-----------------------------------------------------------------
Rozdział 9: Zdrada
W mojej
głowie działo się coś dziwnego. Widziałem w Białymstoku śmierć mojego
przyjaciela Bochena, a zaledwie paręnaście godzin później los brutalnie zabrał
mi kolejnego kompana. Nie umiałem nawet cieszyć się widokiem pól otaczających
Królowy Most. Zawsze te miejsce kojarzyło mi się dobrze, a teraz jedyne na co
mogłem sobie pozwolić to cichy żal po tym co się stało.
Szliśmy polną dróżką, która po lewej stronie
miała las a po prawej widok na otwarte tereny. Za nimi znajdywał się obóz.
Widziałem go z daleka. Miczi i Kamil szli uzbrojeni tuż za mną. Nasz plan był
prosty, obserwacja do wieczora i wtedy podjęcie decyzji czy jest szansa odbicia
tego miejsca. Póki co szliśmy razem, zbliżając się powoli do mostu, nad niedużą
rzeką, od którego pochodziła nazwa tej miejscowości. Na takim zadupiu nie
widziałem zbyt wielu zombie. Moi towarzysze byli tak samo ponurzy jak ja.
Dalion musiał być kimś ważnym dla nich, a
kiedy przyniosłem im jego rękę podłamało ich to na duchu. Nikt z nas nie
znalazł jego ciała, ale wiedzieliśmy, że obcięcie ręki wiązało się z ogromnym
deficytem krwi, a co za tym idzie możliwym zakażeniem i śmiercią. Wchodząc na
drewnianą konstrukcje mostu usiadłem i wyjąłem z plecaka butelkę wody. Piłem
zachłannie i do pełna. Potrzebowałem dużo sił na dzisiejszy dzień. Zacząłem
rozmowę :
— Musimy zdecydować co
zrobimy. Znam te okolice całkiem dobrze, na pewno będziemy musieli się
rozejrzeć przy tym obozie i zobaczyć kto tam właściwie jest. Możliwe, że grupa
Alexa nie dojechała tutaj i właściwie za ogrodzeniem są po prostu mieszkańcy.
Mało to prawdopodobne, ale jednak.
— Moim zdaniem
powinniśmy znaleźć jakieś miejsce w którym się schowamy a zarazem będzie można
z niego obserwować cały teren. Dodatkowo ktoś powinien sprawdzać nasz samochód
co jakiś czas. Jeżeli go stracimy to postawi nas w dosyć nieciekawej sytuacji –
odpowiedziała Miczi.
— Co do miejsca mam
pewien pomysł. Kawałek stąd na polach stoi stary, opuszczony młyn. Moglibyśmy
stamtąd obserwować całą wioskę, a dodatkowo może to być całkiem niezłe
schronienie.
— Gdzie on jest? – włączył
się do rozmowy Kamil.
— Tu właśnie mamy
problem, bo jest on przy obozowisku. Bardzo możliwe, że jeżeli wystawili patrole
to nas zauważą. Jest też opcja, że sami mogli się w nim zaszyć, chociaż w to
wątpię. Nie stawiali by ogrodzenia tego typu tylko po to, żeby je opuszczać i
chować się w młynie.
— Myślę, że mimo tego
warto spróbować. Jak wyruszymy zaraz możemy ich zaskoczyć. Prawdopodobnie
jeżeli wystawili kogoś na straż, to jest on zmęczony po całej nocy a reszta
zapewne jeszcze śpi – powiedziała Miczi.
Zgodziliśmy się z nią, brzmiało
to logicznie. Posiedzieliśmy jeszcze chwile odpoczywając i ruszyliśmy. Z każdym
krokiem byliśmy coraz bliżej zabudowań, więc chowaliśmy się w coraz rzadszych,
przez nadchodzącą zimę, krzakach. Kiedy zbliżyliśmy się do ulicy, mogliśmy
lepiej zaobserwować obóz. Kiedyś sześć domków znajdujących się na dwóch
odrębnych uliczkach było połączone i otoczone wysokim płotem. Z tej strony
zauważyliśmy dwie bramy. Przy jednej z nich ktoś stał. Nie poznałem go, choć
wydawało mi się, że to ktoś miejscowy. Strażnik wyglądał na dosyć zmęczonego,
co zgadzało się z teorią Miczi.
