------------------------------------------------------
Rozdział 24: Nadzieja umiera ostatnia
Nie
wiedziałem co myśleć o tym co właśnie usłyszałem. Pod starszym mężczyzną rosła
plama krwi, a jego ciało leżało żałośnie. Stałem oszołomiony, zastanawiając się
czy to rzeczywiście był ktoś bliski Łapie. Ona jednak nie miała żadnych
wyrzutów. Natychmiastowo podniosła broń zabitego i podała ją mi. Uchwyciłem
strzelbę chowając pistolet i ruszyliśmy. Pierwszy wspinałem się ja. Drabina
była solidna i wątpiłem, żeby mogła się połamać. Znowu w mojej głowie pojawiały
się myśli związane wyłącznie z moją towarzyszką. Zastanawiałem się czy branie
jej do drużyny nie było błędem. Była to osoba młoda, a tak straszliwie
bezwzględna, że aż zapierało mi to dech. Nigdy nie widziałem kogoś tak
okrutnego, ale z większej perspektywy wolałem ją mieć po swojej stronie niż
przeciwko. Musiałem jednak na nią uważać i to mocno. Przez chwilę nawet pomyślałem,
czy nie będzie bezpieczniej jak się jej pozbędę. Polubiłem tą dziewczynę, ale
nie mogłem być pewien tego, czy nie skończę jak Eryk. Do dziś pamiętałem jego
beznogi korpus, po tym jak wpadł w zasadzkę Łapy pod mostem.
Popchnąłem delikatnie klapę i poczułem zimne
powietrze. Nie wierzyłem we własne szczęście. Widziałem cztery osoby, w tym
jedną martwą. Były odwrócone do nas plecami. Wszedłem najciszej jak potrafiłem
i schowałem się za jednym z kominów czekając aż wyjdzie Łapa. Niestety jej nie
udało się wejść równo cicho, za mocno popchnęła klapę i narobiła tym hałasu.
Nawet śnieżyca tego do końca nie zagłuszyła i zobaczyłem jak jeden z ludzi się
odwraca. Łapa szybko wskoczyła za drugi komin. Widziałem teraz dokładnie ją i
ludzi którzy zaczęli strzelać. Byliśmy w lepszej sytuacji niż oni, ponieważ
byli ulokowani między krawędzią dachu, a wejściem, które mieliśmy teraz
obstawione. Przez tych ludzi i ich przyjaciół nie wiedziałem co dzieje się
teraz z resztą drużyny. Musieli za to
zapłacić.
Wyciągnąłem lufę wiatrówki i wraz z Łapą
zaczęliśmy strzelać. Nie osłonięci niczym wrogowie cudem unikali ciosów. W
końcu jeden z moich pocisków trafił kobietę, która spadła z dachu. Dwaj
pozostali mężczyźni trzymali się twardo i sami strzelali. Palce zaczęły mi odmarzać
od zimna. Każdy kolejny strzał był coraz mniej celny i sprawiał mi więcej
problemów. W końcu zobaczyłem, że Łapa wystrzeliła ostatni pocisk, ponieważ
odrzuciła broń za siebie i dała mi znak, żebym zabił ostatniego z ocalałych na
dachu. Wychyliłem się i przez chwilę przeżyłem chwilę zawahania. Miałem
załadowane trzy naboje. Wystarczyłoby
żebym zabił Łapę i skończył jej szaleństwo. Nikt nie musiałby się dowiedzieć.
Wycelowałem w nią, ale po chwili otrząsnąłem się z tego szału i pewnym strzałem
postrzeliłem ostatniego ze strzelców. Nie chciałem go dobijać, mógł się jeszcze
przydać.
