piątek, 9 października 2015

Rozdział 20: Pełen życia

Rozdział 20, kolejny z perspektywy Irka. Irek i Ruda zostają na farmie Włodka, żeby pomóc mu nieco i poczekać na jego syna, który ma ostatecznie zadecydować o budowie punktu. Zapraszam was do czytania, a po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym.

POV:
Rozdział 20 - Irek - Dzień 9-10
Bobru - Dzień 9-10 - Jest w okolicach Grudziądza
Olaf - Dzień 9-10 - Jest w okolicach Płońska

-----------------------------------------

Rozdział 20 (Irek): Pełen życia


                Ruda obudziła mnie z rana przynosząc kubek świeżej, pachnącej owocami leśnymi herbaty i talerzem z kanapkami. Przetarłem oczy i zobaczyłem, że moich towarzyszy już nie ma. Ruda musiała zauważyć moje zdziwenie.
- Pojechali godzinę temu zakładać kolejne punkty. Obiecali, że wrócą przed wieczorem – wytłumaczyła.
- Dziękuje – powiedziałem chwytając za kubek i wlewając rozgrzewający i rozbudzający napój do żołądka – Włodek nie robi kłopotów z tym, że tu zostaniemy?
- Nie, właściwie to wydaje mi się, że się cieszy. Powiedział, że możemy zostać, przynajmniej do czasu aż jego syn się pojawi. A ten ma być tutaj dzisiaj – opowiedziała.
- Świetnie – stwierdziłem i zabrałem się za jedzenie. Po skończeniu śniadania nałożyłem buty i posłałem łóżko. Wyszedłem na korytarz i zszedłem na dół. Marzyłem teraz o kąpieli, ale nie byłem pewien, czy w tym domu mają jakiś zbiornik umożliwiający takie przyjemności. W kuchni zastałem Włodka, który akurat ostrzył noże.
- O widzę, że wstałeś, jak się spało? – zapytał przyjaźnie. Gdy przypomniałem sobie jaki był wczoraj od razu po spotkaniu to nie mogłem uwierzyć, jak szybko człowiek może się zmienić.
- Dobrze, jeszcze raz chciałem podziękować za gościnę – powiedziałem grzecznie.
- Nie często są tu ludzie. A już na pewno nie tak przyjaźnie nastawieni jak wy. Chociaż początkowo chciałem was przegonić to tera nie żałuje. Mam nadzieję, że uda się wam postawić te punkty, przynajmniej w pozostałych miejscach.
                Uśmiechnąłem się tylko. Ruda dołączyła do nas z kubkiem herbaty i oparła się o blat kuchenny.
- Czy macie dostęp do wody? O ile to możliwe wykąpałbym się – zapytałem.
- No jasne! To, że świat zszedł na psy nie oznacza, że nie zadbałem z synem o normalne życie. Mamy swój generator, mamy specjalny system wodny, który po zużyciu friltuje czy co tam robi i ciągle czysta jest dzięki temu. Cwane bajery chłopie – pochwalił się starzec – Łazienkę znajdziesz przy wejściu, tylko żona teraz coś tam robi, więc zaczekaj chwilę – poprosił – Ręczniki jakieś znajdziesz na górze w pokoju syna.
Zgodnie z słowami Włodka ruszyłem na górę w poszukiwaniu ręczników. Był naprawdę gościnnym człowiekiem i postanowiłem, że gdy tylko nieco się ogarnę to zaproponuję mu pomoc, na pewno było coś do zrobienia w takim gospodarstwie.
