niedziela, 8 stycznia 2017

Rozdział 8: Nic nie trwa wiecznie

Rozdział 8, kolejny z perspektywy Erniego. Po wpadnięciu w ręce bandytów Erni i jego grupa będą musieli zmierzyć się z rzeczywistością i spróbować przetrwać. Zapraszam do czytania, oraz komentowania

POV:
Erni - Rozdział 8 - Dzień 3-4
Bobru - Dzień 3-4 - Dojeżdża do Płocka
Zuza - Dzień 3-4 - Wpada w ręce dwóch kobiet w okolicach Włocławka

----------------------------------------------------------

Rozdział 8: Nic nie trwa wiecznie (ERNI)


                Wstrząs obudził mnie. Wierzgnąłem niczym spętane zwierzę, starając się rozejrzeć, ale wszędzie było ciemno. Miałem opaskę na oczach. Byłem też związany grubym sznurem w okolicach nadgarstków i kostek. W ustach miałem wepchniętą szmatę, której nie dałem rady wypluć. Brak mobilności i wzroku sprawiał, że wpadłem w panikę. Czułem, że się poruszam, więc musiałem być w jakieś ciężarówce, lub podobnym pojeździe. Z trudem łapałem oddech starając się o każdy strumień powietrze przez nieco zapchany nos. Uspokoiłem oddech. Poruszając skrępowanymi kończynami czułem, że dotykam innych osób, prawdopodobnie moich przyjaciół, którzy byli związani obok mnie.
                Daliśmy się podejść. Pamiętałem scenę amputacji, a następnie mężczyzn w skórzanych kurtkach, którzy nas otoczyli. Bolała mnie głowa, byłem pewien, że to przez cios, który otrzymałem od jednego z przeciwników. Chociaż tabliczka wcześniej mówiła o terenie Zszytych to wątpiłem, żeby to byli oni. Z tego co słyszałem nosili oni fragmenty ciał trupów, albo mieli przyszyte kawałki ich skóry. Ci wyglądali na jakiś dziwny gang motocyklowy, który jeździł po drogach i szukał takich jak my. Jednak wciąż żyłem. To nie pasowało mi do wizji okradnięcia i zabicia. Nie mogłem wpaść na żaden pomysł, dlaczego takim bandytom bylibyśmy do czegokolwiek potrzebni.
                Wóz znowu podskoczył na wyboju. Czułem się tak beznadziejnie bezsilnie. Wciąż nie mogłem uwierzyć jak łatwo dałem się podejść. Wybór jednak nie był prosty – prawdopodobnie jakbym zostawił Maćka na pastwę losu to zauważyłbym bandytów wcześniej i zdołał jakoś temu zapobiec. Nie jestem jednak bezduszną bestią, a ci ludzie to teraz moi przyjaciele. Nie będę zostawiał porządnych osób na śmierć. Każde życie jest cenne, szczególnie, gdy należy do kogoś z naszych. Zastanawiałem się jaka jest realna szansa, na to, że ktoś nam pomoże. O ile bandyci nie planowali nas zabić, to mogliśmy liczyć, że w końcu Ben wyśle jakąś grupę, która się nami zainteresuje. Była też szansa, że Bobru i jego grupa będzie wracała tędy za jakiś czas. Czerwone Flary i pozostałe grupy z Torunia też mogły się zapuścić w te tereny. Większym pytaniem było – gdzie teraz byliśmy? Przez opaskę nawet nie mogłem określić tego jaki mamy dzień. Ból głowy jednak wydawał się dosyć wyraźny, więc podejrzewałem, że nie minęło więcej niż kilka godzin. Nie wiedziałem ile jeszcze może zająć podróż, więc korzystając z pierwszej, lepszej okazji, spróbowałem jeszcze zasnąć.
                Obudziło mnie światło, które bestialsko wdarło się do mojej małej świątyni złożonej z opaski i zamkniętych oczu. Poczułem czyjąś dłoń ciągnącą mnie za ramię. Starałem się otworzyć oczy, ale były one nieprzyzwyczajone do światła dziennego i czułem po prostu jakbym był ślepy. Knebel, opaska, oraz więzy z nóg zniknęły, ale te na rękach wciąż ciasno i boleśnie oplatały moje ręce.
