Rozdział 17, szósty z perspektywy Natalii. W tym rozdziale będzie sporo szybkiej akcji, która zakończy się tak samo gwałtownie jak się zacznie. Teraz wszystkie motywy zaczynają się w końcu zazębiać i mieszać, więc przede mną najtrudniejszy moment połączenia tego wszystkiego bez walnięcia jakiejś gafy. Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym. Jeżeli macie jakieś pytania odnośnie rozdziału, śmiało pytajcie ;)
-----------------------------------------------------------------
Rozdział 17 (Natalia): Awaria
– Na czym właściwie polegała twoja praca,
zanim to wszystko się zaczęło? – zapytał Gigant, który był chyba
najbardziej zainteresowany nowym ocalałym na pokładzie.
Józef natychmiastowo spoważniał. Szeroki uśmiech zszedł z
jego twarzy i zrobił miejsce ponuremu grymasowi.
– Właściwie pewnie będzie
to dla was niezbyt zrozumiałe, ale postaram się wytłumaczyć to najlepiej jak
potrafię – zaczął wyjmując różaniec
zza koszuli i dotykając delikatnie małych, białych paciorków – Na pewno słyszeliście o przypadkach, w
których to jakaś osoba źle reaguje na wszystkie święte rzeczy, jej głos się
zmienia, a siła wzrasta parokrotnie, przez co nawet w parę osób ciężko ją
zatrzymać. To jest właśnie opętanie. Wiem, że ciężko w coś takiego uwierzyć i
mogę teraz zabrzmieć jak wariat, ale tak to właśnie wygląda. Pamiętam mojego
pierwszego klienta… Młody chłopaczek, nie starszy od ciebie – to mówiąc
spojrzał na mnie – rodzice byli
przerażeni. Spędziłem wiele godzin modląc się i wykrzykując inkantacje, aż w
końcu demon opuścił jego ciało, oczywiście zostawiając po sobie spore ślady.
Zastanawiałem się, czy nie dałoby się tak samo oczyścić żywych trupów, ale to
chyba działa nieco inaczej – skończył drapiąc się po gęstym zaroście.
Spojrzeliśmy
na siebie z Gigantem. Zobaczyłam w jego oczach zrozumienie, chociaż ja sama nie
za bardzo wierzyłam w takie sprawy. Mimo tego, że nasz nowy kompan był odrobinę
dziwny to sprawiał wrażenie bardzo sympatycznej osoby. Podróżował z nami od
Raciąża i teraz, kiedy słońce było wysoko, a my byliśmy w połowie drogi do
Sierpca, zdążyliśmy się już z nim zaprzyjaźnić. Kobieta, którą uratowaliśmy
jakiś czas temu siedziała teraz i jęczała cicho, kiedy Medyk zmieniał jej
brudne bandaże na nowy opatrunek. Łysy i Yeti siedzieli z przodu i dyskutowali
o czymś po cichu. Młoda powoli zaczęła się wczuwać w klimat całej załogi, bo
siedziała przy mnie i Gigancie i również słuchała opowieści egzorcysty. Jedynie
Najstarszy wylegiwał się na jednym z siedzeń i drzemał spokojnie.
– W sumie całkiem niesamowite – powiedział
Karol sięgając po miecz i wyciągając osełkę –
A jak tak długo przetrwałeś? To wszystko trwa już prawie cztery miesiące, byłeś
cały ten czas sam?
Józef zaśmiał się, a na jego
twarz powrócił uśmiech.
– Skądże –
odpowiedział – przez pierwszy tydzień broniłem się z dużą grupą w kościele na
przedmieściach Warszawy. Niestety plaga rozwijała się tam wyjątkowo szybko i
musiałem opuścić moją parafie. Udało mi się zebrać piętnastu ludzi, z którymi
uciekłem. Niestety mieli o wiele mniej szczęścia ode mnie i w sumie w krótkim
czasie zostało nas pięciu. Ostatniego kompana straciłem tydzień temu… – powiedział
uśmiechając się ze smutkiem.
– Przykro mi – odpowiedziałam
– my również straciliśmy mnóstwo osób,
około dwa tygodnie temu. Cały nasz obóz został zaatakowany przez inną grupę.
Naszej czwórce udało się uciec, ale reszta prawdopodobnie zginęła.
Na tym ucięłam rozmowę
wstając i przechodząc na przody pojazdu. Musiałam chwilę odpocząć. Nadchodził
powoli wieczór, a ja ciągle błądziłam myślami gdzieś daleko. Byliśmy coraz
bliżej celu i prawdopodobnie dojechanie do Torunia zajmie nam maksymalnie dwa
lub trzy dni. Czy naprawdę znajdziemy tam bezpieczne miejsce, w którym spędzimy
najbliższy czas? Dużo osób tam zmierzało, ale właściwie nie wiadomo czy nie
była to ogromna i dobrze zorganizowana pułapka.
Z
przemyśleń wyrwał mnie krzyk Łysego. Podbiegłam do niego i Yetiego i spojrzałam
przez szybę na drogę. Znajdowaliśmy się teraz przy wjeździe do lasu. Stały tu
trzy samochody, wszystkie wyglądające na zrujnowane i kręciło się tu co
najmniej dziesięć trupów. Łysy zahamował i odwrócił się w nasza stronę.
– Bierzcie bronie,
oczyśćmy to zanim zrobi się ich za dużo – powiedział przeładowując
efektownie i przeskakując na tyły pojazdu. Yeti podążył za nim, a po chwili
dołączyłam też ja, Józef oraz Gigant. Wysiedliśmy na marne pozostałości śniegu
i zaczęliśmy walkę. Strzelałam z pistoletu starając się osłaniać Giganta, który
pobiegł do przodu i wymachując mieczem ścinał trupa za trupem. Okazało się, że
było ich więcej, bo na tym odcinku drogi zaczęło się ich pojawiać naprawdę sporo.
Wypełzywały z gęstych krzaków po lewej stronie drogi, oraz lasu przed nami.
Pomimo
tego, że prawie całą uwagę skupiałam na osłanianiu Giganta, to mój wzrok padał
też na egzorcystę. Okazało się, że naprawdę nieźle posługuje się nożem i
wydawał się być bardziej akrobatą niż księdzem. Ruszał się płynnie i gładko
zmieniał ciężar ciała z nogi na nogę. W
pewnym momencie natarły na niego trzy zombie na raz i wtedy się odrobinę
poplątał. Jednego zabił szybkim wbiciem ostrza w gardło, ale kolejne dwa zdążyły
go wywalić. Wycelowałam w jednego z nich, ale niestety trafiłam tylko w klatkę
piersiową odpychając go na chwilę. Drugi rzucił się na Józefa próbując go
ugryźć. Egzorcysta uderzył go pięścią w twarz po czym wykopał obunóż. Następnie
dobił tego strzelonego przeze mnie i z finezją roztrzaskał czaszkę drugiemu
butem. W tym czasie Yeti oraz Łysy nie szczędzili naboi wybijając jednego za
drugim szybkimi seriami z karabinów.
Nagle
jeden z zombie podszedł mnie od tyłu i złapał oślizgłymi łapskami za kark
szykując się do ugryzienia. Całe szczęście zareagowałam szybko i z całym
impetem odchyliłam się do tyłu uderzając plecami o trupa, a trupem o bok
pojazdu. Samo uderzenie ogłuszyło też trochę mnie, więc kiedy w pełni zdałam
sobie sprawę z tego co się dzieje to zombie skoczył na mnie ponownie. Trzymałam
go dłońmi za twarz i starałam się nie dopuścić go do ugryzienia mnie. Był on
jednak silniejszy i z każdą sekundą czułam coraz wyraźniej jego zgniły oddech
na mojej twarzy. Krzyknęłam i poczułam jak fala krwi zalewa mnie po tym jak
ktoś przeszywa trupa serią z karabinu. Wstałam i kaszląc ciężko splunęłam. Była
praktycznie zerowa szansa na to, żeby zarazić się przez kontakt krwi
zainfekowanego ze skórą, ale mimo to wytarłam twarz i oddychałam ciężko zbyt
przerażona żeby kontynuować walkę.
Słyszałam
dalsze strzały, ale były one odległe. Byłam o krok od śmierci. Poczułam jak
ktoś podnosi mnie i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to Gigant.
– Wszystko w porządku?
Oczyściliśmy to miejsce. Nie zostałaś ugryziona? – zapytał szukając śladów
na mojej szyi.
– Tak… po prostu
zaskoczył mnie – odpowiedziałam drżącym głosem.
– Znowu robią się
szybsze i po tej epoce lodowcowej ciężko się do tego przyzwyczaić – powiedział
z niepokojem Gigant.
– Co się stało – zapytał
Yeti podbiegając do nas – Zdjąłem tego
zombiaka w ostatniej chwili. Wszystko ok?
– Dziękuje, nic mi nie
jest – odpowiedziałam – Możemy jechać
dalej?
– Tak, teraz
powinniśmy przejechać bez problemu – włączył się do rozmowy Łysy.
Spojrzałam na niego. Jego dwukolorowe oczy wyglądały jak zawsze strasznie. Był
jednak teraz jednym z moich towarzyszy i musiałam to akceptować.
Zapakowaliśmy
się na tyły ciężarówki. Szybko zrelacjonowałam Medykowi i Młodej co działo się
na polanie. Stary żołnierz pomógł mi do końca oczyścić twarz z krwi i obmył
obdarty kawałek skóry z kolana, który pojawił się po tym jak upadłam. Podziękowałam mu i nie mając co z sobą zrobić
zaczęłam przygotowywać jedzenie. Kobieta i Młoda położyły się spać, ale reszta
dzielnie czuwała. Pojazd poruszał się dosyć szybko, co szczególnie było czuć na
ostatnich większych zaspach śniegu. Całe szczęście nie padało już od tygodnia z
kawałkiem, więc coraz bliższe były wizje słońca i ciepła.
Przygotowałam
reszcie coś na podobieństwo owsianki, z płatków, które znaleźliśmy w aucie oraz
zapasów jogurtu. Był to sycący i całkiem dobry posiłek. Gdy tylko odłożyłam
wszystkie naczynia na bok, żeby rano przemyć je w śniegu ułożyłam się przy
Młodej i starałam się zasnąć. Przysłuchiwałam się jeszcze chwilę historii
egzorcysty, który opowiadał o swojej dawnej drużynie Gigantowi i Medykowi.
Ostatnie promienie słońca znikały za horyzontem sprawiając, że przez plandekę
osłaniającą nas przed wiatrem i zimnem nie przechodziło już żadne światło.
Robił się wieczór, a ja przekładając się na drugi bok zasnęłam.
Obudziłam
się gdy nasz pojazd ostro zahamował. Łapiąc równowagę po tym jak o mało nie
spadłam z łóżka, wstałam i pytająco spojrzałam na Giganta.
– Dojeżdżamy do
Sierpca – powiedział zarzucając pas z ogromnym mieczem na plecy.
– Właściwie to
jesteśmy w Sierpcu i chyba tu zostaniemy przez jakiś czas – powiedział
zdenerwowanym głosem Łysy.
– Co masz na myśli? – zapytałam.
– Silnik nie chcę
odpalić. Gdybym nie zahamował to prawdopodobnie bylibyśmy częścią tego budynku
– to mówiąc wskazał na strukturę za oknem. Staliśmy kawałek od ściany
czegoś podobnego do wieży, była ona nie za wysoka, ale musiało się dać z niej
zobaczyć całą okolicę. Naokoło stało parę domków oraz sklepik. Na prawo
zauważyłam park oraz kolejny budynek, który był ogrodzony siatką. Było naprawdę
ciemno i gdyby nie księżyc czułabym się jakbym miała zamknięte oczy.
Niestety
problemy nie skończyły się na zepsutym silniku.
– Zombie! – krzyknął
Yeti pokazując za szybą grupkę martwych, którzy człapali powoli w naszą stronę.
– Co robić? – zapytał
ktoś, ale ja już zaczęłam działać.
– Musimy się schować w
którymś z budynków! – krzyknęłam.
– To niezły pomysł – zgodził
się Józef zbierając broń i pomagając reszcie się zebrać.
Kolejne
chwilę były wyjątkowo chaotyczne. Wszyscy pchali się, żeby przygotować się do
opuszczenia pojazdu, na małej pace, na które znajdowało się teraz dziewięć
osób. Gdy wybiegliśmy z auta, a zimne powietrze uderzyło nas w twarze i
sprawiło, że przeszły nas ciarki usłyszeliśmy nadchodzące trupy. Nie było ich do
końca widać, co było zdecydowanie najbardziej przerażające, ale mieliśmy
świadomość, że czają się i są coraz bliżej. Medyk zaczął świecić latarką i
oświetlił niedużą uliczkę, z której wychodziły kolejne trupy. Widać było teraz,
że całe miasteczko różni się czymś od pozostałych.
Na
ulicy nie stały wraki aut. Wszystkie drzwi do budynków były pozamykane, a budynki
nie nosiły śladów większego zniszczenia czy przeszukania. Wyglądało to dosyć
podejrzanie, ale teraz nie było czasu na myślenie. Trzeba było działać. Wszyscy
biegli za Gigantem, który machając do przodu mieczem oczyszczał nam drogę. Nie
obyło się bez strzałów ze strony trójki żołnierzy, oraz paru wyczynowych
zabójstw ze strony egzorcysty. Zmierzaliśmy do pierwszego budynku po drugiej
strony ulicy, trzypiętrowego bloku mieszkalnego. Bałam się jak cholera, że
zaraz zostaniemy otoczeni i zjedzeni żywcem. Młoda kręciła się przy mnie i
widocznie również się bała, bo przebierała nogami jakby ich nie czuła i dwa
razy musiała się podnosić z ziemi. W końcu Józef wziął ją na plecy.
Gigant
pierwszy dotarł do drzwi. Pociągnął mocno za klamkę, ale nie mógł ich otworzyć.
Zaklął cicho pod nosem i zaczął forsować drzwi barkiem. Widać były jak
trzeszczały przy każdym uderzeniu, ale wciąż stały. Odwrócił się i spojrzał z
przerażeniem na nas.
– Co teraz? – zapytał
zamachując się ponownie do zombie, który zbliżył się niebezpiecznie blisko do
Najstarszego.
– Może spróbujemy z
tymi na prawo? – zaproponował Najstarszy wbijając nóż w skroń trupa.
Młoda zaczęła szlochać na plecach egzorcysty, więc
pocieszyłam ją. Wciąż bolało mnie to, że tak mała dziewczynka musi sobie dawać
radę z czymś takim jak apokalipsa zombie. Wiedziałem, że za rok czy dwa będzie
pewnie taką samą osobą jak jej siostra, ale póki co była jeszcze dzieckiem.
Zombie
nacierały z każdej strony odcinając nam możliwość powrotu do auta i coraz
bardziej uniemożliwiając ucieczkę.
– Przeskoczmy przez to
ogrodzenie, tam pomyślimy co dalej! – krzyknął Łysy wskazując siatkę
otaczającą spory budynek administracyjny. Zaczęliśmy biec w jego kierunku
przedzierając się przez coraz ciaśniej nas otaczające trupy. Biegliśmy wzdłuż
linii budynków dzięki czemu, przynajmniej z jednej strony, mieliśmy jakąś
ochronę. Z każdym krokiem byliśmy coraz bliżej, ale teraz strzelaliśmy już równo.
Pociski latały i przeszywały czaski zombie docierając do mózgu. Pomagałam jak
najlepiej umiałam, ale nie było to łatwe. Medyk nie wiedział czy świecić na
lewo w stronę trupów, czy na wprost w stronę siatki.
Gigant,
który ciągle szedł na czele grupy zamachnął się potężnie wbijając ostrze
swojego miecza w cztery trupy naraz. Było to efektowne i efektywne, ale nie
przewidział tego, że będzie miał problemy z uwolnieniem broni z ciała zombie.
Siłował się przez chwilę, zostając w tyle, aż w końcu poddał się i zostawiając
swoje ostrze w czterech martwych pobiegł w naszą stronę. Najstarszy i Yeti
osłaniali go w tym momencie, aż doszedł do reszty.
Siatka
była bardzo wysoka i podtrzymywana słupkami oraz deskami. Wyglądała na
wzmocnioną niedawno, ale z racji iż nie słyszeliśmy nic to miejsce musiało być
opuszczone. Było tu o wiele za dużo zombie jak na miejsce zamieszkane przez
ocalałych. Nawet ten psychopata Jakub, który zabił Najmłodszego i Przystojnego
mieszkał w miejscu, w którym zabijał każdego zombie jakiego spotkał.
Przy
samej siatce było nieco więcej miejsca, bo zombie wychodziły z uliczki, na
której zaparkowaliśmy nasz wóz. Chwila wytchnienia nie trwała jednak
długo. Najniższym punktem ogrodzenia
była brama, a nawet ona miała dobre dwa metry wysokości jak nie więcej. Krzyknęłam do reszty żeby rozejrzała się za
jakimś pudłem, pojemnikiem czy czymkolwiek do zrobienia prowizorycznych
schodów, ale nie znaleźliśmy niczego, czym mogliśmy zrobić to wystarczająco
szybko. Zombie znowu zaczęły nas
otaczać, a co gorsza kończyła się nam amunicja. Nie wzięliśmy żadnych zapasów z
naszego auta.
– O zgrozo, co teraz?
– zapytałam, patrząc jak Yeti i egzorcysta, który postawił Młoda na ziemi,
atakują kolbami i nożami nadchodzące trupy. Sytuacja stawała się coraz mniej przyjemna.
– Potrzebuje kogoś do
pomocy. Najlepiej kogoś silnego – powiedział Łysy podchodząc do bramy.
– Ja mogę pomóc – zaproponował
Gigant.
– Albo ja – dodał
od siebie Yeti oddychając ciężko i łapiąc do płuc kolejne hausty zimnego,
orzeźwiającego powietrza i dobijając kolejnego trupa.
– Chodź tu – powiedział
wskazując na towarzysza – Postaw rękę tak
jak ja, zrobimy im schodki.
Yeti
natychmiast podbiegł do towarzysza i razem utworzyli prowizoryczne oparcie,
dzięki któremu mieliśmy szansę sforsować ogrodzenie. Pierwszy stanął na nim
Gigant. Obaj żołnierze ugięli się, kiedy ten rosły chłopak wspiął się i
podciągając na ogrodzeniu przeskoczył je. Czułam strach, ponieważ przejść
jeszcze musiało parę osób, a zombie zaczęły nas tutaj więzić, otaczając ze
wszystkich możliwych stron. Druga strona ogrodzenia była teraz jedynym
wyjściem.
Po
Gigancie na podpórkę wszedł Medyk. Pomimo podeszłego wieku był w świetnej
formie i bez większych problemów przeskoczył ogrodzenie. Ładując ostatnie trzy
naboje do magazynka patrzyłam jak Młoda drżąc cała próbuje wspiąć się i przeskoczyć, ale jej to nie wychodzi.
Żołnierze podnieśli ją wyżej i delikatnie przerzucili przez siatkę, prosto w
ręce Giganta. Następnie to samo zrobili z ranną kobietą, która nie mogła
nadwyrężać prawego boku, który był pokryty strupem.
Kiedy i
ona znalazła się za ogrodzeniem Łysy zawołał mnie. Powalając kolejnego zombie
ostatnim pociskiem w magazynku rozpędziłam się i przy pomocy „schodka”, który
zrobili również przeskoczyłam ogrodzenie, upadając ciężko na brzuch i piersi.
Wstałam obolała, ale bezpieczna. Obserwowałam przez pryzmat siatki, jak
egzorcysta z gracją, lekko odbijając się od podpórki, ląduje na asfalcie obok
mnie. Zombie były już tak blisko nich, ale dalej staraliśmy się je czyścić
strzelając ostatnimi pociskami. Gdy karabin Medyka wydał charakterystyczny
dźwięk pustego magazynka mogliśmy tylko patrzeć.
Najstarszy
miał pewien problem z przejściem ogrodzenia, ale w końcu wylądował na
pośladkach po naszej stronie. Teraz przy zombie został tylko Łysy i Yeti.
Spojrzeli oni na siebie i ucisnęli dłonie. Następnie Yeti ukucnął i robiąc
schodek pomógł przedostać się Łysemu, który po chwili znalazł się obok mnie.
Zombie były już tak blisko, że zaczęły wyciągać swoje brudne łapska w naszą
stronę, nie mówiąc już o Yetim, który walczył z nimi nożem. Gdy na chwilę
zrobiło się trochę więcej miejsca wziął mały rozpęd i zaczął się wspinać
rozpaczliwie po siatce. Był już w połowie, kiedy usłyszałam krzyk. Jeden z
trupów ugryzł go w nogę i razem z drugim zaczął ściągać na dół. Krzyknęłam
głośno, ale nie pomogło to nam w niczym.
Cała
nasza ósemka patrzyła ze smutkiem jak włochaty mężczyzna upada w hordę trupów i
wydaje ostatni, agonalny krzyk. Najbardziej bolało to oczywiście Łysego i
Medyka, którzy byli jego przyjaciółmi, ale nawet ja poczułam łzy napływające do
moich oczu. Zdążyłam go polubić i zginął pozwalając nam żyć. Poczułam ciężką
dłoń na moim ramieniu i zobaczyłam, że to Gigant pomaga mi wstać. Byłam zbyt
wrażliwa i sentymentalna. Nie potrafiłam się pogodzić nawet ze śmiercią osoby,
której nie zdążyłam poznać. Może to właśnie to tak bolało?
– Musimy iść. Natalio!
Zaraz przebiją się przez tą siatkę – krzyknął do mnie Gigant. Poczułam
rączkę Młodej i próbując się otrząsnąć wstałam. Ruszyliśmy ramię w ramię w stronę
drzwi do budynku, kiedy nagle pojawiło się światło. Było one mocne, bo na
dłuższą chwilę zostałam oślepiona. Usłyszałam tylko słowo „PADNIJ!” i nie chcąc
ryzykować sprawdzania co się stanie jak tego nie zrobię, posłusznie położyłam
się na ziemię. Wtedy zaczęła się istna kakofonia strzałów. Nie byłam pewna czy
dostałam czy nie. Bałam się otworzyć oczy.
Po
chwili jednak strzały ustały, a ja usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Paręnaście osób naraz przeładowało bronie i
wymierzyło w naszą stronę. Dalej mało co widziałam, ale zarysy postaci
zdradziły, że jest ich o wiele więcej niż nas. Podniosłam ręce do góry i
starając się nie patrzeć w światła reflektorów na górze spojrzałam na
człowieka, który stał przed nami. Był to mężczyzna, którego twarz pokrywał
parodniowy zarost. Miał w rękach spory karabin, a za nim stali jego ludzie.
Odezwał się do nas miłym, lecz stanowczym głosem.
– Witajcie w Czwartym
Posterunku Toruńskiej Ostoi Ocalałych. Nazywam się Szymon. Wejdźcie cholera do
środka, bo sprowadziliście tu tyle zombie, że będziemy mieli roboty co najmniej
na parę godzin! – krzyknął, po czym wstaliśmy i z mieszanymi uczuciami
ruszyliśmy za nim do środka budynku.
W końcu rozdział z Natalią gdzie dzieje się bardzo dużo akcji. Lecz dziwi mnie fakt że Gigant próbował forsować zamknięte drzwi zamiast od razu przestrzelić zamek. Nawet jeśli nie miał przy sobie broni palnej to mógł przestrzelić go ktoś inny (chyba że drzwi były zabarykadowane z drugiej strony). Oby tak dalej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Metros.
Właśnie to był problem, drzwi były zabarykadowane od środka, dlatego odpuścili sobie takie akcje i po prostu pobiegli dalej :P
UsuńDziękuje za miłe słowa. Pozdrawiam.
Kurde, ostatnio nie miałem dużo czasu na czytanie tego bloga. Musiałem nadrobić zaległości, a teraz jest tak ciekawie , że czytałem jak opętany (to tylko przenośnia, nie wzywać Józefa :D).
OdpowiedzUsuńJa jak zwykle w tyle, a więc przemoczona zabieram się do czytania xD
OdpowiedzUsuńCo do egzorcyzmów. Boże, jak ja nie lubię takich tematów. Mam na to za wybujałą wyobraźnię. Kiedyś nam ksiądz opowiadał, że opętany człowiek ma kopytka zamiast nóg :D
Zastanowiło mnie dlaczego np. po przeskoczeniu siatki, grupa nie próbowała odciągnąć zombie od żołnierza? Dałoby mu to czas na jakieś próby, albo coś. Choć w sumie nie wiem jak to wszystko konkretnie wyglądało. Być może i tak był bez szans, nawet jakby dostał więcej czasu.
Bardzo fajnie czyta się opisy sytuacji. Zrobiło się tak... profesjonalnie i dynamicznie :D
Oczywiście zainteresował mnie Szymon, ale to nic nowego, ja jestem ciekawa i chłonna nowych męskich charakterów :P
... idem czytać dalej.
Mam pytanie: dlaczego w pierwszym tomie Monika jest opisana jako około dwa lata młodsza od Bobra (rozdział 18), a tutaj, w tomie drugim, jest małą dziewczynką?
OdpowiedzUsuńA tak poza tym to szybko i przyjemnie się to czyta, jedynie rozdziały o helikopterze (jedna sytuacja z perspektywy trzech grup) nieco się dłużyły
Mylne wrażenie związane inną sytuacją - Monika jest młodsza od Bobra (ma powiedzmy te 15/16 lat), ale jest bardzo zamknięta w sobie. Dodatkowo Natalia trochę inaczej na nią patrzy niż Bobru - dla niej to naprawdę młoda dziewczyna, która dodatkowo jest "uzależniona" od siostry. Bez niej jest jeszcze bardziej dziecinna i wystraszona, dlatego wydaje się być w jej oczach jeszcze młodsza :)
UsuńCieszę się, że się podoba, a rozdział z helikopterem w sumie był takim eksperymentem pisarskim ^^ Wyszło jak wyszło, później na podobne się nie decydowałem, ale myślę, że jeszcze sporo się spodoba Ci po drodze.
Dzięki za komentarz!