wtorek, 7 lutego 2017

Rozdział 12: Dom

Rozdział 12, kolejny z perspektywy Zuzy. Przy okazji wstawiania go, chciałbym przeprosić, bo możliwe, że będzie jeszcze z jedna czy dwie przerwy na blogu, ostatnio czasu mam wyjątkowo mało i rzadko kiedy mogę usiąść i tworzyć dalsze rozdziały. Możliwe, że wyrobię się na czas, a możliwe, że nie. Sam rozdział przedstawia dalszą historię tego, co dzieje się w Płocku. Zabezpieczanie i akomodacja w nowym miejscu. Zapraszam do czytania i proszę o zostawienie komentarza po przeczytaniu ;)

POV:
Zuza - Rozdział 12 - Dzień 5
Bobru - Dzień 5 - W drodze do Płońska
Erni - Dzień 5 - Ucieka od łowców niewolników

----------------------------------------------------

Rozdział 12: Dom (ZUZA)


                Ostatni wieczór był tak pełen emocji, że gdy obudziłam się rano, nie wiedziałam do końca co o tym wszystkim myśleć. Przez dobrą chwilę zastanawiałam się, czy to wszystko nie był po prostu sen. Spotkanie grupy z Torunia oraz ludzi, którzy mieszkali w Płocku, rozmowa z Bobrem i początki współpracy. Ich grupa prezentowała się bardzo groźnie, na pewno byli ludźmi, przeciwko którym nie chciałoby się walczyć. Zdecydowanie lepiej było ich mieć po swojej stronie. Wiedziałam, że nie zaufali mi jeszcze i tylko przez swoje dziwne zasady i chęć zbudowania obozu w tym miejscu nie wygnali mnie, albo zabili, ale to już był początek czegoś.
                Następny dzień zaczął się dla mnie bardzo szybko, bo obudziłam się nad ranem. Większość ludzi Bobra krzątała się już po kościele. Grupa okolicznych ludzi spała dalej w kącie, w którym położyli się zeszłego wieczora. Wstałam i przeciągnęłam się. Spanie na podłodze nie było najwygodniejsze pomimo koca, który udało mi się znaleźć na zapleczu. Anna już nie spała, ale jej córka, której zeszłego wieczora podskoczyła gorączka, drzemała. Na jej czole widać było strużki potu, spływające na dolne partie twarzy. Przywitałam się ze starszą kobietą i sięgnęłam do plecaka, chcąc zrobić okład na czoło dziewczyny. Szperałam przez chwilę, aż w końcu wyciągnęłam swój podręczny zestaw ratunkowy. W ręce poczułam też grubszą książkę i dopiero zdałam sobie sprawę, że nie zdążyłam przeczytać kolejnych wpisów w dzienniku, który znalazłam.
- Hej… Zuza tak? Pomożesz mi? – zapytał ktoś za moim plecami.
                Odwróciłam się i zobaczyłam mężczyznę, którego nie można było pomylić z nikim innym. Wyglądał młodo, ale był niesamowicie wysoki i całkiem dobrze zbudowany. Przez plecy przewieszony miał, prawie tak samo długi jak on sam, miecz. Chociaż widziałam go wczoraj w akcji, gdy nocą oczyszczał trupy z dziedzińca to jego twarz emanowała ciepłem i radością. Uśmiechał się serdecznie patrząc na mnie.
- Coś się stało? – zapytałam polewając szmatkę wodą z butelki i przykładając do czoła Sary.
- Musisz pomóc mi na placu póki będzie ładować wozy. Zostanie was tu tylko kilku, więc warto by było gdyby ktoś wiedział co i jak, jakby ktoś zaatakował to miejsce – powiedział spokojnie.
- Zostanie... jedziecie gdzieś? – zapytałam zdziwiona.
- Co? Nie wiedziała… choć wytłumaczę wszystko po drodze – zaproponował, po czym zerknął na Annę i Sarę – Wszystko z nią w porządku? – wskazał ręką leżącą na podłodze.