Jeżeli mieszkańcy Królowego Mostu
pomagali Alexowi nasza sytuacja
wyglądała jeszcze gorzej. Nasza trójka miała tylko pistolet z jednym nabojem
oraz wiatrówkę Miczi z pięcioma nabojami. Czekała nas teraz przeprawa przez
ulicę. Jeżeli będziemy nie ostrożni mogą nas zauważyć, a wtedy z całego planu
nici. Poczekaliśmy jeszcze piętnaście minut, żeby upewnić się, że nikt nie jest
ukryty gdzieś po drugiej stronie i wykorzystując moment, kiedy strażnik obozu
poszedł na ubocze przebiegliśmy.
Nie czekając na kolejną taką okazję skręciłem
w lewo i kierowałem się do młyna. Jego najlepsze czasy z pewnością minęły już
parę lat temu, teraz wyglądał bardziej na atrakcje turystyczną. Oczywiście od
dawna nikt tu już nie pracował.
Skradając się podszedłem do sporych drewnianych drzwi i ostrożnie zajrzałem
do środka. Wewnątrz było ciemno i słychać było jakieś jęki. Podłoga była w
wielu miejscach dziurawa i odsłaniała piwnicę, która z pewnością służyła kiedyś
jako magazyn zmielonego zboża.
Otworzyłem drzwi, czemu towarzyszyło ciche,
przeciągłe skrzypnięcie. Z nożem w ręce powoli obserwowałem wnętrze budynku,
przyzwyczajając wzrok do ciemności. Usłyszałem jęknięcie i zauważyłem kątem
oka, że pod ścianą coś się porusza. Na pierwszy rzut oka, powiedziałbym, że to
zombie, ale nie byłem pewien. Miczi także przyglądała się temu miejscu. Kamil
został na zewnątrz z wiatrówką, schowany w krzakach. Miał nas zaalarmować jakby
zobaczył coś niepokojącego. Podszedłem powoli do ruszającego się kształtu i
teraz byłem już pewien, że był to szwendacz. Widocznie schował się tutaj i
przytrzasnął go jeden z młynarskich tłoków. Dolną część ciała miał zmiażdżoną,
więc ruszał tylko niezgrabnie rękoma próbując nas dosięgnąć. Bez zastanowienia
zakończyłem jego cierpienia wbijając nóż w przegniły oczodół, dosięgając mózgu.
Nagle zobaczyliśmy, że z górą
dochodzi światło dnia i już po chwili wspinaliśmy się po drewnianych,
skrzypiących schodkach na piętro. Musiało to być pomieszczenie w którym dawny
młynarz miał przerwy od pracy, stało tu parę zakurzonych butelek po jakimś
miejscowym piwie, mały telewizor oraz stos gazet z poprzedniego roku. Miczi
zajęła się dalszym przeszukiwaniem pomieszczenia, kiedy ja wyjrzałem, przez
jedyne w młynie, okno. Było ono położone idealnie, ponieważ mogłem z niego
obserwować sporą część wioski, w tym obóz. Stąd zobaczyłem dokładnie Dom
Kiciusia i krzątających się na podwórku ludzi. Z daleka ciężko było określić,
czy byli to ludzie Alexa, czy moi przyjaciele. Zobaczyłem też dwa pojazdy, którymi przyjechali tu z Białegostoku
i dwa inne, prawdopodobnie należące do mieszkańców wioski.
Serce zabiło mi szybciej, wiedziałem, że moi
przyjaciele są tak blisko a zarazem tak daleko ode mnie. Nie czekając dłużej
zawołaliśmy Kamila do środka. Ryglując drzwi usiedliśmy i zaczęliśmy planowanie
:
— Dajcie mi pójść
samemu, żebym mógł sprawdzić co i jak – rzuciłem propozycje.
— Oszalałeś? Sam?
Chcesz dać się zabić? — wybuchła
Miczi.
— Nie chcę was
narażać. Pomogliście mi, a jedyne co dostaliście w zamian to utrata
przyjaciela. Nie ma mowy, żebyście znowu się narażali. Nie teraz. Najpierw
sprawdzę jak się sprawy mają a następnie dopiero będziemy planować dalsze
działania.
Miczi wyraźnie nie była
zadowolona. Kamil tylko przytakiwał i wpatrywał się w okno. Próbowałem dalej
ich przekonywać, kiedy nagle usłyszeliśmy, że nasz kierowca nas woła do okna.
Podeszliśmy szybko i wyjrzeliśmy. Na ulicy coś się działo. W obozie dalej
poruszali się ludzie, widać było też strażników, ale co najdziwniejsze z lasu
biegły kolejne postaci. Dokładnie dwie. Nie zdziwiłoby mnie to, pomyślałbym, że
to jedynie kolejna grupa ocalałych przebiegająca w okolicy, jednak ta dwójka
wyglądała dosyć nietypowo. Jednym z nich był mężczyzna, bardzo wysoki,
właściwie powiedziałbym, że w życiu nie widziałem większego człowieka. Na oko
miał z trzydzieści lat, chociaż ciężko było to stwierdzić z takiej odległości
przez brudną szybę. Był ubrany w coś podobnego do policyjnego uniformu
używanego podczas zamieszek – hełm, kamizelka, ochraniacze na ręce i nogi oraz
buty. Na plecach z kolei miał przewieszony dwuręczny miecz. Broń wyglądała jak wyciągnięta z
średniowiecza i dalej nie mogłem uwierzyć, że ją widzę.