                Wszedłem do pokoju, w którym spędziłem noc i podszedłem do szafy. Szybko zauważyłem stos ładnie poukładanych ręczników i wziąłem jeden z nich. Z wnętrza mebla czuć było dziwny zapach, który przywodził na myśl szpitalną salę. Uznałem jednak, że to pewnie jakiś środek przeciwko molom lub coś takiego i wyszedłem z pokoju. Zszedłem na dół i minąłem kuchnię udając się do drzwi, w których podobno była łazienka. Rzeczywiście w środku było słychać odgłosy, które wskazywały, że musiała tam teraz być Jagoda, żona Włodka. Poczekałem grzecznie myśląc o tym w jakiej sytuacji się znajduje. Byłem ciekawy jak się ma teraz reszta grupy i czy pozostałym udało się już odbić Feline. Miałem nadzieję, że nic im się nie stanie, ale wiedziałem, że pojechali na naprawdę niebezpieczną misję, znacznie bardziej od tej naszej i przygotowywałem się psychicznie na straty.
                Z rozmyślań wybił mnie dźwięk otwieranych drzwi do łazienki. Jagoda wyszła i skinęła mi głową na przywitanie. Była naprawdę cichą kobietą i zastanawiałem się czy w ogóle odezwała się odkąd tu jesteśmy.  Minąłem ją i zamknąłem za sobą drzwi. Wanna, która tutaj stała była czysta, widać było, ze gospodarze dbają o takie rzeczy. Zdjąłem ubrania i położyłem ręcznik obok. Lubiłem się kąpać, w wodzie można było zapomnieć o wszystkim. Odkręciłem mocno kurek z ciepłą wodą, dodając odrobinę zimnej i oparłem się wygodnie plecami. Przez chwilę zapomniałem o całym świecie.
                Po parunastu minutowej kąpieli wytarłem się, ubrałem i wyszedłem. Ruszyłem do kuchni, gdzie zauważyłem starsze małżeństwo.
- Chciałem się zapytać, czy mogę jakoś pomóc, skoro już i tak nadużywam gościny – wyleciałem prosto z mostu.
- Właściwie jak już o tym wspominasz, to lekko cię mogę wykorzystać – zamlaskał – Ogrodzenie na tyłach posiadłości jest w fatalnym stanie i przydałoby się co byś przeszedł się nieco i spróbował znaleźć słabsze punkty i je załatać. Deski i narzędzia znajdziesz w szopie na tyłach – wytłumaczył.
- Zajmę się tym. Widzieli państwo moją koleżankę? – zapytałem.
- Jest na górze. Też chciała pomóc to poprosiłem ją o poukładanie rzeczy w schowku.
                Bez zadawania kolejnych pytań ruszyłam na tyły domu. Chciałem jakoś odpłacić się za to, że mężczyzna nas ugościł, pozwolił tutaj być i być może nie robił problemów z postawieniem tu jakże ważnego punktu, na którym zależało Benowi. Szybko zlokalizowałem szopę i przewalając się przez całe mnóstwo gratów dotarłem do wcześniej wspomnianych desek, siatki oraz młotka i gwoździ. Wszystko wyniosłem na zewnątrz i ułożyłem w jednym miejscu. Chociaż teren całego gospodarstwa nie był ogromny, to jednak zajmował trochę miejsca i sprawdzanie wszystkiego na pewno zabierze mi sporo czasu.
                Zacząłem badać każdy segment płotu, sprawdzając dokładnie siatkę, słupki oraz deski. Już na pierwszym kawałku zauważyłem, że jedna z desek wisi luzem, więc wyłamałem ją i solidnie wbiłem nową. Powtórzyłem podobną proceduję na kolejnych kilku segmentach, w których brakowało to kawałka siatki, to paru desek, to czegoś zupełnie innego. Po przeleceniu połowy ogrodzenia usiadłem oddychając ciężko i spojrzałem na owoce swojej pracy. W międzyczasie podeszła do mnie Ruda.
- Jaka jest twoja historia? – zapytała od razu po przywitaniu się.
- Co masz na myśli? – zapytałem.
- No wiesz… jesteś niewrażliwy na ugryzienia. Jak to się właściwie stało? Było tak od początku?
- Tak. Odkąd pamiętam. Pierwsze zombie, które mnie ugryzło już kompletnie na mnie nie zadziałało. Przeżyłem i oprócz zwykłego bólu nie czułem nic – powiedziałem.
