sobota, 27 września 2014

Rozdział 24: Przystań

Rozdział 24, przedostatni w tym tomie. Rozdział jest dosyć krótki i przedstawia ostatnią prostą w drodze Zbłąkanego Ocalałego do Torunia. O ile ten jest dosyć spokojny, chociaż też ma swoje momenty, to finał, moim skromnym zdaniem, będzie o wiele, wiele lepszy :) Tak czy siak zapraszam do czytania i proszę o KOMENTARZ oraz rozesłanie bloga znajomym

---------------------------------------------------------

Rozdział 24 (Miczi): Przystań


                Szymon przyjął Mpd i zapewnił mu opiekę medyczną. Z tego co się dowiedzieliśmy po chwili rozmowy okazało się, że chłopak jest w ciężkim stanie, co nie było dobrą wiadomością. Nawet ja nie przyjęłam jej dobrze, a co dopiero Pablord. Byli z Mateuszem papużkami nierozłączkami. Teraz życie jednego z nich było zagrożone i to mocno. Starałam się go jakoś pocieszać, ale jego urok całkowicie zgasł i został zastąpiony chmurami posępnego nastroju, który zresztą zawisł nad każdym z nas.
                Wciąż nie mogłam uwierzyć do końca w to co się stało. Okazało się, że Henryk był zwykłym oszustem. Kiciuś powinien go wywalić, kiedy był na to czas, ale nie mogłam go obwiniać. Sama niczego się nie domyśliłam, chociaż słyszałam te stukanie oraz widziałam dziwne zachowanie mężczyzny. Jego notoryczna chęć do przynoszenia nam rzeczy z bagażnika oraz ciągłe zdenerwowanie musiało być dosyć widoczne, ale kto by się spodziewał tego, że będzie przetrzymywał ledwo żywego, zarażonego syna w bagażniku?
                Obserwowałam przez brudną szybę, jak Pablord żegna Szymona i wchodzi do autobusu. Gdy wrócił Kiciuś wyszedł ze swojej kanciapy i opierając się ciężko o dwa siedzenia spojrzał na nas.
- Słuchajcie przepraszam was. Za tą całą podróż. Zbłąkany Ocalały miały być bezpiecznym miejscem, a podczas tej podróży taki z pewnością nie był – zaczął Kiciuś.
Wiedziałam, że słowa głównie są kierowane do Klaudii, która straciła siostrę. Spojrzałam na nią ukradkiem, ale gdy zobaczyłam, że obserwuje pozostałych pasażerów to odwróciłam wzrok.
- Tak czy siak dzisiaj wieczorem dojedziemy do Torunia o ile nie spotkamy dalszych problemów. Tutaj pojawia się moja propozycja – czy ktoś z was chcę zostać i poczekać na poważny transport z Czwartego Posterunku? – pytanie było zadane poważnym głosem, nie było mowy o żaratach.
                Słyszałam jak staruszek zamemłał coś pod nosem, ale nie usłyszałam dokładnie co, więc ciężko mi było odgadnąć jego intencję.
- Podnieście ręce, jeżeli macie na to ochotę, nie trzymam was tu na siłę. Z tego co wiem Czwarty Posterunek wysyła co parę dni ludzi do Torunia i z powrotem, żeby zdali raport, więc czas waszego przybycia na miejsce nie będzie mocno opóźniony, ale na pewno o wiele bezpieczniejszy – powiedział drgając niepokojąco ręką.
Ku mojemu zdziwieniu podniosły się dwie ręce. Zarówno staruszek jak i Klaudia bali się jechać dalej. Kiciuś nie ukrywał rozczarowania i otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, ale ostatecznie przełknął ślinę i powiedział nieco zmieszany.
- Dobrze więc. Pablord was odprowadzi do środka. Przepraszam raz jeszcze i mam nadzieję, że spotkamy się wszyscy bezpiecznie w Toruniu za parę dni – stwierdził odwracając się i wracając na swoje miejsce.
                Czekaliśmy jeszcze dobrą chwilę, aż Pablord załatwi wszystkie formalności i wytłumaczy ludziom z Czwartego Posterunku, dlaczego zostawiają ludzi tutaj. Gdy wrócił poczułam smutek. Nie z powodu jego powrotu, z tego raczej się cieszyłam, ale sam fakt jak w zaledwie dwadzieścia cztery godziny załoga zmalała z ośmiu osób do trzech był nieco przerażający. Zbłąkany Ocalały w końcu ruszył. Siedziałam z tyłu obserwując w ciszy Pablorda oraz widoki za oknem.  Zastanawiał się co by się teraz ze mną działo gdybym nie wpadła na dwójkę Czerwonych Flar i po prostu podróżowała dalej na własną rękę. Czy dotarłabym chociaż do połowy drogi?