Drugi mężczyzna, o wiele niższy idący przodem
miał w ręce pistolet i wyglądał również niecodziennie bo nosił płaszcz. Obaj
szli w kierunku młynu. Przerażeni zaczęliśmy zbiegać na dół aby uciec, ale na
to było już za późno. Usłyszeliśmy dobijanie się do drzwi. Jeden z nich,
najprawdopodobniej ten z mieczem próbował je wywalić z zawiasów. Wiedziałem, że
człowiekowi jego postury nie zajmie to długo, a fakt, że drzwi były zżarte
przez korniki nie pomagał. Zdesperowany wyjąłem broń i patrzyłem jak Miczi
ustawia się w kącie również celując w stronę wejścia. Kamil stanął przy ścianie
z toporem w rękach i czekał. Nie mogłem pozwolić, żeby tutaj weszli, ta
kryjówka była świetna i nie mogliśmy sobie pozwolić na pozbawienie jej drzwi.
Dodatkowo duży mężczyzna robił tyle hałasu, że mógł zaalarmować ludzi z obozu.
Podszedłem szybko do drzwi i krzyknąłem :
— Nie mamy złych
zamiarów! Zostawcie nas w spokoju a nikomu nic się nie stanie – sam powoli
przestałem wierzyć w te słowa. Wypowiadałem je chyba po raz trzeci a ani razu
nie przyniosły oczekiwanego skutku.
— Błagam otwórzcie,
gonią nas. Poddajemy się, tylko nas wpuść – usłyszałem wręcz desperackie
zawołanie, miłym niskim głosem z drugiej strony.
Zdziwiło mnie to. Napieranie na
drzwi znikło. Odwróciłem się z pytającą miną do Miczi, ta skinęła głową na
znak, żeby ich wpuścić, jednak nie opuściła broni nawet na milimetr. Podszedłem
pełen obaw do drzwi i powoli je otworzyłem odskakując od razu do tyłu i mierząc
bronią w wejście. Drzwi natychmiast się rozwarły, a po chwili znowu zamknęły.
Teraz z bliska mogłem podziwiać ogromne rozmiary człowieka z mieczem. Był on
naprawdę wysoki, musiał mierzyć około dwa z kawałkiem metrów wysokości. Jego towarzysz
okazał się mieć miłą łagodną twarz, był niewiele starszy ode mnie. Kiedy goście
upewnili się, że drzwi są zamknięte obrócili się do nas i zaczęli szybko :
— Nazywam się Karol,
chociaż znajomi wołają na mnie Gigant. Na mojego towarzysza wołają Szpieg,
dziękujemy, że nas… — zaczął duży, lecz prawie natychmiast przerwałem mu.
— Nie tak szybko,
Karolu. Rzućcie całą broń jaką macie a może pozwolimy wam tu zostać – pomyślałem,
że obecność dwóch kolejnych sojuszników mogła zwiększyć moją szansę na zdobycie
obozu – No dalej, nie chcecie chyba
wrócić na ulicę, z której przed chwilą tak prędko uciekaliście?
Gigant wyrzucił swój miecz z
głośnym trzaskiem prawie natychmiast. Szpieg czekał jeszcze chwilę i zrobił to,
co towarzysz :
— Czego tu szukacie?
Wiecie, że wasz bieg i atak na drzwi mogli usłyszeć ludzie z obozu? – zapytałem,
trochę milszym tonem niż poprzednio.
— Na pewno nie
jesteśmy waszymi wrogami, doceniamy fakt, że pomogliście nam chociaż nas nie
znaliście. Wiedźcie, że nie szukamy problemów, podróżujemy już od jakiegoś
czasu z północy. Przebiegliśmy już dużo kilometrów i niedaleko w lesie
spotkaliśmy grupkę ludzi. Chcieliśmy ich ominąć, ale zauważyli nas i na komendę
jakiegoś wyrostka zaczęli do nas strzelać. Całe szczęście jesteśmy szybcy i
uciekliśmy. Zostali daleko z tyłu, ale powoli zaczynaliśmy się męczyć, więc
musieliśmy się gdzieś schować. Pierwszy na drodze z dala od ich obozu był ten
młyn – wytłumaczył Karol.
