niedziela, 27 lipca 2014

Rozdział 12: Sama

Rozdział 12, czwarty z perspektywy Miczi. Po tym co stało się w ostatnim rozdziale świat Miczi wywrócił się do góry nogami. Jej towarzysze ją zdradzili, a ci, którym ufała zostali przez nich bestialsko zabici. Co zrobi teraz? Czytajcie, a się dowiecie ;) Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym.

------------------------------------------------------

Rozdział 12 (Miczi): Sama


                Gdy się obudziłam to nie do końca wiedziałam co się dzieje. Czułam ból i nieprzyjemny zapach. Otworzyłam oczy, ale były one nieprzyzwyczajone do światła, więc przez dobre pięć minut mrużyłam je i starałam się wstać. Nogi bolały mnie potwornie, a na całej powierzchni ciała czułam uciążliwy ból. Poza tym towarzyszyło mi zimno. Rozchodziło się po całym ciele. Podciągnęłam się i zapłakałam. Ufałam Dalionowi. Darzyłam go sympatią. Pokładałam w nim nadzieję, a on mnie porzucił i skrzywdził. Nie będąc w stanie wstać i pomyśleć co dalej oparłam się o ścianę. Byłam roztrzęsiona, właściwie nikt nigdy nie widział mnie w takim stanie. Miałam nadzieję, że to się nie zmieni. Teraz widziałam już zaplecze sklepu, mój wzrok przyzwyczaił się do promieni porannego słońca wpadających przez okno. Wszystko wyglądało tak jak dzisiejszej nocy. Gdy zobaczyłam ciała Damiana i Szpiega załkałam znowu. Mieliśmy być już w drodze. Ale nalegałam na zostanie jeszcze jedną noc. To moja wina. Sięgnęłam po butelkę, aby pociągnąć łyk mocnego alkoholu i zapomnieć o świecie. Jak na złość zakrztusiłam się palącym płynem i po chwili wyplułam go na podłogę. Nigdy nie czułam się tak fatalnie.
                Nie wiedziałem tylko gdzie byli Smród i Dalion. Bałam się, że wejdą zaraz tutaj i po prostu powtórzą koszmar sprzed paru godzin. Rozejrzałam się w poszukiwaniu broni, ale nie znalazłam nic poza maczetą, która wpadła mi w ręce wczoraj podczas przeszukiwania budynków. Czy to była teraz moja jedyna broń? Siedziałam tak jeszcze przez dwadzieścia minut lub więcej, aż podniosłam się powoli i poszukałam czegoś do jedzenia. Znalazłam połowę puszki konserwy rybnej, które pochłonęłam. Musiałam ruszać dalej. Znaleźć kogoś kto przeżył z Królowego Mostu i wrócić do normalności. Tylko czy będę potrafiła? Czułam się całkowicie rozbita. Ledwo trzymałam się na nogach i nie wiedziałam czy bardziej doskwiera mi ból psychiczny czy fizyczny. Starałam się wziąć w garść. Przypięłam maczetę do pasa i zapakowałam wszystko co wczoraj przyniosłam do jedzenia w nieduży worek, który przewiesiłam sobie sznurkiem przez plecy. Ubrałam się ciepło, ale nie przesadzałam. Jeżeli czekała mnie wyprawa pieszo i szukanie samochodu to musiałam być gotowa na uciekanie i moja szybkość nie mogła być zbytnio obniżona.
