Rozdział 11, czwarty z perspektywy Natalii. Ekipa regeneruje się po starciu z kanibalem, ale oczywiście nie ma zbyt wiele czasu na wytchnienie. Spotykają na drodze do Torunia kolejnych ludzi. Jak to się skończy? Czytajcie, a się dowiecie :) Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym.
------------------------------------------------------
Rozdział 11 (Natalia): Nie bój się
Wciąż
miałam w uszach dźwięk motoru, którym kanibal uciekł ze swojego domu. Wciąż
przed oczami rozgrywał mi się ten sam horror. Śmierć Najmłodszego i
Przystojnego była sporą stratą. Teraz było nas czterech, w tym Gigant, który
nie mógł chodzić o własnych siłach oraz Młoda, która nie umiała walczyć. Bałam
się o to, że ktoś nas znowu napadnie. Sytuacja była bardzo ciężka, a droga do
Torunia daleka. Jechaliśmy na północny-zachód omijając duże miasta i starając
się nie pakować w tarapaty. Gigant drzemał z tyłu pojazdu, a ja obserwowałam
słońce, które było wysoko na niebie.
Zapasy na razie mieliśmy, więc o to się nie martwiłam tak samo broń.
Planowałam jak moglibyśmy pojechać, żeby zahaczać tylko małe wioski, ale nie
było to łatwe. Minęliśmy nad ranem Łomżę i za parę godzin powinniśmy być przy w
okolicach Makowa Mazowieckiego. To będzie mniej więcej połowa drogi do Torunia.
Nie wiedziałam w sumie czego mam się spodziewać po tym miejscu, ale miałam nadzieję,
że jakoś to się ułoży.
Młoda
też drzemała oparta twarzą o okno. Współczułam jej. Była z ludźmi, których
ledwo znała, daleko od swojej jedynej rodziny – siostry. Łapa prawdopodobnie
nie żyła, gdy ostatni raz ją widziałam uciekała w kierunku Białegostoku z
Nieznajomą. Szkoda mi było tego co się stało, ale akurat tej dziewczyny nie
żałowałam. Łapa była okrutna i pokazała to nie raz chociażby okaleczając Eryka.
Eryk. Wspomnienia bezpiecznego Obozu po odbiciu go przez Bobra były cudowne.
Mieliśmy wszystko i wszyscy żyli. Mogliśmy tam się bronić przez długie
miesiące, ale teraz było już po wszystkim. Została nas czwórka, a Gigant, który
był moją jedyną podporą teraz był w fatalnym stanie. Byłam zdana na siebie.
Jadąc
główną drogą zauważyliśmy z Najstarszym rozbitą ciężarówkę na poboczu.
Poprosiłam go żeby się zatrzymał bo to co zauważyłam w środku, przez otwarte
drzwi do ładowni wyglądało obiecująco. Wysiadłam i stwierdziłam, że jest na
tyle ciepło, że nie potrzebuje nawet kurtki. W końcu według moich obliczeń
zbliżał się luty. Już niedługo uciążliwa biała pierzyna okrywająca cały świat
zniknie i w końcu będziemy mogli chodzić normalnie ubrani z pełną swobodą ruchów.
Co prawda zombie znowu staną się bardziej niebezpieczne, ale kiedyś dawaliśmy
sobie z nimi radę to i teraz damy. Podeszłam bliżej trzymając w ręce pistolet i
celując we wszystkie strony. Wydawało się być bezpiecznie. Schowałam broń za
pasek i oburącz otworzyłam drzwi do ładowni z głośnym skrzypnięciem. W środku
było mnóstwo pudełek z puszkami. Całe stosy jedzenia konserwowanego. Zawołałam
Najstarszego i kolejne dziesięć minut przekładaliśmy opakowania z ładowni do
naszego bagażnika. Zapakowaliśmy w sumie pięć kartonów, które mogły nam
spokojnie starczyć na miesiąc jak nie więcej.