Wstałem chwiejnie i rozejrzałem się po
okolicy. Wszędzie, jak wzrokiem objąć, było biało. Śnieg przykrył całą okolicę
białym płaszczem. Strzelcy mieli stąd świetną pozycję do osłaniania nas. Szybko
zlokalizowałem wzrokiem samochód i wstałem dając znać, że nic już nam nie
grozi. Moi przyjaciele powoli zaczęli iść w stronę baru, a ja szukałem wzrokiem
jeszcze jednej rzeczy. Naszego wybawcy. Zauważyłem go po chwili. Leżał na dachu obok, coraz bardziej przysypywany
śniegiem. Nie wiedziałem czy przeżył, miałem taką nadzieję. Wraz z Łapą
zszedłem z dachu aby poszukać naszych przyjaciół.
Następne pół godziny było dosyć ciężkie.
Nieznajoma i Łapa chodziły od samochodu do głównego pomieszczenia w barze i
nosiły nasze zapasy. Cinek i Kiciuś poszli znaleźć wejście na dach. Nadal
wierzyłem, że tajemniczy snajper żyje. Jak nie to mieliśmy przynajmniej
zapewnioną dobrą broń. Ja z Sołtysem sprawdzaliśmy wszystkie pomieszczenia, aby
upewnić się, że lokal jest czysty i będzie tu można zostać przez jakiś czas.
Kojarzyłem niektóre z pomieszczeń. Rozpoznałem przede wszystkim te, w którym
stacjonował grubas, oraz te, w którym byłem więziony. Sprawdzając ostatnie
pomieszczenie usłyszałem dziwny hałas. Wyciągnąłem nóż, a Sołtys wyposażył się
w topór znaleziony na zapleczu. Dźwięk wydobywał się z ostatnich drzwi, których
wcześniej nie widziałem. Wyglądało to na pomieszczenie personelu. Dałem Sołtysowi znak, żeby uważał i
otworzyłem drzwi.
Widok nie był zbyt ciekawy, kiedy jednak
zdałem sobie sprawę z tego, co widzę poczułem smutek. W pokoju znajdowało się tylko jedno krzesło.
Było ono wywrócone. Do rury przy suficie był przywiązany sznur, na którym wisiała
dziewczyna. Właściwie teraz to już nie była dziewczyna, tylko zombie, ale
poznałem ją. Mimo sinej twarzy i szklistych oczu zobaczyłem, że to musiała być
ta sama osoba, którą wziąłem jako zakładniczkę gdy stąd uciekałem. Dotarło do
mnie, że te chore skurwysyny musiały ją powiesić za to, że pomogła nam w
ucieczce, a to wszystko moja wina. Poprosiłem Sołtysa o broń i z drżącymi
rękoma zamachnąłem się. Trzask był okropny, ale jedno celne uderzenie uwolniło
dziewczynę, która w końcu mogła odpocząć. Ciało dalej zwisało bezwładnie, kiedy
opuszczaliśmy pokój. Obchód zajął nam całkiem sporo czasu, więc gdy dotarliśmy
do głównego pomieszczenia zobaczyłem, że na stole położono tajemniczą postać,
która nam pomogła. Była właśnie bandażowana przez Kiciusia. Sołtys przejął
opiekę nad nieznajomym, a ja z resztą usiadłem na podłodze. Człowiek, który nas
uratował był o wiele starszy, miał krótką brodę i dłuższe włosy koloru
brązowego. Dostał w okolicach barku, więc nie była to poważna rana. Leżał teraz
jednak nieprzytomny i całkowicie bezbronny.
Jego ogromna snajperka stała oparta o bar. Była naprawdę ogromna, teraz
byłem pewien, że nie widziałem tak ogromnej spluwy.
Znowu postawiłem grupę przed ciężkim wyborem.
Nie wiedziałem czy dobić, czy oszczędzić
tego człowieka. Nie mieliśmy auta przez moją głupotę, a żeby tego było
mało śnieg ciągle padał. Usiadłem przy Nieznajomej i zacząłem rozmowę:
— Mam do ciebie
pytanie i naprawdę chciałbym poznać szczerą odpowiedź – zacząłem
tajemniczo, chciałem, żeby rozbudziła się i zwróciła na mnie uwagę. Rzadko
kiedy pytałem ją o coś. Czas to zmienić – Co
myślisz o tym człowieku? Czy on powinien przeżyć?