                Autobus ruszył w końcu i szybko ciasne uliczki otoczone budynkami zamieniły się w pola i lasy. Co prawda nie robiło się jeszcze zielono, ale widać już było, że zima nie wróci, a przynajmniej nie w takiej sile jak dotychczas. Jadąc i rozglądając się po martwych polach zobaczyłam coś, czego nie widziałam od dawna. Po błotnistej łące przebiegał teraz dzik. Nie widziałam żadnego zwierzęcia od tak dawna, że przez chwilę zastanawiałam się co to właściwie jest. Gdy w końcu to do mnie dotarło uśmiechnęłam się. Może to był dobry znak?
                Jechaliśmy około godzinę. Postanowiliśmy się zatrzymać na chwilę i zjeść coś. W końcu zapasów wciąż mieliśmy mnóstwo, a było nas tylko troje. Za oknami zaczął znowu kropić deszcz, więc czekając na Pablorda, który poszedł do bagażnika obserwowałam krople spływające po szybie. Kiciuś usiadł przy mnie i nie odzywając się ani słowem czekał na jedzenie. Zjedliśmy coś na szybko, nie chcieliśmy marnować czasu, zwłaszcza jeśli zapowiadało się na to, że dzisiaj dojedziemy do Torunia, a tam już wszystko powinno być w porządku.
                Gdy wrócił Pablord, otrzepał się z wody niczym pies, po czym podał każdemu z nas po puszce fasoli. Nie było to najlepsze jedzenie jakie jadałam, ale z racji iż potrzebowaliśmy sił na resztę podróży to zjadłam bez gadania. Miałam nadzieję, że w Toruniu wygląda to znacznie lepiej i zgromadzone tam zapasy będą o wiele smaczniejsze. Postój trwał w sumie około dwudziestu minut, rozmawialiśmy po cichu i chłopacy wprowadzali mnie w to, co możemy spotkać po drodze do Torunia, na ostatniej prostej do celu. Obawiałam się Gangu, o którym tyle mi opowiedziano i miałam nadzieję, że nie spotkam żadnych złych ludzi na mojej drodze.
                Wyruszyliśmy od razu po zjedzeniu, ponownie zatapiając się w ponurej ciszy. Przed naszymi oczami ukazał się rozjazd w dwie strony – lewą oraz prawą. Nie wiedziałam czy obie prowadzą do celu, ale Kiciuś z przekonaniem skręcił w prawo, więc miałam nadzieję, że podejmie dobrą decyzję. Przełamując się w końcu podeszłam do Pablorda.
 - Czemu pojechaliśmy w prawo? – zapytałam.
Chłopak odwrócił na mnie wzrok i wzdychając ciężko odpowiedział.
- Obie drogi prowadzą do Torunia, ta na lewo była szybsza, ale z tego co wiemy tam właśnie jest szansa na to, że spotkamy kogoś z Gangu – wytłumaczył mi szybko – Ta jest nieco dłuższa, ale maksymalnie jutro rano powinniśmy być na miejscu, o ile nie wpadniemy w tarapaty.
- Rozumiem – powiedziałam ruszając się niespokojnie na siedzeniu i nerwowo poprawiając pasek, do którego była przyczepiona maczeta znaleziona jakiś czas temu, jak jeszcze podróżowałam z resztą zespołu z Królowego Mostu – Właściwie chciałam też zapytać czy wszystko w porządku? Martwisz się o Mpd?
Kolejna chwila martwej ciszy nawiedziła nas, aż w końcu Pablord przemówił swoim niskim głosem.
- Martwię się cholera… On jeszcze nigdy nie był w takim niebezpieczeństwie, chociaż przeżyliśmy już całkiem sporo.
- Nie martw się – powiedziałam patrząc mu w oczy i uśmiechając się – Infekcja nie powinna tak szybko się rozejść po ciele. Myślę, że zdążyliśmy na czas z amputacją.
                Pablord odwzajemnił uśmiech. Polubiłam go i zaufałam mu, chociaż nie czułam do niego czegoś poważniejszego.  Był po prostu moim przyjacielem, takim jak za czasów Królowego Mostu był Bobru. Czasami się kłóciliśmy, ale ostatecznie trzymaliśmy się razem. Gdy wjechaliśmy do lasu zrobiło się jeszcze bardziej ciemno. Korony drzew, co prawda wciąż łysych przysłaniały pojedyncze promienie słońca, którym udawało się przebić przez przykrywające niebo chmury.