Zadowolona
z znaleziska wróciłam do samochodu i pojechaliśmy dalej. Z nudów zaczęłam
czyścić pistolet, który z pewnością tego od czasu do czasu wymagał. Poklepałam
ręką po kieszeni spodni i zauważyłam, że mam tam jeszcze pięć naboi. Kolejne
siedem było w magazynku. To wszystko co miałam. Nie było tego dużo. Na pewno
nie mieliśmy odpowiedniej ilości amunicji do walki z Ocalałymi. W samym domu
kanibala wystrzeliliśmy o wiele więcej niż powinniśmy, a przecież nie zabiliśmy
tego starca.
Podróż dłużyła się, a słońce powoli chowało
się za horyzontem. Całe szczęście byliśmy jednak naprawdę blisko celu i już
widzieliśmy miasto. Zjechaliśmy na pobocze i zaczęliśmy planować czy warto wchodzić
tam teraz, czy dopiero z rana.
– Moglibyśmy w sumie
przenocować, w którymś z domów – zaproponował Najstarszy.
– Jeżeli to ma być dom
z kimś takim jak tamten staruch to ja dziękuje – skwitował Gigant, który
się niedawno obudził.
– Ja tam myślę, żeby
nie ryzykować na wpadniecie na innych ocalałych i po prostu przespać się tutaj,
a z rana ruszyć dalej.
Jak na zawołanie usłyszeliśmy dźwięk silnika. Nie naszego
silnika. Sięgnęłam po broń i kazałam zgasić światła Najstarszemu. Było jednak
za późno. Spory furgon zajechał przed nas i zauważyłam jak wysiadają z niego
trzy osoby. Miały przewieszone przez ramiona karabiny i wydawały się całkiem
wysokie.
Usłyszałam
stłumiony przez szybę, niski głos.
– Hej wy tam!
Potrzebujecie pomocy?
Pytanie mnie zamurowało. Czy to nie byli bandyci? Z małymi
pretensjami ze strony Giganta opuściłam auto i bojąc się jak cholera wyszłam im
na spotkanie. Światła latarek przejechały po mnie niczym promienie roentgena.
Najstarszy również zapalił światła w naszym aucie i teraz mogłam się lepiej
przyjrzeć trzem przybyszom. Cała trójka była ubrana w stroje moro i miała
atletyczną sylwetkę. Pierwszy z nich był całkowicie łysy i nie nosił czapki.
Dreszcze mnie przeszły na ten widok, ale nie to było w nim najdziwniejsze.
Miały oczy dwóch różnych kolorów. Wyglądało to przedziwnie. Do tego płaski
podbródek, orli nos oraz wąskie usta sprawiały, że wyglądał naprawdę strasznie.
Ten obok niego, po środku, miał długa brodę i w przeciwieństwie do towarzysza
przypominał yeti. Miał strasznie duży
nos i nosił ładną, skórzaną uszankę. Ostatni z nich był zdecydowanie starszym
człowiekiem. Jego twarz była pokryta zmarszczkami, miał na ramieniu opaskę
czerwonego krzyża, a za okularami, które nosił ukrywało się bystre spojrzenie.
Musiał być medykiem. Tak czy siak cała trójka zapewne była częścią wojska. Nie
widziałam żadnych sił specjalnych od dawna i to mnie zdziwiło. Czy takie organizacje
jeszcze istniały?
– To zależy – powiedziałam,
starając się aby mój głos nie drżał – od
waszych intencji.
– Jeżeli wasze nie
będą agresywne to z pewnością się dogadamy – powiedział Medyk.
– To samo mogę
powiedzieć o nas – powiedziałam.
– No to się
dogadaliśmy dziewczyno – odpowiedział starzec.
– To potrzebujecie
pomocy? Widzę, że podróżujecie kiepskim środkiem transportu. Jeżeli jedziecie
na zachód możemy was podwieźć – wtrącił się Yeti.
– Od tak
bezinteresownie? Kim właściwie jesteście? – zapytałam.
– Żołnierzami.
Straciliśmy cały oddział i uciekamy ze wschodu na zachód. Słyszeliśmy, że w
Toruniu jest bezpiecznie i tam się właśnie udajemy – odpowiedział Łysy.
