Rozdział 22, perspektywa Bobra. W tym rozdziale ta grupa przemierza ostatnią prostą przed Toruniem. Rozdział zaczyna się dokładnie w tej samej chwili co skończył się ostatni, co pokazuje połączenie wszystkich wątków i powolne ich zazębianie się. Jeżeli się wam podoba, albo macie jakieś pytania nie zapomnijcie o skomentowaniu i rozesłaniu bloga znajomym.
-----------------------------------------------------
Rozdział 22 (Bobru): Pogoń za kotem
- A więc mówisz, że to jest ten słynny
Zbłąkany Ocalały? – zapytałem Magdę stojąc w krzakach i obserwując ze
sporej odległości całą sytuację. Staliśmy około pięćdziesiąt metrów od
ogrodzonego budynku administracyjnego w Sierpcu. Wpadliśmy na ślad autobusu,
jak goniliśmy osoby, które porwały Łowcę. Czy to możliwe, że ci ludzie za tym
stoją? Oznaczałoby to, że za wszystkim prawdopodobnie stoją ludzie z Torunia.
Trochę przeraziła mnie ta myśl, bo oznaczałoby to, że prawdopodobnie nie mamy
czego tam szukać, a Łowca dalej jest ich więźniem. Dwójka, która stała teraz
przed ogrodzeniem z pewnością należała do Czerwonych Flar. Pamiętałem ich
jeszcze z Zambrowa, gdzie wraz z Łapą wyruszyliśmy po zapasy i spotkaliśmy ich
wychodząc z miasta. Byłem ciekaw dlaczego tak często ich spotykam. Czy to
zwykły przypadek?
- Tak. Gdybym was nie
spotkała to prawdopodobnie byłabym teraz na jego pokładzie – powiedziała
Magda po cichu, jakby w obawie, że ludzie z pod ogrodzenia nas usłyszą.
- Myślicie, że Łowca
jest w tym budynku? – zapytała Łapa.
- Wątpię. Myślę, że
zawieźli go aż do Torunia. Musimy szukać śladu Czerwonych Flar, one z pewnością
nas zaprowadzą do Łowcy – stwierdziłem.
Dalej
pamiętałem, że to właśnie Czerwone Flary maczały palce w całej akcji.
Przewijały się już parę razy przez moją podróż do Torunia i wiedziałem, że są
to dziwni ludzie. Czy są niebezpieczni nie wiedziałem, ale miałem nadzieję, że
to po prostu jakaś przyjaźnie nastawiona grupa. Wszystko wskazywało na to, że
są to ludzie z Torunia, więc była szansa, że doprowadzą mnie do moich
przyjaciół, o ile w ogóle tutaj są. Dodatkowo ciągle w myślach miałem Natalię,
która była widziana w okolicy przez Jakuba.
Wtedy w
moje oczy uderzył czerwony błysk. Chociaż nie było jeszcze ciemno, to widać go
było dosyć wyraźnie. Ktoś z ogrodzenia rzucił na drugą stronę ulicy flarę. Moje
przepuszczenia okazały się słuszne. Musieliśmy podążać za tym autobusem, a z
pewnością znajdziemy Łowcę.
- Wracajmy do Potwora.
Musimy być gotowi, żeby złapać ten autobus na wylotowej do Torunia – stwierdziłem,
po czym zacząłem się razem z Magdą i Łapą cofać. Zostawiliśmy auto kawałek stąd
i musieliśmy się pospieszyć, żeby zdążyć odjechać. Cała reszta była teraz przy
Potworze i pilnowała go pod moją nieobecność.
Po tym
jak straciliśmy Łowcę wszyscy byli w kiepskich nastrojach. W końcu był z nami
od Supraśla i od tamtej pory każdy zdążył go już polubić. Nie mówiąc już o tym,
że był jednym z niewielu, którzy potrafi jeździć tym ogromnym pojazdem
ciężarowym. Ja kompletnie się na tym nie znałem, Cinek nie miał ręki więc nie
mógł prowadzić, Łapa i Magda nie chciały się tego podjąć, a Jakub mówił, że
jest krótkowidzem, a jego okulary gdzieś się zgubiły. W ten sposób rolę
kierowcy przejął Sołtys, który zawsze siadał przed kółkiem spięty i pełen obaw.