Miczi opuściła broń a Kamil
pokazał się im. Wydawali się mili, jednak kazaliśmy im zostawić broń a
następnie poszliśmy na piętro. Kiedy usiedliśmy wszyscy razem, zacząłem ich
wypytywać o to kogo widzieli w lesie i co wiedzą o obozie. Okazało się, że
mijali bardzo słabo chronione wejście od lasu, które mogło być idealne na
rozpoczęcie misji odbicia tego miejsca. Obaj wydawali się być naprawdę w
porządku ludźmi. Zaufałem im, co mogło być błędem, ale teraz musiałem
wykorzystać każdą pomoc. Nawet z rąk nieznajomych.
W czasie naszej narady Kamil
obserwował z okna obóz. Wiedział mniej więcej, kiedy zmieniają się strażnicy,
jak są wyposażeni i jak przykładają się do obowiązku. Kiedy nastał zmrok
oddaliśmy Gigantowi i Szpiegowi ich bronie i wspólnie opuściliśmy młyn. Wieczór
był ciepły jak na jesień, więc nie musieliśmy się martwić o to, że zmarzniemy
czekając na odpowiednią okazję. Skręciliśmy do lasu i idąc przez zarośla
zbliżaliśmy się do celu. Światła obozu biły w oczy z daleka, najwidoczniej
mieli tu własny generator, napędzany na benzynę bądź też inne tanie źródło
energii. Prowadziłem grupę, tuż za mną szedł Szpieg, kawałek za nim w ramię w
ramię Miczi z Kamilem. Pochód zamykał Karol. Próbowaliśmy być cicho, ale
pojedyncze opadnięte liście sprawiały, że było nas słychać. Byłem bardzo
zdenerwowany, w końcu szedłem z dwójką nieznajomych szturmować obóz w którym
uwięzieni byli nasi znajomi. Nie mogłem jednak dać po sobie tego poznać, morale
to ważna rzecz i nie chciałem, żeby moja grupa je straciła jeszcze przed
atakiem.
Znajdując się sto metrów od celu przyczailiśmy
się w krzakach, które nie straciły jeszcze całkowicie liści i zaczęliśmy
obserwować wejście, od lasu. Rzeczywiście wydawało się łatwe do sforsowania –
stała tu tylko jedna furtka, idealna do wkradnięcia się i jeden strażnik. Z
daleka nie mogłem stwierdzić czy był to Alex czy któryś z jego kumpli,
dodatkowo było to mało oświetlone miejsce, a sam człowiek siedział w kapturze z
karabinem na kolanach. Rozglądał się uważnie, lecz jego twarz była skryta
całkowicie w mroku. Podkradliśmy się najbardziej jak to było możliwe. Linia lasu
kończyła się jakieś dziesięć metrów od furtki, więc teraz musieliśmy działać
szybko. Dałem znak Szpiegowi i ten skręcił w lewo i zaczął biec, robiąc przy
tym trochę hałasu. My w tym czasie zaczynaliśmy na kuckach skradać się do
ogrodzenia. Widzieliśmy, że strażnik zauważył ruch wywołany przez Szpiega i
podniósł się odbezpieczając broń. Musieliśmy teraz podbiec jak najszybciej to
było możliwe i przerazić go na tyle, żeby nie wystrzelił, ani nie został ranny.
Może być cennym zakładnikiem.
Dystans dzielący nas był coraz mniejszy.
Gigant biegł najszybciej, miał w końcu najdłuższe nogi i z tego co zdążyłem
zauważyć, dobrą kondycje. Wyciągnął swój ogromny miecz i powalił strażnika
zanim ten zdołał zrobić cokolwiek aby zaalarmować resztę obozowiczów. Karabin
upadł na ziemie i Kamil natychmiast go podniósł. Słyszałem jak nasz zakładnik
się szarpie i próbuje się wyrywać. Zdążył nawet kopnąć Giganta w kolano, ale ten
unieruchomił go podstawiając mu ostrze do gardła i podnosząc go. Szpieg
dołączył do nas i całą drużyną wycofaliśmy się do lasu.
Ukryci w cieniu drzew powaliliśmy
strażnika na kolana i odsłoniliśmy jego twarz. Z wrażenia pistolet wypadł mi z
rąk. Na trawie przed nami klęczał Kiciuś. Przez moją głowę przelało się tysiące
myśli, ale pierwszymi słowami jakie wypowiedziałem były :
— Gigant zostaw go.
Ernest widocznie zdziwił się jak usłyszał mój głos. Odezwał
się zachrypnięty :
— B…Bolo?
Podniosłem go i spojrzałem mu w
twarz. Nie zmienił się mocno, chociaż jego brodę pokrywały ślady zarostu.
Oprócz tego miał paskudne stłuczenie pod lewym okiem, ale poza tym był to mój
przyjaciel. Co robił broniąc tego obozu? Czy zaprzyjaźnił się z Alexem? Nie
czekając na odpowiedź wyciągnąłem pistolet i zacząłem mierzyć mu w głowę.
Widziałem w cieniu zdziwienie na twarzach moich kompanów oraz największe u
samego Kiciusia :
— Bolo! To ty!
Myślałem, że nie żyjesz… O co chodzi? Czemu we mnie celujesz? — zapytał przestraszony, ale też wyraźnie
uradowany.
— Dołączyłeś do
drużyny tego zdrajcy? Zdobyłeś na tyle zaufania, żeby zostać jego przyjacielem
i bronić jego obozu? – byłem zszokowany tym faktem, a kiedy powiedziałem to
na głos, zabrzmiało to jeszcze gorzej.
— To nie tak… Owszem
zdobyłem jego zaufanie, ale… Uwierz mi, że nawet nie przeszło mi przez myśl,
żeby dołączyć do niego. Musiałem po prostu grać pewną rolę. Od dnia
przyjechania tutaj planowaliśmy po cichu rebelie. Mieliśmy zabić całą drużynę
Alexa i wrócić do Białegostoku, żeby ciebie szukać… — w końcowych słowach zabrzmiał tak żałośnie, że
aż zrobiło mi się przykro, że tak na niego naskoczyłem. Opuściłem broń i
podszedłem do niego przytulając po przyjacielsku. Brakowało mi mojego kompana i
teraz, kiedy miałem go już u boku byłem zdecydowany odbić resztę z moich
przyjaciół :
— Drwalu – tak
właśnie nazywałem go kiedyś, zanim jeszcze wymyślił sobie ksywkę Kiciuś – przedstawiam Ci moich kompanów bez których
nie dotarłbym tutaj tak szybko. Ten, który cię powalił to Gigant – w tej
chwili Karol podszedł do Kiciusia i z przeprosinami uścisnął swoją masywną łapą
dłoń mojego przyjaciela – ten w płaszczu
jest zwany Szpiegiem – towarzysz olbrzyma skinął głową — a ta
dwójka to Miczi i Kamil. Kiedy byliście przy sklepie z broniami uratowali mnie
oni przed zrobieniem czegoś naprawdę głupiego. Zresztą opowiem ci wszystko jak
już skończymy. Mam pewien plan— mówiąc to zacząłem przedstawiać szczegóły
moim kompanom.
Jestem ciekaw kolejnego rozdziału. Czy to już będzie odbicie przyjaciół?
OdpowiedzUsuńI jesteśmy w rozdziale głównym.
OdpowiedzUsuńWracając do Daliona. Czy to aby była jego ręka? Bo została odcięta, najprawdopodobniej toporkiem. Może ktoś mu zabrał broń, a on chciał złodziejowi odrąbać dłoń? No bo w sumie po czym poznaliście, że to jego część ciała? Ręka jak ręka. 5 palców i o xD
Miecz -.^ Ja tam powiem szerze, że nie przepadam za ludźmi z tamtych czasów. Generalnie wydaje mi się takim, wielkim, silnym, naiwnym olbrzymem, którego łatwo zmanipulować. Nie wiem czy się taki okaże. Zobaczymy.
Tak czy siak czekam na więcej, może będę komentować z opóźnieniem, ale zawsze kiedyś ;)
Życzę weny :)
Co do ręki to to, co było rozpoznawalne to fakt pistoletu :D Ludzi jednak nie jest za dużo a ręka z pistoletem tym konkretnym, co lepiej trzymającym ten pistolet to dosyć nietypowa sprawa, dlatego bohater tak pomyślał ;D
OdpowiedzUsuńNie ma to jak olbrzymi facet z mieczem xD
OdpowiedzUsuńAle tak serio to czekam na więcej.
Nie ma to jak olbrzymi facet z mieczem xD
OdpowiedzUsuńAle tak serio to czekam na więcej.
Zajebiste czekam na kolejne :D
OdpowiedzUsuńSweet XD
OdpowiedzUsuń"Obaj wydawali się być naprawdę w porządku ludźmi" nie brzmiało by to lepiej gdyby było 'obaj wydawali się naprawdę w porządku'? ;p poza tym typ z mieczem strasznie kojarzy mi się z wiedzminem szczególnie że niósł go na plecach :D
OdpowiedzUsuń