Rozdział 24, przedostatni w tym tomie. Rozdział jest dosyć krótki i przedstawia ostatnią prostą w drodze Zbłąkanego Ocalałego do Torunia. O ile ten jest dosyć spokojny, chociaż też ma swoje momenty, to finał, moim skromnym zdaniem, będzie o wiele, wiele lepszy :) Tak czy siak zapraszam do czytania i proszę o KOMENTARZ oraz rozesłanie bloga znajomym
---------------------------------------------------------
Rozdział 24 (Miczi): Przystań
Szymon
przyjął Mpd i zapewnił mu opiekę medyczną. Z tego co się dowiedzieliśmy po
chwili rozmowy okazało się, że chłopak jest w ciężkim stanie, co nie było dobrą
wiadomością. Nawet ja nie przyjęłam jej dobrze, a co dopiero Pablord. Byli z
Mateuszem papużkami nierozłączkami. Teraz życie jednego z nich było zagrożone i
to mocno. Starałam się go jakoś pocieszać, ale jego urok całkowicie zgasł i
został zastąpiony chmurami posępnego nastroju, który zresztą zawisł nad każdym
z nas.
Wciąż
nie mogłam uwierzyć do końca w to co się stało. Okazało się, że Henryk był
zwykłym oszustem. Kiciuś powinien go wywalić, kiedy był na to czas, ale nie
mogłam go obwiniać. Sama niczego się nie domyśliłam, chociaż słyszałam te
stukanie oraz widziałam dziwne zachowanie mężczyzny. Jego notoryczna chęć do
przynoszenia nam rzeczy z bagażnika oraz ciągłe zdenerwowanie musiało być dosyć
widoczne, ale kto by się spodziewał tego, że będzie przetrzymywał ledwo żywego,
zarażonego syna w bagażniku?
Obserwowałam
przez brudną szybę, jak Pablord żegna Szymona i wchodzi do autobusu. Gdy wrócił
Kiciuś wyszedł ze swojej kanciapy i opierając się ciężko o dwa siedzenia
spojrzał na nas.
- Słuchajcie
przepraszam was. Za tą całą podróż. Zbłąkany Ocalały miały być bezpiecznym
miejscem, a podczas tej podróży taki z pewnością nie był – zaczął Kiciuś.
Wiedziałam, że słowa głównie są kierowane do Klaudii, która
straciła siostrę. Spojrzałam na nią ukradkiem, ale gdy zobaczyłam, że obserwuje
pozostałych pasażerów to odwróciłam wzrok.
- Tak czy siak dzisiaj
wieczorem dojedziemy do Torunia o ile nie spotkamy dalszych problemów. Tutaj
pojawia się moja propozycja – czy ktoś z was chcę zostać i poczekać na poważny
transport z Czwartego Posterunku? – pytanie było zadane poważnym głosem,
nie było mowy o żaratach.
Słyszałam
jak staruszek zamemłał coś pod nosem, ale nie usłyszałam dokładnie co, więc
ciężko mi było odgadnąć jego intencję.
- Podnieście ręce,
jeżeli macie na to ochotę, nie trzymam was tu na siłę. Z tego co wiem Czwarty
Posterunek wysyła co parę dni ludzi do Torunia i z powrotem, żeby zdali raport,
więc czas waszego przybycia na miejsce nie będzie mocno opóźniony, ale na pewno
o wiele bezpieczniejszy – powiedział drgając niepokojąco ręką.
Ku mojemu zdziwieniu podniosły się dwie ręce. Zarówno
staruszek jak i Klaudia bali się jechać dalej. Kiciuś nie ukrywał rozczarowania
i otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, ale ostatecznie przełknął ślinę i
powiedział nieco zmieszany.
- Dobrze więc. Pablord
was odprowadzi do środka. Przepraszam raz jeszcze i mam nadzieję, że spotkamy
się wszyscy bezpiecznie w Toruniu za parę dni – stwierdził odwracając się i
wracając na swoje miejsce.
Czekaliśmy
jeszcze dobrą chwilę, aż Pablord załatwi wszystkie formalności i wytłumaczy
ludziom z Czwartego Posterunku, dlaczego zostawiają ludzi tutaj. Gdy wrócił
poczułam smutek. Nie z powodu jego powrotu, z tego raczej się cieszyłam, ale
sam fakt jak w zaledwie dwadzieścia cztery godziny załoga zmalała z ośmiu osób
do trzech był nieco przerażający. Zbłąkany Ocalały w końcu ruszył. Siedziałam z
tyłu obserwując w ciszy Pablorda oraz widoki za oknem. Zastanawiał się co by się teraz ze mną działo
gdybym nie wpadła na dwójkę Czerwonych Flar i po prostu podróżowała dalej na
własną rękę. Czy dotarłabym chociaż do połowy drogi?
Autobus
ruszył w końcu i szybko ciasne uliczki otoczone budynkami zamieniły się w pola
i lasy. Co prawda nie robiło się jeszcze zielono, ale widać już było, że zima
nie wróci, a przynajmniej nie w takiej sile jak dotychczas. Jadąc i rozglądając
się po martwych polach zobaczyłam coś, czego nie widziałam od dawna. Po
błotnistej łące przebiegał teraz dzik. Nie widziałam żadnego zwierzęcia od tak
dawna, że przez chwilę zastanawiałam się co to właściwie jest. Gdy w końcu to
do mnie dotarło uśmiechnęłam się. Może to był dobry znak?
Jechaliśmy
około godzinę. Postanowiliśmy się zatrzymać na chwilę i zjeść coś. W końcu zapasów
wciąż mieliśmy mnóstwo, a było nas tylko troje. Za oknami zaczął znowu kropić
deszcz, więc czekając na Pablorda, który poszedł do bagażnika obserwowałam
krople spływające po szybie. Kiciuś usiadł przy mnie i nie odzywając się ani
słowem czekał na jedzenie. Zjedliśmy coś na szybko, nie chcieliśmy marnować
czasu, zwłaszcza jeśli zapowiadało się na to, że dzisiaj dojedziemy do Torunia,
a tam już wszystko powinno być w porządku.
Gdy
wrócił Pablord, otrzepał się z wody niczym pies, po czym podał każdemu z nas po
puszce fasoli. Nie było to najlepsze jedzenie jakie jadałam, ale z racji iż
potrzebowaliśmy sił na resztę podróży to zjadłam bez gadania. Miałam nadzieję,
że w Toruniu wygląda to znacznie lepiej i zgromadzone tam zapasy będą o wiele
smaczniejsze. Postój trwał w sumie około dwudziestu minut, rozmawialiśmy po
cichu i chłopacy wprowadzali mnie w to, co możemy spotkać po drodze do Torunia,
na ostatniej prostej do celu. Obawiałam się Gangu, o którym tyle mi
opowiedziano i miałam nadzieję, że nie spotkam żadnych złych ludzi na mojej
drodze.
Wyruszyliśmy
od razu po zjedzeniu, ponownie zatapiając się w ponurej ciszy. Przed naszymi
oczami ukazał się rozjazd w dwie strony – lewą oraz prawą. Nie wiedziałam czy
obie prowadzą do celu, ale Kiciuś z przekonaniem skręcił w prawo, więc miałam
nadzieję, że podejmie dobrą decyzję. Przełamując się w końcu podeszłam do
Pablorda.
- Czemu pojechaliśmy w prawo? – zapytałam.
Chłopak odwrócił na mnie wzrok i wzdychając ciężko
odpowiedział.
- Obie drogi prowadzą
do Torunia, ta na lewo była szybsza, ale z tego co wiemy tam właśnie jest
szansa na to, że spotkamy kogoś z Gangu – wytłumaczył mi szybko – Ta jest nieco dłuższa, ale maksymalnie jutro
rano powinniśmy być na miejscu, o ile nie wpadniemy w tarapaty.
- Rozumiem – powiedziałam
ruszając się niespokojnie na siedzeniu i nerwowo poprawiając pasek, do którego
była przyczepiona maczeta znaleziona jakiś czas temu, jak jeszcze podróżowałam
z resztą zespołu z Królowego Mostu – Właściwie
chciałam też zapytać czy wszystko w porządku? Martwisz się o Mpd?
Kolejna chwila martwej ciszy nawiedziła nas, aż w końcu
Pablord przemówił swoim niskim głosem.
- Martwię się cholera…
On jeszcze nigdy nie był w takim niebezpieczeństwie, chociaż przeżyliśmy już
całkiem sporo.
- Nie martw się – powiedziałam
patrząc mu w oczy i uśmiechając się – Infekcja
nie powinna tak szybko się rozejść po ciele. Myślę, że zdążyliśmy na czas z
amputacją.
Pablord
odwzajemnił uśmiech. Polubiłam go i zaufałam mu, chociaż nie czułam do niego
czegoś poważniejszego. Był po prostu
moim przyjacielem, takim jak za czasów Królowego Mostu był Bobru. Czasami się
kłóciliśmy, ale ostatecznie trzymaliśmy się razem. Gdy wjechaliśmy do lasu
zrobiło się jeszcze bardziej ciemno. Korony drzew, co prawda wciąż łysych
przysłaniały pojedyncze promienie słońca, którym udawało się przebić przez
przykrywające niebo chmury.
Kiciuś
starał się troszkę poprawić atmosferę cichym nuceniem piosenki, która jakiś
czas temu była popularna. Teraz nie słuchało się już muzyki, a przynajmniej ja
nie miałam takiej okazji, chociaż kiedyś nie potrafiłam sobie wyobrazić dnia
bez spędzenia paru godzin w słuchawkach.
Teraz jednak priorytety były inne i wiedziałam, że nie mogę liczyć na
zbyt wiele, ważne, że miałam schronienie i stały zapas amunicji oraz jedzenia.
Zaczęła mnie boleć głowa, więc oparłam ją o siedzenie i starałam się przysnąć.
Wydawałoby
się, że dopiero co przymknęłam oczy, kiedy autobus szybko zahamował i po chwili
wylądowałam na podłodze, uderzając ciężko kolanami o twardą posadzkę. Pablord,
który z kolei przeleciał dwa siedzenia do przodu zaklął pod nosem i spojrzał na
drogę. Kiciuś zaklął o wiele głośniej wyrażając swoje niezadowolenie.
- Nosz kurwa.
Apokalipsa zombie zniszczyła świat, ale barany dalej wychodzą na jezdnie, wtedy
kiedy nie trzeba!
Z początku nie wiedzieliśmy o co mu chodzi, więc wstając
ciężko podeszliśmy do przodu i wyjrzeliśmy przez przednią szybę. Zobaczyliśmy,
w strugach deszczu, mężczyznę, który stał przed autobusem i machał rękoma,
jakby nie zauważył, że już się zatrzymaliśmy. Kiciuś przeklinając go i sięgając
po strzelbę, zwolnił blokadę drzwi. Zimne powietrze uderzyło do środka
wywiewając stamtąd ciszę i specyficzny zapach.
Po chwili na pokład wszedł mężczyzna. Był na oko przed trzydziestką.
Miał kozią bródkę, haczykowaty nos, oraz zamglone spojrzenie, które sprawiało,
że wydawał się być myślami daleko stąd. Jego włosy sięgały mu do ramion, ale
były spięte w prosty kuc. Miał na sobie płaszczyk przeciwdeszczowy, mały
plecak, który wydawał się być wypchany po brzegi oraz normalne jeansowe
spodnie. Pod ręką miał długi kij baseballowy oraz pistolet.
- Przepraszam, że tak
wybiegłem, ale potrzebuje transportu, a słyszałem już co nie co o tym autobusie
– powiedział. Jego głos brzmiał jakby miał chrypkę, ale poza tym nie
wyróżniał się brzmieniem z tłumu.
- Mogłem cię
przejechać idioto! – zaczął jak zwykle stanowczo Ernest – Nie widzisz, że pada? Wiesz jak ciężko jest
zahamować?
- Przepraszam raz
jeszcze, nie każ mi tego powtarzać. Chcę się zabrać do Torunia, czy jest taka
możliwość? - zapytał ruszając
nerwowo kijem po posadzce.
- Najpierw odłóż broń
i się przedstaw – zaproponował Kiciuś, głosem zimniejszym od wiatru, który
nawiedzał nas jeszcze parę tygodni temu.
- Jestem Dymitr. Tak
ruskie imię, ale jestem Polakiem. Pochodzę z Warszawy i próbuje się dostać do
Ostoi od jakiegoś miesiąca. Pogoda jednak jest zjebana, jak nie deszcz to
śnieg, więc jak już was spotkałem pomyślałem, że mógłbym się z wami zabrać! – powiedział
praktycznie na jednym wdechu odkładając bronie na pierwsze siedzenie. Oddychał
ciężko jakby biegł, więc zapytałam go z ciekawości.
- Uciekasz przed kimś?
- Jest apokalipsa
dziewczyno! Wpadłem na grupkę tych sztywnych gówien i ledwo uciekłem. Są na drodze
kawałek przed nami, prawdopodobnie będziemy musieli je załatwić, bo innego
wyjścia nie widzę, chyba, że pojedziemy inną drogą – powiedział robiąc krok
na przód.
- Ej, ej, ej! – zawołał
Kiciuś przystawiając mu lufę do klatki piersiowej – Nie tak szybko kolego, jeszcze nie powiedziałem czy możesz wejść!
- No stary chyba nie
zostawisz człowieka w potrzebie… - powiedział lekko przerażony tym faktem –
Mam dobry towar mogę się podzielić.
Kiciuś
spojrzał na niego z szeroko otwartymi oczami.
- Chyba nie chcesz
wchodzić z dragami do mojego autobusu?! – zapytał ze złością.
- Ej no stary, nie
biorę tego od jakiegoś czasu. Po prostu podróżowałem z takim dilerem i on mi
oddał jak go ugryzły zombie. Nie chcesz to nie – powiedział przywołując na
twarzy uśmiech, który sprawił, że wyglądem przypominał jakiegoś demona.
- Dobra pakuj się bo
przeciąg robisz – powiedział Kiciuś opuszczając strzelbę – Ale jeden numer i wracasz do repertuaru
podróży pieszej! A broń dostaniesz po dojechaniu na miejsce, chociaż tam nie
będzie ci potrzebna – dokończył siadając na jednym z tylnych siedzeń,
niedaleko mnie i Pablorda. Drzwi zamknęły się i ruszyliśmy.
Cisza
zniknęła wraz z pojawieniem się Dymitra. Był to wesoły człowiek z luźnym
podejściem do życia. Myślałam, że tacy już dawno zostali wybici lub dołączyli
do armii żywych trupów, która pustoszyła świat.
- Królowy Most mówisz?
Nie słyszałem o tym miejscu, ale skoro mówisz, że jest jeszcze dalej od Torunia
niż Warszawa to szacun. Podróż tutaj była koszmarem – zwierzył się
mężczyzna rozmasowując nadgarstki.
- Dużo osób
podróżowało z tobą? – zapytałam.
- W sumie nikt na
stałe. Uciekłem sam i trzymałem się sam, ale to ktoś powędrował ze mną kawałek
drogi, to ktoś inny wędrował ze mną, aż do śmierci. Ogólnie nie miałem
szczęścia do towarzyszy, albo to oni nie mieli go do mnie – powiedział
uśmiechając się.
- Mam nadzieję, że na
nas nie sprowadzisz żadnego… Mamy go już pod dostatkiem – skontrowałam.
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę. Pablord włączał się co jakiś czas do rozmowy
dodając swoje pięć groszy. Nie
chcieliśmy mówić nieznajomemu zbyt dużo, bo wciąż nie wiedzieliśmy jakim
człowiekiem tak naprawdę jest.
Po
chwili dotarliśmy do miejsca, o którym mówił Dymitr. Na środku drogi stał rozbity
wóz, do którego legło parę trupów. Tarasowały one skutecznie ciasną, leśną
drogę, więc nie mieliśmy specjalnego wyboru. Wychodząc powoli na zewnątrz
wzięliśmy nasze bronie i ruszyliśmy do ataku. Deszcz przestał padać, ale wciąż
było mokro i wszędzie było pełno kałuż i błota. Wyciągnęłam ze świstem maczetę
i z zapałem ruszyłam na trupy. Pierwszy z nich upadł po ciosie maczety, który
dostał się do mózgu. Drugi, zastrzelony przez Kiciusia upadł za moje plecy.
Pablord zabił kolejne dwa strzałami ze swojej broni po czym ruszył na trzeciego
wymierzając prosto w jego głowę. Dymitr dołączył do walki. Kiciuś nie pozwalał
mu brać broni palnej, bo wciąż nie do końca mu ufał, więc rusek wywijał jedynie
swoim kijem. Szło mu to jednak dosyć sprawnie. Opracował taktykę, która
polegała na powaleniu przeciwnika, a następnie zadaniu mu kilku celnych ciosów
w czaszkę. Zombie nie były, aż takim
problemem, kiedy były w nielicznej ilości, dlatego szybko uporaliśmy się z
problemem i ruszyliśmy dalej.
Po paru
godzinach jazdy Kiciuś postanowił się zatrzymać. Zbliżaliśmy się już do
autostrady, a to jeszcze odcinek około dwudziestu-trzydziestu kilometrów od
Torunia. Było jednak już ciemno i nie chcieliśmy ryzykować. Kiciuś pomimo
sceptycznego nastawienia do nowego pasażera polubił go. Siedzieliśmy teraz na tylnych siedzeniach
autobusu, który został zaparkowany na uboczu, żeby nie przykuwał spojrzenia.
Słuchaliśmy jeszcze historii Dymitra umilając sobie czas przed pójściem spać.
- Pierdolisz – skwitował
to dosadnie Kiciuś.
- Mówię serio!
Rzuciłem tym kijem i zabiłem typka, który próbował zaatakować mnie i mojego
kumpla! – wykrzykiwał Dymitr.
- Nie da się tak
rzucić – powtórzył Kiciuś pociągając z butelki wino, które piliśmy już
jakiś czas temu.
- Pewnie, że się da!
Na pewno, któreś z was już miało takie sytuacje! – powiedział Dymitr
patrząc na mnie i Pablorda.
- W sumie ja kiedyś,
jeszcze za czasów Królowego Mostu strzeliłam kolesiowi w szyję. Strzał był o
tyle finezyjny, że nie przymierzałam spokojnie, po prostu przeładowałam, strzeliłam
i zabiłam – opowiedziałam.
- Ha! – krzyknął
radośnie Dymitr słysząc moją opowieść.
- To zupełnie dwie
inne sytuacje. Strzał, a rzut kijem. Nie da się tak rzucić, żeby zabić, a już
na pewno nie z odległości o jakiej mówisz – upierał się Ernest.
- Jestem mistrzem
rzucania kijem! – zapewniał Dymitr biorąc kolejnego łyka.
Wybuchliśmy
z Pablordem śmiechem wyobrażając sobie jak rusek zamachuje się i powala jednym
rzutem Kiciusia.
- Oj nie dam rady
słuchać tych głupot, idę spać, wam też to polecam, jutro ciężki dzień – powiedział
Kiciuś przechodząc dwa siedzenia dalej i opierając się wygodnie.
Ja, Dymitr i Paweł porozmawialiśmy jeszcze chwilę po czym
też udaliśmy się do spania. Przy pierwszych promieniach słońca wyruszyliśmy.
Jechaliśmy przez autostradę bez większych problemów i po zaledwie godzinie
jazdy wjechaliśmy na tereny Torunia. Wszyscy byli w lepszych nastrojach niż
wczoraj, nie wiadomo czy przez to, że od wypadku Mpd minęło trochę czasu, czy
dzięki obecności Dymitra. Kiciuś i Pablord wiedzieli gdzie jechać, więc gdy
tylko wjechaliśmy na przedmieścia Kiciuś czuł się coraz pewniej jadąc w znanym
przez siebie kierunku. Gdy zobaczyłam z oddali skąpane w słońcu tereny starego
miasta, czyli Toruńskiej Ostoi Ocalałych w moim sercu pojawiła się radość.
Całe
miasto było w całkiem niezłym stanie, wyglądało podobnie do Sierpca, gdzie
znajdował się Czwarty Posterunek. Nie widać tu było za dużo zombie, żywych czy
martwych, więc bez problemu dostaliśmy się na wschodnią część Starego Miasta,
gdzie według Kiciusia był najdogodniejszy wjazd. Gdy tylko autobus został
zauważony z daleka bramy od razu się otworzyły. Ciekawiło mnie po czym
poznawali, że w środku jest Kiciuś, bo przecież nawet ktoś z Gangu mógłby
przejąć ten pojazd i wjechać tu. Może byli pewni swoich ludzi i zabezpieczeń?
Albo dostali w jakiś sposób informacje z Czwartego Posterunku. Tego nie
wiedziałam i szczerze nie interesowało mnie to teraz.
Ważne
było tylko to, że dotarłam do celu podróży, gdzie miałam szansę spotkać się z
kolejnymi ludźmi z Królowego Mostu. Nie mogłam się tego doczekać. Wjechaliśmy
do środka przez bramę oraz otaczającą ją barykadę, na której siedzieli
zamaskowani ludzie z broniami. Przed nami rozciągała się długa uliczka,
znikająca mi z oczu gdzieś przy dużej katedrze, którą było widać już z całkiem
daleka. Byłam zszokowana tym, że ludzie chodzili tu swobodnie po ulicach jakby
nic się nie stało. Było ich mnóstwo, co zgadzało się z tym co mówił Kiciuś i
Pablord.
Wysiedliśmy
z autobusu we czwórkę, parkując go w jednym z garaży przy wjeździe. Właściwie
budynek, w którym zaparkowaliśmy, kiedyś musiał być kawiarnią, ale teraz został
ewidentnie przemieniony na prowizoryczny garaż. Wróciliśmy na ulicę, gdzie
czekało na nas dwóch mężczyzn. Obaj byli wzrostu Kiciusia, więc całkiem wysocy.
Jeden z nich był z pewnością osobą z barykady, bo nosił charakterystyczną
kamizelkę oraz bandankę. Drugi jednak był ubrany zupełnie inaczej. Prezentował
się tajemniczo – nosił koszulę i kamizelkę, tylko jego była zupełnie inna,
wykonana ze skóry i nosząca klimatyczne ślady użytkowania – na prawym boku była
obdarta, a cały krój nie przypominał tej zwykłej noszonej przez Pablorda, czy
mężczyznę obok.
Dodatkowo
chłopak, bo nie był dużo starszy ode mnie, sprawiał wrażenie niesamowicie
pewnego siebie i silnego. Emanowała od niego taka aura. Miał średniej długości czarne
włosy, niebieskie oczy oraz śladowy zarost porastający jego twarz. Miał
odrobinę ciemniejszą karnację skóry, w tym skojarzył mi się z Alexem. Spodnie
miał spięte pasem z potężną, metalową klamrą, a na nogach miał buty, które
przypominały mi coś na podobieństwo glanów, chociaż nimi nie były. Poza tym był
dobrze zbudowany i przywitał nas tajemniczym uśmiechem. Nie wiedziałam co mam
zrobić, więc czekałam, patrząc jak mężczyzna podchodzi do Pablorda i Kiciusia i
wita się z nimi serdecznie. Wyszeptał im coś do ucha po czym roześmiał się
serdecznie.
- A kogo to moje oczy
widzą? Kim jesteście? – zapytał podając dłoń Dymitrowi, a następnie
muskając ustami moją.
- Jestem Dymitr i w
sumie wszedłem na pokład autobusu wczoraj. Ale Toruń był moim celem od jakiegoś
czasu – powiedział rusek uśmiechając się od ucha do ucha.
- A ja jestem Miczi.
Przybyłam tu z Królowego Mostu i szukam moich przyjaciół oraz miejsca, gdzie
będę mogła przetrwać – powiedziałam, spoglądając nieco speszonym wzrokiem
na nieznajomego.
- Trafiłaś w dobre
miejsce Miczi. Witam cię w Toruńskiej Ostoi Ocalałych. Nie wiem czy już o mnie
słyszałaś, ale sprawię, że na pewno usłyszysz – powiedział uśmiechając się
tajemniczo pod nosem – Tak w ogóle,
nazywam się Krzysztof, ale miejscowi mówią na mnie Dziara. Ale za dużo o mnie,
pewnie jesteście zmęczeni, chodźcie za mną – powiedział ruszając w głąb
Toruńskiej Ostoi Ocalałych.