W końcu był starym człowiekiem i mogło się mu coś stać, a będąc kierowcą
narażał nas wszystkich.
Dotarliśmy
po niecałych trzech minutach na miejsce. Pozostałe przy Potworze osoby
przywitały nas smutnymi uśmiechami. Zwołałem ich na tyły pojazdu i zacząłem
małą przemowę.
- Zwiad się udał.
Znaleźliśmy budynek w Sierpcu, gdzie prawdopodobnie był Łowca. Spotkaliśmy też
Czerwone Flary, które widziałem kiedyś z Łapą w Zambrowie – odetchnąłem
ciężko – Oznacza to, że prawdopodobnie w
Toruniu nie ma dobrych ludzi. Nie wiadomo czy znajdziemy tam schronienie czy
śmierć, ale musimy dojechać do celu. Łowca został tam zabrany i prawdopodobnie tam
właśnie go znajdziemy.
Większość
wymieniła zdziwione spojrzenia, ale słuchali dalej w ciszy.
- Dlatego też proszę
was o zachowanie ostrożności. Nie wiadomo co się stanie jak podjedziemy pod
bramy obozu w Toruniu i nie wiemy czy nie zakończy to się strzelaniną. Jest ich
na pewno więcej od nas, więc po prostu nie zróbcie nic głupiego – poprosiłem
kończąc małą przemowę i pakując się do pojazdu. Po wejściu do środka spojrzałem
ze smutkiem na snajperkę Łowcy, która wciąż była tutaj i czekała na swojego
właściciela.
Reszta
zajęła swoje miejsca i ruszyliśmy. Zaparkowaliśmy przy jednej z dróg
odchodzących na północny zachód. Czekaliśmy tutaj, aż przyjedzie Zbłąkany
Ocalały, który powinien nas zawieźć do Łowcy. Ciężko było mi się przyzwyczaić
do tego, że na miejscu kierowcy nie siedział rosły brunet. Brakowało mi
przekleństw, którymi rzucał gdy Potwór wpadł w poślizg bądź w coś uderzył.
Przede wszystkim jednak brakowało mi nocnych wypadów z Łowcą, które ostatnio
skończyły się dla niego fatalnie.
Miałem
szczerą nadzieję, że nie minęliśmy jeszcze autobusu, a raczej on nie minął nas.
Wszyscy czekali z niecierpliwością na dźwięk oznajmujący, że Zbłąkany jedzie w
tą stronę. Musiał on jechać do samego centrum Torunia, a w sumie nie wiedziałem
gdzie tak właściwie jest tamtejszy obóz. Czy był w samym mieście, czy może na
jego obrzeżach? Miałem nadzieję, że takie wątpliwości rozwieje śledzenie
autobusu. Oczywiście nie będziemy go śledzić z bliska, byłoby to zbyt
ryzykowne. Potwór był ogromnym pojazdem i robił sporo hałasu, po prostu
chcieliśmy się trzymać jakiś kawałek za autobusem i obserwować, którędy jechał.
W
oczekiwaniu na akcję usiadłem na jednym z łóżek i sięgnąłem po butelkę wody.
Byłem spragniony, więc z przyjemnością przyjąłem zimny płyn spływający mi po
gardle. Zauważyłem, że Łapa rozmawia z Jakubem, co mi się bardzo spodobało.
Pomimo ciężkiego początku udało się im w końcu dogadać. Byłem właściwie ciekaw
o czym rozmawiają, ale nie chciałem im przeszkodzić, więc obserwowałem to
niecodzienne zjawisko z daleka.
Około
pół godziny później usłyszeliśmy dźwięk silnika. Sołtys zawołał nas na przód
pojazdu i wskazał palcem drogę przed nami. Znajdowaliśmy się od niej trochę
wyżej, więc doskonale widzieliśmy najbliższe paręset metrów. Patrzyliśmy w
milczeniu jak autobus wyjeżdża z miasta i z dużą prędkością zmierza w stronę
Torunia. To wydarzenie nas rozbudziło i gdy tylko autobus zniknął nam z oczu
odpaliliśmy silnik i ruszyliśmy za nim. Dzieliło nas teraz około stu kilometrów
od celu. Po tylu dniach podróży i nieprzyjemnościach w końcu miało stać się
coś, co mogło być dla nas dobre.
