poniedziałek, 23 stycznia 2017

Rozdział 10: Wspólnota

Rozdział 10, kolejny z perspektywy Bobra. W tym rozdziale zobaczymy jak przebiegnie atak na miejsce, do którego bohaterowie jechali przez jakiś czas. Miejsca, które jest dla nich niezwykle ważne. Jest to dosyć długi rozdział, w którym jest pełno akcji, więc myślę, że wam się spodoba. Po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym :)

POV:
Bobru - Rozdział 10 - Dzień 4-5
Erni - Dzień 4-5 - Erni ucieka z obozu bandytów
Zuza - Dzień 4-5 - Zuza zauważa grupę Bobra z drugiej strony Płocka

----------------------------------------------------

Rozdział 10: Wspólnota (BOBRU)


                Gdy byliśmy gotowi do ataku na znajdujący się na wzgórzu obiekt, był wieczór. Cały dzień spędziliśmy na obserwowaniu okolic, sprawdzaniu niższych budynków, schowaniu Potwora, oraz planowaniu. Tir zostawiliśmy około trzysta metrów od kościoła na wzgórzu, który był naszym celem. Prawdopodobnie mielibyśmy to miejsce przejęte już dawno temu, ale niektórzy mówili o ruchu który widzieli w oknach. Chociaż sam nie widziałem nic, to wolałem nie ryzykować. Ulice, poza sporymi ilościami zombie były puste. Nie widzieliśmy barykad, posterunków, ani żadnych innych śladów ludzkości. To wszystko było po prostu opustoszałe. Siedzieliśmy u podnóża góry, zajmując nieduży sklep, gdzie urządziliśmy tymczasową kwaterę główną.
                Dymitr właśnie wrócił z Pablordem ze zwiadu.
- Coś nowego? – rzuciłem.
- Właściwie nie. Okolica na pewno jest pusta. Jedynie te zabudowania na wzgórzu mogą być problemem – odpowiedział Pabi.
- Jaki jest ostatecznie plan? – zapytał Krystek.
- Ostatecznie idziemy tam jednym z dwóch wejść. Główną bramą. Musimy założyć, że nic nas nie zaskoczy z stromych zejść z tej górki. Wyślę też niedużą grupę od tyłu. Tak żeby nikt nas tamtędy nie podszedł – wytłumaczyłem. Wzgórze było położone w zachodniej części miasta niedaleko mostu na drugi brzeg. Pozycja była dobra. Na samym szczycie znajdował się spory plac widokowy oraz dwa główne budynki, które nas interesowały – kościół oraz muzeum. Oba wyglądały obiecująco.
- Ja mogę odcinać tyły – zaproponowała Ika.
- Pomogę jej – dodał Dymitr.
- Też się piszę – odezwał się Józef.
- Dobra. Wasza trójka odcina zejście na tyłach. Musicie nas ostrzec jakby ktoś uciekał, albo próbował dostać się na wzgórze. Tak samo jak zobaczycie trupy. W tym mieście jest tego sporo, więc musimy być ostrożni – powiedziałem – A teraz przygotujcie się. Staramy się nie strzelać, chyba, że zobaczymy innych ocalałych. Wtedy nie zastanawiajcie się. Zombie to nic w porównaniu z ludźmi – dodałem – A no i ktoś powinien zostać tutaj na miejscu. Nie wiemy czy ktoś już nas zauważył, a jak ukradną nam Potwora to będziemy mieli spory problem. Jakiś ochotnik? – zapytałem.
 - Mogę zostać i przypilnować wszystkiego – powiedziała Ruda.
- Idealnie. To do dzieła – podniosłem głos z entuzjazmem.
                Pozostali przyjęli moje słowa z cichą aprobatą. Wszyscy zaczęli krzątać się i przygotowywać do wyruszenia. Poprawiłem nóż przy pasku i sprawdziłem stan naładowania pistoletu. Poprawiłem wszystko, żeby móc wygodnie i szybko wyciągnąć w razie problemów. Byłem gotowy. Po dziesięciu minutach wyszliśmy ze sklepu zostawiając  tam Rudą i wspólnie ruszyliśmy wyznaczoną drogą na górę. Dymitr, Józef i Ika wkrótce się od nas odłączyli ruszając na tyły. Bronie do walki z bliska mieliśmy gotowe w dłoniach. Na czele, obok mnie, szedł Gigant. Pewnie trzymał swój miecz w rękach. Dotarliśmy do niedużego stopu, gdzie nachylenie wzgórza wyrównywało się i stało tu parę sklepów z pamiątkami oraz nieduża knajpa.
                Trupów było sporo. Było już dosyć ciemno, więc osoby stojące na tyłach trzymały latarki, a ja, Gigant, Pablord oraz Łapa walczyliśmy. Kiedyś walka z zombie sprawiała problemy. Na początku był to problem moralny, bo ciężko było odebrać życie chodzącej i żyjącej istocie, ale ci dostosowani szybko zrozumieli, że zombie już nie żyją i jeżeli się tego nie pojmie, to samemu straci się życie. Następnie był problem z samą walką. Chociaż trupy poruszały się stosunkowo powoli to potrafiły przyspieszyć jak były blisko. Miały sporą siłę, a walczyły aż do zniszczenia mózgu. Doświadczenie jednak sprawiało, że czuło się już kiedy i jak zaatakuje trup, co sprawiało, że walka z nimi była łatwa. Ostatnim problemem, na który nie było rozwiązania, była liczebność. Tego nie dało się przeskoczyć.
