Czas na drugi rozdział piątego tomu, tym razem z powracającej perspektywy Erniego! Z racji iż jedna perspektywa będzie zajmowała się wschodem, to z pewnością jedna przyda się na bardziej znanych nam terenach. Erni jest członkiem zespołu zajmującego się renowacją dróg i musi wraz z niewielką grupą oczyścić je, żeby ułatwić przejazd pomiędzy obozami. Robota jednak nie jest taka łatwa, szczególnie gdy w grupie pojawiają się przeszkadzający ludzie. Jak sobie poradzi? Zapraszam do czytania!
POV:
Erni - Rozdział 2 - Dzień 1-2
Bobru - Dzień 1-2 - W dniu 1 wciąż jest w Inowrocławiu
??? - Dzień 1-2 - ???
-------------------------------------------------------------
Rozdział 2: Świadek (KICIUŚ)
Dojechaliśmy pod bramę. Nie byłem
przyzwyczajony do prowadzenia pojazdów innych niż autobus, ale wydawało mi się,
że radziłem sobie całkiem nieźle. Materiały konserwacyjne skończyły się nam
wczoraj wieczorem i po kolejnej ciężkiej nocy ruszyliśmy do Inowrocławia po
dostawę. Chociaż nie spełniałem ostatnio takiej roli jak kiedyś, jeżdżąc
Zbłąkanym Ocalałym to i tak czułem, że robię coś ważnego. Kierowałem grupą,
która naprawiała drogi. Miałem pod sobą około piętnastu ludzi oraz Rekina i
Karolinę, którzy pomagali mi z czystej dobroci serca. Zajmowaliśmy się wszystkim
co wpadało nam w ręce. Usuwaliśmy wraki pojazdów, przeganialiśmy trupy,
poprawialiśmy jakość drogi. Efekty były naprawdę odczuwalne. W drodze tutaj po
raz pierwszy nie musiałem obmyślać jak nie wjechać pojazdem w śmieci drogowe,
nie musiałem szukać leśnych dróg, nic. Po prostu jechaliśmy do celu.
Zatrzymałem auto i spojrzałem w
lusterko, żeby upewnić się, że ciężarówka oraz drugi wóz są na swoimi miejscu.
Były. Nie uniknąłem zobaczenia swojej twarzy. Porastała ją dosyć długa już
broda, oczy wydawały się należeć do starca, ale reszta była taka sama. Oprócz
pamiątki. Na policzku wciąż miałem starą bliznę po spotkaniu z przeciwnikami
pod Płońskiem. Wtedy uratowała mnie Feline. Trochę żałowałem, że nie zostałem
przydzielony do misji jej odbicia, ale słyszałem, że Łapa i Bobru się tym
zajęli i wszystko się im udało bez większych strat. Kiedyś lubiłem ten
dreszczyk emocji, ale teraz było inaczej. Wolałem się ustatkować niż wolno
krążyć po świecie licząc, że spotka mnie coś ciekawego. Możliwe, że tak wpłynęła
na mnie ostatnia poważna podróż Zbłąkanym Ocalałym. Wtedy kiedy Cinek został
zabity na moich oczach. Wydawało się to być tak dawno temu, a wcale tak nie
było. Wciąż czułem ten strach, chociaż teraz ani Dalion ani Smród nie żyli. To
samo toczyło się osoby, która ich zabiła – Miczi. Zginęła na arenie podczas
ucieczki. Złapała zbłąkaną kulę. Coraz więcej ludzi odchodziło. Dlatego
chciałem trzymać się mniejszej grupy, żeby strata nie bolała tak mocno.
Bramy otworzyły się po chwili, a
my wjechaliśmy na teren obozu. Na ulicy widać paręnaście martwych, które
zostały wręcz pocięte na kawałki. Od tego zacząłem rozmowę z Konradem, który
wyszedł mi na spotkanie. Cała reszta mojej grupy budowlanej zajęła się
ładunkiem, a Rekin i Karolina stali niedaleko mnie rozmawiając o czymś.