Pytanie wyraźnie ją zaskoczyło. Nieznajoma była ciekawą
osoba. Nie wiedziałem o niej praktycznie niczego, a mimo tego całkowicie jej
ufałem. Nigdy nie zawiodła naszego
zaufania i zawsze pomagała na swój sposób naszej sprawie. Szanowałem jej
prywatność:
-Emm… właściwie myślę,
że tak. Wiem, że zabijanie weszło nam teraz w nawyk, ale czy nie powinniśmy
czasami komuś zaufać? Ten człowiek pomógł nam chociaż nas nie znał. Mógł
przeczekać, aż tamci nas wystrzelają, a dopiero potem włączyć się do walki. Po
mojemu jest spoko – uśmiechnęła się. Miała ładny, delikatny uśmiech. Było
mi jej trochę szkoda. Ja w pełni pasowałem do apokalipsy, zawsze gdzieś
wewnątrz byłem na to gotów. Ona była zwykłą dziewczyną. Wiedziałem, że lubi się
zabawić i jest dosyć odważna, ale wciąż była osobą nie pasującą do tego
burdelu:
— Masz rację.
Całkowitą rację.
Podniosłem
się ciężko i popatrzyłem jeszcze raz na rannego. Sołtys przykładał zimne okłady
do jego rozpalonego czoła. Podszedłem powoli do Kiciusia i Cinka, którzy powoli
zasypiali, ale wiedzieli, że przed snem mamy jeszcze jedną rzecz do ustalenia:
— Kto pierwszy bierze
wartę? – zapytałem.
Wymienili spojrzenia. Nie byłem pewien co planują, ale
podejrzewałem, że zaraz się dowiem:
— Stary, wiem, że te
miejsce źle ci się kojarzy, nam też, ale nie myślisz, że jesteśmy tu
bezpieczni? W końcu drzwi zabezpieczone, śnieg przysypał wejścia i
sprawdziliście z Sołtysem budynek. Wyśpijmy się wszyscy raz porządnie. Są tu
pokoje z łóżkami ludzi, którzy tu urzędowali. Czemu by nie skorzystać i
odpocząć? Zostaniemy tutaj parę dni, znajdziemy jakiś pojazd i będziemy myśleć
co dalej. W końcu reszta… — zaczął Kiciuś. Wiem, że nie chciał mówić o
reszcie ludzi, z którymi byliśmy w obozie. Nawet dla mnie było to bolesne.
Teraz przypomniałem sobie o jednej sprawie:
— Gdzie jest ten,
który ocalał strzelaninę? Zostawiłem jednego przy życiu bo chciałem go
przesłuchać.
— Och on. Nie przeżył.
Trafiłeś go co prawda w nogę, ale przebiłeś jakąś tętnice i zanim go
poskładaliśmy to się przemienił. Dobiliśmy go i zrzuciliśmy na stos z resztą
przed barem – stwierdził Kiciuś.
— Szkoda. Nie uważasz,
że to dziwne, że nie spotkaliśmy tutaj grupy Miczi? Przecież oni tu musieli
być. Pojechali po nas… chyba, że nie dotarli do Supraśla. W sumie mogli zgubić
trop, ale czy to oznacza, że są teraz gdzieś w Królowym Moście? – zapytałem.
Ciężko było żyć w ciągłej niepewności. Co prawda sama apokalipsa to było coś
niezwykle dziwnego, ale dało się do tego przyzwyczaić bo miałem u boku
przyjaciół. Teraz połowa z nich była gdzieś tam, a ja marnowałem czas. Muszę
znaleźć pojazd i wrócić do Królowego Mostu. Mógłbym znowu zagospodarować jakiś
teren. Zbudować kolejny obóz i robić wyprawy po okolicznych terenach w poszukiwaniu
reszty. To nie była głupia myśl:
— Można by było
spróbować. Ale teraz idźmy już spać – powiedział Kiciuś po czym wszyscy
rozeszli się po pokojach. Każdy zajął
oddzielne pomieszczenie.
