sobota, 1 marca 2014

Rozdział 9: Zdrada

Pierwszy rozdział dziejący się na poważnie w Królowym Moście. W tym rozdziale pojawia się postać, której kreacja, kręciła mi się w głowie od jakiegoś czasu. Pomysł mi się spodobał i w sumie był to jeden z motywatorów do napisania Apokalipsy :D Po przeczytaniu proszę o KOMENTARZ oraz udostępnienie znajomym. Miłego czytania ;)

-----------------------------------------------------------------

Rozdział 9: Zdrada


                W mojej głowie działo się coś dziwnego. Widziałem w Białymstoku śmierć mojego przyjaciela Bochena, a zaledwie paręnaście godzin później los brutalnie zabrał mi kolejnego kompana. Nie umiałem nawet cieszyć się widokiem pól otaczających Królowy Most. Zawsze te miejsce kojarzyło mi się dobrze, a teraz jedyne na co mogłem sobie pozwolić to cichy żal po tym co się stało.
 Szliśmy polną dróżką, która po lewej stronie miała las a po prawej widok na otwarte tereny. Za nimi znajdywał się obóz. Widziałem go z daleka. Miczi i Kamil szli uzbrojeni tuż za mną. Nasz plan był prosty, obserwacja do wieczora i wtedy podjęcie decyzji czy jest szansa odbicia tego miejsca. Póki co szliśmy razem, zbliżając się powoli do mostu, nad niedużą rzeką, od którego pochodziła nazwa tej miejscowości. Na takim zadupiu nie widziałem zbyt wielu zombie. Moi towarzysze byli tak samo ponurzy jak ja.
 Dalion musiał być kimś ważnym dla nich, a kiedy przyniosłem im jego rękę podłamało ich to na duchu. Nikt z nas nie znalazł jego ciała, ale wiedzieliśmy, że obcięcie ręki wiązało się z ogromnym deficytem krwi, a co za tym idzie możliwym zakażeniem i śmiercią. Wchodząc na drewnianą konstrukcje mostu usiadłem i wyjąłem z plecaka butelkę wody. Piłem zachłannie i do pełna. Potrzebowałem dużo sił na dzisiejszy dzień. Zacząłem rozmowę :
— Musimy zdecydować co zrobimy. Znam te okolice całkiem dobrze, na pewno będziemy musieli się rozejrzeć przy tym obozie i zobaczyć kto tam właściwie jest. Możliwe, że grupa Alexa nie dojechała tutaj i właściwie za ogrodzeniem są po prostu mieszkańcy. Mało to prawdopodobne, ale jednak.
— Moim zdaniem powinniśmy znaleźć jakieś miejsce w którym się schowamy a zarazem będzie można z niego obserwować cały teren. Dodatkowo ktoś powinien sprawdzać nasz samochód co jakiś czas. Jeżeli go stracimy to postawi nas w dosyć nieciekawej sytuacji – odpowiedziała Miczi.
— Co do miejsca mam pewien pomysł. Kawałek stąd na polach stoi stary, opuszczony młyn. Moglibyśmy stamtąd obserwować całą wioskę, a dodatkowo może to być całkiem niezłe schronienie.
— Gdzie on jest? – włączył się do rozmowy Kamil.
— Tu właśnie mamy problem, bo jest on przy obozowisku. Bardzo możliwe, że jeżeli wystawili patrole to nas zauważą. Jest też opcja, że sami mogli się w nim zaszyć, chociaż w to wątpię. Nie stawiali by ogrodzenia tego typu tylko po to, żeby je opuszczać i chować się w młynie.
— Myślę, że mimo tego warto spróbować. Jak wyruszymy zaraz możemy ich zaskoczyć. Prawdopodobnie jeżeli wystawili kogoś na straż, to jest on zmęczony po całej nocy a reszta zapewne jeszcze śpi – powiedziała Miczi.
Zgodziliśmy się z nią, brzmiało to logicznie. Posiedzieliśmy jeszcze chwile odpoczywając i ruszyliśmy. Z każdym krokiem byliśmy coraz bliżej zabudowań, więc chowaliśmy się w coraz rzadszych, przez nadchodzącą zimę, krzakach. Kiedy zbliżyliśmy się do ulicy, mogliśmy lepiej zaobserwować obóz. Kiedyś sześć domków znajdujących się na dwóch odrębnych uliczkach było połączone i otoczone wysokim płotem. Z tej strony zauważyliśmy dwie bramy. Przy jednej z nich ktoś stał. Nie poznałem go, choć wydawało mi się, że to ktoś miejscowy. Strażnik wyglądał na dosyć zmęczonego, co zgadzało się z teorią Miczi.
Jeżeli mieszkańcy Królowego Mostu pomagali  Alexowi nasza sytuacja wyglądała jeszcze gorzej. Nasza trójka miała tylko pistolet z jednym nabojem oraz wiatrówkę Miczi z pięcioma nabojami. Czekała nas teraz przeprawa przez ulicę. Jeżeli będziemy nie ostrożni mogą nas zauważyć, a wtedy z całego planu nici. Poczekaliśmy jeszcze piętnaście minut, żeby upewnić się, że nikt nie jest ukryty gdzieś po drugiej stronie i wykorzystując moment, kiedy strażnik obozu poszedł na ubocze przebiegliśmy.
 Nie czekając na kolejną taką okazję skręciłem w lewo i kierowałem się do młyna. Jego najlepsze czasy z pewnością minęły już parę lat temu, teraz wyglądał bardziej na atrakcje turystyczną. Oczywiście od dawna nikt tu już nie pracował.  Skradając się podszedłem do sporych drewnianych drzwi i ostrożnie zajrzałem do środka. Wewnątrz było ciemno i słychać było jakieś jęki. Podłoga była w wielu miejscach dziurawa i odsłaniała piwnicę, która z pewnością służyła kiedyś jako magazyn zmielonego zboża.
 Otworzyłem drzwi, czemu towarzyszyło ciche, przeciągłe skrzypnięcie. Z nożem w ręce powoli obserwowałem wnętrze budynku, przyzwyczajając wzrok do ciemności. Usłyszałem jęknięcie i zauważyłem kątem oka, że pod ścianą coś się porusza. Na pierwszy rzut oka, powiedziałbym, że to zombie, ale nie byłem pewien. Miczi także przyglądała się temu miejscu. Kamil został na zewnątrz z wiatrówką, schowany w krzakach. Miał nas zaalarmować jakby zobaczył coś niepokojącego. Podszedłem powoli do ruszającego się kształtu i teraz byłem już pewien, że był to szwendacz. Widocznie schował się tutaj i przytrzasnął go jeden z młynarskich tłoków. Dolną część ciała miał zmiażdżoną, więc ruszał tylko niezgrabnie rękoma próbując nas dosięgnąć. Bez zastanowienia zakończyłem jego cierpienia wbijając nóż w przegniły oczodół, dosięgając mózgu.
Nagle zobaczyliśmy, że z górą dochodzi światło dnia i już po chwili wspinaliśmy się po drewnianych, skrzypiących schodkach na piętro. Musiało to być pomieszczenie w którym dawny młynarz miał przerwy od pracy, stało tu parę zakurzonych butelek po jakimś miejscowym piwie, mały telewizor oraz stos gazet z poprzedniego roku. Miczi zajęła się dalszym przeszukiwaniem pomieszczenia, kiedy ja wyjrzałem, przez jedyne w młynie, okno. Było ono położone idealnie, ponieważ mogłem z niego obserwować sporą część wioski, w tym obóz. Stąd zobaczyłem dokładnie Dom Kiciusia i krzątających się na podwórku ludzi. Z daleka ciężko było określić, czy byli to ludzie Alexa, czy moi przyjaciele. Zobaczyłem też dwa  pojazdy, którymi przyjechali tu z Białegostoku i dwa inne, prawdopodobnie należące do mieszkańców wioski.
 Serce zabiło mi szybciej, wiedziałem, że moi przyjaciele są tak blisko a zarazem tak daleko ode mnie. Nie czekając dłużej zawołaliśmy Kamila do środka. Ryglując drzwi usiedliśmy i zaczęliśmy planowanie :
— Dajcie mi pójść samemu, żebym mógł sprawdzić co i jak – rzuciłem propozycje.
— Oszalałeś? Sam? Chcesz dać się zabić? —  wybuchła Miczi.
— Nie chcę was narażać. Pomogliście mi, a jedyne co dostaliście w zamian to utrata przyjaciela. Nie ma mowy, żebyście znowu się narażali. Nie teraz. Najpierw sprawdzę jak się sprawy mają a następnie dopiero będziemy planować dalsze działania.
Miczi wyraźnie nie była zadowolona. Kamil tylko przytakiwał i wpatrywał się w okno. Próbowałem dalej ich przekonywać, kiedy nagle usłyszeliśmy, że nasz kierowca nas woła do okna. Podeszliśmy szybko i wyjrzeliśmy. Na ulicy coś się działo. W obozie dalej poruszali się ludzie, widać było też strażników, ale co najdziwniejsze z lasu biegły kolejne postaci. Dokładnie dwie. Nie zdziwiłoby mnie to, pomyślałbym, że to jedynie kolejna grupa ocalałych przebiegająca w okolicy, jednak ta dwójka wyglądała dosyć nietypowo. Jednym z nich był mężczyzna, bardzo wysoki, właściwie powiedziałbym, że w życiu nie widziałem większego człowieka. Na oko miał z trzydzieści lat, chociaż ciężko było to stwierdzić z takiej odległości przez brudną szybę. Był ubrany w coś podobnego do policyjnego uniformu używanego podczas zamieszek – hełm, kamizelka, ochraniacze na ręce i nogi oraz buty. Na plecach z kolei miał przewieszony dwuręczny miecz.  Broń wyglądała jak wyciągnięta z średniowiecza i dalej nie mogłem uwierzyć, że ją widzę.
 Drugi mężczyzna, o wiele niższy idący przodem miał w ręce pistolet i wyglądał również niecodziennie bo nosił płaszcz. Obaj szli w kierunku młynu. Przerażeni zaczęliśmy zbiegać na dół aby uciec, ale na to było już za późno. Usłyszeliśmy dobijanie się do drzwi. Jeden z nich, najprawdopodobniej ten z mieczem próbował je wywalić z zawiasów. Wiedziałem, że człowiekowi jego postury nie zajmie to długo, a fakt, że drzwi były zżarte przez korniki nie pomagał. Zdesperowany wyjąłem broń i patrzyłem jak Miczi ustawia się w kącie również celując w stronę wejścia. Kamil stanął przy ścianie z toporem w rękach i czekał. Nie mogłem pozwolić, żeby tutaj weszli, ta kryjówka była świetna i nie mogliśmy sobie pozwolić na pozbawienie jej drzwi. Dodatkowo duży mężczyzna robił tyle hałasu, że mógł zaalarmować ludzi z obozu. Podszedłem szybko do drzwi i krzyknąłem :
— Nie mamy złych zamiarów! Zostawcie nas w spokoju a nikomu nic się nie stanie – sam powoli przestałem wierzyć w te słowa. Wypowiadałem je chyba po raz trzeci a ani razu nie przyniosły oczekiwanego skutku.
— Błagam otwórzcie, gonią nas. Poddajemy się, tylko nas wpuść – usłyszałem wręcz desperackie zawołanie, miłym niskim głosem z drugiej strony.
Zdziwiło mnie to. Napieranie na drzwi znikło. Odwróciłem się z pytającą miną do Miczi, ta skinęła głową na znak, żeby ich wpuścić, jednak nie opuściła broni nawet na milimetr. Podszedłem pełen obaw do drzwi i powoli je otworzyłem odskakując od razu do tyłu i mierząc bronią w wejście. Drzwi natychmiast się rozwarły, a po chwili znowu zamknęły. Teraz z bliska mogłem podziwiać ogromne rozmiary człowieka z mieczem. Był on naprawdę wysoki, musiał mierzyć około dwa z kawałkiem metrów wysokości. Jego towarzysz okazał się mieć miłą łagodną twarz, był niewiele starszy ode mnie. Kiedy goście upewnili się, że drzwi są zamknięte obrócili się do nas i zaczęli szybko :
— Nazywam się Karol, chociaż znajomi wołają na mnie Gigant. Na mojego towarzysza wołają Szpieg, dziękujemy, że nas… — zaczął duży, lecz prawie natychmiast przerwałem mu.
— Nie tak szybko, Karolu. Rzućcie całą broń jaką macie a może pozwolimy wam tu zostać – pomyślałem, że obecność dwóch kolejnych sojuszników mogła zwiększyć moją szansę na zdobycie obozu – No dalej, nie chcecie chyba wrócić na ulicę, z której przed chwilą tak prędko uciekaliście?
Gigant wyrzucił swój miecz z głośnym trzaskiem prawie natychmiast. Szpieg czekał jeszcze chwilę i zrobił to, co towarzysz :
— Czego tu szukacie? Wiecie, że wasz bieg i atak na drzwi mogli usłyszeć ludzie z obozu? – zapytałem, trochę milszym tonem niż poprzednio.
— Na pewno nie jesteśmy waszymi wrogami, doceniamy fakt, że pomogliście nam chociaż nas nie znaliście. Wiedźcie, że nie szukamy problemów, podróżujemy już od jakiegoś czasu z północy. Przebiegliśmy już dużo kilometrów i niedaleko w lesie spotkaliśmy grupkę ludzi. Chcieliśmy ich ominąć, ale zauważyli nas i na komendę jakiegoś wyrostka zaczęli do nas strzelać. Całe szczęście jesteśmy szybcy i uciekliśmy. Zostali daleko z tyłu, ale powoli zaczynaliśmy się męczyć, więc musieliśmy się gdzieś schować. Pierwszy na drodze z dala od ich obozu był ten młyn – wytłumaczył Karol.
Miczi opuściła broń a Kamil pokazał się im. Wydawali się mili, jednak kazaliśmy im zostawić broń a następnie poszliśmy na piętro. Kiedy usiedliśmy wszyscy razem, zacząłem ich wypytywać o to kogo widzieli w lesie i co wiedzą o obozie. Okazało się, że mijali bardzo słabo chronione wejście od lasu, które mogło być idealne na rozpoczęcie misji odbicia tego miejsca. Obaj wydawali się być naprawdę w porządku ludźmi. Zaufałem im, co mogło być błędem, ale teraz musiałem wykorzystać każdą pomoc. Nawet z rąk nieznajomych.
W czasie naszej narady Kamil obserwował z okna obóz. Wiedział mniej więcej, kiedy zmieniają się strażnicy, jak są wyposażeni i jak przykładają się do obowiązku. Kiedy nastał zmrok oddaliśmy Gigantowi i Szpiegowi ich bronie i wspólnie opuściliśmy młyn. Wieczór był ciepły jak na jesień, więc nie musieliśmy się martwić o to, że zmarzniemy czekając na odpowiednią okazję. Skręciliśmy do lasu i idąc przez zarośla zbliżaliśmy się do celu. Światła obozu biły w oczy z daleka, najwidoczniej mieli tu własny generator, napędzany na benzynę bądź też inne tanie źródło energii. Prowadziłem grupę, tuż za mną szedł Szpieg, kawałek za nim w ramię w ramię Miczi z Kamilem. Pochód zamykał Karol. Próbowaliśmy być cicho, ale pojedyncze opadnięte liście sprawiały, że było nas słychać. Byłem bardzo zdenerwowany, w końcu szedłem z dwójką nieznajomych szturmować obóz w którym uwięzieni byli nasi znajomi. Nie mogłem jednak dać po sobie tego poznać, morale to ważna rzecz i nie chciałem, żeby moja grupa je straciła jeszcze przed atakiem.
 Znajdując się sto metrów od celu przyczailiśmy się w krzakach, które nie straciły jeszcze całkowicie liści i zaczęliśmy obserwować wejście, od lasu. Rzeczywiście wydawało się łatwe do sforsowania – stała tu tylko jedna furtka, idealna do wkradnięcia się i jeden strażnik. Z daleka nie mogłem stwierdzić czy był to Alex czy któryś z jego kumpli, dodatkowo było to mało oświetlone miejsce, a sam człowiek siedział w kapturze z karabinem na kolanach. Rozglądał się uważnie, lecz jego twarz była skryta całkowicie w mroku. Podkradliśmy się najbardziej jak to było możliwe. Linia lasu kończyła się jakieś dziesięć metrów od furtki, więc teraz musieliśmy działać szybko. Dałem znak Szpiegowi i ten skręcił w lewo i zaczął biec, robiąc przy tym trochę hałasu. My w tym czasie zaczynaliśmy na kuckach skradać się do ogrodzenia. Widzieliśmy, że strażnik zauważył ruch wywołany przez Szpiega i podniósł się odbezpieczając broń. Musieliśmy teraz podbiec jak najszybciej to było możliwe i przerazić go na tyle, żeby nie wystrzelił, ani nie został ranny. Może być cennym zakładnikiem.
 Dystans dzielący nas był coraz mniejszy. Gigant biegł najszybciej, miał w końcu najdłuższe nogi i z tego co zdążyłem zauważyć, dobrą kondycje. Wyciągnął swój ogromny miecz i powalił strażnika zanim ten zdołał zrobić cokolwiek aby zaalarmować resztę obozowiczów. Karabin upadł na ziemie i Kamil natychmiast go podniósł. Słyszałem jak nasz zakładnik się szarpie i próbuje się wyrywać. Zdążył nawet kopnąć Giganta w kolano, ale ten unieruchomił go podstawiając mu ostrze do gardła i podnosząc go. Szpieg dołączył do nas i całą drużyną wycofaliśmy się do lasu.
Ukryci w cieniu drzew powaliliśmy strażnika na kolana i odsłoniliśmy jego twarz. Z wrażenia pistolet wypadł mi z rąk. Na trawie przed nami klęczał Kiciuś. Przez moją głowę przelało się tysiące myśli, ale pierwszymi słowami jakie wypowiedziałem były :
— Gigant zostaw go.
Ernest widocznie zdziwił się jak usłyszał mój głos. Odezwał się zachrypnięty :
— B…Bolo?
Podniosłem go i spojrzałem mu w twarz. Nie zmienił się mocno, chociaż jego brodę pokrywały ślady zarostu. Oprócz tego miał paskudne stłuczenie pod lewym okiem, ale poza tym był to mój przyjaciel. Co robił broniąc tego obozu? Czy zaprzyjaźnił się z Alexem? Nie czekając na odpowiedź wyciągnąłem pistolet i zacząłem mierzyć mu w głowę. Widziałem w cieniu zdziwienie na twarzach moich kompanów oraz największe u samego Kiciusia :
— Bolo! To ty! Myślałem, że nie żyjesz… O co chodzi? Czemu we mnie celujesz? —  zapytał przestraszony, ale też wyraźnie uradowany.
— Dołączyłeś do drużyny tego zdrajcy? Zdobyłeś na tyle zaufania, żeby zostać jego przyjacielem i bronić jego obozu? – byłem zszokowany tym faktem, a kiedy powiedziałem to na głos, zabrzmiało to jeszcze gorzej.
— To nie tak… Owszem zdobyłem jego zaufanie, ale… Uwierz mi, że nawet nie przeszło mi przez myśl, żeby dołączyć do niego. Musiałem po prostu grać pewną rolę. Od dnia przyjechania tutaj planowaliśmy po cichu rebelie. Mieliśmy zabić całą drużynę Alexa i wrócić do Białegostoku, żeby ciebie szukać… —  w końcowych słowach zabrzmiał tak żałośnie, że aż zrobiło mi się przykro, że tak na niego naskoczyłem. Opuściłem broń i podszedłem do niego przytulając po przyjacielsku. Brakowało mi mojego kompana i teraz, kiedy miałem go już u boku byłem zdecydowany odbić resztę z moich przyjaciół :

— Drwalu – tak właśnie nazywałem go kiedyś, zanim jeszcze wymyślił sobie ksywkę Kiciuś – przedstawiam Ci moich kompanów bez których nie dotarłbym tutaj tak szybko. Ten, który cię powalił to Gigant – w tej chwili Karol podszedł do Kiciusia i z przeprosinami uścisnął swoją masywną łapą dłoń mojego przyjaciela – ten w płaszczu jest zwany Szpiegiem – towarzysz olbrzyma skinął głową —  a ta dwójka to Miczi i Kamil. Kiedy byliście przy sklepie z broniami uratowali mnie oni przed zrobieniem czegoś naprawdę głupiego. Zresztą opowiem ci wszystko jak już skończymy. Mam pewien plan— mówiąc to zacząłem przedstawiać szczegóły moim kompanom.

8 komentarzy:

  1. Jestem ciekaw kolejnego rozdziału. Czy to już będzie odbicie przyjaciół?

    OdpowiedzUsuń
  2. I jesteśmy w rozdziale głównym.

    Wracając do Daliona. Czy to aby była jego ręka? Bo została odcięta, najprawdopodobniej toporkiem. Może ktoś mu zabrał broń, a on chciał złodziejowi odrąbać dłoń? No bo w sumie po czym poznaliście, że to jego część ciała? Ręka jak ręka. 5 palców i o xD

    Miecz -.^ Ja tam powiem szerze, że nie przepadam za ludźmi z tamtych czasów. Generalnie wydaje mi się takim, wielkim, silnym, naiwnym olbrzymem, którego łatwo zmanipulować. Nie wiem czy się taki okaże. Zobaczymy.

    Tak czy siak czekam na więcej, może będę komentować z opóźnieniem, ale zawsze kiedyś ;)

    Życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Co do ręki to to, co było rozpoznawalne to fakt pistoletu :D Ludzi jednak nie jest za dużo a ręka z pistoletem tym konkretnym, co lepiej trzymającym ten pistolet to dosyć nietypowa sprawa, dlatego bohater tak pomyślał ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie ma to jak olbrzymi facet z mieczem xD
    Ale tak serio to czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie ma to jak olbrzymi facet z mieczem xD
    Ale tak serio to czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zajebiste czekam na kolejne :D

    OdpowiedzUsuń
  7. "Obaj wydawali się być naprawdę w porządku ludźmi" nie brzmiało by to lepiej gdyby było 'obaj wydawali się naprawdę w porządku'? ;p poza tym typ z mieczem strasznie kojarzy mi się z wiedzminem szczególnie że niósł go na plecach :D

    OdpowiedzUsuń