Uśmiechnąłem się do Karoliny. Odpowiedziała tym samym. To ona była teraz moim
szczęściem.
- Coś tu się działo? –
zapytałem.
Konrad podrapał się po brodzie. Był starszym mężczyzną, ale
mimo tego duszą wciąż przypominał młodzika. Jego rola w tym obozie była podobna
do mojej w Toruniu – chodził po okolicach i szukał nowych ludzi do pomocy.
Jedyną różnicą było, że nie robił tego sam tylko z Garbusem.
- Świetne
przedstawienie. Ten typek z mieczem z grupy Bobra. Ciął aż miło było popatrzeć
– powiedział rozmarzonym głosem, jakby część jego wciąż była podczas tego
pokazu – Jak na drodze?
- Dobrze. Nie miałem
jeszcze żadnych problemów – odpowiedziałem krótko.
- A jak nasi ludzie?
Wiem, że Dziara chciał ci przydzielić kogoś z Torunia, ale w sumie pomysł Bena
był dobry. Póki naprawiacie ten odcinek drogi nie ma co ganiać waszych ludzi.
Przed wami jeszcze i tak sporo roboty – niepotrzebnie wytłumaczył.
- Są posłuszni i
pracowici. Przynajmniej na razie.
- Cieszę się – spojrzał
w stronę ciężarówki, gdzie były pakowane akurat kolejne zapasy oraz worki z
żwirem – Wiesz swoją drogą to ostatni
dzień przed wyjazdem Bobra do Płocka. Z tego co widziałem w ich domku się
jeszcze świeci. Jak chcesz możesz się tam przejść, pewnie takiej okazji nie
będzie przez jakiś czas.
Przełknąłem
ślinę. Bałem się tego pytania, ale myślałem, że wpadnę podczas przeładunku na
kogoś z grupy. Ale zapytał mnie o to Konrad. Skoro nawet on uważał to za ważne,
może rzeczywiście tak było. Nie potrafiłem się jednak przełamać. Ostatni raz
Bobra widziałem podczas Wielkiego Spotkania Ocalałych, a nawet wtedy tylko
formalnie. Rozmawialiśmy jak za starych czasów jeszcze wcześniej podczas małego
buntu przed Kwaterą Główna w Toruniu, kiedy to zaatakowali go nożownicy i
uratowała go staruszka z psami oraz Rekin z Łowcą. Wiedziałem, że w głębi serca
jest zawiedziony tym, że wybrałem Toruń zamiast dołączenie do niego.
- Nie… Nie chcę im
przeszkadzać. Na pewno chcą się wyspać przed jutrem. Na pewno do nich wpadnę
jak już osiedlą się na miejscu. Kto wie może nawet pojadę tam moim autobusem – powiedziałem
nieco zakłopotany. Było to chyba widoczne, bo Konrad spojrzał na mnie. Nie
odpowiedział nic, tylko pokiwał głową - A jak wam idzie? Coś tu się działo ostatnio
ciekawego?
Konrad rozejrzał się jakby chciał sprawdzić czy nikogo nie
ma w pobliżu.
- Szczerze? Czuje się
ostatnio na celowniku. Cały obóz wydaje się być dziwny. Odkąd Dziara i Bobru
przyjechali tu i powstały te wszystkie duże plany, ludzie zaczęli zachowywać
się jakby przetrwali już nie wiadomo co. A tak naprawdę gdybyś postawił trupa
przed nimi, to zesrali by się w gacie i uciekli.
- Hmm… gadałeś o tym z
kimś? Może warto to wspomnieć Benowi. Gdy nadejdzie prawdziwy atak, może
wybuchnąć panika. Jakieś szkolenia mogą uratować to miejsce i zapewnić
dodatkową obronę – zaproponowałem wiedząc jak źle mogą potoczyć się sprawy,
gdy zombie wchodzą na teren obozu, albo jest on atakowany przez grupę
przeciwników. Pamiętałem jak dziś, gdy Gang Jana zniszczył północną barykadę
wpuszczając masę trupów do środka Toruńskiego obozu. Zginęło wtedy mnóstwo
ludzi, wybuchła panika i mało brakowało żeby skończyło się to naprawdę źle.