                Gdy powoli szliśmy do przodu, a okoliczne trupy nadchodziły jeden za drugim, poczułem niepokój. Gigant jednak ścinał je z daleka. Daliśmy mu sporo miejsca, żeby przypadkiem nie trafił nas stojących za jego plecami. Gdy jakiś trup atakował z niekorzystnej strony, Karol nie musiał się nim martwić, bo wtedy wchodziłem ja, albo ktoś inny. Zamachiwałem się z dużą siłą, przebijając kolejne gardła i docierając ostrzem noża do mózgu. Uderzenie w samą czaszkę było ryzykowne, bo chociaż czasami udawało się, to łatwo można było źle trafić przez co ostrze utykało w kości lub odbijało się od  głowy. Gigant nie miał z tym żadnego problemu. Nie używał nawet dużej siły, jego miecz był tak dobrze naostrzony, że przecinał kość jak masło.
                Przebiliśmy się przez plac i trafiliśmy z powrotem na drogę na górę. Spoglądałem co jakiś czas na górę, mając dziwne przeczucie, że ktoś nas obserwuje. Ktokolwiek chciałby się dostać na to wzgórze w ten sposób co my, był bardzo łatwym celem do ataku. Chociaż na samej dróżce było mnóstwo drzew oraz kamienny murek, to wciąż nie dawały one ciągłego schronienia. Szliśmy powoli, nie chcieliśmy przyciągać zbyt dużej uwagi, szczególnie trupów. Byliśmy coraz bliżej szczytu. Nieduży kamienny chodnik, którym wyłożona była dróżka, powoli tracił swoją krzywość i coraz bardziej się wyrównywał. Widzieliśmy już wyłaniające się budynki. Przekroczyliśmy uchyloną delikatnie żelazną bramę. W końcu mogłem na to spojrzeć z bliska.
                Bliżej głównego wejścia znajdowało się muzeum – ogromny budynek z czerwonej cegły, z jedną wieżą. Widać było, że niedawno został odnowiony, ale prace nie zostały ukończone, ponieważ po jego wschodniej części widać było resztki rusztowania. Poza tym miał kształt prostopadłościanu. W oczy rzuciły mi się dwa wejścia, jedno od przodu, duże, z napisem „Muzeum Diecezjalne” nad dębowymi, solidnymi drzwiami, oraz drugie, kawałek oddalone od pierwszego i znacznie mniejsze. Przed nami rozprzestrzeniał się nieduży ogród z niezadbanym, zarośniętym żywopłotem oraz kilkoma kwitnącymi drzewami.
                Prostopadle do muzeum znajdował się nasz główny cel, ogromny czerwony kościół. Z przodu widać było charakterystyczne wrota prowadzące do środka. Nad wejściem był umieszczony witraż oraz dwie monstrualne wieże z szpiczastymi dachami. Po drugiej stronie, między nimi, widać było zarys kopuły, która wieńczyła całą budowlę, która była całkiem długa. Cały budynek był przedziurawiony licznymi okienkami, ale to co rzuciło mi się od razu w oczy to był fakt, że dolne były zabarykadowane. Ktokolwiek tu był w tym momencie, czy też wcześniej, mieszkał i bronił się w tym miejscu przez jakiś czas.
                Podziwianie całego kompleksu na pewno trwałoby nieco dłużej, ale nagle moje oczy oślepił czerwony blask. Momentalnie chwyciłem po broń, gdy zobaczyłem czerwoną flarę, którą z dużą prędkością wznosiła się w powietrze, tylko po to żeby za chwilę przejść do fazy powolnego spadania.
- Mają kłopoty – rzuciła oczywistością Łapa i wskazała bramkę, która prowadziła na tyły, gdzie znajdowało się drugie zejście z wzgórza.
Ruszyliśmy wszyscy biegnąc ile mieliśmy sił w nogach. Na całym terenie naszej przyszłej bazy było znacznie mniej trupów. Od razu odrzuciłem opcję, że to wspinaczka je powstrzymała, bo zbocze było dosyć strome, ale wciąż nie przeszkadzało w wejściu na nie. Ktoś musiał tutaj być. Pominęliśmy jednak ten fakt. Dopadliśmy do furtki na tyły i zbiegając po kamiennych schodkach zauważyliśmy trzy postacie wbiegające pod górę. Machnąłem ręką mierząc w ich stronę, ale Pablord w porę mnie powstrzymał. Pod górę wbiegali nasi przyjaciele.
- Masa trupów. Skurwiele wyskoczyły znikąd. Staliśmy przy śmietnikach i coś aktywowaliśmy… - wyspał Dymitr.
- Na górę, lećcie! – krzyknął Gigant, który wyszedł im na spotkanie i od razu przeciął jednego z trupów, który wyszedł przed resztę próbując dorwać biegnącą jako ostatnią Ikę.
                Pomogłem Józefowi i po chwili wspólnymi siłami, wciąż nie strzelając, wróciliśmy na górę. Gigant zamknął furtkę i przesunął zasuwę. Całe wzniesienie otaczał nieduży mur, który pełnił raczej funkcję estetyczną niż obronną, ale chwilowo zatrzymał trupy. Było ich rzeczywiście bardzo dużo, ledwo opuściliśmy schody, a te były już ich pełne.