- Stabilnie. Poleży, odpocznie i wszystko będzie dobrze – powiedziałam z pewnością w głosie wstając.
- Doskonale. Chodźmy.
                Podbiegłam do mężczyzny i ruszyliśmy na tyły budynku, gdzie było mniejsze wyjście.
- Swoją drogą, jestem Karol, ale wszyscy raczej nazywają mnie Gigantem – powiedział wyciągając o wiele większą ode mnie dłoń. Uścisnęłam ją. Gigant poprowadził mnie przez korytarz i małe przejście i po chwili byliśmy już na zewnątrz. Przed wejściem siedział Dymitr. Popalał papierosa przy okazji przeładowując i czyszcząc swoją broń. Spojrzał na mnie nieco groźnym wzrokiem, ale nie powiedział nic, tylko kiwnął głową.
- I jak z tym wyjazdem? Opuszczacie jednak to miejsce? – zapytałam zdziwiona.
- Właściwie to nie takie proste. Zajęliśmy je i parę osób tutaj zostanie, ale musimy powiadomić pozostałe okoliczne obozy, możliwe, że przyślą tutaj od razu kolejnych ludzi i rzeczy, które się nam przydadzą. Wiesz coś do wzmocnienia murów, obarykadowania bramy i podobnych rzeczy – powiedział.
- Dużo z was jedzie? – zapytałam.
- Ja, ten którego minęliśmy, jego dziewczyna oraz Pablord jedziemy do Inowrocławia. To właściwie najważniejsza sprawa i chociaż miejsce nie jest daleko, to jednak Bobru chciał tam wysłać porządną ekipę – zaczął wyliczać, gdy zbliżaliśmy się do budynku muzeum – On z kolei bierze Ikę, Łowcę i Krystka. Pojadą do Płońska naszym tirem. Nie wiem czy słyszałaś, ale jest tam taki niewielki obóz, który dotychczas był sam w okolicach, a teraz my będziemy na tyle blisko, że im pomożemy w razie problemów – wytłumaczył mi. Słyszałam o nim jak czytałam Dziennik Ocalałego. – Więc ty zostaniesz tu z tymi kolesiami, swoimi przyjaciółkami, księdzem, Medykiem, tym chłopakiem bez ręki, który nazywa się Mpd i Łapą oraz jej siostrą. Wiem, że imiona ci się jeszcze trochę mieszają, ale z czasem się przyzwyczaisz – powiedział widząc zmieszanie na mojej twarzy.
- Nie żebym coś planowała – zaczęłam gdy stanęliśmy pod drzwiami muzeum – ale nie boicie się zostawiać swoich ludzi wśród takiej grupy nieznajomych? Przecież tamci chłopacy znają to miejsce, może tylko na to czekają?
- Dlatego zostajecie pod opieką Łapy. Ona już wie, co zrobić z takimi co się nie słuchają... – przerwał by otworzyć drzwi i nie dokończył, bo ze środka wychodził właśnie chłopak, który był członkiem grupy, która tu była wcześniej. Zdziwiłam się tak samo jak Gigant, bo wydawało mi się, że wszyscy jeszcze spali, a on był tutaj. Nie byłam nawet do końca pewna, czy go wczoraj tu widziałam, ale Gigant go rozpoznał – Co ty tu robisz?
- Ja… ja tylko… - zająkał się.
 - Wracaj do środka. Nie możecie tak sobie wychodzić. Jeszcze nie – powiedział.
                Chłopak wyglądał na przerażonego. Minął nas i pobiegł w stronę tylnego wyjścia.
-  Nie mam pojęcia jak on się tu dostał. Chyba będziemy musieli zamykać to miejsce – westchnął Gigant po czym wszedł do środka, puszczając mnie w drzwiach jako pierwszą. Weszłam do sporej sali, która rozgałęziała się na parę innych pomieszczeń. Z pewnością kiedyś była tutaj kasa i pierwsze eksponaty, które miały zachęcić potencjalnego turystę do kupienia biletu i wejścia dalej, ale teraz było tutaj pusto i dosyć ciemno. Jedyne światło jakie wpadało do pomieszczenia pochodziło z drzwi, które Gigant po chwili zamknął. Po chwili jednak kliknął przełącznik, a rząd żarówek zapalił się i oświetlił wnętrze, nieco upiornym, światłem.