                W miarę gotowa wyszłam na zaśnieżoną ulicę miasteczka, w którym byłam. Dalej nie wiedziałam co to za miejsce, ale w sumie nie obchodziło mnie to. Z pozycji słońca na niebie szybko dowiedziałam się gdzie jest zachód i tylko to mnie interesowało. Tak jak się spodziewałam auta z zapasami i moją wiatrówką nie było. Tamta dwójka je zabrała. Przeklinając ich poprzysięgłam sobie, że jak ich kiedyś jeszcze spotkam to pożałują wszystkiego co mi zrobili. Byłam tak roztrzęsiona, że prawdopodobnie gdybym spotkała ich teraz to rzuciłabym się na nich z dowolną bronią i chciała zadać jak największy ból. Tak samo jak zrobili mi to oni. Ruszyłam w lewo zostawiając za sobą sklep. Poruszałam się obolałbym krokiem, który utrudniał mi trochę marsz. Skręcałam w kolejne uliczki obawiając się zombie, ale mieścina była nieduża, a ja w te trzy dni, w które tu byliśmy zabiłam ich naprawdę sporo. Skręciłam pomiędzy budynek baru oraz kompletnie zrujnowany dom jednorodzinny i ze zgrozą usłyszałam kroki za sobą.
                 Odwróciłam się w porę, żeby zobaczyć jak z uliczki prowadzącej na tyły baru podążają w moją stronę dwa trupy. Sięgając po maczetę wyciągnęłam ją z świstem z prowizorycznej pochwy i uchwyciłam pewnie w obolałą rękę. Poczułam się nieco pewniej i przemieszczając się w prawo zaczęłam podchodzić do pierwszego z zombie. Za życia musiał być całkiem przy kości, gdyż teraz był wyjątkowo wolny i wydawał się móc pęknąć w każdej chwili. Tak też się stało gdy zatopiłam ostrze w jego szyi, a chwilę potem w głowie. Nadawało się do tego świetnie, było ostre i przebijało się przez podgniłe kości bez żadnego problemu. Gdy pierwszy z trupów upadł w kałuży krwi na zaspę śniegu to drugi podszedł bliżej. Było to nieduże ciało prawdopodobnie małego chłopca. Nie obchodziło mnie to, chciało mnie zabić więc podzieliło los grubego. Odrobinę podładowana tą sytuacją oczyściłam ostrze wbijając je w śnieg i chowając na miejsce. Ruszyłam dalej.
                Moim planem było trzymania się drogi i znalezienie jak najszybciej sprawnego środku transportu, bez względu na to czy to będzie samochód, ciężarówka czy motor. Opuściłam miasto, które sprowadziło mnie do tak wielkiej ruiny i w miarę szybkim marszem ruszyłam naprzód. Moim jedynym sojusznikiem teraz było słońce. Poruszało się wraz ze mną i cały czas wisiało przy mnie, chociaż wiedziałam, że nie pomoże mi w razie niebezpieczeństwa. Starałam się nie myśleć o niczym, ale nie było to takie proste. Myślami wciąż wracałam do dzisiejszej nocy. Wciąż miałam nadzieję, że wydarzenia z ostatnich trzynastu dni to jedynie koszmar. Liczyłam, że obudzi mnie zaraz Bobru lub Gigant i zdążę ostrzec całą trójkę przed wyjazdem po zapasy, który ostatecznie skończył się atakiem na Obóz i kompletnym rozbiciem oraz śmiercią prawie wszystkich osób. Teraz już nie wierzyłam w to w co starałam się wierzyć gdy Szpieg jeszcze żył. Ludzie są zbyt nieufni i bezwzględni. O ile nasza drużyna trzymała się w okolicach Królowego Mostu to poza nim została powybijana i całkowicie zdziesiątkowana. Liczyłam na to, że przeżyła maksymalnie jeszcze jedna czy dwie osoby i nie miałam pojęcia czy je jeszcze kiedyś spotkam.  Musiałam radzić sobie sama.
                Pierwszy postój zrobiłam po około czterdziestu minutach marszu. Zatrzymałam się przy dwóch stojących na poboczu autach, przy których szwendało się parę trupów. Oczyściłam miejsce bez większego problemu i zabrałam się z nadzieją na przeszukiwanie aut i sprawdzanie czy nadają się do dalszej drogi. Pierwszy, spory samochód terenowy, był niezdatny do jazdy, ale w schowku znalazłem mapę samochodową, a w bagażniku naprawdę wygodne buty. Jeszcze jakiś czas temu czułabym się nieswojo, ale teraz nie widziałam żadnego problemu w wzięciu ich i nałożeniu. Drugi samochód również nie był na chodzie, na miejscu kierowcy było ciało kobiety z dziurą postrzałową na skroni. Smród był nie do wytrzymania, więc odpoczywając jeszcze chwilę przy drugim aucie i pijąc wodę ruszyłam dalej.