- Co tam się stało? – zapytałem teraz na spokojnie.
- Bobru nie mamy na to czasu – zasapał Gigant, który aż przesunął się, gdy trupy naparły na furtkę.
- Dobra, spróbujmy przejść tam -  powiedziałem wskazując palcem kościół.
- HEJ STÓJ! – wrzasnęła nagle Łapa.
                Wszyscy odwróciliśmy się w kierunku, w którym patrzyła. Zobaczyliśmy, że przez plac pomiędzy ogrodem, a kościołem biegnie jakaś postać. Poruszała się z dużą prędkością zdecydowanie zmierzając w stronę budynku. Gdy Łapa krzyknęła postać na chwilę się zatrzymała, ale po chwili jeszcze bardziej przyspieszyła.
- Biegniemy! – krzyknąłem. Ruszyliśmy w stronę kościoła. Usłyszałem trzaski, które pojawiły się od razu po tym jak Gigant puścił furtkę. Ta zaczęła kołatać się jak oszalała, na ledwo trzymających ją zawiasach. Dała nam jednak wystarczającą ilość czasu żeby dobiec do kościoła. Zombie zaczęły wlewać się na dziedziniec z tamtej strony. Biegnąca postać stała pod wrotami krzycząc i uderzając pięściami. Gdy byliśmy parę kroków od niej wyciągnęła nóż.
                Światła latarki oświetliły twarz chłopaka w moim wieku. Miał okulary oraz bardzo zabawnie wyglądający zarost, który wyglądał jakby rósł na twarzy nieznajomego nieregularnie, w różnych losowych miejscach.
- Zostawcie mnie skurwysyny… to teren prywatny, nie macie prawa tu być – starał się powiedzieć poważnym głosem, ale stukanie zębami psuło cały efekt. Wyszedłem przed szereg wyciągając pistolet. Wymierzyłem w głowę chłopaka, a jego reakcja kompletnie mnie zaskoczyła. Ten zamiast próbować się bronić, lub uciekać, jakkolwiek zareagować zamknął oczy.
- Ilu was tu jest? – zapytałem chłodnym, jak powietrze tego wieczora, głosem.
Chłopak nie odpowiedział. Dalej miał zamknięte oczy. Widziałem jak Łapa wyciąga pistolet i zaczyna do mierzyć, ale powstrzymałem ją. Sam schowałem pistolet i podszedłem do chłopaka. Podniosłem go za kołnierz bluzy, bez problemu zabierając mu nóż z ręki. Przycisnąłem go do drzwi.
- Wiem, że ktoś jest w środku. Niech lepiej nas wpuści, bo mi i tak wejdziemy, a ty będziesz idealną przynętą na trupy – wysyczałem.
- Chłopaki błagam wpuścicie – wyjęczał chłopak.
                Obejrzałem się przez ramię. Zombie były coraz bliżej.
- Otwórzcie te jebane wrota! – wrzasnął Dymitr.
Przez chwilę na dziedzińcu panowała prawie kompletna cisza, zagłuszana jedynie jękami zbliżających się trupów. Po chwili jednak usłyszałem stukot, parę metalicznych przesunięć, a wtedy wrota rozwarły się. Bez pytania wrzuciłem chłopaka do środka i wszedłem, a za mną podążyła reszta. Nasze wejście było niesamowicie chaotyczne. Łapa, Dymitr, Pabi i Gigant ruszyli do przodu przepychając grupkę ludzi i celując do nich broniami, a reszta szybko dopadła do wrót i je zamknęła.
                Nastała kolejna, krótka cisza. Odwróciłem się nie chowając broni. Znajdowaliśmy się w ogromnej sali kościelnej. Sufit był tak wysoko, że ledwo dało się go dostrzec w ciemności jaka panowała na górze. Palił się tylko jeden żyrandol, oraz szereg lampek bliżej podłogi. Ławki były w większości na miejscach, ale parę z nich było ustawionych w różnych strategicznych punktach. Ołtarz był całkowicie rozłożony, a na jego miejscu, już z daleka, widać było posłania, stolik, skrzynki i różne inne rzeczy. W środku było ciepło, powietrze stało, jakby nie było dobrego przepływu.
                Dopiero teraz mogłem spojrzeć na ludzi, którzy nas tu wpuścili. Mało nie parsknąłem ze śmiechu gdy się im przyjrzałem. Gdyby sytuacja nie była tak poważna, myślałbym, że trafiłem na plan jakiegoś filmu dla nastolatków. Grupa wyglądała jakby wyciągnięta z takich właśnie klimatów. Grupka chłopaków w wieku od, na oko, piętnastu do dwudziestu parę lat, wszyscy w okularach, z meszkiem pod nosem oraz niepewnymi minami, które jakby krzyczały „chcę wrócić do domu i pograć na komputerze”. Jak oni przetrwali, zapytałem sam siebie.
- Jak się nazywasz? – zapytałem tego, którego wcześniej zobaczyliśmy na dziedzińcu.
- E… Emil – powiedział po cichu. Ledwo usłyszałem jego głos przez echo uderzających o drzwi pięści trupów.
- Emil? Dobra. Powiedz swoim kolegom żeby stanęli pod ścianą z rękami za głową. Sprawdzimy czy nic nie ukrywacie i nikomu nie stanie się krzywda – powiedziałem spokojnym głosem.