Brzmiało to zbyt pięknie, żeby było prawdziwe.
– Czyli może… możemy
się z wami zabrać? – zapytałam. Taka pomoc byłaby nieoceniona. Teraz, kiedy
Gigant nie może chodzić, a jedyną obroną grupy jestem ja i Najstarszy nie byłoby
łatwo. Ci ludzie byli naszą szansą.
– Przecież
powiedziałem. Podawaj swoje rzeczy. Zaraz was przepakujemy i pojedziemy. Ilu
was jest? – zapytał Medyk.
– Oprócz mnie mała
dziewczynka, mężczyzna z ranną nogą, oraz drugi w pełni zdrowy – odpowiedziałam.
Medyk spojrzał podejrzliwie na mnie i zapytał.
– Jaki rodzaj rany?
Mam nadzieję, że nie ugryzienie bo w takim wypadku wam nie możemy pomóc.
– To jest ugryzienie.
Tylko, że przez człowieka. Spotkaliśmy kanibala, który zabił dwóch naszych i
prawie zjadł trzeciego – widząc ich miny szybko dodałam – Sami obejrzycie ranę to zobaczycie, że to
nie jest ślad po zębach zombie.
To ich
przekonało. Następne paręnaście minut przepakowywaliśmy się rzeczy z naszego
auta na ich furgon. Byli świetnie wyposażeni, ale brakowało im jedzenia, więc
podzieliliśmy się naszymi zapasami. Po wejściu do środka i schowaniu się za
plandeką zobaczyłam jak Medyk zaczyna oczyszczać ranę Giganta. Po chwili była
ładnie zabandażowana i oczyszczona. Goiła się. Młoda bała się. Nie znała tych ludzi
i spodziewała się, że mogą okazać się podobnymi psychopatami jak Jakub.
Uspokajałam ją przytulając do siebie i powtarzając po cichu do ucha Nie bój się.
Ta
ekipa mi zaimponowała. Wydawali się wiedzieć jak przetrwać. Byli dobrze
wyposażeni i czuć było, że wiedzą co robią. Z zaciekawieniem spojrzałam na
jedną z dwóch skrzyń stojących przy siedzeniach kierowcy. Co w nich mogło być?
Yeti i Medyk musieli zauważyć moje spojrzenie po uśmiechnęli się tajemniczo.
Łysy szykował furgon do odjazdu.
– Pewnie się
zastanawiasz co tam mamy? Chodź pokaże ci – powiedział Medyk podważając
jedno z wiek. Westchnęłam cicho. Skrzynia była pełna amunicji różnej wielkości
i grubości. Musiało tam być co najmniej parę tysięcy sztuk amunicji. Spojrzałam
pytająco na Medyka, a on wybuchnął serdecznym śmiechem.
– Spokojnie, mieliśmy
przetransportować to wszystko do bazy przy granicy z Ukrainą, ale odkąd się
posrało to jeździmy z tym i wyposażamy dobrych ludzi, których spotkamy. Jedna
taka już nam poszła. W Toruniu na pewno zejdzie nam kolejna. Jest tam sporo
dobrych ludzi.
Na samo wspomnienie Torunia przechodziły mnie dreszcze. Było
to miejsce owiane sporą tajemnicą, ale to sprawiało, że chciałam tam jechać
jeszcze bardziej. Usiadłam z powrotem na swoje miejsce.
– Co tak właściwie wiecie
o Toruniu? Czy na pewno jest tam bezpiecznie? – zapytałam.
– Jest. Niejaki
Wojciech zwany przez swoich Karłem rządzi tamtymi ludźmi i muszę przyznać, że
kurewsko dobrze mu to wychodzi – stwierdził Yeti zamykając skrzynię i
układając się na jednym z siedzeń. Całe wnętrze było dosyć proste, plandeka
dawała ochronę przed zimnem i wiatrem, a cztery długie kanapo–podobne meble
były miejscami odpoczynku. Na jednym leżał teraz Gigant, drugie było okupowane
przez Yetiego na trzecim siedziałam ja i Monika, a na czwartym siedział
Najstarszy i Medyk. Powinniśmy się tu pomieścić chyba, że żołnierze zbiorą
kolejne potrzebujące osoby.