                Kolejna godzina marszu sprawiła, że musiałam znowu się zatrzymać. Podróżowanie w takich warunkach było ciężkie, a fakt tego, że bolało mnie całe ciało i ostatnimi czasy poruszałam się samochodem nie pomagał. Przystanęłam na rozdrożu i spojrzałam na mapę próbując zlokalizować miejsce gdzie jestem. Jako, że nie mogłam być za daleko od Białegostoku, na zachód od którego spadł helikopter, to po chwili kojarząc wszystko stwierdziłam, że miasto przede mną to Zambrów. Nie było innego wyjścia to musiało być to. Spojrzałam na mapę i westchnęłam cicho widząc, że Toruń jest jeszcze daleko przede mną i jeżeli miałabym iść na piechotę to prawdopodobnie dotarłabym tam najwcześniej za miesiąc.  Musiałam znaleźć jakiś transport.
                Postanowiłam, że zahaczę o miasto, miałam nadzieję na znalezienie czegoś przydatnego, w końcu zapasów nie miałam za dużo. Wszystko było gotowe do ucieczki wczoraj, a wyszło z tego tylko to, że przygotowałam świetne warunki na najbliższe dni osobom, które mnie skrzywdziły. Weszłam w sieć uliczek miasteczka szukając czegokolwiek co może mi się przydać.  Przeszukiwałam raczej tylko budynki spożywcze takie jak sklepy czy domki. Znalazłam w sumie parę przydatnych rzeczy i trochę jedzenia, ale czułam dziwny niepokój. Część miasta wyglądała jeszcze gorzej niż jakiekolwiek inne miejsce, jakie do tej pory odwiedziłam. Jeden budynek był całkowicie zawalony. Wszystko przypominało strefę wybuchu jakiejś bomby. Przechodząc pomiędzy uliczkami trafiłam na coś dziwnego co przykuło moją uwagę.
                Na jednym z przystanków wisiała kartka. Widok czyjegoś pisma zaskoczył mnie i zadziwił. Nie był to po prostu stary plakat, lub rozkład jazdy. Przypominało to ulotkę. Zerwałam ją i zaczęłam czytać. Zgubiłeś/łaś się? Mogę ci pomóc. Poczekaj na tym przystanku, a na pewno przyjadę. Pojawiam się raz na dwa dni. Ulotka z pewnością nie była skierowana bezpośrednio do mnie, ale co właściwie mogła znaczyć? Wyglądała na zawieszoną niedawno. Czy warto było poczekać? Odwróciłam kartkę z pewnym nieopisanym niepokojem i zobaczyłam listę miejscowości. Na górze było napisane mało starannym pismem Rozkład jazdy, a niżej było dwanaście różnych pozycji. Jedną z nich był Zambrów, ale z znanych miejsc zobaczyłam także Białystok, Toruń czy też Królowy Most. Czy to był jakiś żart, czy cud? W sumie mogłam pozwolić sobie na pozostanie tutaj do jutra. Jeżeli nie zobaczę tego autobusu do jutra to ruszę dalej.