Mimo zmęczenia nie mogłem zasnąć. Przewalałem
się z boku na bok i dużo myślałem. Po głowie wciąż mi chodziła myśl związana z
Łapą i tajemniczym mężczyzną, którego nazwała ojcem. Nie chciałem jej pytać o
to bezpośrednio, ale byłem ciekaw czy ten mężczyzna rzeczywiście był jej tatą.
Nagle usłyszałem trzask. Poderwałem się, a serce zaczęło mi bić szybciej. Wrócili… — pomyślałem. Wiedziałem, że
nie wybiliśmy wszystkich ludzi z Supraśla, a oni teraz nas zaskoczyli.
Podniosłem broń i celując w ciemność opuściłem moją sypialnię. Trzask. Szedłem dalej do źródła hałasu
zastanawiając się dlaczego reszta nie wstaje. Może spali za twardo? A może już
nie żyli? Trzask. Byłem przerażony.
Jeżeli kolejne osoby zginęły przez moją nieodpowiedzialność to nie wybaczę tego
sobie. Trzask. Teraz byłem pewien, że
dźwięk wydobywa się z pomieszczenia, które było zajęte przez tajemniczego
snajpera. Czyżby umarł i przemienił się? Kolejna ofiara naszych działań? Trzask. Otworzyłem z kopniaka drzwi
mierząc bronią. Pomieszczenie było dobrze oświetlone i już po chwili
zauważyłem, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa. W pomieszczeniu na stole dalej
leżał snajper, a obok niego stała Łapa. Grała w rzutki. Tarcza wisząca na
ścianie była podziurawiona i tkwiły w niej cztery strzałki.
Dziewczyna
spojrzała na mnie nieco rozbawiona, ale widocznie zmęczona. Opuściłem broń i
usiadłem na stole obok niej:
— Nie możesz spać? – zapytałem.
— Wybacz jeśli cię
obudziłam. Nie dam rady zasnąć z myślą, że moja siostra jest gdzieś tam i
możliwe, że marznie lub się boi. Gdybym tylko wiedziała gdzie jest pobiegłabym
tam, chociażby to miało być na drugim końcu świata… Rozumiesz? – zapytała.
Rozumiałem.
— Mogę z tobą zagrać?
– nie czekałem na odpowiedź tylko oczyściłem tarczę z rzutek i podałem jej
trzy z nich. Trzask. Trafiła za osiem
punktów:
— Martwisz się o
swoich ludzi? – zapytała nieśmiało, dając mi miejsce do oddania rzutu.
— Teraz to są nasi
ludzie. Mamy przymierze. – stwierdziłem, oddając rzut i zdobywając siedem
punktów – Nie wiem Łapo. Oni gdzieś tam
są, ale nie mam pojęcia gdzie. Po prostu to czuję.
Rzuciła ponownie trafiając w szóstkę:
— Co zrobimy teraz?
Nie mam na myśli tego co zjemy jutro na śniadanie, tylko co będzie dalej?
Zostaniemy tu czy będziemy szukać? – zapytała.
— Myślę, że powinniśmy
przeczekać jeszcze parę dni, zebrać siły, znaleźć pojazd i pojeździć po
okolicy. Nasi ludzi nie mogli od tak po prostu odejść stąd. Na pewno tez nas
szukają. – Miałem przynajmniej taką nadzieję. W jednej z grup był Gigant, a
w jednej Miczi. Oni zawsze myśleli racjonalnie. Rzuciłem ponownie trafiają w
sam środek tarczy. Spojrzałem w oczy Łapy:
— Teraz ja muszę cię o
coś zapytać. Chodzi o tego mężczyznę, którego zabiłaś. Czy on… — zacząłem.
— Tak. Nie chcę o tym
mówić…
— Czy to dlatego ci
ludzie nas złapali? Chcieli znaleźć ciebie? – wiedziałem, że odpowiedź na
to pytanie mnie nie zadowoli albo zwyczajnie jej nie usłyszę, ale musiałem
spytać.
— Tak. Bobru naprawdę,
proszę cię skończmy temat.
