poniedziałek, 24 lutego 2014

Rozdział 8: Podróż na wschód

Czas na rozdział pełen akcji :D Jeżeli miałbym go oceniać to jest to jeden z moich ulubionych (chociaż jest jeszcze parę lepszych). Jak zwykle zapraszam do KOMENTOWANIA i wysyłania bloga znajomym.

-----------------------------------------------------------------

Rozdział 8: Podróż na wschód

               
                Obudził mnie wstrząs samochodu. Prawdopodobnie przejechaliśmy trupa. Kamil siedział oparty wygodnie o fotel i kierował, Dalion obok niego spoglądając to na mapę trzymaną w rękach to na drogę, oraz Miczi patrząca w milczeniu na to, co jest za oknem. Z tego co orientowałem się dojeżdżaliśmy powoli do Grabówki, niedużego miasteczka w połowie drogi do Królowego Mostu. Moja drzemka nie mogła trwać dłużej niż piętnaście minut, więc próbowałem ponownie zamknąć oczy i zasnąć.
Poprawiając się i zmieniając pozycje usłyszałem podniecony głos Daliona :
— Ktoś tam stoi! Patrzcie tam! Widzicie? Przy aucie przed nami!
Zerwałem się i wychyliłem tak, żeby spojrzeć na szybę dającą pole widzenia kierowcy. Rzeczywiście zbliżaliśmy się z każdą sekundą do oświetlonego pojazdu przy którym stało parę osób. Przez chwilę serce zabiło mi szybciej, wydawało mi się, że to jeden z furgonów z moimi przyjaciółmi.  Po chwili zdałem sobie sprawę, że jednak nie byli to oni. Ludzie stojący przed nami machali na znak, żebyśmy się zatrzymali. Kamil widocznie zaczął zwalniać, gdy odezwała się do tej pory milcząca Miczi :
— Nie.
Najwidoczniej musiała zarobić w ostatnich dniach u naszego kierowcy duży szacunek bo ten bez pytania przyspieszył i minęliśmy rozbitków jadąc dalej. Ja też nie zadawałem pytań, byłem w tym dzikim świecie dopiero przez dwa dni, a już straciłem całkowicie zaufanie do większości ludzi.  Przez chwilę zastanawiałem się co takiego musiała przejść grupa, którą minęliśmy. Naszło mnie na przemyślenia, ale nie było specjalnie na to czasu. 
Widziałem już pierwsze budynki Grabówki, małe domki. Niestety, albo na szczęście nie było widać tutaj oznak ocalałych. Miasto otaczał całun ciemności. Z kolei widać było, że i tutaj ludzie starali się uciekać czym prędzej – auta porozbijane o płoty albo o siebie same, zwłoki bez wnętrzności leżące na brudnych popękanych ulicach były teraz dosyć częstym widokiem. Ktoś uciekał z takim przejęciem, że przejeżdżając przez płot i wyłamując słup linii energetycznych wjechał do rowu gdzie auto leżało do teraz. Dosyć drastyczne były zwłoki młodej kobiety, które były przytrzaśnięte  między wrakami dwóch samochodów.
Nasz kierowca zdecydował, że powinniśmy przejechać miasteczko obrzeżami, zawsze wydawało się to bezpieczniejsze, niż przejechanie środkiem, gdzie ktoś dalej mógł się chować, żeby nas zaatakować. Zgodziliśmy się z nim i obserwowaliśmy jak skręca na bardziej polną drogę, która z tego co pamiętam okrążała miasto, skręcała w las i wychodziła kawałek na północ, skąd łatwo było wrócić na szlak prowadzący do Królowego Mostu.
Nasze auto podskakiwało niebezpiecznie na kocich łbach, które pokrywały polną dróżkę. Bałem się, że tego typu jazda w końcu skończy się kolejną awarią co byłoby fatalne, szczególnie biorąc pod uwagę to, że niecałe dwa kilometry stąd znajdywała się inna grupa ocalałych. Zagłębiając się w ścieżkę przejeżdżaliśmy w pobliżu opuszczonych domków jednorodzinnych i typowych dla tego rodzaju mieścin, sklepów spożywczych oraz niedużych barów. Z daleka widzieliśmy znajdujący się nieopodal zbiornik wodny, którego tafla odbijała blask księżyca. Przypomniałem sobie ile razy jeździłem tą drogą z Kiciusiem i Marcinem. To było smutne, że prawdopodobnie już nigdy nie będziemy tędy jechać w takich samych nastrojach wakacyjnych, jak kiedyś.
Teraz Cinek był moim wrogiem a życie Erniego wisiało na włosku, w końcu był zakładnikiem. Nagle poczułem, że nasz pojazd zaczyna hamować. Byłem pewien, że poszło nam kolejne koło, jednak tym razem było to coś znacznie gorszego. Przed nami droga była całkowicie zablokowana konarem drzewa. Nie wiem czy ktoś je ściął, szczerze powiedziawszy, mi przypominało to stare motywy z filmów, kiedy to bandyci blokowali w ten sposób przejazd a następnie wyskakiwali z zarośli i rabowali jadące osoby. Tutaj jednak nie było żadnych zbirów. Przy konarze znajdowało się wiele zombie :
— Co robimy? – zapytałem, kiedy całkowicie się zatrzymaliśmy, około dziesięć metrów od leżącego drzewa.
— Wydaję mi się, że powinniśmy wyjść i na piechotę przejść się do centrum tego miasta, może tam droga będzie przejezdna. Wtedy wycofamy auto i po prostu tamtędy pojedziemy. Jak już nie będzie innej opcji, chyba będziemy zmuszeni do oczyszczenia szwendaczy przed nami i ręcznego przepchania kłody – wypowiedziała się konkretnie Miczi.
— Co powiecie na to, żebym ruszył z Dalionem do miasta, a ty zostaniesz tu z Kamilem i popilnujecie auta? – spytałem.
— W sumie niezły pomysł. Tylko uważajcie na siebie do cholery! —  krzyknęła żartobliwie.
Wyszedłem, z najmłodszym członkiem grupy, z auta i obserwowaliśmy, jak Miczi ściąga wiatrówkę z pleców a Kamil wyjmuje pistolet z kabury i zaczęliśmy powoli poruszać się w stronę centrum miasta. Byliśmy całkiem dobrze uzbrojeni, jak na taki cichy zwiad, ja miałem wciąż pistolet z dwoma nabojami w razie gdybyśmy byli w naprawdę sporych tarapatach, nóż zabrany z domu i toporek, który pożyczyłem od Kamila.
 Dalion miał przy sobie także topór, ale z tego co widziałem, jak na swój wiek, naprawdę dobrze sobie radził w posługiwaniu się tą bronią. Światło księżyca dawało nam na tyle dobry zakres widzenia, że nie musieliśmy nawet zdradzać swojej pozycji latarkami.  Czekało nas około trzech kilometrów do przejścia, miasteczko w końcu nie było duże, co najmniej dwadziścia razy mniejsze od Białegostoku. Przedzierając się przez chaszcze pobiegliśmy nie za szybko. Moje zmysły były bardzo wyostrzone i słyszałem prawie każdy krok stawiany przez nas. Wydawało mi się, że robiliśmy mnóstwo hałasu, ale nie było innego sposobu, żeby przedrzeć się przez krzaki.
Już po chwili weszliśmy na chodnik przy jednym z domków. Teraz wystarczyło tylko odnaleźć w tych uliczkach drogę główną i pójść nią w stronę Białegostoku, żeby sprawdzić czy aby na pewno jest przejezdna. Idąc gęsiego, zatopiliśmy się w kompleks domków. Wtedy zauważyliśmy pierwsze zagrożenie. Przy płocie stał trup.
Rozglądał się i węszył w poszukiwaniu pokarmu. Był wyjątkowo brzydki i jęczał jakby miał problemy z oddychaniem. Dając znak mojemu towarzyszowi podbiegłem i od razu po tym jak się odwrócił, przeszyłem na wylot ostrzem noża jego gardło. Ciepła krew polała się na mnie a zombie osunął się z cichym łoskotem na chodnik. Nie wstał już.  Na tej samej uliczce zauważyliśmy jeszcze dwa i wyeliminowaliśmy je w podobny sposób.
Skręciliśmy i według tabliczki przebywaliśmy teraz na ulicy Mokrej. Wtem usłyszeliśmy przerażający hałas, który słychać było z okolic centrum miasta. Coś jakby krzyk połączony z głuchym uderzeniem. Nie patrząc na nic przeskoczyłem przez mur na teren jednej z posiadłości i obserwowałem jak to samo robi Dalion. Tłumacząc mu po cichu, żeby szedł za mną poczułem się znowu jak na ulicy Lwowskiej. Przemierzając długość ulicy przez ogródki właścicieli zbliżałem się do źródła hałasu. Ten, który je robił musiał być naprawdę niedaleko bo słychać je było nad wyraz wyraźnie.
Nagle zobaczyłem światło latarki, które przejechało chaotycznie po mojej postaci i zamarłem. Teraz do symfonii przeróżnych, mniej i bardziej przyjemnych, dźwięków usłyszałem również ożywiony dialog prowadzony pomiędzy paroma osobami. Dało się wyróżnić przynajmniej dwa różne głosy męskie, jeden damski i jeden należący do jakiegoś dziecka. Dalion zamarł za mną z wyciągniętą siekierą a ja powoli wyciągnąłem i odbezpieczyłem pistolet. Wychylając się zza murka obserwowałem biegnących ulicą ludzi. Ku mojemu przerażeniu byli uzbrojeni w bronie do walki wręcz. Dodatkowo jeden z mężczyzn miał w ręce pistolet.
Niespodziewanie za nimi wyłonił się łańcuszek składający się z około dziesięciu umarłych. Musieliśmy stąd uciekać i ich ominąć. Wtedy jednak przeanalizowałem miejsce, do którego biegną i stwierdziłem, że jeżeli nie zmienią trasy trafią prosto na Miczi i Kamila oraz nasz wóz. Dalion też to musiał zauważyć, ponieważ szturchnął mnie znacząco pokazując, że musimy działać. Moja decyzja nie należała do najmądrzejszych, ale wstałem i krzyknąłem, podrywając do biegu młodego. Cztero-osobowa grupa odwróciła się i spojrzała na nas.
Teraz widziałem dokładnie, że składała się z dwóch mężczyzn w wieku około dwudziestu i trzydziestu pięciu lat, kobiety wyglądającej na trzydziści i dziewczynki nie mogącej mieć więcej niż dziesięć latek. Ta ostatnia tak przeraziła się na nasz widok, że aż się wywróciła. Zombie dościgały ich a my nie patrząc na to co się z nimi stało pobiegliśmy w przeciwną stronę. Miałem nadzieje, że małej się nic nie stanie a zarazem ,że prowokacja udała się i tamci zmienią trasę, żeby udać się w pościg za nami. Odgłos szybkiej dekapitacji trupów dał mi dodatkowej siły do uciekania, wiedziałem, że teraz tamci ruszą za nami.
Już na zakręcie wkraczającym w kolejną uliczkę uznałem, że jesteśmy bezpieczni, kiedy usłyszałem strzał i krzyk. Dalion biegł za mną lecz gdy się odwróciłem leżał przy murku czołgając się w moją stronę. Dostał w nogę. Przekląłem sam siebie i pomogłem mu wczołgać się za murek. Uliczka była czysta, wszystkie trupy musiały zostać ściągnięte i zabite przez  goniące nas osoby. Dalion jęczał okropnie a z rany sączyła się powoli krew. Obejrzałem ją szybko i oceniłem, że kula tylko drasnęła jego nogę, a zarazem rana była dosyć poważna.
 Musiałem myśleć szybko, nie miałem jak teraz uciec  z postrzelonym towarzyszem, szans na negocjacje też nie było. Słyszałem biegnące ku nam osoby. Musiałem spróbować uratowania sytuacji, nie mogłem zginąć po tym jak los ocalił mnie przed śmiercią w parku. Wrzasnąłem na cały głos :
— Nikt nie musi zginąć, nie szukamy kłopotów!
Usłyszałem jak kroki zwalniają. Spojrzałem na mojego towarzysza, który z wyrazem bólu na twarzy ściskał ranę postrzałową. Ludzie, którzy nas gonili naradzali się po cichu, słyszałem tylko pomruki ich słów. Kontynuowałem więc :
— Jeżeli ktokolwiek przejdzie przez ten zakręt zostanie zabity. Pozwólcie nam odejść.
Tym razem odpowiedź nadeszła natychmiastowo :
— Chcemy waszego auta. Jeżeli nam je oddacie to możecie odejść. Nie chcieliście się zatrzymać na drodze, więc teraz zobaczycie jak to jest – głos drżał, widać było, że jego właściciel był zdenerwowany i słabo wychodziło mu ukrywanie tego. Ucieszyło mnie to, widać było, że bali się nas. Kontynuując moje słowa rzekłem :
— W naszym aucie jest jeszcze sześć osób. Po usłyszeniu strzałów już prawdopodobnie są w drodze i zaraz odetną was od tyłu. Spierdalajcie stąd póki możecie – starałem się nadać mojej wypowiedzi jak najbardziej zimny ton. Dodatkowo przeładowałem pistolet, żeby jeszcze bardziej ich przestraszyć.  Po chwili usłyszałem jak dziewczynka zaczyna płakać, to samo kobieta. Jeden z mężczyzn wydawał się chcieć mnie zaatakować, ale ostatecznie nie wyszedł zza muru. Ucieszony sukcesem usłyszałem tylko niby groźne :
— Jeszcze zdobędziemy ten wóz, od razu jak dowiemy się, gdzie się znajduje.
Następnie dotarły do moich uszu oddalające się dźwięki ich kroków i płacz dziecka. Nie wierzyłem, że udało mi się ich wystraszyć. Co lepsze po wyjrzeniu za zakręt, widziałem jak grupa idzie w innym kierunku niż wcześniej. Nadal jednak bałem się, że mogą podążać w stronę auta gdzie byli Miczi i Kamil. Miałem też teraz ze sobą kogoś, kto nie mógł cicho i sprawnie się poruszać więc schylając się do Daliona powiedziałem spokojnie :
— Dalionie, wróć do auta. Nie pomożesz mi w takim stanie a jedynie możesz sprowadzić na nas więcej tego gówna – widząc przerażenie na jego twarzy, szybko dodałem – masz mój pistolet. Są w nim dwa naboje. W razie jak znowu spotkasz tych ludzi będziesz miał jak się bronić. Uspokój Miczi i powiedz, że wrócę jak tylko sprawdzę główną ulicę. Bywaj.
                Nie czekając na odpowiedź pomogłem mu wstać i zobaczyłem jak kuleje w stronę, z której przybyliśmy. Wierzyłem, że mu się uda. Musiało mu się udać. Ja z kolei w ponurym nastroju ruszyłem do centrum. Skręcając w kolejne uliczki nie spotkałem już zbyt wielu zombie. Przy samej głównej ulicy zobaczyłem dwa szwendacze obok siebie. Starając się wykorzystać element zaskoczenia ruszyłem w szarży do ataku zamachując się na nie. Nie byłem jednak jeszcze wystarczająco wprawiony bo pierwszy cios trafił martwego w bark a drugi wylądował w szyi uwalniając strumień ciemnej, brudnej krwi. Zostawiając siekierę w ciele odepchnąłem go nogą aby móc zająć się drugim. Zamachnął się na mnie lecz zrobiłem szybki unik i powtórzyłem cięcie tym razem trafiając w tył głowy i tym samym powalając wroga na zawsze. Drugi próbował niezdarnie wstać, ale szybko doskoczyłem do niego i używając ręki, która wciąż była odrobinę obolała po upadku z dachu przytrzymałem umarlaka wyciągając toperek i wbijając go z całej siły ponownie. Trafiłem w głowę i zakończyłem pojedynek.
Wyjmując bronie z ciał rozejrzałem się czy aby przypadkiem nie nadchodzą kolejne, całe szczęście było pusto. Wyszedłem powoli na główną ulicę i rozejrzałem się w prawo i w lewo. Droga była czysta! Ucieszony odwróciłem się aby wrócić tą samą trasą, którą tutaj przybiegłem. Wydawało mi się, że wracało się o wiele dłużej. Będąc już w połowie usłyszałem krzyk. Byłem tak przerażony myślą, że mogło to dochodzić z okolic auta, że zatrzymałem się jak wryty. Następnie padł strzał.
Przyspieszyłem znacznie. Przeskakiwałem mniejsze płotki i biegłem jak najszybciej byłem w stanie, aż po chwili złapałem zadyszkę. Znalazłem się na uliczce na której postrzelili Daliona. Nie dałem rady biec dalej w takim tempie więc zwolniłem odrobinę i idąc wzdłuż płotów i murków ujrzałem chaszcze. Do samochodu miałem maksymalnie sześćset metrów. Ostrożnie wyjrzałem za róg, kiedy za moimi plecami rozległ się dziwny dźwięk.
Obróciłem się i zamarłem. Przede mną czołgał się konający mężczyzna z grupy, która postrzeliła mojego towarzysza. Co gorsza zauważyłem w jego ręce pistolet. Czemu nie strzelał? Wtedy przyjrzałem się uważniej i zamarłem całkowicie. Mężczyzna czołgający się przede mną miał plamę krwi na plecach i widać było, że konał. Jednak to co trzymał w ręce przeraziło mnie jeszcze bardziej. W jego dłoni znajdywała się odcięta dłoń z pistoletem. Od razu skojarzyłem, że broń była moja. Oddałem ją Dalionowi. Co się stało? Podbiegłem i w napływie gniewu skończyłem cierpienie mężczyzny. Toporek wbił się w jego gardło i zakończył żywot wytryskiem krwi, która zabarwiła dosyć szybko chodnik. Nie zwracałem jednak uwagi na to czy się ubrudzę. Drżącą ręką wyjąłem z jego dłoni, dłoń Daliona i sprawdziłem stan magazynka. Był jeden nabój. Skojarzyłem fakty i przerażony zdałem sobie sprawę, że Miczi i Kamil mogą być w niebezpieczeństwie. Schowałem rękę z pistoletem do kieszeni i pobiegłem.
Może młody zdołał dotrzeć do samochodu? Przedzierając się jak dziki przez krzaki dotarłem w pięć minut do auta. Zobaczyłem dwójkę moich przyjaciół, ale po młodziaku nie było śladu. Bez słów pokazałem im rękę obserwując przerażenie w oczach czarnowłosej i szok na twarzy naszego kierowcy. Nie pamiętam tego co działo się później. Powiedziałem do nich coś po cichu, wsiadłem do auta i obserwowałem jak wracamy się na główną drogę. Przejechaliśmy przez Grabówkę a ja ciągle milczałem widząc odciętą dłoń leżącą na siedzeniu obok. Mogłem go odprowadzić. Wszystko to była moja wina. Dalion nie musiał oddawać życia, mogłem poświęcić się i sam ruszyć na zwiad. Mogłem nie prowokować ludzi na ulicy i liczyć, że druga grupa nie trafi na samochód. Jednak podjąłem takie a nie inne decyzje.
Byłem też potwornie zmęczony, więc jadąc zasypiałem co chwilę i się budziłem. Kiedy zobaczyłem panoramę Królowego Mostu przeżyłem kolejny szok. Wioska była nieduża i z głównej drogi można było odjechać na prawo gdzie znajdowało się parę domków i sklep lub na lewo gdzie domostw było znacznie więcej. Tam znajdywał się dom letni Kiciusia. Co najlepsze z daleka widziałem światła i obudowania. Wyglądało to na duży obóz. Odezwałem się wtedy po raz pierwszy od pół godziny :
— Zatrzymaj się. Zostawimy tu auto i przejdziemy się na piechotę.

Znałem okoliczne tereny dosyć dobrze i wiedziałem, że jeżeli rzeczywiście jest tam obóz nie ma szans, żebyśmy podjechali tam autem. Wysiedliśmy więc we trójkę chowając auto w lesie i przemierzając leśną ścieżkę ruszyliśmy na lewo. Zaczął wstawać nowy dzień.

8 komentarzy:

  1. Rozdział świetny :) Szkoda, że brak błędów bo w tym czasie moja misja się skończyła :( Tylko rozwala mnie jedno :D Gościu trzymał odciętą dłoń z Twoją bronią... Czy ta dłoń trzymała ten pistolet? xD Bo to tak jakby śmieszne xDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niby śmiesznie, niby straszno, bo typ miał takie nerwy przy ucinaniu ręki, że jak ścisnęło to tak zostało :P Ale swoją drogą cieszę się, że coraz mniej rażących błędów w tekście ;)

      Usuń
  2. W Królowym Moście pewno będzie niezła akcja.

    OdpowiedzUsuń
  3. "przejechaliśmy trupa" urzekło mnie to xD

    Zastanawia mnie, że skoro minęliście tę rodzinę wcześniej, to jak udało im się dostać do miasteczka przed Wami? I kolejna część, nie rozumiem ludzi. Im więcej tym większe szanse przeżycia. Więcej osób może siebie osłaniać... kurde. Żeby to zadziałało to nie wystarczy, że Ty to wiesz. Druga strona też musi...

    Co do ręki i śmierci Daliona, No szkoda chłopaka, no ale co mógł zrobić? Czekać na Ciebie aż skończysz? Też nie dobrze, bo tylko Ci co się przemieszczają - przeżyją
    Choć ja zawsze uważałam, że najlepiej osiąść w jednym, solidnym miejscu. Więzienie jest chyba dobre, bo było w TWD i Resident Evil.. no to coś w tym jest :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Właściwie to jest odrobinę naciągane, ale jednak - jak mijali tą rodzinę to ona zaczęła podążać do Grabówki za nimi (oczywiście z buta). My w tym czasie zrobiliśmy spory łuk na lewo od miasta, żeby je objechać obrzeżami i w końcu gdy oni szli prostą droga a drużyna Bobra od boku spotkali się :P

    OdpowiedzUsuń