                W ten sposób zaczęłam szukać miejsca, z którego mogłabym zobaczyć przystanek będąc schowana w budynku i postanowiłam schować się na poczcie. Weszłam powoli uchylając drzwi i od razu wiedziałam, że nie jestem tu sama. W budynku panował mrok przebijany pojedynczymi promieniami światła wychodzącymi z zasłoniętych żaluzji. W miejscu, gdzie zazwyczaj siedzą pracownicy obijały się o szybę dwa trupy. Nie czekając ruszyłam na zaplecze przez drzwi na lewo od wejścia i od razu wpadłam na jednego z zombie. Rzucił się na mnie ale na moje szczęście odepchnęłam go w porę i uderzyłam maczetą odrąbując niecelnym uderzeniem szczękę. Zombie zatoczyło się po czym ponowiło atak. Uniknęłam szarży i dobiłam trupa zatapiając ostrze w czaszce.
                Te dwa, które widziałam po wejściu do budynku rzuciły się teraz na mnie. Były jednak zbyt wolne i po chwili przyblokowały się w przejściu. Wykorzystując to, że były praktycznie nieruchome zamachnęłam się mocno dwa razy i dobiłam oba. Sprawdziłam jeszcze pomieszczenie personelu na tyłach i widząc, że nikogo, ani niczego tam nie ma odetchnęłam z ulgą. Co prawda w budynku nie znalazłam nic przydatnego, ale mogłam tutaj odetchnąć i zająć dobrą pozycję do obserwacji przystanku z niedużej odległości. Worek z zapasami i innymi rzeczami położyłam przy wyjściu, żeby w razie sytuacji, w której musiałabym uciekać mieć wszystko gotowe. Nie mając nic innego do roboty przeczytałam dokładnie spis na ulotce, żeby wiedzieć, gdzie jeszcze mam szanse na znalezienie przystanku, na którym ktoś mógłby mi pomóc. Najbliższy był jakieś pięćdziesiąt kilometrów stąd na południowy zachód, w miejscowości Ostrów Mazowiecki. Gdybym tutaj wpadła w tarapaty to za trzy dni byłabym przy drugim przystanku.
                W ten sposób przeczekałam parę kolejnych godzin, znowu wracając do niepotrzebnych wspomnień dzisiejszej nocy. Nie rozumiałam tej sytuacji i sprawiała mi ona duży ból. Wiedziałam, że jeżeli jeszcze kiedyś spotkam Daliona i Smroda to zabije ich. Nie zawaham się nawet na chwilę. Spoglądając co chwilę przez okno i nasłuchując wciąż nie byłam pewna co robię. Czekam na autobus w takich czasach? Czy to w ogóle miało sens? Na zewnątrz słychać było tylko, co jakiś czas, powarkiwanie trupów, które szukając pożywienia przechodziły w pobliżu. Bałam się pójść spać, poczta miała gorsze zabezpieczenia od sklepu, w którym spędziłam ostatnie dni, a co gorsza mogłam przespać przyjazd autobusu. Słońce schowało się już za horyzontem parę godzin temu, więc było dosyć ciemno. Musiał być wieczór, na oko godzina dwudziesta pierwsza.
                Pilnowałam okna wychylając się co chwilę, aż w końcu znudziłam się tym i poczułam zmęczenie. Oczy mi się same zamykały. W budynku było zimno, więc skuliłam się w kącie starając nie zasnąć. Wtedy coś usłyszałam. Dźwięk silnika. Zerwałam się na równe nogi bardzo szybko i podbiegłam do okna. Zobaczyłam, że na przystanek podjeżdża autobus. Nie byłam pewna czy to nie sen, więc uszczypnęłam się kontrolnie, ale wszystko zachowało swoją ostrość. Poczułam falę ekscytacji. Autobus, który stał przed przystankiem miał nabazgrane coś farbą na boku. I prezentował się dosyć mizernie, ale działał. Silnik pracował dosyć cicho, ale w ciszy otaczającej to miasto dało się go usłyszeć bez problemu.