- Dyktujecie nam warunki? To nasza miejsców… - zaczął kolega Emila, chłopak z gęstą rudą czupryną i pryszczami, które aż świeciły w ciemniejszym świetle, gdy Dymitr podszedł i uderzył go w brzuch.
- To miejsce nie jest już wasze – odpowiedziałem spokojnie – Ale może być nasze. Nie chcemy go zabrać, ale o tym zaraz. Podejdziecie pod tę ścianę cholera!? – zapytałem nieco zniecierpliwiony.
                Dopiero po chwili, powoli, cała szóstka ruszyła pod jedną z kolumn i ustawiła się w rządku, z rękoma za głowami. Patrzyłem na to przez chwilę po czym kiwnąłem głową i szóstka moich ludzi podeszła, żeby ich dokładnie przeszukać. Nie trwało to długo. Parę sekund później pokaźny stos noży oraz młotków, a także jeden pistolet, leżały przede mną.
- Dobra, przełamaliśmy pierwsze lody. Pabi ogarniesz wrota? Super. Dymitr przygotuj się z Łowcą, musimy zaraz wrócić po Potwora i Natalię. Ruda pewnie się tam martwi. Reszta ogarnijcie naszych gospodarzy i sprawdźcie czy ktoś tu się jeszcze nie ukrywa. Zabezpieczcie miejsce. Jakieś pytania? – wydałem parę poleceń upewniając się, że niczego nie pominąłem – Kto z was jest dowódcą? – zapytałem jeszcze, kierując pytanie do drugiej grupy.
- Ja – odpowiedział krótko Emil.
- Tego zostawcie gdzieś na wierzchu. Resztę na razie zwiążcie, nie będziemy ryzykować. Jest stąd drugie wyjście Emilu?
- Tam – wskazał na korytarz na prawo od miejsca, w którym powinien być ołtarz.
                Z ulgą patrzyłem jak kolejne osoby rozchodzą się, żeby zająć się powierzonymi zadaniami. Sam ruszyłem z Dymitrem i Łowcą w kierunku wskazanym przez Emila.
- Posrane – skwitował Łowca, gdy tylko odsunęliśmy się nieco od reszty.
- Hmm? – zapytałem.
- Jak takie smrody przetrwały. Wyglądają jakby bali się sami siebie, a co dopiero trupów – powiedział z pogardą.
- Pewnie ukryli się tutaj i mieli jakieś zapasy. Co dziwi mnie bardziej to prąd. Muszą tu mieć jakiś generator. To znacznie ułatwi sprawę – ucieszyłem się.
- Musisz przycisnąć tego Emila. Wygląda jakby coś knuł – powiedział.
Pokiwałem głową.
                W wspomnianym wcześniej korytarzu bez problemu odnaleźliśmy drzwi. Prowadziły one do krótkiej sieni, a po chwili na zewnątrz. Pojawiliśmy się na tyłach kościoła. Trupy zaczęły powoli się nudzić. Kościół doskonale wygłuszał odgłosy z zewnątrz, a gdy spojrzałem w jedno z licznych okien nie zauważyłem nawet światła. Gdyby nie to, że byłem w nim przed chwilą, nie wiedziałbym nawet, że ktoś tam jest. Ruszyliśmy powoli w stronę głównej bramy. Zastanawiałem się przez chwilę, dlaczego była otwarta, ale ostatecznie nie zawracałem sobie tym głowy, wiedziałem, że wyciągnę to od Emila.
                Znaleźliśmy się na kamiennej drodze prowadzącej w dół. Zeszliśmy bez większych kłopotów i gdy byliśmy już niedaleko sklepu usłyszeliśmy strzały. Natychmiast zniżyliśmy się do pozycji pół kucającej i przyspieszyliśmy kroku.
- Kurwa kurwa kurwa kurwa – przeklinał pod nosem Dymitr. Wiedziałem, że martwił się o swoją dziewczynę. Chociaż z początku ich relacja nie wyglądała tak kolorowo, teraz byli pełnoprawną parą i zdecydowanie dbali o siebie. Miałem szczerą nadzieję, że to zombie, a nie inni ocalali. Nie myliłem się. Gdy podeszliśmy pod sklep zauważyłem, że przed wejściem jest grupa parunastu trupów. W światłach wystrzałów szybko dostrzegłem Rudą, ale co było najbardziej zaskakujące nie była sama.
                Tuż przy niej, zdecydowanie nie jako wrogowie, stały trzy inne kobiety. Z daleka nie widziałem szczegółów, ale gdy tylko to zobaczyłem przyspieszyłem. Dotarliśmy do trupów od tyłu. Zabiłem jednego, a następnie drugiego, przebijając się bliżej sklepu.
- Ktoś tu biegnie! – krzyknęła nieznajoma mi dziewczyna.
- Co? Czekajcie! To moi przyjaciele – zatrzymała ich Ruda.
- Jesteś pewna? – zapytała inna kobieta.
Dotarliśmy do nich. Łowca powalił trupa najbliżej nas i dobił go łomem. Dymitr podbiegł do Rudej i odciągnął ją od kobiet. Ja oddałem dwa szybkie strzały i zabiłem dwa ostatnie trupy, po czym natychmiast wymierzyłem w stronę kobiet. Jedna z nich miała strzelbę, pozostałe dwie trzymały w rękach noże.
- Puść to – powiedziałem krótko wskazując na kobietę i jej strzelbę.
- Sam to puść, cholera – powiedziała nienawistnie.