Auto
ruszyło i już po chwili przysnęłam. Obudził mnie Medyk, który potrzasnął mną
delikatnie. Młoda dalej spała, tak samo jak Najstarszy. Gigant siedział co
ucieszyło mnie niesamowicie. Brakowało mi jego obecności, przy nim czułam się
bezpiecznie. Kto jak kto, ale to właśnie on był we wszystkich ważnych momentach
za czasów Obozu w Królowym Moście. Był prawą ręką Bobra i dawał radę, co
udowodnił ratując mnie z tego piekła. Pamiętałam jakby to było dziś jak
siedziałam schowana w domu i słyszałam pierwsze strzały. Wbiegł on wtedy cały
spocony i z plamami krwi na mieczu. Powtarzał ciągle „Bobru kazał cię chronić”
i niosąc moje wręcz bezwładne ciało wyniósł mnie z piekła. Po tym w końcu
zaczęłam doceniać trud jaki Bobru wkładał w obronę nas. Nie było to łatwe i
straciliśmy mnóstwo osób, ale w końcu po takim czasie to zrozumiałam.
Przyczyną
mojego obudzenia były dwie rzeczy – po pierwsze świtało, co oznacza, że
przespałam dobre paręnaście godzin, a po drugie Yeti przygotował śniadanie.
Były to proste, aczkolwiek smaczne sucharki z różnymi rzeczami z puszek, które
znaleźliśmy. Jedną porcję zjadłam z rybami z puszki, a drugą z kiełbasą. Najadłam
się naprawdę porządnie i kiedy przystanęliśmy aby rozprostować nogi i spokojnie
zaplanować dalszą drogę zobaczyłam w oddali Maków Mazowiecki, nieduża mieścinka
będąca mniej więcej w połowie trasy Białystok–Toruń. Cieszyło mnie, że
przeżyliśmy połowę tej trasy, ale martwiło to co nas jeszcze czeka przed
dotarciem do celu. W końcu na tym odcinku ponad stu kilometrów spotkaliśmy się
już z tyloma zagrożeniami, że aż ciężko było to zliczyć.
Pogoda
dzisiaj była piękna. Zatrzymaliśmy się przy lesistej drodze otoczonej z obu
stron lasem. Śniegu było coraz mniej, można było znaleźć miejsca na ziemi,
gdzie było widać starą, jesienną trawę. Łysy i Yeti poszli się wysikać w
krzaki, a Medyk sprawdzał na świeżym powietrzu jak goi się rana Giganta. Po
rozszarpaniu jej przez kanibala, było znacznie gorzej, ale już po dwunastu
godzinach było widać doświadczenie Medyka w tych sprawach. Gigant właściwie
mógł już chodzić o własnych siłach, więc pomagając mu zawiesić na plecach jego
nieodłączny element, miecz, przeszliśmy się kawałek wzdłuż drogi. Karol szedł
ciężko, ale pewnie. Gdy oddaliliśmy się na około trzydzieści metrów przytuliłam
się do niego. Całkowicie po przyjacielsku. Był teraz dla mnie jak starszy brat
i bardzo mi na nim zależało. Mężczyzna uśmiechnął się.
– Dziękuje za
uratowanie mnie. Gdyby nie ty zginąłbym na stole tego psychopaty – powiedział.
– Nie ma sprawy.
Właściwie to bardziej zasługa Młodej, która sprawdziła co ten stary zwyrol ma w
lodówce, ale wszyscy o ciebie walczyliśmy. Chciałabym ci coś powiedzieć – zaczęłam.
– Hmm? – czekał na
rozwinięcie moich myśli spoglądając na mnie bystrym spojrzeniem.
– Chcę ci podziękować
. Karol, gdyby nie ty, to prawdopodobnie zginęłabym w Królowym Moście.
Otworzyłeś mnie i dzięki tobie udało mi się dopasować do tego świata. Potrafię
już nawet żyć bez Bobra. Chociaż mam wrażenie, że przeżył to wszystko i jest
gdzieś tam – zrobiłam okrężny ruch dłonią – i też nas szuka.
– Miejmy nadzieję.
Chciałbym po prostu ich wszystkich zobaczyć. Bobra, Cinka, Sołtysa, Kiciusia,
Miczi… Gdyby nie ludzie z Supraśla… –rzekł.
– Podjęliśmy sporo
kiepskich decyzji. Ale nie martwmy się. Myślę, że przetrwamy jeszcze długi
czas, a na pewno do Torunia. Przecież ci ludzie są niesamowici. To rasowi
wojskowi, twarda sztuka do zgryzienia – nagle usłyszeliśmy serie z
karabinu. Upadliśmy na ziemię, ale po chwili zorientowaliśmy się, że nie była
ani do naszych nowych sojuszników, ani do nas. To właśnie żołnierze
ostrzeliwali parę trupów, które wychodziły akurat z lasu. Obserwowałam jak po
pięć–sześć kul przeszywa jednego trupa za drugim. Strzelanina zakończyła się
tak samo gwałtownie i szybko jak się rozpoczęła. Nie rozumiałam po co zdradzać
swoją pozycję i marnować amunicje, ale po chwili stwierdziłam, że ci ludzie są
naprawdę groźni i nikt o zdrowych zmysłach bez realnej przewagi liczebnej na
nich nie wyskoczy.
Pomogłam
z Medykiem Gigantowi wejść na pakę po czym zasłaniając plandekę ruszyliśmy
dalej. Jechaliśmy mijając kolejne budynki zrujnowanej mieściny, gdy nagle
usłyszeliśmy krzyk. Pojazd zatrzymał się, a Yeti spojrzał na Medyka. To
spojrzenie było krótkie, ale sprawiło, że przeszły mnie ciarki. Młoda, która
niedawno wstała przytuliła się do mnie. Widać, że dziewczynka bała się, ale w
sumie ja też nie czułam się najlepiej. A co jeśli właśnie trafiliśmy na
lepszych od siebie? Łysy zatrzymał auto i wysiadł. Medyk i Yeti podążyli za
nimi wyskakując tyłem z broniami gotowymi do strzału. Odchylili plandekę więc
dokładnie widziałam co dzieje się przy jednym z domków, a sytuacja wyglądała
niecodziennie. Przynajmniej niecodziennie jak na czasy apokalipsy zombie. Był
tu przystanek autobusowy, na którym czekały trzy osoby. Dorosła kobieta i
dwójka dzieci. Stali oni całkiem daleko, ale słyszałam większość rozmowy.
– Potrzebujecie
pomocy? Jeżeli podróżujecie na zachód możemy was podwieźć – zaczął Medyk
opuszczając broń.
– Nie dziękuje – odpowiedziała
kobieta – Czekamy na Zbłąkanego
Ocalałego.
Yeti spojrzał na Medyka, a ten uniósł brwi ze zdziwienia.
Sama byłam zaskoczona. Kto to Zbłąkany Ocalały? Jej mąż?
– Kim jest ten
Zbłąkany Ocalały? – zapytał Yeti.
– Nie słyszeliście o
nim? Grasuje w tych okolicach od około tygodnia. Tutaj macie jego rozpiskę,
zostawia je na przystankach autobusowych, dla takich zbłąkanych ocalałych jak
my – to mówiąc podała mu pogniecioną kartkę.
Yeti
obejrzał ją i z zaskoczeniem na twarzy podał pozostałym. Ci przeczytali ją i
oddali kobiecie.
– Skoro tak mówicie… –
powiedział niepewnym głosem Medyk – To…
– i reszty nie usłyszałam bo zagłuszyła mi Młoda, która szturchnęła mnie w
bok.
– Natalio… – pisnęła.
