Rozdział 22, przedostatni z perspektywy Bobra. Rozdział pełen akcji i zwrotów, które powinny was zaskoczyć. Oczywiście w 25 rozdziale ponownie spotkamy kawałek perspektywy Bobra połączony z perspektywami Olafa oraz Irka. Mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba, bo jest dosyć długi i naprawdę sporo się namyślałem, żeby go napisać. Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym.
POV:
Rozdział 22 - Bobru - Dzień 10-11
Irek - Dzień 10-11 - Przebywa daleko na wschodzie stawiając punkty strategiczne
Olaf - Dzień 10-11 - Przebywa w okolicach Grudziądza.
--------------------------------------------
Rozdział 22 (Bobru): Szanse
Po tym
jak moje oczy zasłonił worek, mogłem jedynie zgadywać na podstawie tego co
czułem i słyszałem, gdzie nas zabierano. Była to istna paleta dźwięków. Na
początku wyprowadzanie z domu, wsadzanie do auta, w międzyczasie zdzielenie
kogoś pięścią w brzuch, a następnie podskakiwanie wozu na wybojach. W końcu po
paru minutach jazdy pojazd się zatrzymał. Drzwi od auta otworzyły się, ktoś
wyciągnął nas brutalnie i zaczął prowadzić. Usłyszeliśmy otwieranie się bramy,
a po chwili liczne głosy. Byłem tak oszołomiony całą sytuacją, ze nie usłyszałem
niczego konkretnego. Oderwałem się na tyle od rzeczywistości, że nawet nie
wiedziałem kiedy, zdjęto mi worek z głowy i wraz z moimi przyjaciółmi wsadzono
do celi.
Było tu
brudno, ciemno, a trzy łóżka, wydawały się być skupiskiem przegniłych desek oraz
starej, zapleśniałej pościeli. W kącie zlokalizowałem wiadro. Jedynym wyjściem
stąd, poza malutkim, zakratowanym okienkiem, przez które nie przecisnęłoby się
dziecko, były stalowe, solidne drzwi z judaszem, które aktualnie były
zamknięte. Za oknem nie widać było też nic konkretnego, tylko piętro jakiegoś
budynku obok. Poza tym robiło się ciemno i nawet tego nie było widać do końca.
- Skąd wiedzieli? – zapytał
w końcu na głos Pablord. Byłem pewien, że podobnie jak ja i on, te same pytanie
zadawała sobie reszta.
- Może skojarzyli
fakty? Patrol, który nie wrócił, a następnie został znaleziony martwy, a potem
miejsce, w którym ostatnio nam się udało. Innego wyjścia nie widzę, chyba, że
jedno z nas jest Złomiarzem i nie chce się przyznać – rzuciła Wiktoria bez
emocji.
- Dobrze, że wsadzili
nas chociaż do jednej celi… - zauważył Józef.
- Zajebiście – podsumowała
krótko Miczi.
Chciałem
coś powiedzieć, ale nie mogłem zebrać w sobie słów. Podejmowałem dobre decyzje
oraz złe decyzje, ale ta była fatalna. Zamiast skupić się na celu, chciałem
pójść na łatwiznę i zaryzykować. Teraz nie wiedziałem co robić. Michael,
podobnie jak ja, siedział w ciszy, wpatrując się przed siebie i słuchając.
- Mamy jakieś realne
szanse ucieczki? – próbowała dalej Wiktoria.
Pablord
podszedł do drzwi próbując je otworzyć, ale jedyne co mu odpowiedziało to
szczęk metalu, a następnie wiązka przekleństw strażnika pod drzwiami.
- Nie zapowiada się.
- Więc mamy czekać, aż
nas pozabijają? Albo aż zgnijemy tu z głodu? – brnęła dalej.
- Jeżeli masz jakiś
plan, to podziel się z nami – powiedziała Miczi.
- Niestety nie mam.
Ale na pewno uda się nam coś wymyślić. Uciekaliśmy z gorszych miejsc – powiedziała.
Westchnąłem
cicho. Zastanawiałem się, co właściwie poszło nie tak. Zasadzka była z góry
przygotowana. Czyżby, gdy dzisiaj rano zaatakowała nas grupa Złomiarzy, to
jeden z nich czekał w krzakach i pobiegł przekazać wieści, ze przyszliśmy? W
wersje zakładającą, ze ktoś z moich ludzi jest zdrajcą nie wierzyłem. Po prostu
nie trzymała się kupy.