-  Ruchy kurważ – warknął mężczyzna, który mnie wyciągnął. Otworzyłem delikatnie oczy i mrużąc je niczym Azjaci zobaczyłem zarośnięta twarz z śladami po chorobie z dzieciństwa w postaci białych plamek.
- Zaprowadźcie ich na dołek – krzyknął ktoś inny z oddali.
- Tego skurwiela prowadzę do Jarka – powiedział  brodacz, potrząsając mnie za ramię.
                Mężczyzna popchnął mnie do przodu. Z trudem utrzymałem równowagę. Starałem się rozejrzeć, albo chociaż spojrzeć za siebie i zobaczyć co z resztą moich przyjaciół, ale gdy tylko próbowałem się odwrócić byłem popychany, więc dałem sobie spokój. Znajdowaliśmy się w jakimś niedużym obozie. Widziałem samochody i nierówno porozkładane siatki, które wyznaczały granicę. Chociaż takie zabezpieczenia były dobre, to na dłuższą metę nie miały szans uchronić ich przed większym atakiem. A stado było coraz bliżej.
                Celem naszej małej podróży był nieduży metalowy barak, który w normalnych czasach był stawiany przy pracach drogowych, żeby robotnicy mieli gdzie wypić zimne piwko i się przespać. Brodacz nawet nie zapukał do środka. Takie małe szczegóły były bardzo istotne. Zostałem siłą zaciągnięty i wręcz wrzucony na małe, składane krzesło. W baraku panował półmrok. Przez brudne i zakurzone okna wpadało bardzo mało światła. Zauważyłem jednak masywnego mężczyznę siedzącego na nieco zużytym leżaku turystycznym, za drewnianym biurkiem.
- Co jest kurwa? Po co żeś go tu przywlókł? – zapytał mężczyzna chroboczącym głosem.
- Znaleźliśmy grupkę niedaleko stąd. Coś koło piętnastu osób – powiedział z dumą w głosie Brodacz.
- Ile!? – zapytał zaskoczony.
- Ha! Wiedziałem, że będziesz zdziwiony, mówiłem, że kurwa dam radę! – wykrzyknął.
                Mężczyzna za biurkiem spojrzał na mnie. Miał małe, wredne brązowe oczy przypominające dwa żuki.
- Dobra, ale po co mi on tu? Stary nie wiesz co się robi z towarem? Pakuj go na dołek – powiedział z takim obrzydzeniem, jakby patrzył na kawałek starego, zepsutego mięsa.
- Dobra, ale ten gnojek to coś więcej – przerwał mu Brodacz.
- Co masz na myśli?
- Zaatakował nas gdy do niego mierzyliśmy. Skurwiel rozpruł nogę Jackowi i wybił zęba temu młodemu, wiesz któremu – odpowiedział.
- Rozumiem – powiedział cicho – Zostaw nas samych, załatw miejsce dla reszty. Dobra robota.
- Ja kurwa myślę.
                Brodacz opuścił barak, a masywny mężczyzna podniósł się ciężko. Leżak zaskrzypiał rozpaczliwie, gdy sporych rozmiarów łapa oparła się o plastikową rączkę.
- A więc… kim ty kurwa jesteś? – zapytał podchodząc i chwytając mnie za podbródek, tak żebym na niego spojrzał.
- Nie wiesz z kim zadzierasz skurwielu – postanowiłem zagrać tą kartą. Musiałem dowiedzieć się jak najwięcej o całej tej grupie.
- Dokładnie. Nie wiem. Oświeć mnie jeśli chcesz zachować ząbki. Widzę, że kogoś już musiałeś wkurwić – przejechał paluchem po mojej starej bliźnie na policzku.
- Ilu masz tych bandziorów? Dziesięciu? Dwudziestu? – zacząłem pytać, gdy mężczyzna wyprowadził cios. Uderzył mnie w policzek z taką siłą, że złożyłem się razem z krzesłem, na którym siedziałem. Odkaszlnąłem i spojrzałem na niego.
- To ja zadaje jebane pytania! – wykrzyknął po czym kopnął mnie butem w żebra.
- Nasi już tu jadą. Zginiecie, ale ciebie zostawię przy życiu. Zapłacisz za to, że z nami zadarłeś – splunąłem na podłogę.
                Mężczyzna zaśmiał się.
- Lecisz w chuja. Nikt was nie znajdzie, a za parę dni będziecie sprzedani – powiedział uspokajając się nieco i podnosząc mnie do pionu.
- Sprzedani? – zapytałem.
- Taki jest teraz świat. Jeżeli chce mieć co jeść i czym walczyć to muszę pracować. A nie ma nic prostszego niż zgarnianie takich chujo-grupek – powiedział.
- Niby komu?
- Coś ty taki kurwa przyjazny się zrobił. Nie twoja sprawa śmieciu – odpowiedział mężczyzna – Gadaj skąd są twoi ludzie, albo zapytam ich. Za każdą wymijającą odpowiedź będę was ciął. Nikt nie powiedział, że mamy was sprzedać w jednym kawałku.
- Nie wiesz z kim zadzierasz… -  powtórzyłem wyraźnie.
                Widziałem, że mężczyzna składał się do kolejnego uderzenia, kiedy nagle usłyszeliśmy krzyk. Zerwałem się myśląc, że to ktoś z moich ludzi, ale brodacz mnie popchnął z powrotem na miejsce.
- Idę to sprawdzić. Pogadamy za chwilę – rzucił. Widziałem w jego oczach zaniepokojenie. To byłoby zbyt poetyckie i nierealne, gdyby uderzyła w nich właśnie grupa z Torunia lub Inowrocławia. I tak nie było. Gdy tylko mężczyzna zamknął za sobą drzwi wstałem i podbiegłem do okna. Przez warstwę brudu nie widziałem za wiele, ale odetchnąłem z ulgą, gdy zobaczyłem, że cała grupka moich ludzi wciąż stoi w jednym miejscu, związana ale cała. Brodacz stał nad innym mężczyzną i wymachiwał rękoma. To nie była sprawa dotycząca nas. Zadowolony rozejrzałem się po baraku.
                Nie widziałem niczego czym mógłbym przeciąć więzy. Lina była zaciśnięta dosyć mocno, a chociaż miałem nóż nijak nie mogłem po niego sięgnąć. Był przypięty z tyłu, zazwyczaj to była dosyć przydatna funkcja, bo nowi ludzie nie widzieli go i mogłem ich zaskakiwać gdy okazali się być wrogo nastawieni, ale teraz nie umiałem tak wygiąć rąk. Mogłem próbować oprzeć się o ścianę i go jakoś wyciągnąć, ale był dodatkowo zabezpieczony paskiem skóry z guzikiem, którym mocowałem go żeby nie odpadł gdzieś przypadkiem. Przeklinając swoją sytuację zrezygnowany wróciłem na krzesło. Czekałem na swojego oprawcę.
                Brodacz powrócił po paru minutach. Widziałem na jego twarzy zdenerwowanie, był cały czerwony, a jego czoło błyszczało od potu nawet pomimo ciemności panującej w baraku. Spojrzał na mnie i odetchnął głęboko.
- Prosta sprawa – wysapał powoli – Albo gadasz, albo nie.
- Co? – zapytałem zdziwiony. Zaskoczył mnie tym pytaniem i zmianą nastawienia.
- Nie mam siły się z tobą męczyć. To nie jest tak, że mi gdzieś spierdolicie. Jeżeli nie chcesz gadać teraz, to pogadamy jak będzie zdychać z głodu za dzień czy dwa.
- Naprawdę? Myślisz, że to coś da?
- Może na ciebie nie zadziała twardzielu, ale ta dziewucha co z wami jest już jęczała, że jej niewygodnie. Stawiam, że za parę godzin będzie wykończona bez żarcia – powiedział szczerząc pożółkłe zęby.
                Milczałem. Miał rację. Spojrzał na moją nietęgą minę i skierował swoje kroki w stronę wyjścia.
- Zostaniesz tutaj. Znam takich jak ty. Za chwilę będziesz coś kombinował z resztą. Zajdę z jakiś czas, obyś wtedy był bardziej gadatliwy – powiedział, po czym wyszedł trzaskając drzwiami i zostawiając mnie w tumanie kurzu i ciężkiego, dusznego powietrza. Odetchnąłem starając się uspokoić i pomyśleć jak rozwiązać tę sytuację. Zaburczało mi w brzuchu. Nie jadłem od wczorajszego dnia i już poczułem jak moje wnętrzności ściskają się z głodu. Wiedziałem, że z każdą godziną będzie coraz gorzej. Starałem się jednak nie myśleć o tym. Wstałem i podszedłem w stronę jednej z ścian. Usiadłem opierając się i myśląc. Nie miałem zbyt wielu informacji o tym obozie i ludziach. Słyszałem o tym, że chce nas sprzedać, ale komu? Na pewno nie była to grupa z Torunia, Inowrocławia czy Płońska. Wątpiłem żeby Złomiarze szukali nowych osób, chociaż wiedziałem, ze po ostatniej akcji na arenie zginęło mnóstwo ich ludzi.
                Zszyci, przeszło mi przez myśl. Było to jednak zbyt absurdalne. Nie miałem pojęcia jak działała ta grupa, ale byłem pewien, że nie biorą byle kogo w swoje szeregi. A nawet jeśli to nie pasowało mi to wszystko jakoś do siebie. Oni zawsze byli dobrze zorganizowani, widać było, że znają się na przetrwaniu i zależy im. Więźniowie i niewolnicy siłą sprowadzani w ich szeregi natychmiastowo by rozbili całą hierarchie. O innych większych grupach nie słyszałem więc ci ludzie musieli działać na większym terenie. A chociaż nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy na zewnątrz na pewno było jeszcze parę miejsc, które były dużymi obozami i działały tak jak my.
                Godziny mijały na przemyśleniach i nie tylko. Starałem się odpocząć i zebrać siły. Trudne to było szczególnie, że głód i pragnienie dokuczały coraz mocniej. Musiałem być jednak gotowy na wykorzystanie jakiejkolwiek szansy na ucieczkę. Bez względu dla jakiej grupy pracowali ci ludzie, na pewno nie miałem zamiaru do nich iść, albo posyłać tam moich ludzi. Wspomniana okazja jednak zdarzyła się nagle i niespodziewanie. Chciałem wstać, rozprostować kości i zerknąć czy moim ludziom nic nie jest. Podszedłem spokojnie w stronę okna, kiedy usłyszałem trzask i zobaczyłem głowę mężczyzny przyciśnięta do kraty. Z szyby zostały tylko odłamki, które rozsypały się po całej podłodze.
- Skurwielu! To moja kobieta ty pieprzony chuju – wrzasnął jeden z mężczyzn.
- Ssspierdalaj – zasyczał przytrzymywany do kraty facet.
                Kolejny cios padł po chwili, tym razem ofiara uderzyła napastnika w twarz po czym popchnęła dalej. Usłyszałem brodacza, który krzyknął z niedaleka.
- Ej! EJ! Co jest?
Nie czekałem ani chwili dłużej. Wykorzystując sytuacje chwyciłem jeden z większy odłamków szyby i schowałem go ostrożnie do rękawa. Następnie szybkim tempem podbiegłem do miejsca, w którym leżałem i położyłem się udając śpiącego. Wyczucie miałem idealne, bo chwilę po tym odgłosy walki ustały, brodacz zahuczał, powyzywał bijącą się dwójkę, po czym wparował do pomieszczenia niczym burza. Podniosłem się udając przerażenie i rozejrzałem jakbym dopiero co się obudził.
- Co? Co się dzieje? – zapytałem zaspanym głosem.
- Nie twoja sprawa – warknął patrząc na mnie uważnie. Nie mówiąc nic więcej podszedł do rozbitej szyby i zaczął zagarniać kawałki szkła.
                Mogłem zaatakować właśnie teraz, kiedy był odwrócony do mnie plecami, rozkojarzony i zajęty czymś innym, ale wiedziałem, że nawet jakbym go zabił w obozie panował teraz chaos i natychmiast bym został złapany. Dlatego grzecznie przełożyłem się na bok.
- Nie próbuj niczego głupiego – warknął ponownie zgarniając szkło na kawałek tektury leżący obok – Dzisiaj nie ma już jak, pogadamy jutro. Mam nadzieję, że powiesz mi co nieco bo jestem porządnie wkurwiony. Nie mam już cierpliwości na takie numery.