- Może to jest klucz do pokonania tego? Nie zażywałeś jakichś leków? Może coś innego? Pomyśl ile osób udałoby się ocalić gdyby zombie nie były już problemem – rozmarzyła się.
- Nic nadzwyczajnego. Jak byłem chory brałem leki, ale takie jak każdy. Nie miałem jakiegoś zdrowego trybu życia. To po prostu musiało być zapisane gdzieś we mnie – stwierdziłem.
- Musisz się zgłosić do Bena. Jak ktoś miałby to rozgryźć, to właśnie on – stwierdziła – Nie będę ci przeszkadzać, masz jeszcze sporo roboty, a nie wiemy, kiedy pojawi się syn Włodka. Wracam do środka.
                Gdy Ruda znikała w czeluściach domu, ja napiłem się wody i ruszyłem do kolejnego ubytku w ogrodzeniu. Nie dziwiłem się, że staruch mnie o to poprosił. Gdyby nie uzupełnić tych luk to byle grupa zombie, mogłaby bez problemu wejść na teren posiadłości. Moje słowa musiały zadziałać magicznie, bo ledwie zacząłem przybijać młotkiem kolejną deskę, usłyszałem trzask i kawałek ogrodzenia za moimi plecami rozleciał się, kiedy trzy trupy wysypały się na podwórze.
                Nie czekając ani chwili dłużej poprawiłem młotek w ręce i ruszyłem na pierwszego trupa. Machnąłem młotkiem, a ten przyjemnie rozłupał czaszkę pierwszego trupa.  Drugi złapał mnie za rękę, ale odepchnąłem go drugą i po chwili dobiłem. Trzeci poległ chwilę później, a ja nie czekając aż kolejne przedrą się na teren gospodarstwa chwyciłem parę desek i zacząłem składać otwarte przejście. Wychyliłem się jednak na chwilę, żeby spojrzeć na pole i zobaczyłem, że parę kolejnych trupów, które póki co były w bezpiecznej odległości, zmierzało w tą stronę. Spojrzałem na uszkodzenie ogrodzenia i z ulgą uznałem, że pękły jedynie deski, więc szybko poprawiłem nowymi i sięgnąłem po siatkę.
                Dziura była załatana, a ja zmobilizowany przyspieszyłem nieco. Chciałem jak najszybciej znaleźć się z powrotem w środku. Niebo się nieco zachmurzyło, a po chwili zaczęło wiać przeraźliwie kąsającym wiatrem.  Pracowało się coraz ciężej, ale po godzinie całe ogrodzenie było załatane i gotowe do kolejnych lat wiernej służby. Zadowolony wróciłem do środka, odkładając wcześniej deski i narzędzia. Ucieszyłem się widząc obiad czekając na mnie w kuchni razem z Rudą.
- Nasi jeszcze nie wrócili? – zapytałem siadając do talerza.
- Jeszcze nie, ale myślę, że niedługo będą – powiedziała.
- A gdzie gospodarze?
- Na górze, odpoczywają. Dziwnie się tu czuję. Jakbym była u babci i dziadka na wakacjach… - stwierdziła robiąc dziwną minę.
- Trochę tak. Naprawiłem im płot, był już stary i przegniły. W sumie mam nadzieję, ze nie będą potrzebowali już pomocy. Z pola weszły tu zombie, ale zabiłem je i wyrzuciłem na drugą stronę płotu – opowiedziałem jej.
- Zauważyłeś, że ta Jagoda nie odzywa się w ogóle? Może jest niemową? – zmieniła temat.
- Może jest wstydliwa? Miczi opowiadała mi, że kiedyś w grupie Bobra była taka nieśmiała dziewczyna. Chociaż podróżowali razem przez prawie dwa miesiące, ta nawet się nie przedstawiła. To może być coś w tym stylu – zaproponowałem, pochłaniając kolejną łyżkę gulaszu.
- Może i tak…
                Rozmowę przerwało nam pukanie do drzwi. Dreszcze przeszły mnie po plecach i spojrzałem na Rudą, która też nie wiedziała, za bardzo co zrobić.