- Pozostaje nam czekać
– przemówiłem cicho – Ta kobieta na
pewno nie zostawi nas w spokoju. Ona chce wiedzieć wszystko, a dokładniej
wszystko co wiemy.
- Może zaatakujemy
strażników, którzy wejdą tu, aby nas wyprowadzić, czy coś? Przecież na pewno,
ktoś tu w końcu wejdzie – planowała dalej Wiktoria.
- Wyśpijcie się teraz.
Musimy być gotowi na wszystko – postanowiłem na głos, układając się przy
jednej z ścian. Wszyscy byli równie zmęczeni jak ja, dlatego rozmowy szybko
ucichły i chociaż nie było jeszcze późno, to chwilę później dało się usłyszeć
miarowe oddychanie i pochrapywanie. Ja leżałem jeszcze przez dłuższy moment i
zastanawiałem się poważnie nad tym co mogę teraz zrobić. Musiałem grać, tak jak
zagra mi Wanda. Nie mogłem pozwolić na to, żeby męczyła moich ludzi, albo ich
zabijała. Ona potrzebowała informacji, ale z drugiej strony nie mogłem ich jej wyjawić.
Mieliśmy wielkie plany, a ona była naszym wrogiem. Czy była szansa, że uwierzy
w zmyślone na poczekaniu historie? Owszem. Byłem jednak pewny, że będzie
chciała dowodów i wciąż nie miałem pewności, pomimo tego, że mogła nam obiecać,
że nic nam nie zrobi.
Ledwo
przysnąłem, gdy drzwi celi się otworzyły. Obudzony nagle zerwałem się do
pozycji siedzącej. Do środka weszło trzech, sporych mężczyzn.
- Który z was to
Michael? – zapytał jeden z nich.
Chociaż już chciałem protestować nie zdążyłem. Michael zgłosił się sam i po
chwili bez dodatkowych wytłumaczeń zniknął za drzwiami razem z bandytami.
- Gdzie go zabrali? – zapytała
Miczi, zdezorientowanym głosem.
- Pewnie na jakieś
przesłuchanie – zauważył Pablord.
- Czyli będzie brała
każdego z nas – zauważyłem.
- Jak to? – zapytała
Wiktoria.
- Jakby chciał się
czegoś dowiedzieć od razu, to wzięłaby mnie, albo was – wskazałem na nią i
Pablorda – Zna nas i wie, że nie jesteśmy
tylko mieszkańcami Ostoi, ale także jej ważnymi członkami. Ona po prostu jest
kolejną chorą szmatą, która stoi na naszej drodze i będzie się nami bawiła – w
moim głosie można było usłyszeć rozgoryczenie, ale nie zamierzałem go ukrywać –
Idźcie spać. Martwieniem się nic nie
zmienimy, a będziemy potrzebować siły.
- Nie powinniśmy
ustalić jakiejś wspólnej wersji? – zaproponował Pablord.
- Wspólnej wersji tego, dlaczego tu jesteśmy? – zapytałem.
Potwierdził
skinieniem głowy.
- Możemy, chociaż
myślę, że w tym przypadku to nic nie zmieni. Żeby było jasne, nie chcę żeby wam
się coś działo. Jeżeli ceną za to jest zniszczenie Ostoi, Inowrocławia i planów
związanymi z tymi miejscami, jestem gotów zapłacić – powiedziałem, a
wszyscy spojrzeli na mnie. Słowa na pewno wywarły na nich wrażenie, zarówno
pozytywne jak i negatywne, ale chciałem żeby wiedzieli, że zależy mi na nich
bardziej niż na bezpiecznym miejscu. Bo taka była prawda. Moje przemówienie
nieco zagęściło atmosferę i nikt się już nie odzywał.
Pół
godziny potem, gdy na dworze zrobiło się jeszcze ciemniej, drzwi od celi znów
się otworzyły i strażnicy wrzucili do środka Michaela. Zerwaliśmy się wszyscy,
żeby zobaczyć w jakim jest stanie, gdy strażnicy podeszli i pociągnęli
Wiktorię. Tym razem, w przeciwieństwie do sytuacji z Michaelem, Miczi próbowała
zareagować, ale jedyne co osiągnęła to mało delikatne odepchnięcie w stronę
ściany. Chociaż jedynym solidnym źródłem światła teraz, była szpara pomiędzy
drzwiami, a podłogą, słyszeliśmy, że z Michaelem nie jest najlepiej. Oddychał
ciężko, po dotknięciu jego twarzy można było wywnioskować, że ma złamany nos, a
fakt, że tak długo się podnosił, nie poprawiał atmosfery.
