czwartek, 7 sierpnia 2014

Rozdział 14: Droga do Ostoi

Rozdział 14, czwarty z perspektywy Natalii. Dosyć spokojny, choć mający parę momentów, w których dreszcz przejdzie po plecach :) Po przeczytaniu proszę was o dołączenie do dyskusji w komentarzach oraz rozesłanie bloga znajomym.

-----------------------------------------------------------------

Rozdział 14 (Natalia): Droga do Ostoi


                Gdy nastał ranek nikt w aucie już nie spał. Młoda siedziała przy mnie i obserwowała jak Medyk pomaga Gigantowi i kobiecie, którą znaleźliśmy dzisiejszej nocy. O ile Gigant czuł się coraz lepiej i jego rana goiła się w dobrym tempie, to kobieta była w naprawdę kiepskim stanie. Trawiła ją gorączka, a cały jej bok ciała był zdarty do krwi. Od prawego barku do uda. Mamrotała coś o tym, że uciekali przed inną grupą ocalałych i ona straciła równowagę zbiegając z zbocza góry i przejechała paręnaście metrów po twardym śniegu. Musiało to niewyobrażalnie boleć, bo podczas oczyszczania rany zdarzało jej się krzyczeć tak głośno, że nawet Yeti się wzdrygał.
                Łysy, który kierował pojazdem, powiedział, że na dniach powinno nadejść ocieplenie, które uwolni nas od śniegu. Cieszyło mnie to, miałam dość białej osłony, która okrywała cały świat. Niektóre ubrania, które miałam na sobie były straszliwie brudne i podarte, dlatego marzyłam o cieplejszej temperaturze i przebraniu się w coś wygodniejszego. Dodatkowo dowiedziałam się, że do Torunia jest coraz bliżej i powinniśmy tam być w ciągu tygodnia. Pewnie moglibyśmy tam dojechać o wiele szybciej, ale drogi były średnio przejezdne, w końcu nie było wozów odśnieżających, ani tych, które posypywały je solą i piachem. Dlatego jechaliśmy po zmarzlinach powoli, żeby nie uszkodzić auta.
                 Dodatkowo musiałam liczyć się z tym, że trójka żołnierzy zatrzymywała się w różnych miejscach, w których spotykali przeróżnych ludzi. Dobrym przykładem tego była matka z dziećmi na przystanku czy też tamci dwaj mężczyźni i kobieta, których spotkaliśmy parę godzin temu w lesie. To było ciekawe, jak ta trójka starała się ciągle pomagać innym. Miałam szczerą nadzieję, że uda nam się dzięki nim dotrzeć do Ostoi i okaże się, że jest tam w miarę bezpiecznie.
                Gdy rankiem wyjechaliśmy na drogę do Ciechanowa, cieszyłam się. Wiedziałam dokładnie, że stamtąd będzie dzieliło nas już niecałe sto kilometrów do celu. Podróż mijała dosyć monotonnie, aż do czasu gdy poczułam, że wóz się zatrzymuje. Wiedziałam, że Łysy musiał wypatrzeć kolejnego człowieka, więc gdy zatrzymał pojazd, wyskoczyłam razem z Yetim oraz Gigantem na tyłach i rozejrzałam się. Staliśmy na poboczu w środku lasu. Drzewa były wszędzie na około nas, a droga przecinała je niczym ostrze miecza, biegnąc od wschodu na zachód. Przez chwilę zastanawiałam się dlaczego się zatrzymaliśmy, gdy nagle zobaczyłam stojącą na poboczu przyczepę. Na jednej z jej boków było napisane czarną farbą – „przebaczenie”. Przeszły mnie ciarki, scena przypominała jakiś horror.                Podeszliśmy we czwórkę z Łysym do przyczepy z wyciągniętymi broniami. Wtem Łysy wyciągnął rękę, żeby nas zatrzymać i krzyknął.
- Jest tu kto? Jesteśmy przyjaźnie nastawieni. – zawołał.
Odpowiedziała mu ponura cisza i pojękiwanie zombie z oddali. Musiały szwendać się po rozciągającym się lesie, co mogło oznaczać, że kiedyś były właścicielami tej przyczepy. Tylko co oznaczał ten napis? Podeszliśmy powoli do przodu, z każdym krokiem zbliżając się do wozu. Kiedy byliśmy w końcu o krok od drzwi Łysy podszedł i przyłożył do nich ucho. Nasłuchiwał chwilę i odwrócił się do nas.
- W środku coś jęczy. Uważajcie.
