piątek, 4 września 2015

Rozdział 13: Zwykły człowiek

Rozdział 13, kolejny z perspektywy Bobra. W poprzednim rozdziale dowiedzieliście się jak do Inowrocławia trafiają ludzie z Płońska, a w tym dotrzeć tam spróbują ludzie z Torunia. Po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym.

POV:
Rozdział 14 - Bobru - Dzień 7
Irek - Dzień 7 - W tym czasie jest już w Inowrocławie i spotyka Bobra i resztę w sali z Benem
Olaf - Dzień 7 - Prawdopodobnie znajduje się już na terenie obozu w Inowrocławie.

---------------------------------------

Rozdział 13 (Bobru): Zwykły człowiek


                Wstałem i przeciągnąłem się. Średnio pamiętałem co działo się wczoraj wieczorem. Alkohol pomieszany z rozbiciem psychicznym tworzyły kombinację, której udało się bez większych problemów zachwiać moim życiem. Zastanawiałem się, co zrobić aby wyjść na prostą, ale nic nie przychodziło mi do głowy. W końcu wczoraj było ze mną naprawdę źle. Ten człowiek, którego zabiłem nie zasłużył na to, żeby być moją ofiarą. Chociaż zabijanie było czymś normalnym w świecie apokalipsy zombie, to nie zmieniało faktu, że czasami trzeba się powstrzymać, a ja straciłem panowanie nad sobą. Co jeżeli takie coś zdarzy się gdy będę z kimś z mojej grupy i przez przypadek zranię kogoś mi bliskiego.
                Te myśli nawiedzały mnie i sprawiały, że traciłem jakikolwiek pozytywny wgląd na świat. Wszystko zrobiło się całkowicie szare jakby nadchodziła zima, a nie lato. Wstałem i ubrałem się, odsłaniając zasłony i wyglądając za okno. Dzisiaj był dzień wyjazdu i musiałem ostatecznie przygotować się na wszystko, bo bez względu na to czy to była pułapka czy nie, to wyprawa nie zapowiadała się na przyjemną wycieczkę, a raczej coś, co zaważy o losach okolicznej ludności.
                Zebrałem wszystkie potrzebne rzeczy, wypiłem kubek wody i wyszedłem, zamykając za sobą drzwi. Musiałem zjeść porządne śniadanie bo czułem, że to jakkolwiek może postawić mnie na nogi. Zszedłem, szybkim krokiem, po schodach i wyszedłem na zewnątrz obserwując piękne słońce na bezchmurnym niebie.  Czy to dobry omen, zapytałem sam siebie mając szczerą nadzieję, że tak. Było tak ciepło, że musiałem rozpiąć bluzę, bo zaledwie po chwili moje czoło przepłynęły krople potu.
                W barze przywitał mnie Czarek oraz jeden z bywalców, którego imienia nie znałem. Ucieszyłem się, gdy dowiedziałem się, że dzisiaj jest szansa zjedzenia jajecznicy oraz wypicia herbaty, więc od razu zamówiłem dużą porcję. Usiadłem przy jednym ze stolików i zacząłem jeść. Zastanawiałem się jak ostatecznie przebiegło moje spotkanie z Rudą, bo z samych rozmów pamiętałem niewiele. Postanowiłem, że spytam ją gdy tylko nadarzy się ku temu okazja.
                Po zjedzeniu posiedziałem jeszcze chwilę, czując się nieco lepiej, żeby dopić herbatę. Wtedy do baru wszedł Dziara wraz z Ernim. Kiwnąłem głową żeby się z nimi przywitać.
- Hej stary – powiedział Erni.
- Bobru dzisiaj jest ten dzień – zaczął Dziara.
- Wiadomo, o której wyjazd? – zapytałem.
- Planujemy wyjechać popołudniu i pod wieczór być już na miejscu – zapowiedział przywódca Ostoi.
- Wiadomo ile osób jedzie? – zadałem kolejne pytanie.
- Właściwie to nie do końca, ale zaraz to ustalimy. Póki co przekazałem władze tymczasową Szeryfowi – zaczął. Cóż za straszne czasy nadeszły, pomyślałem wyobrażając sobie mieszkańców Ostoi, którzy będą musieli mocno naginać się do dziwnych zasad Szeryfa – Chciałbym zabrać oprócz ciebie i Erniego paru twoich ludzi – powiedział.
                To akurat zdziwiło mnie nieco.
