sobota, 8 lutego 2014

Rozdział 5: Wisielec

Pierwszy z rozdziałów, które napisałem całkiem niedawno :) Myślę, że od teraz będzie się robiło naprawdę ciekawie, więc zapraszam do czytania. Oczywiście proszę o zostawienie komentarza z opinią oraz o rozsyłanie bloga znajomym ^^

-----------------------------------------------------------

Rozdział 5: Wisielec


                Obudziłem się. Słońce świeciło wysoko na niebie, a ja czułem się zmarznięty i głowa bolała mnie niemiłosiernie. Zajęło mi chwilę, żeby przypomnieć sobie co się stało. Wtedy zerwałem się, co kosztowało mnie przeżyciem kolejnej fali bólu. Musiało minąć co najmniej dwanaście godzin od momentu, w którym zostałem ogłuszony! Co się właściwie stało? Gdzie są wszyscy? Nikt mnie nie szukał? Spróbowałem się podnieść , dziękując Bogu, że nie zostałem zjedzony przez żadnego szwendacza, chociaż w okolicy wcześniej było ich całkiem sporo. Teraz nie widziałem żadnego. Tylko to, co było to od wczoraj – masa ciał, radiowóz oraz drzewa i plac zabaw.  Nagle przypomniałem sobie, że planowałem okaleczyć Alexa, chociaż to on zrobił to pierwszy.
Przeszukałem kieszeń bluzy i z ulgą zauważyłem, że mój pistolet, który Bochen wczoraj zdobył z ciała policjanta, jest na miejscu. Wyjąłem magazynek i zauważyłem, że ilość naboi się zgadza. Dwa. Wstałem czując ogromne pragnienie i głód i najszybciej, jak pozwolił mi na to mój stan, skierowałem się w stronę stołów przy których ostatni raz widziałem moich przyjaciół. Mijając labirynt uliczek dotarłem na miejsce.
Upadłem na kolana widząc dwie rzeczy. Jednej z nich się spodziewałem, druga wstrząsnęła mną tak mocno, że przez chwilę myślałem, że ponownie zemdleje. Z trudem powstrzymywałem płacz. Wiedziałem, że on już w niczym nie pomoże.  Nikogo żywego tu nie było, lecz na jednej z latarni wisiał trup. Trup mojego przyjaciela Bochena. Zabili go. Widocznie uznali, że nie jest potrzebny. Twarz miał zakrwawioną, co wskazywało na to, że przed śmiercią, musiał poważnie dostać, prawdopodobnie próbując dowiedzieć się, co się ze mną stało. Poczułem dogłębny smutek. Wszystko układało się tak pięknie. Według aloga, który kręciłem wczoraj rano wszystko zapowiadało się na sukces. Ernest, Bartek, Nieznajoma, Bochen, Natalia, brat Ernesta, jego przyjaciele – idealny skład na apokalipsę zombie. Wystarczało ruszyć na przód. Niestety, wszystko zostało zniszczone przez tego skurwysyna Alexa. Przeszła mnie fala gniewu. 
Wiedziałem jednak, że muszę przeszukać miejsce, w którym siedzieli moi znajomi, licząc na to, że ktoś z mojej ekipy zostawił mi wskazówkę.  Ciało Bochena zostawiłem na latarni, nie miałem szans go pogrzebać, ani nawet uwolnić z szubienicy bez odpowiednich narzędzi. Przeszukując stoliki nie znalazłem swojego plecaka, prawdopodobnie z racji iż był w nim nóż i trochę jedzenia został zabrany. Ponownie przekląłem swój los. Nagle w moje oczy wpadł obiekt leżący kawałek dalej, w miejscu w którym siedział Kiciuś. To był jego telefon. Podbiegłem z nadzieją  do urządzenia i odblokowałem ekran. Kochany przyjaciel. Komórka oczywiście nie miała zasięgu, ale na jej ekranie wyświetliła się wiadomość zaadresowana do mnie w formie smsa. Była krótka, ale treściwa :
„ skpel z bron lwowska”
Od razu się domyśliłem o jaki obiekt chodzi. Niedaleko szkoły do której mieliśmy iść po Natalię i brata Ernesta był nieduży sklep z militariami. Sami planowaliśmy tam skoczyć od razu po zebraniu drużyny. Kto by pomyślał, że wydarzenia przybiorą taki obrót. Nie myśląc długo, ruszyłem w drogę. Wiedziałem, że przede mną daleka droga, a co najgorsze nawet po dojściu mogę znaleźć tam coś niebezpiecznego, albo tylko splądrowane półki, które by świadczyły, że drużyna Alexa ruszyła dalej. Bałem się o życie moich przyjaciół oraz Nieznajomej, bo przecież nie poszli z wrogami z własnej woli, na pewno byli zakładnikami. Pewnie Natalii nie spodobałoby się to, że brat Eryka, mój przyjaciel zginie więc zostawili go przy życiu. Bochen nie był im potrzebny więc pozbyli się go pokazując, że nie ma  z nimi żartów.
Droga do sklepu przy Lwowskiej była straszna – musiałem wrócić w stronę mojego domu i przejść jeszcze większy kawał drogi przez park, parę ulic i w okolicach dwóch ogromnych galerii handlowych, gdzie prawdopodobnie było mnóstwo trupów. Do tego wciąż odczuwałem duży głód. Zdeterminowany ruszyłem, ostatni raz spoglądając na wisielca.
                Około dwudziestu pięciu minut później, bez większego problemu doszedłem do punktu wyjścia – mojego domu. Spojrzałem tęsknię na okno za którym spędziłem tyle spokojnych chwil. Tutaj podjąłem decyzje, chciałem wejść do domu po trochę jedzenia, żeby nie umrzeć z głodu. Ostrożnie otworzyłem drzwi kluczem, który miałem w tylnej kieszeni spodni i wspiąłem się po klatce schodowej na piętro na którym mieszkałem.
Wtedy na schodach zauważyłem zombie. Winda nie działała więc jedynym sposobem było zabicie go. Jednak strzał z broni rozejdzie się echem po całym bloku i już go nie opuszczę. Przyczajony zastanawiałem się co dalej, gdy odpowiedź nadeszła sama. Zombiak zwalił się ze schodów i uderzył głową w ścianę. Nie zginął, więc nie czekając długo przeskoczyłem zaskoczonego trupa i wyciągając klucze otworzyłem drżącymi rękoma drzwi mojego mieszkania.
Poczułem spokój. Jak mi go brakowało. Kiedyś marzyłem o apokalipsie, lecz teraz byłem przerażony. Szybko udałem się do kuchni, pochwyciłem kolejny nóż, bo poprzedni został w głowie zombie na dachu przy szkole,  trochę jedzenia oraz picia. Wszystko to zapakowałem do następnego plecaka. Następnie przeskoczyłem do salonu by wziąć jeszcze jedną ważną rzecz – zdjęcie rodziny. Spojrzałem na nie i zalałem się łzami. Tęskniłem za nimi. Teraz jednak musiałem się spieszyć.  I tak wystarczająca długo czasu straciłem.
Wyciągając zimne udko kurczaka zapiąłem plecak i wybiegłem z mieszkania. Nóż tkwił pod ręką z prawej strony mojego biodra a pistolet w kieszeni bluzy. Zamknąłem z przyzwyczajenia drzwi i zbiegłem. Zombie dalej się nie otrząsnął po upadku, więc ponownie go przeskakując, zbiegłem na dół i opuściłem klatkę. Natychmiast jednak ukucnąłem, bo zobaczyłem grupę, składającą się z dwóch chłopaków i jednej dziewczyny, która przechodziła niedaleko.
Wszyscy wyglądali na zmarnowanych, nosili plecaki i byli pokryci plamami skrzepniętej krwi oraz ziemią. Ukryty za wrakiem samochodu obserwowałem jak idą szybkim marszem w kierunku, w którym i ja planowałem iść. Miałem nadzieję, że nie spotkam ich po drodze. Obaj panowie mieli w rękach noże a dziewczyna przewieszoną przez ramię wiatrówkę. Przez chwilę pomyślałem o zaatakowaniu ich, w końcu miałem broń, a wiatrówka mogła być bardzo przydatna. Chwilę potem skarciłem sam siebie za ten pomysł. Mieli przewagę liczebną, ja strzelałem z broni dwa razy w życiu, a dodatkowo nie byłem typowym mordercą. Przeczekując jeszcze chwilkę ruszyłem za nimi, biegnąc w stronę sklepu z bronią. Każdy dźwięk, był dla mnie oznaką potencjalnego niebezpieczeństwa. Co chwilę odwracałem się i pomimo szybkiego tempa, jakie narzucił mi fakt tego, że moi przyjaciele są w sklepie na Lwowskiej, starałem się zachować ostrożność.
Wszystko stało się tak szybko. Bieg przez ulicę, skok przez płot otaczający szpital. Dwa szwendacze, oba zabite. Bieg przy rozwalonym ambulansie. Obserwowanie biegnącego po ulicy mężczyzny z owiniętą bandażem głową, park, skradanie się przy niedużym cmentarzu wojskowym i minięcie pustego zoo, śmierdzącego nawet z daleka, śmiercią.
W końcu nadszedł najtrudniejszy fragment mojej wędrówki. Długa, ponad kilometrowa droga wchodząca w skrzyżowanie, znajdująca się tuż obok największej galerii w mieście. Już teraz z daleka zauważyłem, że setki rozbitych aut i dziesiątki szwendaczy były ogromną przeszkodą. Cała ulica wyglądała jak jedna wielka mogiła. Ciała powoli gniły, lub były właśnie konsumowane przez zombie. Z niektórych aut wciąż unosiły się strużki dymu, a w jednym nawet widziałem przytrzaśniętego, wciąż ruszającego się kierowcę. Widok mnie przeraził i gdyby nie powaga mojego zadania, prawdopodobnie opuściły by mnie resztki odwagi. Musiałem jednak iść tędy. Była to najszybsza droga. Jeżeli poszedłbym lasem, z pewnością zajęłoby mi to z pół godziny dłużej, a na taką stratę czasu nie mogłem sobie pozwolić. To była moja próba. Przywołując do głowy obrazy moich przyjaciół, w tym martwego Bochena, poprawiłem plecak, wyjąłem nóż i upewniłem się, że odbezpieczony pistolet znajduje się w mojej kieszeni w odpowiednim miejscu. To była ostateczność, jednak musiałem brać pod uwagę to, że praktycznie na pewno zwrócę na siebie uwagę, przechodząc przez ten fragment drogi. Niestety musiałem podjąć ryzyko.
Przeskoczyłem przez krzaki, za którymi planowałem trasę i ruszyłem. Poruszałem się dosyć cicho i sprawnie. Czekał mnie ciężki kilometr skradania się a zarazem dosyć szybkiego biegu. Zaledwie po dziewięćdziesięciu metrach trafiłem na ślepą uliczkę z strzaskanych aut. Jakby znikąd, wyskoczył na mnie zombie . Odruchowo zasłoniłem się nożem próbując nabić szarżującego na mnie stwora. Udało mi się i z wielką satysfakcją zobaczyłem jak ostrze zatapia się w gardle umarlaka. Wylewając swój gniew pociągnąłem ostrzem w górę rozcinając gardziel. Zalała mnie fala odoru. Szybko odrzuciłem trupa za siebie. Był to jednak błąd. Trup uderzył w całkiem ładne, sportowe auto, które nie wyglądało na zniszczone, aczkolwiek było zablokowane innymi wrakami. Nie przewidziałem faktu, że auto może mieć alarm.
Kakofonia dźwięków, jakie wydał samochód, przeraziła mnie. Wiedziałem, że to już koniec. Każdy trup i ocalały z okręgu kilometra wiedział, że tu jestem. Nie czekając długo wczołgałem się pod samochód stojący obok aby puścić się biegiem wzdłuż alei. Widziałem nadciągające z każdej strony zombie i zdecydowałem się na coś głupiego. Wskoczyłem na dach pobliskiego auta i zacząłem bardzo niebezpieczny bieg po, śliskich od krwi, samochodach. Parę razy byłem bliski runięcia w objęcia śmierci, jednak zawsze udawało mi się zachować równowagę.
W ten sposób pokonałem około trzy czwarte drogi i nagle ku mojemu przerażeniu zobaczyłem, że ktoś stoi na skrzyżowaniu do którego szedłem. Nim zdążyłem się zorientować usłyszałem wystrzał. Nie spodziewałem się, że ludzie są tak wyposażeni. Stąd nie potrafiłem ocenić, czy nie jest to przypadkiem ktoś z drużyny Alexa. Miałem jednak szczęście bo dzięki pozostaniu w ruchu i wyjątkowemu szczęściu a może też odległości strzelca ode mnie, strzał chybił. Wystarczyło to jednak aby wytrącić mnie z równowagi. Nogą nie trafiłem na dach kolejnego z aut i spadłem pomiędzy wraki.
 Nie było tam żadnych trupów, ani co najważniejsze nie czułem, żebym nabawił się kontuzji. Martwi byli daleko za mną, albo po drugiej stronie barykady w którą wpadłem, więc miałem idealną sytuacje do obrony.  Wyjrzałem delikatnie sprawdzając czy feralny strzelec dalej tam stoi. Teraz widziałem go dobrze. Nie znałem go, był odrobinę starszym ode mnie facetem, w ręce miał jakiś rewolwer. Nie zbliżał się w moją stronę, ale najwidoczniej czekał aż wyjdę.
Znalazłem się w potrzasku, pomiędzy wrakami samochodów, zombie a mordercą.  Z racji iż tylko on z tych trzech mi naprawdę zagrażał to nie widziałem innej opcji niż zacząć dialog. Próbując użyć jak najbardziej niskiego głosu, a mogłem się pochwalić posiadaniem takiego, wrzasnąłem :
— Nie szukam kłopotów! Muszę się pospieszyć bo inaczej nie znajdę moich przyjaciół. Musze ich znaleźć! —  przy ostatnich słowach głos mi się załamał i czułem napływającą falę smutku.  Słońce kierowało się powoli ku zachodowi, a ja leżałem słuchając odgłosów odległego alarmu, oraz jęczących wokół trupów i czekałem. Nagle strzelec przemówił lekko ochrypniętym głosem:
— To moja dzielnica! Wypierdalaj stąd jeśli ci życie miłe. Dokładnie tam skąd przybyłeś. – usłyszałem dźwięk przeładowania i zakląłem w duchu. Co teraz? Jak powinienem się zachować? Naszedł jeden z tych momentów w których czas się spowolnił. Decyzja, którą zaraz miałem podjąć była bardzo ważna. Mogłem albo wyskoczyć i spróbować go zabić, co było głupotą, w końcu nie miałem praktycznie żadnego doświadczenia. Mogłem też wycofać się „tam skąd przybyłem”. To jednak wiązało się prawie w stu procentach z ominięciem moich przyjaciół.
 Z zamysłu wyrwał mnie przeciągły i głośny strzał, który zawisł w powietrzu i odbijał się echem, przez parę sekund, zagłuszając nawet odległy alarm samochodowy. Z początku myślałem, że dziwny ocalały zaczął do mnie strzelać, dlatego też schowałem się dokładniej za osłoną. Nie słyszałem jednak oznak kontynuowania ostrzału więc ostrożnie wyjrzałem zza maski samochodowej. Mój napastnik zniknął. Jedyne co było widać na końcu uliczki to powoli przesuwające się zombie, które za nim podążały. Kto oddał strzał? Brzmiało to co najmniej na jakiś naprawdę duży kaliber, osobiście zastanawiałem się czy przypadkiem na ulicy nie ma snajpera.
Nie zastanawiając się długo pobiegłem do przodu i starając się iść przykulonym, przeskanowałem wzrokiem skrzyżowanie. Zombie pobiegły za moim oprawcą a ja miałem wolną drogę. Podziękowałem po cichu tajemniczemu snajperowi i w między czasie modliłem się, żeby nie być jego kolejnym celem. Nie czekając aby sprawdzić jego cierpliwość skręciłem na skrzyżowaniu do przodu i w prawo wchodząc w siatkę uliczek, w których jedna z nich była ulicą Lwowską.

10 komentarzy:

  1. Bobru dobra robota :) Zajebiste :D

    OdpowiedzUsuń
  2. "(...) kosztowało mnie przeżycie kolejnej fali bólu(...)"- Wydaje mi się, że powinno byś przeżyciem.
    "(...) ogromne spragnienie i głód(...)"- pragnienie.
    Reszta wydaje mi się poprawna :) Czekam na resztę Przyjacielu, nie zawiedź mnie :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pchełka jak zwykle na posterunku :D Już poprawiam :>

      Usuń
  3. Super i tyle

    OdpowiedzUsuń
  4. Z niecierpliwością czekam na następny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo, baaardzo dobra robota. Ze zniecierpliwieniem czekam na więcej ;>.

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej, hej, hej... zabieram się za nadrabianie zaległości :D

    Łooo, pojechałeś po bandzie z tym wisielcem. Nie powiem trochę zaszokowało i wbiło w fotel.

    Tak naprawdę nie wiem czemu ludzie zawsze są w takich chwilach sobie wilkiem. Powinni wiedzieć, że im więcej osób tym większe szanse na przeżycie, a zawsze czy to w książkach czy filmach, to właśnie żywych ludzi stanowią największe zagrożenie i są nieprzewidywalni. Wyjątek zombie szybko biegający i zmutowani xD Tego też nie da się przewidzieć.

    OdpowiedzUsuń
  7. '' Według aloga, który kręciłem wczoraj rano wszystko zapowiadało się na sukces.'' powinno być wloga chyba? ale poza tym zajebista robota bobrze

    OdpowiedzUsuń
  8. Nareście jakaś wiatrówka

    OdpowiedzUsuń
  9. Jeśli mogę coś zasugerować odnośnie nazewnictwa zombie. Skoro padają określenia zarówno sztywni, zimni, szwendacze itp., jak i zombie, to nie jest uniwersum TWD, tylko narrator jest fanem tego serialu. A ponieważ jest mnóstwo filmów i serialów o zombie, powinieneś jakoś uzasadnić, że nazywa ich tak, a nie inaczej. Myślę, że w pierwszych rozdziałach mógłbyś dorzucić fragment, w którym narrator zauważa, w jakie zombie zmieniają się ludzie (powolne, bezrozumne trupy) i uznaje, że są rodem z filmu TWD - i stąd te konkretne określenia. Wtedy byłoby to naturalne, a tak strasznie mi zgrzyta.
    A tak w ogóle to w Fear TWD były początki tej apokalipsy i wtedy jeszcze nazywano ich chorymi, nie martwymi. A ludzie jeszcze sobie ufali.
    Wyłapałam błąd: "wystarczająco długo czasu straciłem" - powinno być: wystarczająco dużo czasu. Nie można powiedzieć: długo czasu.
    "A dodatkowo nie byłem typowym mordercą" - zatem przyznaje się, że był mordercą, tylko nietypowym? XD
    Wczołgał się pod samochód, aby puścić się biegiem wzdłuż alei? :-o Z tym samochodem na plecach? XD
    Daj znać, czy mam wypisywać takie błędy, skoro poprawiasz, to może Ci się przydać, ale może już to poprawiłeś w swoim pliku ;-)

    OdpowiedzUsuń