                Już miałam wybiegać, żeby zwrócić swoją uwagę na kierowcę, żeby nie odjechał, gdy stało się coś czego bym się nie spodziewała. Podczas otwierania drzwi zobaczyłam czerwony blask nadchodzący z prawej strony do autobusu. Wyszedł on z uliczki obok mnie więc, byłam prawie pewna, że tu zaraz przyjdzie. Zamknęłam drzwi jeszcze szybciej niż je otworzyłam i położyłam się na ziemi. Czułam jak serce bije mi z emocji jak szalone. Obserwowałam co się dzieje na przystanku i zamarłam. Dwóch młodych mężczyzn podeszło do autobusu i weszło do środka. Widziałam przez brudne szyby pojazdu, jak w środku siedzi parę osób, a kierowca rozmawia o czymś z tą dwójką. Czyżby pracowali razem? Może tak naprawdę nie są źli? Czerwone flary. Widziałam je już w poprzednim miasteczku. Ciekawe czy to te same dwa światełka, które widziałam wtedy na horyzoncie.
                Obserwowałam dalej uspokajając się już nieco. Kierowca, który nosił czapkę, wysiadł i przylepił kolejną ulotkę na przystanek. Uścisnął się z dwójką mężczyzn po czym wsiadł do autobusu i odjechał. Nie widziałam go dokładnie, bo ciągle był zasłonięty przez swój pojazd, ale kojarzyłam mniej więcej jego posturę. Nie był na pewno dużo starszy ode mnie. Miałam szansę złapać go na kolejnym przystanku za jakieś trzy dni. Nie mając już nic innego do roboty, chciałam schować się na zapleczu, żeby przespać się i jutro z rana wyruszyć, kiedy zamarłam. Jedna z flar wylądowała tuż przed drzwiami poczty. To mnie całkowicie sparaliżowało. Dwójka zbliżała się do mnie. Wycofałam się i biegiem ruszyłam na zaplecze, gdzie zatrzasnęłam drzwi przesuwając rygiel. Ruszyłam po tym za ladę, gdzie wcześniej uwięzione były dwa trupy i wychylając się z przerażeniem obserwowałam nadchodzącą dwójkę. Bez problemu sforsowali główne drzwi do poczty i oświetlając czerwonym kolorem wnętrze rozejrzeli się. Byli uzbrojeni. Mieli w rękach pistolety, a przez plecy przewieszone karabiny. Ten większy z nich, ciemny blondyn z krótką, przypominającą siano, czupryną odezwał się. Jego głos był dla mnie znajomy.
- Ktokolwiek chowa się w tym budynku niech rzuci broń. Nie mamy złych zamiarów, ale jeżeli ten ktoś ma to zginie. Nie szukamy kłopotów! –krzyknął, bardzo niskim, charakterystycznym głosem. Miałam kiedyś znajomego w Internecie, który miał taki głos. Nie byłam pewna, w końcu mógł być to ktoś inny z podobnym głosem, ale zaryzykowałam. W końcu i tak nie miałam broni palnej, więc nawet jakbym jakoś pokonała jednego z nich, to drugi by mnie zabił. Wychyliłam się.
- Pablord? – zapytałam ochrypniętym, nie używanym od paru godzin głosem.
- Hę? Kim jesteś? – zapytał patrząc na mnie ostrożnie – Znamy się?
                Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Na pewno skojarzy mnie jak mu powiem kim jestem, ale czy nie lepiej pozostać anonimową? Pablord był przyjacielem Bobra z Wałbrzycha i zawsze wydawał się być godnym zaufania i solidnym człowiekiem. Czy był taki naprawdę? Postanowiłam jeszcze chwilę się wstrzymać.
- Powiedzmy, że tak. Rozmawialiśmy już parę razy. Wiedz, że ja cię znam. Czy jesteś w stanie mi pomóc – zapytałam nieco drżącym głosem.
- Jestem tutaj, żeby pomagać. Zbieramy z Obłąkanym Ocalałym różnych ludzi i transportujemy ich do bezpiecznego miejsca. Jedynego naprawdę bezpiecznego miejsca – powiedział tajemniczo.