- Mamy nasz plan B.
Pamiętasz o schronie w kościele? Mamy tam zapasy, żeby przetrwać nawet dużą
grupą ludzi przez ponad tydzień. Mamy wyznaczonych ludzi, którzy w razie
niebezpieczeństwa pojadą do Torunia, na Drugi Posterunek lub do obozu Feline po
pomoc. Nic nam się nie stanie. Po prostu przygotowania mogłyby być lepsze – powiedział
gestykulując w stronę ogromnego kościoła.
- Rozumiem – uśmiechnąłem
się – Dzięki za rozmowę. Ładunek się
kończy, a my musimy wrócić do roboty.
- Może zostaniecie tu
na noc? Lepsze to niż spanie na drodze – zaproponował.
- Nie… Mamy naprawdę
dużo roboty – powiedziałem zgodnie z prawdą, chociaż bardzo chciałem
skorzystać z propozycji i wyspać się w końcu w wygodnym i bezpiecznym miejscu –
Do następnego.
Uścisnęliśmy
sobie dłonie i odszedłem w stronę Rekina i Karoliny. Podszedłem do nich i
złapałem ją za talię, przytulając od tyłu.
- Jak humory drużyno?
- Zmęczony, ale
zadowolony – stwierdził Rekin uśmiechając się.
- Tylko zmęczona – wyjęczała
Karolina.
- Wrócimy do tego
domku, który mijaliśmy jadąc tutaj. Jest blisko i powinniśmy tam na luzie
przekimać.
- Może jednak
zatrzymamy się tutaj? – zaproponowała Karolina.
- Nie. Przepraszam
słońce, ale musimy trzymać się planu – odpowiedziałem stanowczo.
- Jak chcesz… - odpowiedziała
wyrywając się z moich objęć – Pójdę już
do auta.
Rekin
obserwował całą sytuację z kamienną twarzą. Gdy spojrzałem na niego wzruszył
tylko ramionami.
- Kobiety – szepnąłem.
Ładunek był gotowy po dziesięciu minutach. Wróciliśmy do aut
i pożegnaliśmy Inowrocław, wyjeżdżając po chwili na drogę główną prowadzącą do
Torunia. Nie kierowałem, chciałem odpocząć i poprosiłem Rekina, żeby przejął
stery. Obserwowałem trasę. Widać było naszą robotę na pierwszy rzut oka. Miałem
w głowie plan, całe mnóstwo pomysłów, które mogliśmy wprowadzić w życie. To
było od zawsze moje królestwo – drogi. Tutaj czułem się najlepiej. Może
niektórzy nazywali mnie przez to dziwakiem, ale właśnie za murami mogłem odżyć
i poczuć się znowu sobą. Uśmiechnąłem się do swoich myśli i przymknąłem oczy.
Zasnąłem wkrótce po tym.
Obudziła
mnie Karolina. Wydawało mi się, że spałem zaledwie pięć minut, ale musieliśmy
przejechać kawałek drogi, bo przed nami widać było zjazd na prawo, gdzie
znajdował się dom. Była to całkiem spora posiadłość, otoczona średniej
wielkości murem, z dużą żelazną bramą. Co prawda ta była podniszczona i jedno z
skrzydeł było wyłamane, ale mimo to zapewniało to nam jakąś ochronę. Nasze auto
było na przedzie. Zerknąłem w lusterko i upewniłem się, że podczas snu nie
zgubiliśmy kogoś. Może to było głupie, ale takie natręctwo uspakajało mnie.
- Cholera – szepnął
Rekin.