- Stary… hej, hej!
Połóż się. Słyszysz nas? – zapytałem, pomagając z Pablordem mu wstać.
- Cholera… - zastękał.
Położyliśmy go najdelikatniej jak potrafiliśmy na jednym z
łóżek i podaliśmy jedyną butelkę wody, jaką dostaliśmy dzisiaj na całą grupę.
- O co cię pytali? – zapytałem.
- O wszystko… Nie
powiedziałem im nic, to mi dali spokój. Ale wezmą każdego. Ta czerwona suka… - zaczął i stęknął.
- Dobra nic już nie
mów. Wiemy na co się szykować. Odpoczywaj – przerwałem mu i usiadłem pod
ścianą. Chociaż wiedzieliśmy, co nas czeka to oczekiwanie na to było najgorsze.
Nie wiedzieliśmy, kiedy wróci Wiktoria, w jakim stanie i kto będzie następny.
Czemu Wanda nie chciała zaprosić najpierw mnie? Czy to był jej plan. Musiała
zauważyć jak bardzo zależy mi na moich ludziach. Chciała żebym widział, jak
każde z nich wraca skatowane z przesłuchań, żeby na koniec wziąć wrak mnie
samego i bez problemu zdobyć potrzebne informacje. Co było najgorsze – to miało
jej się udać.
Gdy
tylko wróciła Wiktoria i zobaczyłem, że została obcięta na łyso i mocno pobita,
krew we mnie zagotowała z bezsilności. Chciałem wepchnąć się do strażników,
kazać im zaprowadzić mnie do niej, ale oni ignorowali mnie całkowicie. Nie
działały obelgi i moje zachowanie. Co gorsza wiedziałem, że gdy oni zobaczyli
mnie w tym stanie, to ich przywódczyni będzie zachwycona, że tak szybko udało
jej się wyprowadzić mnie z równowagi.
Tak
mijały kolejne minuty. Do naszej celi, co około trzydzieści minut wracali
strażnicy, żeby wrzucić wymęczone osoby i wziąć kolejne. Po Wiktorii przyszła
kolej na Miczi, a następnie na Józefa. Gdy w końcu wzięli Pablroda, siedziałem
tylko oddychając ciężko. Miałem ochotę zdobyć jakąkolwiek broń i po prostu
zabić każdego, kto stanie na mojej drodze. Co prawda Wanda nie torturowała
nikogo tak, żeby ten nie mógł funkcjonować. Po prostu sprawiała krótkotrwały
ból, żeby zniszczyć psychicznie mnie i moich ludzi. Musiałem dobrze rozegrać to
wszystko, gdy przyjdzie moja kolej.
Strażnicy
w końcu przynieśli też Pablorda. Chciałem pomóc mu wstać, ale nim się
obejrzałem złapali mnie za ręce i wyprowadzili. Szliśmy tak korytarzem, a potem
następnym. W końcu stanęli przed jednymi z drzwi i zapukali. Usłyszałem kobiece
„wejść” po czym weszli ze mną do
środka. Ciarki przeszły mnie po ciele, gdy zobaczyłem, że pomieszczenie składa
się jedynie z krzesła i stołu, na którym leżały różne narzędzia do zadawania
bólu. Były tam noże, obcęgi, młotki, oraz mnóstwo takich, które widziałem
jedynie w filmach.
- Zostawcie nas
samych. Tym zajmę się osobiście – powiedziała Wanda. Była ubrana w skórzaną
kamizelkę, oraz dżinsy. Rude włosy miała spięte w kok. Strażnicy przywiązali
mnie do krzesła i opuścili pokój.
- Nie martw się.
Zrobimy to szybko – powiedziała klękając przede mną i uśmiechając się.
Teraz mogłem się jej przyjrzeć w końcu z bliska, w pełnym świetle. Chociaż była
starsza ode mnie, to wyglądała całkiem nieźle. Była zadbana, miała ładne rysy
twarzy z wysuniętym delikatnie podbródkiem i wyraźnymi kościami policzkowymi. W
brązowych oczach dostrzegałem coś dziwnego.