- Właściwie nie jedynego. Wiemy, że jest jeszcze coś takiego w wielu innych miastach, ale nasze jest największe! Jest świetnie bronione i mamy tam wielu dobrych ludzi. Tak właściwie zapomniałem się przedstawić, jestem Mpd – powiedział mniejszy chłopak i ukłonił się mi delikatnie.
- O jakim miejscu mówicie? – zapytałam zaciekawiona.
- Najpierw muszę wiedzieć kim jesteś i czy jesteś tutaj sama. Nie ukrywam, że szukamy ocalałych z Królowego Mostu odkąd dowiedzieliśmy się o jego upadku. Kojarzysz Bobra? On jest naszym głównym celem. Nasz dowódca chcę poznać kogoś, kto utrzymał tak dużą grupę ludzi w malutkim obozie po środku trzech stad zombie, które panoszą się teraz na północnym wschodzie Polski.  Zresztą szukam go bo jest moim przyjacielem, a mamy spore podejrzenia, że mógł przeżyć. To twardy skurczybyk – powiedział Pablord podchodząc krok bliżej.
- Jestem Miczi i jestem sama. Byłam częścią ludzi z Królowego Mostu i uciekłam wraz z piątką innych. Również szukam Bobra, tak jak i innych osób, niestety bezskutecznie. Prawdopodobnie nikt nie przeżył. Byłam na miejscu chwilę po ataku i nie znalazłam nikogo. Wątpię, żeby wszyscy się po prostu rozpłynęli. Teraz chciałabym poznać to miejsce, o którym mówiliście.
- Miczi? Świetnie przetransportujemy cię do naszej bazy. Skoro jesteś szczera to mogę ci powiedzieć, że jest ona w Toruniu. Mamy listę osób, które były w waszym zespole i ty też tam jesteś. Możesz powiedzieć co się stało z tą piątką, która z tobą była i kim byli ci ludzie? Poza tym wyjdź już stamtąd, obronimy cię chociażby nie wiem co miało się stać – powiedział uśmiechając się i odwracając w stronę zabarykadowanych przeze mnie drzwi. Teraz zobaczyłam na jego kurtce napis „Toruńska Ostoja Ocalałych” i odetchnęłam z ulgą.
                Pobiegłam szybko odblokować drzwi i ostrożnie wyszłam do Mpd i Pablorda. Ten drugi spojrzał na mnie krytycznie, ale nie miałam ochoty opowiedzieć mu co się ze mną stało. On usiadł na podłodze i wykładając rzeczy z torby zaczął jeść.
- Częstuj się jeżeli jesteś głodna no i wybacz, że tak od razu cię o to proszę, ale koniecznie muszę się dowiedzieć, kto był z tobą w grupie i co się z nimi stało – powiedział łagodnie. Sprawiał wrażenie kogoś, kto jest naprawdę solidnym człowiekiem i pomimo tego co mnie ostatnio spotkało byłam w stanie mu zaufać. Dlatego gdy tylko zjadłam trochę opowiedziałam mu, bez zbędnych szczegółów, całą moją historie od wyjechania z Królowego Mostu na zwiad, aż do teraz. Gdy słuchał o kompanach, którzy zostali zabici i o tym co Dalion i Smród mi zrobili widać było, że jest śmiertelnie poważny. W swoim notatniku przy zapisywaniu danych na liście narysował dwie czaszki przy imionach Daliona i Smroda. Znak ostrzegawczy. Byłam zmęczona, ale czułam się w końcu bezpiecznie. Pablord zaproponował mi, żebym się przespała do rana, wtedy wyruszymy dalej. Gdy już się ułożyłam do snu wpadło mi do głowy jeszcze jedno pytanie.
- Właściwie to jak dostaniemy się do Torunia? – zapytałam.
- Autobusem. Kierowca zna trasę od Białegostoku do Torunia, jeździ tam na życzenie Karła i jego prawej ręki, Dziary –powiedział życzliwie Pablord po czym dodał – prześpij się Miczi. Przypilnujemy wszystkiego i już nic złego ci się nie stanie.

                Chciałam jeszcze zapytać kto to jest Dziara i kim jest Karzeł, ale nie miałam siły. Uśmiechnęłam się i zasnęłam, czując się naprawdę bezpiecznie.

5 komentarzy:

  1. Fajny roździał bobru oby tak dalej.ciekawe czy pablord mimo wszystkiego co stało ze światem dalej gnoji mpd.
    PS:mógł byś narysować mape na kturej zaznaczysz trase jaką przebyły wszystkie grupy

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli chłopaki zabrali samochód Miczi to pijani daleko nie ujadą xD I jeśli Miczi potrzebowała celu to proponowałabym wyśledzenie drani i dobicie, albo coś bardziej wymyślnego - może odcięcie jakiejś części ciała :D Nie, nie mam na myśli nóg.

    Łaa, jak nam Pablord w oczach urósł. Silny, młody wybawca. Aż się sama bezpiecznie poczułam xD Jest uroczy. Choć te dialogi z Miczi to troszeczkę do popracowania ;) Bohaterowie wypowiadają bardzo dużo rzeczy na raz, choć nikt ich o połowę spraw nie pyta. Pablord np. powiedział po co mu Bobru, kto chce go widzieć, po co, że jest jego przyjacielem i ect, a Miczi i tak tego nie skomentowała, bo zajęła się odpowiedzią na pytanie kim jest. Zawsze takie długie wypowiedzi można przełamywać jakimś opisem, że podszedł, że kaszlnął, że podejrzanie spojrzał gdzieś tam. Chodzi o to by czytelnik nie miał wrażenia, że bohater stanął i wypowiedział wszystko jednym tchem, nawet nie mrugając okiem.

    Dziwi mnie to, że Pablord nie zareagował na to jak się dziewczyna przedstawiła. Tzn ja nie wiem jak jest naprawdę między nimi, ale z myśli Miczi sądzę, że się znają i on powinien ją kojarzyć. W końcu ile osób nazywa się Miczi? Albo jeszcze lepiej: ile Miczi mówi Pablordowi, że go znają. Sytuacja zakończyła się tak, że ja nie do końca wiem, czy on skojarzył fakty xD Jeśli załapał to oczekiwałam spotkania w stylu "Jezu, nie wierzę, jakim cudem..." a Pablord zareagował życzliwie, tak jak zachowuje się do każdej z osób, więc bez jakiegoś wyróżnienia.

    Mpd natomiast sprawił wrażenie takiego radosnego człowieka, ufnego, uchachanego xD W sumie stracił koncentrację i jak tak opowiadał o Toruniu to łatwo było go zestrzelić. W duecie P.&M. Pablord wydaje mi się tym rozważnym, a M. skory do ryzyka i taki narwany do działania (nieźle jak po jednej wypowiedzi xD)

    No to ja czekam na kolejne rozdziały i rozwinięcie akcji. Tradycyjnie życzę weny :)

    Pozdrawiam,
    C.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heyo :D
      W sumie tak chłopaki przedstawione dosyć chaotycznie, ale w sumie ostateczny efekt myślę, że dobry wyszedł ^^ Pablord miał wyjść na taką zabawną, wesoła ostoje drużyny, a Mpd to taka mała poczwara, która wszystko by chciała spróbować, opowiedzieć i zwiedzić i najlepiej, żeby to wszystko się na raz działo xD
      W sumie reakcja była taka bo obie postaci poznały się wcześniej, ale to nie była taka więź jak właśnie, np. Bobru-Pablord. Ludzie z Torunia wiedzą, że drużyna Bobra gdzieś jest i Pablord spodziewał się, że prędzej czy później kogoś spotka :)

      Dzięki za, jak zwykle przyjemny do poczytania, komentarz ^^

      Usuń
    2. No, no, jestem ciekawa tego duetu :D

      Usuń