                Kiciuś starał się troszkę poprawić atmosferę cichym nuceniem piosenki, która jakiś czas temu była popularna. Teraz nie słuchało się już muzyki, a przynajmniej ja nie miałam takiej okazji, chociaż kiedyś nie potrafiłam sobie wyobrazić dnia bez spędzenia paru godzin w słuchawkach.  Teraz jednak priorytety były inne i wiedziałam, że nie mogę liczyć na zbyt wiele, ważne, że miałam schronienie i stały zapas amunicji oraz jedzenia. Zaczęła mnie boleć głowa, więc oparłam ją o siedzenie i starałam się przysnąć.
                Wydawałoby się, że dopiero co przymknęłam oczy, kiedy autobus szybko zahamował i po chwili wylądowałam na podłodze, uderzając ciężko kolanami o twardą posadzkę. Pablord, który z kolei przeleciał dwa siedzenia do przodu zaklął pod nosem i spojrzał na drogę. Kiciuś zaklął o wiele głośniej wyrażając swoje niezadowolenie.
- Nosz kurwa. Apokalipsa zombie zniszczyła świat, ale barany dalej wychodzą na jezdnie, wtedy kiedy nie trzeba!
Z początku nie wiedzieliśmy o co mu chodzi, więc wstając ciężko podeszliśmy do przodu i wyjrzeliśmy przez przednią szybę. Zobaczyliśmy, w strugach deszczu, mężczyznę, który stał przed autobusem i machał rękoma, jakby nie zauważył, że już się zatrzymaliśmy. Kiciuś przeklinając go i sięgając po strzelbę, zwolnił blokadę drzwi. Zimne powietrze uderzyło do środka wywiewając stamtąd ciszę i specyficzny zapach.  Po chwili na pokład wszedł mężczyzna. Był na oko przed trzydziestką. Miał kozią bródkę, haczykowaty nos, oraz zamglone spojrzenie, które sprawiało, że wydawał się być myślami daleko stąd. Jego włosy sięgały mu do ramion, ale były spięte w prosty kuc. Miał na sobie płaszczyk przeciwdeszczowy, mały plecak, który wydawał się być wypchany po brzegi oraz normalne jeansowe spodnie. Pod ręką miał długi kij baseballowy oraz pistolet.
- Przepraszam, że tak wybiegłem, ale potrzebuje transportu, a słyszałem już co nie co o tym autobusie – powiedział. Jego głos brzmiał jakby miał chrypkę, ale poza tym nie wyróżniał się brzmieniem z tłumu.
- Mogłem cię przejechać idioto! – zaczął jak zwykle stanowczo Ernest – Nie widzisz, że pada? Wiesz jak ciężko jest zahamować?
- Przepraszam raz jeszcze, nie każ mi tego powtarzać. Chcę się zabrać do Torunia, czy jest taka możliwość?  - zapytał ruszając nerwowo kijem po posadzce.
- Najpierw odłóż broń i się przedstaw – zaproponował Kiciuś, głosem zimniejszym od wiatru, który nawiedzał nas jeszcze parę tygodni temu.
- Jestem Dymitr. Tak ruskie imię, ale jestem Polakiem. Pochodzę z Warszawy i próbuje się dostać do Ostoi od jakiegoś miesiąca. Pogoda jednak jest zjebana, jak nie deszcz to śnieg, więc jak już was spotkałem pomyślałem, że mógłbym się z wami zabrać! – powiedział praktycznie na jednym wdechu odkładając bronie na pierwsze siedzenie. Oddychał ciężko jakby biegł, więc zapytałam go z ciekawości.
- Uciekasz przed kimś?
- Jest apokalipsa dziewczyno! Wpadłem na grupkę tych sztywnych gówien i ledwo uciekłem. Są na drodze kawałek przed nami, prawdopodobnie będziemy musieli je załatwić, bo innego wyjścia nie widzę, chyba, że pojedziemy inną drogą – powiedział robiąc krok na przód.
- Ej, ej, ej! – zawołał Kiciuś przystawiając mu lufę do klatki piersiowej – Nie tak szybko kolego, jeszcze nie powiedziałem czy możesz wejść!
- No stary chyba nie zostawisz człowieka w potrzebie… - powiedział lekko przerażony tym faktem – Mam dobry towar mogę się podzielić.
                Kiciuś spojrzał na niego z szeroko otwartymi oczami.
- Chyba nie chcesz wchodzić z dragami do mojego autobusu?! – zapytał ze złością.
- Ej no stary, nie biorę tego od jakiegoś czasu. Po prostu podróżowałem z takim dilerem i on mi oddał jak go ugryzły zombie. Nie chcesz to nie – powiedział przywołując na twarzy uśmiech, który sprawił, że wyglądem przypominał jakiegoś demona.
- Dobra pakuj się bo przeciąg robisz – powiedział Kiciuś opuszczając strzelbę – Ale jeden numer i wracasz do repertuaru podróży pieszej! A broń dostaniesz po dojechaniu na miejsce, chociaż tam nie będzie ci potrzebna – dokończył siadając na jednym z tylnych siedzeń, niedaleko mnie i Pablorda. Drzwi zamknęły się i ruszyliśmy.