Podróż
odbywała się w milczeniu. Jechaliśmy i co jakiś czas doganialiśmy autobus, ale
po chwili dawaliśmy mu znowu odjechać, żeby przypadkiem ludzie będący w środku
nas nie zauważyli. Zastanawiałem się ile tak właściwie w środku może być osób.
Z daleka wydawało mi się, że widziałem przynajmniej trzy osoby w środku oraz
kierowcę. Odległość była jednak tak daleka, że nie byłem pewien tej informacji,
ani nie wiedziałem czy w środku siedzieli mężczyźni czy kobiety.
Po
około godzinie jazdy tempem takim, aby nie przegonić niezbyt szybko jadącego
autobusu musieliśmy się zatrzymać. Ci w autobusie również stanęli i jeden z
nich, dokładnie ten, którego widziałem pod ogrodzeniem oraz w Zambrowie,
wyjmował coś z bagażnika. Cofnęliśmy się i również stanęliśmy. Miałem szczerą
nadzieję, że nas nie usłyszą. Co prawda nie byłem pewien czy to źli czy dobrzy
ludzie, ale wolałem się nie przekonywać.
Zrobiliśmy
sobie małą przerwę obiadową, żeby przeczekać postój autobusu. Usiadłem z przodu
z Sołtysem, bo czułem, że muszę z nim porozmawiać.
- Blisko celu, co? – zagadałem.
- Niesamowicie blisko.
Wiesz chłopcze, pomimo tego, że ci ludzie porwali Łowcę, czuję, że nie są źli –
podzielił się swoimi myślami Sołtys.
- A co jeśli jednak i
jedziemy wprost w pułapkę? Czasami się zastanawiam, czy nie zawrócić i zbudować
gdzieś obozu, takiego jak mieliśmy w Królowym Moście – spytałem.
- Myślę, że i tak
musimy stawić temu czoła. Łowca jest gdzieś tam. Musimy mu pomóc, gdyby nie on
prawdopodobnie nigdy nie zajechalibyśmy tak daleko – stwierdził starzec.
Miał
rację. Gdyby nie to, że spotkaliśmy Łowcę i chciał nam pomóc to prawdopodobnie
byłoby po nas już w Supraślu. Rozstrzelaliby nas tamci ludzie i nigdy nie
dotarlibyśmy tak daleko. Zrobiło mi się wstyd na samą myśl, że rozważałem
ominięcie Torunia.
- Masz rację Sołtysie,
jak zwykle masz racje… - powiedziałem.
- Staram się po prostu
ci doradzić w tych ciężkich czasach. Wiem, że to wszystko nie jest łatwe, ale
razem jesteśmy silni – na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech.
- Dziękuje za wszystko
– powiedziałem również się uśmiechając.
Dokończyliśmy posiłek i ruszyliśmy. Okazało się, że autobus odjechał już
chwilę temu, a dróg z miejsca , z którego odjechał było parę.
Zatrzymaliśmy
się tam na chwilę i szybko stwierdziliśmy, gdzie widzimy ślady błota. Pogoda
była kiepska i co chwilę padało, więc bez problemu można było zobaczyć, gdzie
błoto przylepione do opon zostawiło ślady. Usiedliśmy przed mapą i szybko
sprawdziliśmy trasę.
- Pojechali tą drogą –
powiedziałem przejeżdżając palcem po mapie – więc na pewno będą przejeżdżać przez tą autostradę – dodałem
wskazując na zaznaczoną, po wschodniej stronie Torunia, drodze.
- Czy nie byłoby
szybciej, gdybyśmy pojechali tą drogą – pokazała Magda – i poczekali na nich w okolicach tego
przejazdu? – spytała wskazując na przejście nad drogą, którą będzie jechał
autobus.
- To nie głupi pomysł.