                Gigant przeprowadził mnie na środek pomieszczenia i zaczął po kolei tłumaczyć co gdzie jest.
- Na lewo znajdują się zapasy. Sporo różnych puszek, wody i innych zapasów. Powinny starczyć dla dwudziestoosobowej grupy na tydzień, więc nie powinniście mieć problemów zanim wrócimy. Sporo przenieśliśmy do samego kościoła, jakbyście mieli problem z przyjściem tutaj – powiedział – Na prawo jest coś, co przerobiliśmy na zbrojownię. Oczywiście pomieszczenie do czasu naszego przyjazdu właściwie stało puste, my zostawiliśmy tam trochę broni. Od razu dam ci jeden z pistoletów – to mówiąc poszedł do środka i po chwili wrócił z srebrnawym pistoletem, który wyglądał jak typowa broń z filmów policyjnych – Wiesz jak się go używa? – zapytał patrząc na mnie.
- Wiem – powiedziałam, przypominając sobie męża, który uczył mnie kiedyś strzelać.
- Super. Dobra, to wiesz. Nasi ludzie mają bronie, możesz potem oddać tej starszej babce jej strzelbę, albo dać coś innego. Tamtym lepiej broni nie dawaj, nie specjalnie im ufam – przyznał.
- Rozumiem – powiedziałam -  W pełni to rozumiem.
- Okej. I teraz najważniejsze. Jest tutaj generator. Nie mam pojęcia jakim cudem udało im się go zbudować, ale widocznie się na tym znają. Musicie go co jakiś czas sprawdzać, bo z tego co wiem łatwo o spięcie. Zapas paliwa jest, więc jakby migało, wystarczy, że ktoś tu przyjdzie i doleje. Ale to już tłumaczyłem Mpd, więc powinien sobie z tym poradzić. Nadążasz? – zapytał. Mój wyraz twarzy musiał mówić coś innego, ale wbrew pozorom zdołałam zapamiętać to co najważniejsze. Kiwnęłam głową.
- Super. Dobra ostatnia rzecz jeżeli chodzi o magazyn. Tam dalej, za pokojem z generatorem, jest piwnica. Jest tam mnóstwo starych ciuchów i innych pierdół. Jakby wam czegoś brakowało to idźcie tam, sporo tam zgnilizny, ale na pewno da się wygrzebać coś dobrego.
- Zapamiętam.
- Ok. Zostały jeszcze dwie sprawy – powiedział idąc w stronę wyjścia. Ponownie przepuścił mnie w drzwiach i ruszyliśmy w stronę bramy.
- Naprawiliśmy ją trochę. Jest teraz zamknięta i chociaż powinna zatrzymać trupy to wciąż musicie uważać na ludzi. Samochód raczej jej nie sforsuje, bo podjazd jest taki, że nie ma jak się rozpędzić, szczególnie większym wozem, ale jest dosyć łatwa do przeskoczenia. Niestety nic z tym póki co nie zrobimy. Pamiętaj żeby ją zamknąć jak wyjedziemy i najlepiej nie dotykać póki nie wrócimy – powiedział.
- Jasne – odpowiedziałam krótko.
- No i zostało wyjście tylnie. Jest tam furtka, która jest jeszcze łatwiejsza do przejścia niż brama. Jednak zostawiamy ją uchyloną bo zamek i tak nie działa. Wczorajszy atak ją dobił. Ale chłopaki z tego obozu ogarnęły inny mechanizm obronny, polegający na sznureczku, który biegnie przy ziemi przed furtką. Jeżeli ktoś będzie się zakradał w dzień to raczej go zobaczycie, a w nocy ten mechanizm was ostrzeże, a dodatkowo wypuści trupy na każdego, kto spróbuje szczęścia. Tak prawie straciliśmy wczoraj dwie osoby – powiedział ze złością w głosie.