Zauważyłem, że jest cała roztrzęsiona, a wręcz przerażona.
– Co się stało mała? –
zapytałam troskliwie.
– Boję się tych ludzi.
Boje się wszystkiego… Mam dość tego. Chcę gdzieś zostać i nie spędzać już
całych dni w drodze. Czy nie możemy zostać w którym z tych domków? – zapytała.
– Kochanie jesteśmy
już w połowie drogi do Torunia. Pięć, góra sześć dni i jesteśmy na miejscu.
Wytrzymaj jeszcze trochę – odpowiedziałam.
– A co jeśli tam też
będą źli ludzie? Naprawdę się boję… – powiedziała.
Źli ludzie są
wszędzie, miałam ochotę odpowiedzieć, ale powstrzymałam się. Nie musiała o
tym wiedzieć. Ja sama bałam się powiedzieć tego na głos.
– Nie bój się.
Jesteśmy w dobrych rękach. Gigant wraca do zdrowia i jesteśmy teraz bezpieczni.
W tym momencie rozmowa się
zakończyła bo wrócili żołnierze. Zostawili kobietę z dziećmi na przystanku. Dla
mnie wydawało się to szalone, ale może rzeczywiście jest jakiś człowiek, który
ratuje wszystkich zbłąkanych. Gdy tylko auto znowu ruszyło zapytałam o to
Medyka.
– Co to w końcu jest
ten Zbłąkany Ocalały?
– Okazało się, że
jakiś facet jeździ autobusem po tej stronie kraju i zbiera wszystkich
podróżnych, którzy tak jak ta babka, nie mają co ze sobą zrobić. W sumie
szlachetne, ale w końcu trafi na jakiegoś skurwiela i po zabawie –skwitował
staruszek.
– Po czym tak
właściwie poznajesz dobro w ludziach? Do nas i do tej kobiety podszedłeś
bezinteresownie. Czy była taka sytuacja, że z kimś walczyłeś zamiast mu
pomagać? – zapytałam rozsiadając się wygodniej.
– Może się ze mnie
będziesz śmiała, ale po prostu to czuje. Yeti powtarza, że to nas w końcu zgubi
i kto wie, może nawet ty i twoja grupa to ci, którzy nas zabiją, ale po prostu
wydaje mi się, że umiem poznać dobrych ludzi – odpowiedział.
Odpowiedź
mnie zadowoliła. Medyk był pozytywnym człowiekiem. On widział jeszcze w innych
dobro, ja straciłam tą umiejętność dawno, dawno temu. Teraz widziałam w nich
tylko skurwysyństwo i nienawiść. Tak rozmyślając znowu zasnęłam. Gdy się
obudziłam pojazd stał. Był środek nocy, ale nikt nie spał. Wszyscy
nasłuchiwali. Nie wiedząc co się dzieje zachowałam ciszę, aż w końcu
usłyszałam. Kobiecy krzyk. Musieliśmy być gdzieś w lasach za Makowem
Mazowieckim. Krzyk się nasilił. Medyk rzucił mi mój własny pistolet, w pełni
naładowany i dobrze wyczyszczony i powiedział cicho.
– Chodź z nami to
pokaże ci coś, po czym może nas lepiej zrozumiesz.
Nie
wiedziałam o co chodzi, byłam zaspana, ale mimo to z zaciekawieniem opuściłam
pojazd za Medykiem i Łysym. Obaj byli wyposażeni w karabiny z długimi lufami,
prawdopodobnie broń długodystansowa. Dodatkowo widziałam, że mają nakręcone na
lufy tłumiki. Coś się szykowało. Wyszliśmy w ciemną noc i poczuliśmy zimny,
orzeźwiający wiatr. Bałam się, ale w sumie byli przy mnie dwaj doświadczeni
żołnierze. Co mogło pójść nie tak? Podążaliśmy lasem gdy nagle coś poczułam.