Dojedziemy tam z pół godziny wcześniej, jeżeli wyjedziemy teraz. Więc
postanowione, ruszajmy! – powiedziałem chowając mapę i siadając na
siedzeniu pasażera. Silnik został odpalony z głośnym rykiem i już po chwili
skręcaliśmy na lewo, żeby ruszyć wyznaczoną przed chwilą trasą. Nie
przejechaliśmy nawet kilku kilometrów, gdy zobaczyliśmy na drodze paręnaście
trupów i dwa rozbite samochody.
Droga
przez to była nieprzejezdna, więc nie mając innego wyjścia wyszliśmy na
zewnątrz. Wtedy usłyszeliśmy strzały, dochodzące z przodu. Wszyscy uzbrojeni w
bronie oraz łomy ruszyliśmy powoli do przodu. Sołtys obserwował całą sytuację z
środka Potwora. Nie wiedziałem czego się spodziewać i bałem się, że są tu jacyś
bandyci. Zakradliśmy się do przodu i chcąc nie chcąc zwróciliśmy uwagę
pierwszych zombie na nas. Jakub już chciał ruszać do ataku, ale chciałem
jeszcze wyczekać i zidentyfikować źródło strzałów. Zombie zbliżały się do nas i
wtedy usłyszeliśmy krzyk. Dziewczęcy krzyk. Spojrzałem na Łapę. W jej oczach
pojawiło się coś dzikiego. Ruszyła na przodu i zaczęła strzelać do zombie,
zanim zdążyłem ją powstrzymać.
Dołączyliśmy
do niej, strzelając szybko i pewnie do trupów idących w naszą stronę. Jakub ruszył pierwszy szarżując na jednego z
trupów i szybkim ruchem wbijając mu nożyce w oko. Ja oraz Cinek trzymaliśmy się
kawałek dalej i strzelaliśmy ze strzelb. Każdy wystrzał oznaczał kolejnego
upadającego trupa. Magda pobiegła za Łapą i pomagała jej strzelając z łuku i z
całkiem niezłą precyzją trafiała w głowy zombie, tym samym zabijając je.
Droga
szybko została oczyszczona i zostały tylko dwa trupy, które szły w kierunku
jednego z aut. Łapa doskoczyła do nic odpychając je spojrzała na osobę siedzącą
za autami. Jakub dobił trupy, które wywaliła i razem ze mną oraz resztą
podszedł do Łapy. Łapa westchnęła cicho i odeszła parę kroków do tyłu. Było mi
jej żal. Wiedziałem, że słysząc ostatnie słowa Jakuba i teraz pisk dziewczynki
liczyła na zobaczenie swojej siostry Moniki, ale to nie była ona. Była to jakaś
dziewczynka, która trzymała w rękach pistolet i miała dziwnie wykręcona kostkę.
Miała
na oko jakieś trzynaście lat, długie blond włosy, w których teraz było widać
mnóstwo gałązek, błota i innych brudów oraz niebieskie oczy. Ubrana była w nic
nie wyróżniające się ubranie, właściwie wyglądała jakby wracała ze szkoły czy
coś w ten deseń. Jej twarz była czerwona, wygląda jakby niedawno sporo płakała.
Ukucnąłem przy niej. Wycelował drżącą ręką w moją stronę z pistoletu.
- Nie podchodź do
mn-mnie bo cię będę mu-musiała zabić – jej młody głosik drgał z czystego
przerażenia.
- Nie chcemy cię
skrzywdzić. Co ci się stało w nogę? – zapytałem patrząc na wykręconą stopę.
- Upadłam… chciałam tu
odpocząć i wt-wtedy przyszły one... – zapłakała i opuściła broń.
- Jesteś tu sama? – zapytałem.
- Ta-tak – stwierdziła
po czym syknęła z bólu próbując wstać.
- Nie ruszaj się! To
wygląda na skręconą kostkę. Poważnie skręconą. Gdzie są twoi rodzice? – zapytałem.
Reszta
obserwowała w ciszy całą sytuację. Widziałem, że nawet na twarzach Jakuba i
Cinka było widać współczucie i smutek.
- Ta-tato jest w domu.
Szukałam mojej mamusi – odpowiedziała dziewczynka.
- Gdzie jest twój dom?
Zabierzemy cię tam – zaproponowałem.
- Nie chcę wracać bez
mamusi – zapiszczała, znowu jęcząc z bólu.