- Czego ode mnie
chcesz? – zapytałem.
Wanda
wstała i podeszła do stołu. Chwyciła jeden z długich noży i wróciła do pozycji
klęczącej.
- Zdenerwowałeś mnie.
Denerwowałeś mnie od momentu, w którym się spotkaliśmy po raz pierwszy, w
lesie, ponad miesiąc temu. Teraz pomimo ostrzeżeń przychodzisz tutaj
praktycznie sam – mówiąc to przejechała mi ręką po udzie. Poczułem fale
gorąca – Jaki był twój pomysł? Myślałeś,
że wejdziesz tutaj i w szóstkę odbijesz tę kobietę z Płońska?
- Nie rozumiem do
czego… - zacząłem, ale ona przerwała mi przykładając palec do ust . Dalej
jeździła z uczuciem ręką po moim udzie.
- Wytłumacz mi po co
tu przyjechałeś. Jeżeli chciałbyś walczyć, to wziąłbyś więcej osób. Nie wiem
ile dokładnie macie ludzi, ale jestem pewna, że więcej od nas. Dlaczego
przyjechałeś tu, w takim składzie. Na co liczyłeś?
- Chciałem porozmawiać
– odpowiedziałem.
- Rozmawiamy – stwierdziła,
przejeżdżając ręką nieco wyżej.
- Chcę pokojowo rozwiązać
ten konflikt. Chciałem uniknąć rozlewu krwi, zbliża się do nas coś znacznie
większego… - kontynuowałem.
Zastanawiałem
się czy ona w ogóle mnie słuchała. Wydawała się bawić mną, jak jakąś zabawką.
Teraz przybliżyła się do jednej z moich związanych rąk i odpięła jeden z
guzików w kamizelce. Złapała mnie za rękę i przejechała po swojej klatce
piersiowej. Poczułem wyraźny kształt, który przebijał się nawet przez skórzaną
kamizelkę.
- Widzę, że tobie też
się podoba ta rozmowa – powiedziała przyciskając wypuklenie w okolicach
mojego krocza – Jestem ciekawa co sobie
by pomyślała ta twoja suczka, jakby zobaczyła jak bardzo ci się podoba rozmowa
ze mną – zaśmiała się.
- Wydaj nam Feline i
wypuść nas. Odjedziemy, a ty będziesz mogła przygotować swoich ludzi, na to, co
nadchodzi.
W jej oczach pojawiło się przez chwilę zastanowienie. Wstała
i usiadła mi na kolanach, tak, że jej dekolt znajdował się tuż przed moją
twarzą.
- O jakim niebezpieczeństwie
mówisz? – zapytała.
- O takim, znacznie
gorszym, od tej naszej śmiesznej wojny. Pamiętasz, jak pytałaś mnie dzisiaj,
gdy się spotkaliśmy o używanie fragmentów skóry zombie jak kamuflażu? To
dopiero początek – tłumaczyłem jej, mając nadzieję, że zwrócę jej uwagę.
- Dobrze wiem, że to
wasi ludzie. Nie oszukasz mnie cwaniaczku – powiedziała z nutką niepewności
w głosie.
- To nie są ludzie z
Torunia. Jest ich dużo, ale nie wiem o nich prawie nic. Obserwują nas i tylko
czekają żeby zaatakować. Nie oni jednak są najgorsi. O nie. Z wschodu nadchodzi
największe stado zombie jakie widziałem. Podobno liczy parę tysięcy sztuk – powiedziałem
jej szczerze, licząc, że doceni moje zaufanie.
Wstała,
poprawiając ubrania i odpalając papierosa, wyjętego z kieszeni. Wiedziałem, że
zaciekawiłem ją.
- Kłamiesz – spróbowała,
chociaż powiedziała to tak niepewnie i cicho, że sama nie mogła w to uwierzyć.
- Nie. I ty dobrze o
tym wiesz. Wypuść nas i przygotuj swoich ludzi. Nie chcemy z wami walczyć.
Powinniśmy teraz być jednością. Mało kto widzi, że w tym świecie… że ten świat
jest jaki jest przez zombie. Zakopmy topór wojenny. Zrób to dla swoich ludzi! –
mówiłem powoli, ale wyraźnie, żeby mogła w pełni zrozumieć, o co mi chodzi.
- Powiedziałeś mi to.
