wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział 6: Wizyta

Rozdział 6, kolejny z perspektywy Olafa. Zgodnie z prośbą tajemniczego Bena z Inowrocławia, Olaf i Feline szykują się do odwiedzenia Toruńskiej Ostoi Ocalałych. Po drodze spotka ich zupełnie nowe zagrożenie. Czy dotrą bezpiecznie do celu? Zobaczycie w tym rozdziale, po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym.

POV:
Rozdział 6 - Olaf - Dzień 4-5
Bobru - w tym czasie Bobru jest na Drugim Posterunku.
Irek - W tym czasie grupa Łapy spotyka nieznajomego mężczyznę w domku

------------------------------------------

Rozdział 6 (Olaf): Wizyta

               
                Tak jak myślałem, moje obowiązki były niczym, w porównaniu z obowiązkami posła, którym stałem się po tym jak Feline mnie nominowała. Następnego dnia po odjeździe Kamila, człowieka z Inowrocławia zostałem zaciągnięty do ciężkiej pracy i planowania w gabinecie Feline. Niebieskooka zaprosiła mnie z samego rana, zapowiadając, że dzisiaj późnym wieczorem wyjedziemy.
- Dlaczego tak późno, jeśli mogę wiedzieć? – zapytałem.
- Lubię zaskakiwać ludzi. Dziara na pewno nie będzie się mnie spodziewał o tej godzinie i kto wie, może zobaczymy coś ciekawego i będziemy w stanie porozmawiać z nim na osobności –powiedziała.
- Myślałem, że skurwiela nie lubisz – wyraziłem swoje zdziwienie.
- Nie przepadam za nim, za to co zrobił, ale jestem w stanie schować moją dumę. Chodzi o dobro ogółu – powiedziała.
- Skoro tak mówisz… - rzekłem.
                Siedziała wygodnie w swoim fotelu, a ja obserwowałem jak myśli. Co jakiś czas pytała mnie o coś, a ja starałem się jej jak najlepiej doradzić.
- Kogo mianować tymczasowym szefem, jak nas nie będzie? – zapytała po jakimś czasie.
- Ja nie ufam kompletnie tej bandzie debili i chamów – stwierdziłem jak zwykle szczerze – ale jakbym miał wybierać to chyba bym wziął tego pedalskiego doktorka.
- Myślisz, że ogarnie sytuacje jakby zaczął się tutaj jakiś bunt? – zapytała zdziwiona.
- Nie. Ale przynajmniej go kropną bo będzie coś próbował wskórać – powiedziałem rechocząc jak rasowy kryminalista.
Feline spojrzała na mnie z pożałowaniem.
- Pytam serio.
- Sam nie wiem. Oprócz mnie nie ma tu takiego drugiego chłopa, ale myślę, że wszyscy czują jakiś respekt przed Krzychem – odpowiedziałem. Krzychu był jednym ze strażników. Co prawda nie był specjalnie inteligentny, ale był duży, więc to była jakaś szansa. Mógł budzić jakiś strach.
- To dobry pomysł. Powiem mu to, jak już skończymy narady.
- A sama Ostoja? Jak planujesz to rozegrać tam? Myślisz, że to bezpieczne? – zapytałem tym razem ja.
- Chyba nie myślisz, że byliby nas zdolni tam skrzywdzić?
- Chuj ich tam wie – stwierdziłem.
                Kolejną godzinę spędziliśmy na planowaniu pozostałych rzeczy. Lubiłem to podejście do życia Feline. Co prawda wydawała się mieć wszystko gdzieś, ale gdy przychodziło co do czego to była świetnie przygotowana. Byłem pewien, że nigdy nie znałem lepszego stratega od niej. Co prawda nie miała doświadczenia, które uzupełniałem jej ja, ale wciąż imponowała swoimi pomysłami. W końcu wstała zadowolona z naszej pracy i odstawiła filiżanka kawy na bok.
- Wszystko ustalone. Będziemy gotowi na każdą ewentualność. Mogę cię prosić, żebyś znalazł Krzyśka i go tu przyprowadził? – zapytała, a po chwili dodała – Właściwie sam go możesz przekonać. Wierzę, że ciebie posłucha.
- Jasna sprawa. To ja lecę – powiedziałem i wyszedłem z gabinetu. Było już popołudnie. Jak ten czas leci, pomyślałem. Zastanawiałem się czy najpierw pójść zjeść, czy znaleźć Krzycha, ale ostatecznie żołądek wygrał z obowiązkiem i powoli zszedłem do stołówki. Było tam jak zwykle pusto. Zawsze byłem na tyle zajęty, że omijałem pory, w których jadła cała reszta. Nie przeszkadzało mi to jednak, wolałem zjeść w ciszy i spokoju.
                Siekiera jak zwykle zrugał mnie za to, że przychodzę za późno i musi trzymać żarcie tylko dla mnie, ale podał mi sporą porcję, którą się najadłem. Gdy wychodziłem z stołówki byłem świadkiem sceny, gdzie kobieta, którą tutejsi nazywali Kaśka, wrzeszczy na swojego męża. Ich kłótnie były nierozłączną częścią tego miejsca, więc zdążyłem się już przyzwyczaić. Tym razem jednak gdy przechodziłem obok zobaczyłem, że Kaśka odwraca się od ukochanego i przez nieuwagę wpada na mnie. Upadliśmy razem, a ja zakląłem szpetnie.
- Przepraszam – wydukała wstając.
- Nie szkodzi – szepnąłem trzymając się za podbrzusze. Miałem nadzieję, że dojadę do Ostoi i będę w stanie pomóc Feline. Walczyłem i strzelałem nieźle, ale brzuch był teraz moją pięta achillesową i w każdej chwili mogło mnie to znacznie osłabić. Byłem jednak wyjątkowo dobrej myśli.
- Nic ci nie jest? – zapytała.
- Ze mną w porządku, a co u was? – zapytałem widząc, że jej mąż poszedł w kompletnie innym kierunku.
- Różnie – odpowiedziała smutno.
- Rozumiem. Sorry, ale mam coś do załatwienia – powiedziałem, wiedząc, że dużo i tak nie zdziałam, a poza tym mnie to nie obchodziło. Ich kłótnie były na tyle częste, że moja skromna osoba nie mogła nic zmienić.
                Ruszyłem spokojnym krokiem w stronę wyjścia, gdzie prawdopodobnie znajdował się Krzysiek. Często pilnował bramy, lub patrolował okolicę, ale miałem nadzieję, że teraz będzie w obrębie naszego obozu, żebym nie musiał szlajać się po krzakach. Wyszedłem na zewnątrz. Głowa zaczęła mnie boleć nagle i zastanawiałem się, czy jest to spowodowane moim ostatnim nie wyspaniem, czy może czym innym. Lekko poddenerwowany swoim stanem ruszyłem w stronę ogrodzenia, gdzie stało trzech strażników. Niestety nie widziałem wśród nich Krzycha.
- Hej panowie – krzyknąłem z daleka – Jak mija dzionek?
- Chujowo – stwierdził młodziak, którego nie kojarzyłem kompletnie. Miałem raczej słabą pamięć do imion i twarzy.
- Szukam Krzycha – powiedziałem.
- Polazł z dwie godziny temu na patrol z Patrykiem, ale jeszcze nie wrócili. Powinni niedługo być – stwierdził drugi, nieco starszy, który z tego co pamiętałem nazywał się Gabriel.
- A dokąd poszli? – zapytałem.
- Do piwnic – stwierdził ten pierwszy.
- Ehh… - westchnąłem. Miejsce, o którym mówili znajdowało się jakieś dwa kilometry stąd. Był to stary sklep monopolowy, dosyć spory, w którym pomimo upływu czasu, wciąż można było znaleźć mnóstwo różnych trunków. Jeżeli ktoś tam znikał to najczęściej po prostu upijał się i spał tam. Feline to jakimś cudem akceptowała, ale ja potrzebowałem Krzycha na dziś i to trzeźwego.
- Zostały jeszcze jakieś auta? Przejechałbym się tam – powiedziałem.
- Jasne, zaraz coś ogarniemy – odpowiedzieli.
                Pół godziny później byłem już w drodze do Piwnic. Co prawda było to niedaleko, ale podjechanie tam, przez wiele wraków aut i tym podobnych, było nie lada wyzwaniem. W międzyczasie zgarnąłem strzelbę z zbrojowni i jeden pistolet. Musiałem być gotowy jakby się im coś stało. Podjechałem w końcu pod sam budynek i szybko zauważyłem, ze auto z naszego obozu tu stoi. Idioci, pomyślałem, widząc, że kluczyki są w stacyjce. Rozumiałem, że było tu mnóstwo wraków i jakby ktoś przeszukiwał okolice mógłby nie zwrócić uwagi, ale to miejsce przyciągało wiele osób i jeżeli ktoś ich obserwował mógł ich okraść bez problemu. Całe szczęście wszystko było w porządku.
                Wszedłem do budynku i od razu uderzył mi w nos zapach mocnego alkoholu. Widziałem dziesiątki butelek porozbijanych lub walających się wolno po podłodze. Podniosłem pistolet i powoli ruszyłem do piwnic, gdzie alkoholu było znacznie więcej. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to bronie moich towarzyszy leżące na stoliku. Znajdowałem się teraz w dużej piwnicy z drewnianą podłogą pełnej półek i z jednym dużym stołem po środku, oraz mniejszym przy wejściu. Czemu mieliby zostawiać tu broń? Nagle usłyszałem jęk. Zombie, pomyślałem.
                Nie myliłem się. Z tego pomieszczenia, oprócz schodów, którymi zszedłem było jedno „wyjście”. Był to mały służbowy pokoik, w którym dało się zamknąć od środka. Tam właśnie dobijały się trzy trupy. Żadne z nich nie zauważyło jeszcze mojej obecności. Na dużym stole stało parę puszek po piwie. Zabawiły się chłopaki, pomyślałem i wycelowałem. Nie chciałem ryzykować wypadku. Miałem dosyć łatwe cele i wystrzeliłem szybko. Pierwsze dwa zombie trafiłem od razu w głowę, a ostatniego spudłowałem, ale szybko się poprawiłem. Nie schowałem jednak wciąż pistoletu, bo nie wiedziałem czy nie ma tu więcej zombie i co najważniejsze, czy moi towarzysze tam są.
- Krzychu? Patryk? Chłopaki, jest już czysto! – krzyknąłem.
                Przez chwilę było całkowicie cicho. Zastanawiałem się czy oni żyją. Nagle usłyszałem głośny chrapnięcie.
- O wy wredne chujki! – wrzasnąłem. Podbiegłem i zacząłem uderzać butem w drzwi. Były one wykonane z dziwnej sklejki, która po paru uderzeniach zaczęła się wginać. Wziąłem strzelbę i zacząłem uderzać kolbą. Drzwi po parunastu uderzeniach poddały się i zobaczyłem dwóch, pijanych w sztos, leżących obok siebie ludzi. Oczywiście byli to poszukiwani przeze mnie strażnicy.
- Kogo ja poleciłem Feline? – zapytałem się na głos.
                Krzychu nagle otworzył oczy i uśmiechnął się do mnie.
- Olaf? Sooo ty tu robisz? – zabełkotał.
- Wstawaj śmierdzielu, wracamy do obozu! – krzyknąłem.
Wyciągnięcie ich z piwnicy było znacznie bardziej męczące od układaniu planu z Feline i kiedy w końcu zapakowałem ich, ich bronie, oraz butelkę dobrej wódki minęło dobre pół godziny. Zasapany wsiadłem w końcu do auta, wcześniej wyjmując kluczyki z wozu, którym przyjechali tutaj strażnicy. Chujki sobie po niego pójdą, pomyślałem. Nie mogliśmy tracić dobrych aut w taki sposób.
                Po dłuższej chwili dotarliśmy w końcu do obozu. Strażnicy przy bramie pomogli mi wyciągnąć dwójkę pijaków. Krzychu, który był nieco mniej pijany i kontaktował poczłapał chwiejnym krokiem za mną na jedną z ławek przed szpitalem.
- Wybaaacz Olafie… - zabełkotał.
- Zamknij się. Nie wiem dlaczego dalej myślę, że się do tego nadasz, ale dzisiaj wieczorem wyjeżdżamy stąd z Feline do Ostoi. Do Torunia. W ten czas ty będziesz tu rządził – powiedziałem. Gdy zobaczyłem jego zdziwiony wyraz twarzy to o mało nie wybuchnąłem śmiechem, ale powstrzymałem się żeby cała powaga sytuacji nie prysła.
- Jak to? – zapytał.
- Tak to. Musimy wyjechać w ważnej sprawie, a ty tu wszystko ogarniesz. Jako jedyny z pozostałych będziesz budził jakiś respekt i może ta gromada cię wysłucha. Jak będą jakieś bunty to zamykaj ich w pokojach zanim sytuacja wymknie się spod kontroli, czaisz? – wytłumaczyłem.
- Jasne. Będę… nie zawiodę was! – powiedział.
- A teraz póki jeszcze jesteśmy idź się przespać bo śmierdzisz piwskiem i ledwo stoisz na nogach. Ani mi się waż chlać pod naszą nieobecność bo jak się dowiem to osobiście cię uduszę, jasne?
- Spoko, dam radę – obiecał. Widać było, że momentalnie przestał bełkotać, więc wierzyłem, że w jakiś sposób go przekonałem. Pożegnałem go i poszedłem ostatecznie się przygotować do wyjazdu. Wróciłem do swojego pokoju, przebrałem się na podróż, odpocząłem chwilę na dworze, wziąłem z zbrojowni parę broni i gdy już miałem zamykać drzwi zastanowiłem się nad jednym. Miałem jedyne klucze do tego miejsca pełnego broni. Oczywiście drugie były schowane, ale tak dobrze, że nie znalazłby ich nikt. Czy warto zostawiać jeden zestaw Krzychowi? To nie było zbyt bezpieczne. Chociaż nasza społeczność trzymała się razem, to były osoby gotowe wszcząć bunt przy odpowiednim uzbrojeniu. Ostatecznie postanowiłem nie zostawiać kluczy, ze względu na to, co mogłoby się stać.
                Czas do wieczora minął mi szybko i gdy wyszedłem w ciemność przed drzwi szpitala wyciągnąłem zapasowego papierosa i odpaliłem zapalniczką zippo, którą znalazłem jakiś czas temu. Zaciągnąłem się potężnie i wypuściłem dym nad siebie, obserwując jak wzlatuje na tle gwieździstego nieba. Zobaczyłem, czy mam przy sobie mój pistolet i nóż, a także poprawiłem strzelbę zawieszoną na plecach. Czekałem na Feline.
                Niebieskooka dołączyła do mnie po pięciu minutach. Była ubrana w czarny, długi płaszcz z kapturem. Podałem jej jeden z pistoletów, oraz długą, nieco zardzewiałą maczetę. Feline nie była najlepszym strzelcem, ani żołnierzem, ale radziła sobie z bronią w wystarczający sposób.
- Czujesz ten dreszczyk przygody? – zapytałem.
- Bardziej czuje dreszczyk niepokoju. Ostoja i podróż nocą to niebezpieczna kombinacja. No, ale potrzebna – powiedziała.
- Prawda. Jedźmy.
Wsiedliśmy do tego samego auta, którym pojechałem po Krzycha. Właśnie on wypuścił nas z obozu, otwierając bramę i zamykając. Ustaliliśmy wspólnie, że nie chcemy, żeby ludzie od razu zauważyli naszą nieobecność. Niech jak najdłużej nie wiedzą, co właściwie się dzieje.
                Do Ostoi mieliśmy około dwie godziny drogi. Jechaliśmy jednak z światłami, przez co byliśmy bardzo narażeni na to, że ktoś nas zauważy. Podróżowaliśmy w ciszy. Feline patrzyła zamyślona za okno i obserwowała zmieniające się krajobrazy. Księżyc oświetlał upiornym blaskiem pola, lasy oraz zagajniki. Raz o mało nie doszło do wypadku, kiedy przez drogę przebiegł łoś. Całe szczęście nie jechałem za szybko i zwierzak przemknął niczym strzała przed nami.
                Pomimo późnej pory i intensywnego dnia nie chciało mi się spać. Emocje trzymały mnie trzeźwego i całkowicie przytomnego. Mniej więcej w połowie drogi do Torunia zobaczyliśmy światło na drodze. Natychmiast zacząłem hamować i szturchnąłem Feline, która była gdzieś daleko, w krainie swoich myśli. Zatrzymaliśmy auto.
- Co robimy? – zapytałem.
- Mamy jak to wyminąć? – zapytała.
- Taa, ale z godzinę dłużej będziemy jechać, o ile się nie zgubimy na wiejskich dróżkach… - stwierdziłem.
- Widzisz tam coś?
- Eee… - zacząłem, próbując wypatrzeć coś szczególnego – W sumie parę trupów, przy ognisku na poboczu drogi.
- Coś więcej? – zapytała.
- Chyba nie. Przynajmniej nic innego nie widzą, moje stare oczy – odpowiedziałem żartobliwie.
                Podjechaliśmy ostatecznie pod ognisko i zanim wysiadłem odwróciłem się w stronę Feline.
- Musisz mi tu pomóc. Jestem tu, żeby cię bronić, ale nie dam rady sam przeciwko siedmiu trupom – powiedziałem.
- Co mam robić? – zapytała.
- Stukaj w szybę. Jak na ciebie przejdą, to będę je wybijał od tyłu nożem. Nie chcę strzelać, bo wystarczy już, że mamy światła, które widzi cała okolica.
Feline kiwnęła głową i poczekała, aż wyjdę. Wtedy zaczęła stukać. Zombie, które jadły zwłoki  zajmując połowę drogi, od prawej, z początku jej nie usłyszały. Po chwili dopiero zaczęły się odwracać i człapać w jej stronę. Jeden trup został przy ciele, a pozostała szóstka ruszyła w stronę Fel.
                Pierwszego dorwałem tego, który wciąż jadł. Pierwsze, co mnie zdziwiło było to, że trup nie poszedł z resztą. Zombie zazwyczaj, jak widziały nową, żywą ofiarę ruszały momentalnie w jej stronę. Ten jednak wciąż jadł. Drugie co rzuciło mi się w oczy, to to, że zombie nie wyglądał na zgniłego. Co więcej, wyglądał jakby był pozszywany, ale pozlepiany, z różnych części skóry. Największe zdziwienie jednak przeżyłem, gdy zamachnąłem się nożem, żeby przebić zgniłą czaszkę, a zombie odwrócił się i mnie podkosił. Upadłem ciężko na plecy i świat mi zawirował.
- Co do kurwy… - sapnąłem, gdy zobaczyłem, że fałszywy zombiak siada na mnie i zamachuje się pięścią. Całe szczęście byłem szybszy i uderzył pięścią w beton. Wykorzystałem to, żeby wbić mu nóż w udo, a następnie wyprowadzić lewy prosty i zwalić oszołomionego napastnika z siebie. Podniosłem się ciężko i usłyszałem dźwięk rozbijanego szkła. Nie zdążyłem się nawet obejrzeć, gdy usłyszałem strzały, a w tym samym momencie napastnik rzucił się na mnie. Upadliśmy ponownie, ale teraz byłem lepiej przygotowany.
                Zepchnąłem go pod siebie i poderżnąłem gardło. Feline radziła sobie, chociaż musieliśmy narobić tyle hałasu, że cała okolica już wiedziała, że tu jesteśmy. Na nogach stały jeszcze dwa trupy, które podszedłem od tyłu i tym razem bez problemu skasowałem, przebijając się przez czaszkę. Gdy sytuacja się uspokoiła, Feline wróciła na swoje miejsce, bo podczas walki przesunęła się na miejsce kierowcy i zaczęła oczyszczać siedzenie z kawałków szyby. Ja w tym czasie podszedłem do napastnika z zaciekawieniem. Wyjąłem z samochodu latarkę i zaświeciłem na niego.
- Ohyda… - szepnąłem.
                Mężczyzna  miał na sobie fragmenty skóry zombie. Co najgorsze jednak nie były one przyczepione, lub związane, a przyszyte. Nie mogłem pojąć po co ktoś miałby coś takiego robić, ale doszedłem w końcu do wniosku, że ten dziwny kamuflaż miał za zadanie odciągać zombie. Człowiek, który to wymyślił musiał mieć nierówno pod sufitem, c o potwierdził fakt, że jadł ludzkie mięso razem z pozostałymi trupami.
- Olafie idziesz? – zapytała mnie Fel.
- Ta. Już idę – powiedziałem.
                Wróciłem do auta i przekręciłem kluczyki w stacyjce. Paliwa mieliśmy jeszcze sporo, więc o to się nie bałem. Ruszyliśmy.
- Nic ci się nie stało? – zapytałem.
- Całe szczęście nie. Kim on był? – zapytała.
 - Jakimś pieprzonym zszywańcem. Rozumiesz, że miał przyszyte fragmenty skóry zombie do ciała? – wyraziłem swoje zdziwienie i skręciłem w prawo na skrzyżowaniu.
- Lepiej przyspieszmy trochę, możliwe, że tych potworów jest tu więcej – powiedziała.
                Pierwszy raz od jakiegoś czasu ukryłem coś przed nią. Podczas przeszukiwania zszywańca zobaczyłem w jego kieszeni paczuszkę. Nie powiedziałem jej o niej, bo u takiego człowieka raczej nie znajdzie się nic ciekawego, ale sam w wolnej chwili planowałem ją odpakować.
                Po godzinie z kawałkiem zobaczyliśmy na drodze przed nami światła Ostoi. Musiało być już po północy, gdy wjechaliśmy w rewiry miejskie. Nie gasiłem światła, bo Feline chciała, żeby Dziara ją zobaczył z daleka, żeby przez przypadek nie pomyśleli, że chcemy ich zaatakować. Podjechaliśmy pod jedno z wschodnich wjazdów, Feline dokładnie mnie nakierowała i czekaliśmy, aż strażnicy nas wpuszczą. W sumie była tutaj kiedyś i to całkiem sporo. Do czasu, aż przestało jej się podobać, to co r obi Dziara.
                Strażnicy pojawili się jakby znikąd i wycelowali w nas karabinami. Jeden z nich krzyknął.
- Kto idzie? – zapytał.
- Jestem Feline z obozu w Płońsku i mam sprawę do waszego dowódcy! – odpowiedziała Fel.
- Pamiętam cię, wchodźcie – odkrzyknął strażnik.
Brama się otworzyła i w końcu mogliśmy się schować za bezpiecznymi murami Ostoi. Obóz wyglądał imponująco z daleka, a w środku było jeszcze lepiej. Jakby kawałek miasta, bardzo dobrze broniony, ale trzymający pozory normalności. Co prawda ulicę były teraz puste, ale mieli nawet działające latarnie, co sprawiało, że wszystko wyglądało bardzo obiecująco. Strażnik, który rozpoznał Feline zszedł do nas. Wyglądał tak jak pozostali – w bandanie i kamizelce z logiem T.O.O.
- Jestem Rysiek, obrońca tej barykady. Pamiętam jak jeszcze tu mieszkałaś Feline –przywitał nas uściśnięciem dłoni.
- Też cię pamiętam. Zaprowadzisz nas do Dziary? Wybacz, że tak bezpośrednio, ale nie lubię marnować czasu – powiedziała.
- Jasne.
                Ruszyliśmy uliczkami, mijając po drodze patrole straży i dwie osoby z słynnych Czerwonych Flar. Była to grupa uderzeniowa Ostoi, rzekomo najlepsi z najlepszych. Sam nie byłem pewien co do ich przydatności, ale wierzyłem plotkom. Jeden z nich wyglądał szczególnie groźnie. Był murzynem z kijem baseballowym na ramieniu. Rzucił mi takie spojrzenie, że zadrżałem pomimo tego, że byłem twardym człowiekiem.
                Dotarliśmy w końcu pod drzwi sporego budynku, który był określany mianem Kwatery Głównej. Rysiek zapukał, a ze środka rozległo się stanowcze „wejść”. Środek budynku był całkiem ładny. Prowadził prosto do sporego salonu, z którego odnogi i schody prowadziły zapewne do innych pokoi. Dziara, siedział w kamizelce, brodaty i gdy nas zobaczył nie zdziwił się. Feline wydawało się to umknąć, ale ja byłem wręcz pewien, że jakimś cudem się nas spodziewał.
- Feline? – zapytał jednak, udając zdziwienie – Co cię sprowadza w moje skromne progi? Myślałem, że jesteś na mnie zła.
- Bo jestem. Jednak muszę z tobą pomówić –powiedziała stanowczo – mogę usiąść?
- Jasne siadajcie – odpowiedział. Zauważyłem, że brakuje mu obu kciuków. Tego Feline nie przeoczyła – Rysiek zostaw nas.
                Strażnik opuścił pomieszczenie, a Feline od razu przeszła do dyskusji.
- Co ci się stało w kciuki? – zapytała.
- To długa historia. Powiedzmy, że to karma, za moje chamskie metody i działania – powiedział szczerze.
- Zasłużona – skomentowała krótko.
- Co cię tu sprowadza? – zapytał, uśmiechając się.
- Wiadomość do przekazania. Co prawda mogłam wysłać kogoś z moich ludzi, ale załóżmy, ze chciałam zobaczyć twoją reakcję… - zaczęła.
- Cóż takiego jest na tyle zaskakujące, żebyś fatygowała się taki kawał drogi, aż z Płońska? – zapytał Dziara. Ja wiedziałem o czym Feline ma zamiar mówić, a byłem bardzo ciekawy zawartości paczki więc odchrząknąłem.
- Czy jest tu gdzieś kibel? – zapytałem.
- Jasne, tamtym korytarzem prosto i na prawo – pokazał mi Dziara.
 -Dziękuje. Zaraz wracam – powiedziałem. Wstałem i poszedłem w wyznaczonym przez niego kierunku. Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi sięgnąłem po nożyk i rozpakowałem paczuszkę. Smród rozwiał się na całą toaletę. Z środka wypadło coś na podłogę, ale zauważyłem, że jest tu także przypinka, długopis i liścik. Schyliłem się po to, co wypadło i z obrzydzeniem stwierdziłem, że to ucho. Ludzkie ucho. Spojrzałem na przypinkę i zobaczyłem literę „Z” oraz igłę przeciętą z kością. Coraz bardziej zdziwiony rozwinąłem list, który był napisany mało starannym pismem:

„Witamy w progach Zszytych…”

3 komentarze:

  1. No ciekawa sprawa z tymi Zszytymi :P Zobaczymy jak to rozwiążesz :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałem parę ostatnich rozdziałów i muszę przyznać, że bardzo szybko i przyjemnie mi się je czyta. Historia jest ciekawa i nie mogę się doczekać co się stanie w kolejnych częściach. Sami Zszyci przypominają mi Szeptaczy z komiksu The Walking Dead, dlatego też jestem ciekaw co z tego wyniknie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za miły komentarz. Co do Zszytych to przyznam bez bicia, że jest to lekka modyfikacja pomysłu Kirkmana (no bo w TWD była naszywana cała skóra w roli kostiumu, a tutaj materia jest wszyta fragmentami w ciało), ale postaram się jakoś ciekawie poprowadzić ten wątek :)

      Usuń