- Hej spokój! Bobru one mi pomogły. Dajcie spokój. Gdzie jest reszta? – zmieniła temat Ruda.
- Zajęliśmy wzgórze. Nie jesteśmy sami, ale… powiem więcej na górze – podszedłem do Rudej – Jesteś tego pewna? – zapytałem ciszej, wskazując na trójkę kobiet.
- Absolutnie – powiedziała z pewnością w głosie.
                Odwróciłem się powoli. Kobieta dalej trzymała broń, ale widać było, że nie mierzyła we mnie.
- Bobru – powiedziałem krótko, opuszczając pistolet i wyciągając rękę – A to jest Dymitr i Łowca.
- Anna – odpowiedziała kobieta – a te dwie to moja córka Sara i…
- Zuza – wtrąciła dziewczyna z włosami koloru ciemnego blond.
- Dobra… Zasada jest taka, oddajecie mi tą strzelbę, ja chowam broń. Chyba, że nie macie ochoty z nami iść, wtedy nie ma żadnego problemu. Idziecie w swoją stronę, a my w swoją – powiedziałem równie spokojnie jak do grupy Emila.
Dziewczyny przez chwilę się zastanawiały. Rozmawiały między sobą, aż ta o imieniu Zuza powiedziała:
- Idziemy z wami.
Cóż za szalony wieczór, pomyślałem po czym ostrożnie wyciągnąłem rękę po strzelbę. Anna niechętnie podała mi ją.
- Prowadź – powiedziała.
                Ruszyliśmy w stronę Potwora. W mojej głowie układały się myśli. Dwie grup jednego dnia. Trzyosobowa i sześcioosobowa. Obie nie stanowiły problemu i nie atakowały. Czy życie w ten sposób rzeczywiście było możliwe? Nie wiedziałem, ale byłem pewien, że nie pozwolę na nic, co może zaszkodzić moim ludziom. Obserwowałem ciągle trzy kobiety. Dymitr i Ruda zajęli się sobą, a Łowca usiadł wygodnie na fotelu kierowcy. Dwie z nich zachowywały się jakby kompletnie nie interesowała ich cała ta sytuacja, ale jedna przygląda mi się ukradkiem. Była to ta, która przedstawiła się jako Zuza. Wiedziałem, że właśnie z nią będę musiał pogadać, jeżeli chciałem się czegokolwiek dowiedzieć.
                Droga na górę nie była tak łatwa jak przewidywałem. Potwór ledwo mieścił się na średniej, betonowej dróżce. Na ostatnim zakręcie przed wjazdem na dziedziniec bałem się przez chwilę, że spadniemy, ale Łowca znał się na prowadzeniu tym pojazdem i wyratował nas. Dymitr wyskoczył, żeby otworzyć bramę. Ta też nie była do końca dostosowana do wielkości Potwora, ale całe szczęście zmieściliśmy się na styk. Zadowolony wysiadłem i wraz Dymitrem, Rudą oraz trzema nieznajomymi ruszyłem w stronę kościoła. Wolałem nie próbować dostać się od przodu. Wejście było zbyt ważne, żeby było otwierane za każdym razem jak ktoś ma ochotę wejść. Właśnie przez podobny błąd Emil wpadł w nasze ręce. Ruszyliśmy na tyły i weszliśmy do środka.
                Na pierwszy rzut oka widać było, że  przez te dwadzieścia minut, podczas których byłem na zewnątrz, sporo się zmieniło. Piątka ludzi siedziała związana przy jednej ze ścian niedaleko ruin ołtarza. Ich wszystkie rzeczy zostały tam przeniesione, a na ich miejsce pojawiły się nasze posłania. Spojrzałem w górę. Z tej perspektywy widać było, że kościół ma coś w stylu górnego piętra, długiej drewnianej platformy, która obiegała cały budynek dookoła na poziomie kilku metrów. Na przywitanie wyszła do nas Łapa. Spojrzała pytającym wzrokiem w kierunku dziewczyn, które przyprowadziłem. Machnąłem ręką na znak, że zaraz wszystko wytłumaczę, po czym kazałem przyprowadzić Emila. Poprosiłem też Zuzę, żeby poszła ze mną.
                W ten sposób, wraz z dwoma więźniami, Łapą, Pablordem oraz Gigantem ruszyliśmy w stronę wrót do kościoła. Tam usiedliśmy na jednej z ławek, z dala od reszty. Planowałem przekazać informacje moim ludziom, ale musieli oni teraz pilnować reszty oraz zajmować się sprawdzaniem tego miejsca, a ludzie Emila oraz koleżanki Zuzy nie musiały tego słyszeć. Spojrzałem raz jeszcze na siódemkę nowych osób, które siedziały teraz przy ołtarzu i rozmawiały o czymś. Dymitr siedział obok nich z Łowcą i łypali na nich groźnie.
- Dobra zacznijmy od ciebie – wskazałem Emila – Jak długo jesteście w tym miejscu? Tylko mów szczerzę, nie mamy złych zamiarów, ba powiem wam nawet po co tu jesteśmy, po prostu nie chcę niepotrzebnego rozlewu krwi.
- Prawie od początku. To chyba dobre miejsce – powiedział niepewnie, poprawiając okulary.
- Przetrwaliście tu sami? Było was sześciu? – wciąż nie mogłem w to uwierzyć.
- Było nas więcej. Niektórzy po prostu odeszli, a inni zostali zabici. Dlatego teraz nie wychylamy się stąd zbytnio. W muzeum mamy zapasy i inne potrzebne rzeczy, nie musimy wychodzić nawet na miasto, a nikt inny tutaj nie przychodzi. A jak przychodzi ginie – odpowiedział już nieco pewniej.
- Wy ich zabijacie? – chociaż starałem się ukryć moje rozbawienie to nie wyszło mi to do końca.
- Was też prawie złapaliśmy. Gdyby nie to, że wracałem akurat z muzeum to nie weszlibyście tutaj.
- Nie doceniasz nas – odpowiedziała kąśliwie Łapa.
- Jak? Macie tylko jeden pistolet. Nie widziałem więcej broni palnych, wątpię żebyście trzymali je w magazynie – zignorowałem słowa Łapy.
- Z przodu zostawiamy otwartą bramę, świata i dźwięki ledwo co widać na zewnątrz, więc kto tu wchodzi myśli, że miejsce jest puste. Dodatkowo trupobomby… - tłumaczył powoli, ale z nieukrywaną dumą, jakby był detektywem, który opowiada o właśnie rozwiązanej ciężkiej sprawie.
- Trupobomby? – zapytał Pablord.
- Tak je nazwaliśmy. Uwięziony trupy, które uwalnia niewidoczny mechanizm. Proste, a skuteczne.
- A co robicie jak was otoczą? – zapytałem.
- Po jakimś czasie same odchodzą. Jak mówiłem nie wychodzimy stąd za dużo.
- Dobra – powiedziałem – Pytanie jest czy teraz chcecie stąd wyjść? My jesteśmy z Torunia i tamtejszego obozu. Mieliśmy zająć dobry punkt w tym mieście, żeby pomóc reszcie w walce z nadchodzącym zagrożeniem. Nie widzimy problemu żebyście tu zostali o ile nam pomożecie i nie będziecie przeszkadzać.
- To ciężka decyzja… - zauważył.
- Dlatego damy wam czas do jutra. Dzisiaj i tak noc będzie pełna planów i emocji ,więc nie będzie problemu jak będziecie poruszać się tu niezwiązani. Ale zrób coś podejrzanego lub niech ktoś z twoich ludzi coś takiego zrobi, a będziemy mieli problem. Rozumiesz? I odpowiedź chcę poznać jutro z rana – powiedziałem.
- Pomyślę i jutro porozmawiamy – odpowiedział delikatnie się uśmiechając.
- Dobra, wróć do reszty. Zaraz tam podejdę i ich uwolnimy – powiedziałem, po czym poczekałem aż Emil odejdzie. Widziałem z daleka jak drżały mu kolana. Jeżeli coś planował to ukrywał to cholernie dobrze.
- Teraz ty – powiedział spoglądając na kobietę. Była nieco starsza ode mnie, ale wciąż wyglądała jak młoda dziewczyna. Podrapałem się po brodzie – Opowiesz mi może jak wpadłaś na moją przyjaciółkę.
- Ja… - zaczęła po czym zrobiła pauzę. Widziałem na jej twarzy, że w głowie przeżywa teraz istną nawałnicę myśli – Śledziłam was od jakiegoś czasu.
- Co? – wystrzelił automatycznie Pablord.
- Jestem Zuza, niedawno straciłam męża i od tamtego czasu podróżuje sama. No i miałam tego dość. Spotkałam na drodze dziewczyna, która opowiedziała mi o Toruniu. Musiałam znaleźć innych ludzi i iść dalej. Ale wtedy, gdy zaatakowały mnie trupy zobaczyłam wasz pojazd. Chowając się pod jednym z aut zraniłam się mocno w nogę, ale pozostałam niewykryta. Usłyszałam rozmowę pomiędzy tobą – wskazała Pablorda – a tobą. Mówiliście o Płocku więc ruszyłam za wami.
- Dlaczego? – zapytałem zaskoczony jej wyznaniem.
- Wydawaliście mi się porządnymi ludźmi. Takimi, którzy wiedzą co robią. A gdy dowiedziałam się, że jesteście z Torunia to tak jakbym dotarła tam.
- Nie patyczkujesz się widzę – odpowiedziałem.
- Dotarłam tutaj i chciałabym zostać. Znam się na medycynie, mogłabym być pomocna. I mam wiele informacji – poklepała ręką po swoim plecaku.
- Chwila, a te dwie kobiety, które są tu z tobą? – zapytał Gigant.
- Pomogły mi tu dotrzeć na czas. Bezinteresownie.
- Ciekawe… - spojrzałem raz jeszcze na dwie kobiety, które siedziały teraz patrząc w naszą stronę.
- Nie ukrywam, że chcemy zamienić to miejsce w obóz. A obóz nie istnieje bez ludzi. Możesz tu zostać i zapracować sobie na nasze zaufanie. Ale tak jak poprzednio, zrób coś głupiego, a nie będziemy mieli dla ciebie litości – powiedziałem twardo.
- Dziękuje – powiedziała – Co do informacji, mam je w plecaku. Chciałabym je nieco sama przejrzeć, ale gdy to zrobię, trafią do ciebie.
- Jasne. Macie jeszcze jakieś pytania? – skierowałem te słowa do moich przyjaciół.
- Nic, co mogłoby martwić ją – powiedziała Łapa patrząc nieprzychylnie w stronę Zuzy. Ta nie opuściła wzroku. Wstała i ruszyła do reszty.
- Co myślicie? – zapytałem.
- Ten chłoptaś jest podejrzany, ale boi się nas jak cholera. Ta dziewczyna… sam nie wiem – powiedział Gigant.
- Co teraz? – zapytała Łapa po chwili ciszy.
- Teraz przygotuje się do drogi – powiedziałem.
- Co? Jakiej drogi? – zapytała.

- Płońsk i Inowrocław. Musimy powiadomić resztę, że się nam udało i sprowadzić tu więcej ludzi. Coś czuję, że to wszystko to cisza przed burzą… - powiedziałem tajemniczo i spojrzałem w górę. Przez jedno z okien wlatywał blady blask. Blask księżyca. Księżyca, który był prawie w pełni.

7 komentarzy:

  1. Trzeba przyznać że bobru nam się nie patyczkuje, podoba mi się jego stanowczość, ostrożność. Również liczę że to co ostatnio ci pisałem na fb z ciekawymi motywami na dalszą historie tej postaci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doświadczenie :D Tyle błędów, za które życiem zapłacili jego ludzie, z każdym kolejnym stara się być bardziej ostrożny. Oczywiście błędy rzecz ludzka i poprzednie nie były pierwsze, ani ostatnie ;)

      Usuń
  2. Nastała ta chwila. Udało mi się nadrobić zaległości i dotarłem do aktualnego rozdziału. Dawno skończyłem drugi tom, ale powróciłem do Twojej historii w tym roku. Tak więc; tom 3 i 4 za mną. (4.5 nadrobię w wolnym czasie :>)

    Muszę przyznać, że fabularnie zostałem totalnie wciągnięty. Tom trzeci był po prostu super, a najbardziej ekscytująca była cała intryga Dziary. Tom czwarty jednak przyciągnął moją uwagę dopiero po spotkaniu wszystkich grup w Inowrocławiu.
    A tom piąty? Zaczął się bardzo ciekawie, powiedziałbym, że nawet z grubej rury. Bardzo polubiłem perspektywę Zuzy, gdyż za samą postacią Olafa nie przepadałem xD