Mogłabym cię teraz zabić, a następnie zabić twoich przyjaciół – zastanawiała
się na głos.
- Jeżeli to zrobisz
Dziara nie zostawi cię w spokoju. On nie jest takim człowiekiem jak ja. Gdyby
to on tu siedział, to by pluł ci w twarz i wyzywał. Ja przychodzę z propozycją.
Z szansą – powiedziałem.
- Nie wypuszczę was – powiedziała
jakby sama do siebie – Nie wypuszczę. Na
pewno nie na wolność. Dostaniecie swoją szansę jutro na arenie. Co z nią
zrobicie, to zależy tylko od was – mówiąc to podeszła do drzwi i zapukała –
Mimo to doceniam gest. Dlatego ja również
daje ci szansę. Przygotuj swoich ludzi na jutro. Zawalczycie o swoją wolność. A
teraz znikaj.
Strażnicy
odwiązali mnie, a ja poczułem się naprawdę dziwnie, gdy tylko opuściłem pokój.
Chociaż miałem ochotę zabić tę kobietę, to udało mi się rozwiązać kłopot w inny
sposób. Tak jak prosił mnie o to Józef. Co prawda nie byliśmy wolni, ale
dostaliśmy szansę. Nie miałem pojęcia co się jutro stanie na arenie, ale
wiedziałem, że jeżeli choć odrobinę mi się poszczęści to będę mógł uciec razem
z moimi ludźmi. Gdy wróciłem do celi opowiedziałem pozostałym co udało mi się
ustalić. Chociaż nie byli zadowoleni, to słyszałem w ich głosach siłę.
Wiedzieli, że mamy okazję, której nie możemy zmarnować. Gdy tylko skończyłem
opowiadać, wszyscy położyli się spać.
Gdy
obudziłem się następnego dnia, byłem cały obolały od spania na ziemi. Mimo tego
przeciągnąłem się i zauważyłem, że za oknem widać było słońce. Był środek dnia.
Właściwie nikt już nie spał. Wszyscy zajadali przyniesione śniadanie. Nie było
to nic specjalnego, bo tylko po puszce fasoli i jednym baniaku wody na spółę,
ale wystarczyło, żeby zebrać nieco sił. Nikt nie był na tyle pobity, żeby mieć
problemy z chodzeniem.
- Czyli będziemy
walczyć na arenie? – zaczął dyskusję Pablord.
- Prawdopodobnie – odpowiedziałem.
- Z kim? Z nimi?
Dostaniemy jakąś broń, czy coś?
- Stary, nie wiem.
Będziemy musieli sobie jakoś poradzić.
- A co z Feline? Też
tam będzie – zapytała Wiktoria. Bez włosów wyglądała naprawdę dziwnie, ale
dałem radę się przyzwyczaić.
- Podobno tak. Wydaję
mi się, że ta cała Wanda boi się fali trupów. Przynajmniej da nam spokój na
jakiś czas, jeżeli tylko uda nam się uciec – powiedziałem.
Dyskusje
trwały jeszcze trochę. Jakiś czas później do naszej celi przyszli strażnicy,
którzy przynieśli nam zastępcze ubrania, bo nasze były już w naprawdę opłakanym
stanie. Przebraliśmy się, a strażnik rzucił tylko na odchodne:
- Przygotujcie się, bo
jak nastanie wieczór to wychodzicie – zapowiedział i wyszedł.
Mogliśmy się domyślać, co nas spotka na arenie. Właściwie
jedyne co teraz mogło nas uratować to prawdomówność Wandy, bo wiedziała już czego się spodziewać
i właściwie mogła nas po prostu zabić. Miałem nadzieję, że moja wizja, którą
przedstawiłem jej przy naszym ostatnim spotkaniu, skutecznie ją odstraszyła,
ale nigdy nie mogłem mieć pewności.
Wieczór
nastał bardzo szybko. Do naszej celi weszło czterech strażników, którzy kazali
nam powoli wstać, po czym zaczęli nas związywać, za plecami. O ile dwóch ludzi
Wandy kojarzyłem z wczoraj, to dwaj nowi wydawali się być nieco inni. Jeden
związując mnie, nawet nie szarpał, tylko spokojnie przełożył mi ręce i zawiązał
je sznurem. Był nieco grubszy od swoich przyjaciół i gdyby nie fakt, że byłem
wrogiem Złomiarzy, to pomyślałbym, że robi to z troską. Gdy cała nasza szóstka
została związana, zostaliśmy poprowadzeni korytarzami, na których mijaliśmy
przeróżne osoby, wykrzykujące do nas różne rzeczy. Szedłem jednak pewny siebie.