- Co jest? – zapytałem
podnosząc się i przechylając przez fotel pasażera.
- Skończyło nam się
paliwo. Mamy jakiś zapas? – zapytał.
- Musimy. Kazałem
wyraźnie wziąć dodatkowe kanistry. Powinny być w ciężarówce.
Auto
powoli się zatrzymało. W nasze ślady poszła reszta grupy, zatrzymując również
swoje wozy. Wysiadłem i dałem znak reszcie, żeby zrobiła to samo. Nagle
usłyszałem przeciągły jęk. Odwróciłem się i zobaczyłem trupa idącego w naszą
stronę.
- Tylko nie to…
Ludzie z ciężarówki i drugiego pojazdu podeszli w naszą
stronę. Trupów było więcej. Wychodziły z posiadłości zwabione naszym zapachem
oraz hałasem.
- Wszyscy trzymać się
blisko. Jest ciemno i nie możemy ryzykować! – krzyknąłem. Latarki dawały
naprawdę mizerne światło i nie chciałem żeby wybuchła panika – Wy tankujcie – wskazałem na dwóch
chłopaków, którzy wyglądali na przerażonych i na pewno nie nadawali się do
walki – Reszta osłania. Trzymamy się
blisko. Już!
Byliśmy
jak okrągła aura ochronna. Trzymaliśmy się blisko, ale po dojściu do ciężarówki
i zabiciu kilku trupów, zobaczyłem jak jedna osoba odłącza się od zespołu
podbiegając do zarażonego kawałek dalej. Był to Paweł. Chłopak pochodził z
Inowrocławia i działał mi na nerwy od pierwszego dnia pracy. Chociaż walczył
dobrze to nigdy się nie słuchał i robił co chciał. Miałem wspomnieć o tym
Benowi, ale po rozmowie z Konradem wypadło mi to z głowy.
- Wracaj! – krzyknąłem,
ale moje słowa odbiły się jedynie echem od okolicy. Chłopak nie zareagował.
Powalił pewnym ciosem trupa, po czym skoczył natychmiast do kolejnego. Na jego
plecy szła mała grupa uderzeniowa złożona z czterech zombie. Zaczęliśmy do
niego krzyczeć. W końcu odwrócił się, ale zdążył powalić tylko jednego.
Pozostałe trzy powaliły go i zginąłby na pewno ,gdyby nie interwencja Rekina.
Wyciągnął on pistolet i zaczął strzelać. Przez chaos panujący przed domem zużył
cały magazynek na dwa trupy, trafiając parę razy ostatniego. Dało to czas mi,
żebym dobiegł i zaszarżował na trupa, przygwożdżając jego głowę nożem do ziemi.
Cała formacja się przełamała. Teraz nie było czasu na pół środki. Wyciągnąłem
pistolet, w drugiej ręce wciąż trzymając nóż. Trupów nie było wcale tak długo,
ale wystrzały mogły w każdej chwili ściągnąć ich więcej.
Przerwanie
formacji szybko dało się we znaki. Usłyszałem krzyk i zobaczyłem jak jeden z
mężczyzn tankujących pojazd łapie się za szyję. Zombie wgryzał się bezlitośnie,
uwalniając fontannę krwi. Panika była nieunikniona. Ludzie sami nie wiedzieli,
gdzie się ustawić. Starałem się zachować nerwy na wodzy, ale nie było to łatwe.
Nie mogłem wycelować w żadnego trupa, bo co chwilę ktoś przebiegał mi przed
celownikiem. Nie zostało mi nic innego jak walka z bliska. Dopadłem jednego z
nich od tyłu. Popchnąłem go i dobiłem z
łatwością, gdy leżał na ziemi. Kolejne
zombie upadały, aż w końcu Rekin pchnął ciosem w oczodół ostatniego i
momentalnie, z wściekłością na twarzy, odwrócił się w stronę Pawła.
- Popierdoliło cię? – rzadko
kiedy widywałem go aż tak wkurzonego.
