czwartek, 23 lipca 2015

Rozdział 5: Dzikość

Rozdział 5, kolejny z perspektywy Irka. Po tym co stało się ostatnio i zbierającym kolejne żniwa wirusie cała grupa próbuje znaleźć spokojne miejsce do przeczekania fali chorób i odpoczęcia od ciągłego życia w ruchu. Czy im to się uda? Dowiecie się w tym rozdziale. Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym.

POV:
Irek [Rozdział 5] - Dzień 3-4
POV Bobra - W tym czasie Bobru szykuje się do wyjazdu na Drugi Posterunek.
POV Olafa - W tym czasie Olaf i Feline szykują się do wyjazdu do Ostoi

----------------------------------------------

Rozdział 5 (Irek): Dzikość


                Sytuacja sprzed dwóch dni była dla nas jak kubeł zimnej wody, wylany prosto na głowę. Łapa, którą zdążyłem już poznać całkiem dobrze zmieniała się. Jak uciekaliśmy z Torunia to wydawała się być dzika i pewna siebie, gdy jednak odzyskała siostrę zrobiła się potulniejsza i cała jej dzikość zniknęła, chociaż byliśmy w drodze. Teraz jednak znów była pewna siebie, nieobliczalna i niezwykle ostrożna. Pasowało mi to. Od dawna pod nosem narzekałem na to, jak mało ostrożni jesteśmy. Sam fakt tego, co zrobił Krystian, próbując podejść do przemienionej Magdy, wstrząsnęło mną dogłębnie.
                Jechaliśmy teraz w ciszy przez całkowicie opustoszałą drogę. Pogoda była całkiem przeciętna – nie było ani za ciepło, ani za zimno. Na lewo od nas widać było rozciągające się pola, które doprowadziłyby nas do Ostoi. Ale nie tam zmierzaliśmy. Wciąż trzymaliśmy dystans parudziesięciu kilometrów od tego miejsca i na razie nie planowaliśmy go zmniejszać. Co prawda siostra Łapy nie wyzdrowiała całkowicie, ale była w dużo lepszy stanie od Magdy. Miczi i Marta zdawały się całkowicie omijać chorobę, a ja, Łapa oraz Krystian nie czuliśmy się najlepiej, ale solidnie trzymaliśmy się na nogach.
                Magdę pogrzebaliśmy wraz z jej bratem wczoraj. Wraz z Krystianem wykopaliśmy dwa płytkie groby i bez żadnej mszy po prostu ich zakopaliśmy. Dodatkowo na grobie Magdy zawiesiliśmy jej łuk. Nie było to zdecydowanie najprzyjemniejsze co mnie spotkało. Chociaż znałem tych ludzi miesiąc to właśnie oni mnie uwolnili i właśnie ich polubiłem i zacząłem traktować jak przyjaciół, a może nawet jak rodzinę.
                Chociaż po tym jak uciekliśmy z Ostoi, napotkaliśmy na parę przeciwności losu, to żadna nie zdołowała nas tak jak ta. Bałem się jak przyjmie to szczególnie Krystek, który od dwóch dni, nie odzywał się praktycznie słowem. Siedział teraz przy Marcie, która była do niego przytulona i patrzył nieobecnym wzrokiem przed siebie. Westchnąłem cicho i sięgnąłem do kieszeni po nieduże pudełeczko. Znalazłem je parę dni temu, przy jednym z trupów, a była w nim tabaka. Od zawsze miałem słabość do tytoniu, ale odkąd zaczęła się apokalipsa to nie mogłem palić. Tabaka jednak pomagała mi wrócić do nałogu i to całkiem skutecznie, bo dołączyłem ją do rytuału mojego dnia.
                Po niecałej godzinie jazdy zobaczyliśmy przeszkodę na nasze drodze. Przysypiałem trochę, ale gdy Miczi ostro zahamowała to zbudziłem się natychmiast, sięgając odruchowo po pistolet. Całe szczęście nie zapowiadało się na to, żebyśmy musieli walczyć, bo przy drodze stała po prostu rozbita ciężarówka. Jej towary, zapakowane w pudełka, były rozrzucone w promieniu paru metrów, co od razu nas zaciekawiło. Zaparkowaliśmy auto i zostawiając w środku Krystka, Młodą i Martę wysiedliśmy.
                Auto uderzyło z dużą siła w drzewo i cały przód był mocno wgnieciony. Nie mieliśmy najmniejszych nadziei na to, że auto posłuży nam za środek transportu. Podszedłem do jednej z paczek i zręcznym ruchem rozerwałem ją. W środku były puszki kukurydzy, fasoli i groszku. Znalezisko było tak szczęśliwe i tak nieprawdopodobne, że aż zagwizdałem pod nosem.
- Chyba mamy niezłego farta – skwitowałem, pokazując paczkę Łapie i Miczi.
- Po tym jak skurwiała choroba odebrała nam dwóch ludzi liczyłam na jakieś wyrównanie, no i dzięki temu możemy przetrwać. I to sporo –odpowiedziała Łapa.
Na pierwszy rzut oka w paczce było sześć puszek, a podobnych paczek leżało wokół nas, około dziesięciu. Tyły wozu były jednak zamknięte, więc prawdopodobnie w środku mogliśmy ich znaleźć jeszcze więcej. Miczi zaczęła pakować paczki pojedynczo do bagażnika naszego auta, a ja i Łapa powoli podeszliśmy do drzwi ładowni tira. Były one umazane zaschniętą, starą krwią. Dopiero teraz zauważyłem, że wystają z nich nogi, a same drzwi nie są do końca zamknięte.
- Ja podniosę, a ty mnie osłaniaj – powiedziałem do Łapy, a ta kiwnęła głową.
                Drzwi były dosyć ciężkie, a przez to, że zostały wygięte, to nie było mi łatwo ich podnieść, ale kiedy mi się udało usłyszałem plaśnięcie. Nogi, w odróżnieniu do reszty korpusu, która była w środku, upadły na ziemię. Łapa prychnęła z obrzydzeniem przesuwając je na bok i kucając weszła do środka pojazdu. Utrzymywanie drzwi nie było łatwą sprawą, dlatego skupiłem się na tym całkowicie, mocując się z wygiętą blachą.
                Nagle poczułem jak coś mnie ciągnie do tyłu i gryzie. Jak zwykle przeszła mnie fala bólu, ale odwróciłem się i zobaczyłem zombie, które wychodzą zza drzew. Niestety puściłem drzwi, a te z skrzypnięciem zsunęły się w dół. Odwróciłem się odpychając zombie i kopiąc je w twarz. Miczi widząc nadchodzące trupy wyciągnęła swoją maczetę i szybko podbiegła, żeby mi pomóc. Czułem jak krew ścieka mi po szyi. Kolejna blizna do kolekcji. Około dziesięciu trupów szło w naszą stronę, widziałem jak Młoda stara się wyjść z auta, ale dałem jej znać żeby została.
                Łapa próbowała wyjść z ładowni, ale drzwi były zdecydowanie za ciężkie, więc uderzała tylko bezsilnie w blachę, robiąc przy tym sporo hałasu. Wyciągnąłem nóż i powoli wycofywałem się, żeby zombie mnie nie otoczyły. Miczi znajdowała się około dwóch metrów na lewo ode mnie i też zastanawiała się jak skutecznie zaatakować grupę. Chociaż Łapa nie uczestniczyła w walce to pomogła nam, bo hałasem przyciągnęła zombie do siebie. To dało nam szansę, która od razu wykorzystaliśmy.
                Gdy większość trupów zaczęła atakować drzwi od ładowni szybko doskoczyłem do jednego z nich i wsadziłem mu ostrze noża prosto w brodę, tak żeby dotrzeć do mózgu. Strużki brudnej krwi spłynęły mi po rękach, a ja odepchnąłem trupa, który upadł z głuchym hukiem na ziemie. Kolejne dwa szły w naszą stronę, ale wtedy weszła Miczi, która machnęła ostrą jak brzytwa maczetą i przecięła obie czaszki bez większych problemów.
                Pozostała grupa zombie była tak skupiona na dorwaniu Łapy, że nawet nie zauważyła, kiedy podeszliśmy od tyłu i szybkim ruchami noża i maczety ukończyliśmy ich żywot. Wytarłem nóż o bluzę jednego z trupów i podszedłem raz jeszcze do drzwi ładowni i tym razem z pomocą Miczi, oraz Krystiana, który wyszedł z auta, otworzyliśmy je bez większego problemu. Łapa zła jak osa, wyskoczyła z ładowni i kopnęła jednego z trupów z nienawiścią w oczach.
- Cholerne trupy, dobrze, że daliście sobie rade – skwitowała.
- Pakujmy żarcie i jedźmy stąd – zaproponowała Miczi.
                Tak też zrobiliśmy. Paczek było naprawdę dużo i bagażnik w naszym wozie był wypchany po brzegi. Przez to jechało się jeszcze ciaśniej, ale wolałem iść na piechotę niż głodować. Wróciliśmy do auta i pojechaliśmy dalej. O dziwo skręcaliśmy powoli w stronę Torunia. Gdy tylko to zobaczyłem zaciekawiony zapytałem Łapy, co właściwie planuje.
- Pokręcimy się w okolicy. Te tereny są stosunkowo bezpieczne bo ludzie z Posterunków i samej Ostoi je notorycznie czyszczą. Dlatego będziemy mogli się gdzieś zatrzymać, kto wie, może nawet w tej samej chatce, gdzie miesiąc temu schowaliśmy się po ucieczce – wytłumaczyła.
- A co jak spotkamy ludzi? Z Ostoi? – zapytałem.
- Zabijemy ich. Chyba, że nas nie zauważą, ale amunicja i zapasy nam się kończą, nie licząc tego jedzenia jedziemy na ostatkach. Wozy Ostoi są wyposażone, możemy złapać parę potrzebnych rzeczy. Poza tym musimy rozglądać się za aptekami, bo nie mam już nawet cholernych bandaży – powiedziała.
                Robiło się powoli ciemno, a my wciąż jechaliśmy, ale musieliśmy się w krótce zatrzymać, bo jazda nocą przyciągała zbyt dużo uwagi, a poza tym była niebezpieczna. Chcieliśmy trafić ponownie na domek myśliwski, ale tym razem nie mogliśmy kompletnie znaleźć tego miejsca. Słońce wisiało już całkiem nisko na horyzoncie, więc miałem pewne obawy, ale mieliśmy jeszcze przynajmniej trzy godziny do całkowitego zmroku. Jechaliśmy teraz przez polankę, całkiem niedaleko Inowrocławia. Zastanawialiśmy się, czy warto tam zajechać, ale Łapa zdecydowania chciała omijać podobne miejsca.
                Po drodze mijaliśmy mnóstwo niedużych wioseczek i miasteczek. Większość z nich była w miarę czysta, chociaż po ulicach szwendały się trupy, a droga nie raz była na tyle nieprzejezdna, że musieliśmy jechać poboczami. Wiosna zaczynała się jednak coraz gwałtowniej, bo na niektórych drzewach robiło się już naprawdę zielono. To był całkiem niezły zwiastun nadchodzących dni. Po podróży w zimnie , śniegu i ciemności nastawały długie, ciepłe dni. Zombie będą teraz o wiele groźniejsze, ale my nie będziemy musieli nosić kurtek i podobnych rzeczy, które zdecydowanie utrudniały nam mobilność.
                 W końcu trafiliśmy na duży budynek z ogromnym szyldem „Apteka Sąsiedzka”. Zatrzymaliśmy auto rozglądając się po ponurym, pełnym jęków i niewyraźnych cieni miejscu. Samo wejście było dosyć spokojne, ale kawałek dalej, w tunelu, który znajdował się pod dużym budynkiem, słychać było wyraźne jęki. Wiatr wiał tak mocno, że na pewno nasz zapach dotarł już do trupów i zaraz te do nas przyjdą.
- Wchodzimy, zgarniamy potrzebne rzeczy i wychodzimy, jasne? – zapytała Łapa.
I ja i Miczi kiwnęliśmy głowami. Podobnie jak przy ciężarówce Krystian z Młodą i Martą zostali w samochodzie, kawałek dalej. Widziałem jak Łapa kazała im odjechać jakby zrobiło się za gorąco. W sumie decyzja była mądra, bo jakby samochód został odcięty od reszty to praktycznie bylibyśmy już martwi.
                Wbiegliśmy po schodkach i po chwili mocowania się z drzwiami otworzyliśmy je i weszliśmy do mrocznego korytarza. Po lewej i po prawej było parę drzwi z tabliczkami pokazującymi, jaki lekarz bądź farmaceuta tu ma biuro. Z przodu z kolei pomieszczenie się rozszerzało i przeradzało w normalną aptekę – wystawy pełne poprzewracanych leków i pobitych szyb. Tak jak myślałem, to miejsce było już nieco splądrowane, ale na pewno coś musiało tutaj zostać.
                Przy bramce, prowadzącej do części z lekami leżał trup. W jednej ręce miał rewolwer, niestety pusty, a w drugiej opakowanie pigułek przeciwbólowych, również puste. Wybrał sobie całkiem dziwną śmierć, bo zapewne zjadł całą paczkę, a następnie strzelił sobie w głowę, żeby nie wstać jako zombie. Ominęliśmy go i ruszyliśmy plądrować półki. Było ciemnio, a my mieliśmy tylko dwie latarki, w tym jedna świeciła bardzo słabo. Dlatego ja trzymałem się Łapy, a Miczi z drugą latarką była kawałek od nas. Co jakiś czas wśród maści na ból stawów oraz tabletek na potencje znajdowaliśmy syrop na kaszel, tabletki przeciwbólowe i przeciwgorączkowe oraz bandaże. Było to zdecydowanie potrzebne.
                Spakowaliśmy tyle zapasów, aż nasze plecaki były wypchane i spokojnie postukiwały przy każdym naszym kroku. Poszliśmy w stronę wyjścia i ostrożnie wyjrzeliśmy na zewnątrz. Trupy były już bardzo blisko, ale chyba zgubiła nasz trop, bo nie dobijały się do drzwi apteki. To była nasza szansa. Dałem znak dziewczynom, żeby biegły, a sam otworzyłem gwałtownie wyjście i wypuściłem je. Zombie natychmiastowo odwróciły się w naszą stronę. Łapa i Miczi pobiegły w stronę samochodu, a ja byłem kawałek za nimi. Widziałem już w oddali auto, kiedy nagle potknąłem się o coś. To były odcięte ręce i nogi zombie. Wydawało mi się, że były ułożone w kształt jakiejś litery, ale było za ciemno, a nawet jeżeli to nie obchodziło mnie co za psychol to zrobił. Wstałem i ruszyłem dalej.
                Po chwili wrzucałem już plecak na tylne siedzenie i szybkim ruchem wskoczyłem do środka. Miczi od razu ruszyła.  Zjechaliśmy na główną drogę, gdzie potrąciliśmy jednego, nic nie spodziewającego się trupa i pomknęliśmy naprzód. Łapa odwróciła się do nas z siedzenia pasażera.
- Irek podaj Monice leki. Te z poprzedniej apteki na pewno były słabsze od tych, co znaleźliśmy dzisiaj. W sumie nie zaszkodzi jak każdy z nas weźmie po pigule – powiedziała.
Zgodnie z jej prośbą znalazłem leki przeciwgorączkowe i podałem każdemu po pastylce. Zapiliśmy to wodą i przez chwilę jechaliśmy w ciszy. Spojrzałem na Krystka. Wyglądał całkowicie inaczej niż zazwyczaj. Jakby brakowało w nim woli życia. Widać było, że przeżył śmierć Magdy. Wyznawałem jednak zasadę, że w grupie wszyscy muszą trzymać się razem, więc zagadałem do niego.
- Krystian. Mam nadzieję, że nie gniewasz się za wtedy? Wiesz, że gdybym cię nie powstrzymał, to byś został ugryziony? – zacząłem.
                Początkowo Krystian nie odpowiedział, ale wiedziałem, że mnie słucha.
- Masz tę młodą do ochrony. Traktuje cię jako przyjaciela, brata, a może nawet ojca. Musisz dla niej żyć. Każdy z nas traci kogoś bliskiego. Taka jest kolej rzeczy  - kontynuowałem – Możesz mi obiecać, że nie zrobisz nic głupiego?
Przez chwilę ten nawet się nie ruszył, ale w końcu kiwnął głową, na znak, że się zgadza.
- Wiadomo właściwie, gdzie my teraz jesteśmy? I dokąd jedziemy? – zapytałem tym razem głośniej.
- Najbliższe duże miasto to Inowrocław – wytłumaczyła Łapa – Ale nie wiem dokąd jedziemy. Potrzebujemy miejsca do snu, a robi się w cholerę ciemno, więc zaraz będziemy musieli się zatrzymać.
                Rzeczywiście po niecałych trzydziestu minutach zatrzymaliśmy się. Byliśmy niedaleko gospodarstwa, które stało na uboczu, przy lesie. Miejsce wyglądało raczej dobrze, ale musieliśmy je dokładnie sprawdzić przed tym jak zostaniemy tu na noc. Wysiedliśmy, a Miczi zaparkowała auto w niedużej stodole. Było tam mnóstwo przegniłego, mokrego siana, ale wydawała się solidna i raczej nikt tu nie wejdzie, szczególnie, że znaleźliśmy wiszącą na gwoździu kłódkę z kluczykiem. Zamknęliśmy nasz wóz, wyciągając wcześniej trochę jedzenia i leków, po czym powoli szliśmy w stronę sporego domu. Na podwórku było wyjątkowo parszywie – zniszczony ogródek, pełen starych, zgniłych warzyw i niegdyś pięknych kwiatków, teraz prezentował się bardzo kiepsko.
                Wrażenie rozkładu pogłębiały zwłoki psa leżące uczepione do łańcucha niedużej budy. Biedne zwierzę nie zostało uwolnione, kiedy jego właściciele uciekali, bądź ginęli. Podeszliśmy na ganek przed duże, drewniane drzwi koloru czerwieni. Zajrzałem przez okno, żeby zobaczyć, czy coś tam się porusza jeszcze przed wejściem, ale okno było tak zakurzone od wewnątrz, że nic nie zauważyłem.
- To na pewno dobre miejsce na noc? – zapytała Młoda.
- Tak siostrzyczko. Musisz odpoczywać. Wszyscy musimy – powiedziała niezwykle łagodnie. Chyba oprócz niej nie było osoby, która traktowała z takim uczuciem. Chociaż z tego co zdążyłem usłyszeć był chłopak, którego traktowała podobnie. Nazywał się Bobru. Często o nim wspominali, nawet Dziara trzymając mnie w piwnicy o nim mówił. Musiał to być ktoś ciekawy i miałem nadzieję, że kiedyś go poznam.
                Weszliśmy powoli do środka, gdzie przywitał nas długi korytarz, rozchodzący się na pięć pokoi. Deski skrzypnęły głośno, kiedy po nich przeszliśmy. Na ścianach wisiały jakieś obrazy, ale w tym świetle ciężko było coś zauważyć, a przelotne strumienie światła latarek nie dawały podziwiać. Skręciliśmy do pierwszego pokoju po lewej i już wiedzieliśmy, że to będzie pokój, w którym spędzimy noc. Była tutaj duża sofa, która kusiła, żeby tylko się na niej położyć i przespać, oraz masa poduszek. Oprócz tego w salonie, bo taką funkcję musiał pełnić ten pokój, znajdowało się parę foteli, duży, drewniany stół, oraz komody, na których stały zdjęcia oraz inne rzeczy poprzednich właścicieli. Prawdopodobnie znaleźlibyśmy tutaj nawet sypialnie z prawdziwego zdarzenia, ale woleliśmy spać w jednym pokoju. Na pewno tak było raźniej, a dodatkowo łatwiej było się bronić w jednym pomieszczeniu, a nie rozrzuconym w paru pokojach.
                W czasie gdy Miczi i Marta okupowały kuchnię, a Krystian i Młoda szykowali posłania, ja z Łapą, poszliśmy sprawdzić pozostałe pomieszczenia i strych, bowiem w domu nie było piętra. Reszta pokoi wyglądała bardzo podobnie do salonu, całkiem ładnie umeblowana, pełna kurzu i mało potrzebnych rzeczy. Jeden pokój był całkowicie zrujnowany, jakby przeszło przez nie stado, co za tym idzie nie znaleźliśmy tam nic ciekawego. Zatrzymaliśmy się w końcu w łazience, ostatnim miejscu na parterze budynku. Łapa z nadzieją podeszła do zabrudzonej wanny i odkręciła kurek. Serce stanęło mi na chwilę, gdy usłyszałem szum spływającej wody.
- Jakim, kurwa, cudem? – zapytałem sam siebie.
- Irek ona jest ciepła. Chociaż nie widać tu śladów innych ocalałych to gdzieś niedaleko jest wciąż działająca sieć wodociągowa. Myślisz, że ktoś się kręci w okolicy? – pytała, zakręcając wodę.
- Nie mam pojęcia, ale nie kąpałem się tak dawno, że oddam nerkę za możliwość kąpieli w ciepłej wodzie.
- Nie wiem, czy powinniśmy tu zostawać. Boję się o moją siostrę – powiedziała.
- Jej też przyda się kąpiel. Ustawimy dwie osoby, które będą pilnowały okien i patrzyły czy nikt nie idzie, co jakiś czas. Zostańmy chociaż dzień – poprosiłem. Chociaż wiedziałem, że ciepła kąpiel zrobi dobrze dla każdego, to jednak myślałem bardziej o sobie. Wstydziłem się trochę tego, ale jednak marzyłem o kąpieli, zmyciu z siebie brudu i dniu, czy dwóch odpoczynku. Zdziwiło mnie, że Łapa bez większych afer zgodziła się na to.
- To co, mogę się pierwszy wykąpać? – zapytałem.
- Jasne, ja pójdę ostatnia z siostrą, żeby nie marnować za dużo wody –powiedziała.
- Wiesz, zawsze moglibyśmy… - zacząłem.
                Zobaczyłem błysk w jej oku. Ten jednak znikł równie szybko jak się pojawił. Pokręciła głową.
- Nie. Wybacz –odpowiedziała krótko i uśmiechnęła się – Obiecałam sobie coś.
Rozumiałem ją, więc nie naciskałem. Może nie byłem specjalnie atrakcyjnym facetem, ale też nie byłem brzydki. Tylko blizny po ugryzieniach szpeciły moje ciało. Wiedziałem jednak, że ona myśli wciąż o nim. Pasowali do siebie, chociaż byli zupełnie inni. Łapa wyszła z łazienki, żeby ogłosić reszcie, że dom jest czysty, a ja zacząłem lać wodę. Była nieco brudna, zapewne rury pordzewiały, ale jednak działała i była kojąco ciepła. Rozebrałem się do naga i zanurzyłem początkowo stopę. Fala rozkoszy rozlała się po moim ciele. Czułem jakbym się rozpływał. Przez chwilę marzyłem, żeby zostać w tej wannie do końca życia.
                Popluskałem się i umyłem szarym mydłem znalezionym w jednej z szafek, a następnie, owijając się w ręcznik, opuściłem łazienkę zwalniając ją dla kolejnej osoby. Liczyłem tez na znalezienie nowych ubrań, bo nie chciałem ubierać się w stare. Poszedłem do salonu. Naprzeciwko była usytuowana kuchnia i akurat wychodziła z niej Miczi, niosąca cały garnek jedzenia. Chciałem ją przepuścić pierwszą, ale w tym samym momencie z salonu zaczęła wychodzić Łapa. Spotkaliśmy się na korytarzu i nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie jeden fakt. Usłyszeliśmy pukanie do drzwi.
                Fakt ten był tak zaskakujący, że Miczi opuściła garnek, który z głośnym  trzaskiem upadł na ziemię, a ja odruchowo sięgnąłem do kieszeni po broń, po chwili zdając sobie sprawę, że jestem w samym ręczniku. Łapa z kolei aż podskoczyła. Spojrzeliśmy na siebie. Przez chwilę zastanawiałem się, czy to nie dźwięk ze strychu, albo czy ktoś w salonie przypadkowo nie zapukał w ścianę, ale po chwili usłyszeliśmy to samo. Łapa wyciągnęła pistolet i powoli podeszła do drzwi.
                Nie było w nich judasza, więc nie mogła spojrzeć , kto jest po drugiej stronie. Zobaczyłem kątem oka, że Krystian, który razem z resztą ludzi w salonie również zauważył, że coś dzieje, podszedł do okna. Niczego chyba jednak nie dojrzał. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić więc tylko obserwowałem jak Łapa przykłada ucho do drzwi. Pukanie rozległo się jednak ponownie, więc nic konkretnego to jej nie dało.
- Kto tam jest!? – krzyknęła.
- Nie mam złych zamiarów – odpowiedział męski głos. Chociaż stłumiony przez drzwi, wydawał się być bardzo miły, ciepły i dźwięczny.
- Czego chcesz? – zapytała znowu, nieco ciszej.
- Mam dla was propozycje. Jest jednak ciemno i jeżeli mnie nie wpuścicie to zaraz mogą się pojawić zombie i… - zaczął.
- Dobra, właź. Ale bez żadnych numerów! – powiedziała i wciąż mierząc pistoletem powoli zaczęła otwierać drzwi. Miczi w tym czasie już zaniosła garnek do salonu i wzięła pistolet, którym wymierzyła w stronę drzwi. Byliśmy gotowi na przyjęcie nocnego gościa.

3 komentarze:

  1. Bardzo wciągająca historia, co prawda jak na razie przeczytałem tylko ten rozdział. Nie jestem osobą skorą do czytania ale twoje opowiadanie chyba to zmieni, aż chciałoby się tam być. Podkład muzyczny jest klimatyczny wprowadza w odpowiedni nastrój do lektury typu post-apo. Masz duży talent Bobru, można pozazdrościć. Może to głupie ale już myślę jakby mogła wyglądać moja postać pomiędzy nimi. W każdym razie oby tak dalej, czekam na więcej. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm a może spróbujesz kiedyś napisać o jakieś wielkiej bitwie z zombiakami :P a i jeszcze tak btw nie pomyślałeś, żeby ich nowym miejscem był zamek? Nikt jeszcze nie opisywał apo i zamku, a to połączenie jest ciekawe ^^ Zamki przecież wytrzymywały olbrzymie oblężenia ;) Dobra wracając do tematu bitwy. Ludzie z tego zamku znaleźli stary sprzęt: miecze, łuki, zbroje, lekkie pancerze itp. Zregenerowali je i poszli czyścić teren ^^ 30 ludzi walczy z grupą zombie liczącą 250 truposzy :D Ciekawie by się to czytało. Jakieś wymyślne taktyki by mieli itp ;) Wspomagani przez pistolety z daleka :D Albo taka seria z łuków :D super połączenie średniowiecza z apo ^^

    OdpowiedzUsuń