- Nieźle się zabezpieczyli – zauważyłam.
- Ano nieźle. Sprytnie to sobie wymyślili, tworząc iluzję, że to miejsce jest opuszczone, a tak naprawdę ukrywają się tutaj, licząc na to, że zombie i pozamykane drzwi pomogą im żyć tutaj bezpiecznie.
- Właściwie jak podążałam tutaj to nie do końca rozumiałam jaki był wasz cel… chodziło tylko o założenie obozu? – zapytałam.
- Właściwie to tak. A to miejsce wydaje się być idealne. Z tamtego punktu widzimy większą część miasta – wskazał na taras widokowy, z którego było widać panoramę całej okolicy, a szczególnie mostu i drugiego brzegu – A żeby ktoś chciał tu wejść, będzie musiał wchodzić pieszo. Samochód zobaczymy bez problemu, poza tym ciężko manewrować na zakrętach, a i tak wszystko widać jak na widelcu.
                Na głównym dziedzińcu, tuż przy bramie głównej, stał teraz samochód ciężarowy, za którym podążałam. Wcześniej nie miałam okazji w emocjach i pośpiechu dobrze mu się przyjrzeć, ale zdecydowanie robił wrażenie. Był duży, jego ładownia była na tyle rozległa, że mogła służyć, za przenośny dom, był obwieszony siatkami i potężnymi blachami, które pełniły funkcje tarana, a co najciekawsze był czyściutki. Mężczyzna nazywany Łowcą, właściciel Potwora, bardzo dbał o swój pojazd.
- No to chyba tyle. Jak coś pytaj o wszystko Łapy – poradził na koniec.
- Jasne. Dzięki – odpowiedziałam. Pożegnaliśmy się i ruszyłam z powrotem do kościoła. Gdy weszłam do środka grupa chłopaków już nie spała. Siedzieli i jedli śniadanie. Ludzie Bobra siedzieli kawałek dalej rozmawiając o czymś. Łapa była cicho, obserwowała mnie i całą resztę, która jeszcze nie zdobyła ich zaufania. Wyglądała na taką kobietę, która nawet siedząc bez broni w ręce jest niebezpieczna. Nasze spojrzenia skrzyżowały się na chwilę, ale odwróciłam wzrok. Podeszła do Anny i Sary. Starsza przywitała mnie pytającym spojrzeniem. Opowiedziałam im po krótce o wszystkim, o czym opowiedział mi Gigant. Słuchały uważnie.
- Według mnie to głupota – skomentowała w końcu Anna.
- Co jest niby głupie? – zapytała jej córka.
- Jakbyśmy połączyli siły z tymi chłoptasiami to byłoby nas dwa razy więcej od nich. Poza tym jeden z nich to ksiądz, drugi to starzec, chłopczyna bez ręki, mała dziewczynka no i jej groźna siostra. Bez problemu moglibyśmy przejąć to miejsce, gdybyśmy tylko chcieli – powiedziała.
- Coś czuje, że ta czarna laska mogłaby być wystarczającym problemem, żeby nas zatrzymać – powiedziała Sara podnosząc głowę i spoglądając na Łapę, która siedziała teraz na podwyższeniu, oparta plecami o ścianę z zamkniętymi oczami.
-  Być może. Ale póki co zachowujmy spokój. Myślę, że ci ludzie nic nam nie zrobią, jeżeli sami nie zrobimy nic głupiego. Trzymajmy się ich – powiedziałam, po czym ułożyłam się na boku. Nie byłam głodna, więc pomyślałam, że poleżę jeszcze chwilę i nadrobię nieco zaległości z wczoraj. Sięgnęłam do plecaka i namacałam dziennik, który siedział na swoim miejscu. Układając się w nieco bardziej oświetlonym miejscu otworzyłam go i zaczęłam lekturę.