 - Moich ludzi? Dlaczego? – zapytałem.
- Ponieważ jesteście dosyć szanowani w okolicy, nawet jak o tym nie wiecie. Tutejsi ludzie widzą tylko świat zza murów swoich obozów. Wy byliście w drodze przez taki czas, a to się zdecydowanie ceni. Zresztą myślałem, że ucieszysz się, że będziesz mógł mieć oko na swoich – zdziwił się Dziara.
- Nie wiemy jeszcze czy to pułapka czy nie – stwierdziłem sucho.
- Będziemy ostrożni obiecuje – zapewnił Dziara.
- To ilu ludzi mam zwołać?
Dziara podrapał się po głowie.
- Coś koło siedmiu. Dziesięcioosobowy oddział powinien godnie reprezentować Ostoję.
- Pomieścimy się w wozach? – kolejne pytanie wyleciało z moich ust.
- Pojedziemy Zbłąkanym. Jeżeli nie ruszam w trasę to chociaż weźmiemy mój pojazd, może akurat ktoś go rozpozna i się do nas dołączy. Ewentualnie nakierujemy go na Toruń – wytłumaczył Ernest.
- Brzmi solidnie. Niech i tak będzie, lecę ogarniać jakichś ochotników – zapowiedziałem wstając.
- Cieszę się, że nie masz nic przeciwko – odpowiedział twardo Dziara i również wstał – W takim razie przygotuj siebie i resztę, a my z Ernim zapakujemy autobus w potrzebne zapasy i przygotujemy go do drogi. Spotkamy się za trzy godziny pod południowym wyjazdem.
- Ok – odpowiedziałem krótko i dopiłem herbatę odstawiając kubek z cichym trzaskiem na stół.
                Rozdzieliliśmy się przy drzwiach baru. Przed wyjściem podziękowałem Czarkowi za posiłek i odniosłem naczynia na bar. Musiałem się teraz zastanowić kogo wziąć do Inowrocławia. Chociaż nic mi się aktualnie nie chciało robić przez wyjątkowo gorący dzień to starałem spiąć się i dobrze pomyśleć, kto może mi się przydać.
                Na początku ruszyłem w stronę strzelnicy, gdzie często można było spotkać kogoś z mojej grupy. Zauważyłem ogólną tendencje do spotykania tam większości znajomych mi osób. Po drodze na południową część obozu mijałem mnóstwo mieszkańców i chociaż byłem pewny, że mi się to wydaje to zdawało mi się, że wszyscy obserwują mnie bacznie, szczególnie ci, którzy przechodzili obok mnie. Dotarłem na miejsce i rozejrzałem się. Strzelnica była aktualnie okupowana przez grupę strażników, ale zauważyłem też, że trenuje tam teraz Pablord wraz z siedzącym obok Józefem.
                Podszedłem do nich i przywitałem się.
- Co ksiądz robi na strzelnicy? – zapytałem żartobliwie.
- W tych czasach trzeba być gotowym na wszystko – odpowiedział z uśmiechem – Co cię tu sprowadza?
- Chciałem wam zaproponować wyjazd – powiedziałem tajemniczo – Mam nadzieję, że jesteście zainteresowani.
- Gdzie tym razem? – zapytał Pablord.
- Do Inowrocławia. Wraz z Dziarą i paroma innymi osobami. Potrzebuje solidnych osób, które mnie tam nie zawiodą. A więc? – zapytałem po chwili.
Obaj milczeli przez chwilę, a po chwili kiwnęli głowami. Pomimo tego, że Pablorda byłem pewien, to nie byłem przekonany co do brania Józefa, chociaż liczyłem na to, że da sobie radę. Nie mieliśmy jeszcze okazji dobrze się poznać, ale ten wyjazd wydawał się być wręcz idealny.
- Wiecie może gdzie znajdę Dymitra lub Giganta? – zapytałem.
- Widziałem ich z rana przy północnej barykadzie. Tam możesz ich poszukać – zaproponował Józef.
- Dzięki wielkie panowie. To wiele dla mnie znaczy. Bądźcie za trzy godziny gotowi do jazdy przy południowej bramie. Spakujcie tylko potrzebne rzeczy, bo reszta będzie już gotowa – powiedziałem na odchodne i ruszyłem w stronę północnej barykady. Byłem tak zatopiony w myślach i wspomnieniach ostatnich dni, że nie wiedziałem do końca, co ze sobą zrobić.