- Wyjrzyj przez okno – zaproponowałem.
Ruda podeszła do okna ostrożnie, jakby bała się, że coś ją przez nie wciągnie i delikatnie przechyliła zasłonę. Odetchnęła jednak z ulgą, więc uznałem, ze to musieli być nasi ludzie. Rzeczywiście po chwili do kuchni weszła cała czwórka. Zauważyłem, że na Dymitr był niesamowicie blady, co nie umknęło również Rudej. Podeszła do niego i przytuliła go.
- Kochanie? Co się stało? – zapytała.
- Trupy dały się nam we znaki. Gdyby nie szczęście prawdopodobnie byśmy nie wrócili… - wytłumaczył Gigant siadając ciężko na jednym ze stołków.
- Jak to? – zapytałem.
- Załatwiliśmy cztery punkty. Przy pierwszych trzech wszystko poszło jak z płatka, ale przy ostatnim trafiliśmy na jakieś piekło. Najpierw widzieliśmy w oddali grupkę ludzi – opowiadał dalej – ale uciekli nam z pola widzenia, widzieliśmy jak się wycofują. Olaliśmy ich. Zaczęliśmy kopać dół, umieściliśmy fundament i już mieliśmy stawiać słup, gdy nagle usłyszeliśmy wybuchy petard – Tutaj zrobił przerwę i odcharknął – Tamci ocalali chcieli nas udupić, zombie otoczyły nas kompletnie, w sumie sam nie wiem jakim cudem udało nam się przetrwać. Wsiedliśmy do wozu i odjechaliśmy. Całe szczęście zdążyliśmy postawić punkt.
- Mogli to być Złomiarze? – zapytała Ruda.
- Mogli. Chociaż nie wiem po czym ich poznać. Tamci mieli plecaki, więc to może wykluczać Złomiarzy – przypomniał sobie nagle.
- A co z tutejszym punktem? Wiecie coś? – zapytał Dymitr.
                Pokrótce opowiedziałem im o tym jak naprawiałem ogrodzenie i o ostatecznych ustaleniach z panem Włodkiem oraz o tym, że jego syn wciąż się nie pojawił.
- Mają tutaj dostęp do wody? – zapytał Krystek.
- Tak. Odpocznijcie i tak dzisiaj zrobiliście kawał dobrej roboty – powiedziałem.
Skorzystali z mojej rady. Po chwili łazienka była zajęta przez kobietę z Inowrocławia, a Gigant, Krystek i Miczi przygotowywali sobie kolacje. Włodek zszedł do nas jak siedzieliśmy przy stole.
- I jak wyprawa? Sukces? – zapytał.
- Powiedzmy. Udało się nam ustawić cztery punkty. Oprócz tego, który planujemy tutaj, zostało pięć. Tylko te są już na krańcach naszych terenów… - odpowiedział grzecznie Gigant.
- Dobrze. Ja chciałem tylko powiedzieć, że wypatrzyłem auto syna i powinien za chwilę być, więc dowiecie się czego tam chcecie.
- Dziękujemy panu – powiedziałem w imieniu grupy.
- Oj nie gadaj już, jeszcze nic nie wiadomo. Mój syn to dobry człowiek i myślę, że wam pomoże. Sami zresztą zobaczycie już za chwilę.
                Rzeczywiście chwilę po tym jak Włodek skończył mówić usłyszeliśmy samochód wjeżdżający do garażu. Po chwili drzwi się otworzyły i usłyszeliśmy dwie pary butów biegnące po korytarzu. Do pomieszczenia wszedł mężczyzna, a za nim kobieta. Był on wysoki, miał brązową czuprynę oraz zielone oczy, który błyszczały nawet w ciemniejszym kącie pomieszczenia. Pod koszulą rysowały się mięśnie, a twarz miał gładką jak niemowlę, z mocno wysuniętym podbródkiem. Kobieta za nim, prawdopodobnie jego dziewczyna, była niska, miała owalną twarz, długie, lekko pokręcone brązowe włosy, zadarty nosek i była ubrana w czarno czerwone spodnie i skórzaną kurtkę.
