niedziela, 4 maja 2014

Rozdział 22: Rozpad

Rozdział 22 opowiada o coraz gorszych warunkach jakie stają na przeciwko Bobra i resztek jego grupy. Czy cokolwiek będzie takie samo jak kiedyś? Nie wiadomo. Po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym.

-----------------------------------------------------------------

Rozdział 22: Rozpad


                Śnieg padał i padał. W krótce przykrył tereny Królowego Mostu białym płaszczem. Przykryta została droga, domy oraz pobojowisko. Ciała wszystkich poległych. Nie mówiąc już o trupach. Śnieg przykrył też mnie. Leżałem na brzuchu nie dając rady wstać. Kiciuś próbował mnie podnieść, ale ja nie potrafiłem się przełamać. Straciłem wszystko na czym mi zależało. Królowy Most upadł, większość moich przyjaciół znikła, a na domiar złego śnieg padał i padał. Czułem jak okrywa mnie zimną pierzyną i powoli przenika w głąb mojego ciała. Drętwiały mi ręce i nogi, ale ja nie wstawałem. Słyszałem krzyki moich przyjaciół, lecz nie potrafiłem zrozumieć ich sensu. Wszystko przeze mnie.
                Gdybym nie podjął decyzji o podróży do Supraśla to prawdopodobnie siedziałbym teraz w domu Kiciusia i popijał piwko z Kołodna wraz z całą drużyną. Wszystkie śmierci, które poniosły różne osoby od czasu wybuchu zarazy… wszystko to było tylko po to, żeby ochronić tych ludzi i zapewnić im bezpieczne schronienie za murami tego obozowiska. Teraz przez głowę mi przebiegła myśl, czy to mogła być robota Łapy. Odrzuciłem jednak tą teorie, gdyby to była jej robota, prawdopodobnie znalazłbym trupy moich ludzi i siedziałaby ona w tym obozie. Nigdzie nie było trupów moich ludzi. Jak to możliwe? Czy oni wciąż żyją? Dlaczego opuścili to miejsce? Lawina pytań zalewała mój umysł.
                Podniosłem się w końcu i spojrzałem na moich towarzyszy. Twarzy Kiciusia była śmiertelnie poważna. Coraz dłuższy zarost, bystre spojrzenie i delikatny uśmiech dający nadzieje. Tuż obok niego Cinek, który był jeszcze bardziej zarośnięty i patrzył swoimi piwnymi oczyma na mnie. Jego wzrok wręcz krzyczał: „Wstawaj do chuja pana i walcz”. Musiałem być silny. Otrzepałem się ze śniegu i wstałem. Poczułem dziwny dreszcz emocji. Kazałem chłopakom przeszukać nasze domki i sam powędrowałem do jednego z nich. Poszukiwania szły dobrze, obóz był wyposażony więc po chwili znalazłem ciepłe ubrania pasujące na mnie, sporo jedzenia i pozostałości amunicji i broni. Z domu Kiciusia zabrałem swój nóż oraz zdjęcie rodziny.
                Po spakowaniu sporej ilości zapasów, zapałek i picia spotkaliśmy się przy jednej z bram:
— Co teraz? – zapytał Cinek. Każdy z nas czekał na to pytanie, a zarazem nie znał na nie odpowiedzi.
— Powinniśmy się przejść wzdłuż drogi. Może trafimy na ich ślady czy coś? – zaproponował Kiciuś. Pokiwałem głową na znak, że to dobry pomysł i ruszyliśmy w lewo. Spojrzałem ostatni raz za siebie patrząc na pogorzelisko i zapłakałem w duchu. Tylko w duchu. Robiło się coraz ciemniej lecz my ciągle liczyliśmy na świeże ślady wskazujące na drogę, którą mogli pojechać nasi przyjaciele. Przeszliśmy paręnaście metrów, kiedy usłyszeliśmy serie strzałów. Machinalnie wyciągnęliśmy bronie i zeszliśmy na pobocze nasłuchując źródła hałasu. Serce biło mi jak szalone gdy pomyślałem, że to może być ktoś z naszej grupy. W końcu wspólnie ustaliliśmy, że dźwięki dochodzą z dalszej części ulicy więc przyspieszyliśmy. Każdy z nas oprócz grubych kurtek miał plecaki. Rozdzieliliśmy ekwipunek i zapasy na równe części, żeby żaden z nas nie był obciążony bardziej od drugiego.