Wiedziałem, że cokolwiek stanie mi na drodze, postaram się pokonać to jak
najlepiej.
Zeszliśmy
w końcu po raz ostatnie ze schodów i zobaczyliśmy, że znajdujemy się w
szatniach stadionu, czyli areny, o której mówiła nam Wanda. Strażnicy
zatrzymali się tuż przed dużym wejściem na murawę i zaczęli nas rozcinać.
Odetchnąłem z ulgą, że chociaż pozwolą nam używać w pełni naszych rąk.
- Wyjdziecie tam.
Wasza przyjaciółka jest na środku areny – usłyszeliśmy nagle głos za
plecami. To była Wanda. Ubrana tak samo jak wczoraj podeszła i rzuciła nam
pogardliwe spojrzenia – Mam nadzieję, że
zapewnicie nam rozrywkę. Większość moich ludzi będzie to oglądać – powiedziała
z uśmiechem – powodzenia.
Po chwili zniknęła na schodach prowadzących na trybuny.
Przeszedł mnie dreszcz niepokoju. Dlaczego zwołała tutaj większość swoich
ludzi? Czy planowała coś aż tak wielkiego? Strażnicy sprawdzili ostatni raz,
czy nie mamy żadnych broni, po czym otworzyli szeroko drzwi. Usłyszeliśmy
krzyki i jęki, ale jeszcze nic nie widzieliśmy. Nagle poczułem, ze ktoś wpycha
mi w rękę jakiś przedmiot. Bez problemu zidentyfikowałem, że to był nóż.
Schowałem go szybko do rękawa mojego ubrania, po czym chciałem się odwrócić
żeby spojrzeć w twarz osobie, która chciała mi pomóc, ale ta już zaczęła się
wycofywać. Był to gruby strażnik z góry. Nie miałem pojęcia czym sobie na to
zasłużyłem, ale poczułem się pewniej.
Weszliśmy
na murawę i przywitały nas okrzyki oraz pusta, ale zadbana murawa z klatką
stojącą w centrum boiska, tam gdzie zaczyna się mecz piłkarski. Z daleka
zauważyłem, ze w środku jest jakaś kobieta, która rozglądała się jakby nie
wiedziała co się wokół niej dzieje. Drzwi za nami się zamknęły. Czy to był
żart? Z początku nie ruszałem się, ale gdy zobaczyłem, że nic nie stoi na
przeszkodzie, żeby uratować Feline
ruszyłem do przodu. Trybuny były przeznaczone na tłumy, a Złomiarzy nie było aż
tyle, więc zajęli najniższe rzędy, które były odgrodzone od nas jedynie
szybami. Namierzyłem Wandę, nieco wyżej, z grupką ludzi, obserwujących wszystko
z góry. Zastanawiałem się, co będzie teraz się działo? Czy ci ludzie zza szyb
na nas wybiegną i zaczną nas atakować?
Cała
reszta, pobiegła za mną, również nie rozumiejąc tego, co się tu dzieje. Pablord
biegł ramię w ramię ze mną.
- Wiesz… o co… tu
chodzi? – zapytał, łapiąc oddech podczas biegu.
- Może jednak
zrozumiała, że nie ma sensu… prowadzić wojny z Dziarą i po prostu… chciała
żebyśmy… narobili w gacie – wytłumaczyłem Pablordowi. Z każdym krokiem
byliśmy bliżej klatki, aż w końcu dobiegliśmy. Teraz dobrze widziałem
dziewczynę, która była w środku. Chociaż nieco poobijana i zmarnowana wydawała
się być ładna. Miała naprawdę niesamowite oczy, o których słyszałem już od
Olafa. Musiałem jednak się upewnić.
- Ty jesteś Feline? – zapytałem.
- Kim jesteście?
Dlaczego przyszliście do tej pułapki? – mówiła cicho, jakby nie widziała
sensu w tym co robi.
- Jesteśmy tutaj, żeby
cię uratować. Płońsk cię potrzebuje – wytłumaczyłem.
