Rozdział 10, czwarty z perspektywy Bobra. Trochę zejście na inny temat, aczkolwiek dosyć ważne dla całego motywu Trzeciego Posterunku i Torunia. Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym :)
---------------------------------------------
Rozdział 10 (Bobru): Przysługa
Rodzina,
która nas uratowała okazała się być naprawdę porządnymi ludźmi. Kiedy tylko
Złomiarze się oddalili dali nam coś do zjedzenia i poskładali nas do kupy.
Kasia założyła prowizoryczny okład na nogę Wiktorii, a następnie oczyściła dwie
rany postrzałowe jakie zdążyłem dzisiaj zarobić. Byliśmy im wdzięczni i gdy
tylko mieliśmy chwilę na rozmowę, postanowiliśmy to wykorzystać, aby z nimi
porozmawiać. Za oknami robiło się już ciemno.
- Nie wiemy jak wam
dziękować – powiedziałem siedząc pod ścianą w salonie. Cały dom był
szczelny, okna były zasłonięte firankami, a drzwi założone metalową półką.
Czuliśmy się tu bezpiecznie.
- Nie ma żadnego
problemu – powiedział Rafał, głowa rodziny, drapiąc się palcami po
czarno-siwej brodzie.
- Możecie nam trochę
opowiedzieć o tych Złomiarzach? – zapytał Pablord – Mieszkam w okolicy praktycznie od wybuchu apokalipsy zombie, a jeszcze
nie widziałem, żeby mieli taką grupę ludzi. W sumie dlatego też tu przybyliśmy.
Nie otrzymywaliśmy żadnych informacji z okolicznego posterunku i obawialiśmy
się, że coś mogło pójść nie po naszej myśli.
Rafał spojrzał ukradkiem na swoją żonę, a ona na niego. Po
chwili milczenia mężczyzna odezwał się.
- Wybaczcie, ale póki
co nie możemy wam nic powiedzieć – powiedział poważnym, smutnym głosem.
Wiktoria
wyszeptała coś złośliwie po cichu, a Pablord popatrzył na mężczyznę ze
zdziwieniem.
- Chyba nie rozumiem…
- zaczął Pablord.
- Niestety, ale nie
powiemy nic, póki nam nie pomożecie – wystrzelił nagle Andrzej, syn Rafała.
Chłopak był nieco grubszy ode mnie, ale też lepiej umięśniony. Miał wysuniętą
szczękę, na której było widać kępkę twardych, czarnych włosów.
- Jak mamy wam pomóc?
– zapytałem.
- Możemy porozmawiać o
tym rano? – zaproponował starszy mężczyzna – Robi się ciemno, wy musicie odpocząć, noga Wiktorii wciąż jest w
kiepskim stanie, a my musimy wszystko przemyśleć. Moja żona przygotowała wam
trzy posłania w pokoju obok, chyba nic się nie stanie jak nie wyruszycie z
powrotem dzisiaj tylko jutro, co?
Przegryzłem boleśnie wargę, aż kącikiem ust poleciała
strużka krwi. Ci ludzie nas uratowali, ale coraz mniej mi się podobało to czego
od nas wymagają. Musiałem się jednak zgodzić. Byłem tak zmęczony i obolały, że
ledwo trzymałem się na nogach.
- Niech i tak będzie –
zadecydowałem wstając.
- Mam jeszcze jedną
prośbę – oznajmił Ryszard.
Zatrzymałem się, aby posłuchać czego od nas chciał.
- Nie wychodźcie ze
swojego pokoju gdy już tam wejdziecie – powiedział tajemniczo. Miał do tego
prawo. To on był gospodarzem. Pożegnaliśmy się z całą czwórką i ruszyliśmy do
wyznaczonego pokoju. Był on prawie pusty, nie licząc trzech posłań oraz małej
szafki pod ścianą, na której stała butelka wody oraz wazon z suchymi kwiatami.
Zamknąłem
za sobą drzwi i ciężko upadłem na posłanie. Byłem wykończony. Pablord i Wiktoria
położyli się na posłaniach obok i chcąc w końcu odpocząć odwrócili się na boki.
Musieliśmy jednak ustalić spójny plan na jutro. Z pozycji leżącej przeszedłem
do siedzenia.
- Słuchajcie musimy
coś ustalić – powiedziałem.
- Odnośnie tego co
jutro zrobimy? – zapytał Pablord.
- Tak. W końcu sam nie
wiem, niby ci ludzie nas uratowali, ale czego mogą od nas chcieć? Jeżeli
mieszkają tutaj to dlaczego nie przeniosą się do Ostoi, która jest niecałe sto
kilometrów stąd? – zapytałem.
- Może się boją ludzi
z Torunia? – odpowiedziała Wiktoria.
- W ogóle myślę, że to
nie będzie nic miłego, to co nas jutro czeka. Mam nadzieję, że to nie będzie
nic niebezpiecznego, bo teraz jak tak myślę, to wydaje mi się, że sami
moglibyśmy teraz uciec i sprawdzić trzeci posterunek. Dziara kazał nam
sprawdzić, a nie dowiedzieć się co się stało – stwierdził Paweł ziewają
przeciągle.
- Z drugiej strony
spójrz na to tak, że Złomiarze mogą stanowić poważne zagrożenie dla Torunia.
Być może nawet większe od Gangu. Myślę, że powinniśmy zrobić o co nas proszą ci
ludzie i dowiedzieć się jak najwięcej, a jak sprawa zacznie przybierać
niekorzystny obrót to uciekniemy, znajdziemy pojazd i wrócimy do Torunia – powiedziałem
dotykając się w swędzące resztki tego co zostało z mojego ucha. Straciłem sporą,
górną część lewego ucha i miałem nadzieję, że nic mi się nie stanie.
- W sumie to ci ludzie
mogli już nas zabić, albo po prostu zostawić nas na pastwę Złomiarzy, a tego
nie zrobili. Wątpię, żeby mieli jakieś złe zamiary – ocenił Pablord.
- Wiecie co mnie
naprawdę martwi panowie? Gdzie jest Jonasz? – powiedziała blondynka.
To było
dobre pytanie. Jonasz został z tyłu, żeby pomóc nam uciec, a potem już go nie
widzieliśmy. Czy udało mu się uciec, czy zginął? Może już jest w drodze
powrotnej do Torunia?
- Będziemy musieli się
za nim rozglądać, może schował się w jednym z okolicznych domów na noc, albo
wrócił do Torunia. Musimy być dobrej myśli – powiedziałem – A teraz idźmy spać. Jutro czeka nas ciężki
dzień.
Nie musiałem powtarzać, wszyscy ułożyli się i już po chwili
spali. Ja leżałem jeszcze chwilę pomimo zmęczenia i analizowałem jak zwykle
wszystko co mi chodziło po głowie. To był dopiero drugi dzień od wyjazdu do
Torunia, a nawet poza jego murami dużo się działo. Strach pomyśleć co mogło się
dziać w samej Ostoi, jeżeli Dziara zaczął jakąś akcję bez nas. Gdzie mogła być
teraz Łapa? Pewnie siedziała w budynku Rady Torunia z Sołtysem i resztą i
planowali coś ważnego. Erni tez musiał być już gdzieś daleko,
najprawdopodobniej w okolicach Białegostoku. Nie martwiłem się teraz o niego
tak jak wtedy, gdy myślałem, że zginął w Supraślu. Był z Łowcą i Cinkiem, a to
zdecydowanie dobry zespół. Z resztą pojechał w stronę, którą mu oczyściłem,
kiedy sam jechałem do Torunia. Wszystko
będzie dobrze, z tą myślą poszedłem spać.
Obudziłem
się z samego rana i ku mojemu zaskoczeniu ani Wiktoria, ani Pablord już nie
spali. Siedzieli i rozmawiali o czymś po cichu. Przywitałem się z nimi i
wstałem, żeby rozprostować kości. Obie rany postrzałowe mnie bolały, ale ból
był bez porównania z tym wczorajszym. Nie miałem humoru już od samego początku
dnia, a to co nas czekało z pewnością nie miało nam go poprawić. Wyszliśmy z
naszego pokoju we trójkę i skierowaliśmy kroki do kuchni. Wszędzie było ciemno,
więc to naprawdę utrudniało zadanie poruszania się. Wpadłem raz w wiadro pełne
jakiegoś płynu robiąc tym sporo hałasu. Miałem nadzieję, że nie obudziłem
naszych gospodarzy, ale wątpiłem, żeby jeszcze spali.
Zgodnie
z moimi oczekiwaniami, kiedy weszliśmy do pokrytej całunem ciemności, kuchni to
od razu zobaczyliśmy czwórkę osób krzątających się po kuchni. Usiedliśmy na
wolnych krzesłach przy dużym, drewnianym stole. Wyspałem się całkiem nieźle,
porównywalnie z ostatnią nocą w domku na wsi, ale teraz czułem niepokój. Nie
mogąc wytrzymać ciszy przywitałem się z gospodarzami i zapytałem prosto z
mostu.
- Czego od nas
oczekujecie?
Głowa rodziny, która zajmowała się akurat ostrzeniem noża
spojrzała na mnie. Ten człowiek nie budził we mnie strachu, ani właściwie
żadnych innych emocji.
- Widzę, że nie
możecie się doczekać, aż wrócicie do Torunia i przekażecie dowódcy raport z
sytuacji. Rozumiem. Przechodząc do sedna chcieliśmy was prosić o pomoc w
odzyskaniu zapasów z jednego, okolicznego miejsca. Jest tam pełno trupów,
możliwe też, że spotkacie tam Złomiarzy, ale jest tam mnóstwo zapasów, których
potrzebujemy żeby przeżyć w tym miejscu dłużej – wytłumaczył.
Traciłem powoli cierpliwość.
- Jednego nie
rozumiem, czemu po prostu nie pojedziecie z nami do Torunia? Zapasów i miejsca
starczy bez problemu, dostaniecie pracę i będziecie mogli żyć tam długo i
szczęśliwie – powiedziałem.
Zobaczyłem na twarzy Rafała grymas czegoś na podobieństwo
gniewu. Zniknął on jednak równie szybko jak się pojawił.
- Słuchaj młody
człowieku, uratowaliśmy was i przyjęliśmy, więc prosiłbym cię, żebyś nie
zadawał mi takich pytań i nie przedstawiał podobnych propozycji. Możesz mi to
obiecać? – zapytał.
- Wciąż nie rozumiem,
ale nie ci będzie. Żadnych wzmianek o Toruniu – powiedziałem, ważąc każde
słowa i uważając, żeby go więcej nie denerwować – To gdzie i kiedy możemy wyruszyć?
- Myślę, że… - zaczął,
ale wypowiedź przerwał strzały, a właściwie seria strzałów z zewnątrz. Nie były
skierowane do nas, ale ktoś tam walczył. Poderwałem się jak szalony i
podbiegłem w kierunku okna, ale Rafał zastąpił mi drogę.
- Nie podchodź do tego
pieprzonego okna, chcesz nas zabić?! – krzyknął.
Wtedy
uświadomiłem sobie, że ci ludzie boją się Złomiarzy i to bardzo. Odsunąłem się
delikatnie i wróciłem na miejsce. Tam za oknem mógł właśnie walczyć Jonasz. Po chwili jednak wszystko ucichło, a Rafał
kontynuował rozmowę.
- Myślę, że
powinniście zjeść i wtedy wyruszyć. Sklep, o którym mówimy jest dwie ulice
dalej, w drugą stronę niż jest złomowisko. Poznacie go po wiszącym szyldzie i
dużym rozmiarze. Kiedy będziecie już w środku udacie się na stanowisko gdzie
sprzedawali puszkowaną żywność i leki i weźmiecie ile dacie radę w te plecaki –
powiedział wskazując palcem trzy duże, górskie plecaki leżące pod ścianą – Rozumiecie?
Kiwnęliśmy głowami na znak, że tak. Trochę mi ulżyło.
Myślałem, że ich prośba będzie wymagała o wiele ryzykowniejszych akcji, ale
całe szczęście okazało się, że nic z tych rzeczy. Nie widziałem jeszcze kompleksu, który
mieliśmy zaatakować, ale miałem nadzieję, że załatwimy to jak najszybciej i
dowiemy się w końcu czegoś konkretnego. Zjedliśmy szybko mięso z puszki z
słabym, rozwodnionym piwem na śniadanie i około pół godziny później byliśmy
gotowi do drogi.
Nałożyliśmy
plecaki i poprawiliśmy broń. Już mieliśmy wychodzić, kiedy spojrzałem na
Wiktorię z obawą. Wciąż utykała i mogła nas spowolnić, lub też po prostu
zginąć. Już chciałem zwrócić jej uwagę, kiedy zauważyła, że na nią patrzę.
- Słuchaj Bobru,
siedzę w tym gównie równie długo co ty, więc zaufaj mi, że moja pomoc się
przyda, a będę mogła nieść dodatkowe zapasy. Z moją nogą jest o niebo lepiej
niż wczoraj.
Nie chciałem się z nią kłócić. Wyszliśmy z domu ostrożnie
rozglądając się po bokach. Będące na
lewo złomowisko wydawało się obserwować nas niczym wielki, przyczajony
przeciwnik. Skręciliśmy jednak w prawo i zamykając za sobą drzwi zaczęliśmy
wędrówkę. Przechodziliśmy po cichu przez
płotki i murki, starając się zrobić jak najmniej hałasu. Dodatkowo
rozglądaliśmy się jak szaleni i kucaliśmy za każdym razem, gdy usłyszeliśmy
jakiś hałas. Zazwyczaj jednak był to szwendacz zaplątany w ogrodzenie lub
uderzający w płot. Pogoda dzisiaj była
całkiem dobra do wędrówki – było rześko, nie padało, a na niebie co jakiś czas
pojawiało się słońce.
Pierwszą
ulicę przebyliśmy bez żadnych problemów, ale druga była już wyzwaniem. Z daleka
dało się zauważyć spory budynek, dwupiętrowy, którego szyld w połowie zwisał, a
w połowie trzymał się ściany budynku. Był jednak tak zniszczony, że nie dało
się przeczytać nazwy sklepu. Przed budynkiem, na ulicy, na której stały dwa
duże rozbite o siebie auta, szwendało się parę trupów. Niestety stały on tuż przed wejściem i jeżeli
nie chcieliśmy tracić czasu, ani robić hałasu musieliśmy podejść i zabić je z bliska.
Ledwo wyszedłem na ulicę, a trupy odwróciły się w moją stronę. Wyjąłem nóż i
wbiłem z impetem w czaszkę pierwszego zombie. Drugie nacierało w moją stronę,
ale Pablord był szybszy i zaatakował trupa wywracając go i wbijając ostrze w
czaszkę. Walka przebiegła bez większych problemów i już po chwili weszliśmy do
zrujnowanego sklepu.
Parter
budynku przypominał typowy sklep – kasy przy wejściu, a za nimi długie rzędy
półek z produktami. Było tutaj dosyć jasno, bo mniej więcej na środku sali była
spora dziura, którą wpadało światło dzienne. Włączyłem latarkę i przejechałem
delikatnie po tabliczkach nad działami, żeby zlokalizować te interesujące nas.
Już teraz słyszałem zombie, chociaż ich jeszcze nie widziałem. Musiało być ich
sporo, bo jęczały z całkiem duża częstotliwością. Przeszły mnie ciarki.
Zastanowiłem się chwile, czy nie wziąć tego co mamy i nie uciec. Ale podróż
miastem do samego posterunku i badanie co mogło się tam stać mijało się z celem.
Złomiarze nas szukali i prawdopodobnie pojechali właśnie w okolicę Trzeciego
Posterunku. Wiedzieli, że jesteśmy z Torunia.
Zauważyłem
dużą, lekko przysmaloną tabliczkę z napisem „Żywność puszkowana” i pokazałem ją
towarzyszom.
- Nie rozdzielamy się.
Jest tu ciemno i prawdopodobnie wchodzimy w niezłe gówno. Trzymajcie się blisko
siebie i starajcie się nie hałasować. Damy radę – zmotywowałem towarzyszy
po czym przeskoczyłem od dawna nie działającą bramkę prowadzącą do konkretnej
części sklepu. Poczekałem, aż barierkę
przeskoczy Pablord oraz Wiktoria i weszliśmy do środka. Interesujący nas dział
był kawałek dalej i musieliśmy przejść praktycznie cały sklep, żeby się tam
dostać, ale co gorsza leki będziemy musieli brać z piętra, bo tutaj nie
widziałem miejsca, gdzie one mogły być. Już na pierwszej prostej, pomiędzy
rzędami zgniłych warzyw, a pustymi półkami, na których ostały się ostatnie
słoiki z konfiturami, zauważyliśmy dwa trupy.
Oczywiście
wydały one okrzyk, piekielny jęk, gdy tylko nas wyczuły i zaczęły pełzać w
naszą stronę. Podałem latarkę Wiktorii i poprosiłem, żeby oświetlała nam drogę,
bo sama nie powinna ryzykować mając taki problem z nogą. To ja i Pablord graliśmy główne skrzypce.
Pozbyliśmy się dwóch przeciwników bez większych problemów i starając się iść
jak najszybszą drogą, ruszyliśmy przez dział z nabiałem oraz pieczywem, oraz
wystawy mięsa, do zachodniej części sklepu, gdzie zauważyliśmy spory zapas
puszek. To miejsce było tak głęboko w sklepie, że mało kto tu docierał i
prawdopodobnie zabiliśmy po drodze przynajmniej paru, którzy przybyli do tego
sklepu z tym zamiarem.
Uklęknąłem
przy półce zdejmując plecak, gdy nagle coś upadło dwa działy obok, tam gdzie
były słodycze. Usłyszeliśmy tylko ciche kurwa
po czym dźwięk upadających paczek. Ktoś był tutaj z nami. Schowałem się jak
najszybciej przy jednej z niższych półek i wychyliłem. Wiktoria zgasiła
latarkę, a Pablord położył trupa, który wygrzebał się z stosu napojów
gazowanych gdy nas wyczuł. Zobaczyłem mężczyznę ze strzelbą, który łamał
właśnie czaszkę jednemu z trupów, kolbą swojej broni. Nie wahałem się ani
chwili. Wymierzyłem i strzeliłem. Mężczyzna upadł trafiony w szyję i chwilę
wydawał agonalne dźwięki dławienia się własną krwią po czym ucichł. Strzelanie
nie było dobrym pomysłem, bo usłyszałem jak okoliczne zombie zaryczały jak
jeden mąż i z pewnością teraz, każdy kto był w sklepie wiedział o naszej
obecności. Jaki jednak miałem wybór? Mężczyzna z pewnością jakby zauważył nas
to nie wahałby się ani chwili. Możliwe, że nawet nie chciałby nas zabijać, ale
w tych ciemnościach mogliśmy go wystraszyć na tyle, że mógłby to zrobić
odruchowo.
Odwróciłem
się w stronę towarzyszy dając im znak, że pozbyłem się zagrożenia i
pokazując Pablordowi, że za jego plecami
jest parę trupów.
- Rzuć tutaj plecak,
zapakujemy też ciebie, a ty nas osłaniaj – zaproponowałem.
Pablord bez słowa sprzeciwu rzucił plecak i odwrócił się,
żeby odpierać ataki zombie. My pakowaliśmy po parę puszek naraz do naszych
plecaków i gdy jeden zapełniliśmy prawie całkowicie i zabraliśmy się za drugi
zobaczyliśmy, że zombie nadchodzą także z drugiej strony.
- Kurwa nie wyjdziemy
stąd – krzyknął Pablord.
- Mam pomysł – stwierdziłem
nagle – Wiktoria wrzucaj przez chwilę
sama.
Wstałem
i zabijając dwa trupy za moimi plecami sięgnąłem do kieszeni. Poczułem dumę i
adrenalinę, kiedy wyjąłem z niej flarę i odpaliłem. Czerwone światło
rozświetliło sklep. Z głośnym sykiem rzuciłem flarę w drugą cześć sklepu, żeby
zombie chociaż na chwilę się od nas odczepiły. Można powiedzieć, że to
podziałało bo po zabiciu paru kolejnych przestały do nas przychodzić.
Zdołaliśmy spokojnie dokończyć zbieranie jedzenia i ruszyć w kierunku schodów
niedaleko stąd. Mój plecak był najcięższy, a ten w połowie zapakowany dałem Pablordowi.
Wiktoria na razie nosiła pusty, ze względu na jej kostkę.
Gdy
chciałem postawić pierwszy krok na schodach, coś złapało mnie i wywróciło. To
był zombie zakopany w stercie jedzenia. Poczułem jak upadam ciężko na plecak
wypchany puszkami, aż zaparło mi dech w piersiach. Po chwili jednak nachylił
się nade mną Pablord i pewnym ciosem zdjął trupa, który mnie trzymał.
- Dzięki stary – podziękowałem
krótko.
- Jesteśmy Czerwonymi
Flarami. Nie chcę tracić kolejnego kompana – nawiązał do zniknięcia Jonasza.
Wspięliśmy się bez większych problemów na piętro i ku naszej
uldze było tu znacznie mniej trupów. Parę jednak leżało zabitych, co oznaczało,
że ktoś tu mógł być. Wyciągnęliśmy pistolety i zaczęliśmy powoli się skradać.
Piętro budynku było dosyć proste – spore, okrągłe pomieszczenie i parę szyldów
oraz drzwi prowadzących do różnych sklepów. Szybko zlokalizowaliśmy aptekę i
mając problemy z odgarnięciem ciał blokujących drzwi, weszliśmy do środka.
Prawie natychmiast zdałem sobie sprawę, że ktoś tu jest. Usłyszałem głośny
krzyk i zobaczyłem szarżującą na nas postać. Była na tyle szybka, a
pomieszczenie na tyle nieduże, że dosyć szybko do nas dotarła, nawet nie
zdołaliśmy wystrzelić. Postać miała w ręce sporych rozmiarów kij, którym mnie
zdzieliła po głowie. Zamroczyło mnie i upadłem.
Gdy się
ocknąłem nie mogło minąć zbyt dużo czasu. Delikwent, który nas zaatakował leżał
z przestrzeloną na wylot głową przy ladzie, a Wiktoria szukała na zapleczu
jakichś bandaży dla mnie. Pablord pakował leki do swojego plecaka. Poczułem
plamę krwi po prawej stronie głowy.
- Co jest… - zacząłem.
- Już go zabiliśmy. To
był jakiś ćpun – stwierdziła Wiktoria pokazując ladę, na której było widać
lufkę oraz sproszkowane leki – Chyba
oszalał.
- Musimy stąd
spierdalać… - stwierdziłem próbując wstać. Plecak jednak skutecznie mi na
to nie pozwalał.
- Poczekaj,
zabandażuje ci tą ranę i przemyje wodą utlenioną, zanim stracisz za dużo krwi –
powiedziała kuśtykając w moją stronę. Zajęła się opatrywaniem mnie, a
Pablord oświadczył, że mamy wszystkie przydatne leki i możemy stąd iść.
- Wiktoria włożyłem do
twojego plecaka bandaże i takie tam, żebyś się za bardzo nie obciążyła – stwierdził
Pablord.
- Dzięki – powiedziała
pod nosem.
- Wynośmy się stąd w
cholerę – stwierdziłem, po czym wstałem i rozejrzałem się po korytarzu. Nie
było tu nikogo, poza dwoma zombie. Ominęliśmy je i ruszyliśmy na drugie schody,
które wychodziły w innej części sklepu, bliżej wyjścia. Zbiegliśmy po nich jak
najszybciej. Biegło mi się bardzo ciężko, ucho zaczęło mnie boleć od którego z
upadków, głowa bolała mnie jeszcze bardziej, a plecak usilnie starał się mnie
wywrócić.
Na dole
wciąż paliła się flara. Było przy niej mnóstwo zombie. Wykorzystaliśmy to, żeby jak najszybciej
opuścić sklep. Kiedy wyszyliśmy odetchnąłem z ulgą. Cała akcja zajęła nam około
pół godziny, a byliśmy praktycznie cali, więc można było powiedzieć, że się nam
poszczęściło. Powrót był wyjątkowo szybki. Chcieliśmy jak najszybciej dotrzeć
do domu rodziny Rafała i mieć tą sprawę już za sobą. Gdy znaleźliśmy się w
środku , zauważyłem, że coś musiało się stać. Rafał był w jeszcze podlejszym
humorze niż przed naszym wyjściem, a Kasia siedziała w kącie całkowicie
nieobecna. Zrzuciliśmy plecaki i
usiedliśmy ciężko.
- Tutaj są rzeczy, o
które prosiliście. Cały plecak leków, cały plecak jedzenia w puszkach i jeden
pół na pół. Teraz mów co wiesz, musimy stąd spadać – powiedziałem.
- Musicie i to jak
najszybciej – stwierdził Rafał.
- Co masz na myśli? – zapytałem.
- Przed chwilą przed
naszym domem pojawił się spory oddział Złomiarzy. Szukają was. Musicie stąd
uciekać – wręcz krzyknął. Jego syn i córka zaczęli rozpakowywać zapasy.
- Nie pójdziemy
nigdzie bez informacji – zapewniłem nie przerywając kontaktu wzrokowego z
mężczyzną.
- Uparty z ciebie
sukinsyn – przyznał Rafał i uśmiechnął się krótko.
- A więc, do rzeczy im
szybciej się dowiemy wszystkiego, tym szybciej sobie pójdziemy.
Rafał westchnął i spojrzał
na żonę.
- Dobra, Złomiarze
rosną w siłę. Myślę, że niedługo będą mieli setkę ludzi. Wszyscy szukają
miejsca na przetrwanie właśnie u nich, bo jest ich sporo, są dzicy, ale
lojalni. Nie zostawiają swoich na pastwę zombie lub ludzi. Walczą do końca.
Parę dni przed waszym przyjazdem widzieliśmy dym z okolic Trzeciego Posterunku.
Poszedłem wtedy tam z córką i zobaczyliśmy około dwudziestu związanych ludzi.
Słyszałem… słyszałem jak robili selekcję – tutaj głos mu się załamał. Wstał
i podszedł do szafki, żeby wyciągnąć piwo. Odkapslował je jednym sprawnym
ruchem i przystawił butelkę do ust. Po paru łapczywych łykach kontynuował – Pytali każdego, czy chce dołączyć do
Złomiarzy. Jak odpowiedź była twierdząca to rozkuwali ich i dawali broń, a jak
nie… to zabijali. Uciekałem wtedy jak nigdy. Od tamtej pory nie opuszczamy tego
domu. Więc wasi ludzie są po stronie Złomiarzy, a reszta nie żyje. Wasz
posterunek upadł.
To nie były dobre wieści.
- Ale dlaczego oni tak
chętnie dołączają do tych bandytów? – zapytałem.
- Chodzą pogłoski, że
Złomiarze… że wśród nich jest naukowiec, który wie jak wyleczyć to gówno.
Chronią go i zbierają materiały na antidotum przeciwko zombie – powiedział.
Otworzyłem
szeroko usta, tak samo zresztą jak Pablord i Wiktoria. Lek na apokalipsę? Czy
to było możliwe? To nie mogła być prawda.
- Pierdolisz. To nie
jest możliwe – stwierdziła Wiktoria.
- Nie wiem czy jest,
czy nie jest. Tak słyszałem – powiedział.
- Skąd słyszałeś? – zapytałem
ostrożnie. Wtedy usłyszałem dźwięk przeładowania pistoletu. Odwróciłem się i
zobaczyłem, że syn Rafała mierzy do nas. Po chwili Zuzia i Kasia oraz sam Rafał
do nas wymierzyli.
- Bo my też jesteśmy
Złomiarzami – powiedział.
Zadrżałem. Czy to nie było oczywiste? Nie mieliśmy szans ich
teraz pokonać. Byliśmy na ich łasce.
- Błagam, pomyśl
jeszcze… - zacząłem.
- Okazaliście się być
w porządku ludźmi. Spierdalajcie stąd, bo za parę minut wrócą tu większa grupą.
Po prostu spierdalajcie! I nie pokazujcie się tu nigdy więcej – krzyknął
Rafał po czym opuścił broń.
Nie
musiał powtarzać dwa razy. Zebraliśmy swoje rzeczy i wybiegliśmy. Biegliśmy długo, aż złomowisko całkowicie
zniknęło nam z oczu. Byliśmy jednak tak zmęczeni, że gdy zobaczyliśmy domek na
uboczu to się tam zatrzymaliśmy, aby odpocząć. Musieliśmy znaleźć środek
transportu i jak najszybciej wrócić do Torunia. Czas uciekał. Spędziliśmy parę
godzin w domku na uboczu, ktoś z nas ciągle trzymał wartę, a reszta odsypiała i
jadła, żeby zregenerować siły. Byłem wykończony. Teraz w pełni rozumiałem jak
problematyczna jest praca Czerwonych Flar.
- Wracamy po nasz
samochód pod złomowiskiem? – zapytał Pablord.
- Wolę już wracać na
piechotę – powiedziała Wiktoria rozmasowując kostkę.
- Musimy dotrzeć do
Torunia jak najszybciej. Jeżeli Złomiarze będą chcieli nas zaatakować musimy
ich ostrzec! – powiedział Pablord.
- Znajdziemy coś po
drodze. Z dala od tego pieprzonego Złomowiska – wtrąciłem.
Po
odpoczynku słońce powoli zaczęło zachodzić, więc pod osłoną nocy mieliśmy
szansę uciec. Jeżeli Złomiarze wciąż nas szukali, mogliśmy mieć problem w
poruszaniu się za dnia. Gdy zostawiliśmy za sobą Grudziądz i zdołaliśmy znaleźć
pięć niezdatnych do jazdy aut zaczęliśmy rozglądać się za schronieniem na noc.
-
Praca pełna emocji – wyszeptał
ironicznie Pablord, siłując się z zamkiem.
Weszliśmy do środka małej szopy pośrodku pola. Nie mieliśmy niczego
lepszego na tą noc. Było dosyć zimno, więc położyliśmy się obok siebie.
Musieliśmy to jakoś przetrwać i dotrzeć jutro do Torunia. Czekała nas ciężka
droga.
Jak zwykle genialnie. Pełno niespodziewanych zdarzeń. Nie myślałam ze ci ludzie mogą się okazać złomiarzami.Najbardziej mnie ciekawi czy cała ta dość spora grupa "głównych" ocalałych dołączy się do jakiejś innej np do tej, którą napotkał Erni lub do złomiarzy (w co szczerze wątpię, choć to by mogło być ciekawe). Ciekawi mnie również co będzie z siostrą Łapy i bratem Magdy ,oraz czy trudna sytuacja Magdy łatwo się załatwi. Czy ma zamiar wszystko powiedzieć Łapie czy zagra tak jak jej karze Dziara (ten znienawidzony przez wszystkich pasożyt). Ach. Taki ogrom pytań a tak mało informacji do odpowiedzi.
OdpowiedzUsuńCo będzie z lekarstwem?
Czy wszystko pójdzie lepiej?
Czy warto wynosić się z Torunia całą ekipą jak najszybciej?
Wszystko to jedna ogromna zagadka bez końca (przynajmniej póki co).
Swoją drogą twój blog przypomina trochę Polsat ;D Długie przerwy między rozdziałami (choć wystarczające) i te zakończenia no Bobru... Przez ciebie oszaleje z ciekawości co dalej :/ Choć masz to wyczucie kiedy skończyć a kiedy nie i co urozmaici cała opowieść. No ale rośnie nam tu drugi Polsat ;D
Żałuje tylko że nie czytam "Apokalipsy": od początku. Szkoda :c
I z góry przepraszam za interpunkcje lub jag bym pomyliła imiona. No ale nie jestem dobra z Polaka ;/
Tyskak
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńSporo pytań, ale staram się budować tak wszystko, żeby żaden motyw nie pozostał kompletnie bez odpowiedzi. Dorzucam informacje to tu to tam i jakoś to leci :P Niestety te długie przerwy jakoś przeżyć musicie, bo dużo roboty z pisaniem jest i jednak tych pięciu dni potrzebuje :P
UsuńA nadrobić musisz koniecznie, w przerwie pomiędzy tomami, albo jak będziesz miała trochę czasu :P
Koleżanko Tyskak, kiedyś w oczekiwaniu na ten tom, przeczytałem 2 poprzednie tomy(po raz drugi) więc myślę że jeśli Bobru będzie robił 4 tom to możesz spróbować doczytać :)
OdpowiedzUsuńPogratulować. Świetne rozwinięcie akcji.
OdpowiedzUsuńCzy naprawdę istnieje lekarstwo na to cholerstwo?
Złomiarze, czyli nowa frakcja która zagraża Toruniowi.
Czy zabierać ekipę i wiać?
Czy wszyscy przeżyją wracając do Torunia?
Masa ciekawostek więc warto czekać na nowe rozdziały.
No moment wyjawienia przez tę rodzinę, że są Złomiarzami - obłędny i creepy. W pierwszej chwili myślałam, że faktycznie ich tu zastrzelą! Choć myślałam, że ukrywają coś innego. Jakiegoś swojego brata zamienionego w zombie, albo coś w tym stylu.
OdpowiedzUsuńAkcja w sklepie przeprowadzona bardzo szybko i sprawnie. Każdy ruch był dokładnie przemyślany choć trzebabyło działać w ekstremalnych warunkach. Z tymi słodyczami to na bank byłabym ja hahaha ^łasuch^ W sumie to zdziwiłam się z jaką łatwością Bobru podjął decyzję o wyeliminowaniu tego faceta. Oczywiście to było logiczne, że facet mógł wystrzelić bo się przestraszył, ale z drugiej strony mógł być całkowicie niewinny.
Teraz sobie zdałam sprawę, że chyba nic nie napisałam o tym jak śledzą Erniego. Problem polega na tym, że Ocalały jedzie zawsze tą samą drogą i śledzeni znają ich kolejne ruchy. Jakby zmienili trasę. Np przenieśli przystanek, szpiegom byłoby trudniej.
Wracając do obecnego rozdziału, ciekawa jestem czy faktycznie coś istnieje na wyleczenie tego. Aby coś wyleczyc należy zrozumieć jak to powstało,a nie wiem czy byliby ludzie w stanie to odkryć nie wiedząc gdzie to wszystko się zaczęło. Ale to byłaby fajna odskoczna od problemów w obozie, bo wraca się do życia zombie i ich zachowań.
I jeszcze pozostaje kwestia listu. Skoro posterunek upadł to mogą go przeczytać. A jak dziara się zapyta co zrobili z listem to mogą powiedzieć, że został w jakimś plecaku, a plecak wybuchł w samochodzie xD
Idę czytać dalej :D
Niezła rodzinka, co? :D Podejrzani od początku, ale ostatecznie miłosierni, w końcu dostali co chcieli.
UsuńEliminacja czasami jest niestety konieczna, Bobru wiedział, że każda sekunda dłużej w Grudziądzu równa się mniejszą szansą na przetrwanie. Dlatego nie ma czasu na sprawdzanie czy ktoś jest dobry czy nie.
To jest pewien problem Zbłąkanego Ocalałego, ale dzięki temu może zgarniać kolejnych ludzi. Ale Erni jednak podejmuję ogromne ryzyko, bo szansa na pułapkę rośnie z podróży na podróż. Gdyby tylko Złomiarze przejęli tą trasę to mogłoby być naprawdę nieciekawie dla ekipy z Zbłąkanego.
Informacja o szansie wyleczenia jest bardzo podejrzanym motywem. No bo cholera wie czy Złomiarze rzeczywiście mają kogoś kto zna rozwiązanie, czy może kitują. Strach strzelać do kogoś kto może uleczyć to wszystko, a nie wiadomo czy on nawet nie istnieje :D To będzie spory problem dla ludzi z Torunia.