- O co ci chodzi
człowieku? – zapytał zdziwiony.
Miałem teraz ochotę wycelować i zabić chłopaka. Za jego
wieczną niesubordynację. Nie mogłem jednak pokazać takiego zachowania. Miałem
już wobec niego własne plany. Teraz należało zapewnić grupie bezpieczeństwo.
- Hej! HEJ! – podbiegłem
do nich chowając broń, w porę żeby zatrzymać rozwścieczonego Rekina. Nie było
to łatwe bo był masywnym i silnym mężczyzną, ale nie odpychał mnie – Uspokoić się. Musimy szybko wejść do środka
zanim przyjdzie więcej trupów. Łapcie kanistry, wprowadzajcie ciężarówki. Nie
możemy tu zostać.
- Chcesz mu odpuścić?
– zapytał wręcz zszokowany.
- Daj spokój. Teraz
musimy się schować. Potem porozmawiamy – odpowiedziałem najspokojniej jak
umiałem.
Rekin
prychnął, ale odszedł w drugą stronę. Spojrzałem na Pawła, ale na jego twarzy
nie widziałem wyrzutów sumienia, lub jakiegokolwiek poczucia winy. Nie
prezentował sobą niczego.
- Do roboty ludzie.
Musimy być za bramą jak najszybciej – zagrzałem resztę do pracy,
przebudzając ich z zadumy wywołanej kłótnią. Wszyscy rozbiegli się do aut i
zaczęli tankować nasz pojazd, przy okazji wsiadając do reszty. Rekin ruszył sam
w stronę bramy, aby odsunąć drugie skrzydło.
Dogoniłem go.
- Nie wierzę, że znowu
to olałeś… - zaczął.
- Zajmę się tym – zapewniłem
go.
- Mam nadzieję, bo to
już gruba przesada – stwierdził.
- Pamiętasz naszą
rozmowę, jakiś czas temu na drodze? Tę o przeszkodach? – zapytałem.
Podchodziliśmy już do bramy i zerkając czy podjazd jest czysty otworzyliśmy
bramę i daliśmy znak reszcie, że mogą podjeżdżać.
- Tak – odpowiedział
krótko.
- Podczas tego zadania
było ich mnóstwo. Każdą pokonaliśmy. Wszystko się zmienia, przeszkód jest
wiele, ale nie poddajemy się. Obiecałem sobie, że spróbuje przejść przez każdą
przeszkodę i na pewno nie odpuszczę. Potrzebuje tylko zaufania.
Rekin
nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko i pokiwał głową. Trzy pojazdy
przejechały obok nas, a my zamknęliśmy za nimi jedno ze skrzydeł bramy. Drugie
leżało obok, jakby dawno się poddało. Nie
jestem taki jak to, pokrzepiłem się w myślach. Kazałem zablokować wyrwę
jednym z aut. Nie zatrzymałoby to innych ocalałych, tak samo jak cały mur, ale
dawało nam dodatkową osłonę przed trupami. Sam dom zabezpieczyliśmy bez żadnych
problemów, bo był pusty. Wyglądał jak ruina i swego czasu na pewno miała tu
miejsce walka, ale drzwi działały, okna nie były wybite i mogliśmy zająć sobie
jedno z większych pomieszczeń. Znaleźliśmy na miejscu sporo nie do końca
zgniłych koców i kołder, z których zrobiliśmy sobie posłania. Na kanapie
położyła się Karolina, jako jedna z dwóch dziewczyn w całej grupie. Druga
ułożyła się ze swoim chłopakiem, bez narzekania na zajęte miejsce. Wszyscy
zasnęli dosyć szybko, po tym jak zapewniłem, że wezmę pierwszą wartę. Nie byłem
senny. Usiadłem na parapecie okna wychodzącego na front budynku. Miałem stąd
doskonały widok na potencjalny atak. Nic się jednak nie działo. Noc była
spokojna i w miarę ciepła. Chociaż wiedziałem, że muszę się przespać nie miałem
ochoty budzić kogoś na zmianę warty. Ostatnio miałem wiele bezsennych nocy i
byłem w stanie przeżyć kolejną.
