki kawałek w głąb lasu on wdrapał się po drabince na dach
ze swoją snajperką i powoli zaczął przeszukiwać okolicę. Dopiero teraz po
zjedzeniu i wygrzaniu się poczułem zmęczenie. Znalazłem dobre drzewo i
rozpinając rozporek zacząłem sikać. Nagle usłyszałem coś. Szybko skończyłem
zaspokajać potrzebę fizjologiczną i wyciągając pistolet zacząłem się rozglądać.
Zobaczyłem, że Łowca spogląda w stronę miasta i pokazuje mi, żebym do niego
podszedł. Strzały były dosyć odległe, ale jednak słyszalne. Wspiąłem się na
dach Potwora i spojrzałem tam gdzie pokazywał.
Zamarłem.
Na zachodzie miasta coś się działo. Widać było odległe strzały, ale co
najgorsze widać było też flary. Ruszające się flary. Z tą różnicą, że teraz
było ich siedem. Opowiedziałem reszcie o
ludziach, których spotkaliśmy więc Łowcy nie zaskoczył fakt tego zjawiska. Nie
wiedzieliśmy jednak, że tych ludzi jest aż tyle. Całe szczęście Potwór był
schowany miedzy drzewami i z miasta raczej nie było szans go zauważyć.
Zastanawiałem się co to za grupa ocalałych tam jest. Co prawda widziałem dwóch
nieznajomych ludzi, ale czy to możliwe, że są też tam nasi przyjaciele.
Niewykluczone.
Nagle
usłyszeliśmy huk. Był głośny i dochodził z środka miasta. Zobaczyliśmy całkiem
sporą eksplozję. Nagle cztery flary zgasły. Ci ludzie właśnie zostali przez
kogoś zabici i byli całkiem blisko nas.
No, no. Po czytaniu na temat jednej sceny przeanalizowanej pod każdym możliwym kątem, TEN rozdział był przyjemną niespodzianką. Nie tylko na końcu zaciekawiłeś mnie akcją, ale również mini igraszki z Łapą wyglądały interesująco :P Ciekawe było również jak sam postrzegałeś całą sytuację. Że z jednej strony człowiek chce wybudować mur, by nic go nie zaskoczyło, ale z drugiej - nie potrafi. Tak, słowa o tym, że nie postawiłeś nawet małego płotu bardzo mnie rozbawiły i były moimi ulubionymi w całym rozdziale xD
OdpowiedzUsuńCo do tych ludzi. Nie można powiedzieć, że to jest jakaś specjalna jednostka do zwalczania zombie, bo gdzie by sobie specjalne logo wydrukowali podczas apokalipsy. Musieli mieć to wcześniej. Tak więc skrót pewnie nie jest niczym groźnym i nawet jeśli coś oznacza to Ci ludzie nie musieli tam pracować. Mogli zwyczajnie sobie te ciuchy wziąć. Myślę, że za jakiś czas okaże się, że to jacyś ludzie ze szkoły albo może sąsiedzi. Nie sądzę, że dałeś już wskazówki, żeby domyślić się kim są :P Ci atakujący tych z flarami, może to ludzie co Was porwali? Może cały czas za Wami podążają.
Tak więc, czekam na dalsze rozterki z Łapą i wyjaśnienie kim są panowie z jednostki :P
Weny :)
Panowie z jednostki będą mieli swoje pięć minut w przyszłych rozdziałach :) A skrót był już podany, więc da się wyłapać i skojarzyć co to za tajemnicze "T.O.O" :D
UsuńDziękuje za komentarz no i pozdrawiam :)
Carmen to już było :'( Toruńska Ostoja Ocalałych
UsuńSłusznie :)
UsuńAle to już było... i nie wróci więcej :( xD
UsuńAle to mogli być Mpd i Pablord :(
OdpowiedzUsuńZiomuś T.O.O to chyba Toruński Obóz Ocalałych? :) Jak sobie puszczę Metallice w tle to się zarąbiście czyta! :D
OdpowiedzUsuńNieznajoma starał dobre
OdpowiedzUsuń