- Co ta ludzie tato? – zapytał mężczyzna. Jego głos przypominał mi głos jakiegoś znanego aktora, był niski i dźwięczny.
- Spokojnie Cezary. To moi goście. Reprezentują jakiś tam obóz i mają jakąś tam sprawę. Czekałem z tym na ciebie, tak jak prosiłeś – odpowiedział stary.
- Mówiłem, żebyś nie wpuszczał nieznajomych. Wiesz jacy są teraz ludzie – usłyszałem w głosie Czarka panikę. Chociaż były niewiele młodszy ode mnie, widać było, że kochał rodziców, a przynajmniej ojca.
- Nie marudź synu, sprawdziłem ich. Załatw teraz proszę to, co chcą i daj im jechać w swoją stronę.
                Cezary spojrzał na nas, jakby próbował wyczytać z naszych twarzy czego tutaj szukamy.
- Jaki obóz reprezentujecie? – zapytał.
- Toruńską Ostoję i Inowrocław – odpowiedziałem.
Widziałem przez chwilę wyjątkowy błysk w jego oczach, jakby małe węgielki zapaliły się, by po chwili zgasnąć.
- Może przejdźmy do sąsiedniego pokoju? Kto was reprezentuje? – zapytał.
- Ja – odpowiedziałem bez wahania.
­- Ja też pójdę – zaproponował Krystek.
Opuściliśmy kuchnię i przeszliśmy do salonu. Czarek usiadł, a my spoczęliśmy naprzeciw jego.
- Więc czego właściwie tu szukacie? – zapytał. Mówił pewnie, jakby przeprowadzał takie rozmowy często. Przypominał mi nieco Bena i Dziarę.
- Toruń łączy się z okolicznymi obozami i chcemy założyć parę punktów strategicznych. Nie jest to nic zajmującego dużo miejsca, po prostu słup z flagą – wytłumaczyłem.
                Mężczyzna westchnął ciężko. Jego wyraz twarzy zmienił się. Uśmiechnął się.
- Słuchajcie panowie, powiem szczerze, moi rodzice są już starzy. Męczy mnie pilnowanie ich, chociaż ich bardzo kocham. Potrzebuje miejsca, gdzie mógłbym ich przenieść. Może opowiecie mi nieco  o waszych obozach? Wtedy podejmę decyzję, ale osobiście nie widzę na chwilę obecną nic przeciwko słupowi z flagą – powiedział.
Zgodnie z jego prośbą opowiedzieliśmy mu co nie co, o obozach. Nie była to ściśle tajna wiedza, ale jedynie informacje ile ludzi mamy w społeczności, jak oceniamy to miejsce, jak jest bronione. Cezary słuchał z uwagą, każdego naszego słowa. Gdy skończyliśmy uśmiechnął się ponownie.
- Brzmi dobrze. Nie będzie żadnego problemu z przewiezieniem tam moich rodziców? Na przykład jak będziecie wracać z waszej misji? – zapytał.
- Myślę, że nie – odpowiedziałem krótko.
- Wspaniale. Jednak co do wschodu – powiedział i zakręcił kciukami kółka – Uważajcie na siebie. To niebezpieczne, zniszczone tereny pełne trupów i dzikusów. A nawet gorzej.
Zaciekawiony zapytałem o to, co ma na myśli.
- Nie słyszeliście? W okolicy chodzą ludzie, którzy jako element kamuflażu przyszywają sobie elementy skóry zombie – powiedział.
- Nie spotkaliśmy jeszcze żadnego z nich. Co prawda kamuflaż utrudnia zauważenie ich, ale jedyny przypadek o jakim słyszeliśmy to było spotkanie pojedynczego człowieka, który tak się kamuflował – odpowiedziałem – Póki oni nas nie zaatakują to my też z nimi nie będziemy walczyć. Odbudowujemy cywilizacje, a nie ją niszczymy.