Zamilkłem.
Nie chciałem wywierać na niej presji. Bolał mnie jednak fakt, że to przez nią
dostaliśmy się do niewoli i przez nią to wszystko się rozpadło. Przez nią
opuściłem obóz i przez nią wpadłem w zasadzkę. Oczywiście też moje agresywne
zachowanie zmieniło stosunki z ludźmi z Supraśla, ale to był tylko jeden z
powodów. Dokończyliśmy grę i stwierdzając, że Łapa wygrała ostatnim rzutem rozeszliśmy
się. Ostatni raz spojrzałem na snajpera leżącego na stole i oddychającego
ciężko. Teraz dopiero zauważyłem coś, co wprowadziło mnie w zdumienie. Ten
człowiek nie miał jednego oka. W miejscu prawego oczodołu ział otwór. Zdziwiło
mnie to, gdyż skuteczność jego strzałów była ogromna, a mógł celować używając
tylko jednego oka. Opuściłem pomieszczenie i raz jeszcze sprawdziłem tylne
drzwi. Były zamknięte. Ruszyłem korytarzem do pokoju, w którym spałem i
rzuciłem się na łóżko. Tym razem zasnąłem bez problemów.
Rankiem zbudził mnie Sołtys. Przywitałem się z
nim i poszedłem do głównego pomieszczenia baru. Nieznajomy podobno się obudził.
Kiedy wszedłem do pomieszczenia siedział już na stole i rozmawiał o czymś z
Kiciusiem. Gdy wszedłem w pomieszczeniu zrobiło się cicho. Nieznajomy spojrzał
na mnie. Na jego prawym oku była teraz opaska, co nadawało mu wyraz pirata. Był
dużym facetem, który najwidoczniej musiał jakoś aktywnie pracować lub lubił
sport, bo jego postury pozazdrościł by nie jeden mężczyzna. Kolejną oznaką jego
wieku były zakola i ślady siwizny na zaroście i włosach. Podszedłem do niego i
przywitałem się:
— Jestem Bobru.
Dziękujemy ci za pomoc. Gdyby nie ty nie dalibyśmy rady…
— Mnie możecie nazywać
Łowcą. Moje imię jest nieważne, nie w tym pierdolonym świecie. Co do pomocy,
nie ma sprawy. Polowałem na tych skurwysynów już od dawna. Rozbili moją grupę w
okolicach Białegostoku. Zasłużyli na karę – odpowiedział. Jego głos był
niski i pasował do wyglądu.
— Twoja broń stoi tam
– wskazałem ją palcem – kiedy wydobrzejesz
i będziesz chciał nas opuścić to droga jest wolna.
— Już mnie wyganiasz?
W sumie jeśli jest taka możliwość to szukam ludzi. Bycie samotnym to
samobójstwo. Zapamiętajcie te słowa. To najważniejsza zasada w tym posranym
świecie.
Miał
rację. Nieznajoma robiła właśnie za barem śniadanie składające się z fasoli w
puszkach i konserw rybnych. Ja w tym czasie wypytywałem nowego towarzysza o
wszystko co ważne. Dowiedziałem się, że był członkiem pięcioosobowej grupy i
parę tygodni temu stracił wszystkich w walce niedaleko Białegostoku. Z tego co
opowiadał był doświadczonym strzelcem bo należał kiedyś do jakiejś formacji
strzeleckiej:
— Szukacie pojazdu?
Służę pomocą. Te skurwysyny zabrały mi towarzyszy oraz zapasy, ale mój Potwór
został ze mną — mówiąc to zaśmiał
się serdecznie. Zaczęliśmy jeść.
— Potwora? Jakiego
potwora? – zapytał z zainteresowaniem Kiciuś.
— Mój tir. Byłem
dostawcą zanim zaczęło się to gówno i firma wyposażyła mnie w ogromną
ciężarówkę towarową. Oczywiście zmodyfikowałem ją na potrzeby zabijanie
skurwieli i teraz jest świetnym środkiem lokomocji. Schowałem ją w garażu na
obrzeżach miasta. Tuż za kościołem – powiedział z dumą.