Nad
ranem jednak urwał mi się film. Przebudziłem się nagle, jakby obudzony jakimś
dźwiękiem. Rozejrzałem się i wszyscy byli na swoich miejscach, oddychając
rytmicznie. Wyjrzałem za okno. Słońce i poranna mgła łączyły się w biały całun,
który wyglądał naprawdę pięknie.
Wstałem, cały obolały i rozprostowałem kości. W domu, chociaż teraz było
dosyć chłodno, panowała duchota. Cicho wstałem i przekradając się pomiędzy
ściśniętymi na ziemi ludźmi wydostałem się z pokoju i po chwili wyszedłem na
zewnątrz. Zimne powietrze uderzyło mnie w nozdrza, wypełniając moje płuca
niczym piasek foremkę. Było to dosyć pobudzające i odprężające. Daleko przy
drodze zauważyłem ruch, ale po sposobie poruszania zidentyfikowałem go jako
zombie. Albo zszytego, dodałem w
myślach. Była to przerażająco grupa. Nigdy nie wiadomo kiedy obserwowali
okolicę zakamuflowani z przyszytymi częściami skóry trupów.
W
głowie układałem też plan tego, co miało się wydarzyć w najbliższych godzinach.
Rekin zaczynał wątpić w moje umiejętności, a jeżeli nawet on nie do końca
wierzył, to co dopiero musieli pomyśleć ludzie. Nie mogłem jednak zabić
człowieka na ich oczach. Musiałem to zrobić delikatniej. Sytuacji było dużo, bo
podczas pracy na drodze często rozdzielaliśmy się na większy obszar, w
paro osobowe grupy, żeby szybciej ukończyć dany odcinek. Mogłem wykorzystać
moment, w którym ten oddzieli się jak to miał w zwyczaju i wtedy zaatakować.
Tylko czy na pewno chciałem go zabijać? Byłem skłonny dawać ludziom szansę,
nawet jak ci na nią nie zasługiwali. Ile złych ludzi trafiało na pokład
Zbłąkanego Ocalałego, nie potrafiłem tego zliczyć. Jedna z takich decyzji
kosztowała rękę Mpd, kiedy to pozwoliłem obłąkanemu ojcu wejść na pokład, nie
dopilnowując wcześniej tego jak wnosił umierającego syna do bagażnika. Chociaż
rozumiałem co nim kierowało, nie było miejsca na takie ustępstwa. Tak samo
musiało być tym razem.
Po
godzinie, zacząłem budzić resztę grupy. Niektórzy wstawali od razu, inni
ociągając się, ale następne trzydzieści minut później byliśmy gotowi do drogi
po skromnym śniadaniu. Amunicja po
wczorajszej walce była na drastycznie niskim poziomie. Nigdy nie braliśmy jej
zbyt dużo, bo na drodze spotykaliśmy raczej trupy niż ocalałych, ale jednak
byliśmy zawsze gotowi na atak, szczególnie na nadejście Złomiarzy, którzy
kiedyś w końcu musieli wykonać jakiś ruch. Każdy miał pistolet z magazynkiem i
mnożąc to przez piętnaście osób, dawało to sporą siłę ognia, chociaż zazwyczaj
kończyło się na tym, że nie przeszkolona osoba oddawała broń mi, Rekinowi lub
komuś kto sobie z nią radził. Po wczorajszej strzelaninie i ostatnich kłopotach
zostało jej jednak niebezpiecznie mało.
Rozmyślając
wciąż nad wieloma rzeczami wsiadłem do auta. Podróż na miejsce, w którym
pracowaliśmy nie trwała długo. Zajechaliśmy na bardzo pokręcony odcinek drogi.
