-----------------------------------------------------------------
Rozdział 8: Podróż na wschód
Obudził
mnie wstrząs samochodu. Prawdopodobnie przejechaliśmy trupa. Kamil siedział
oparty wygodnie o fotel i kierował, Dalion obok niego spoglądając to na mapę
trzymaną w rękach to na drogę, oraz Miczi patrząca w milczeniu na to, co jest
za oknem. Z tego co orientowałem się dojeżdżaliśmy powoli do Grabówki,
niedużego miasteczka w połowie drogi do Królowego Mostu. Moja drzemka nie mogła
trwać dłużej niż piętnaście minut, więc próbowałem ponownie zamknąć oczy i zasnąć.
Poprawiając się i zmieniając
pozycje usłyszałem podniecony głos Daliona :
— Ktoś tam stoi!
Patrzcie tam! Widzicie? Przy aucie przed nami!
Zerwałem się i wychyliłem tak, żeby spojrzeć na szybę dającą
pole widzenia kierowcy. Rzeczywiście zbliżaliśmy się z każdą sekundą do
oświetlonego pojazdu przy którym stało parę osób. Przez chwilę serce zabiło mi
szybciej, wydawało mi się, że to jeden z furgonów z moimi przyjaciółmi. Po chwili zdałem sobie sprawę, że jednak nie
byli to oni. Ludzie stojący przed nami machali na znak, żebyśmy się zatrzymali.
Kamil widocznie zaczął zwalniać, gdy odezwała się do tej pory milcząca Miczi :
— Nie.
Najwidoczniej musiała zarobić w
ostatnich dniach u naszego kierowcy duży szacunek bo ten bez pytania
przyspieszył i minęliśmy rozbitków jadąc dalej. Ja też nie zadawałem pytań,
byłem w tym dzikim świecie dopiero przez dwa dni, a już straciłem całkowicie
zaufanie do większości ludzi. Przez
chwilę zastanawiałem się co takiego musiała przejść grupa, którą minęliśmy.
Naszło mnie na przemyślenia, ale nie było specjalnie na to czasu.
Widziałem już pierwsze budynki
Grabówki, małe domki. Niestety, albo na szczęście nie było widać tutaj oznak ocalałych.
Miasto otaczał całun ciemności. Z kolei widać było, że i tutaj ludzie starali
się uciekać czym prędzej – auta porozbijane o płoty albo o siebie same, zwłoki
bez wnętrzności leżące na brudnych popękanych ulicach były teraz dosyć częstym
widokiem. Ktoś uciekał z takim przejęciem, że przejeżdżając przez płot i
wyłamując słup linii energetycznych wjechał do rowu gdzie auto leżało do teraz.
Dosyć drastyczne były zwłoki młodej kobiety, które były przytrzaśnięte między wrakami dwóch samochodów.
Nasz kierowca zdecydował, że
powinniśmy przejechać miasteczko obrzeżami, zawsze wydawało się to
bezpieczniejsze, niż przejechanie środkiem, gdzie ktoś dalej mógł się chować,
żeby nas zaatakować. Zgodziliśmy się z nim i obserwowaliśmy jak skręca na
bardziej polną drogę, która z tego co pamiętam okrążała miasto, skręcała w las
i wychodziła kawałek na północ, skąd łatwo było wrócić na szlak prowadzący do
Królowego Mostu.
Nasze auto podskakiwało
niebezpiecznie na kocich łbach, które pokrywały polną dróżkę. Bałem się, że
tego typu jazda w końcu skończy się kolejną awarią co byłoby fatalne,
szczególnie biorąc pod uwagę to, że niecałe dwa kilometry stąd znajdywała się
inna grupa ocalałych. Zagłębiając się w ścieżkę przejeżdżaliśmy w pobliżu
opuszczonych domków jednorodzinnych i typowych dla tego rodzaju mieścin,
sklepów spożywczych oraz niedużych barów. Z daleka widzieliśmy znajdujący się
nieopodal zbiornik wodny, którego tafla odbijała blask księżyca. Przypomniałem
sobie ile razy jeździłem tą drogą z Kiciusiem i Marcinem. To było smutne, że
prawdopodobnie już nigdy nie będziemy tędy jechać w takich samych nastrojach
wakacyjnych, jak kiedyś.