14 stycznia 2015 – dzień 61
Po wczorajszej przygodzie z ludźmi z Warszawy postanowiłem jeszcze bardziej skupić się na badaniach dotyczących trupów. Jeżeli w okolicy pojawiały się coraz to nowe zagrożenia ze strony zombie, to musiałem zacząć działać. Moi ludzie nie mogli przejmować się i jednym i drugim, a jak wiadomo, interakcje z innymi obozami były zbyt niebezpieczne. Dzisiaj złapałem przy pomocy moich ludzi dziesięć sztuk w różnym stadium rozkładu. Jutro zaczynam długie badania.
PS: Ostatnio moi ludzie widzą coraz częściej autobus kursujący po okolicach Torunia, szczególnie długiego pasa ziemi na wschód. Podejrzewam, że jest to związane z Toruniem, ale nie jestem pewien.
                Po przeczytaniu tego wpisu przeszły mnie dreszcze. Kulminacyjny punkt historii zbliżał się coraz bardziej. Nie rozumiałam jednak wciąż, jak tak dobrze zbierająca informację grupa mogła być tak mało znana. W końcu nie słyszałam nawet słowa od Bobra czy kogokolwiek z jego ludzi o tajemniczych ludziach, którzy zdawali się wiedzieć całkiem sporo o okolicznych obozach i ich mieszkańcach. Czy oni naprawdę nic nie wiedzieli? Wpisy pochodziły sprzed dwóch miesięcy, a byłam ledwo w połowie dziennika. Ten przedmiot musiał trafić do Bobra. Miałam zamiar go przeczytać i powiedzieć mu o wszystkim co się dowiedziałam. Z drugiej strony zastanawiał mnie też tajemniczy autobus, o którym była mowa. O nim również nic nie słyszałam, a wydawało się to być ciekawe.
18 stycznia 2015 – dzień 65
Przyznaje, że po raz pierwszy od bardzo dawna, byłem tak zmęczony i zajęty, że nie miałem czasu tu pisać przez parę dni. Ostatnimi czasy ledwo opuszczałem szopę przy domu. Ciąłem trupy, sprawdzałem ich zachowanie w różnych sytuacjach, a raz o mało nie zostałem ugryziony. Zauważyłem masę ciekawych cech, ale wciąż nie odkryłem nic, co zmieniłoby naszą aktualną sytuację. Co jednak warto zaznaczyć, to przede wszystkim ich węch. Jest to zdecydowanie najgroźniejsza cecha, jeżeli chodzi o umiejętności związane z łowieniem. O ile bodźce wzrokowe czasami na nich działają, a czasami nie, słuch jest przeciętny to potrafią wywęszyć ofiarę z okolicy kilometra! Jest to naprawdę potężna cecha i wyjaśnia wiele sytuacji, gdzie trupy trafiają na mniej zaludnione miejsca. Dodatkowo odkryłem, że mają dziwny instynkt, który pozwala im na wyczucie odpowiedniego miejsca na ugryzienie. Nie zdarzyła mi się jeszcze sytuacja, żeby trup próbował zaatakować mnie w miejsca, gdzie są wysunięte kości. Zawsze starają się dorwać do przedramion, szyi, albo łydek. Czasami jeszcze atakują uda.
                Przeleciałam szybko wzrokiem kolejne dni opisujące badania, ale nie znalazłam tam nic ciekawego. Zrobiłam krótką przerwę, w której zjadłam i zmieniałam kompres na czole Sary. Po pół godzinie wróciłam do lektury.