Zakręcała ona na przestrzeni pięćdziesięciu metrów aż trzy razy, a poszczególne
jej fragmenty były oddzielone pasami drzew. Od kiedy pracowałem w ten, a nie
inny sposób, zacząłem dostrzegać coraz to dziwniejsze rozwiązania osób, które
zajmowały się budowaniem dróg przed apokalipsą. Teraz one najprawdopodobniej
nie żyły, a ja zostałem z tym co było. Rozdzieliłem naszą grupę na cztery
mniejsze zespoły – trzy po cztery osoby oraz jeden trzyosobowy. Paweł był w tej
ostatniej, najmniejszej grupie i żeby nie sprawiał kłopotów wysłałem go do
najnudniejszego i najtrudniejszego zarazem odcinka drogi, gdzie stały cztery
duże auta, które trzeba było sprawdzić i odholować. Pozostałe grupy zajęły się
taszczeniem worków ze żwirem i powolnym zasypywaniem dziur.
Wiedziałem
z doświadczenia, że robota zajmie nam cały dzień, więc nie śpieszyłem się z
wykonaniem mojego planu. Chłonąłem dobrą pogodę, zajmowałem się swoim i co
jakiś czas przechadzałem się po całej drodze, przecinając ją pasami drzew, żeby
zobaczyć jak radzą sobie inne ekipy. Zombie nie były dzisiaj żadnym problemem.
Pojedyncze trupy szybko eliminowaliśmy i spokojnie zajmowaliśmy się pracą. Gdy
słońce było wysoko na niebie zrobiliśmy sobie przerwę na jedzenie i picie.
Grupa od aut znalazła zapas słonych przekąsek i słodkich napojów, które swego
czasu miały być dostawą do jakiegoś sklepu, ale oczywiście do celu nie dotarły.
Na drodze było słychać tylko chrupanie i rozmowy. Rekin opowiadał nam historię
z lepszych czasów. Jak okazało się, był kiedyś nauczycielem. Nie pasował
wyglądem do uczonego, a jak okazało się wykładał historię na uniwersytecie we
Wrocławiu.
Po
zapchaniu się chrupkami, paluszkami i innymi podobnymi wróciliśmy do pracy.
Byłem w zespole z Karoliną, oraz dwoma innymi chłopakami z Torunia.
- Zaraz wrócę – rzuciłem
tylko do nich idąc w stronę drzew. Nie pytali nawet gdzie idę, myśląc, że muszę
opróżnić brzuch z niedawno zjedzonego jedzenia, ale gdy tylko stracili mnie z
oczu przyspieszyłem. Poruszałem się tak, żeby nie zobaczyły mnie inne grupy,
dlatego szybko wbiegłem głębiej w las, żeby ominąć odcinki drogi, na których
pracowali pozostali ludzie. Nie mogłem być zauważony. Serce biło mi szybko i
wcale nie było to spowodowane biegiem. Starałem się nie myśleć o tym co
planowałem tylko po prostu to zrobić. Myślenie było największym zabójca planów
jaki istniał. Człowiek przewidywał różne scenariusze, te lepsze oraz te gorsze,
co kończyło się prawie zawsze źle.
Nie
miałem dużo czasu. Wiedziałem, że jak zajmie mi to zbyt długo to Karolina
zacznie się martwić i wyśle kogoś do lasu, żeby sprawdzić, czy nic mi się nie
stało. Przedzierałem się przez krzaki i zarośla, rozglądając się co jakiś czas,
czy nikt przypadkiem mnie nie zauważył. Po chwili wybiegłem od południowej
strony, widząc z niedalekiej odległości, pracujących ludzi z Pawłem na czele.
Zbliżyłem się ostrożnie tak, że oprócz paru krzaków i drzew, dzieliło nas co
najwyżej piętnaście metrów. Tak jak podejrzewałem dwójka jego kompanów
pracowała, a on sam robił wszystko poza pracą. Teraz stał przy aucie, oddalony
nieco od reszty i palił papierosa. To była moja okazja.