                Cezary uśmiechnął się tajemniczo po czym wstał.
- Nie będę już was zatrzymywał. Zróbcie co musicie, a gdy skończycie na wschodzie wpadnijcie tutaj. Szerokiej drogi – pożegnał się wychodząc z pokoju. Poszliśmy za nim do kuchni przekazać nowiny reszcie. Pominąłem tylko dziwne wrażenie jakie wywarł na mnie Czarek. Wydawał się być zbyt wesoły, jakby kompletnie nie pasował do tego świata. I jego rodzinka musiała coś wiedzieć, ale nie chciała się tym podzielić.
                Wyszliśmy bez dziewczyn przed dom wziąć wszystko z ciężarówki potrzebne do stworzenia kolejnego punktu. Gigant wraz z Krystkiem unieśli słup, ja wziąłem flagę i linkę, a Dymitr łopaty. Poszliśmy na tyły posiadłości, gdzie  stał teraz odnowiony płot i zaczęliśmy pracować. Chociaż słońce już chyliło się ku zachodowi to chcieliśmy skończyć i jeszcze dzisiaj wyjechać dalej. Pomimo dobrego wrażenia jakie wywarli na mnie gospodarze, nie chciałem nadużywać gościnności, ani zaufania jakimi ich obdarzyłem. Dziura rosła z każdym machnięciem szpadla. Miała kształt kwadratu, który na środku miał dodatkowy, walcowaty dół, który miał zmieścić słup.
                Zaczęliśmy od nałożenia nakładki na słup, po czym ułożyliśmy całą podstawę w dole. Chociaż słup miał dobre pięć metrów to nie był specjalnie ciężki i ledwo się obejrzeliśmy, a czerwona flaga zaczęła powiewać delikatnie na wietrze.
- Zrobione – podsumował Dymitr.
- To co, ruszamy dalej? – zapytał Krystek.
- Musimy. Trzeba jak najszybciej wrócić i zobaczyć jak sytuacja z Feline. Możliwe, że nasza pomoc się tam przyda. Dlatego załatwmy te dwa ostatnie punkty w maksymalnie dwa dni i zbierajmy się do domu – powiedziałem, zatrzymując się myślami na ostatnim słowie. Czy teraz Ostoja i Inowrocław były moim domem? Czy ktoś w ogóle używał jeszcze tego stwierdzenia?
                Wróciliśmy do domu i zastaliśmy wszystkich w salonie, podziwiających flagę, którą postawiliśmy.
- Są państwo pewni, że nie będziecie mieli problemów z tą flagą na podwórku? – zapytałem, mając nadzieję, że nie każą jej nam zaraz zdejmować.
- Nie. Umiemy o siebie zadbać – odpowiedział Cezary, zszywając akurat rozerwaną bluzę. Posługiwał się igłą naprawdę sprawnie jak na mężczyznę.
- To będziemy się chyba żegnać – zaczęła Ruda.
- Miło było mieć was w gościnie – odpowiedział Włodek i wstał, żeby uścisnąć każdemu dłoń – Wpadnijcie jeszcze kiedyś. Czasami robi się tu nudno.
- Na pewno tak się stanie – odpowiedziałem.

                Wyszliśmy całą szóstką i poszliśmy prosto do naszego pojazdu. Weszliśmy do środka i z ulgą rozłożyliśmy się na tyłach, gdzie po zniknięciu połowy materiałów było znacznie więcej miejsca. Robiło się ciemno, więc Dymitr zapalił światła i przed nami na drodze podążał długi promień światła oświetlający wszystko. Oparłem się ciężko o ścianę pojazdu i odetchnąłem. To był pracowity dzień. Pracowity, dziwny dzień. Ułożyłem się nieco wygodniej i zasnąłem.

2 komentarze:

  1. Coś czuję, że ten typek jest kimś ważnym w którymś z obozów :P Może jeszcze o nim nie wie Ben :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Albo podejrzewa i dlatego mu zależy na tym punkcie :D Teorii jest wiele ;)

      Usuń