24 stycznia 2015 – dzień 72
Byłem zmuszony zrobić przerwę w swoich badaniach, niestety tuż przed odkryciem przełomu. Ostatnio moi ludzie odnotowali dużą aktywność. Nieznana mi grupa ludzi ze wschodu zbliża się, nasilając ruch pomiędzy naszym obozem, a Toruniem. Znajdują się aktualnie całkiem blisko celu, ale jadą powoli. Drogi są przeważnie zasypane, więc zakładam, że jeszcze trochę czasu minie przed dotarciem do celu, ale odkąd powstały obozy w okolicy nie widziałem jeszcze takiego natężenia zebranych paroosobowych grup jadących w jednym kierunku. Zastanawiam się czy może to być jedna wielka grupa, ale póki co nie mam żadnych informacji na ten temat. Wyjeżdżam z paroma grupami moich ludzi to dokładnie sprawdzić i zobaczyć, czy te osoby jadą do Torunia, czy gdzieś indziej. To może być mały przełom w okolicy.
                Grupy ze wschodu. Nie byli to jednak ludzie z Warszawy, bo oni pisał wcześniej. Zaskakiwało mnie zdecydowanie to jak dobrze ten człowiek kontrolował okolicę pomimo tego, że nie istniała żadna realna łączność. Jego ludzie robili naprawdę dużo i chociaż chciałam przeczytać kolejne wpisy, które opisywały wypad w okolicę Torunia to nie mogłam. Podszedł do nas mężczyzna, nosił się na czarno i widać było srebrny krzyżyk luźno leżący na jego klatce piersiowej. To musiał być ksiądz. Miał nieco ciemniejszą karnacje i stosunkowo długie włosy i brodę. W rękach trzymał karabin i nóż.
- Mógłbym prosić o waszą pomoc? Zauważyliśmy trochę trupów na dziedzińcu i przy bramie, trzeba je zabić – powiedział spokojnym głosem. Musiałam przyznać, że był całkiem przystojny. Wydawał się być miłym, dobrym człowiekiem. Spojrzałam za okno. Lektura pochłonęła mnie na jakiś czas, razem z przerwą na jedzenie i przeanalizowanie tego co widziałam, musiało minąć parę godzin od wyjazdu reszty ludzi z Torunia.
- Pomogę, nie ma problemu – powiedziałam.
- Ja też. Ale mojej córki w to nie mieszaj, źle się czuje, nie będzie ryzykować – powiedziała Anna pokazując na śpiącą na boku Sarę.
- Trzy osoby wystarczą – powiedział patrząc z zaciekawieniem na leżącą dziewczynę.
                Wstałyśmy i szybkim krokiem ruszyliśmy trójką do tylnego wyjścia. Przy nim dostaliśmy pistolety oraz noże, które miały nam służyć jako bronie do obrony i ataku.
- Wiecie jak się tym posługiwać? – zapytał uprzejmie.
- Tak – odpowiedziałyśmy prawie w tym samym momencie. Biorąc bronie do dłoni ruszyłyśmy na zewnątrz. Ksiądz ostrożnie otworzył drzwi. Na zewnątrz było nieco pochmurnie, a przed wejściem czekała na nas jeszcze jedna osoba. Był to chłopak, który nie miał części jednej z rąk. Trzymał w drugiej pistolet i ucieszył się na widok towarzysza.
- Józef! W końcu, myślałem już, że jakaś zmiana była – powiedział wyjątkowo szybko.
- Mpd mówiłem ci, że wezmę kogoś innego do pomocy. To może być niebezpieczne, nie chcę żebyś ryzykował zważając na twój stan – odpowiedział Józef.
- Oj daj spokój. Przecież nie będę podchodził blisko – poprosił Mpd. Spojrzałam na niego z  lekkim niedowierzaniem. Jego ton głosu wskazywał jakby kompletnie nie rozumiał jak poważne i niebezpieczne to może dla niego być. Józef zdecydowanie też to zauważył, ale znał go dobrze, bo odpowiedział tylko:
- Jak chcesz iść to spytaj Łapy. Jeżeli ją przekonasz to poczekamy na ciebie.
                Z twarzy jednorękiego natychmiastowo zniknął uśmiech. Pokręcił tylko głową, po czym powiedział:
- Dobra kurde. Idźcie sobie sami – i zniknął w głębi kościoła, zamykając za sobą drzwi.
- Wszystko z nim dobrze? – zapytała Anna.