                 Ja biegłem pierwszy, a za mną podążali Ernest z Marcinem. Zobaczyłem nagle błyski i stwierdziłem, że dźwięki wydobywają się z starej cerkwi. Leżała ona niedaleko głównej drogi na Białystok. Po chwili zauważyłem, że przed wejściem do cerkwi stoi grupka zombie, która prawdopodobnie starała się dostać do środka. Otworzyliśmy po cichu bramkę i wkradliśmy się na teren zabytku. Kiciuś zatrzymał mnie i pokazał gestem tyły budynku. Domyślałem się, że chodzi mu o tylne wejście. Usłyszałem kolejny strzał i zobaczyłem jak jeden z trupów upada na schody. Wątpiłem w to, że ktoś kto był w środku nas zauważył, był zbyt zajęty zombie. Nie wykluczało to jednak tego, że nie jest sam, co oznaczało, że ktoś mógł pilnować tylnego wejścia. Miałem nadzieję, że to moi przyjaciele. Podkradliśmy się powoli do wejścia pokazanego przez Kiciusia dziękując, że zombie były zbyt zajęte uwięzionym wewnątrz człowiekiem.
                 Gdy stałem parę kroków od drzwi wycelowałem w nie pistoletem i powoli otworzyłem. Nie były zamknięte. Zobaczyłem, że w środku palą się świece, słyszałem tez uderzenia i strzały co jakiś czas. O mało nie dostałem zawału gdy potknąłem się o stojącą przy tylny drzwiach butelkę. To mogło nas zdradzić, ale całe szczęście zablokowałem upadek nogą i sprawiłem, że był ledwo słyszalny. Spojrzałem zza rogu do głównej sali cerkwi i zobaczyłem człowieka, który stał przy drzwiach i uderzał próbujące wejść zombie. Miał siwe włosy, widać, że nie był młodzieniaszkiem. Z początku nie mogłem uwierzyć, albo po dalszym zbliżeniu się byłem już pewien. Przy drzwiach stał Sołtys Adam. Ucieszyłem się na jego widok. Oznaczało to, że reszta ludzi z obozu mogła przeżyć. Próbując go nie wystraszyć zawołałem:
— Sołtysie!
                Starszy mężczyzna odwrócił się i wytrzeszczył z niedowierzaniem oczy. Nie pomyślałem jednak o konsekwencjach odwrócenia jego uwagi. Zombie, który stał niedaleko niego powalił go. Rzuciłem się w jego stronę i potężnym kopnięciem złamałem szczękę trupa. Dało to chwilę Sołtysowi, który zepchnął z siebie szwendacza i dobił go toporkiem. Po chwili pomagali nam też Erni z Cinkiem. Obrona tak niedużego wejścia była łatwa, zombie pchały się i właściwie zaklinowały się, co uczyniło je łatwym celem do wybicia. Po około dwóch minutach, kiedy okolica była czysta, zamknęliśmy wszystkie drzwi i usiedliśmy. Sołtys podał nam butelkę trunku i zaczął:
— Bogu niech będą dzięki, że przeżyliście. Jak to w ogóle możliwe? Gdzie byliście tyle czasu? – w jego głosie można było usłyszeć zmęczenie. W końcu był już całkiem wiekowym człowiekiem.
— To bardzo długa historia – zacząłem. Po chwili wtajemniczyłem go w to jak pojechaliśmy do Supraśla, byliśmy torturowani, w końcu uwolniliśmy się i przybiegliśmy tutaj. Nie pominęliśmy historii wielkiej hordy w Kołodnie, ani ocalałego na drodze. Słuchał moich słów uważnie popijając raz na jakiś czas z butelki i podając ją nam. Alkohol rozgrzewał i dawał ukojenie.  Nadszedł czas na pytanie, które mnie nurtowało od początku:
— Co się stało z ludźmi z obozu? Jak to możliwe, że znalazłem tam tylko ciało Joli? Dlaczego jesteś tu sam? – strumień pytań wylał się ze mnie.
Sołtys sięgnął po wiatrówkę, którą zabrał z obozu i gładząc ją zaczął opowiadać:
