-----------------------------------------------------------------
Rozdział 7 : Nieoczekiwany Sojusz
Był
wieczór. Słowa mojego przyjaciela uderzyły we mnie, niczym rozpędzony tir. Ten
potworny śmieciarz, Alex, zmusił moich przyjaciół do zrealizowania mojego
planu. W końcu to ja zamierzałem zaszyć się na czas apokalipsy na działkę
Kiciusia, która znajdywała się niedaleko Białegostoku, dwadzieścia kilometrów
na wschód. Nic, dzisiejszego szalonego dnia, nie zdenerwowało, ani nie
przeraziło mnie tak jak to, co usłyszałem przed chwilą. Dwa leżące na mnie
ciała nie mogły równać się z terrorem tych słów. Dogorywający chłopak po
drugiej stronie płotu, był niczym w porównaniu z tym. Moi związani przyjaciele
i zdrajcy, stojący dziesięć metrów ode mnie byli naprawdę niczym. Jak wyobraziłem
sobie Alexa, siedzącego w fotelu na działce z której wyniosłem najlepsze
wspomnienia mojego życia, aż mną zarzuciło.
Byłem gotów wstać i wpakować w niego kulkę bez względu na to, czy mnie zastrzelą parę sekund później . Korzystając z hałasu
na ulicy, gdzie furgonetki były pakowane broniami, zwaliłem z siebie trupy i
powoli zacząłem się podnosić z spluwą w ręku. Jeden szybki strzał i mogłem
pozbyć się mojego największego wroga. Pewny siebie podniosłem się prawie na
wysokość płotu, gdy poczułem na moich plecach ciężar lufy. Z przerażenia
krzyknąłbym, lecz ktoś zasłonił mi ręką usta i jedyny dźwięk jaki z siebie
wydałem to zduszony okrzyk zdziwienia. Jak mogłem być taki ślepy, żeby dać się
zajść od tyłu. Wiedziałem, że jeżeli wykonam zbyt gwałtowny ruch zginę, więc nie
odwracając się czekałem.
W końcu gdy usłyszałem, że dwa
furgony są zapakowane, a Cinek daje znak do odjazdu usłyszałem znajomy głos za
plecami. Kobiecy głos :
— Nie ma mowy, żebym
pozwoliła ci na taką głupotę, mój drogi Boberku – skądś znałem ten głos a
fakt, że ta osoba znała moją ksywkę upewniał mnie w tym, że już kiedyś z nią
rozmawiałem –A teraz bez głupich ruchów
odwróć się i spokojnie spójrz mi w oczy.
Odwróciłem się. To była
dziewczyna, która wraz z dwoma kompanami przemierzała ulicę w drodze do sklepu
z bronią, jeden z kompanów stał teraz obok niej z pistoletem. Była szczupłą
długowłosą brunetką, z pięknymi oczyma i przyjaznym wyrazem twarzy. Ubrana była
w wygodne, do poruszania się, spodnie, glany oraz bluzę z kapturem. Na szyi
wisiała luźno bandanka. Przez ramię miała przewieszoną wiatrówkę. Była ładna,
co nie zmieniło faktu, że byłem na nią zły. Pozwoliła odjechać moim
przyjaciołom. Wzrostem nie dorównywała mnie, powiedziałbym, że jest o głowę
niższa. Mimo to dalej nie wiedziałem jak się nazywa więc zapytałem niepewnie :
— Znasz mnie?
— Och no tak,
zapomniałam zupełnie, że nigdy mnie nie widziałeś a mój głos mógł brzmieć przez
mikrofon trochę inaczej. To ja Miczi.
Z zdziwienia otworzyłem szeroko
gębę. Po chwili oczywiście ją zamknąłem, ale mimo to dalej nie mogłem uwierzyć
w to, kto przede mną stoi. Przytuliłem ją na znak powitania i rozpoznania. Była
moją przyjaciółką poznaną w Internecie, z którą nie raz rozmawiałem i
grałem. Kiedy utonęliśmy w objęciach
zrozumiałem jak przez ostatnie godziny brakowało mi czyjegoś towarzystwa. Po uwolnieniu się z uścisku zaczęła pewnym
głosem :
— Przepraszam, że tak
zaszliśmy cię od tyłu, ale uwierz na słowo, że nie obserwowaliśmy ciebie długo.
Ujawnilibyśmy się jak ludzie, ale jak zobaczyłam co planujesz zrobić
zrozumiałam, że nie tędy droga. Och wybacz, ten chłopak nazywa się Dalion.
Owy Dalion był młodszym i niższym ode mnie chłopcem, który
musiał być przyjacielem z klasy lub ze szkoły Miczi. Miał bujną blond czuprynę,
był ubrany podobnie do niej i na jego twarzy widniał uśmiech. Przywitałem go uściskiem dłoni :
— Wracając do tego co
się stało, dziękuje Miczi. Gdyby nie twoja, dosyć brutalna i prawie
przyprawiająca mnie o zawał, interwencja prawdopodobnie bym nie żył. Możemy
porozmawiać?
— Nie teraz. Musimy
pozbyć się tego chama, który leży za płotem a następnie podjedzie po nas mój
znajomy. Pojedziemy do Królowego Mostu.
Nie mogłem uwierzyć w to co
usłyszałem. Widocznie moja przyjaciółka wiedziała na czym mi zależy i bez
konieczności rozmowy odczytała moją prośbę. Skinąłem tylko głową na znak tego,
że rozumiem i razem z Dalionem i Miczi przeskoczyliśmy płot, przy którym
skrywałem się dobre dwadzieścia minut. Na ulicy dalej leżały trupy dwóch ludzi
z ekipy Alexa, oraz konający strzelec z skrzyżowania. Ja osobiście chciałem go
ocucić, ale Miczi spojrzała na niego tylko z złością w oczach i wyrywając
Dalionowi zza pasa nóż przebiła mu gardło. Po tym jak dostał wcześniej jego
twarz przypominała buraka, teraz wyglądał jeszcze gorzej, kiedy z jego ust
wylała się fala krwi. Nie powiem, żeby mnie nie zdziwiło zachowanie mojej
koleżanki, więc chciałem głośno wyrazić moją dezaprobatę, jednak w tym momencie
Miczi pospieszyła z wytłumaczeniem :
— Wiem, że to może nie
wyglądać za dobrze i pomyślałeś teraz o mnie, jako o najgorszej psychopatce,
jednak już tłumaczę – w tym momencie wskazała na leżącego trupa — ten
oto skurwysyn chciał nas zastrzelić jak mijaliśmy jedną z galerii. Całe
szczęście chybił, ale nie pozostaliśmy mu dłużni i ruszyliśmy za nim.
Widzieliśmy chwilę później jak próbuje kogoś zastrzelić na skrzyżowaniu więc ja
także strzeliłam. Niestety spudłowałam.
Teraz fakty mi się połączyły.
Tajemniczym snajperem , którego mijałem na skrzyżowaniu musiała być właśnie
ona. Po chwili wytłumaczyłem w jaki
sposób mi pomogła, na co ona uśmiechnęła się. Dalion chciał przeszukać sklep z
bronią, ale kiedy zrelacjonowałem im co widziałem niedawno, wszyscy
ustaliliśmy, że nie ma sensu nawet ryzykować wchodzenia tam. Jakiś czas później
po przeszukaniu uliczki zapadł zmrok i przysiedliśmy pod sklepem czekając na
znajomego Miczi i Daliona.
Kiedy usłyszałem pisk opon
zdenerwowałem się, bo w ciemności nie mogliśmy rozpoznać auta i stwierdzić czy
prowadzi je przyjaciel czy wróg. Kiedy ten jednak zatrzymał się przed nami i
wysiadł poznałem w nim drugiego towarzysza Miczi, którego widziałem przed moim
blokiem. Przywitałem go, ten zdecydowanie był w moim wieku, nawet wyglądał
trochę jak ja i po chwili zapakowaliśmy się do wozu i szykowaliśmy się do
odjazdu.
Teraz dopiero, kiedy usiadłem
poczułem w pełni moje zmęczenie i głód. Spytałem Miczi czy mają coś do jedzenia. Ta natychmiast podała mi bułkę
i kawałek kiełbasy z plecaka. Podziękowałem jej i zacząłem jeść. Ich auto było rodzinnym samochodem osobowym, więc zmieściłyby się tu jeszcze co najmniej cztery
osoby. Mieliśmy dużo przestrzeni dla
siebie, kierowca, który po nas podjechał miał na imię Kamil. Siedział z przodu
z Dalionem i w milczeniu obserwowali trasę na mapie ruszając powoli. Ja
siedziałem z tyłu z Miczi i rozmawialiśmy o wszystkim. Opowiedziałem jej jak
minęły moje ostatnie dni i jakie miałem teraz priorytety. Później wysłuchałem jej opowieści. O tym jak była świadkiem śmierci
swoich rodziców, jak szybko ten świat ją zmienił, jak uciekła ze swojego miasteczka
do Białegostoku z dwoma znajomymi i cicho liczyła na to, że mnie spotka :
— Nawet nie wiesz jak
się cieszę. Nie miałam, żadnych planów a ty zawsze wydawałeś się twardo
chodzący po ziemi.
Zdziwiłaby się. Ale nie chciałem
jej martwić, musiałem się jej trzymać, bez niej dojechanie do Królowego Mostu
zajęłoby mi parę dni. Za oknami widziałem krajobrazy zniszczonego miasta.
Opustoszałe ulice, mnóstwo wraków samochodów i setki trupów. Nasz kierowca
musiał mieć już jakieś doświadczenie, bo całkiem sprawnie przejeżdżał kolejne
uliczki. Zastanawiałem się, gdzie teraz podziewa się moja rodzina i czy jest
bezpieczna. Zapytałem towarzyszy o to, czy słyszeli o wielkich ewakuacjach z
miast, ale ci nie słyszeli o tym nic. Próbowałem zasnąć, aczkolwiek nie znosiłem
za dobrze podróży autami i jedyne na co mogłem sobie pozwolić to delikatne
drzemanie z głową opartą o szybę.
Około dziesięć
minut później, kiedy już byliśmy na trasie wylotowej na wschód, trafiliśmy na
najbardziej pechowe zdarzenie jakie mogło się nam trafić. Złapaliśmy gumę.
Kamil zjechał na pobocze a ja z Dalionem i Miczi wysiedliśmy, żeby zobaczyć
powagę obrażeń. Opona samochodu była przebita i nie było mowy, żebyśmy jechali
dalej po bardziej i mniej przystosowanych drogach z takim kapciem. Na nasze szczęście samochód, który znalazł
nasz kierowca, miał z tyłu zapasową oponę. Pomogłem mu ją wyjąć z bagażnika po
czym zajęliśmy się jej wymianą. W tym czasie Miczi i Dalion patrolowali
okolicę. Kiedy byliśmy w punkcie kulminacyjnym naprawy usłyszeliśmy alarmujący
krzyk :
— Dziesięciu
szwendaczy na wylotowej. Bobru musisz nam pomóc.
Upewniając się, że Kamil da sobie
radę sam, wyciągnąłem nóż ,który zabrałem z domu i w mroku zlokalizowałem
promień latarki moich przyjaciół. Widziałem jak młody ścina łeb zombiaka czymś
na podobieństwo tasaka kuchennego, a Miczi oświetla jak najlepiej umie, całe
pole walki. Dołączyłem się do nich atakując zimnego, który zbliżał się z
flanki, niebezpiecznie blisko Daliona. Dźgnąłem go prosto w czaszkę z takim
impetem, że miałem problem z wyciągnięciem noża co mogło mnie kosztować życie,
gdyby nie szybka reakcja mojej przyjaciółki, która wyciągnęła młotek zza paska
i zdzieliła nadchodzącego na moje plecy trupa.
Po wyczyszczeniu jeszcze paru i
upewnieniu się, że jesteśmy bezpieczni, wyłączyliśmy latarkę i włączyliśmy
światło w środku samochodu. Wiedziałem, że nie jest mądre, rzucanie się w oczy
w taką noc, zwłaszcza tak blisko miasta z którego w tej chwili uciekało w
różnych kierunkach mnóstwo ocalałych, ale do ukończenia wymiany opony było ono
niezbędne. Nasłuchując w ciszy, przerywaną jedynie odgłosami wymiany koła,
czekaliśmy na dalszy bieg wydarzeń. Na oko było około godziny dwudziestej
trzeciej. Ciepły jesienny wieczór. Z dala było widać cień miasta w którym się
urodziłem. Pięć minut później samochód był gotów do drogi. Wsiedliśmy wszyscy i
wykorzystując chwilę spokoju osunąłem się z tyłu na siedzenie i zacząłem w
ciszy drzemać.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBombu w którym miejscu jest ta działka
OdpowiedzUsuńNa przeciwko drogi piaskowej, która do mostu prowadzi :P Przy takim kościółku.
OdpowiedzUsuńZ pietrowym domkiem?
OdpowiedzUsuńDomem*
OdpowiedzUsuńOwszem.
OdpowiedzUsuńZawsze sie zastanawiałem kogo to
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś wydasz te opowiadanie w formie książki?
OdpowiedzUsuńxD Babro uważaj, bo zaraz ktoś cię napadnie xD
OdpowiedzUsuńCisiiiiiiiii bo się wyda (")>
OdpowiedzUsuńCzujecie ten fejm? Czujecie to?
OdpowiedzUsuńHell yeah.
Swoją drogą, brutalna jestem.
Piszesz już dużo lepiej, chociaż niektóre dialogi ciągle brzmią trochę sztywno, są czasem zbyt formalne, upiększone zwortami niepasującymi trochę do kwestii nastolatków.
Oprócz tego ten fragment: "Byłem gotów wstać i zastrzelić go bez względu na to czy mnie zastrzelą parę sekund później." Zamiast któregoś z "zastrzelić" można nawet wrzucić "wpakować kulkę" i pozbyć się powtórzenia :>
Ale jednak idzie ci coraz lepiej. Brawo! Gdybyś miał kiedyś wątpliwości do moich zachowań podczas danej sytuacji, śmiało się pytaj! Fajnie pojawić się w czyjejś historii, jestem zaszczycona!
Super nie mogłem się doczekać kiedy następny rozdział?:D
OdpowiedzUsuńSuper
OdpowiedzUsuńBobru naprawdę masz talent... Dobra robota :D
OdpowiedzUsuńBobru i tak nie poruchasz ^^
OdpowiedzUsuńBobru, bardzo fajne :D Tylko ma jeden mankament, jest za krótkie ;( nie umiem się już doczekać następnych rozdziałów :D
OdpowiedzUsuńNo i się dowiedziałam :P
OdpowiedzUsuńNo ciekawie, ciekawie. W końcu trafiłeś na kogoś komu możesz ufać w 100%, bo sądzę, że Miczi jest taką osobą.
Ta sytuacja z wymianą koła myślałam, że będzie bardziej dramatyczna. To było to samo uczucie jak oglądałam 11 odcinek TWD, kiedy tamci się bili, a ten "naukowiec" czy ktoś tam, zauważył zombie i nieporadnie odblokowywał broń. Liczyłam, że go zjedzą xD