Teraz Cinek był moim wrogiem a
życie Erniego wisiało na włosku, w końcu był zakładnikiem. Nagle poczułem, że
nasz pojazd zaczyna hamować. Byłem pewien, że poszło nam kolejne koło, jednak
tym razem było to coś znacznie gorszego. Przed nami droga była całkowicie
zablokowana konarem drzewa. Nie wiem czy ktoś je ściął, szczerze powiedziawszy,
mi przypominało to stare motywy z filmów, kiedy to bandyci blokowali w ten
sposób przejazd a następnie wyskakiwali z zarośli i rabowali jadące osoby.
Tutaj jednak nie było żadnych zbirów. Przy konarze znajdowało się wiele zombie
:
— Co robimy? – zapytałem,
kiedy całkowicie się zatrzymaliśmy, około dziesięć metrów od leżącego drzewa.
— Wydaję mi się, że
powinniśmy wyjść i na piechotę przejść się do centrum tego miasta, może tam
droga będzie przejezdna. Wtedy wycofamy auto i po prostu tamtędy pojedziemy.
Jak już nie będzie innej opcji, chyba będziemy zmuszeni do oczyszczenia
szwendaczy przed nami i ręcznego przepchania kłody – wypowiedziała się
konkretnie Miczi.
— Co powiecie na to,
żebym ruszył z Dalionem do miasta, a ty zostaniesz tu z Kamilem i popilnujecie
auta? – spytałem.
— W sumie niezły
pomysł. Tylko uważajcie na siebie do cholery! — krzyknęła żartobliwie.
Wyszedłem, z najmłodszym
członkiem grupy, z auta i obserwowaliśmy, jak Miczi ściąga wiatrówkę z pleców a
Kamil wyjmuje pistolet z kabury i zaczęliśmy powoli poruszać się w stronę
centrum miasta. Byliśmy całkiem dobrze uzbrojeni, jak na taki cichy zwiad, ja
miałem wciąż pistolet z dwoma nabojami w razie gdybyśmy byli w naprawdę sporych
tarapatach, nóż zabrany z domu i toporek, który pożyczyłem od Kamila.
Dalion miał przy sobie także topór, ale z tego
co widziałem, jak na swój wiek, naprawdę dobrze sobie radził w posługiwaniu się
tą bronią. Światło księżyca dawało nam na tyle dobry zakres widzenia, że nie
musieliśmy nawet zdradzać swojej pozycji latarkami. Czekało nas około trzech kilometrów do
przejścia, miasteczko w końcu nie było duże, co najmniej dwadziścia razy
mniejsze od Białegostoku. Przedzierając się przez chaszcze pobiegliśmy nie za
szybko. Moje zmysły były bardzo wyostrzone i słyszałem prawie każdy krok
stawiany przez nas. Wydawało mi się, że robiliśmy mnóstwo hałasu, ale nie było
innego sposobu, żeby przedrzeć się przez krzaki.
Już po chwili weszliśmy na
chodnik przy jednym z domków. Teraz wystarczyło tylko odnaleźć w tych uliczkach
drogę główną i pójść nią w stronę Białegostoku, żeby sprawdzić czy aby na pewno
jest przejezdna. Idąc gęsiego, zatopiliśmy się w kompleks domków. Wtedy
zauważyliśmy pierwsze zagrożenie. Przy płocie stał trup.
Rozglądał się i węszył w
poszukiwaniu pokarmu. Był wyjątkowo brzydki i jęczał jakby miał problemy z oddychaniem.
Dając znak mojemu towarzyszowi podbiegłem i od razu po tym jak się odwrócił, przeszyłem
na wylot ostrzem noża jego gardło. Ciepła krew polała się na mnie a zombie
osunął się z cichym łoskotem na chodnik. Nie wstał już. Na tej samej uliczce zauważyliśmy jeszcze dwa
i wyeliminowaliśmy je w podobny sposób.
Skręciliśmy i według tabliczki
przebywaliśmy teraz na ulicy Mokrej. Wtem usłyszeliśmy przerażający hałas,
który słychać było z okolic centrum miasta. Coś jakby krzyk połączony z głuchym
uderzeniem. Nie patrząc na nic przeskoczyłem przez mur na teren jednej z
posiadłości i obserwowałem jak to samo robi Dalion. Tłumacząc mu po cichu, żeby
szedł za mną poczułem się znowu jak na ulicy Lwowskiej. Przemierzając długość
ulicy przez ogródki właścicieli zbliżałem się do źródła hałasu. Ten, który je
robił musiał być naprawdę niedaleko bo słychać je było nad wyraz wyraźnie.