- Nie wyjdziemy z tego
żywi – zaczęła powtarzać, ale już jej nie słuchałem. Zacząłem mocować się z
zamkiem od klatki, który nie wyglądał na specjalnie wytrzymały. Wyjąłem nóż z
rękawa i wsadziłem ostrze w dziurę. Ci najbliżsi Złomiarzy, gdy zauważyli, że
mam broń, zaczęli buczeć. W naszą stronę zaczęły nawet lecieć kamienie, ale
byliśmy w samym środku i nikt nie dorzucał nawet blisko nas. W końcu zamek
puścił, a ja otworzyłem drzwi. Feline opuściła szybko klatkę i przeszła się
kawałek drętwo przed siebie.
- Możesz iść? – zapytał
Pablord.
- Jasne… - odpowiedziała,
gdy usłyszeliśmy trąbę. Dźwięk przeszył cały stadion, a wydobywał się znad
naszych głów. Arena musiała być specjalnie przygotowana do takich atrakcji,
skoro oprócz oświetlenia działały również syreny i głośniki. Gdy tylko dźwięk
zaczął grać, wiedziałem, że zaraz stanie się coś złego. Nie myliłem się. Dwa
boczne wejścia otworzyły się nagle i widziałem, że coś przez nie wchodzi na
arenę. Nie potrzebowałem żadnego urządzenia, żeby zobaczyć, że to zombie.
Złomiarze zaczęli klaskać i wiwatować, a ja poczułem, ze nogi się pode mną
uginają.
Po
chwili w naszą stronę zaczęły iść trupy. Było ich parędziesiąt, a naszą jedyną
bronią był nóż, który miałem. Zacząłem się szybko zastanawiać, co możemy
zrobić. Pomiędzy wyjściem, a nami, z obu stron, znajdowało się teraz całe
mnóstwo zombie. Przedzieranie się przez nie mogło się skończyć tylko jednym –
śmiercią.
- Chodźcie za mną! – krzyknąłem
i zacząłem biec w stronę, gdzie na normalnych boiskach były bramki – Spróbujemy je wykiwać, albo wejdziemy na
trybuny!
- Złomiarze nas nie
wpuszczą! – odpowiedziała krzykiem Wiktoria.
Wspomniani przez nią ludzie wiwatowali i skandowali głośno
„Zombie! Zombie! Zombie!” na całe gardła, tworząc dziwny podkład muzyczny do
całej sytuacji. Co jakiś czas słychać też było hasła typu „Jebać Toruń!”,
„Dziara to kurwiarz” lub coś podobnego, ale kompletnie je teraz ignorowaliśmy.
Dobiegliśmy do szklanej ściany i już chcieliśmy się przez nią przebijać, kiedy
zobaczyliśmy, że za nią pojawiają się Złomiarze z brońmi.
- Nawet o tym nie
myślcie! – krzyknął jeden z nich. Zatrzymaliśmy się. Zombie, które
wychodziły naszą drogą ucieczki zaczęły skupiać się na środku i powoli pełzać w
naszą stronę. Co mnie jednak zdziwiło to to, że niektóre zignorowały łatwą
zdobycz jaką byliśmy i zaczęły pełzać w stronę widowni.
Serce
biło mi jak szalone. Wydawało mi się, że z każdym kolejnym uderzeniem, były one
coraz bliżej. Otaczały nas w taki sposób, że ten narożnik, zaczynał być ślepą
uliczką. Wiwatowanie było coraz głośniejsze, ale nagle usłyszałem też coś,
czego się nie spodziewałem. Krzyki przerażenia dochodzące z trybun. Rozejrzałem
się i zobaczyłem coś, co przeraziło również i mnie.
Parę
zombie zaczęło wspinać się z niemałą wprawą i przeskakiwać przez szklane ściany
prosto w grupy prawie bezbronnych Złomiarzy. Wtedy zaczęło docierać do mnie to,
co się dzieje. Obejrzałem się do tyłu, żeby zobaczyć, czy dwójka, która nie
pozwoliła nam przeskoczyć dalej tu jest, ale zobaczyłem tylko jak jeden z
trupów sprawnie przecina tętnice szyjną jednego z Złomiarzy, a dwa kolejne
zaczynają dźgać drugiego z nich. Szyba wkrótce była cała czerwona. To byli
Zszyci. Nie miałem pojęcia jak się tu dostali, ale byłem świadkiem tego jak
mordują Złomiarzy po kolei. Chociaż prawdziwe zombie były coraz bliżej, to spojrzałem
w górę żeby zobaczyć jak radzi sobie Wanda. Z radością w sercu zauważyłem jak
ucieka trybunami w stronę wyjścia. Nie takiej masakry się dzisiaj spodziewała.