— To świetna
wiadomość. Tylko czy pomieścilibyśmy się wszyscy? – zapytał Sołtys.
— Zmieściłoby się tam
pięć takich grup jak nie więcej! Od biedy widziałem gdzieś na rynku sprawny
autobus. Mi nie był potrzebny, ale jakby ktoś z was chciał moglibyśmy go
przejąć – powiedział Łowca.
— Jak wyposażony jest
twój Potwór? – zapytałem pochłaniając fasolkę.
— Jeżeli chodzi o zapasy
to raczej krucho. Całe szczęście wy macie tu tego sporo. Co do amunicji i broni
to mam na pace dwa pistolety i około dwudziestu pocisków oraz cały zapas łomów
– odpowiedział bekając.
— Łomów? – spytał
Cinek – Na chuj ci łomy?
— No nie pierdolcie,
że używacie innej broni do walki wręcz? Łom jest najskuteczniejszy. Szczególnie
tak zwana „łapka”. Cichy, skuteczny, a poza funkcją do walki przydaje się
również do otwierania różnych rzeczy. Podrzucę wam parę sztuk jak będziecie
chcieli.
Nagle
pomyślałem o czymś, o czym powinienem pomyśleć parę tygodni temu jeszcze w
Królowym Moście:
— Słuchajcie jutro
moglibyśmy wyjechać, wiem, że twoja rana wciąż jest poważna Łowco, ale nie
możemy być pewni, że tych skurczybyków z Supraśla nie było więcej. Zebralibyśmy
się o świcie i ruszyli do Potwora. Chcę jednak wam przekazać najważniejszy
fakt. Ostatnio nie pomyślałem o tym, przez co teraz nie wiemy gdzie jest
reszta. Gdyby cokolwiek poszło nie tak wszyscy spotykamy się przy Potworze.
Jeśli cokolwiek nas rozdzieli musimy być właśnie tam.
Wszyscy skinęli głowami na znak, że zrozumieli i
kontynuowali jedzenie. Dzień spędziliśmy na pakowaniu zapasów, odpoczynku i
rozmowie. Mimo kolejnego sojusznika czułem niepokój. Raz prawie dostałem
zawału, kiedy usłyszałem strzał. Okazało się jednak, że Łowca dał Kiciusiowi
oddać jeden strzał ze snajperki. Wiedziałem, że Kiciuś o to poprosi. To były
jego klimaty. Gdy nadszedł wieczór byłem pełen nadziei. Jutrzejszego ranka mieliśmy
wyruszyć z powrotem do Królowego Mostu.
Byłem prawie pewien tego, że znajdziemy tam
kogoś, aż do czasu wieczornej rozmowy z Łowcą. Siedziałem z Kiciusiem,
Nieznajomą i Łowcą i obserwowaliśmy jak Łapa, Cinek oraz Sołtys grają w bilard:
— Mówisz, że widziałeś
tutaj grupę osób parę dni temu? – spytałem. Serce waliło mi jak szalone i
bałem się, że zaraz usłyszę coś niedobrego.
— To byli wasi
przyjaciele? Przykro mi Młody… Widziałem jak wpadają na stado zombie i trupy
ich otaczają. Jestem pewien, że widziałem jakąś czarnowłosą dziewczynę,
młodziaka bez ręki i parę innych osób. Nie widziałem jak ginęli, ale byli w tak
chujowej sytuacji… — rzekł Łowca.
Miczi i Dalion oraz reszta. Musiał ich tu widzieć. Czyli
prawdopodobnie cała grupa zginęła. Poczułem smutek pomieszany z gniewem. Nie
zasłużyli na coś takiego. Oni szli nas ratować. Nie miałem ochoty na dalszą
rozmowę. Musiałem zaczerpnąć trochę świeżego powietrza.