                Wymierzyliśmy broniami w stronę wnętrza auta i poczekaliśmy, aż Łysy je otworzy. Z środka buchnął okropny zapach rozkładających się zwłok. Odór był tak paskudny, że aż zakręciło mi się w głowie. Łysy jednak nie przejmował się tym i wszedł do środka. Z ciekawości podążyliśmy za nim, wszyscy oprócz Giganta, który był najwyższy i największy z nasi prawdopodobnie miałby problem z zmieszczeniem się w wozie, którego dach sięgał mu do nosa.
                W środku było naprawdę ciemno. Zasłony były szczelnie zasunięte, a dach całkowicie zamknięty. Starałam się nie oddychać za dużo, bo bałam się, że zemdleję. Całe wnętrze było nieco zrujnowane, widać było, że ktoś kto tu był musiał się spieszyć i z pośpiechu zrobił tu niezły bałagan. Leżał tu nawet trup, nie wiadomo czy właściciela, czy osoby, która chciała tutaj przenocować, ale nie wytrzymała psychicznie. Ciało było nabrzmiałe i gniło już od jakiegoś czasu. W zeschłej ręce trzymało rewolwer, a w drugiej różaniec. Na skroni trupa widniała zaschnięta plama krwi, wyciekająca z dziury w skroni. Popełnił samobójstwo. Ten obraz całej sytuacji był brutalny i zalała mnie fala obrzydzenia i dziwnego strachu. Nie było sensu przeszukiwać niczego, co było blisko tego okropnego smrodu, bo wszystko nim przesiąkło, więc czym prędzej opuściliśmy to przeklęte miejsce.
                Korzystając ze świeżego powietrza i chwilowego postoju usiadłam na śniegu, żeby rozprostować kości. Yeti dolewał paliwa z jednego kanistrów do baku z benzyną auta. Dzisiejszy dzień był naprawdę ciepły, więc podałam kurtkę Łysemu, który rzucił ją na pakę. Słoneczko przebijało się co chwilę z pojedynczych chmur, przysłaniających niebo. Gigant oparty o przyczepę ostrzył swój miecz, którego nie używał już od jakiegoś czasu z powodu kontuzji. Całe szczęście wrócił już prawie do zdrowia, więc znów stał się kimś w kim widziałam opiekuna. Zaskakiwało mnie jego posłuszeństwo co do Bobra. W końcu widział go ostatnio prawie dwa tygodnie temu, teraz on zapewne już nie żył, ale Karol wciąż starał się mnie chronić z wszystkich sił. Najstarszy siedział na pace i również korzystając ze świeżego powietrza patrzył w dal.
                Po chwili przerwy mieliśmy już zbierać, kiedy zobaczyliśmy trzy trupy przedzierające się przez krzaki i idące w naszą stronę. Yeti zaczął do nich mierzyć z karabinu, kiedy Gigant zawołał.
- Zostawcie je, ja się nimi zajmę.
Yeti opuścił broń i razem ze mną i resztą obserwował sytuację. Gigant stracił swój pancerz w domu dziadka kanibala, dlatego działał ostrożniej, ale wciąż miał swój miecz, który udało mi się uratować z pożaru. Naostrzona stal zaświeciła się w promieniach słońca, kiedy Gigant ruszył do przodu i zamachując się potężnie nad głową rozciął czaszkę wroga na pół. Zmienił wtedy ciężar nogi na prawą, tą która była uszkodzona i pewnym ruchem przebił kolejnego trupa do drzewa, po czym pociągnął ostrze w górę i rozpruł go na dwie części. Trzeci znalazł się niebezpiecznie blisko jego lewego boku, ale ten odepchnął go płasko ostrzem i gdy ten leżał wbił oburącz w czaszkę. Wrócił do formy. Yeti zaklaskał z podziwem, w końcu nie codziennie można być świadkiem takiego przedstawienia. Gigant był prawdziwym wirtuozem swojej broni.
                Chwilę później zapakowaliśmy się do wozu i ruszyliśmy dalej. Przez kolejne dwie godziny jeździliśmy po drogach i leśnych ścieżkach, aż w końcu znaleźliśmy się na otwartym polu, a na lewo zauważyliśmy niedużą wioskę. Nie było sensu jej przeszukiwać, podobnie jak w Kołodnie zauważyliśmy tam tylko sklep, który już z daleka wyglądał na spalony. Nie warto było tracić czasu na takie miejsce. Rozmawiałam sobie z Młodą, właściwie o niczym ciekawym, po prostu ona dobrze czuła się w moim towarzystwie i dzięki rozmowie udawało mi się zobaczyć parę razy uśmiech na jej twarzy. Kobieta, którą znaleźliśmy dzisiejszej nocy wciąż spała, budząc się co jakiś czas, gdy medyk zmieniał jej opatrunki. Mężczyzna mówił, że uda jej się z tego wyjść, potrzebuje tylko sporo odpoczynku i stałej opieki medycznej.