Nagle zobaczyłem światło latarki,
które przejechało chaotycznie po mojej postaci i zamarłem. Teraz do symfonii
przeróżnych, mniej i bardziej przyjemnych, dźwięków usłyszałem również ożywiony
dialog prowadzony pomiędzy paroma osobami. Dało się wyróżnić przynajmniej dwa
różne głosy męskie, jeden damski i jeden należący do jakiegoś dziecka. Dalion
zamarł za mną z wyciągniętą siekierą a ja powoli wyciągnąłem i odbezpieczyłem
pistolet. Wychylając się zza murka obserwowałem biegnących ulicą ludzi. Ku
mojemu przerażeniu byli uzbrojeni w bronie do walki wręcz. Dodatkowo jeden z
mężczyzn miał w ręce pistolet.
Niespodziewanie za nimi wyłonił
się łańcuszek składający się z około dziesięciu umarłych. Musieliśmy stąd
uciekać i ich ominąć. Wtedy jednak przeanalizowałem miejsce, do którego biegną
i stwierdziłem, że jeżeli nie zmienią trasy trafią prosto na Miczi i Kamila
oraz nasz wóz. Dalion też to musiał zauważyć, ponieważ szturchnął mnie znacząco
pokazując, że musimy działać. Moja decyzja nie należała do najmądrzejszych, ale
wstałem i krzyknąłem, podrywając do biegu młodego. Cztero-osobowa grupa
odwróciła się i spojrzała na nas.
Teraz widziałem dokładnie, że
składała się z dwóch mężczyzn w wieku około dwudziestu i trzydziestu pięciu
lat, kobiety wyglądającej na trzydziści i dziewczynki nie mogącej mieć więcej
niż dziesięć latek. Ta ostatnia tak przeraziła się na nasz widok, że aż się
wywróciła. Zombie dościgały ich a my nie patrząc na to co się z nimi stało
pobiegliśmy w przeciwną stronę. Miałem nadzieje, że małej się nic nie stanie a
zarazem ,że prowokacja udała się i tamci zmienią trasę, żeby udać się w pościg
za nami. Odgłos szybkiej dekapitacji trupów dał mi dodatkowej siły do
uciekania, wiedziałem, że teraz tamci ruszą za nami.
Już na zakręcie wkraczającym w
kolejną uliczkę uznałem, że jesteśmy bezpieczni, kiedy usłyszałem strzał i
krzyk. Dalion biegł za mną lecz gdy się odwróciłem leżał przy murku czołgając
się w moją stronę. Dostał w nogę. Przekląłem sam siebie i pomogłem mu wczołgać
się za murek. Uliczka była czysta, wszystkie trupy musiały zostać ściągnięte i
zabite przez goniące nas osoby. Dalion
jęczał okropnie a z rany sączyła się powoli krew. Obejrzałem ją szybko i
oceniłem, że kula tylko drasnęła jego nogę, a zarazem rana była dosyć poważna.
Musiałem myśleć szybko, nie miałem jak teraz
uciec z postrzelonym towarzyszem, szans
na negocjacje też nie było. Słyszałem biegnące ku nam osoby. Musiałem spróbować
uratowania sytuacji, nie mogłem zginąć po tym jak los ocalił mnie przed
śmiercią w parku. Wrzasnąłem na cały głos :
— Nikt nie musi
zginąć, nie szukamy kłopotów!
Usłyszałem jak kroki zwalniają. Spojrzałem na mojego
towarzysza, który z wyrazem bólu na twarzy ściskał ranę postrzałową. Ludzie,
którzy nas gonili naradzali się po cichu, słyszałem tylko pomruki ich słów.
Kontynuowałem więc :
— Jeżeli ktokolwiek
przejdzie przez ten zakręt zostanie zabity. Pozwólcie nam odejść.
Tym razem odpowiedź nadeszła natychmiastowo :
— Chcemy waszego auta.
Jeżeli nam je oddacie to możecie odejść. Nie chcieliście się zatrzymać na
drodze, więc teraz zobaczycie jak to jest – głos drżał, widać było, że jego
właściciel był zdenerwowany i słabo wychodziło mu ukrywanie tego. Ucieszyło
mnie to, widać było, że bali się nas. Kontynuując moje słowa rzekłem :
— W naszym aucie jest
jeszcze sześć osób. Po usłyszeniu strzałów już prawdopodobnie są w drodze i
zaraz odetną was od tyłu. Spierdalajcie stąd póki możecie – starałem się
nadać mojej wypowiedzi jak najbardziej zimny ton. Dodatkowo przeładowałem
pistolet, żeby jeszcze bardziej ich przestraszyć. Po chwili usłyszałem jak dziewczynka zaczyna
płakać, to samo kobieta. Jeden z mężczyzn wydawał się chcieć mnie zaatakować,
ale ostatecznie nie wyszedł zza muru. Ucieszony sukcesem usłyszałem tylko niby
groźne :
— Jeszcze zdobędziemy
ten wóz, od razu jak dowiemy się, gdzie się znajduje.
Następnie dotarły do moich uszu
oddalające się dźwięki ich kroków i płacz dziecka. Nie wierzyłem, że udało mi
się ich wystraszyć. Co lepsze po wyjrzeniu za zakręt, widziałem jak grupa idzie
w innym kierunku niż wcześniej. Nadal jednak bałem się, że mogą podążać w
stronę auta gdzie byli Miczi i Kamil. Miałem też teraz ze sobą kogoś, kto nie
mógł cicho i sprawnie się poruszać więc schylając się do Daliona powiedziałem
spokojnie :
— Dalionie, wróć do
auta. Nie pomożesz mi w takim stanie a jedynie możesz sprowadzić na nas więcej
tego gówna – widząc przerażenie na jego twarzy, szybko dodałem – masz mój pistolet. Są w nim dwa naboje. W
razie jak znowu spotkasz tych ludzi będziesz miał jak się bronić. Uspokój Miczi
i powiedz, że wrócę jak tylko sprawdzę główną ulicę. Bywaj.
Nie czekając na odpowiedź
pomogłem mu wstać i zobaczyłem jak kuleje w stronę, z której przybyliśmy.
Wierzyłem, że mu się uda. Musiało mu się udać. Ja z kolei w ponurym nastroju
ruszyłem do centrum. Skręcając w kolejne uliczki nie spotkałem już zbyt wielu
zombie. Przy samej głównej ulicy zobaczyłem dwa szwendacze obok siebie.
Starając się wykorzystać element zaskoczenia ruszyłem w szarży do ataku
zamachując się na nie. Nie byłem jednak jeszcze wystarczająco wprawiony bo
pierwszy cios trafił martwego w bark a drugi wylądował w szyi uwalniając
strumień ciemnej, brudnej krwi. Zostawiając siekierę w ciele odepchnąłem go
nogą aby móc zająć się drugim. Zamachnął się na mnie lecz zrobiłem szybki unik
i powtórzyłem cięcie tym razem trafiając w tył głowy i tym samym powalając
wroga na zawsze. Drugi próbował niezdarnie wstać, ale szybko doskoczyłem do
niego i używając ręki, która wciąż była odrobinę obolała po upadku z dachu
przytrzymałem umarlaka wyciągając toperek i wbijając go z całej siły ponownie.
Trafiłem w głowę i zakończyłem pojedynek.
Wyjmując bronie z ciał
rozejrzałem się czy aby przypadkiem nie nadchodzą kolejne, całe szczęście było
pusto. Wyszedłem powoli na główną ulicę i rozejrzałem się w prawo i w lewo.
Droga była czysta! Ucieszony odwróciłem się aby wrócić tą samą trasą, którą
tutaj przybiegłem. Wydawało mi się, że wracało się o wiele dłużej. Będąc już w
połowie usłyszałem krzyk. Byłem tak przerażony myślą, że mogło to dochodzić z
okolic auta, że zatrzymałem się jak wryty. Następnie padł strzał.
Przyspieszyłem znacznie.
Przeskakiwałem mniejsze płotki i biegłem jak najszybciej byłem w stanie, aż po
chwili złapałem zadyszkę. Znalazłem się na uliczce na której postrzelili
Daliona. Nie dałem rady biec dalej w takim tempie więc zwolniłem odrobinę i
idąc wzdłuż płotów i murków ujrzałem chaszcze. Do samochodu miałem maksymalnie sześćset
metrów. Ostrożnie wyjrzałem za róg, kiedy za moimi plecami rozległ się dziwny
dźwięk.
Obróciłem się i zamarłem. Przede
mną czołgał się konający mężczyzna z grupy, która postrzeliła mojego
towarzysza. Co gorsza zauważyłem w jego ręce pistolet. Czemu nie strzelał?
Wtedy przyjrzałem się uważniej i zamarłem całkowicie. Mężczyzna czołgający się
przede mną miał plamę krwi na plecach i widać było, że konał. Jednak to co
trzymał w ręce przeraziło mnie jeszcze bardziej. W jego dłoni znajdywała się
odcięta dłoń z pistoletem. Od razu skojarzyłem, że broń była moja. Oddałem ją
Dalionowi. Co się stało? Podbiegłem i w napływie gniewu skończyłem cierpienie mężczyzny.
Toporek wbił się w jego gardło i zakończył żywot wytryskiem krwi, która
zabarwiła dosyć szybko chodnik. Nie zwracałem jednak uwagi na to czy się
ubrudzę. Drżącą ręką wyjąłem z jego dłoni, dłoń Daliona i sprawdziłem stan
magazynka. Był jeden nabój. Skojarzyłem fakty i przerażony zdałem sobie sprawę,
że Miczi i Kamil mogą być w niebezpieczeństwie. Schowałem rękę z pistoletem do
kieszeni i pobiegłem.
Może młody zdołał dotrzeć do
samochodu? Przedzierając się jak dziki przez krzaki dotarłem w pięć minut do
auta. Zobaczyłem dwójkę moich przyjaciół, ale po młodziaku nie było śladu. Bez
słów pokazałem im rękę obserwując przerażenie w oczach czarnowłosej i szok na
twarzy naszego kierowcy. Nie pamiętam tego co działo się później. Powiedziałem
do nich coś po cichu, wsiadłem do auta i obserwowałem jak wracamy się na główną
drogę. Przejechaliśmy przez Grabówkę a ja ciągle milczałem widząc odciętą dłoń
leżącą na siedzeniu obok. Mogłem go odprowadzić. Wszystko to była moja wina.
Dalion nie musiał oddawać życia, mogłem poświęcić się i sam ruszyć na zwiad.
Mogłem nie prowokować ludzi na ulicy i liczyć, że druga grupa nie trafi na
samochód. Jednak podjąłem takie a nie inne decyzje.
Byłem też potwornie zmęczony,
więc jadąc zasypiałem co chwilę i się budziłem. Kiedy zobaczyłem panoramę
Królowego Mostu przeżyłem kolejny szok. Wioska była nieduża i z głównej drogi
można było odjechać na prawo gdzie znajdowało się parę domków i sklep lub na
lewo gdzie domostw było znacznie więcej. Tam znajdywał się dom letni Kiciusia.
Co najlepsze z daleka widziałem światła i obudowania. Wyglądało to na duży
obóz. Odezwałem się wtedy po raz pierwszy od pół godziny :
— Zatrzymaj się.
Zostawimy tu auto i przejdziemy się na piechotę.
Znałem okoliczne tereny dosyć dobrze i wiedziałem, że jeżeli
rzeczywiście jest tam obóz nie ma szans, żebyśmy podjechali tam autem.
Wysiedliśmy więc we trójkę chowając auto w lesie i przemierzając leśną ścieżkę
ruszyliśmy na lewo. Zaczął wstawać nowy dzień.
Dalion [*]
OdpowiedzUsuńRozdział świetny :) Szkoda, że brak błędów bo w tym czasie moja misja się skończyła :( Tylko rozwala mnie jedno :D Gościu trzymał odciętą dłoń z Twoją bronią... Czy ta dłoń trzymała ten pistolet? xD Bo to tak jakby śmieszne xDD
OdpowiedzUsuńNiby śmiesznie, niby straszno, bo typ miał takie nerwy przy ucinaniu ręki, że jak ścisnęło to tak zostało :P Ale swoją drogą cieszę się, że coraz mniej rażących błędów w tekście ;)
UsuńW Królowym Moście pewno będzie niezła akcja.
OdpowiedzUsuńOj tak :)
UsuńSpoko
OdpowiedzUsuń"przejechaliśmy trupa" urzekło mnie to xD
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie, że skoro minęliście tę rodzinę wcześniej, to jak udało im się dostać do miasteczka przed Wami? I kolejna część, nie rozumiem ludzi. Im więcej tym większe szanse przeżycia. Więcej osób może siebie osłaniać... kurde. Żeby to zadziałało to nie wystarczy, że Ty to wiesz. Druga strona też musi...
Co do ręki i śmierci Daliona, No szkoda chłopaka, no ale co mógł zrobić? Czekać na Ciebie aż skończysz? Też nie dobrze, bo tylko Ci co się przemieszczają - przeżyją
Choć ja zawsze uważałam, że najlepiej osiąść w jednym, solidnym miejscu. Więzienie jest chyba dobre, bo było w TWD i Resident Evil.. no to coś w tym jest :D
Właściwie to jest odrobinę naciągane, ale jednak - jak mijali tą rodzinę to ona zaczęła podążać do Grabówki za nimi (oczywiście z buta). My w tym czasie zrobiliśmy spory łuk na lewo od miasta, żeby je objechać obrzeżami i w końcu gdy oni szli prostą droga a drużyna Bobra od boku spotkali się :P
OdpowiedzUsuń