    Ale przechodząc do aktualnego stanu rzeczy: dziennik ocalałego? Na początku obstawiałem Bena, a teraz kieruję się w stronę Krawca-Cezarego. Lub zupełnie inna postać, ale albo ją już znamy, albo pojawi się w tym tomie i jeszcze namiesza.

    Bobru od teraz możesz liczyć na moją stałą obecność pod nowymi rozdziałami! Sam jestem fanem pisania, jak i czytania, a tematyka apokalipsy zombie nie raz mnie zaintrygowała. Tak samo jak Twoja opowieść.

    Pozdrawiam, Kylar! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło słyszeć, że poprzednie tomy się podobały i zostały nadrobione. Tom 4.5 w sumie do samej fabuły nie wnosi nic, jednak rzuca nieco światła na postać Łapy i jej siostry. Właściwie jak ktoś czytał "po kolei" to właśnie tam dowiadywał się jak Łapa ma na imię :D No i myślę, że zgrabnie zamknęło to motyw grupy z Supraśla, wyjaśniło ostatnie niewiadome i pozwoliło definitywnie zamknąć motyw Królowego Mostu.
      Bardzo się ciesze, że cała intryga Dziary została doceniona, planowania było naprawdę sporo, bo trzeba było znaleźć odpowiednią postać, która będzie w stanie przedstawić wydarzenia (padło na Magdę, a że miała swoją perspektywę + ciekawy charakter to pasowała idealnie do tej roli) i zrobić tak, żeby wszystko miało ręce i nogi. No i sam motyw, że nie zawsze wszystko kończy się tak dobrze, chociaż Dziara wyrósł na porządnego przywódcę.
      Czwarty rozdział absolutnie się zgodzę, że nabiera jako takiego tempa dopiero po spotkaniu w Inowrocławiu. Niestety pierwsza połowa tomu musiała nakreślić wszystkie wątki nadchodzące, a było tego sporo - rozwinięcie Złomiarzy, przedstawienie Zszytych, nowa postać (Olaf) i nowy obóz (Inowrocław).
      Olaf w sumie był eksperymentem, lubię sobie stawiać wyzwania i staram się dobierać ciekawe postacie do perspektyw. Póki co chyba najbardziej podobają mi się własnie te kobiece (przedstawić co siedzi w głowach takich, to dopiero sztuka xD), ale Olaf był o tyle ciekawy, że nie był postacią, która jest jakimś niesamowitym bohaterem, czy nawet wojownikiem. Był to zwykły, szary facet, z wieloma wadami, problemami i nienawiścią do świata. Ale odegrał swoją rolę i w sumie nie żałuje wyboru :D
      Właściciel Dziennika Ocalałego jest nakreślany powoli, chociaż myślę, że łatwo się domyśleć, czyj jest ten dziennik. Osobiście jest to chyba jeden z pomysłów, z których jestem najbardziej dumny. Przedstawienie tak złożonej postaci i motywu przy pomocy jego własnych zapisków, z dalszym zostawieniem tej mgiełki tajemnicy (bo raczej perspektywa z jego obozu się nie szykuje).

      No, a na kolejne rozdziały serdecznie zapraszam ;)

      Usuń
    2. Więc pozostaje czekać na następne rozdziały! c:

      Usuń
  3. No no, robi się coraz ciekawiej :D

    OdpowiedzUsuń