                Cisza zniknęła wraz z pojawieniem się Dymitra. Był to wesoły człowiek z luźnym podejściem do życia. Myślałam, że tacy już dawno zostali wybici lub dołączyli do armii żywych trupów, która pustoszyła świat.
- Królowy Most mówisz? Nie słyszałem o tym miejscu, ale skoro mówisz, że jest jeszcze dalej od Torunia niż Warszawa to szacun. Podróż tutaj była koszmarem – zwierzył się mężczyzna rozmasowując nadgarstki.
- Dużo osób podróżowało z tobą? – zapytałam.
- W sumie nikt na stałe. Uciekłem sam i trzymałem się sam, ale to ktoś powędrował ze mną kawałek drogi, to ktoś inny wędrował ze mną, aż do śmierci. Ogólnie nie miałem szczęścia do towarzyszy, albo to oni nie mieli go do mnie – powiedział uśmiechając się.
- Mam nadzieję, że na nas nie sprowadzisz żadnego… Mamy go już pod dostatkiem – skontrowałam. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę. Pablord włączał się co jakiś czas do rozmowy dodając swoje pięć groszy.  Nie chcieliśmy mówić nieznajomemu zbyt dużo, bo wciąż nie wiedzieliśmy jakim człowiekiem tak naprawdę jest.
                Po chwili dotarliśmy do miejsca, o którym mówił Dymitr. Na środku drogi stał rozbity wóz, do którego legło parę trupów. Tarasowały one skutecznie ciasną, leśną drogę, więc nie mieliśmy specjalnego wyboru. Wychodząc powoli na zewnątrz wzięliśmy nasze bronie i ruszyliśmy do ataku. Deszcz przestał padać, ale wciąż było mokro i wszędzie było pełno kałuż i błota. Wyciągnęłam ze świstem maczetę i z zapałem ruszyłam na trupy. Pierwszy z nich upadł po ciosie maczety, który dostał się do mózgu. Drugi, zastrzelony przez Kiciusia upadł za moje plecy. Pablord zabił kolejne dwa strzałami ze swojej broni po czym ruszył na trzeciego wymierzając prosto w jego głowę. Dymitr dołączył do walki. Kiciuś nie pozwalał mu brać broni palnej, bo wciąż nie do końca mu ufał, więc rusek wywijał jedynie swoim kijem. Szło mu to jednak dosyć sprawnie. Opracował taktykę, która polegała na powaleniu przeciwnika, a następnie zadaniu mu kilku celnych ciosów w czaszkę.  Zombie nie były, aż takim problemem, kiedy były w nielicznej ilości, dlatego szybko uporaliśmy się z problemem i ruszyliśmy dalej.
                Po paru godzinach jazdy Kiciuś postanowił się zatrzymać. Zbliżaliśmy się już do autostrady, a to jeszcze odcinek około dwudziestu-trzydziestu kilometrów od Torunia. Było jednak już ciemno i nie chcieliśmy ryzykować. Kiciuś pomimo sceptycznego nastawienia do nowego pasażera polubił go.  Siedzieliśmy teraz na tylnych siedzeniach autobusu, który został zaparkowany na uboczu, żeby nie przykuwał spojrzenia. Słuchaliśmy jeszcze historii Dymitra umilając sobie czas przed pójściem spać.
- Pierdolisz – skwitował to dosadnie Kiciuś.
- Mówię serio! Rzuciłem tym kijem i zabiłem typka, który próbował zaatakować mnie i mojego kumpla! – wykrzykiwał Dymitr.
- Nie da się tak rzucić – powtórzył Kiciuś pociągając z butelki wino, które piliśmy już jakiś czas temu.
- Pewnie, że się da! Na pewno, któreś z was już miało takie sytuacje! – powiedział Dymitr patrząc na mnie i Pablorda.
- W sumie ja kiedyś, jeszcze za czasów Królowego Mostu strzeliłam kolesiowi w szyję. Strzał był o tyle finezyjny, że nie przymierzałam spokojnie, po prostu przeładowałam, strzeliłam i zabiłam – opowiedziałam.
- Ha! – krzyknął radośnie Dymitr słysząc moją opowieść.
- To zupełnie dwie inne sytuacje. Strzał, a rzut kijem. Nie da się tak rzucić, żeby zabić, a już na pewno nie z odległości o jakiej mówisz – upierał się Ernest.
- Jestem mistrzem rzucania kijem! – zapewniał Dymitr biorąc kolejnego łyka.
                Wybuchliśmy z Pablordem śmiechem wyobrażając sobie jak rusek zamachuje się i powala jednym rzutem Kiciusia.
- Oj nie dam rady słuchać tych głupot, idę spać, wam też to polecam, jutro ciężki dzień – powiedział Kiciuś przechodząc dwa siedzenia dalej i opierając się wygodnie.