- Trochę mu się rzuciło na głowę i nie rozumie chyba jak niebezpieczny jest świat. Ale z tego co mówił i Pablord to i przedtem był nieco specyficzny. No ale mniejsza o większość, bierzmy się do roboty – westchnął prowadząc nas w stronę bramy głównej. Chociaż ta została już naprawiona, to teraz nawet z daleka słychać było dźwięki uderzających o nią ciał. Wybijały dosyć ponury rytm, który nasilał się z każdym krokiem.
                Gdy tylko dotarliśmy do samej bramy zobaczyliśmy sporą grupę trupów, które kotłowały się, próbując siłą przebić się przez metalowe wrota. Naciskały, próbowały przekładać twarze przez pręty, a niektóre wychylały się przy murku obok. Ciężko było powiedzieć ile ich jest. Po chwili zauważyliśmy też, że na samym dziedzińcu znajdowało się parę trupów.
- Plan jest taki – ja wyjmuje nożem te przy bramie, wy osłaniacie mnie od pleców. Następnie gdy zabije ile się da, otwieramy bramę i dobijamy resztę – powiedział spokojnym głosem.
Od razu wzięliśmy się do roboty. Józef stanął przy bramie i ostrożnie, żeby nie dać się złapać, atakował pojedyncze trupy, wbijając im ostrze w oczy, lub w podbródek. Chociaż nie wyglądał na takiego, to radził sobie całkiem sprawnie i zanim zdążyłyśmy się obejrzeć, pięć pierwszych zombie upadło. Ja i Anna odwróciłyśmy się i obserwowałyśmy kolejne, które zwabione hałasem, a jak też przepuszczałam, zapachem ruszyły w naszą stronę. Wzięłam do ręki nóż, nie chcąc ani marnować naboi, ani zwabiać jeszcze większej ilości trupów na wzgórze.
                Pierwszy szedł wyjątkowo wolno. Zamachnęłam się i dwa razy dźgnęłam go pod gardłem. Upadł pode mnie, zwalniając miejsce na kolejnego. Z tym chwilę musiałam się poszarpać, ale ostatecznie położyłam go i dobiłam w podobnym stylu. Odwróciłam się na chwilę, żeby zobaczyć jak idzie Józefowi, ale ten nie miał żadnych problemów. Anna podobnie jak ja załatwiła już dwa i miała brać się za trzeciego. Czekała powoli, aż ten podejdzie. Szedł wolnym krokiem w jej kierunku. Coś jednak było nie tak. Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować zobaczyłam jak trup chwyta pewnym, ludzkim ruchem za pasek gdzie miał nóż. Anna nie spodziewała się tego tak samo jak ja i nie zdążyła zareagować. Napastnik zaatakował ją nożem dwukrotnie, wbijając ostrze w brzuch. Krzyknęłam. Józef odwrócił się i upuścił broń wyciągając karabin. Chociaż Anna upadła w rosnącej kałuży krwi, to po chwili dołączył do niej jej napastnik, przeszyty parunastoma pociskami. Józef już nie patrzył na hałas i oczyścił pozostałą część dziedzińca ręcznie. Ja z kolei patrzyłam z przerażeniem na napastnika, który zabił Annę.

                Zobaczyłam teraz, że trupem zdecydowanie nie był, ale na takiego wyglądał. Nosił maskę.

4 komentarze:

  1. No i znowu zszyci znają o sobie znać, tylko dziwi mnie dlaczego pomagali bobrowi i reszcie gdy byli uwięzieni oraz pytanie co będzie na spotkaniu bobra i szefa zszytych :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Autor dziennika coraz bardziej pasuje mi do Bena i zaczynam się zastanawiać, czy rzeczywiście on jest taki niegroźny, na jakiego wygląda ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że autor dziennika nie jest tak oczywisty jakby mogło się wydawać. Chyba ostateczne potwierdzenie znajdzie się w kolejnym rozdziale z perspektywy Zuzy :P

      Usuń