                Po paru minutach dotarłem do barykady przy, której aktualnie trwały prace umacniające. Pamiętałem jak dzisiaj zniszczenia spowodowane przez atak Złomiarzy i nie zdziwiło mnie specjalnie, że to miejsce wymaga zwiększonej uwagi. Parę strażników w pocie czoła dokładało dodatkowe wzmocnienia, a wszyscy byli dyrygowani przez Ewelinę, która siedziała na plastikowym krzesełku i wykrzykiwała różne hasła, typu „Przenieś to tam!”, albo „Co ty robisz? Dołóż ten worek gdzie indziej!”. Podszedłem do niej, a ta przywitała mnie serdecznie.
- Chcesz nam pomóc? – zapytała.
- Raczej nie. Niedługo wyjeżdżam coś załatwić. Szukam paru osób, jest tu ktoś z mojej grupy? – zapytałem.
- Hmm… tak. Gigant, Łowca i Rekin pomagają mi, nie mów, że chcesz ich zabrać – powiedziała.
- Tylko poprosić o coś – zapowiedziałem.
- To znajdziesz ich… tam! – pokazała palcem lewą stronę barykady, gdzie rzeczywiście zauważyłem moich przyjaciół.
                Podszedłem do nich i serdecznie się z nimi przywitałem przy okazji pomagając im z wyjątkowo ciężkim workiem.
- Co tam Bobru? – zapytał Gigant ocierając ogromną dłonią pot z czoła.
- Wyjeżdżamy za parę godzin i chcę żebyście ze mną pojechali. Sprawy Toruńskie – powiedziałem.
Łowca westchnął cicho.
- Cholera Bobru zamęczysz nas, ale wiesz nie ma problemu – powiedział lekko ironicznie.
- Jak wymiękacie to znajdę kogoś innego, nie ma problemu – powiedziałem wiedząc, że i tak ze mną pojadą.
- Dobra… dobra – zgodził się Łowca.
- A wy? – skierowałem pytanie do Giganta i Rekina.
- Jak trzeba to pojedziemy, w końcu się przydamy do czegoś więcej niż cholerne umocnienia – dodał Rekin.
- Chociaż nie przepadam za Dziarą to z tobą pojadę gdziekolwiek chcesz. Przecież wiesz stary – powiedział Gigant, a ja uśmiechnąłem się. Na nim mogłem polegać.
- Dzięki panowie. Dokończcie co zaczęliście tutaj z Eweliną  i za około trzy godziny bądźcie pod południową barykadą. Weźcie tylko bronie i ciuchy, reszta będzie na pokładzie – zapowiedziałem.
- Ta jest – odpowiedział Łowca. Pożegnałem się z nimi i ruszyłem dalej szukając dwóch ostatnich osób – Dymitra i Rudej. Nie miałem pojęcia, gdzie ich znaleźć, ale miałem nadzieję, że uda mi się to, bo na ich obecności również mi zależało. O ile Giganta czy Łowcę znałem już jakiś czas, to z tymi ludźmi dopiero się zaprzyjaźniałem, a takie wyprawy łączyły.
                Nieco zmęczony poszukiwaniami Dymitra i Natalii usiadłem na jednej z ławek, przyglądając się dzieciom bawiącym się w cieniu przy pomniku niedaleko Placu Głównego. W całej Ostoi było raczej mało dzieci, nie dziwiłem się w sumie, bo czasy były wystarczająco ciężkie bez dziecka, którym trzeba było się opiekować, ale jednak aż miło było na nie spojrzeć. Czy dożyją czasów, kiedy ta epidemia się skończy? A może nikt z nas nie miał dożyć tej chwili?
                Z przemyśleń wyrwał mnie głos Medyka, który podszedł do mnie i dosiadł się odpalając papierosa.
- Chcesz jarnąć młody? – zapytał.
- Nie palę – odpowiedziałem krótko.
- Bardzo mądrze – skwitował zaciągając się soczyście.
- Jak praca w lecznicy? – spytałem zmieniając temat.
- Ech w sumie nic specjalnego. Na misjach na bliskim wschodzie było gorzej. Tutaj jak ktoś dostanie od zombiaka to zazwyczaj zanim go przywiozą do mnie to już jest zakażony, a samych ran postrzałowych jest niedużo – odpowiedział – A jak twoja ręka?
Podczas buntu pod Kwaterą Główną zostałem lekko raniony nożem, rana nie była na tyle poważna żeby ją zszywać, czy chociażby specjalnie bandażować, wszystkim zajął się Dziara, ale widocznie Medyk usłyszał o tym z jakiegoś źródła.
- To było tylko draśnięcie. Nie to co u Filipa – stwierdziłem.
- Taa… Mój znajomy, którego niestety nie poznałeś, mawiał to samo gdy składałem go po różnych ranach postrzałowych. Szkoda, że nie ma go już z nami. Polubiłbyś go młody – wspominał starszy mężczyzna.
- Może teraz jest w lepszym miejscu – powiedziałem.
- Wierzę, że wszystko jest lepsze od tego gówna, co nas otacza – przyznał.
- Chyba nigdy tego nie mówiłem – zacząłem nagle – Ale chcę ci podziękować za to, że dowiozłeś moich ludzi do tego miejsca. A szczególnie tę dziewczynę – powiedziałem szczerze.
                Medyk zaciągnął się i długo nie odpowiadał.
- Nie ochroniłem jej jednak przed tym miejscem. Ani przed mordercą.
- Tego nie udało się zrobić nawet mi, chociaż miałem go przed nosem przez tak długo. Teraz już nie mam takiej szansy – powiedziałem.
- Jesteś dobrym człowiekiem młody. Nie obwiniaj się o wszystko bo to donikąd nie prowadzi.
- Wiem… ja wiem – odpowiedziałem powoli.
- Dobra. Koniec przerwy – powiedział wstając – Musze wracać do pracy. Trzymaj się.
- Hej – odpowiedziałem patrząc jak odchodzi.
                Na ławce spędziłem jeszcze parę minut myśląc o tym co powiedział mi Medyk. Wstałem w końcu i ruszyłem na dalsze poszukiwania. Dymitra i Rudą znalazłem w końcu w szklarni, gdzie siedzieli i rozmawiali na ławce. Gdy mnie zobaczyli przerwali i czekali aż podejdę.
- Bobru – powiedział na przywitanie Dymitr, podając rękę, którą uścisnąłem.
- Hej – przywitała się również Ruda.
- Zajęci? – zapytałem dosiadając się.
- Odrobinę, ale nie martw się i mów czemu nas szukałeś – stwierdził Dymitr. Widziałem, że był nieco zdenerwowany, a Ruda z kolei była smutna. Niestety ich problemy nie były moją sprawą więc kompletnie to zignorowałem.
- Wyjeżdżamy za około dwie godziny do Inowrocławia całkiem sporą grupą. Chciałem żebyście pojechali ze mną – zacząłem.
Spojrzeli się na siebie. Nie wiedziałem za bardzo, o co chodzi, więc po prosu czekałem na odpowiedź.
- Po co tam jedziemy? – spytała w końcu Natalia.
- Na spotkanie. Bardzo ważne dla okolic, a być może i dla nas, gdy będzie stąd wyjeżdżać – powiedziałem.
- Chcieliśmy spędzić trochę czasu we dwójkę – zaczął Dymitr.
- Ale jak trzeba pomożemy – dokończyła Ruda – W końcu jak weźmiesz i mnie i Dymitra to i tak będziemy razem – stwierdziła.
- To mogę na was liczyć? Świetnie. Za około dwie godziny bądźcie gotowi pod południowym wyjazdem. Weźcie broń i ciuchy, reszta będzie czekała na pokładzie – zapewniłem.
- Ok – odpowiedzieli wspólnie, a ja nie zaczepiając ich dłużej opuściłem szklarnie i poszedłem do domu wziąć prysznic i się przebrać oraz przygotować do drogi.
                Podobało mi się to jakim składem mieliśmy tam jechać. Byli to ludzie, którym ufałem i którzy już niedługo mieli wyjechać ze mną w drogę, gdzie działy się straszne rzeczy. Bez nich nie byłoby to możliwe. Można więc było powiedzieć, że to była próba generalna przed wielką podróżą. Po dwóch godzinach, odświeżony i gotowy do drogi byłem już przy południowej barykadzie. Szybko zauważyłem grupę ludzi krzątających się przy Zbłąkanym Ocalałym, który pierwszy raz od dawna był wymyty i nieco odnowiony.
- Czemu jedziemy tym złomem, a nie moim Potworem? – usłyszałem głos Łowcy.
- Sam jesteś złomem! – odkrzyknął Erni i zobaczyłem jak podchodzi do autobusu i głaszczę go czule – Nie słuchaj go kochany.