- Nie dasz rady sama.
Będziemy mogli ci pomóc, tylko musimy teraz coś załatwić. Mogłabyś pojechać z
nami jeśli tylko chcesz – powiedziałem siląc się na uśmiech. Nie mogłem
zostawić tak po prostu, dziewczynki w takim stanie.
- Mój tata jest w
Toruńskiej Ostoi Ocalałych – powiedziała z dumą dziewczynka – Ale muszę znaleźć mamusię…
- Twój ojciec jest z
Torunia? To świetnie się składa, bo tam jedziemy. Jak się nazywasz? – zapytałem,
ciesząc się, że będziemy mogli załatwić dwie sprawy za jednym razem.
- Ma-marta… - powiedziała
cicho.
- Miło mi cię poznać.
Ja jestem Bobru, a ludzie za mną to Jakub, Marcin, Magda oraz… Łapa – powiedziałem
przedstawiając ich po kolei. Widać, że dziewczynka była speszona, bo tylko
przejechała ich szybko wzrokiem po czym znowu zaczęła gapić się na swoją nogę.
- Chodź pomożemy ci
wstać i przetransportujemy do środka naszego pojazdu – powiedziałem prosząc
Cinka o pomoc. O wspólnych siłach pomogliśmy jej wstać i zaprowadziliśmy do
Sołtysa, który z niepokojem czekał na zdanie relacji. Opowiedziałem mu wszystko
i obserwowałem jak nastawia on dziewczynce kostkę i nakłada opatrunek. Nie
należało to do najprzyjemniejszych widoków, ale musieliśmy się nią zaopiekować.
Po krótkiej „operacji” położyliśmy ją w jednym z łóżek i odjechaliśmy. Teraz
zdecydowanie byliśmy daleko za autobusem, więc poprosiłem Sołtysa, żeby jechał
prosto do Torunia. Będziemy musieli sami znaleźć Toruńską Ostoje Ocalałych.
W mojej
głowie pojawił się plan. Jeżeli ludzie tam nie chcieliby oddać nam Łowcy,
będziemy mogli go wymienić za Martę.
Wszystko zaczęło się w końcu układać. Z racji jednak, że zaczęło się robić
ciemno zdecydowaliśmy się przespać. Stanęliśmy na poboczu ukryci w niedużym
lesie. Zjedliśmy kolacje w całkiem niezłych nastrojach. Gdy wszyscy układali
się do snu, usiadłem przy Łapie.
- Trzymasz się jakoś?
– zapytałem.
- Jakoś – odpowiedziała
po cichu.
- Ta dziewczynka… - zacząłem.
- Tak Bobru. Dokładnie
tak. Jak zawsze masz rację. Myślałam, że to moja siostra, dlatego tak szybko
tam pobiegłam – powiedziała z nieukrywaną złością. Milczałem. Wolałem to
przeczekać, dać się jej wygadać.
- Dlaczego mamy
takiego pecha? – zapytała w końcu po chwili milczenia.
- Myślę, że to się
niedługo zmieni. Musimy tylko dotrzeć do celu – powiedziałem.
- Dotarcie do celu to
będzie początek czegoś nowego, ale pamiętaj, że bez względu na to co się
stanie, będę szukała mojej siostry – powiedziała Łapa.
Złapałem
ją za rękę.
- Wiem. Pomogę ci w
tym, tam gdzie twoja siostra, tam prawdopodobnie ktoś jeszcze z Królowego
Mostu. To może być to czego szukam – stwierdziłem.
Łapa przytuliła się do mnie i powiedziała ze smutkiem.
- Wiem kogo szukasz.
Milczałem. Cieszyłem się z tego co jest tu i teraz. Po chwili poczułem zmęczenie i po prostu
zasnąłem.
Gdy
obudziłem się rano, Łapa już nie spała, krzątała się po pojeździe i wraz z
Cinkiem szykowała śniadanie. Magda siedziała przy Marcie i gadały o czymś.
Jakub siedział przy Sołtysie, który sprawdzał coś na mapie. Wstałem i
przywitałem się z wszystkimi. Szybko zjadłem, odświeżyłem się nieco po czym
usiadłem i czekałem na nadchodzące wydarzenia. Sołtys włączył silnik i ruszył
do przodu z impetem. Jeszcze dziś pod wieczór mieliśmy być na miejscu.