Wspiąłem się po schodach na dach i wyszedłem w
mroźną noc. Było całkowicie ciemno, księżyc był za chmurami, a gwiazd nie było
widać. Nagle zobaczyłem jednak coś i usłyszałem jęki. Coś pełzało na
dworze. Zauważyłem trupa, ale nie był on
sam. Po chwili dostrzegłem parę następnych i jeszcze kilka. Było ich dużo. Co
gorsza szły do światła, które wydobywała lampa stojąca na stole w głównym
pomieszczeniu baru. Zombie były wolne, ale musiałem ostrzec moich przyjaciół.
Cofnąłem się z zamiarem zejścia drabiną, gdy nagle straciłem równowagę i o mało
nie spadłem z dachu. Upadłem jednak i uderzyłem głową o jeden z kominów, za
którym się ukrywałem gdy zdobywaliśmy to miejsce. W głowie mi się zakręciło i
przez chwilę nie wiedziałem co się dzieje. Czułem tylko przeszywające zimno.
Nie wiem ile tak leżałem, ale w końcu
odzyskałem świadomość i wstałem. Ostrożnie zszedłem z dachu i puściłem się
biegiem w stronę głównego pomieszczenia. Usłyszałem trzask pękającej szyby.
Bojąc się o życie pozostałych jeszcze bardziej przyspieszyłem przeładowując
pistolet. Gdy wkroczyłem do miejsca, gdzie byli moi towarzysze zamarłem. Cinek
i Kiciuś czyścili szybkimi uderzeniami zombie próbując wejść tu przez
okna. Kazałem im się odsunąć i zacząć
strzelać, ponieważ trupów było za dużo, ale powiedziałem to za późno. Widziałem
jak jeden z trupów chwyta Cinka za rękę i wgryza się w nią uwalniając falę
krwi. Cinek odskoczył do tyłu i z przerażeniem patrzył na krwawy ślad, w którym
go ugryzł zombie. Był zarażony.
No to zabieramy się do czytania :D
OdpowiedzUsuńPodchodzisz do Nieznajomej. Już wyobrażałam sobie sytuację jak mówisz: "Mam do ciebie pytanie i naprawdę chciałbym poznać szczerą odpowiedź... jak Ty się właściwie nazywasz?" No ale pudło, nie trafiłam xD
Co za wredota z tej Łapy, że nie chciała nic powiedzieć o sytuacji na dachu =.= I szczerze to myślałam, że opisujesz sen, a nie, że faktycznie ktoś się obudził trzaskiem xD
Ten Nieznajomy, może jest rodziną z Nieznajomą xD *taki żarcik*
"No nie pierdolcie, że używacie innej broni do walki wręcz?" Tłuczek do mięsa też się świetnie spisuje, a do tego ten design. Drewniana rączka świetnie leży w dłoni, a metalowe zakończenie łatwo rozbija zgniłe czaszki. Jeśli ktoś chce być modny podczas apokalipsy to powinien używać tłuczka do mięsa. Zdecydowanie.
Nie no, jak mogłeś to zrobić Cinkowi :( Mogła zostać pogryziona Nieznajoma, jej mniej szkoda xD
Swoją drogą narobiłeś na wstępie takiego smaku, że tu się co nieco powyjaśnia, a tak naprawdę to nie dowiedziałam się niczego, czego nie wiedziałam wcześniej :P Gdyby Łapa była bardziej rozmowna... szkoda. Coś czuję, że dopiero od siostry dowiemy się czemu losy dziewczyn potoczyły się tak a nie inaczej.
Co do grupy Miczi, nic nie obstawiam. Ja się nie znam i nie trafiam xD ale może Dalion heroicznie poświęcił swoje życie po to by inni mieli szansę na ucieczkę? Ale powtarzam jeszcze raz, ja nie trafiam xD
Czekam na dalszą część i pozdrawiam :))
Wiecej prosze
OdpowiedzUsuńBobru. W tym powalonym świecie każdy jest zarażony. Ty też(w blogu)a Cinek po prostu dostał kolejną dawkę więc jeżeli nie odrąbiesz mu ręki zamieni się w trupa.
OdpowiedzUsuńPozdro RagaCrash