                Uśmiechnąłem się pod nosem i przywitałem z wszystkimi, których zaprosiłem, oraz Dziarą i Ernim.
- Jak samopoczucia? – zapytałem.
- Chujowo, ale stabilnie – wyszczerzył zęby Dziara.
- To, co jesteśmy gotowi? – zapytałem tym razem bardziej Erniego.
- No to jedźmy! – zawołałem dziarsko.
                Gdy bramy zamknęły się za nami, a my pomknęliśmy drogą na most nad Wisłą poczułem standardowy niepokój, tak jakby moje ciało przełączało się na tryb wzmożonej ostrożności. Wiedziałem, że do Inowrocławia mamy niewiele większą drogę niż na Drugi Posterunek, a Erni potrafił jeździć i znał okolicę jak własną kieszeń, więc nie martwiłem się czasem podróży. Dodatkowo niedaleko był Pierwszy Posterunek, co oznaczało, że w okolicy nie powinno być zbyt dużo zombie. Dopiero teraz przypomniałem sobie jak dawno nie widziałem przerażających stad trupów. Dobrze pamiętałem te z Kołodna, które spotkałem wraz z Ernim i Cinkiem uciekając przed ludźmi z Supraśla. Setki trupów podążających w tym samym kierunku, niczym nieumarła fala. To było przerażające.
                W samym autobusie atmosfera była pozytywna. Siedziałem tuż obok Dziary, który zamyślony patrzył za okno i obserwował chylące się coraz niżej słońce. W tym czasie reszta rozmawiała ze sobą, a Łowca opowiadał historię ze swojego życia ku uciesze reszty. Nawet nie zauważyłem, kiedy podjechaliśmy do zabudowań i minęliśmy tabliczkę z nazwą „Inowrocław”. Chociaż całe miasto wydawało się opustoszałe to dojechaliśmy w końcu do kościoła, który było widać z daleka. Od razu dało się zauważyć mury okalające to miejsce i świata oraz hałasy ze środka. Podjechaliśmy pod główną bramę i czekaliśmy. Erni zatrąbił.
                To zdecydowanie podziałało, bo brama po chwili zaczęła się otwierać. Wjechaliśmy do środka i zobaczyliśmy wnętrze obozu. Po lewej znajdowało się wejście do kościoła oraz nieduży plac, na którym siedziało teraz parę osób i bacznie nas obserwowało, a po prawej było pole, na którym stało parę przyczep, wyglądających na mieszkania. Wyładowaliśmy się ze środka i zobaczyliśmy, że przed autobusem czeka na nas przygarbiony człowiek nieco starszy ode mnie. Miał czarną czuprynę i uśmiechnął się do nas.
- Witam was w Inowrocławiu. Nasz przywódca już na was czeka – zapowiedział ściskając dłoń Dziarze na przywitanie.
- Całkiem przytulnie tu macie – odpowiedział Dziara.
- Staramy się – dodał człowiek, który podszedł do nas zza pleców garbatego mężczyzny. Był znacznie starszy, miał siwe pasma włosów i serdeczny wyraz twarzy – Jestem Konrad, a to Garbus. Zaprowadzimy was teraz do Bena.
                Bez pytań ruszyliśmy w dziesiątkę za nimi. Ludzie świdrowali nas wzrokiem jakby pierwszy raz widzieli innego człowieka, a widok broni przewieszonych przez nasze plecy i paski na pewno nie sprawiał dobrego wrażenia. Ale nie zamierzaliśmy ich użyć. Sytuacja była dosyć nerwowa, bo w każdym momencie mogło rozpętać się piekło, ale miałem nadzieję, że tutejsi ludzie nie są agresywni. Dwójka, która nas przywitała prowadziła nas na tyły kościoła, gdzie zobaczyliśmy parę piętrowych budynków.

                Weszliśmy do jednego z nich i znaleźliśmy się w sporym pomieszczeniu, na środku którego stał ogromny, drewniany stół. Za stołem siedziało parę postaci. Nim zdążyłem się skupić na nich po kolei złapałem się ręką za czubek głowy. Nie mogłem uwierzyć, w to kogo widzę. Tylko nie teraz, błagałem sam siebie przypominając sobie sytuacje z budynku. Chociaż teraz nie czułem zawrotów głowy, ani nic z tych rzeczy to widziałem to samo. Tą samą osobę. Jedną z osób siedzących za stołem była Łapa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz