Rozdział 20, kolejny z perspektywy Irka. Wracamy do wstawiania kolejnych rozdziałów. Ostatnio ładnie złapałem dryg do pisania i myślę, że na nim przelecę aż do końca tego tomu. Rozdziały może nie będą się pojawiały, co pięć dni, ale i tak powinny być czymś częstym. Na pewno bez miesięcznych przerw już ;) Rozdział jest początkiem głównego wydarzenia w tym tomie związanego ze stadem. Zapraszam do czytania, a po przeczytaniu proszę o komentarz i włączenie się do dyskusji.
POV:
Irek - Rodział 20 - Dzień 6-7
Bobru - Dzień 6-7 - Przebywa w Płońsku i szykuje się do powrotu do Płocka
Zuza - Dzień 6-7 - Przebywa w Płocku i próbuje uratować Łapę
----------------------------------------------------------
Rozdział 20: Na drodze (IREK)
Wstałem
z rana nieco obolały po całej nocy. Eweliny już przy mnie nie było. Nie dziwiło
mnie to specjalnie. Zrobiła swoje i wyszła, ja wcale nie szukałem poważnego
związku, więc nie miałem jej tego za złe.
Przeciągnąłem się i ubrałem. Poszedłem do łazienki przemyć zaspaną
twarz. Widok blizn zdobiących moje ciało już mnie nie zaskakiwał. Kiedyś miałem
ochotę się ich pozbyć, wymazać, zrobić cokolwiek żeby zniknęły, ale teraz
wiedziałem, że oznaczają one coś więcej. Były wyznacznikiem tego co było i tego
jakim człowiekiem byłem. Zdolnym do poświęceń. Dlatego teraz pracowałem dla
Krawca. Wiedziałem, że współpracując mam chociaż minimalny wpływ na to co się
działo. Wierzyłem, że potrafię jakkolwiek wpłynąć na jego decyzję, chociaż
wiedziałem, że szansa jest mała. Porwanie Kiciusia na pewno było czymś złym,
ale byłem pewien, że Krawiec nic mu nie zrobi, a przynajmniej dzięki temu moja
przykrywka wciąż miała sens.
Wyszedłem
z przydzielonego pokoju i schodząc po klatce schodowej wydostałem na zewnątrz.
Ludzie już od dawna byli na nogach, chociaż słońce było jeszcze nisko na
horyzoncie. W takich czasach jak te, w których przyszło nam żyć, nie było już
takich problemów jak kiedyś. Wszyscy pracowali bo bez pracy struktura mogła się
naruszyć. A jak struktura się narusza to wystawia całą społeczność na
niebezpieczeństwo. Pogoda dzisiaj była wyjątkowo nijaka. Z jednej strony było
ciepło, z drugiej wiał wiatr i niebo było całkowicie zachmurzone. Przez główny
plac przebiegło paręnaście uzbrojonych osób, które prawdopodobnie
przemieszczały się z jednej bramy do drugiej. Staruszek z gitarą brzdękał pod
pomnikiem stojącym przy kościele.
Sielanka, przekradło mi się przez głowę.
Moim celem była teraz Kwatera Główna. Musiałem wiedzieć co dokładnie planuje
Dziara. Mieliśmy spotkać się z rana. Miałem nadzieję, że nie zmienił odnośnie
niczego zdania. Przeszedłem labirynt uliczek i ludzkich twarzy, których za
bardzo nie znałem i dotarłem do celu. Zawsze było tutaj pustawo, mieszkańcy
Ostoi raczej nie kręcili się po tej stronie Obozu, bo nie było tutaj nic
ciekawego, a miejscami bywało strasznie. Strażnicy, którzy patrolowali ulice z
kamiennymi twarzami i poczucie jakby wchodziło się do miejsca, które nie
oferuje nic od siebie. Niektórzy musieli tutaj przychodzić, bo właśnie tutaj
przyjmował Dziara, który starał się rozwiązywać problemy ludzi. Ale z własnej
woli nie przychodził tutaj nikt.
Zapukałem
dwa razy. Drzwi otworzyłem po usłyszeniu „wejść”.
Pomieszczenie nie zmieniło się ani trochę od ostatniej wizyty. Było po prostu
jaśniej. Nie widziałem jeszcze tego domu za dnia. Zawsze w nocy, zarówno jak
mnie tu zamykano, jak i mnie uwalniano. To było dosyć dołujące. W Kwaterze było
dosyć tłoczno. Przywitałem skinieniem głowy znajome twarze. Uśmiechnąłem się do
Eweliny, której spojrzenie spotkało się z moim. Jonasz uścisnął nawet moją
dłoń. Przepychając się udało dostać mi się do biurka, przy który stał Dziara
obgadując coś z mężczyzną, którego nie znałem.
- Irek. Doskonale.
Mamy małą zmianę planów – powiedział na dzień dobry lider Toruńskiej Ostoi.
- Jaką zmianę planów?
– zapytałem zimno. Wiedziałem, że coś takiego może się stać, ale mimo
wszystko mnie to zdenerwowało.
- Spokojnie, naprawdę
niedużą. Jestem pewien, że ci się spodoba przyjacielu – ostatnie słowo
zaakcentował dosyć mocno. Widać było, jak bardzo ceni sobie takie poczucie
relacji – Pojedziesz do Inowrocławia.
Przenalizowaliśmy nieco sytuację i wygląda to naprawdę nieciekawie. Wojna to
może i nie jest, ale nie będę ryzykował. Coś się dzieje. Wszyscy muszą pomóc – powiedział
dowódca Czerwonych Flar i Torunia.
- Co z Drugim
Posterunkiem? – rzuciłem.
- Oni będą bronić
okolic. Nie martw się – o wszystkim pomyślałem – powiedział jakby gotowy na
moje pytanie – Masz tutaj list – podał
mi kopertę. Brak kciuków rzucił się w oczy – Zanieś go Benowi, wszystko tam jest napisane. Im szybciej zorganizujesz
ludzi z Inowrocławia tym szybciej ruszymy. Czas nie gra roli, możemy ruszyć na
wschód nawet wieczorem. Po prostu musimy mieć więcej ludzi.
Chociaż
przeciąganie tego w czasie nie do końca mi się podobało, to cały plan wydawał
się być w porządku. Poczułem, trudną do opisania, ulgę. Wiedziałem na co stać
ludzi Krawca, ale taka grupa to będzie już ryzyko, którego raczej nie podejmie.
Mógł, co najwyżej, przekierować nas na inny tor przy użyciu stada, ale ja
wiedziałem, że nie zmarnuje okazji i prędzej zaatakuje Płock i ludzi Bobra niż
ruchomy oddział. Tego byłem praktycznie pewien. Każda para rąk mogła się teraz
przydać. Liczyłem mocno na to, że nie będę musiał niczego robić. Wiedziałem, że
Zszyci obserwują ten obóz. Oni widzieli wszystko. Wiedzieli też zaskakująco dużo
i byłem ciekawy, czy przypadkiem nie mają innych szpiegów.
Wcześniej
słyszałem, że sposobem na rozpoznanie ludzi Krawca jest to, że mają kawałki
przyszytej skóry trupa, czasami odcięty kawałek ciała, albo taki kawałek noszą
jako amulet. Była to oczywista bzdura, czego byłem przykładem. Dlatego nie
mogłem ostatecznie stwierdzić ilu takich ludzi było w różnych obozach. Kto wie,
czy ktoś ważny nie siedział w kieszeni Czarka. Wizja przerażała mnie i
przypominała jakąś dziwną teorię spiskową sprzed czasów wybuchu apokalipsy.
Wtedy ludność była niesamowicie podatna na takie brednie. Sam nie dawałem im
wiary, ale patrząc na to, co działo się tutaj, nie czułem już takiej niewiary.
Zaczynałem czuć się jak marny pionek w grze. Może właśnie taką rolę w tym
wszystkim odgrywałem.
Nie
marudząc już, zabrałem się wraz z listem w stronę południowej bramy. Miał tam
czekać na mnie gotowy transport. Nie spodziewałem się niczego specjalnego, ale
jednak Dziara na poważnie wziął ten temat. Czekał na mnie podstawiony wóz,
terenowy jeep, który był gotowy do jazdy. Znałem doskonale drogę, więc nie
potrzebowałem żadnego przewodnika. Uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem, że na
siedzeniu pasażera leży strzelba, paczka naboi oraz łom. Ten ostatni przedmiot
nieco mnie zastanawiał, ale nie myśląc o tym specjalnie usiadłem za kółko i
przechodząc procedurę wyjazdu, pomknąłem przed siebie.
Droga
do Inowrocławia nie była długa, ale i tak chciałem przejechać ją jak
najszybciej. Czułem jak coś wisiało w powietrzu. Odkąd ekipa Erniego oczyściła
drogę, to jechało się niesamowicie przyjemnie. Widać było, że chłopak przyłożył
się do pracy. Zrobiło mi się głupio. Próbowałem jednak schować wyrzuty sumienia
i skupić się na zadaniu. To, że zdradziłem Kiciusia, nie oznaczyło, że jego
ofiara pójdzie na marne. Uśmiechnąłem się pod nosem. Wiele zależało od tego,
jak potoczą się najbliższe dni. Czy będziemy w stanie wojny, czy może uda się
jej uniknąć na rzecz chwiejnego pokoju. Byłem zwolennikiem tego drugiego,
chociaż gdzieś głęboko, pod pozorami uprzejmości i wyrozumiałości, ukrywały się
pokłady wewnętrznego gniewu i żalu. Do tych wszystkich ludzi. Tych patrzących
spode łba, oraz tych, którzy nawet nie ukrywali pogardy wobec mojej osoby. Nie
zasłużyłem sobie jednak na nią. Byłem normalnym człowiekiem, który wyglądał
nieco gorzej przez blizny. Skrzywdzonym i zniszczonym.
Zatrzymałem
gwałtownie wóz, gdy zobaczyłem niedużą grupę trupów na drodze. Przez moment
byłem pewien, że to Zszyci, ale gdy się im lepiej przyjrzałem, to wiedziałem
już, że to zombie. Zwabione ruchem oraz hałasem ruszyły w stronę mojego auta.
Było ich dziewięć. Szły dosyć skupioną grupą, a przez to, że znajdowałem się
akurat na leśnej ścieżce, nie miałem jak ich ominąć. Musiałbym cofać się i
jechać na około, a nie chciałem marnować czasu. Odjechałem paręnaście metrów do
tyłu i zatrzymałem pojazd. Sięgnąłem po łom i strzelbę, wciąż leżące po mojej
prawicy i wysiadłem. Trupy szły w moją stronę. Ich ruchy były pokraczne i
chaotyczne. Z jednej strony widać było, że chcą zatopić we mnie zęby, z drugiej
ich rozkładające się ciała nie pomagały w szybkim poruszaniu się.
Jedne
miały powykręcane nogi, kolejne wyglądały jakby były zmiażdżone, przez co szły
skurczone i zgarbione. Żadnego nie można było pomylić z człowiekiem. Były zbyt
pokraczne i nieludzkie. Dlaczego ludzie patrzyli tak na mnie? Pierwszy spotkał
się z moim największym gniewem. Musiałem wyładować emocje. Strzelbę położyłem
na masce samochodu, a zamachnąłem się łomem. Tępe uderzenie w bok czaszki nie
zabiło mojego przeciwnika, jedynie go powaliło. Chwyciłem za broń obiema dłońmi
i gładkim, pewnym ruchem wbiłem go w oczodół. Zombie znieruchomiał. Popatrzyłem
na kolejnego, który był o krok ode mnie. Wykorzystując to, że jestem na
kolanach, wystrzeliłem do góry i wbiłem łom w podbródek trupa. Wyciągnąłem go
równie gwałtownie, jak włożyłem po czym zamachnąłem się na trzeciego, którego
czaszka pękła po trzech mocnych uderzeniach.
Każdy
kolejny sztywny wyładowywał kolejną dawkę negatywnych emocji i myśli, które
zbierały się we mnie niczym trucizna. W końcu został na nogach tylko jeden
trup. Kobieta. Miała zerwaną skórę z twarzy i wyglądała jakby była nieco
spalona. Poruszała się powoli, więc nie
martwiąc się zbytnio, że mnie ugryzie, podszedłem do niej blisko. Gdy była na
wyciągnięcie ręki kopnąłem ją z całych sił w kolano. Cios sprowadził ją do
poziomu, co ja wykorzystałem do zadania ciosu. Otarłem łom o szmaty, które
miała na sobie po czym rozejrzałem się po drodze. Było dziwnie spokojnie. Nie
chcąc zostawiać po sobie bałaganu, na nowo oczyszczonej drodze, wziąłem się za
składowanie trupów na poboczu. Ułożyłem całkiem ładny stos, po czym biorąc
strzelbę wróciłem do pojazdu.
Leśna
droga wkrótce ustąpiła popękanemu asfaltowi. Co i rusz mijałem dziury zasypane
żwirem i zalepione warstwą czegoś przypominającego beton. Jechało się
przyjemnie i bez problemowo. Bak był pełny, więc nie musiałem również martwić
się o to. Nuciłem sobie trochę pod nosem, nadając mojej wycieczce jeszcze
większego klimatu. Chociaż byłem odmieńcem to bardzo podobało mi się to, że
świat upadł. Oczywiście nikomu się nie chwaliłem. Ludzie mieli obawy przed
przyznaniem się, że koniec świata może być dla niektórych nowym początkiem.
Wygodnym zapomnieniem o życiu, które było i wcale nie układało się najlepiej.
Były też przypadki, gdzie osoby musiały odpuścić życie w luksusie, dla jedzenia
puszkowanego żarcia pomieszanego z przefiltrowaną wodą.
Sam nie
wiedziałem, gdzie mogę w tym wszystkim zakwalifikować siebie. Z jednej strony
nie miałem wcale takiego złego życia przed wybuchem apokalipsy. Miałem pracę,
dom, rodzinę, którą dało się znieść, jednym słowem niczego mi nie brakowało.
Teraz byłem popychadłem, które jest alienowane przez społeczeństwo, ale miałem
moc. Ugryzienie nie mogło mnie zabić. Mój organizm miał prawdopodobnie
zakodowaną odpowiedź na pytanie, czy jest antidotum .Byłem ważny. Zbyt ważny,
żeby zginąć. Być może właśnie dlatego Krawiec się mnie nie pozbył. Zobaczył
potencjał, który miał zamiar z czasem wykorzystać.
Rozmyślenia
były idealnym zabójcą czasu. Nie zauważyłem, kiedy przed moimi oczami zaczął
się malować Inowrocław. Podążając do centrum zauważyłem, że ulice są
praktycznie puste. Mieszkańcy obozu doskonale sobie radzili z oczyszczaniem
okolic. Przy bramach obozu zatrzymałem pojazd i wysiadłem, pokazując strażnikom
poukrywanych na podwyższeniach, że to ja. Budynek kościoła, który był ważnym
elementem całego miejsca, górował nade mną. Był naprawdę wysoki.
- Kto idzie? – usłyszałem
zduszony, męski głos.
- Irek. Przynoszę
wiadomość od Dziary – zamachałem kopertą, która wyglądała mało elegancko po
podróży z Torunia.
Strażnicy nie odpowiedzieli mi. Po chwili jednak, brama
zaczęła się powoli otwierać, akurat na szerokość, która pozwalała mi wjechać
autem. Wsiadłem i przekręcając kluczyki w stacyjce uruchomiłem silnik, po czym
wjechałem do środka.
Wnętrze
było takie, jakie zapamiętałem z spotkania ocalałych, które Ben organizował dwa
tygodnie temu. Przyczepy, ludzie, oraz kościół, który stał teraz otworem, a
przez jego wejście przelewali się mieszkańcy. Wysiadłem i zostawiając strzelbę
oraz łom, rozejrzałem się.
- Hej – usłyszałem
głos za sobą. Zobaczyłem przed sobą Garbusa. Wyglądał dokładnie tak samo
pokracznie, jak nocy, której znalazł nas w okolicznym domku. Uścisnąłem jego
dłoń – Czego dusza potrzebuje?
- Mam sprawę do Bena.
List od Dziary – powiedziałem krótko.
- Jasne. Pozwolisz, że
cię podprowadzę – odpowiedział dając ręką znak, w którą stronę mamy iść – Wiesz, protokoły bezpieczeństwa.