Ja, Dymitr i Paweł porozmawialiśmy jeszcze chwilę po czym też udaliśmy się do spania. Przy pierwszych promieniach słońca wyruszyliśmy. Jechaliśmy przez autostradę bez większych problemów i po zaledwie godzinie jazdy wjechaliśmy na tereny Torunia. Wszyscy byli w lepszych nastrojach niż wczoraj, nie wiadomo czy przez to, że od wypadku Mpd minęło trochę czasu, czy dzięki obecności Dymitra. Kiciuś i Pablord wiedzieli gdzie jechać, więc gdy tylko wjechaliśmy na przedmieścia Kiciuś czuł się coraz pewniej jadąc w znanym przez siebie kierunku. Gdy zobaczyłam z oddali skąpane w słońcu tereny starego miasta, czyli Toruńskiej Ostoi Ocalałych w moim sercu pojawiła się radość.
                Całe miasto było w całkiem niezłym stanie, wyglądało podobnie do Sierpca, gdzie znajdował się Czwarty Posterunek. Nie widać tu było za dużo zombie, żywych czy martwych, więc bez problemu dostaliśmy się na wschodnią część Starego Miasta, gdzie według Kiciusia był najdogodniejszy wjazd. Gdy tylko autobus został zauważony z daleka bramy od razu się otworzyły. Ciekawiło mnie po czym poznawali, że w środku jest Kiciuś, bo przecież nawet ktoś z Gangu mógłby przejąć ten pojazd i wjechać tu. Może byli pewni swoich ludzi i zabezpieczeń? Albo dostali w jakiś sposób informacje z Czwartego Posterunku. Tego nie wiedziałam i szczerze nie interesowało mnie to teraz.
                Ważne było tylko to, że dotarłam do celu podróży, gdzie miałam szansę spotkać się z kolejnymi ludźmi z Królowego Mostu. Nie mogłam się tego doczekać. Wjechaliśmy do środka przez bramę oraz otaczającą ją barykadę, na której siedzieli zamaskowani ludzie z broniami. Przed nami rozciągała się długa uliczka, znikająca mi z oczu gdzieś przy dużej katedrze, którą było widać już z całkiem daleka. Byłam zszokowana tym, że ludzie chodzili tu swobodnie po ulicach jakby nic się nie stało. Było ich mnóstwo, co zgadzało się z tym co mówił Kiciuś i Pablord.
                Wysiedliśmy z autobusu we czwórkę, parkując go w jednym z garaży przy wjeździe. Właściwie budynek, w którym zaparkowaliśmy, kiedyś musiał być kawiarnią, ale teraz został ewidentnie przemieniony na prowizoryczny garaż. Wróciliśmy na ulicę, gdzie czekało na nas dwóch mężczyzn. Obaj byli wzrostu Kiciusia, więc całkiem wysocy. Jeden z nich był z pewnością osobą z barykady, bo nosił charakterystyczną kamizelkę oraz bandankę. Drugi jednak był ubrany zupełnie inaczej. Prezentował się tajemniczo – nosił koszulę i kamizelkę, tylko jego była zupełnie inna, wykonana ze skóry i nosząca klimatyczne ślady użytkowania – na prawym boku była obdarta, a cały krój nie przypominał tej zwykłej noszonej przez Pablorda, czy mężczyznę obok.
                Dodatkowo chłopak, bo nie był dużo starszy ode mnie, sprawiał wrażenie niesamowicie pewnego siebie i silnego. Emanowała od niego taka aura. Miał średniej długości czarne włosy, niebieskie oczy oraz śladowy zarost porastający jego twarz. Miał odrobinę ciemniejszą karnację skóry, w tym skojarzył mi się z Alexem. Spodnie miał spięte pasem z potężną, metalową klamrą, a na nogach miał buty, które przypominały mi coś na podobieństwo glanów, chociaż nimi nie były. Poza tym był dobrze zbudowany i przywitał nas tajemniczym uśmiechem. Nie wiedziałam co mam zrobić, więc czekałam, patrząc jak mężczyzna podchodzi do Pablorda i Kiciusia i wita się z nimi serdecznie. Wyszeptał im coś do ucha po czym roześmiał się serdecznie.
- A kogo to moje oczy widzą? Kim jesteście? – zapytał podając dłoń Dymitrowi, a następnie muskając ustami moją.
- Jestem Dymitr i w sumie wszedłem na pokład autobusu wczoraj. Ale Toruń był moim celem od jakiegoś czasu – powiedział rusek uśmiechając się od ucha do ucha.
- A ja jestem Miczi. Przybyłam tu z Królowego Mostu i szukam moich przyjaciół oraz miejsca, gdzie będę mogła przetrwać – powiedziałam, spoglądając nieco speszonym wzrokiem na nieznajomego.