Pomimo tego, że cieszyłem się z pogromu Złomiarzy, to wciąż miałem spory
problem na głowie, a były nimi zombie, które były już naprawdę blisko.
Wyciągnąłem nóż i zebrałem swoich ludzi za moimi plecami gotów ich bronić. Po
tym jak Zszyci wyszli z tłumu zombie, nie zostało ich aż tak dużo. Przy odrobinie szczęścia sobie poradzę – mówiłem
do siebie w myślach.
Pierwsze
z nich były już paręnaście metrów ode mnie, kiedy zobaczyłem jednego z Zszytych
podbiegającego w moją stronę. Gotowy do walki chwyciłem mocniej nóż. On jednak
nie miał w ręce noża, a jakieś zawiniątko. Zastanawiałem się czy nie biegnie po
prostu do któregoś ze swoich, ale ten zatrzymał się przede mną.
- Odsuń się – warknąłem.
Ten zatrzymał się i zamachnął workiem, który niósł. Rzucił
mi go pod stopy.
- Jeżeli chcesz
przeżyć ze swoimi znajomymi to lepiej to załóż – poradził Zszyty, po czym
odbiegł. Nie wiedziałem jak zareagować, jednak chwyciłem worek i wycofałem się
z resztą jeszcze kawałek do tyłu, tak, że dotykałem plecami ściany. Nagle
usłyszałem strzały. Na boisko wbiegło paru uzbrojonych ludzi i zaczęli
strzelać. Chaos narastał i narastał.
- CO ROBIMY? – krzyknęła
Wiktoria.
Uklęknąłem i rozsznurowałem worek. Sam fakt, że Zszyci nas
nie atakowali był dziwny, ale to co zobaczyłem w środku było gorsze.
Wyjąłem
jego zawartość i poczułem jak żołądek podchodzi mi do gardła. To były maski
wykonane z przegniłej skóry. Gdy moi towarzysze zauważyli, co im podaje nie
komentowali. To była nasza jedyna szansa na ucieczkę. Włożyłem śmierdzący
kamuflaż i dla testu podszedłem do jednego z trupów z nożem w ręce. Ten jednak
się mną nie interesował i zaczął pełzać w stronę strzelających Złomiarzy.
- Wszyscy za mną! – huknąłem
i zacząłem biec wzdłuż stadionu w stronę szatni. Wszystko szło idealnie. Zombie
nami się nie interesowały, Złomiarze byli zbyt zajęci, a Zszyci znajdowali
zajęcie dla naszych wrogów. Nie rozumiałem dlaczego i wiedziałem, że będę
musiał się dowiedzieć. Byliśmy jednak coraz bliżej wyjścia, kiedy jeden ze
strzałów z karabinu świsnął niebezpiecznie blisko mojej głowy. Dziękując siłom,
które mnie uchroniły przed dostaniem uśmiechnąłem się pod nosem, ale mój
uśmiech szybko zamienił się w proch w moich ustach.
Wszystko
działo się tak szybko. Moja grupa oraz Feline biegli dalej, ale ja zatrzymałem
się. Gdy Pablord odwrócił się żeby mi pomóc machnąłem ręką żeby nie przestawał
biec. Posłuchał mnie. Ja zatrzymałem się tylko na chwilę, bo wiedziałem, że nic
już z tym nie zrobię. Wizja tego jak Miczi upadła z małą dziurą w głowie i bez
ducha nie dawała mi jednak spokoju. Nie pamiętałem jak udało mi się wstać i
dogonić resztę, ale jedno wiedziałem. Nie udało mi się wszystkich uchronić
przed śmiercią, chociaż miałem na to szansę.
Masz talent
OdpowiedzUsuńDzięki za miłe słowa :)
UsuńHa! Tego to się nie spodziewałem, rzeczywiście zwrot akcji niezły xD Wielkie propsy :D Ciekawe czy teraz będzie jakaś koalicja Zszytych czy coś i czy oni kombinują już jak tą hordę zniszczyć.... lub przeżyć wtapiając się w nią ^^ :D
OdpowiedzUsuń