- Żyjemy w
niebezpiecznych czasach – skwitowałem po cichu.
Idąc w
stronę budynku, którego piwnica prowadziła do laboratorium Bena, zauważyłem
grupkę ludzi siedzących na jednym z murków. Wypatrzyłem wśród nich Karolinę.
Wyglądała marnie. Czułem się wyjątkowo podle, ale wiedziałem, że to co robię
może przysłużyć się wszystkim. Nasze spojrzenia spotkały się na chwilę.
Zdobyłem się na delikatny uśmiech. Nie odwzajemniła go. Kobieca intuicja, wytłumaczyłem sobie w myślach. Garbus prowadził
mnie dalej.
- Co tam w wielkim
świecie? – zagadał mnie.
- Nie jest łatwo.
Słyszeliście już o stadzie? – zapytałem.
- Tak. Nasi ludzie
od zwiadu mówili, że ono się zbliża.
Tego chce Dziara?
- Mam nadzieję – odpowiedziałem
szczerze.
- Swoją drogą, wiesz,
że są tutaj ludzie Bobra? – rzucił kolejnym pytaniem.
- Tutaj? – zdziwiłem
się – Kto?
- Gigant i trójka
innych. Ciężko spamiętać te wszystkie wasze ksywki, a ten duży to od razu się
ze swoją kojarzy – odpowiedział.
- I po co tutaj
przyjechali?
- Bobru założył obóz w
Płocku i potrzebuje ludzi i zapasów na rozbudowę. Nasi mają mu trochę pomóc,
przynajmniej na początek – wyjaśnił.
- Ciekawe – powiedziałem.
Doszliśmy
akurat do budynku prowadzącego do laboratorium. Pomieszczenie, jak i samo
zejście było całkiem dobrze oświetlone, choć obskurne. Nie byłem pewien, czy to
jakiś mechanizm obronny, czy coś innego, ale nadawało całości dosyć ponurego
klimatu. Zeszliśmy po schodkach do niedużej piwnicy i zagłębiliśmy się nieco
mroczniejszą część budynku. Przed nami były drzwi.
- Nie byłeś za tymi
drzwiami, co? – zapytał mnie Garbus.
- Nie, a co? – odpowiedziałem
pytaniem.
- Przygotuj się – poradził.
Spojrzałem na niego nieco zdziwiony. Pociągnął za klamkę i moje uszy zostały
zaatakowane przez istną kakofonię dźwięków. Odruchowo sięgnąłem dłońmi żeby
nieco wygłuszyć ten hałas.
Weszliśmy
do długiego na paręnaście metrów korytarza, który musiał być tunelem pomiędzy budynkiem,
w którym byliśmy, oraz tym, w którym mieściło się laboratorium. Zamiast ścian
pomieszczenie było wyłożone ogromnymi, szklanymi pojemnikami, które były
podświetlone i wypełnione trupami. Nie wiedziałem jak wiele ich jest, ale gdy
te zobaczyły mnie i Garbus, to od razu się nami zainteresowały i zaczęły
uderzać w szyby i krzyczeć jeszcze głośniej. Przyśpieszyłem, nieco
przyzwyczajając się do hałasu. Chciałem jak najszybciej opuścić to miejsce. Dopadłem
do drzwi przed Garbusem i nacisnąłem na klamkę wpadając do strefy totalnej
ciszy, zupełnie jak przed wejściem do korytarza. Mój towarzysz spojrzał na
mnie.
- Ostrzegałem – rzucił
krótko.
- Co to do cholery
jest? Dlaczego nie słychać niczego poza tym pomieszczeniem? Co to w ogóle za
miejsce? – pytania same się nasuwały.
- To taka forma zabezpieczeń
no i obiekty badawcze, nazywamy to Korytarzem Krzyku. Ściany są wyciszone, żeby
hałas nie przeszkadzał naukowcom – wytłumaczył.
- Dziwni jesteście – powiedziałem.
- Dziwni, czy nie, nie
każdy ma takie zdolności jak ty. Szarzy ludzie też chcieliby przeżyć infekcje
układu krwionośnego po ugryzieniu. Zresztą pogadasz o tym z szefem, jeżeli cię
to interesuje – zaproponował idąc w kierunku lewych drzwi. Oprócz tych, do
których zmierzał, znajdywały się jeszcze cztery sztuki. Nie miałem pojęcia,
gdzie mogły prowadzić, ale podejrzewałem, że były to po prostu laboratoria czy
inne pokoje służące do badań.
Weszliśmy
do średniej wielkości pomieszczenia, które było pełne stołów zasypanych
dokumentami i notatkami. W środku panował przytulny klimat. Pomiędzy stołami
zauważyłem siedzącego nad sporą książką Bena. Zmienił się nieco odkąd widziałem
go ostatni raz. Wydawał się teraz być znaczniej bardziej zmęczony. Jak dotąd na
jego czuprynie można było dojrzeć śladowe ilości siwizny, teraz szare włosy
pojawiały się znacznie częściej. Widać było, że żył w stresie i dużo pracował.
- Irek… Witaj.
Wstałbym, żeby podać ci rękę, ale sam rozumiesz jak to jest… - przywitał
mnie żartując – Co cię tu sprowadza? – zapytał.
Podszedłem do niego i uścisnąłem mu dłoń. Garbus stał przy drzwiach, czekając
aż skończymy rozmawiać. Sięgnąłem do kieszeni i bez słowa podałem mu list. Od
jego okularów odbijało się światło pobliskiej lampki. Również nie zadając pytań
rozerwał kopertę nożykiem, który miał pod ręką i podkładając kartkę pod światło
zaczął czytać. Dopiero teraz zauważyłem jakie Dziara miał brzydkie pismo.
Ben
przeczytał list po czym zdjął okulary i przetarł czoło. Spojrzał na mnie.
Dziwnie wyglądał bez okularów.
- Musimy wszystko
przygotować – powiedział, nie wiadomo czy do mnie, czy do Garbusa czy do
siebie.
- Na kiedy to byłoby
gotowe? – zaryzykowałem pytanie.
- Za dwie-trzy
godziny. Muszę zebrać ludzi, porozmawiać z tymi Bobra. Może podjadą z nami
chociaż kawałek w drodze do Płocka. Poczekaj po prostu w barze, czy gdzie tam
chcesz. Załatwię wszystko co trzeba i Konrad Cię znajdzie jak moi ludzie będą
gotowi do odjazdu. Dziękuje za doniesienie wiadomości – powiedział jak
zwykle poważnie.
- Zależy mi naprawdę
na czasie – wspomniałem.
- Zdaje sobie sprawę.
Widać po tobie. Po prostu poczekaj, postaram się załatwić to jak najszybciej.
Biuro
przywódcy Inowrocławia opuściłem sam. Garbus został w środku żeby przyjąć listę
zadań od Bena. Przejście przez Korytarz Krzyku nie należało znowu do
najprzyjemniejszych. Równie dobrze ja mogłem znajdować się w takim akwarium i
być obiektem badań. Nie widziała mi się ta wizja. Po drodze minąłem jednego z
naukowców, a tak przynajmniej wywnioskowałem po fartuchu. Kiwnął mi głową na
przywitanie. Wydawał się być niewzruszony wizją trupów, na jego twarzy widać
było zadumę. Musiał tu pracować już jakiś czas. Opuściłem korytarz, zostawiając
za dźwiękoszczelnymi drzwiami te wszystkie hałasy.
Z ulgą
wyszedłem na świeże powietrze. Dotarło teraz do mnie jak źle się czuje w podziemiach,
po tym, co zrobił mi Dziara. Odetchnąłem głęboko. Postanowiłem przeczekać
najbliższe godziny w barze, racząc się ciepłą herbatą i rogalikami, które
tutejsi ludzie akurat upiekli. Siedziałem i starałem się nie myśleć o niczym,
chłonąc spokój i cisze przed nadchodzącą burzą. Ludzie wchodzili i wychodzili,
ale w lokalu nikt nie hałasował, ani nie wprowadzał chaosu. Podobało mi się to
miejsce. Było taką jeszcze mniejszą i jeszcze spokojniejszą wersją Ostoi. Co
prawda nie ufałem specjalnie ani Dziarze, ani Benowi, ale wciąż wydawało mi
się, że jak to wszystko się nieco uspokoi to wrócę właśnie tutaj. O ile
przeżyje.
Konrad
znalazł mnie po około dwóch godzinach. Przyszedł i dał mi znać, że wszystko
jest gotowe do odjazdu. Było już popołudnie, więc byłem dobrej myśli. Wydawało
mi się, że wszystko jest w porządku. Na placu wjazdowym zebrała się całkiem
spora grupa. Zauważyłem ciężarówkę, przy której w oczy rzucił mi się Gigant
oraz inni ludzie Bobra, w tym Dymitr, którzy byli ze mną w ekipie stawiającej punkty
strategiczne. Właśnie one pomogły mi nieco wrócić w te okolice. Gdy zauważyli
mnie podeszli.
- Przeżyłeś… - powiedział
Dymitr uciskając serdecznie dłoń. Lubiłem go za to, że nie miał problemu do
ludzi takich jak ja. Denerwowali go tylko dwulicowi kłamcy, a za takimi również
nie przepadałem.
- Tak. Udało mi się.
Wy też wszyscy wróciliście do Ostoi? – zapytałem.
- Tak. Jedynie
skreślaliśmy Ciebie i tą babkę, za którą pobiegłeś w las. Jak Ci się udało
uciec? – do rozmowy włączył się Gigant, który również mnie przywitał
wyciągając dłoń.
- Uciekałem. Stado nie
porusza się aż tak szybko. Skróciłem ich przez rzekę i jakoś się udało – skłamałem.
- Masz niesamowitego
farta, nawet jak na osobę z twoją przypadłością – zauważył najwyższy z nas.
- Zdarza się – uciąłem
temat – Jedziecie z nami?
- Nie do końca. Przy
odbiciu zjedziemy na Płock, ale pomożemy wam tyle ile będziemy mogli.
Rozejrzałem
się. Oprócz wozu jadącego do Płocka widziałem dwa kolejne wypchane ludźmi. Na
oko jakieś…
- Trzydzieści osób.
Sporo jak na nasz obóz. Wiemy jednak jakie zagrożenie nas czeka i musimy pomóc
– powiedział Konrad podchodząc do nas.
- Jesteśmy gotowi do
drogi? – zapytałem.
- Jasne.
Wkrótce potem wyruszyliśmy. Cały konwój wyglądał dosyć
imponująco. Prowadziłem, jadąc autem z Ostoi, a ze mną zabrał się Konrad oraz
jeszcze jeden, nieznany mi mężczyzna. Następnie sunęły dwa wozy towarowe
wypchane ludźmi z Inowrocławia, a na koniec ten z przyjaciółmi Bobra. Byłem
pewien, że teraz nawet Zszyci baliby się nas ruszyć.
W
Toruniu byliśmy, jak słońce powoli zaczęło wędrować w stronę horyzontu. Dziara
dotrzymał swojej części umowy. Gdy tylko okrążyliśmy miasto, żeby trafić na
wschodnie bramy, gdzie byli ustawieni ludzie Dziary, to wszyscy już na nas
czekali. Kolejne trzy wozy wypełnione uzbrojonymi ludźmi.
- Dobra robota Irek – poklepał
mnie po plecach przywódca Torunia – Sprawnie
się uwinąłeś i przyprowadziłeś mnóstwo ludzi. Teraz możemy iść na wojnę z
martwymi – zaśmiał się.
Skwitowałem to milczeniem. Miałem wyjątkowo ponury nastrój.
Chciałem po prostu, żeby już zaczęło się to, co powinno dziać się od jakiegoś
czasu. Mogłem realnie pomóc. Tego mi brakowało. Dziara przywitał się jeszcze z
ludźmi Bobra i Konradem po czym wsiadł do jednej z ciężarówek na przedzie.
- Chodź, znajdzie się
tu dla Ciebie miejsce – powiedział stojąc nade mną i wyciągając do mnie
rękę. Chwyciłem ją po chwili i dołączyłem do niego. Podał mi w ręce karabin z
pełnym magazynkiem.
- Nie zaszkodzi. Wiem,
że dobrze strzelasz – powiedział siadając na jednej z skrzynek z bronią – Rozchmurz się trochę. Jedziemy czyścić
trupy, wszystko będzie dobrze.
Chociaż
nie życzyłem nikomu z Torunia, nawet jemu, niczego złego to chciałem w głębi
duszy zobaczyć jak otaczają go Zszyci. Niczym cienie. Nie wiedziałby nawet
kiedy coś go uderzyło. Być może zadaliby mu szybką śmierć, ale może też po
prostu by się nim bawili i go torturowali. Nie wykluczone, że tak właśnie
skończy się jego przygoda. Konwój, powiększony o trzy wozy z Ostoi, ruszył do
przodu. Widząc coś takiego na drodze zdecydowanie bym zawrócił i poszedł w
zupełnie inną stronę. Miałem nadzieję, że tak pomyśli każdy.
- To jest miejsce, w
którym możemy się obwarować – powiedział Dziara pokazując mi na mapie punkt
nad Płockiem – Jeżeli to stado
rzeczywiście jest tak blisko, to chyba będzie najlepszy punkt do obstawienia.
Najbezpieczniejszy, bo będziemy blisko obozu Bobra, a zarazem da nam to czas na
przygotowanie.
- Masz racje – odezwałem
się w końcu.
- Szefie dojedziemy
tam za dwie godziny – powiedział Michael, którego dopiero teraz zauważyłem
w ciężarówce.
- Doskonale. Możemy do
tego czasu odpocząć. To będzie ciężka noc…
Korzystając
z tego, że nie muszę kierować oparłem się głową o plandekę i przymknąłem oczy.
Wierzyłem, że nie muszę aż tak uważać, będąc otoczonym około setką innych,
uzbrojonych ludzi. Decyzja była dobra, bo byłem naprawdę zmęczony tym dniem,
pomimo tego, że wcale się tak nie napracowałem i sen był tym, czego
potrzebowałem. Obudziła mnie dziura w drodze, na której ciężarówka podskoczyła.
Poderwałem się, ale poczułem czyjąś nogę na kolanie.
- Spokojnie. Jeszcze
kawałek przyjacielu – uspokoił mnie Dziara.
- Coś się działo? – zapytałem.
- Tak. Ludzie Bobra
skręcili na południe do Płocka. Wybrali jakąś dziwną drogę i właściwie
odłączyli się od nas dobrą godzinę temu. Nie mam pojęcia dlaczego. Preferują
drogę wzdłuż Wisły, widocznie lepiej ją znają i czują się tam bezpieczniej.
Cholera ich wie. No, ale jakby skręcili teraz to mieliby praktycznie prostą
drogę do ich obozu – zastanowił się na głos Dziara.
Nie
miałem ochoty specjalnie już spać, więc przeciągnąłem się i zacząłem patrzeć na
drogę, którą tutaj się dostaliśmy. Za nami wciąż jechały ciężarówki z
Inowrocławia i Torunia, więc widok nie był zbyt interesujący, ale dało się w to
nieco wciągnąć. Dziara ciągle rozmawiał z ludźmi z Czerwonych Flar, którzy z
nami jechali. Słuchałem jednym uchem planu, ale nie ukrywałem, że nie
interesowało mnie to aż tak bardzo. Chciałem po prostu być już na miejscu i
liczyłem, że jakoś to będzie. Mieliśmy naprawdę dużo ludzi do pomocy. To
musiało się udać.
Po
dwudziestu minutach jazdy dotarliśmy do miasteczka, a Dziara kazał zatrzymać
całą karawanę wozów.
- Co to za miasto? – zapytałem.
- To, mój drogi, jest
Sierpc. Mamy tutaj nasz Czwarty Posterunek. Damy im znać, co planujemy – powiedział.
Zatrzymaliśmy się przed budynkiem, który był ogrodzony
siatką. Dziara wyskoczył tyłem, a za nim podążył Michael, Ewelina oraz Jonasz.
Ja wysiadłem za nimi. Dowódca Ostoi machnął ręką do pozostałych aut, żeby te
poczekały. Następnie poszedł w kierunku siatki. Rozejrzał się po placu przed
budynkiem. Nie musiał czekać długo. Po chwili drzwi otworzyły się, a na
zewnątrz wyszła grupa ludzi. Jeden z nich, mężczyzna nieco młodszy ode mnie,
podszedł do nas.
- Szefie? Co się
dzieje? – zapytał.
- Szymon. Będziemy
działać z ludźmi z Inowrocławia – to mówiąc machnął ręką w kierunku
pojazdów zamykających pochód – i bronić
głównej drogi przed nadchodzącym stadem. Masz pomysł, jakie miejsce warto
byłoby obstawić? – odezwał się Dziara.
- Hmm… - zastanowił
się chwilę. W tym czasie jego ludzie otworzyli bramę i wymienili się z nami
uściskami dłoni – Kawałek na wschód jest
całkiem dobry punkt do obrony na drodze. Myślę, że to będzie najlepsza opcja.
Mogę wysłać ludzi, żeby was tam zaprowadzili – zaproponował.
- Byłoby doskonale – powiedział
Dziara.
- Potrzebujecie
pomocy? Nie mamy dużo ludzi, ale mogę wysłać jakiś oddział z wami.
- Lepiej szykujcie się
na ofiary. Możliwe, że będziemy tutaj dowozić rannych, jakby coś poszło nie tak
– mówiąc to posmutniał znacząco. Przez krótką chwilę naprawdę przypominał
człowieka.
- Jasna sprawa. Radek,
weź dwóch ludzi i pojedźcie z szefem. Zawieźcie ich na ten punkt na krajowej.
Wiecie, o który chodzi – Szymon wydał rozkazy swoim ludziom, którzy tylko
kiwnęli głowami i przeszli w stronę naszej ciężarówki.
- Do zobaczenia – powiedział
dowódca Torunia na odchodne.
- Powodzenia – odpowiedział
dowódca Czwartego Posterunku.
Pięć
minut później mknęliśmy znowu na wschód. Człowiek nazywany Radkiem siedział z
przodu na siedzeniu pasażera i tłumaczył kierowcy jak ma jechać. W pozostałej
części wozu panowała cisza. Wszyscy wyglądali jakby byli pogrążeni w myślach,
albo ich mocno unikali. Pojazd ruszał się w rytmie po wybojach, a krajobraz
wciąż się zmieniał. Księżyc pięknie oświetlał okoliczne pola i lasy, a długie
linie świateł wydobywających się z aut tworzyły istny teatr cieni na drodze.
- Masz – powiedział
kobiecy głos dotykając mnie w ramię. Obróciłem się i zobaczyłem Ewelinę, która
podawała mi coś. Wziąłem to i zauważyłem, że była to latarka do doczepienia.
Spojrzałem na nią – Mamy parę sztuk,
myślę, że to może być pomocne.
- Dzięki – odpowiedziałem,
po czym zacząłem doczepiać dodatek do mojego karabinu.
- Boisz się? – zapytała
po chwili szeptem.
- Boję – powiedziałem
zgodnie z prawdą.
- Ja też…
- Trzeba być dobrej
myśli – do rozmowy włączył się Michael, który podbijał kolanami swój kij
baseballowy.
- Jezu! Ale się
wystraszyłem. Nie widać cię w ciemności stary – zażartował Jonasz.
- Pierdol się Jonasz –
odpowiedział wyraźnie urażony czarnoskóry.
- Spokój – uciszył
sytuacje Dziara – Dojeżdżamy!
Wozy
powoli zaczęły zatrzymywać się na drodze. Znajdowaliśmy się na otwartym polu.
Widoczność na wschód była bardzo dobra. Znałem to miejsce. Po chwili, widząc na
skraju lasu flagę, zdałem sobie nawet sprawę skąd. To był jeden z punktów
strategicznych. Byliśmy na niewielkim wzgórzu, droga stąd zjeżdżała w dół.
Najbliżej lasu byliśmy od północy, gdzie mieliśmy do niego około pięćdziesiąt
metrów.
- Bardzo dobra pozycja
– zauważył Jonasz.
- Prawda? Jesteśmy wam
jeszcze do czegoś potrzebni? – zapytał Radek.
- Nie. Możecie wracać
do obozu. Przygotujcie pokoje dla ewentualnych rannych i koniecznie utrzymajcie
posterunek. Mam złe przeczucia – powiedział ponuro Dziara.
- Tak jest szefie!
Powodzenia – odpowiedział Radek, po czym zbierając dwójkę swoich ludzi,
zaczęli iść drogą, którą tutaj przybyliśmy. Mieli spory kawałek do przejścia na
piechotę. Dziara wykorzystując to, że wszyscy jeszcze byli w jednym miejscu
wspiął się na jedną z ciężarówek.
- Słuchajcie wszyscy!
– jego głos był donośny i odbijał się delikatnym echem po całym polu – To miejsce ma być jak mur przeciwko trupom!
Ustawcie pojazdy tak, żeby stworzyć tymczasowy obóz. Starajcie się zrobić tak,
żeby pomiędzy autami nie było zbyt dużej przerwy! Każdej przerwy ma pilnować
przynajmniej pięć osób. Ciężarówka z zapasami ma być pilnowana szczególnie, nie
wiadomo ile dni spędzimy na tej drodze. Jonasz i Ewelina stworzą dwa zespoły
zwiadowcze, do każdego z nich ma się zgłosić przynajmniej pięć osób! Jak nie ma
pytań to wszyscy weźcie się do roboty, ale raz!
Ludzie
z Torunia i Inowrocławia potrafili się zorganizować. Obóz powstał w pół
godziny, a już po chwili pomiędzy pojazdami pojawiły się ogniska, śpiwory oraz
różne prowizoryczne siedziska z skrzynek, pniaków i podobnych rzeczy. Ludzie
kładli się zarówno w wozach jak i pomiędzy nimi. Zgłosiłem się do pilnowania.
Trzymając na kolanach karabin siedziałem na dachu jednej z ciężarówek i
wpatrywałem się w horyzont. W niektórych miejscach chodziły pojedyncze trupy,
ale ich zdecydowana większość została wybita. Obóz, jak na zbudowany z aut,
robił wrażenie. Ocalali zdążyli nawet zebrać nieco mniejszych drzewek, którymi
obwarowali przerwy pomiędzy wozami. Wyglądało to naprawdę imponująco, jak na
prowizoryczny obóz budowany w nocy, w takich warunkach.
Czułem
się dosyć wypoczęty, nie chciało mi się nawet specjalnie iść spać. Drużyna
Ewelina wyszła na zwiad w kierunku wschodnim, a ja byłem bardzo ciekaw czy coś
zobaczą. Stado nadchodziło i byłem pewien, że już niedługo będziemy musieli
stawić mu czoła. Oczywiście obawiałem się też Zszytych, którzy mogli pojawić
się w każdym momencie. Musieli wiedzieć, że już tu jesteśmy. Tego byłem pewien.
Oni wiedzieli o wszystkim, co działo się w okolicy. Rozejrzałem się po linii
lasu, jakby chcąc zauważyć którego z nich. Księżyc dawał naprawdę dużo światła,
a że noc była bezchmurna, to widok był bardzo dobry.
Nagle
zauważyłem na horyzoncie ruch. Byłem pewien, że mi się wydawało, ale po chwili
doszedł do niego kolejny. Z takiej odległości, w nocy, mogło to być wszystko,
na czele z drzewami i krzakami ruszanymi przez wiatr. Chwyciłem jednak pewniej
za broń. Pozostali strażnicy, albo rozmawiali ze sobą, albo przysypiali, albo
nie zwracali na sytuację żadnej uwagi. U mnie też mogło to być jedynie
zmęczenie, ale mimo wszystko postanowiłem obserwować linie lasu nieco uważniej.
Nagle coś złapało mnie za nogę. Krzyknąłem lekko. Celując w tamto miejsce.
- Spokojnie! To tylko
ja – zaśmiała się Ewelina. Byłem tak skupiony na tamtym punkcie, że nawet
nie zauważyłem jak patrol wrócił ze zwiadu.
- Głupia… Mogłem cię
zabić – powiedziałem.
- Przepraszam.
Zauważyłam, że siedzisz spięty jak cholera, więc chciałam trochę cię rozruszać.
Coś się stało? – zapytała.
- Jak poszedł zwiad? –
urwałem temat, nie patrząc na nią. Wspięła się sprawnie i usiadła obok
mnie.
- Nic ciekawego.
Zdjęliśmy parę sztywnych, ale na drodze spokój. Jeden facet upierał się, że
widział samochód w oddali, ale raczej mu się przywidziało – opowiedziała.
- Mi się wydawało, że
widzę coś przy lesie. Ale to musiały być tylko krzaki – powiedziałem
krótko.
- Jak chcesz mogę iść
to sprawdzić – zaproponowała.
- Spokojnie. Tak długo
jak jesteśmy tutaj nic nie powinno się stać.
Wstałem
żeby rozprostować nieco obolałe kości. Wyczucie czasu miałem idealne. Gdy tylko
podniosłem się z ciężarówki zobaczyłem jak coś wylatuje w powietrze i leci w tą
stronę. Obiekt tworzył idealny kontrast z niebem. Patrzyłem oniemiały. Po
chwili na niebie zauważyłem kolejne. Pierwszy z przedmiotów uderzył tuż obok
mnie, na dachu sąsiedniej ciężarówki. Nie zdążyłem nawet krzyknąć uwaga, kiedy
zobaczyłem oślepiający błysk i huk tak głośny, że aż zabolała mnie głowa.
Oszołomiony chciałem się cofnąć, ale straciłem równowagę i poleciałem do tyłu.
Przez dobre dziesięć sekund nie wiedziałem, co się działo. Leżałem na brzuchu
przy pojeździe, na którym przed chwilą stałem. Słyszałem dalsze huki i
widziałem co chwilę błyski, a w obozie zapanował prawdziwy chaos. Spojrzałem w
stronę lasu, skąd musiały pochodzić te granaty i zobaczyłem biegnących ludzi.
- Złomiarze!!! – krzyknął
ktoś po drugiej stronie ciężarówki. Przeturlałem się pod nią i odbezpieczyłem
broń. Byliśmy atakowani.
Mega klimatyczny tom. Nie spodziewałem się że jeszcze usłyszymy o zlomiarzach a tu zdziwko :)
OdpowiedzUsuńCały tom ich brakowało ^^ Dziękuje za komentarz
UsuńI doczekałem się powrotu Apokalipsy! :D
OdpowiedzUsuńRozdział był spokojny, porównałbym go do drogi, która prowadzi do jednego punktu, gdzie oczywiście coś się wydarzy. I tak właśnie było. Ale! Złomiarzy się nie spodziewałem! Tylko 'geograficznie' nie ogarniam skąd się tam wzieli.
Ja również cieszę się z powrotu do pisania ;)
UsuńCo do Złomiarzy, zapewniam, że w kolejnym rozdziale Irka będzie jasno wyjaśnione jak to się stało :D