- Trafiłaś w dobre miejsce Miczi. Witam cię w Toruńskiej Ostoi Ocalałych. Nie wiem czy już o mnie słyszałaś, ale sprawię, że na pewno usłyszysz – powiedział uśmiechając się tajemniczo pod nosem – Tak w ogóle, nazywam się Krzysztof, ale miejscowi mówią na mnie Dziara. Ale za dużo o mnie, pewnie jesteście zmęczeni, chodźcie za mną – powiedział ruszając w głąb Toruńskiej Ostoi Ocalałych.

7 komentarzy:

  1. Hehe, w końcu pierwszy komentarz :D ( musiałem )
    Teraz na pewno zwolni się tempo no chyba , że będzie epicki "Tałer Difens" przed gangiem.
    Jeśli tak to czekam z niecierpliwością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic nie zdradzę, ale zapewniam, że akcja będzie :) I to taka naprawdę niespodziewana i zaskakująca :D

      Usuń
  2. Okaże sie ze Dymitr ugryziony/z Gangu. Wpusci Gang zginie Dziara Pabi oberwie a reszta ucieknie z T O O

    OdpowiedzUsuń
  3. "Byli z Mateuszem papużkami nierozłączkami." Dziwnie to brzmi >nierozłączkami<. Może lepiej bez kombinowania i "byli z Mateuszem nierozłączni."

    O boże, dzik! To trzeba tępić. Wiesz jakie z tego szkodniki? Ryją trawę tak, że tworzą góry i doliny. Do tego wszystko jedzą. Jak odkurzacz! Nie wiem po co to chronić.

    Ludzie lubią wchodzić pod samochody bo oni "zdążą". Właściwie to nie wiem co nimi kieruje. Głupota? Myślą, że w bitwie z samochodem to oni wygrają? To chyba w ich interesie powinno leżeć zadbanie o swoje własne bezpieczeństwo i upewnienie się, że nic w nich nie walnie jak wyjdą. Jeszcze jak już wtargną to tak chamsko głowę w drugą stronę wykrzywiają, że niby >ja nic nie widziałam, ja nic nie wiem< Co za debile. Samochód nie zatrzyma się >już<. On potrzebuje trochę czasu na reakcję. Zależy to od prędkości, ale i warunków na drodze. Takie wtargnięcie może mieć fatalne skutki jeśli droga jest oblodzona, albo tylko mokra.

    "Wybuchliśmy z Pablordem śmiechem wyobrażając sobie jak rusek zamachuje się i powala jednym rzutem Kiciusia." To nie Rusek, to Polak :P

    No, no. Nie powiem. Krzysztof mnie zaintrygował i raczej sprawiał wrażenie szarmanckiego uwodziciela, niż bezwzględnego przywódcę. Ciekawa jestem jego postaci. Na chwilę obecną mi się podoba, choć ciężko po jednym zdaniu wyrazić swoją opinię. Na pewno mnie jeszcze nie uwiódł :P Ale może później... kto wie :D

    Ciągle jestem ciekawa reakcji wspólnego spotkania, ale nie tylko grupy z KM, ale również jak np. Bobru spotka Pabiego. Jak to będzie. Czy cała ta grupa utrzyma się razem, czy np. jednak ktoś odejdzie. Wydaje mi się, że świat jest za mały dla Łapy i Natali. Któraś będzie musiała opuścić grupę. Miczi może zostanie. Ona się tak trzyma na uboczu. Przestała być taką twardą babką. Stała się cicha, spokojna, ale nie tchórzliwa. Można ją określić jako wnikliwy obserwator. Ciekawa jestem jak to rozwiążesz w dalszych wątkach :D

    Pozdrawiam i życzę weny :P

    Przepraszam, że często komentuję z opóźnieniem, ale mam dużo na głowie i krucho z czasem :/ Nie mniej jednak, staram się tu zaglądać ;)

    C.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ cieszę się, że zaglądasz, bez zobowiązań zabawa, ale przyznam, że zawszę wypatruje Twojego komentarza ^^

      Finał już jutro, więc polecam przeczytać jak najszybciej bo jestem niesamowicie ciekawy waszych opinii co do końca tego tomu :D Miczi trochę przygasła, ale jak było podkreślane parę razy ona stawia sobie różne cele. Najpierw chciała znaleźć kogoś z KM, udało jej się, następnie dotrzeć do Torunia, to również osiągnęła, teraz jeszcze musi znaleźć Bobra ;)

      Ogólnie przydałoby się, żebyście wiedzieli, że trzy grupy (Bobra, Natalii i Miczi) docierały w takiej kolejności: Natalia (ranek dnia pierwszego), Miczi (wieczór dnia pierwszego) oraz Bobru (wieczór dnia drugiego). To może się przydać w finale :P

      Dziara to postać, której kreacji poświęcam ostatnio najwięcej czasu podczas planowania następnego tomu (mam nadzieję, że to nie jest zbyt duży spoiler, bo oczywiście oznacza to, że on przeżyje ten rozdział jutrzejszy xD) i o ile wszystko wyjdzie zgodnie z planem na pewno będzie postacią, która będzie godna zapamiętania ^^

      Dymitr to co prawda nie jest rusek, ale w sumie takie stereotypy panują na świecie i chciałem to trochę "urealistycznić". No bo każdy Ahmed to będzie terrorysta, każdy Jon to albo Snow albo Locke, a każdy Siergiej, Dymitr czy Vladimir to ruski :P

      Te zdanie z papużkami rzeczywiście dziwnie brzmi. Mogłem napisać "byli jak papużki nierozłączki" jak już się uczepiłem tego stwierdzenia :P Tak czy siak ten rozdział nie miał korekty, bo ostatnio mało czasu straszliwie mam i jak widać odbija się to trochę na blogu (spis postaci dalej aktualny na rozdział 2.21 :P)

      Dziękuje za komentarz no i do zobaczenia na jutrzejszym finale :)

      Usuń
    2. Czyli albo ktoś zaatakuje T O O, albo będzie atak na posterunek albo sie nie zglosi i pojada tam albo pojadą odbić młodą (Raczej to 3). Czy tak?

      Usuń
    3. Jutro się dowiecie :) Czuję, że to będzie spore zaskoczenie dla was.

      Usuń