                Wykorzystując, że nic się nie dzieje, a Gigant zaczął opowiadać coś Młodej przyłożyłam głowę do oparcia i zasnęłam. Nie mówiąc oczywiście o ludziach, najbardziej tęskniłam właśnie za wygodnym łóżkiem w Królowym Moście. Tęskniłam właściwie za wieloma rzeczami: budzeniem się na piętrze niedaleko moich przyjaciół, rozmowach z Nieznajomą i Miczi, pilnującymi ogrodzeń ludźmi i wieloma, wieloma innymi. Drzemkę przerwał mi strzał. Po nim nastąpił kolejny, ale szybko zorientowałam się, że są dosyć odległe.  Wszyscy siedzieli jak na szpilkach, rozglądając się niespokojnie.
- Co się dzieje? – zapytałam.
- Mijamy Ciechanów, ale przy jednym z domów coś się dzieje. Musimy to sprawdzić – wytłumaczył rzeczowo Yeti.
- Ten ktoś jest uzbrojony. Czy to bezpieczne? – zapytałam.
- Teraz nic nie jest bezpieczne – powiedział Medyk uśmiechając się ponuro.
                Wyciągnęłam pistolet i z niepokojem czekałam, aż Łysy zatrzyma auto. Gdy tylko zaparkował, ja, Gigant, Yeti, Najstarszy oraz nasz kierowca, wyskoczyliśmy na śnieg. Hałas dobiegał z jednorodzinnego domu, który znajdował się na skraju miasta. Widać było, że ten ktoś ma kłopoty, na podwórzu było widać parę zombie. Podbiegliśmy tam szybko. Robiło się powoli ciemno, chociaż bez problemu było widać wszystko bez światła latarek. Łysy przeskoczył niewysoki, drewniany płotek, lądując w krzakach, na których kiedyś musiały kwitnąć róże. Podążyliśmy za nim i wtedy Łysy zaczął strzelać do zombie. Jeżeli można go nazwać skutecznym, to o elemencie zaskoczenia, czy zwykłej ostrożności słyszał mało. Rozumiałam, że chcę ostrzec kogoś znajdującego się w środku o naszej obecności, ale to już była lekka przesada, kiedyś takie coś mogło go zgubić.
                Zombie z okolicy musiały nas słyszeć, więc czym prędzej przystąpiliśmy do ich eliminacji. Gigant zaczął swój taniec miecza, którym  balansował z ogromna gracją i skutecznością. Yeti również strzelał. Amunicji mieliśmy naprawdę dużo, więc ja również nie starałam się jej oszczędzać, zabijając kolejne zombie strzałami w głowę. Podwórko oczyściliśmy dosyć szybko, więc od razu ruszyliśmy do domu. Gigant wszedł ostatni, jego miecz nie był tak skuteczny w pomieszczeniach, gdzie nie mógł się nim porządnie zamachnąć. W środku było dosyć gorąco, więc tam również nie oszczędzaliśmy naboi. Dolne piętro oczyściliśmy równie szybko jak podwórze, ale zanim weszliśmy po drewnianych schodach na piętro poczekaliśmy chwilę.
                Strzały na górze ucichły, ale nie wiadomo, czy ocalałemu na górze skończyła się amunicja, czy po prostu dorwały go trupy. Czekaliśmy w napięciu, aż w końcu Łysy krzyknął.
- Hej tam na górze! Wszystko w porządku?
Przez chwilę nikt nie odpowiadał, więc zaczęliśmy się wspinać na górę, ale w końcu usłyszeliśmy męski głos.
- Tak, kim jesteście?
- Kimś kto uratował ci skórę. Nie potrzebujesz pomocy medycznej lub jakiejkolwiek innej? – zapytał Yeti.
- Właściwie to potrzebuje. Czy jeżeli zejdę to nic mi nie zrobicie? – zapytał.
Pytanie było strasznie naiwne, w końcu gdybyśmy chcieli to moglibyśmy poczekać, aż zombie go zabiją, lub po prostu sami tam wejść i go zastrzelić.
- Nie martw się. Gdybyśmy byli wrogo nastawieni to byś to odczuł – zapewnił go Yeti. Owłosiony, jak mityczne stworzenie, żołnierz sprawiał najmilsze wrażenie z całej trójki. Gdy tylko usłyszeliśmy, że ktoś schodzi opuściliśmy bronie, żeby go nie przestraszyć. Chłopak, który zszedł wyglądał na kogoś w moim wieku. Miał krótkie włosy, obcięte na dosyć normalny wzór. Jego twarz porastał delikatny zarost, a zza okularów spoglądały na nas piwne, bystre oczy. Był ubrany w wysokie, wygodne buty, czarne sztruksowe spodnie, czarną bluzę z kapturem i kamizelkę. W dłoni trzymał strzelbę, która nosiła ślady użytkowania. Dodatkowo kulał na prawą nogę.