— Jak zwykle masz wiele pytań, niestety nie na wszystkie znam odpowiedź. Kiedy nie wróciliście pierwszego dnia wszyscy się o was martwiliśmy i to bardzo. Odradzałem jednak wyprawę ratunkową, ponieważ mówiłem, że byłby to błąd i nie wiemy nawet gdzie szukać. Tak minął kolejny dzień i pod wieczór nie potrafiłem już przekonywać, że to zły pomysł. Nasza młoda Miczi nie chciała mnie słuchać i wzięła jeden z samochodów i paru ludzi i pojechała w stronę Kołodna i okolic. Zabrała ze sobą bodajże dwóch ludzi Łapy, takiego wysokiego chłopaka i grubszego mężczyznę, Daliona, Szpiega, Damiana i pojechali. Zdziwiło mnie jak bardzo Łapie zależało na Twoim powrocie. Kiedy nie wracaliście myśleliśmy, że pewnego wieczora po prostu nas pozabija, ale ona tylko pomagała Miczi w zbieraniu ludzi i ratowaniu was. Tak wiec Miczi pojechała i nie wróciła na noc. Mam nadzieję, że nie wpadła na tą hordę zombie, o której opowiadałeś – w tym momencie wziął kolejnego łyka i podał mi butelkę – Następnego dnia byliśmy wszyscy zdenerwowani. Dzień znowu minął nam szybko. Pod wieczór zaczął się koszmar. Usłyszeliśmy sporą grupę zombie na ulicy i dwa wozy. Nim zdążyliśmy spytać kto tam właściwie siedzi poleciały strzały. Dostała Jola i z tego co widziałem ta koleżanka Łapy. Jola upadała od razu i po chwili umarła. Zaczęła się strzelanina, którą wygrywaliśmy na początku, gdyż mieliśmy lepsze pozycje, a wrogowie stali przy autach otoczeni zombie. Pomyśleli jednak i rozwalili ogrodzenie wpuszczając wszystko do środka. Zaczęła się panika. Widziałem jak Ci ludzie próbują zabić Monikę, małą, słodką dziewczynkę… Łapa wtedy krzyknęła coś i trójka ludzi Łapy zabrała małą w las i tam uciekli. Chwilę wcześniej podążył tam Gigant, który niósł przewieszoną przez plecy Natalię… — tutaj przerwałem mu nie mogąc wytrzymać:
— Czy coś się jej stało?
— Spokojnie chłopcze. Natalia próbowała się wyrwać, ale Gigant wrzeszczał do niej, że „Bobru kazał cię chronić, a tu nie jesteś bezpieczna” i tak pobiegli razem, a ja zostałem z Łapą i tą tajemniczą dziewczyną, która tu przyjechała z wami. Zobaczyłem jak jedno z aut wpada w rów, a drugie jedzie w pogoń lasem za Natalią i resztą. Nie mieliśmy jak im pomóc bo w naszym obozie zostało jeszcze paru wrogów. Wycofywaliśmy się, aż w końcu opuściliśmy wspólnie obóz. Biegliśmy ulicą, a zombie przybywało i przybywało. W końcu postanowiłem dać uciec dziewczynom i zacząłem strzelać prowadząc trupy w to miejsce. Łapa próbowała coś zrobić, ale kazałem jej uciekać. Nie wiem gdzie ostatecznie pobiegły, widziałem tylko jak zmierzały na zachód, w kierunku Białegostoku. Potem zabarykadowałem się tutaj i resztę znacie… — skończył biorąc solidnego łyka.
                To niesamowite. Wszyscy byli teraz gdzieś tam, uciekając, ginąc lub się chowając. Nie wiedziałem co teraz zrobić. Po opowieści Sołtysa położyłem pod głowę plecak, położyłem się na bok i starałem się zasnąć. Nie było to jednak łatwe, gdyż było dosyć chłodno, niewygodnie i przez moją głowę przepływało mnóstwo myśli. Odwróciłem się na bok i obserwowałem Kiciusia, który rozmawia o czymś z Cinkiem. Mówili po cichu wiec nie sposób było coś usłyszeć, ale cieszyłem się, że mogą porozmawiać jak przyjaciele. Przewalając się jeszcze przez około dwadzieścia minut w końcu zasnąłem lekkim snem. Nie śniło mi się nic. Rano obudził mnie głośny dźwięk pękania. Otworzyłem oczy i zobaczyłem podbiegającego do mnie Kiciusia:
— Stary wstawaj, rozpieprzyli drzwi – powiedział, pomagając mi wstać. Byłem straszliwie obolały i bolała mnie głowa, ale szybko zebrałem rzeczy i pobiegłem za przyjacielem. Nie zdążyłem nawet zapytać o to, co rozwaliło drzwi, bo widziałem, że do kościoła wchodzą zombie. Cinek próbował je zabijać i nawet parę mu się udało celnymi atakami w głowę, ale po chwili zrobiło się ich za dużo, więc w czwórkę skierowaliśmy się do tylnego wyjścia. Na dworze było biało. Nieduża warstwa śniegu pokryła cały świat. Było dosyć zimno, ale ubrania dawały nam jakąś ochronę przed chłodem. Wybiegliśmy na ulicę i tutaj towarzysze spojrzeli na mnie pytająca, ja jednak wiedziałem gdzie iść. Tak mi się przynajmniej zdawało:
— Zmierzamy do lasu. Poszukamy obozu Łapy.
                Wydawało mi się to oczywiste, że Łapa wróci do swojego obozu w nadziei, że znajdzie tam kogoś, lub schroni na najbliższe dni. Przy odrobinie szczęścia może znajdę tam również Nieznajomą. Szybko skręciliśmy na ulicę i podziwialiśmy widok pól zasypanych śniegiem i zamarzniętej rzeki. Temperatura spadła naprawdę mocno, jeszcze wczoraj rzeczka płynęła szybko, a dzisiaj już była pokryta niedużą warstwą zmarzliny. Droga była dosyć śliska. Byliśmy akurat na moście, na którym parę tygodni temu doszło do wypadku, z którego zbiegł Alex. Trafił on później w ręce Łapy. Jakże odległe wydawały się te czasy. Szliśmy blisko siebie, starając się zakrywać kapturami twarze przed sypiącym śniegiem.  Widoczność była kiepska, szczególnie, że szliśmy pod padający śnieg. Ucieszyłem się, kiedy w końcu weszliśmy w las, gdzie śnieg sypał rzadziej, zatrzymywany przez korony drzew. Były nawet miejsca, gdzie śniegu nie było. Wyglądało to ciekawie, jakby podszycie lasu zamieniło się w skórę krowy, białą w miejscach gdzie padał śnieg i czarną w miejscu, gdzie było widać resztki starej, jesiennej trawy.
                 Usłyszeliśmy coś. Wyciągnąłem ręce z ciepłej kieszeni i sięgnąłem odruchowo po broń. Używałem teraz młotka częściej niż noża, wydawał mi się wygodniejszą bronią, chociaż wymagał większej siły. Nóż z kolei potrzebował precyzji, gdyż wbicie go w czaszkę, nawet taką zgniłą jaką miały zombie, było praktycznie niemożliwe, więc trzeba było celować w gardło lub oczodół. Szukając wzrokiem źródła hałasu przesuwaliśmy się do przodu. Zobaczyłem coś przy drzewie i powoli się do tego zbliżyłem. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Przy niedużym słupku, który z pewnością służył kiedyś do wytaczania jednego z szlaków turystycznych siedział zombie. Machał on powoli łapskami w moją stronę, ale nie mógł się podnieść. Jego wnętrzności wypadające z rozprutego brzucha przymarzły do wcześniej wspomnianego słupa i sprawiły, że nie mógł się on ruszyć. Widok był okropny, a zapach jeszcze gorszy. Poczułem jednak też tryumf. Wyglądało na to, że większość zombie może mieć problemy z poruszaniem się i działaniem podczas takiego mrozu.
                 Zamachnąłem się tłuczkiem i usłyszałem trzask, przypominający pękający lód. Rozłamałem atakiem czaszkę zombie jakby była zrobiona ze szkła, uwalniając przy tym falę krwi. Trup osunął się na słup i zamarł:
— Widać, że nie tylko nas wkurwia ten mróz – skwitował Cinek.
Szliśmy dalej. Nie wiedziałem gdzie dokładnie jest obóz, ale starałem się sobie przypomnieć wszystko, co mówiła mi o nim Łapa. Wspominała o tym, że znajduje się niedaleko Grabówki, w lesie pomiędzy miasteczkiem i Królowym Mostem. Opowiadała, że jest tam drewniany domek, a także prowizoryczne ogrodzenie, o wiele gorszego od tego, które jest w naszym obozie. Słońce było już wysoko na niebie. Chowało się co jakiś czas za chmurami, z których powoli prószył śnieg. Poszukiwania trwały już dobre półtorej godziny, a wciąż niczego nie znaleźliśmy. W końcu Ernest nie wytrzymał:
— Może wrócimy? Nie ma sensu tak łazić po tym cholernym lesie, jest naprawdę zimno, a tego obozu nie widać… — powiedział.
— Może ludzie, którzy pojechali po was do Supraśla wrócili i są gdzieś w okolicach ruin obozu, moglibyśmy wrócić i sprawdzić – zaproponował Sołtys. Mieli trochę racji. Minęliśmy już mnóstwo ścieżek leśnych, oraz kompletnie dzikich fragmentów lasu, ale nie znaleźliśmy niczego. Do Grabówki nie chcieliśmy iść, było tu zbyt niebezpiecznie. Nie chciałem powtórki z Supraśla. Podjąłem decyzję:
— Macie racje. Nie ma sensu łazić po tym zaroślach. Wracajmy przeszukać Królowy Most. – powiedziałem zawracając.
                Szliśmy przez kolejne dziesięć minut w ciszy. Rozmyślałem o tym, gdzie są teraz poszczególne osoby i żałowałem kolejnej rzeczy. Kiedy wszyscy byli bezpieczni mogłem pomyśleć o tym, żeby ustalić punkt zbiórki, miejsce w którym wszyscy się spotkają w razie nieciekawej sytuacji takiej jak ta. Nie zrobiłem tego jednak. Nie wiedziałem gdzie się udać, żeby znaleźć moich przyjaciół.  Zastanawiałem się co oni myślą teraz o całej sytuacji. Czy mają jakiś pomysł co dalej. Sytuacja była tak beznadziejna, że miałem ochotę się położyć i zasnąć, licząc na to, że obudzę się w lepszym miejscu wśród swoich przyjaciół. Nagle usłyszeliśmy krzyk. Kobiecy przeciągły krzyk, nawołujący pomocy. Zatrzymaliśmy się, starając zlokalizować kto i skąd prosi o pomoc. W końcu Sołtys pokazał nam kierunek i pobiegliśmy na południe wyciągając pistolety. Ciężko było zlokalizować gdzie jest osoba krzycząca, echo jej krzyków odbijało się po lesie i myliło nas. W końcu zobaczyłem jakiś obiekt i wrzask stawał się coraz głośniejszy, co oznaczało, że zbliżamy się do celu.
                 Z zaskoczeniem zauważyłem, że widzę drewniany domek i prowizoryczne ogrodzenie, więc z radością uznałem, że doszliśmy do obozu Łapy. Zobaczyłem jak jedna dziewczyna leży i krzyczy, bo z każdą chwilą zbliżają się do niej zombie, były one powolne, ale ona i tak nie wstawała, tylko się czołgała. Druga dekapitowała maczetą parę kolejnych na ganku domu. Nie czekając dłużej wystrzeliłem w pierwszego zombie otaczającego leżącą dziewczynę. Sołtys stanął obok mnie i zaczął celować do kolejnego z wiatrówki. Cinek i Kiciuś ruszyli do domku z broniami do walki wręcz i wybijali kolejne trupy, pomagając drugiej osobie, będącej na ganku. Zobaczyłem jak jeden z zombie po trafieniu przeze mnie upada, ale dalej się rusza, co gorsza na wyciągniecie ręki od leżącej dziewczyny więc podbiegłem. Teraz poznałem w niej Nieznajomą, cieszyłem się potwornie na jej widok. Zombie złapał ją za nogę i powoli próbował wgryźć się, ale byłem szybszy. Mocnym zamachem roztrzaskałem mu czaszkę. Następnie rzuciłem się na kolejnego, który wyleciał na mnie. Straciłem równowagę i wraz z trupem poleciałem na śnieg. Zima odcisnęła jednak na naszych wrogach swoje jarzmo, gdyż trup był wolny i o wiele słabszy, niż ten, z którym walczyłem nad rzeką przy Kołodnie. Zrzuciłem go z siebie i wyciągnąłem nóż siadając na nim. Zatopiłem ostrze w oczodole. Poczułem krew na rękach, ale byłem pewien, że mój wróg nie żyje. Cinek i Kiciuś poradzili sobie z zombie na ganku i teraz dopiero poczuliśmy się bezpiecznie.
                 Usłyszałem głos Łapy, która zeszła z ganku pomagając mi wstać:
— Och jakie to słodkie, mój książę z bajki po mnie przyszedł – uśmiechnęła się – Myślałam, że nie żyjesz.
— Jak widać mam się całkiem dobrze – odpowiedziałem również się uśmiechając – Co ci się stało? – zapytałem Nieznajomą, pomagając z Sołtysem jej wstać.
— Skręciłam kostkę. Te zombie pojawiły się tak nagle i chociaż były wolne zapędziły mnie do tyłu. Potknęłam się o korzeń, a resztę wiesz… — powiedziała z zakłopotaną miną.
Łapa spojrzała na mnie:
— Po twojej twarzy nie powiedziałabym, że masz się całkiem dobrze – stwierdziła – Co się stało? Gdzie wy się podziewaliście?
— Uciekaliśmy od rzeczywistości – odpowiedziałem i skierowałem wszystkich w stronę drewnianego domku.