A ja mam jej aż za dużo, powiedziałem sobie w myślach tryumfalnie. Przemilczałem jednak pytanie. Brodacz fuknął coś pod nosem złowieszczym tonem po czym wyszedł. Odczekałem dosyć długo zanim przystąpiłem do działania. W tym czasie nasłuchiwałem i co jakiś czas zerkałem przez rozbite okno na dwór. Moi ludzie wciąż siedzieli w jednym miejscu. Teraz gdy szkło znikło słyszałem wszystko co działo się na zewnątrz, a także miałem lepszą widoczność, chociaż robiło się już ciemno.
                Wszystko póki co szło po mojej myśli. Naliczyłem, że w obozie jest czternastu wrogów. O ile uwolnienie się kawałkiem szkło wydawało się proste, nie wiedziałem co dalej. Nie miałem szans zabić tyle osób, nawet jakbym miał broń, a jej nie miałem. Tylko mój nóż. Pistolet zabrali mi dużo wcześniej. Wcześniejsze przespanie się dało mi jednak wystarczająco energii i gdy było już naprawdę ciemno przystąpiłem do akcji.
                Sięgnąłem do schowanego w rękawie kawałka szkła i ostrożnie umieściłem go pomiędzy kolanami. Przytrzymałem go z całych sił i w ten sposób zacząłem piłować. Sznur puścił po minucie i byłem wolny. Odłożyłem kawałek szkła na bok i wyciągnąłem nóż. Rozmasowałem obolałe ręce i podszedłem do okna. Na placyku pomiędzy autami widziałem teraz masę śpiących osób. Tylko jeden strażnik siedział i patrzył zaspanym wzrokiem w ognisko. Nie wiedziałem od czego zacząć. Złapanie równało się śmierci, byłem pewien, że brodaty mężczyzna nie puściłby mi tego płazem. Mogłem pomyśleć o samotnej ucieczce i sprowadzeniu posiłków. Nie miałem jednak pojazdu, nie wiedziałem gdzie dokładnie jestem, a dodatkowo nie mogłem przewidzieć jak ci ludzie zareagują na to, że zniknąłem. Mogli skrzywdzić resztę.
                Muszę zaatakować, powiedziałem pod nosem jakby próbując przekonać samego siebie.
Mężczyźni spali twardo, chrapiąc głośno. Była spora szansa, że zabicie jednego pozwoli nam na spokojną ucieczkę. Biorąc głęboki oddech delikatnie nacisnąłem na klamkę. Brodacz nie pomyślał nawet żeby mnie zamknąć, co ucieszyło mnie głęboko. Chciałem już cieszyć się z głupoty mojego prześladowcy, kiedy podczas otwierania drzwi usłyszałem głośne chrapnięcie. Serce zabiło mi szybciej. Spojrzałem w lewo i zauważyłem, że tuż za drzwiami, na małym krzesełku siedział młody chłopak. Spał oparty o ścianę budynku, a na jego kolanach leżała broń – karabin. Nie wierząc w to co widzę podszedłem do niego najciszej jak potrafiłem. Znowu muszę zabić, pomyślałem patrząc na niewinną twarz chłopaka. Z pewnością nie był taki jak brodacz. Wyglądał na takiego, który trzyma się od kłopotów jak najdalej potrafi.
                Cięcie było szybkie. Chłopak aż zagulgotał gdy ogromna rana na jego szyi wypuściła fontannę krwi. Wziąłem jego broń i przewiesiłem ją sobie przez plecy odbezpieczając. Odwróciłem się gotowy na to, że reszta się zacznie podnosić, ale ku mojemu zdziwieniu, nawet ten, który nie spał, nie zwrócił na tę sytuację najmniejszej uwagi. Dalej patrzył w stronę ognia. Zawiesiłem karabin za ramię i mocniej chwyciłem za nóż. Poruszałem się ostrożnie. Do ogniska miałem jeszcze parę metrów. Symfonia chrapnięć i głośno wciąganych oddechów rozchodziła się po całej polance. Nigdzie nie widziałem brodacza, ale podejrzewałem, że po prostu ułożył się w jednym z aut.
                Przeszedłem ostrożnie nad grubszym mężczyzną leżącym na plecach, a potem prawie wdepnąłem w twarz drugiego. Z każdym krokiem byłem jednak coraz bliżej strażnika. Moi ludzie spali, widziałem teraz dokładnie ich twarze. Uśmiechnąłem się smutno widząc Karolinę, która skulona leżała przy jednym z aut. Gdy byłem o krok od chłopaka przy ognisku przyspieszyłem.  Chwyciłem go za głowę po czym przejechałem nożem po gardle. Ostrze zaświeciło rubinową czerwienią po raz drugi tej nocy. Ten nie wydał nawet dźwięku. Opadł na ziemię powoli wykrwawiając się. Widocznie chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Rozejrzałem się ponownie dookoła. Wszyscy dalej spali. Przeszedłem parę kroków dalej i uklęknąłem przy Karolinie.
                Przyłożyłem jej rękę do twarzy i delikatnie potrząsnąłem. Ruszyła się gwałtownie i otworzyła oczy. Widziałem w nich strach, który prawie natychmiast przerodził się w radość.
- Cśś – szepnąłem i powoli przeciąłem jej więzy. Po chwili podobną czynność powtórzyłem z całą resztą, co chwilę zerkając, czy nikt się nie obudził. Gdy wszyscy byli wolni dałem znak ręką żeby szli za mną. I wtedy stało się to, czego się obawiałem.
- Wstawać! Skurwiele uciekają! – ryknął brodacz wystrzeliwując z pistoletu.
- Uciekajcie! – krzyknąłem zdejmując karabin i biegnąc w stronę jednego z wozów. Rekin był tuż przy mnie, ale nie miał jak mi pomóc. Patrzyłem jak kolejni mężczyźni zrywają się zszokowani chwytają w stronę pasów. Rekin sapnął głośno za mną. Wystraszony obróciłem się, z obawą że dostał, ale brał tylko wcześniej rannego chłopaka na plecy. Puściłem serię w stronę ogniska. Jednego z nich trafiłem na pewno, a reszta rozpaczliwie zaczęła kryć się za autami po drugiej stronie obozu.
                Moi ludzie zaczęli biec w stronę lasu.  Strzały rozświetlały okolicę. Nie miałem za dużo amunicji, tylko jeden magazynek, który już się kończył, a wiedziałem, że sam muszę uciec. Pociski latały przy mojej głowie, ale kryłem się za autem i wciąż puszczałem krótkie serie, żeby dać czas reszcie. Gdy zobaczyłem, że są już paręnaście metrów dalej podniosłem się i opróżniłem magazynek zabijając kolejnego bandytę. Rzuciłem karabin na bok i obniżając głowę zacząłem biec w stronę lasu. Strzały ucichły dosłownie na sekundę. Gdy tylko oddaliłem się kawałek szybkim biegiem usłyszałem je ponownie. Biegłem najszybciej jak potrafiłem, a mogłem się pochwalić dobrą kondycją.
                Gdy tylko dotarłem do linii drzew odetchnąłem z ulgą. Odwróciłem się na chwilę i zobaczyłem, że biegną za mną. Adrenalina napompowała moje ciało niczym  dodatkowa dawka energii i siły. Zacząłem biec dalej. Nigdzie nie widziałem śladów reszty, ale wiedziałem, że muszę biec przed siebie. Przecinałem krzaki, drzewa i przeskakiwałem nad zagłębieniami w ziemi. Chociaż miałem sporą przewagę to słyszałem bandytów, byli niedaleko. Było jednak bardzo ciemno. Z trudem omijałem kolejne przeszkody, a w płucach poczułem nieprzyjemny ciężar zmęczenia.

                Zbocza wzgórza nie zauważyłem. Gdy tylko przeskoczyłem krzaki, a za nimi znalazłem spadek w dół nie zdążyłem zareagować. Potknąłem się jeszcze o coś, po czym z impetem poleciałem w dół. Reszty ucieczki nie pamiętam, bo uderzyłem w coś twardo po czym świat spowiła ciemność.

2 komentarze:

  1. Ciekawe kogo złapią xd

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie spodziewałem się takiego zakończenia, miałem już kilka w głowę : ktoś ich zdradzi, brodacz to ukantowal żeby zobaczyć ile są "warci". Niemoge się doczekam by zobaczyć co się stanie z ernim.

    OdpowiedzUsuń