Niesamowicie się cieszyłem z tego faktu. Czułem mieszankę przerażenia i
fascynacji. Co na nas tam mogło czekać? Nie chciałem wypytywać Marty i tak
wyglądała na zdrowo wystraszoną. Kiedy jednak zaczęliśmy się zbliżać do okolic
Torunia to zauważyłem, że rozchmurzyła się nieco. Widocznie do końca nie
wierzyła, że zabieramy ją do domu.
Łapa
siedziała i ciągle rozmawiała o czymś z Jakubem. Zaczynałem się powoli martwić
jej zmianą, stawała się coraz większym wrakiem, jeżeli nie miała już nawet siły
rzucać kąśliwych uwag i kłócić się z prawie wszystkimi dookoła. Żałowałem
trochę, że zgubiliśmy trop autobusu, bo nie wiedzieliśmy teraz czego mamy
szukać. Spodziewałem się, że na pewno to miejsce będzie miało własne źródło energii,
więc jak się trochę ściemni to siłą rzeczy powinniśmy je zauważyć. Tylko czy
samo miasto jest bezpiecznym miejscem? Tego nie wiedziałem.
Zabijałem
czas gadaniem z Cinkiem i wspominaniem starych czasów. Powspominaliśmy osoby,
których już z nami nie było. Zastanawiałem się jakby potoczyło się moje życie,
gdyby wciąż żył Goku, Eryk czy Kiciuś. Żałowałem wciąż, że w Supraślu
zostaliśmy rozdzieleni i poświęcił swoje życie za życia Łapy i Nieznajomej. Czy
ja bym zdolny do czegoś takiego? W sumie parę razy byłem stawiany w sytuacji, w
której mogłem uciekać, a zostałem i walczyłem o swoich ludzi. W sumie teraz nie
wyobrażam sobie stracenia kogokolwiek z mojego zespołu.
Gdy
zaczęło powoli się robić ciemno, wiedzieliśmy, że jesteśmy już prawie u celu.
Przejechaliśmy, przez przejście nadziemne. Zatrzymaliśmy się tam na chwilę,
gdyż widok był niecodzienny. Pod nami była jedna z dróg wyjazdowo-wjazdowych do
miasta. Pas ulicy, który był przeznaczony dla wjeżdżających aut, był całkowicie pusty, ale ten drugi roił się od
zrujnowanych aut. Widok był niesamowicie klimatyczny i wyglądał jak wyciągnięty
z serialu o zombie. To jednak było życie codzienne.
Co
prawda droga pod nami również prowadziła do Torunia, ale ta, którą jechaliśmy
była znacznie wygodniejsza i szybsza. Gdy już mieliśmy wsiadać zawołał nas
Jakub, który znalazł coś przy drodze kawałek dalej. Podeszliśmy i zobaczyliśmy
ciało. Wydawało mi się nie wiadomo skąd znajome. Był to ciało młodego chłopaka,
może odrobinę starszego ode mnie. Miał ślad ugryzienia na brzuchu oraz ślad po
kulce w okolicach skroni. Dodatkowo na jego brzuchu znaleźliśmy jeszcze parę
ran postrzałowych.
Kiedy
podeszła do nas Łapa, wciągnęła głośno powietrze w płuca.
- Znam go… To jeden z
moich ludzi – powiedziała drżącym głosem patrząc na jego twarz. Teraz też
go poznałem. To był jeden z ludzi Łapy, którzy mieszkali przy naszym obozie w
Królowym Moście.
- Skąd on się tu
wziął? – zapytałem.
- Nie mam pojęcia… Mój
boże, może moi ludzie dotarli, aż tutaj? Ale dlaczego ma tyle ran postrzałowych?
Coś musiało się tu dziać. Co on trzyma w rękach? – zapytała w końcu
wskazując na zaciśniętą pięść.
Nie wiedziałem co sądzić o tej całej sytuacji. Czy to
oznacza, że on był na pokładzie Zbłąkanego Ocalałego? Autobus prawdopodobnie
tędy przejeżdżał, a ciało zdecydowanie było świeże.
