niedziela, 4 października 2015

Rozdział 19: Moment

Rozdział 19, kolejny z perspektywy Bobra. Wraz z grupą wjeżdżają na tereny Złomiarzy, aby odnaleźć Feline. Bobru ma pewien plan, który postara się wykonać. Czy mu się uda? Zapraszam do czytania, komentowania oraz proszę o rozesłanie bloga znajomym.

POV:
Rozdział 19 - Bobru - Dzień 9-10
Olaf - Dzień 9-10 - Jest w okolicach Płońska
Irek - Dzień 9-10 - Jest na farmie Włodka.

----------------------------------------

Rozdział 19 (Bobru): Moment


                Przejechaliśmy granicę zajmowane przez Złomiarzy. Na tym terenie było zdecydowanie niebezpieczniej niż w każdym innym miejscu w okolicach. Co prawda Złomiarze też starali się zabijać zombie, ale na pewno nie byli przyjaźnie nastawieni do osób, które jechały tu w kamizelkach Toruńskiej Ostoi Ocalałych i w ich pojeździe. Byłem pewien, że jak tylko spotkamy patrol to od razu rozpocznie się walka, albo chociaż nieprzyjemna wymiana słów. Minęliśmy sporą mogiłę, z której nawet z oddali słychać było setki much. Gdy przejechaliśmy obok te zerwały się niczym chmura, aby po chwili znów usiąść i delektować się zgniłymi ciałami. Teraz zacząłem się zastanawiać czy była realna szansa na to, żeby zarazić się po przypadkowym zjedzeniu takiej muchy. Jakież by to było smutne.
- Ciekawe czy znów spotkamy tę rodzinę – zastanawiała się Wiktoria.
                Miała na myśli rodzinę, która uratowała nas przed Złomiarzami, chociaż okazało się potem, że sama do nich należała. Nie wiedziałem co kierowało tymi ludźmi, ale ja, Pablord oraz Wiktoria, zawdzięczaliśmy im życie. Bardzo możliwe, że po tym jak nam pomogli zostali surowo ukarani, ale miałem nadzieję, że powiodło się im i znaleźli spokój w swojej dziwnej społeczności. Od tego wiele zależało.
                Znajdowaliśmy się teraz w okolicach Grudziądza, niedaleko lasu sąsiadującego z głównym złomowiskiem. Nadal pamiętałem to miejsce. Cała góra wraków aut, które zniszczone tworzyły labirynt blach, w którym łatwo było się zgubić. Złomiarze potrafili się jednak po nim poruszać i świetnie sobie radzili w urządzaniu zasadzek w takim miejscu. W sumie stąd pochodziła ich nazwa.
- Mam nadzieję, że nie. Sami mówili, że tym razem będą chcieli nas zabić, a ja nic do nich nie mam – wytłumaczyłem.
Józef spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Po ostatniej rozmowie wydawało mi się, że bardzo zaczęło mu zależeć na tym, żebym stał się lepszym człowiekiem. Nie wiem skąd w nim nagle wzięły się takie zapędy, ale rozumiałem, że każdy próbuje znaleźć w sobie i bliskich odrobinę człowieczeństwa, której coraz bardziej brakowało na świecie.
- Mamy w końcu jakiś plan? – zapytała Miczi.
- Musimy dostać się do dowództwa. Najlepiej w jakimś odosobnionym miejscu. Myślę, że oni trzymają Feline bo chcą czegoś od nas. Jak dowiemy się czego to pomyślimy co dalej – powiedziałem.
- A co jeżeli będą chcieli Torunia? Albo od razu rzucą się, żeby nas zabić? – zapytała pesymistycznie.