Podszedłem
jak najbliżej to było możliwe po czym rozejrzałem się. Znajdowałem się na
obniżeniu terenu, które schodziło łagodnym zboczem głębiej w las. Teren był
zarośnięty, co idealnie pasowało do mojego planu. Nie czekając na lepszy moment
gwizdnąłem po czym zacząłem szurać krzakami. Z daleka musiało to wyglądać jakby
ktoś przedzierał się przez chaszcze. Paweł prawie od razu zauważył, że coś się
dzieje. Podniósł się i spojrzał przez chwilę na swoich towarzyszy. Coś do nich
powiedział, ale nie usłyszałem ani słowa, a następnie ruszył w moją stronę z
pistoletem w ręce. Gdy był już naprawdę blisko zacząłem się powoli wycofywać,
wciąż robiąc przy tym dużo hałasu.
- Kto tam jest? Pokaż
się! – powiedział, nie krzycząc za głośno. Bał się, że jego towarzysze to
usłyszą i przyjdą mu pomóc. Tacy ludzie jak Paweł nie nadawali się do pracy
drużynowej. Chociaż wciąż go dokładnie widziałem zacząłem się coraz szybciej
wycofywać, bo on również przyspieszył.
- Zatrzymaj się! – zastanawiałem
się co chciał osiągnąć takimi słowami. Oddaliliśmy się już spory kawałek od
drogi, na której pracowaliśmy. Ciągle się wycofując schowałem się za jednym z
drzew. Wyciągnąłem broń, która była już wcześniej odbezpieczona. Słyszałem jak
zbliżał się do mnie z każdym krokiem. Nie wiedział jednak gdzie jestem.
Wychyliłem się delikatnie i zobaczyłem jak jest odwrócony do mnie plecami.
Trzymał w prawej ręce pistolet i rozglądał się.
Gwizdnąłem
raz jeszcze. Odwrócił się w moją stronę. Następne wydarzenia działy się
wyjątkowo szybko. Jak takie sytuacje mogą
dziać się tak szybko, zastanowiłem, w chwili, kiedy on spojrzał na mnie, a
z krzaków obok wyszła kolejna osoba. Staliśmy w trójkącie, ale ja byłem pewien
swego. Paweł obrócił się w swoje prawo żeby spojrzeć szybko na to kto oprócz
mnie tu jest, a ja wykorzystałem ten moment. Wystrzeliłem. Trafiłem go prosto w
twarz. Pocisk przeleciał z trzaskiem przez czaszkę zostawiając dziurę tuż nad
ustami i pod nosem. Paweł upadł, a ja usłyszałem tylko głośne jęknięcie i
odgłos zgniatanych ciężarem ciała krzaków. Po chwili dołączył do tego dźwięk
wciąganego głośno powietrza. Obróciłem się w stronę, w którą patrzył Paweł
przed śmiercią i zobaczyłem, że przy drzewie stoi jeden z robotników. W jego
oczach widziałem przerażenie i niedowierzanie. Ja jednak nie opuściłem broni.
Podszedłem do niego i trzymając się twardo swego patrzyłem jak cały drży.
- Ja… ja nic nie
widziałem. Też go nie lubiłem… błagam – jego głos drżał. Był tak
przerażony, że nie odsunął się nawet, gdy przystawiłem pistolet do jego twarzy.
-
Wybacz – powiedziałem
twardo, po czym pociągnąłem za spust – Nie
mogę zostawiać świadków.
To się porobiło. Ciekawe kto i kiedy się dowie o tym :P Dostanie wyrzutów sumienia czy nie? ^^
OdpowiedzUsuńWydaje mi się że w tych czasach nie ma czasu na wyrzuty sumienia
UsuńNo... Piszesz coraz lepsze zwroty akcji :) przyjemnie się czyta. Czuję się, jakby pisał to jakiś zawodowy pisarz.
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej !
#Asscre
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń