wtorek, 18 lutego 2014

Rozdział 7: Nieoczekiwany Sojusz

W tym rozdziale pojawi się pewna ciekawa postać i Bobru będzie kombinował jak uwolnić przyjaciół. Odpalcie dobrą muzykę, zróbcie herbatkę i czytajcie :D Po przeczytaniu proszę o KOMENTARZ oraz podesłanie bloga znajomym :)

-----------------------------------------------------------------

Rozdział 7 : Nieoczekiwany Sojusz


                Był wieczór. Słowa mojego przyjaciela uderzyły we mnie, niczym rozpędzony tir. Ten potworny śmieciarz, Alex, zmusił moich przyjaciół do zrealizowania mojego planu. W końcu to ja zamierzałem zaszyć się na czas apokalipsy na działkę Kiciusia, która znajdywała się niedaleko Białegostoku, dwadzieścia kilometrów na wschód. Nic, dzisiejszego szalonego dnia, nie zdenerwowało, ani nie przeraziło mnie tak jak to, co usłyszałem przed chwilą. Dwa leżące na mnie ciała nie mogły równać się z terrorem tych słów. Dogorywający chłopak po drugiej stronie płotu, był niczym w porównaniu z tym. Moi związani przyjaciele i zdrajcy, stojący dziesięć metrów ode mnie byli naprawdę niczym. Jak wyobraziłem sobie Alexa, siedzącego w fotelu na działce z której wyniosłem najlepsze wspomnienia mojego życia, aż mną zarzuciło.
Byłem gotów wstać i wpakować w niego kulkę bez względu na to, czy mnie zastrzelą parę sekund później . Korzystając z hałasu na ulicy, gdzie furgonetki były pakowane broniami, zwaliłem z siebie trupy i powoli zacząłem się podnosić z spluwą w ręku. Jeden szybki strzał i mogłem pozbyć się mojego największego wroga. Pewny siebie podniosłem się prawie na wysokość płotu, gdy poczułem na moich plecach ciężar lufy. Z przerażenia krzyknąłbym, lecz ktoś zasłonił mi ręką usta i jedyny dźwięk jaki z siebie wydałem to zduszony okrzyk zdziwienia. Jak mogłem być taki ślepy, żeby dać się zajść od tyłu. Wiedziałem, że jeżeli wykonam zbyt gwałtowny ruch zginę, więc nie odwracając się czekałem.
W końcu gdy usłyszałem, że dwa furgony są zapakowane, a Cinek daje znak do odjazdu usłyszałem znajomy głos za plecami. Kobiecy głos :
— Nie ma mowy, żebym pozwoliła ci na taką głupotę, mój drogi Boberku – skądś znałem ten głos a fakt, że ta osoba znała moją ksywkę upewniał mnie w tym, że już kiedyś z nią rozmawiałem –A teraz bez głupich ruchów odwróć się i spokojnie spójrz mi w oczy.
Odwróciłem się. To była dziewczyna, która wraz z dwoma kompanami przemierzała ulicę w drodze do sklepu z bronią, jeden z kompanów stał teraz obok niej z pistoletem. Była szczupłą długowłosą brunetką, z pięknymi oczyma i przyjaznym wyrazem twarzy. Ubrana była w wygodne, do poruszania się, spodnie, glany oraz bluzę z kapturem. Na szyi wisiała luźno bandanka. Przez ramię miała przewieszoną wiatrówkę. Była ładna, co nie zmieniło faktu, że byłem na nią zły. Pozwoliła odjechać moim przyjaciołom. Wzrostem nie dorównywała mnie, powiedziałbym, że jest o głowę niższa. Mimo to dalej nie wiedziałem jak się nazywa więc zapytałem niepewnie :
— Znasz mnie?
— Och no tak, zapomniałam zupełnie, że nigdy mnie nie widziałeś a mój głos mógł brzmieć przez mikrofon trochę inaczej. To ja Miczi.
Z zdziwienia otworzyłem szeroko gębę. Po chwili oczywiście ją zamknąłem, ale mimo to dalej nie mogłem uwierzyć w to, kto przede mną stoi. Przytuliłem ją na znak powitania i rozpoznania. Była moją przyjaciółką poznaną w Internecie, z którą nie raz rozmawiałem i grałem.  Kiedy utonęliśmy w objęciach zrozumiałem jak przez ostatnie godziny brakowało mi czyjegoś towarzystwa.  Po uwolnieniu się z uścisku zaczęła pewnym głosem :
— Przepraszam, że tak zaszliśmy cię od tyłu, ale uwierz na słowo, że nie obserwowaliśmy ciebie długo. Ujawnilibyśmy się jak ludzie, ale jak zobaczyłam co planujesz zrobić zrozumiałam, że nie tędy droga. Och wybacz, ten chłopak nazywa się Dalion.
Owy Dalion był młodszym i niższym ode mnie chłopcem, który musiał być przyjacielem z klasy lub ze szkoły Miczi. Miał bujną blond czuprynę, był ubrany podobnie do niej i na jego twarzy widniał uśmiech.  Przywitałem go uściskiem dłoni :
— Wracając do tego co się stało, dziękuje Miczi. Gdyby nie twoja, dosyć brutalna i prawie przyprawiająca mnie o zawał, interwencja prawdopodobnie bym nie żył. Możemy porozmawiać?
— Nie teraz. Musimy pozbyć się tego chama, który leży za płotem a następnie podjedzie po nas mój znajomy. Pojedziemy do Królowego Mostu.
Nie mogłem uwierzyć w to co usłyszałem. Widocznie moja przyjaciółka wiedziała na czym mi zależy i bez konieczności rozmowy odczytała moją prośbę. Skinąłem tylko głową na znak tego, że rozumiem i razem z Dalionem i Miczi przeskoczyliśmy płot, przy którym skrywałem się dobre dwadzieścia minut. Na ulicy dalej leżały trupy dwóch ludzi z ekipy Alexa, oraz konający strzelec z skrzyżowania. Ja osobiście chciałem go ocucić, ale Miczi spojrzała na niego tylko z złością w oczach i wyrywając Dalionowi zza pasa nóż przebiła mu gardło. Po tym jak dostał wcześniej jego twarz przypominała buraka, teraz wyglądał jeszcze gorzej, kiedy z jego ust wylała się fala krwi. Nie powiem, żeby mnie nie zdziwiło zachowanie mojej koleżanki, więc chciałem głośno wyrazić moją dezaprobatę, jednak w tym momencie Miczi pospieszyła z wytłumaczeniem :
— Wiem, że to może nie wyglądać za dobrze i pomyślałeś teraz o mnie, jako o najgorszej psychopatce, jednak już tłumaczę – w tym momencie wskazała na leżącego trupa —  ten oto skurwysyn chciał nas zastrzelić jak mijaliśmy jedną z galerii. Całe szczęście chybił, ale nie pozostaliśmy mu dłużni i ruszyliśmy za nim. Widzieliśmy chwilę później jak próbuje kogoś zastrzelić na skrzyżowaniu więc ja także strzeliłam. Niestety spudłowałam.
Teraz fakty mi się połączyły. Tajemniczym snajperem , którego mijałem na skrzyżowaniu musiała być właśnie ona.  Po chwili wytłumaczyłem w jaki sposób mi pomogła, na co ona uśmiechnęła się. Dalion chciał przeszukać sklep z bronią, ale kiedy zrelacjonowałem im co widziałem niedawno, wszyscy ustaliliśmy, że nie ma sensu nawet ryzykować wchodzenia tam. Jakiś czas później po przeszukaniu uliczki zapadł zmrok i przysiedliśmy pod sklepem czekając na znajomego Miczi i Daliona.
Kiedy usłyszałem pisk opon zdenerwowałem się, bo w ciemności nie mogliśmy rozpoznać auta i stwierdzić czy prowadzi je przyjaciel czy wróg. Kiedy ten jednak zatrzymał się przed nami i wysiadł poznałem w nim drugiego towarzysza Miczi, którego widziałem przed moim blokiem. Przywitałem go, ten zdecydowanie był w moim wieku, nawet wyglądał trochę jak ja i po chwili zapakowaliśmy się do wozu i szykowaliśmy się do odjazdu. 
Teraz dopiero, kiedy usiadłem poczułem w pełni moje zmęczenie i głód. Spytałem Miczi czy mają coś do jedzenia. Ta natychmiast podała mi bułkę i kawałek kiełbasy z plecaka. Podziękowałem jej i zacząłem jeść. Ich auto było rodzinnym samochodem osobowym, więc  zmieściłyby się tu jeszcze co najmniej cztery osoby.  Mieliśmy dużo przestrzeni dla siebie, kierowca, który po nas podjechał miał na imię Kamil. Siedział z przodu z Dalionem i w milczeniu obserwowali trasę na mapie ruszając powoli. Ja siedziałem z tyłu z Miczi i rozmawialiśmy o wszystkim. Opowiedziałem jej jak minęły moje ostatnie dni i jakie miałem teraz priorytety.  Później wysłuchałem  jej opowieści. O tym jak była świadkiem śmierci swoich rodziców, jak szybko ten świat ją zmienił, jak uciekła ze swojego miasteczka do Białegostoku z dwoma znajomymi i cicho liczyła na to, że mnie spotka :
— Nawet nie wiesz jak się cieszę. Nie miałam, żadnych planów a ty zawsze wydawałeś się twardo chodzący po ziemi.
Zdziwiłaby się. Ale nie chciałem jej martwić, musiałem się jej trzymać, bez niej dojechanie do Królowego Mostu zajęłoby mi parę dni. Za oknami widziałem krajobrazy zniszczonego miasta. Opustoszałe ulice, mnóstwo wraków samochodów i setki trupów. Nasz kierowca musiał mieć już jakieś doświadczenie, bo całkiem sprawnie przejeżdżał kolejne uliczki. Zastanawiałem się, gdzie teraz podziewa się moja rodzina i czy jest bezpieczna. Zapytałem towarzyszy o to, czy słyszeli o wielkich ewakuacjach z miast, ale ci nie słyszeli o tym nic. Próbowałem zasnąć, aczkolwiek nie znosiłem za dobrze podróży autami i jedyne na co mogłem sobie pozwolić to delikatne drzemanie z głową opartą o szybę.
                Około dziesięć minut później, kiedy już byliśmy na trasie wylotowej na wschód, trafiliśmy na najbardziej pechowe zdarzenie jakie mogło się nam trafić. Złapaliśmy gumę. Kamil zjechał na pobocze a ja z Dalionem i Miczi wysiedliśmy, żeby zobaczyć powagę obrażeń. Opona samochodu była przebita i nie było mowy, żebyśmy jechali dalej po bardziej i mniej przystosowanych drogach z takim kapciem.  Na nasze szczęście samochód, który znalazł nasz kierowca, miał z tyłu zapasową oponę. Pomogłem mu ją wyjąć z bagażnika po czym zajęliśmy się jej wymianą. W tym czasie Miczi i Dalion patrolowali okolicę. Kiedy byliśmy w punkcie kulminacyjnym naprawy usłyszeliśmy alarmujący krzyk :
— Dziesięciu szwendaczy na wylotowej. Bobru musisz nam pomóc.
Upewniając się, że Kamil da sobie radę sam, wyciągnąłem nóż ,który zabrałem z domu i w mroku zlokalizowałem promień latarki moich przyjaciół. Widziałem jak młody ścina łeb zombiaka czymś na podobieństwo tasaka kuchennego, a Miczi oświetla jak najlepiej umie, całe pole walki. Dołączyłem się do nich atakując zimnego, który zbliżał się z flanki, niebezpiecznie blisko Daliona. Dźgnąłem go prosto w czaszkę z takim impetem, że miałem problem z wyciągnięciem noża co mogło mnie kosztować życie, gdyby nie szybka reakcja mojej przyjaciółki, która wyciągnęła młotek zza paska i zdzieliła nadchodzącego na moje plecy trupa.
Po wyczyszczeniu jeszcze paru i upewnieniu się, że jesteśmy bezpieczni, wyłączyliśmy latarkę i włączyliśmy światło w środku samochodu. Wiedziałem, że nie jest mądre, rzucanie się w oczy w taką noc, zwłaszcza tak blisko miasta z którego w tej chwili uciekało w różnych kierunkach mnóstwo ocalałych, ale do ukończenia wymiany opony było ono niezbędne. Nasłuchując w ciszy, przerywaną jedynie odgłosami wymiany koła, czekaliśmy na dalszy bieg wydarzeń. Na oko było około godziny dwudziestej trzeciej. Ciepły jesienny wieczór. Z dala było widać cień miasta w którym się urodziłem. Pięć minut później samochód był gotów do drogi. Wsiedliśmy wszyscy i wykorzystując chwilę spokoju osunąłem się z tyłu na siedzenie i zacząłem w ciszy drzemać. 

18 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bombu w którym miejscu jest ta działka

    OdpowiedzUsuń
  4. Na przeciwko drogi piaskowej, która do mostu prowadzi :P Przy takim kościółku.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zawsze sie zastanawiałem kogo to

    OdpowiedzUsuń
  6. Może kiedyś wydasz te opowiadanie w formie książki?

    OdpowiedzUsuń
  7. xD Babro uważaj, bo zaraz ktoś cię napadnie xD

    OdpowiedzUsuń
  8. Cisiiiiiiiii bo się wyda (")>

    OdpowiedzUsuń
  9. Czujecie ten fejm? Czujecie to?
    Hell yeah.
    Swoją drogą, brutalna jestem.

    Piszesz już dużo lepiej, chociaż niektóre dialogi ciągle brzmią trochę sztywno, są czasem zbyt formalne, upiększone zwortami niepasującymi trochę do kwestii nastolatków.
    Oprócz tego ten fragment: "Byłem gotów wstać i zastrzelić go bez względu na to czy mnie zastrzelą parę sekund później." Zamiast któregoś z "zastrzelić" można nawet wrzucić "wpakować kulkę" i pozbyć się powtórzenia :>

    Ale jednak idzie ci coraz lepiej. Brawo! Gdybyś miał kiedyś wątpliwości do moich zachowań podczas danej sytuacji, śmiało się pytaj! Fajnie pojawić się w czyjejś historii, jestem zaszczycona!

    OdpowiedzUsuń
  10. Super nie mogłem się doczekać kiedy następny rozdział?:D

    OdpowiedzUsuń
  11. Bobru naprawdę masz talent... Dobra robota :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Bobru i tak nie poruchasz ^^

    OdpowiedzUsuń
  13. Bobru, bardzo fajne :D Tylko ma jeden mankament, jest za krótkie ;( nie umiem się już doczekać następnych rozdziałów :D

    OdpowiedzUsuń
  14. No i się dowiedziałam :P

    No ciekawie, ciekawie. W końcu trafiłeś na kogoś komu możesz ufać w 100%, bo sądzę, że Miczi jest taką osobą.
    Ta sytuacja z wymianą koła myślałam, że będzie bardziej dramatyczna. To było to samo uczucie jak oglądałam 11 odcinek TWD, kiedy tamci się bili, a ten "naukowiec" czy ktoś tam, zauważył zombie i nieporadnie odblokowywał broń. Liczyłam, że go zjedzą xD

    OdpowiedzUsuń