- Wtedy będziemy musieli się bronić. Miejmy jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie…
                Podjechaliśmy do krawędzi lasu, mając stąd dobry widok na Grudziądz oraz złomowisko. Obserwowaliśmy te dwa miejsca z bezpiecznej odległości, chociaż tak naprawdę nie mieliśmy pojęcia jak działa struktura Złomairzy i czy wiedzą już o nas, czy jeszcze nie. Znaleźliśmy dwie nieduże chatki, które zaczęliśmy przygotowywać powoli na noc. Chociaż dopiero zapadał wieczór, a wczoraj pomimo Wielkiego Spotkania Ocalałych wszyscy się wyspali, to wciąż woleliśmy mieć pewne i w miarę bezpiecznie miejsce.
                Przy samej bazie nie spotkaliśmy żadnego trupa, nie licząc jednego, który musiał zaklinować się w studni, bo wydawało się, ze mógł się rozpłynąć w każdej chwili. Dobiliśmy go i rozpakowaliśmy potrzebne na noc zapasy.
- Może odpalimy flarę? – zaproponowała Wiktoria.
- Nie. Lepiej nie. Wiesz… chociaż chciałbym to rozwiązać pokojowo – zacząłem, gdy Wiktoria podeszła do mnie w czasie obserwacji terenu na uboczu – to wiem, że prawdopodobnie skończy to się rozlewem krwi. Po prostu czuję się bezsilny. Każdy problem jaki teraz mamy można rozwiązać tylko siłą. To beznadziejne.
- Dalej nie rozumiem co zrobimy, gdy spotkamy kogoś z dowództwa. Wątpię żeby oni chodzili sami… w sensie dowódcy. Przecież ty i Dziara w Ostoi zawsze jesteście obstawieni, albo chowacie się za murami, gdzie nic wam nie może zagrozić – stwierdziła. Spojrzałem na nią. Wiedziałem, że nie to miała na myśli i chciała już się odezwać, ale przerwałem jej.
- Spoko, wiem o co chodzi. Ale z jednym się zgodzić nie mogę. Nie rządzę Ostoją. To prawda pomagam i często decyduję nawet o wielu rzeczach, ale to wciąż nie jest to – powiedziałem lekko przerażony tą myślą.
- Nie chciałam tego powiedzieć. Nie to miałam na myśli. Wiesz zresztą sam. Ufam ci Bobru. Raz mnie stąd wyciągnąłeś i wierzę, że od biedy zrobisz to po raz drugi. Dlatego po prostu nie będę pytać i poczekam na rezultaty – zapewniła.
                Uśmiechnąłem się do niej.
- Dzięki – powiedziałem cicho.
Wieczór nadszedł dosyć szybko i zobaczyłem światła rozświetlające okolicę. Grudziądz, tereny przy Złomowisku, oraz stadion. Ta ostatnia lokacja była najbardziej ciekawa. Co tam mogło być? To pytanie dręczyło mnie podczas jedzenia kolacji, co od razu zauważył Pablord.
- Co jest stary?
- Ten stadion. Dlaczego go przejęli? Nie jest to najgorsze miejsce do obrony, ale kompletnie nie pasuje do ich stylu bycia – zastanawiałem się.
- Może trzymają tam auta? To dosyć sporo, otoczonego miejsca – podsunęła Miczi.
- Może – odpowiedziałem. Nie mogłem się skupić. Chociaż sprawa z Łapą i zresztą została oficjalnie rozwiązana to nie mogłem dać sobie ostatecznie spokoju. Wciąż wahałem się czy dobrze postąpiłem pozwalając jej bezkarnie wrócić. Byłem zły na siebie za to, że ta kobieta miała na mnie aż taki wpływ, oraz za to, że jej wciąż ulegałem. Potrzebowałem jej jednak.
                W nocy wyjątkowo nie zostawiliśmy nikogo na warcie. Po upewnieniu się, że drzwi i okna są całkowicie zabarykadowane, a w samym domu nie ma żadnych zombie zasnęliśmy. Nie chciałem, żeby ktoś jutro był zmęczony. Musieliśmy być gotowi i dać z siebie wszystko. Chociaż jedna grupa została wysłana do obozu przy Płońsku to wciąż wiedziałem, że prawdopodobnie nie znajdą tam Feline. Jedynie informacje, które powiedzą gdzie ona jest. A to było praktycznie pewne. Musiała być gdzieś tutaj.
                Wstaliśmy rano i powoli przygotowaliśmy się do dalszej drogi. Zjedliśmy lekkie śniadanie złożone z sucharków i popiliśmy wodą. Zebraliśmy swoje wszystkie rzeczy i już chcieliśmy wychodzić, kiedy usłyszeliśmy trzask na ganku domu. Niczym dobrze nakręcony zegarek wszyscy, w jednej chwili, schowali się za osłony i wyciągnęli bronie. Moja wciąż nieco bolała po ostatnich przygodach, ale mogłem bez problemu strzelać. Wsłuchiwaliśmy się i słyszeliśmy wyraźne kroki. Przynajmniej dwie osoby. Po chwili za jednym oknem przesunęła się powoli sylwetka, a za nią druga.
                Kiwnąłem tylko głową i zatkałem uszy, gdy Miczi pociągnęła serią po ścianie. Usłyszeliśmy głuchy trzask, gdy dwa ciała upadły na deski. Wtedy wszystko przyspieszyło. Na tyłach otworzyły się drzwi i do środka wpadło trzech mężczyzn. Najbliżej nich był Józef, który zgodnie ze swoim zwyczajem zdzielił pierwszego z nich potężnym kopniakiem w brzuch. Drugi wycelował w stronę Wiktorii, ale ta była szybsza i trafiła swojego przeciwnika w udo. Ten krzyknął i upadł ciężko na podłogę upuszczając broń. Trzeci widząc dwóch leżących towarzyszy  chciał wycofać się za ścianę, ale podobnie jak nasze pierwsze ofiary nie wziął pod uwagę tego, ze są one zrobione z drewna, a co za tym idzie pociski przechodzą przez nie bez większego problemu. Szczególnie z karabinu Miczi.
                Nagle do środka wpadło coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało na kamień. Syczało jednak i dymiło. Zdążyłem krzyknąć tylko teatralne „Padnij!” zanim usłyszałem huk, a eksplozja odrzuciła mnie do tyłu. To był granat. Mieliśmy jednak niesamowite szczęście bo wpadł on prosto do kominka, który zniwelował mocno siłę eksplozji, uwalniając chmurę czarnego, gęstego dymu. W uszach słyszałem tylko pisk, a przed oczami miałem czarno. Kaszlałem próbując złapać trochę świeżego powietrza, ale nie było to łatwe. Poczułem czyjeś ręce, ciągnące mnie do korytarza i zobaczyłem Pablorda, który kaszląc próbował mi pomóc. Niezręcznie przesunąłem się za osłonę.
                Znajdowaliśmy się teraz w korytarzu, który prowadził do wyjścia, oraz do pokojów po bokach. Salon, w który działa się strzelanina i wybuchł granat ucichła nieco, ale wciąż widzieliśmy dokładnie drzwi, w których pojawiła się twarz mężczyzny. Widziałem, że próbował dostrzec ile osób zabił. Czarne obłoki powoli opadały i kolejne co udało mi się zobaczyć to Michael, który rozbija potężnym uderzeniem czaszkę napastnika.
- Wychodzimy stąd! – krzyknąłem ochrypłym głosem, spluwając i próbując wstać. Teren był czysty. Widzieliśmy auto stojące niedaleko naszego. Wszyscy z trudem łapali hausty świeżego, chłodnego powietrza.
- Wszyscy są cali? – zapytał Józef.
- Strasznie boli… mnie głowa… - powiedziała słabym głosem Wiktoria.
                Podszedłem do niej i położyłem ją na trawie. Dotknąłem ręką jej czoła i odgarnąłem włosy.
- Oddychaj – powiedziałem spokojnie – Zaraz powinno ci przejść. Reszta zbierajcie się. Złomiarze wiedzą, ze tu jesteśmy – krzyknąłem.
Wiktoria oddychała ciężko. Była bardzo blisko eksplozji i byłem pewien, że gdyby nie to, że granat wleciał do kominka, to mogłaby zostać naprawdę ciężko ranna, a może nawet zginąć. Auto po chwili było gotowe. Dałem towarzyszce pić, a ta po chwili podniosła się ciężko. Wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy powoli w stronę złomowiska.
- Jesteś pewien? – zapytała Miczi.
- Tak. Zaufajcie mi – odpowiedziałem.
- Ile osób nas zaatakowało? – zastanawiał się na głos Pablord.
- Ponad pięć. To był patrol. Zapewne, za jakieś dwie godziny wszyscy będą wiedzieli, że nie wrócili i coś im się stało. Musimy przyspieszyć – powiedziałem.
                Złomowisko było coraz bliżej nas. Podjeżdżaliśmy od przeciwnej strony niż ostatnio. Wydawało się one jeszcze większe, ale nie widziałem go już jakiś czas i po prostu mogłem je inaczej pamiętać. Tutaj, ponad miesiąc temu, straciliśmy Jonasza, który był Czerwoną Flarą i naprawdę porządnym człowiekiem. Żałowałem, że musiał w tak głupi sposób zginąć, chociaż nie widziałem jego śmierci na własne oczy, to byłem świadkiem tego jak w niego strzelają, a on zostaje na tyłach, żeby umożliwić nam ucieczkę. To był naprawdę heroiczny wyczyn z jego strony i zawdzięczałem mu życie. Niestety nie mogłem już spłacić tego długu.
                Zatrzymaliśmy się w uliczce, niedaleko sklepu, w który przeżyliśmy z Pablordem, Jonaszem oraz Wiktorią małą przygodę na zlecenie rodziny Złomiarzy. Zostawiliśmy auto tutaj i ruszyliśmy z wyciągniętymi broniami opuszczoną uliczką.
- Wiktoria, Pabi – zacząłem po cichu – Szukamy śladów rodziny.
- Co? Sam mówiłeś, że to niebezpieczne – zdziwiła się Wiktoria.
- Jeszcze bardziej niebezpieczne było to, co się stało w nocy. Nie ma sensu negocjować z tymi ludźmi. Dowiedzmy się czegoś i pomyślimy co dalej – stwierdziłem.
Z uliczki przed nami wyszedł zombie, który nie zdążył nawet obrócić się w naszą stronę. Michael był szybszy i znokautował go silnym uderzeniem w czaszkę.
- I oni mieszkają gdzieś tutaj? – zapytała Miczi.
- Tak. Parę uliczek dalej – powiedziałem.
- Myślisz, że nam pomogą?
- Mam nadzieję – powiedziałem.
                Ruszyliśmy do przodu i gdy byliśmy już naprawdę blisko celu usłyszeliśmy silnik auta. Schowaliśmy się szybko za niedużym kamiennym murkiem obserwując okolicę. Gdzieś z prawej nadjeżdżało przynajmniej sześć aut. Hałas narastał, więc byłem pewien, że jadą w naszą stronę. Czy mogła to być Łapa z posiłkami z Torunia? Wątpiłem, ale taką opcję również trzeba było rozważyć. Auta wyjechały w końcu zza rogu i od razu poznałem, że to Złomiarze. Schowałem się za murkiem, nie obserwując ich nawet, bo wiedziałem, że przejeżdżając mają duże szansę nas zauważyć.
                Pierwsze pojazdy minęły nas. Już miałem odetchnąć z ulgą, kiedy jeden z wozów zatrzymał się tuż obok nas, po drugiej stronie murka. Przełknąłem ślinę. Na ulicę wyszły przynajmniej trzy osoby. Jeden był mężczyzną, oddychał ciężko i ochryple, dosyć charakterystycznie. Dwie pozostały prawdopodobnie były kobietami, bo rozmawiały cicho między sobą i miały wysokie głosy.
- Zamordowani? – zapytał mężczyzna.
- Tak. Ktoś jest w okolicy. To pewnie te psy z Płońska przyjechały po swoją sukę – rzuciła jedna z kobiet. Cieszyłem się, że nie było z nami Olafa, bo ten od razu rzuciłby się na nich, gdyby usłyszał coś takiego.
- Wanda ich szuka. Mam nadzieję, że będą cierpieć – stwierdziła druga kobieta.
- Wszyscy zdrajcy i bandyci muszą cierpieć – zauważyła ta pierwsza.
- Przejdźmy się po ulicy parę razy, żeby nie było, że nic nie robimy – zaproponował mężczyzna i poszli dalej, w stronę, z której przyszliśmy.
                Gdy tylko zniknęli za zakrętem poderwałem się i wraz z resztą podbiegliśmy dalej, wchodząc na uliczkę, na której zaczynało się Złomowisko, oraz dom rodziny, którą tu kiedyś spotkaliśmy. Od razu zlokalizowałem go wzrokiem i pokazałem reszcie. Wyglądał właściwie tak samo jak ostatnio, może był jeszcze bardziej zapuszczony. Zacząłem czuć presję tego miejsca. Szukali nas, a z rana próbowali zamordować. Nie rozumiałem dlaczego tak agresywnie podchodzili do sąsiednich obozów, ale miałem nadzieję, że albo ich stąd przegonimy, albo uda nam się ich pokonać. Szansy na sojusz już nie było.
                Podeszliśmy pod same drzwi. Zastanawiałem się czy zapukać, czy po prostu wejść. Moi towarzysze rozglądali się nerwowo po bokach, a co chwilę z daleka było słychać silnik auta lub inne podobne hałasy. Postanowiłem w końcu delikatnie pociągnąć za klamkę i otworzyć drzwi. Ku mojemu zaskoczeniu były otwarte. Skrzypnęły przeciągle, więc ktokolwiek był w środku na pewno już to usłyszał. Pomimo to weszliśmy po cichu, rozglądając się. Podobnie jak ostatnio w środku panował pół mrok. Zasłony skutecznie odcinały światło słoneczne, zostawiając tylko nieduże smugi, oświetlające nieco wnętrze.
                Włączyliśmy latarki i przygotowaliśmy się do ewentualnego ataku. Szliśmy powoli korytarzem. Serce biło mi znacznie szybciej niż powinno, ale nie potrafiłem się uspokoić. Ryzyko było ogromne. Rozglądaliśmy się po półkach i reszcie mieszkania i widzieliśmy wszechobecne znaki, że ktoś tu nadal mieszka. Otwarta puszka jedzenia, czysty stół, broń leżąca przy kanapie. Wszystko wskazywało na zwykłą kryjówkę, chociaż musiałem przyznać, że nieco się tu pozmieniało. Było jednak pusto. Kuchnia, miejsce w którym spaliśmy, nigdzie nikogo nie było. Zacząłem się zastanawiać, gdzie mogli się podziać ostatni lokatorzy. Weszliśmy do ostatniego pomieszczenia i usłyszeliśmy całą symfonię przeładowywanych broni.
- Upuśćcie broń dla waszego własnego dobra – powiedziała jakaś kobieta. Kojarzyłem jej głos.
                Zasłona została zerwana, a nas chwilowo oślepiło światło dnia. Gdy wzrok przyzwyczaił się do jasności zobaczyłem rudą kobietę siedzącą na kanapie. Obok niej stało paru mężczyzn z karabinami, którzy mierzyli w nas. Sytuacja była fatalna.
- Gdzie jest… - zacząłem pytać, ale ta przerwała mi.
- Zdracja, dzięki któremu opuściłeś to miejsce? Zawisł wraz z rodziną. Nie tolerujemy tu zdrajców. Tak samo jak morderców. Wymordowałeś cały mój oddział. Tak właśnie działa słynny Bobru z Ostoi? – zapytała, a jej głos był zimniejszy niż lód.
- Zaatakowali nas z rana. Gdybyśmy nie obudzili wcześniej to pewnie byśmy nie żyli – odgryzłem się. Sytuacja była na tyle beznadziejna, że nic więcej mi nie zostawało do zrobienia.
- Chciałam negocjować. I dalej chcę. Wiem kogo chcecie, ale ja też mam swoje warunki. Może nawet się dogadamy. Zawsze lubiłam tak bezczelnych i odważnych ludzi jak ty – powiedziała nieco cieplej.
                Bronie zostały nam zabrane, a mężczyźni otoczyli nas, wciąż celując karabinami.
- Najpierw jednak, zanim dotrzemy do przyjemniejszego miejsca, chcę dowiedzieć się jednej rzeczy – wstała i podeszła do mnie. Z bliska mogłem zauważyć, że jej oczy wydawały się nie mieć żadnej głębi. Zupełnie jakby patrzył na mnie trup.
- Nie chcemy kłopotów, po prostu przyszliśmy negocjować – powiedziałem.
Spoliczkowała mnie.
- Przestań łgać i nie przerywaj mi – syknęła. Widziałem jak Miczi chciała coś zrobić, ale jeden z mężczyzn złapał ją za rękę i wykręcił.
- Ej! – krzyknąłem odwracając się. Momentalnie wszyscy towarzyszę Wandy przycisnęli nas karabinami do ścian, a niektórych sprowadzili na podłogę. Ja zaliczałem się do tych pierwszych. Sapnąłem gdy uderzono mną z dużą siłą, ale wciąż patrzyłem na kobietę.
- Zgrywacie takich świętych prawda? Niesamowita Ostoja Ocalałych w Toruniu. Świetna społeczność. BZDURY! – wrzasnęła tak, że aż zadzwoniło mi w uszach – Co powiesz mi o kamuflażu z użyciem skór zombie? – zapytała.
- To Zszyci. Grupa ocalałych, która od jakiegoś czasu pałęta się po okolicy – powiedziałem jej nie wiedząc czemu miałbym kłamać.
- To wasi ludzie. Dziara myślał, że jest taki cwany? Zawsze popełnia te same błędy – mówiła jakby sama do siebie.
- To nie są nasi ludzie. Nie wiemy o nich nic konkretnego.
- Co to za spotkanie? Ta suka z Płońska pomimo ostrego lania nie powiedziała ani słowa, ale jestem pewien, że ty otworzysz się nieco przede mną? – zapytała podchodząc do Pablorda i przystawiając mu nóż do gardła.
                Przeszył mnie dreszcz. Przypomniała mi się niewola w obozie ojca Łapy w Supraślu. Gruby ochroniarz, który męczył mnie, Cinka i Erniego. Pamiętałem blok w miasteczku w drodze do Torunia, gdzie wpadłem na bandytów. Historie o Jakubie, zanim ten trafił na pokład Potwora. To wszystko to było nic. Nigdy nie czułem takiej beznadziejności jak teraz. Wplątałem moich ludzi w bagno i nie mogłem zrobić nic. Musiałem grać na czas.
 - Powiem ci wszystko – obiecałem.
- Powiesz – odpowiedziała po czym machnęła ręką. Mężczyźni jak na zawołanie uderzyli każdego z nas w brzuch lub w głowę. Ja byłem ostatni. Chociaż nie straciłem przytomności to zamroczyło mnie, a po chwili poczułem materiał na głowie. Ostatnie co widziały moje oczy przed nałożeniem worka to bezwzględna twarz Wandy, która mówiła:
- Zabrać ich.

3 komentarze:

  1. Ja cały czas sądzę, że Jonasz żyje i po prostu ich zdradził.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie jego śmierci nie widzieli i wiele by mogło na to wskazywać, ale czy tak ostatecznie będzie - zobaczycie. Jego losy na pewno zostaną poruszone jeszcze w tym tomie :)

      Usuń
  2. No no :P Zobaczymy czy Bobru powie wszystko jak zaczną po kolei zabijać jego towarzyszy ^^

    OdpowiedzUsuń