- Właśnie to mnie
najbardziej zaciekawiło – powiedział Jakub.
Łapa z trudem otworzyła zaciśniętą pięść i wyjęła coś z
niej. Nie mogłem uwierzyć w to co widzę. Był to różaniec. Cały biały, zrobiony
z niedużych koralików.
- Musimy jechać – powiedziałem
– I tak już mu nie pomożemy, a robi się chłodniej i ciemniej. Musimy szukać
Ostoi.
Łapa
nie odpowiedziała. Po prostu schowała różaniec do kieszeni i ruszyła w stronę
Potwora. Kolejne zaskoczenie dla niej, ale też dla nas. Kto zabił jej
człowieka? Czy był tu sam? Nie mógł, ktoś musiał dać mu ten różaniec. Nie
wierzyłem, żeby ktokolwiek z grupy Łapy, był na tyle religijny, żeby samemu
nosić takie rzeczy. Miałem nadzieję, że poznam odpowiedź na to pytanie w
Toruniu.
Zapakowaliśmy
się do Potwora i opowiedzieliśmy Sołtysowi o znalezionym ciele. Jakub
zachowywał się wyjątkowo dziwnie, został przy trupie ostatni i szeptał coś sam
do siebie. Nie wiedziałem co o tym myśleć, ale stwierdziłem, że każdy ma swoje
dziwactwa. Potwór ruszył.
Wjechaliśmy
na przedmieścia Torunia. Były to przedmieścia jak w każdym innym mieście.
Wszystko zrujnowane, pełno rozbitych aut, a krajobraz był wypełniony domkami
jednorodzinnymi oraz różnymi budynkami fabryk. Obserwowałem w ciszy widoki,
upiększone przez zachodzące słońce. Przedmieścia dosyć szybko zmieniły się w
właściwą część miasta. Jadą główną droga zauważyliśmy płynącą na lewo od nas
rzekę Wisłę. Przypomniały mi się wszystkie wycieczki po kraju, kiedy to mijałem
tą rzekę w normalnych warunkach. Ta wycieczka była zupełnie inna.
Gdy
zrobiło się już naprawdę ciemno, a my krążyliśmy wciąż po mieście i traciliśmy
nadzieję, że znajdziemy dziś obóz, zauważyliśmy światła. Unosiły z południowej
części miasta. To musiało być Toruńskie
Stare Miasto. Z coraz to chaotyczniejszą mieszanką uczuć pojechaliśmy w tamtą
stronę. Z każdą minutą byliśmy coraz bliżej celu. Sam Toruń nie był pełen
zombie, było ich raczej niedużo, co świadczyło tylko dobrze o ludziach tu
mieszkających.
Podjechaliśmy
do Ostoi od wschodu i już z daleka zauważyliśmy lampy stojące na zagrodzonej
przez mury i bramę drodze. Mając nadzieję, że jakoś to będzie skręciliśmy i
byliśmy już niecałe sto metrów od bramy. Już stąd widziałem stojących na murach
ludzi. Byli uzbrojeni i kiedy zauważyli światła naszego samochodu podnieśli się
pospiesznie i wycelowali w naszą stronę. Sołtys zaczął zwalniać. To co było po
drugiej stronie barykady wyglądało obiecująco. Widzieliśmy tam światła oraz
długa ulicę prowadzącą do widocznej z daleka katedry. Właściwie widzieliśmy
jeszcze jakiś kościół i standardowe dla starych miast budynki mieszczące się
jeden obok drugiego przy sobie.
Podjechaliśmy
pod samą bramę i wysiedliśmy. Co prawda
miałem przy sobie strzelbę, ale nie zamierzałem jej opuszczać. Nie byłem pewny
zamiarów ludzi z muru. Gdy cała nasza siódemka wysiadła i stanęliśmy ramię w
ramię wystąpiłem przed szereg o krok. Jeden z czterech mężczyzn będących nade
mną spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. Cała czwórka wyglądała tak samo, mieli
bandany na twarzach, byli ubrani w identyczne kurtki i kamizelki z naszywkami
„T.O.O” oraz mieli ochraniacze na kolana i łokcie. Jeden z nich zdjął bandanę.
Zobaczyłem starszego ode mnie mężczyznę z krótką czarną brodą i śmiesznie małym
nosem.
- Kim jesteście i
czego tu szukacie!? – krzyknął nie przestając do nas mierzyć.
Zdecydowałem
się mówić prawdę. Jeżeli planowałem tu zostać nie mogłem oszukiwać.
- Jestem Bobru i
przyjechałem tu z Królowego Mostu. Ja i moi ludzie szukamy przyjaciół i
schronienia. Podejrzewamy, że jest tu nasz człowiek – krzyknąłem. Udało mi
się zabrzmieć groźnie i zarazem spokojnie. Brzmiałem jak pewny siebie człowiek,
chociaż nie do końca się tak czułem.
Gdy się
przedstawiłem mężczyźni spojrzeli na siebie i wymienili parę słów, których nie
słyszeliśmy. W końcu ten bez bandany odwrócił się w moją stronę i krzyknął.
- Możesz powtórzyć jak
się nazywasz i skąd jesteś?
Zdziwiła mnie ta prośba. Straciłem przez to trochę pewności
siebie.
- Eee… jestem Bobru!
Przybywam z moimi ludźmi z Królowego Mostu! – krzyknąłem.
Mężczyźni opuścili bronie.
- Wchodźcie!
Brama zaczęła się powoli otwierać. Była na tyle szeroka, że
zdołaliśmy wjechać do środka Potworem. Gdy przejechaliśmy ten magiczny próg
barykady poczułem się niesamowicie dziwnie. Poczułem się bezpiecznie. Miałem nadzieję,
że moje przeczucia się sprawdzą. Gdy tylko wjechaliśmy i zaparkowaliśmy przy
jednym z budynków za barykadą i wysiedliśmy podszedł do nas mężczyzna bez
bandany. Wyciągnął do mnie rękę. Uścisnąłem ją.
- Witajcie w
Toruńskiej Ostoi Ocalałych. Czekaliśmy na was.
Weeeee..... W końcu Toruń, już się boję co to będzie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Finał już napisany. Z tego co mówili mi znajomi, którzy już przeczytali, to zajebiste :) Ale ocenicie sami.
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać całego wspólnego spotkania :D
OdpowiedzUsuńSwoją drogą ciekawe, że z góry założyłeś, że Łowca pojechał do Torunia. Jeśli dobrze pamiętam opierało się to tylko na domysłach. Równie dobrze mogli go zwyczajnie zabić gdzieś po drodze, a nie wieźć taki kawał. Na ale prawda była taka, że faktycznie pojechali do Torunia.
Kurde, to tamten dzieciak co został ugryziony i podróżował z ojcem to był człowiekiem Łapy? Łohoho a to zaskoczenie. Chyba nie szło się tego domyślić. Ale może tamten ojciec był z obozu ojca Łapy? Choć z drugiej strony. Zaraz. To chyba była grupa Natalii xD Wszystko mi się myli. Oni też natrafili na pewne problemy. Chyba. Boże, nie pamiętam tego Oo Kto mu ten różaniec wsadził? Ten egzorcysta?
Najbardziej z całego rozdziału rozwaliło mnie zdanie: "Eee… jestem Bobru!". Intonuję to w myślach w stylu "Bobru, czy ja wiem czy to takie nadzwyczajne imię. Bobru to bobru. Od zawsze mnie tak nazywali. Nawet jak miałem 5 lat. Krzyczeli >Bobru, Bobru< a ja biegłem bo to do mnie było". xDD
No to czekam na finał. Przez to moje opoźnione komentowanie to pewnie jakoś nowa publikacja będzie blisko :D
Pozdrawiam i weny życzę :)
C.
Ta sytuacja na moście to jest swoisty spoiler tego co się stanie w kolejnym rozdziale :P Bo ciało było znajomej postaci i różaniec został wsadzony również przez znajomą postać :P Zobaczysz dzisiaj o 18:00
UsuńW sumie założenie, że Łowca jest w Ostoi było trochę takie "na ślepo", ale mimo to musiałem trochę to ułatwić, bo to już ostatnie rozdziały ^^
Dzięki za komentarz! ;D