Rozdział 19, kolejny z perspektywy Bobra. Wraz z grupą wjeżdżają na tereny Złomiarzy, aby odnaleźć Feline. Bobru ma pewien plan, który postara się wykonać. Czy mu się uda? Zapraszam do czytania, komentowania oraz proszę o rozesłanie bloga znajomym.
POV:
Rozdział 19 - Bobru - Dzień 9-10
Olaf - Dzień 9-10 - Jest w okolicach Płońska
Irek - Dzień 9-10 - Jest na farmie Włodka.
----------------------------------------
Rozdział 19 (Bobru): Moment
Przejechaliśmy
granicę zajmowane przez Złomiarzy. Na tym terenie było zdecydowanie
niebezpieczniej niż w każdym innym miejscu w okolicach. Co prawda Złomiarze też
starali się zabijać zombie, ale na pewno nie byli przyjaźnie nastawieni do
osób, które jechały tu w kamizelkach Toruńskiej Ostoi Ocalałych i w ich
pojeździe. Byłem pewien, że jak tylko spotkamy patrol to od razu rozpocznie się
walka, albo chociaż nieprzyjemna wymiana słów. Minęliśmy sporą mogiłę, z której
nawet z oddali słychać było setki much. Gdy przejechaliśmy obok te zerwały się
niczym chmura, aby po chwili znów usiąść i delektować się zgniłymi ciałami.
Teraz zacząłem się zastanawiać czy była realna szansa na to, żeby zarazić się
po przypadkowym zjedzeniu takiej muchy. Jakież by to było smutne.
- Ciekawe czy znów spotkamy
tę rodzinę – zastanawiała się Wiktoria.
Miała
na myśli rodzinę, która uratowała nas przed Złomiarzami, chociaż okazało się
potem, że sama do nich należała. Nie wiedziałem co kierowało tymi ludźmi, ale
ja, Pablord oraz Wiktoria, zawdzięczaliśmy im życie. Bardzo możliwe, że po tym
jak nam pomogli zostali surowo ukarani, ale miałem nadzieję, że powiodło się im
i znaleźli spokój w swojej dziwnej społeczności. Od tego wiele zależało.
Znajdowaliśmy
się teraz w okolicach Grudziądza, niedaleko lasu sąsiadującego z głównym
złomowiskiem. Nadal pamiętałem to miejsce. Cała góra wraków aut, które
zniszczone tworzyły labirynt blach, w którym łatwo było się zgubić. Złomiarze
potrafili się jednak po nim poruszać i świetnie sobie radzili w urządzaniu
zasadzek w takim miejscu. W sumie stąd pochodziła ich nazwa.
- Mam nadzieję, że
nie. Sami mówili, że tym razem będą chcieli nas zabić, a ja nic do nich nie mam
– wytłumaczyłem.
Józef spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Po ostatniej
rozmowie wydawało mi się, że bardzo zaczęło mu zależeć na tym, żebym stał się
lepszym człowiekiem. Nie wiem skąd w nim nagle wzięły się takie zapędy, ale
rozumiałem, że każdy próbuje znaleźć w sobie i bliskich odrobinę
człowieczeństwa, której coraz bardziej brakowało na świecie.
- Mamy w końcu jakiś
plan? – zapytała Miczi.
- Musimy dostać się do
dowództwa. Najlepiej w jakimś odosobnionym miejscu. Myślę, że oni trzymają
Feline bo chcą czegoś od nas. Jak dowiemy się czego to pomyślimy co dalej – powiedziałem.
- A co jeżeli będą
chcieli Torunia? Albo od razu rzucą się, żeby nas zabić? – zapytała
pesymistycznie.
- Wtedy będziemy
musieli się bronić. Miejmy jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie…
Podjechaliśmy do krawędzi
lasu, mając stąd dobry widok na Grudziądz oraz złomowisko. Obserwowaliśmy te
dwa miejsca z bezpiecznej odległości, chociaż tak naprawdę nie mieliśmy pojęcia
jak działa struktura Złomairzy i czy wiedzą już o nas, czy jeszcze nie.
Znaleźliśmy dwie nieduże chatki, które zaczęliśmy przygotowywać powoli na noc.
Chociaż dopiero zapadał wieczór, a wczoraj pomimo Wielkiego Spotkania Ocalałych
wszyscy się wyspali, to wciąż woleliśmy mieć pewne i w miarę bezpiecznie
miejsce.
Przy
samej bazie nie spotkaliśmy żadnego trupa, nie licząc jednego, który musiał
zaklinować się w studni, bo wydawało się, ze mógł się rozpłynąć w każdej
chwili. Dobiliśmy go i rozpakowaliśmy potrzebne na noc zapasy.
- Może odpalimy flarę?
– zaproponowała Wiktoria.
- Nie. Lepiej nie.
Wiesz… chociaż chciałbym to rozwiązać pokojowo – zacząłem, gdy Wiktoria
podeszła do mnie w czasie obserwacji terenu na uboczu – to wiem, że prawdopodobnie skończy to się rozlewem krwi. Po prostu
czuję się bezsilny. Każdy problem jaki teraz mamy można rozwiązać tylko siłą.
To beznadziejne.
- Dalej nie rozumiem
co zrobimy, gdy spotkamy kogoś z dowództwa. Wątpię żeby oni chodzili sami… w
sensie dowódcy. Przecież ty i Dziara w Ostoi zawsze jesteście obstawieni, albo
chowacie się za murami, gdzie nic wam nie może zagrozić – stwierdziła.
Spojrzałem na nią. Wiedziałem, że nie to miała na myśli i chciała już się
odezwać, ale przerwałem jej.
- Spoko, wiem o co
chodzi. Ale z jednym się zgodzić nie mogę. Nie rządzę Ostoją. To prawda pomagam
i często decyduję nawet o wielu rzeczach, ale to wciąż nie jest to – powiedziałem
lekko przerażony tą myślą.
- Nie chciałam tego
powiedzieć. Nie to miałam na myśli. Wiesz zresztą sam. Ufam ci Bobru. Raz mnie
stąd wyciągnąłeś i wierzę, że od biedy zrobisz to po raz drugi. Dlatego po
prostu nie będę pytać i poczekam na rezultaty – zapewniła.
Uśmiechnąłem
się do niej.
- Dzięki – powiedziałem
cicho.
Wieczór nadszedł dosyć szybko i zobaczyłem światła
rozświetlające okolicę. Grudziądz, tereny przy Złomowisku, oraz stadion. Ta
ostatnia lokacja była najbardziej ciekawa. Co tam mogło być? To pytanie
dręczyło mnie podczas jedzenia kolacji, co od razu zauważył Pablord.
- Co jest stary?
- Ten stadion.
Dlaczego go przejęli? Nie jest to najgorsze miejsce do obrony, ale kompletnie
nie pasuje do ich stylu bycia – zastanawiałem się.
- Może trzymają tam
auta? To dosyć sporo, otoczonego miejsca – podsunęła Miczi.
- Może – odpowiedziałem.
Nie mogłem się skupić. Chociaż sprawa z Łapą i zresztą została oficjalnie
rozwiązana to nie mogłem dać sobie ostatecznie spokoju. Wciąż wahałem się czy
dobrze postąpiłem pozwalając jej bezkarnie wrócić. Byłem zły na siebie za to,
że ta kobieta miała na mnie aż taki wpływ, oraz za to, że jej wciąż ulegałem.
Potrzebowałem jej jednak.
W nocy
wyjątkowo nie zostawiliśmy nikogo na warcie. Po upewnieniu się, że drzwi i okna
są całkowicie zabarykadowane, a w samym domu nie ma żadnych zombie zasnęliśmy.
Nie chciałem, żeby ktoś jutro był zmęczony. Musieliśmy być gotowi i dać z
siebie wszystko. Chociaż jedna grupa została wysłana do obozu przy Płońsku to
wciąż wiedziałem, że prawdopodobnie nie znajdą tam Feline. Jedynie informacje,
które powiedzą gdzie ona jest. A to było praktycznie pewne. Musiała być gdzieś
tutaj.
Wstaliśmy
rano i powoli przygotowaliśmy się do dalszej drogi. Zjedliśmy lekkie śniadanie
złożone z sucharków i popiliśmy wodą. Zebraliśmy swoje wszystkie rzeczy i już
chcieliśmy wychodzić, kiedy usłyszeliśmy trzask na ganku domu. Niczym dobrze
nakręcony zegarek wszyscy, w jednej chwili, schowali się za osłony i wyciągnęli
bronie. Moja wciąż nieco bolała po ostatnich przygodach, ale mogłem bez
problemu strzelać. Wsłuchiwaliśmy się i słyszeliśmy wyraźne kroki. Przynajmniej
dwie osoby. Po chwili za jednym oknem przesunęła się powoli sylwetka, a za nią
druga.
Kiwnąłem
tylko głową i zatkałem uszy, gdy Miczi pociągnęła serią po ścianie.
Usłyszeliśmy głuchy trzask, gdy dwa ciała upadły na deski. Wtedy wszystko
przyspieszyło. Na tyłach otworzyły się drzwi i do środka wpadło trzech
mężczyzn. Najbliżej nich był Józef, który zgodnie ze swoim zwyczajem zdzielił
pierwszego z nich potężnym kopniakiem w brzuch. Drugi wycelował w stronę
Wiktorii, ale ta była szybsza i trafiła swojego przeciwnika w udo. Ten krzyknął
i upadł ciężko na podłogę upuszczając broń. Trzeci widząc dwóch leżących
towarzyszy chciał wycofać się za ścianę,
ale podobnie jak nasze pierwsze ofiary nie wziął pod uwagę tego, ze są one
zrobione z drewna, a co za tym idzie pociski przechodzą przez nie bez większego
problemu. Szczególnie z karabinu Miczi.
Nagle
do środka wpadło coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało na kamień. Syczało
jednak i dymiło. Zdążyłem krzyknąć tylko teatralne „Padnij!” zanim usłyszałem
huk, a eksplozja odrzuciła mnie do tyłu. To był granat. Mieliśmy jednak
niesamowite szczęście bo wpadł on prosto do kominka, który zniwelował mocno siłę
eksplozji, uwalniając chmurę czarnego, gęstego dymu. W uszach słyszałem tylko
pisk, a przed oczami miałem czarno. Kaszlałem próbując złapać trochę świeżego
powietrza, ale nie było to łatwe. Poczułem czyjeś ręce, ciągnące mnie do
korytarza i zobaczyłem Pablorda, który kaszląc próbował mi pomóc. Niezręcznie
przesunąłem się za osłonę.
Znajdowaliśmy
się teraz w korytarzu, który prowadził do wyjścia, oraz do pokojów po bokach.
Salon, w który działa się strzelanina i wybuchł granat ucichła nieco, ale wciąż
widzieliśmy dokładnie drzwi, w których pojawiła się twarz mężczyzny. Widziałem,
że próbował dostrzec ile osób zabił. Czarne obłoki powoli opadały i kolejne co
udało mi się zobaczyć to Michael, który rozbija potężnym uderzeniem czaszkę
napastnika.
- Wychodzimy stąd! – krzyknąłem
ochrypłym głosem, spluwając i próbując wstać. Teren był czysty. Widzieliśmy
auto stojące niedaleko naszego. Wszyscy z trudem łapali hausty świeżego,
chłodnego powietrza.
- Wszyscy są cali? –
zapytał Józef.
- Strasznie boli… mnie
głowa… - powiedziała słabym głosem Wiktoria.
Podszedłem
do niej i położyłem ją na trawie. Dotknąłem ręką jej czoła i odgarnąłem włosy.
- Oddychaj – powiedziałem
spokojnie – Zaraz powinno ci przejść.
Reszta zbierajcie się. Złomiarze wiedzą, ze tu jesteśmy – krzyknąłem.
Wiktoria oddychała ciężko. Była bardzo blisko eksplozji i
byłem pewien, że gdyby nie to, że granat wleciał do kominka, to mogłaby zostać
naprawdę ciężko ranna, a może nawet zginąć. Auto po chwili było gotowe. Dałem
towarzyszce pić, a ta po chwili podniosła się ciężko. Wsiedliśmy do auta i
ruszyliśmy powoli w stronę złomowiska.
- Jesteś pewien? – zapytała
Miczi.
- Tak. Zaufajcie mi – odpowiedziałem.
- Ile osób nas
zaatakowało? – zastanawiał się na głos Pablord.
- Ponad pięć. To był
patrol. Zapewne, za jakieś dwie godziny wszyscy będą wiedzieli, że nie wrócili
i coś im się stało. Musimy przyspieszyć – powiedziałem.
Złomowisko
było coraz bliżej nas. Podjeżdżaliśmy od przeciwnej strony niż ostatnio.
Wydawało się one jeszcze większe, ale nie widziałem go już jakiś czas i po
prostu mogłem je inaczej pamiętać. Tutaj, ponad miesiąc temu, straciliśmy
Jonasza, który był Czerwoną Flarą i naprawdę porządnym człowiekiem. Żałowałem,
że musiał w tak głupi sposób zginąć, chociaż nie widziałem jego śmierci na
własne oczy, to byłem świadkiem tego jak w niego strzelają, a on zostaje na
tyłach, żeby umożliwić nam ucieczkę. To był naprawdę heroiczny wyczyn z jego
strony i zawdzięczałem mu życie. Niestety nie mogłem już spłacić tego długu.
Zatrzymaliśmy
się w uliczce, niedaleko sklepu, w który przeżyliśmy z Pablordem, Jonaszem oraz
Wiktorią małą przygodę na zlecenie rodziny Złomiarzy. Zostawiliśmy auto tutaj i
ruszyliśmy z wyciągniętymi broniami opuszczoną uliczką.
- Wiktoria, Pabi – zacząłem
po cichu – Szukamy śladów rodziny.
- Co? Sam mówiłeś, że
to niebezpieczne – zdziwiła się Wiktoria.
- Jeszcze bardziej
niebezpieczne było to, co się stało w nocy. Nie ma sensu negocjować z tymi
ludźmi. Dowiedzmy się czegoś i pomyślimy co dalej – stwierdziłem.
Z uliczki przed nami wyszedł zombie, który nie zdążył nawet
obrócić się w naszą stronę. Michael był szybszy i znokautował go silnym
uderzeniem w czaszkę.
- I oni mieszkają
gdzieś tutaj? – zapytała Miczi.
- Tak. Parę uliczek
dalej – powiedziałem.
- Myślisz, że nam
pomogą?
- Mam nadzieję – powiedziałem.
Ruszyliśmy
do przodu i gdy byliśmy już naprawdę blisko celu usłyszeliśmy silnik auta.
Schowaliśmy się szybko za niedużym kamiennym murkiem obserwując okolicę. Gdzieś
z prawej nadjeżdżało przynajmniej sześć aut. Hałas narastał, więc byłem pewien,
że jadą w naszą stronę. Czy mogła to być Łapa z posiłkami z Torunia? Wątpiłem,
ale taką opcję również trzeba było rozważyć. Auta wyjechały w końcu zza rogu i
od razu poznałem, że to Złomiarze. Schowałem się za murkiem, nie obserwując ich
nawet, bo wiedziałem, że przejeżdżając mają duże szansę nas zauważyć.
Pierwsze
pojazdy minęły nas. Już miałem odetchnąć z ulgą, kiedy jeden z wozów zatrzymał
się tuż obok nas, po drugiej stronie murka. Przełknąłem ślinę. Na ulicę wyszły
przynajmniej trzy osoby. Jeden był mężczyzną, oddychał ciężko i ochryple, dosyć
charakterystycznie. Dwie pozostały prawdopodobnie były kobietami, bo rozmawiały
cicho między sobą i miały wysokie głosy.
- Zamordowani? – zapytał
mężczyzna.
- Tak. Ktoś jest w
okolicy. To pewnie te psy z Płońska przyjechały po swoją sukę – rzuciła
jedna z kobiet. Cieszyłem się, że nie było z nami Olafa, bo ten od razu
rzuciłby się na nich, gdyby usłyszał coś takiego.
- Wanda ich szuka. Mam
nadzieję, że będą cierpieć – stwierdziła druga kobieta.
- Wszyscy zdrajcy i
bandyci muszą cierpieć – zauważyła ta pierwsza.
- Przejdźmy się po
ulicy parę razy, żeby nie było, że nic nie robimy – zaproponował mężczyzna
i poszli dalej, w stronę, z której przyszliśmy.
Gdy
tylko zniknęli za zakrętem poderwałem się i wraz z resztą podbiegliśmy dalej,
wchodząc na uliczkę, na której zaczynało się Złomowisko, oraz dom rodziny,
którą tu kiedyś spotkaliśmy. Od razu zlokalizowałem go wzrokiem i pokazałem
reszcie. Wyglądał właściwie tak samo jak ostatnio, może był jeszcze bardziej
zapuszczony. Zacząłem czuć presję tego miejsca. Szukali nas, a z rana próbowali
zamordować. Nie rozumiałem dlaczego tak agresywnie podchodzili do sąsiednich
obozów, ale miałem nadzieję, że albo ich stąd przegonimy, albo uda nam się ich
pokonać. Szansy na sojusz już nie było.
Podeszliśmy
pod same drzwi. Zastanawiałem się czy zapukać, czy po prostu wejść. Moi
towarzysze rozglądali się nerwowo po bokach, a co chwilę z daleka było słychać
silnik auta lub inne podobne hałasy. Postanowiłem w końcu delikatnie pociągnąć
za klamkę i otworzyć drzwi. Ku mojemu zaskoczeniu były otwarte. Skrzypnęły
przeciągle, więc ktokolwiek był w środku na pewno już to usłyszał. Pomimo to
weszliśmy po cichu, rozglądając się. Podobnie jak ostatnio w środku panował pół
mrok. Zasłony skutecznie odcinały światło słoneczne, zostawiając tylko nieduże
smugi, oświetlające nieco wnętrze.
Włączyliśmy
latarki i przygotowaliśmy się do ewentualnego ataku. Szliśmy powoli korytarzem.
Serce biło mi znacznie szybciej niż powinno, ale nie potrafiłem się uspokoić.
Ryzyko było ogromne. Rozglądaliśmy się po półkach i reszcie mieszkania i
widzieliśmy wszechobecne znaki, że ktoś tu nadal mieszka. Otwarta puszka
jedzenia, czysty stół, broń leżąca przy kanapie. Wszystko wskazywało na zwykłą
kryjówkę, chociaż musiałem przyznać, że nieco się tu pozmieniało. Było jednak
pusto. Kuchnia, miejsce w którym spaliśmy, nigdzie nikogo nie było. Zacząłem
się zastanawiać, gdzie mogli się podziać ostatni lokatorzy. Weszliśmy do
ostatniego pomieszczenia i usłyszeliśmy całą symfonię przeładowywanych broni.
- Upuśćcie broń dla
waszego własnego dobra – powiedziała jakaś kobieta. Kojarzyłem jej głos.
Zasłona
została zerwana, a nas chwilowo oślepiło światło dnia. Gdy wzrok przyzwyczaił
się do jasności zobaczyłem rudą kobietę siedzącą na kanapie. Obok niej stało
paru mężczyzn z karabinami, którzy mierzyli w nas. Sytuacja była fatalna.
- Gdzie jest… - zacząłem
pytać, ale ta przerwała mi.
- Zdracja, dzięki
któremu opuściłeś to miejsce? Zawisł wraz z rodziną. Nie tolerujemy tu
zdrajców. Tak samo jak morderców. Wymordowałeś cały mój oddział. Tak właśnie
działa słynny Bobru z Ostoi? – zapytała, a jej głos był zimniejszy niż lód.
- Zaatakowali nas z
rana. Gdybyśmy nie obudzili wcześniej to pewnie byśmy nie żyli – odgryzłem
się. Sytuacja była na tyle beznadziejna, że nic więcej mi nie zostawało do
zrobienia.
- Chciałam negocjować.
I dalej chcę. Wiem kogo chcecie, ale ja też mam swoje warunki. Może nawet się
dogadamy. Zawsze lubiłam tak bezczelnych i odważnych ludzi jak ty – powiedziała
nieco cieplej.
Bronie
zostały nam zabrane, a mężczyźni otoczyli nas, wciąż celując karabinami.
- Najpierw jednak,
zanim dotrzemy do przyjemniejszego miejsca, chcę dowiedzieć się jednej rzeczy –
wstała i podeszła do mnie. Z bliska mogłem zauważyć, że jej oczy wydawały
się nie mieć żadnej głębi. Zupełnie jakby patrzył na mnie trup.
- Nie chcemy kłopotów,
po prostu przyszliśmy negocjować – powiedziałem.
Spoliczkowała mnie.
- Przestań łgać i nie
przerywaj mi – syknęła. Widziałem jak Miczi chciała coś zrobić, ale jeden z
mężczyzn złapał ją za rękę i wykręcił.
- Ej! – krzyknąłem
odwracając się. Momentalnie wszyscy towarzyszę Wandy przycisnęli nas karabinami
do ścian, a niektórych sprowadzili na podłogę. Ja zaliczałem się do tych
pierwszych. Sapnąłem gdy uderzono mną z dużą siłą, ale wciąż patrzyłem na
kobietę.
- Zgrywacie takich
świętych prawda? Niesamowita Ostoja Ocalałych w Toruniu. Świetna społeczność.
BZDURY! – wrzasnęła tak, że aż zadzwoniło mi w uszach – Co powiesz mi o kamuflażu z użyciem skór
zombie? – zapytała.
- To Zszyci. Grupa
ocalałych, która od jakiegoś czasu pałęta się po okolicy – powiedziałem jej
nie wiedząc czemu miałbym kłamać.
- To wasi ludzie.
Dziara myślał, że jest taki cwany? Zawsze popełnia te same błędy – mówiła
jakby sama do siebie.
- To nie są nasi
ludzie. Nie wiemy o nich nic konkretnego.
- Co to za spotkanie?
Ta suka z Płońska pomimo ostrego lania nie powiedziała ani słowa, ale jestem
pewien, że ty otworzysz się nieco przede mną? – zapytała podchodząc do
Pablorda i przystawiając mu nóż do gardła.
Przeszył
mnie dreszcz. Przypomniała mi się niewola w obozie ojca Łapy w Supraślu. Gruby
ochroniarz, który męczył mnie, Cinka i Erniego. Pamiętałem blok w miasteczku w
drodze do Torunia, gdzie wpadłem na bandytów. Historie o Jakubie, zanim ten
trafił na pokład Potwora. To wszystko to było nic. Nigdy nie czułem takiej
beznadziejności jak teraz. Wplątałem moich ludzi w bagno i nie mogłem zrobić
nic. Musiałem grać na czas.
- Powiem ci wszystko – obiecałem.
- Powiesz – odpowiedziała
po czym machnęła ręką. Mężczyźni jak na zawołanie uderzyli każdego z nas w
brzuch lub w głowę. Ja byłem ostatni. Chociaż nie straciłem przytomności to
zamroczyło mnie, a po chwili poczułem materiał na głowie. Ostatnie co widziały
moje oczy przed nałożeniem worka to bezwzględna twarz Wandy, która mówiła:
- Zabrać ich.
Ja cały czas sądzę, że Jonasz żyje i po prostu ich zdradził.
OdpowiedzUsuńW sumie jego śmierci nie widzieli i wiele by mogło na to wskazywać, ale czy tak ostatecznie będzie - zobaczycie. Jego losy na pewno zostaną poruszone jeszcze w tym tomie :)
UsuńNo no :P Zobaczymy czy Bobru powie wszystko jak zaczną po kolei zabijać jego towarzyszy ^^
OdpowiedzUsuń