Zapach pieczonego mięsa. Nagle kawałek dalej zobaczyłam płomień. Ktoś spędzał
noc w naprawdę spartańskich warunkach. Zakradaliśmy się coraz bliżej źródła
światła, starając się nie narobić hałasu. Nie było to łatwe bo przy każdym
naszym kroku skrzypiał śnieg, a co jakiś czas wiatr zrzucał białą pierzynę z
drzew przez co osoby, które przy nim siedziały rozglądały się nerwowo. Były tam
dwóch siedzących ocalałych i jeden leżący. To właśnie była kobieta, która
krzyczała. Jej głos był przepełniony bólem. Podkradliśmy się do jednego z
bardziej zasypanych krzaków. Medyk kazał mi obserwować i słuchać. Po chwili
pomiędzy powiewami wiatru dało się rozróżnić poszczególne słowa.
– Zamknij ją Kamil bo
nie wytrzymam. Zaraz sprowadzi na nas niebezpieczeństwo – powiedział jeden
z zakapturzonych siedzących przy ognisku.
– Ma złamaną nogę
idioto. Chyba nie będzie śpiewała z tego powodu?! – zapytał ironicznie
drugi, niskim, głębokim głosem.
– Zabijmy sukę, jest
tylko obciążeniem. Odkąd jej ładna siostra zginęła to ciągniemy tego paszczura
bez sensu – odpowiedział pierwszy.
– Może to jest i
jakieś wyjście. Dawno nie jadłem mięsa – zgodził się z nim drugi. Gdy jeden
z nich wstał chciałam zainterweniować, ale Medyk złapał mnie za rękę.
– Widzisz teraz jak
łatwo poznać różnych ludzi? – zapytał szeptem.
Dwaj
mężczyźni zbliżyli się do kobiety, która teraz krzyczała jeszcze bardziej, nie
tylko z bólu, ale także wołając o pomoc.
– Ci ludzie są źli – powiedział
przeładowując i oddając dwa szybkie strzały. Kobieta umilkła zaskoczona, kiedy
jej towarzysze upadli w pobliskie zaspy. Jeszcze bardzie się zaskoczyła, gdy
Łysy i Medyk wzięli ją i zanieśli do pojazdu. Ja zostałam jeszcze chwilę, żeby
zgasić ognisko. Patrząc w płomienie powiedziałam po cichu:
– Teraz rozumiem.
Nikt nie czyta tego już czy co?? :P. A wgl. to mega rozdział...czekam na Miczi :) Veny
OdpowiedzUsuńJak przeczytałam "Monika" to takie zdziwienie, ale że jaka Monika? xD
OdpowiedzUsuńW sumie pomysł z zabijaniem z zaskoczenia złych ludzi, może być. To zawsze o jednego idiotę mniej. A w sumie jak się go nie zabije to prędzej czy później wróci i narobi kłopotów. Sprawy powinno doprowadzać się do końca. Nie liczyć, że jak się zwali człowieka z dachu to umrze. Zawsze należy zejść i dla pewności odciąć głowę xD
I jeszcze kwestia Ocalałego. Ciekawy pomysł i będę się powtarzać, ale w kupie siła. Im więcej ludzi tym większe szanse na przetrwanie. Szkoda tylko, że tak jak mówią żołnierze, przyjdzie taki jeden samiec alfa i zachce mu się wprowadzać nowe zasady. A może to coś na zasadzie braku bezpieczeństwa? Ci mężczyźni chcą przejąć władzę, bo tak naprawdę się boją i uważają że oni wszystko zrobią najlepiej (w tym zapewnią sobie bezpieczeństwo)? Choć ja bym facetów o coś takiego nie posądzała. Wydaje mi się, że są silniejsi psychicznie i łatwiej radzą sobie z takimi trudnymi warunkami
Pozdrawiam i idę czytać kolejny zaległy rozdział :D
Ach te chronologiczne czytanie Twoich komentarzy, odpowiedziałem najpierw na ten pod 12, a teraz przywędrowałem tutaj ^^ Tak czy siak Ocalały już całkiem niedługo wejdzie poważniej do całej akcji, a trójka żołnierzy myślę, że zaskoczy czytelników, na swój sposób :D
Usuń