9 komentarzy:

  1. W sumie pierwszą kwestią powinno być oszacowanie jak daleko mogłyby osoby gdzieś zajść. Jeśli jest mróz, śniegu po kolana, a ludzie wygłodzeni i zmarznięci to wątpliwe jest by decydowali się na podróż gdzie będą zmuszeni nocować w lesie. Raczej trzeba się spodziewać, że ktoś spróbuje schronić się w jakimś pomieszczeniu i to dość blisko, dlatego pomysł Sołtysa był w 100% trafiony.

    Ja bym jeszcze sprawdziła młyn. Może Gigant zabrał tam Natalię? Obserwował wszystko z góry by wiedzieć jak toczy się akcja w obozie?

    Z tą ekipą ratunkową... nie mam zielonego pojęcia gdzie są. Nie jestem również przekonana czy był to dobry pomysł. Jeśli ktoś nie wraca z wyprawy to na 99% jest trupem. Taki wyjazd co ma pomóc? Co można pomóc trupowi? Tu akurat było uprowadzenie czyli ten 1%, no ale jakie było prawdopodobieństwo, że team Miczi wpadnie na to, że porwali Was tam i tam. To jak szukanie igły w stogu siana. I uważam, że w takich sytuacjach, kiedy dochodzi do rozdzielenia grupy, każdy powinien kręcić się w okolicach ostatniego miejsca, w którym razem byli. Tu akurat obóz. Miczi mogła patrolować okolicę, którą można przejść w jeden dzień a nie, jechać na oślep. Małe prawdopodobieństwo że zgubę znajdzie, ale logiczne, że zguba będzie chciała wrócić do obozu. Nie wiemy skąd, ale wiemy dokąd szliście i można Was było szukać na tym ostatnim "odcinku trasy do obozu" na którym było największe prawdopodobieństwo, że żyjecie.

    A Łapa co, będzie Cię zarywać na bohatera? :P

    Czekam na kolejny rozdział i ciekawa jestem co zaplanowałeś na finał. Mam nadzieję, że to nie będzie coś w stylu zakończenia ostatniego sezonu TWD, bo się można trochę zdenerwować xD

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie jest jakieś perfekcyjne myślenie. Ludzie robią głupie i bez sensowne rzeczy, a zwłaszcza, gdy się martwia. Z tego powodu iż Miczi nie wierzyła, że Bobru mógł zginąć, pojechała na poszukiwania go. To nie są jakieś mega wyszkolone taktycznie osoby wojskowe, tylko zwyczajni ludzie come on.

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Ahh jeszcze tyle "dobrego" przed wami :D Wątek z tym "Rozpadem" będzie wyjaśniony i pomimo wielu różnych motywów, myślę, że przedstawię go całkiem dobrze i nie popełnię błędów logicznych i fabularnych. Co do finału tego tomu, no cóż. Myślę, że nie jest najgorzej i w dwóch ostatnich rozdziałach Bobru zostanie poddany ogromnej próbie i będzie mu naprawdę ciężko.

      Usuń
    4. @Doktorek nie mówię, że to nie było realistyczne, oceniam tylko samą decyzję Miczi.

      @Bobru, czyżby Łapa miała jakiś zatarg i przyszli uderzyć w jej czuły punkt - siostrę? Może Łapa wcale nie bała się stada zombie, tylko tych ludzi :P

      Usuń
    5. @Carmen - dobrze kombinujesz ;)

      Usuń
    6. @Carmen Zrozumiałem to raczej jako porada jak powinien to napisać, a nie jako własną ocenę :) Ogólnie o dzisiejszym rozdziale apokalipsy - Bomba

      Usuń
  2. Doktorek wyjdź ~ cyferki tutaj

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co jeśli tak naprawdę Ancientowy kiedyś miał ksywkę Doktorek?

      Usuń