 - Przydałoby mi się trochę amunicji i bandaży – przyznał podchodząc do Łysego. Nie widać było na jego twarzy strachu, a nie wyglądał specjalnie groźnie.
- Chodź z nami do naszego wozu, stoi kawałek dalej. Dostaniesz co chcesz – powiedział Łysy.
- Tak za darmo? Jest jakiś haczyk? – zapytał podejrzliwie.
- Nie ma żadnego haczyka. Powiedzmy, że jesteśmy organizacją, która pomaga innym. Rozumiesz? – zapytał uśmiechając się serdecznie Yeti.
- Powiedzmy – odpowiedział – Tak właściwie nazywam się Kapi, a przynajmniej tak mnie wołają.
                My też się mu przedstawiliśmy i zaprowadziliśmy do wozu. Usiadłam razem z nim, Gigantem i Yetim za naszym autem i czekaliśmy, aż Łysy przyniesie nieco zapasów, dla nowo poznanego ocalałego. W tym czasie Medyk wyszedł do nas i obejrzał nogę Kapiego. Miał on całkiem świeży, dobrze zawiązany bandaż, ale mimo tego Medyk oczyścił ranę i zabandażował na swój sposób.
- Widzę tutaj fachową rękę. Czyżbyś znał się nieco na leczeniu takich ran? – zapytał Medyk.
- Ach chciałbym. Całe szczęście pomógł mi jeden z mojej grupy – powiedział chłopak sycząc cicho, gdy rana była polewana wodą utlenioną.
- Nie jesteś tu sam? – zapytał z zaciekawieniem Yeti.
- Oczywiście, że nie. Moja grupa wysłała mnie na zwiad, kiedy podczas przeszukiwania tego domu – wskazał chatkę, z której go przed chwilą uratowaliśmy -  otoczyły mnie sztywniaki.
Roześmiałam się w duchu słysząc to zabawne określenie na trupy.
- Jak duża jest twoja grupa? Nie potrzebujecie jakichś zapasów? – zapytał Yeti.
- W sumie nie. Co prawda średnio sobie radzimy z jedzeniem, ale dajemy radę. Co do ilości to jest nas dziesięciu i nie mamy określonego celu podróży. Szukamy miejsca, które moglibyśmy obstawić i nazwać domem, bez durnych zasad, czy też niepotrzebnego niebezpieczeństwa. Obóz w jakiejś małej mieścinie czy wiosce – wytłumaczył Kapi, zasłaniając nogawkę przed zimnem i wstając – tak czy siak powinienem się już zbierać. Dziękuje wam za pomoc. Miło wiedzieć, że na świecie są jeszcze dobrzy ludzie.
Obóz w małej mieścince przypomniał mi o Królowym Moście. Szczerze życzyłam mu powodzenia, chociaż sama boleśnie wspominałam zdarzenia, które sprawiły, że znajdowałam się tutaj, gdy mogłabym siedzieć w domu Kiciusia za bezpiecznym ogrodzeniem. Zastanawiałam się przez chwilę, czy tak naprawdę dobrze robię jadąc do Torunia. Co jeśli reszta z Obozu przeżyła to wszystko i odbudowali to co zniszczyli ludzie z Supraśla i teraz tam mieszkają? Co prawda było to mało prawdopodobne, ale co jeśli jednak tak jest? Miałam nadzieję, że spotkam jeszcze kiedyś chociażby i Łapę. Miałam nadzieję, że dowiem się czy ktoś z moich przyjaciół przeżył, w taki czy inny sposób. Dopiero teraz pomyślałam, że mogę o coś spytać Kapiego.
- Nie widziałeś może innej grupy? Szukam paru osób, na czele, których powinien stać chłopak, rok starszy ode mnie, wysoki, ciemny blondyn, niebieskooki. Najprawdopodobniej jest z nim dwóch mężczyzn, ale coś mogło się pozmieniać.
- Hmm… niestety nikogo takiego nie widziałem, ale jak bym na niego wpadł to będę pamiętał, że jest przyjacielem moich przyjaciół – odpowiedział Kapi.
                Po chwili plandeka się odsunęła i wyszedł z niej Łysy niosąc worek z amunicją i bandażami oraz strzelbę Kapiego. Młodzieniec pożegnał się z nami i ruszył w głąb miasta, wciąż utykając lekko. My zabawiliśmy tu już wystarczająco długo, więc gdy tylko zniknął nam z oczu wsiedliśmy do auta i zaczęliśmy jechać dalej. Jechaliśmy do późnego wieczora, ale gdy znaleźliśmy całkiem przytulne wzgórze, zaparkowaliśmy tam auto i przespaliśmy się wszyscy. Oczywiście na straży zawsze stał Yeti, lub Medyk. Traktowali oni nas naprawdę dobrze i czułam się w ich wozie niesamowicie bezpiecznie. Nawet Młoda ich polubiła, chociaż wciąż czuła się nieco nieswojo.
                Z rana, od razu po śniadaniu, ruszyliśmy w dalszą drogę. Yeti poczuł się trochę gorzej, prawdopodobnie łapało go przeziębienie, więc leżał na jednym z czterech siedzeń. Kobieta czuła się coraz lepiej, chociaż widok jej ran wciąż przyprawiał mnie o ciarki. Całe szczęście Medyk znał się na swoim fachu i pomagał jej właściwie. Gdy ona przebudziła się parę godzin po naszym wyjeździe, porozmawiała nawet z nami chwilę.
- Gdzie ja jestem? – spytała po cichu. Widocznie nie pamiętała tego, że zaledwie dzień temu z nami rozmawiała. Wtedy miała wysoką gorączkę, więc w sumie było to całkiem normalne, że mogła czegoś nie pamiętać.
- W drodze do Torunia, całkiem niedaleko miasta Raciąż –odpowiedział spokojnie Medyk.
- Jestem zakładnikiem? Widziałam jak zabijaliście moich przyjaciół – powiedziała po cichu.
- Przyjaciół? Nie wiedziałem, że osoby, które chciały cię zabić były twoimi przyjaciółmi. Tak czy siak, nie. Nie jesteś zakładniczką. Chcemy ci pomóc – stwierdził Medyk.
- Racja. Chcieli mnie zabić. Teraz pamiętam. Spadłam ze zbocza, przeżyje? – zapytała.
- To już nam mówiłaś i zająłem się twoimi ranami. Powinny się zacząć goić – odpowiedział uprzejmie Medyk.
- Przepraszam za kłopot… -stęknęła, przesuwając się na bok.
- Nie przepraszaj. I nie ruszaj się za dużo. Rany się zaczęły goić, jak źle się położysz to znowu je otworzysz, a wtedy mogę mieć problem z uratowaniem cię – odpowiedział Medyk, podchodząc do kobiety i podając jej butelkę z wodą. Wypiła łapczywie parę łyków po czym spojrzała się na mnie i na resztę siedzących na pace. Musiała czuć się nieswojo w towarzystwie obcych ludzi, ale widocznie uznała, że nie stanowimy zagrożenia, bo po chwili położyła się i ponownie zasnęła.
                Jechaliśmy w całkowitej ciszy przez następne godziny, aż w końcu usłyszałam Łysego, który wołał Medyka na przody auta. Zaciekawiona również podeszłam do przodu i zobaczyłam, że na drodze do Raciąża podąża ocalały. Z racji iż grupa żołnierzy, z którą podążałam nie zostawiała nikogo w potrzebie to i w tym wypadku zatrzymaliśmy się. Była to otwarta droga, na środku pola, na horyzoncie widać było już zarysy miasta. Wysiedliśmy razem z Łysym i Gigantem żeby przywitać ocalałego. Mężczyzna zatrzymał się, gdy zajechaliśmy mu drogę i ostrożnie wymierzył pistoletem w naszą stronę. Był dosyć charakterystycznym człowiekiem. Miał ciemniejszą karnację skóry i kruczoczarne włosy oraz brodę. Był ubrany na czarno, a na plecach miał ogromny, górski plecak koloru zielonego. Na spodniach i butach widać było plamy błota, co oznaczało, że podróżował na piechotę od jakiegoś czasu.  Nie miał on kurtki, w sumie teraz stawała się coraz mniej potrzebna. Widać było różaniec, bardzo podobny do tego, który widzieliśmy w rękach człowieka z przyczepy, który wisiał swobodnie na jego szyi.
                Łysy przywitał go.
- Witaj przyjacielu, nie potrzebujesz czasem zapasów lub transportu? – zapytał, trzymając w ręce karabin.
- Witaj. Tak się składa, że nie pogardzę transportem, o ile jedziecie na zachód – odpowiedział bardzo sympatycznym tonem nieznajomy.
- Zależy jak daleko na zachód. Podróżujemy akurat do Torunia i tam możemy cię bez problemu podrzucić – odpowiedział Łysy.
- Świetnie się składa. Właśnie tam idę. Jestem Ojciec Józef i dziękuje z góry za pomoc – powiedział podchodząc bliżej nas. W jego głosie można było wyłapać obcy akcent, ale posługiwał się językiem bardzo dobrze.
- Ksiądz? – zapytał z zaciekawieniem Gigant.
- Egzorcysta – uściślił Józef uśmiechając się serdecznie.
                Tu mnie odrobinę zadziwiło. Nigdy nie widziałam egzorcysty i w sumie nie wierzyłam za bardzo w zdarzenia paranormalne i inne opętania. Teraz jeden z nich stał przede mną i czuć było od niego niesamowitą aurę. Ciężko to porównać z czymś konkretnym, ale od tego człowieka wręcz biła nadzieja.

- Tak więc witamy na pokładzie – powiedział Łysy zapraszając egzorcystę do środka auta.

4 komentarze:

  1. Coraz ciekawiej, coś czuję że za niedługo będzie jakaś hardkorowa akcja. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Plusem tego rozdziału jest to, że zbliżamy się do tych Bobra i Miczi :D

    Spotkanie Egzorcysty było dość zaskakujące. Ciekawe co zainspirowało Cię do tego. Egzorcyzmy Emily Rose? Nie tak dawno leciały w TV...

    Ogółem, lekki i przyjemny rozdział. Przerywnik wśród ostatnich wydarzeń. Jeśli miałabym się czepnąć to może do akcji Giganta. Może jak na trzech zombie to przynajmniej z jednym mógł mieć lekkie problemy :P

    Trochę dziwna była postać tego Kapiego. Chodzi mi o to, że opowiadał o swojej grupie, tak jakby mówił do przyjaciół, a nie mógł być w 100% pewien, że Ci niczego nie kombinują. Być może taka doraźna pomoc mogła być tylko zmyłką. Gdy człowiek Ci ufa powie prawdę. Powie ile jest osób w grupie i gdzie jest obóz. Gdyby chciano takie informacje wydobyć siłą to liczba byłaby drastycznie zwiększona, a droga do obozu oczywiście zmieniona. No ale jak wiemy nasi bohaterowie są pozytywni. Przynajmniej tak mi się zdaje. Może wszystkim mydlą tylko oczy :P

    Tradycyjnie pozdrawiam i życzę weny ;)

    C.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie rozdziały Natalii takie już są - przyjemne i nie za mocne, ale w tym tomie jeszcze zaskoczy myślę. W sumie myślę, że Kapi nie miał wyboru, był otoczony przez ludzi to nie miał innego wyboru jak po prostu mówić co wie :D

      Usuń
    2. Mi ten egzorcysta skojażył mnie sie z Jakubem wędrowyczem.

      Usuń