środa, 14 października 2015

Rozdział 21: Cena

Rozdział 21, kolejny z perspektywy Olafa. Po dowiedzeniu się gdzie jest Feline, Olaf wraz z resztą ruszają w okolicę Grudziądza. Czy dotrą na miejsce? Czy uda im się uratować Feline. Zapraszam do przeczytania rozdziału, a następnie proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym.

POV:
Rozdział 21 - Olaf - Dzień 10-11
Bobru - Dzień 10-11 - Jest w Grudziądzu
Irek - Dziań 10-11 - Jest w domu Włodka

----------------------------------------

Rozdział 21 (Olaf): Cena


                Ledwie zamknąłem oczy, a zostałem obudzony przez wybój na drodze. Od kiedy to wszystko się zaczęło i drogi w i tak kiepskim stanie nie były restaurowane jeździło się coraz gorzej. Miałem nadzieję, że postanowione na spotkaniu zabezpieczenie dróg będzie obejmowało też ich konserwacje. Łapa wpatrywała się w krajobraz za oknem w milczeniu. Właściwie całe auto milczało, co wcale mi nie przeszkadzało. Nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. Tylko Łowca gwizdał pod nosem, prowadząc auto.
                Dowiedzieliśmy się konkretów i musieliśmy jak najszybciej dostać się w okolicę Grudziądza. Żałowałem, ze nie zdążyłem zapytać chłopaka o inne rzeczy, ale ostatecznie wiedzieliśmy najważniejsze. Szkoda mi trochę było jego życia. Zabijałem różne osoby, ale patrząc jak Łapa dawała mu nadzieję do ostatnich chwil, po czym bez zastanowienia go zabiła, dawało do myślenia. Może teraz właśnie tak należało postępować? Może to właśnie ona miała racje? Odkąd poznałem Łapę miałem wrażenie jakby to ona stała za tym całym syfem, który nas otaczał. Pasowała do obecnego świata jakby powstał w jej głowie.
                Skręciliśmy na północny – zachód, poruszając się najbezpieczniejszymi drogami. Łowca pytał mnie co chwilę, gdzie powinniśmy skręcić, żeby omijać ewentualne ataki Złomiarzy. Znałem ich najbliższe obozy jak własną kieszeń i wiedziałem czego warto unikać, a którędy warto jechać.
- Mamy jakiś konkretny plan? Jest nas siedmioro, a Złomiarzy ponad dwieście – zaczął temat Kuba.
- Damy radę. Powęszymy, zobaczymy czy nie spotkamy gdzieś grupy Bobra, jest szansa, że udało im się już odbić Feline – zaskoczył mnie nieco optymizm Łapy.
- Aż tak w niego wierzysz? – zapytałem.
- Ja w niego wierzę. Robiliśmy naprawdę szalone rzeczy w tym piekle – włączył się Łowca.
- Na przykład?
- Pamiętam jak odbijaliśmy obóz w Supraślu. Było nas siedmiu, początek zimy, właściwie wtedy się poznaliśmy bo im pomogłem, dachy obstawione ludźmi, cały budynek pełen bandziorów, ja z moją snajperką, oni właściwie z pistoletami i udało się nam go zdobyć bez żadnych strat – opowiedział.
- Nie licząc tego, że zostałeś postrzelony, Cinka ugryzł zombie, a Ernest zgubił się i przez parę tygodni był uważany za martwego – zauważyła kąśliwie Łapa.
                Łowca wyraźnie chciał się odgryźć, ale skończyło, że sapnął dwa razy i zamilkł.
- Będziemy musieli po prostu powtórzyć schemat i dowiedzieć się, gdzie dokładnie przetrzymują twoją szefową – powiedziała, uśmiechając się tryumfalnie po tym jak dogadała Łowcy.
- Nie jestem pewien, czy będzie tak łatwo. W końcu w tych okolicach będzie ich o wiele więcej. Nie mam nawet pojęcia, gdzie moglibyśmy się zatrzymać – wytłumaczyłem.
- Tutaj – powiedział Łowca i ku naszemu zdziwieniu zatrzymał auto.
- Co jest? – posypały się pytania – Dlaczego stajemy?
Jednooki zastukał tylko paluchem po kontrolkach pokazując pusty bak.
- Mamy jakiś zapas? – zapytała Łapa.
- Coś jest nie tak – jakby zignorował ją Łowca – bak był prawie pełny wczoraj wieczorem. Albo przeciekamy, albo ktoś zrobił nas w konia – myślał na głos dalej.
- Czy mamy jakieś paliwo? – ponowiła pytanie.
- Na pewno nie tyle, żeby dojechać do Grudziądza. Wziąłem tylko jeden baniaczek, żeby dojechać kawałek dalej, bo zatankowałem do pełna – odpowiedział wysiadając – Muszę to sprawdzić.
                Korzystając z przerwy wszyscy wysiedliśmy na zewnątrz. Znajdowaliśmy się przy wjeździe do lasu, więc sytuacja wyglądała nieciekawie, szczególnie jak w grę wchodziło zdobycie paliwa, na takim odludziu. Łapa i Młoda usiadły na pieńkach obok drogi, a my z Łowcą podeszliśmy do auta. Mężczyzna grzebał się chwilę po baku, aż w końcu zaklął.
- Nie wiem, o co chodzi. Wszystko powinno być ok, a nie jest. Może jednak zapomniałem zatankować do pełna? Ale powinno być dobrze – prowadził monolog.
- Musimy znaleźć jakąś stację i modlić się, żeby było na niej trochę paliwa. Szukanie innego działającego pojazdu lub pójście z buta nie wchodzi w grę… - zastanawiałem się na głos.
- Zobaczymy na mapę – powiedział Łowca wracając do auta i grzebiąc w schowku – I ustalmy coś na jej podstawie – rozłożył ją na masce. Łapa i Młoda podeszły zainteresowane, a  ten zaczął wertować okolicę.
- Jesteśmy tutaj. Najbliższe miasteczko jest kawałek za tym lasem i z tego co dobrze pamiętam i o ile mapa jest aktualna była tam spora stacja Orlena. Jeżeli gdzieś mamy znaleźć paliwo to właśnie tam – stwierdził.
- To co wyślemy tam trzy, cztery osoby? Ja mogę iść, nie jest to daleko – zaproponowałem.
- To weź jeszcze swoich kumpli, a my tu na was poczekamy. Tylko pospieszcie się, nie mamy zbyt ciekawej pozycji, a jak przyjadą te skurwiele to właściwie będziemy w dupie.
- Postaramy się być jak najszybciej – obiecałem, po czym pożegnałem się z resztą i wraz z Kubą i jego przyjaciółmi ruszyłem przed siebie. Trzymaliśmy się prawej strony drogi i dosyć szybko zeszliśmy z oczu naszym towarzyszom. Nie bałem się kompletnie o nasz pojazd, przy którym została Łapa, miałem raczej obawy związane z tym, co zobaczę na stacji paliw. Miasteczko, do którego szliśmy było nieduże, ale stacje paliw zawsze były łakomym kąskiem dla okolicznej ludności. Paliwo było potrzebne nie tylko do samochodów, ale też do generatorów produkujących energię. W Płońsku mieliśmy naprawdę ogromne zapasy, ale Feline zawsze rozpatrywała opcje, gdy ono się w końcu nam skończy.
                Było południe, gdy po parunastu minutach wędrówki zobaczyliśmy prześwit zwiastujący koniec lasu. Ledwo wspięliśmy się pod górkę, gdy zobaczyliśmy pierwsze budynki. Na mapie stacja była zaznaczona, w pierwszej alejce na lewo. Pocieszył mnie fakt, że zauważyłem, lekko sfatygowaną, ale wyraźną tablicę reklamująca stację Orlen. Rozglądaliśmy się uważnie, bo zombie były wszędzie. Nie było ich dużo, ale maszerowały powoli uliczką, licząc, że coś równie żywego jak my pojawi się w zasięgu ich węchu. To co mnie cieszyło to brak jakichkolwiek oznak kolonizacji. Wszystko było zrujnowane, a na ulicach nie było słychać nic poza jękiem wiatru i trupów.
                Minęliśmy zakręt i pojawiliśmy się w niedługiej uliczce, która skręcała prosto w las, po drodze obsadzonej paroma domkami, niedużym sklepem z szybami tak brudnymi, że z początku wzięliśmy je za ściany, oraz stacją benzynową. Zadowoleni przyspieszyliśmy nieco.
- Myślicie, że coś tu będzie? – zaczął po cichu jeden z kumpli Kuby.
- Oby kurwa. Nie dość, że musimy znaleźć paliwo, to jeszcze jakieś pojemniki, żeby je przenieść do naszego pojazdu. Chociaż na tyle, żeby te dojechało tutaj i zatankowało – stwierdziłem.
Stacja składała się standardowo z paru dozowników, oraz części sklepowej, gdzie na zapleczu był rzeczy związane z samochodami, a w samym sklepie można było zjeść hot-doga, napić się piekielnie drogiej pepsi, oraz kupić mapę, kompas i i inne przydatne w drodze rzeczy.
- Wy sprawdźcie, czy dozowniki mają w sobie jakieś paliwo, Kuba ty leć na tyły i obadaj jak je aktywować i poszukaj kanistrów, a ja sprawdzę sklep, może znajdę jakieś napoje, bo sucho u mnie jakbym piachu w gębę nabrał – rozdzieliłem obowiązki, a moi towarzysze skinęli głowami.
                Rozdzieliliśmy się. Brzuch ukłuł mnie jakby chciał o sobie przypomnieć.  Miałem nadzieję, że w środku nie czaiło się na mnie żadne niebezpieczeństwo. Uchyliłem delikatnie drzwi i wpuściłem więcej światła do mrocznego wnętrza. Na półkach stało dużo rzeczy, co było dobrym znakiem, bo mogło oznaczać, że nikt tu jeszcze nie zaglądał. Ostrożnie wszedłem do środka i zacząłem zrywać zasłony, żeby odblokowywać kolejne segmenty światła oświetlające wnętrze.
                Gdy było już naprawdę jasno, a kurz z zasłon opadł, zobaczyłem, że wnętrze jest czyste. Nie licząc starej, ciemnej krwi, zaschniętej na podłodze. Zadowolony schowałem broń i zacząłem przeszukiwać półki, stojaki oraz ladę. Nie miałem ze sobą nic, poza kieszeniami, ale schowałem ładny, metalowy kompas, otwieracz do konserw, który mógł ułatwić nam zjedzenie śniadania, oraz okulary przeciwsłoneczne. Następnie ruszyłem do niedziałającej lodówki i wyłamałem zamek, żeby uwolnić cztery puszki, jakiegoś lokalnego piwa. Zadowolony wyszedłem przed sklep i zauważyłem, że cała trójka stoi przy jednym z dozowników paliwa i szczęśliwie napełnia paręnaście litrowy baniak. Podałem im po puszce, po czym zagadałem.
- I jak wszystko gra?
- Znaleźliśmy ten baniak, bo wszystkie kanistry, albo są dziurawe, albo nie da się ich otworzyć. Ale powinno wystarczyć – powiedział Kuba.
- Świetnie – pochwaliłem i podałem każdemu po puszce piwa. Spokojnie wypiliśmy sobie, a gdy puszki powędrowały na podłogę, a nam przyjemnie zaszumiało w głowach, baniak był już pełny. Na ulicy jednak zaczęły się zbierać zombie. Nie zauważyłem nawet kiedy na wylocie, z którego przyszliśmy stanęły trzy trupy, które człapały do nas powoli.
- Wasza dwójka, niech niesie baniak razem, a my z Kubą was osłonimy – zaproponowałem. Wszyscy zgodzili się na te warunki. Ruszyliśmy z Kubą przodem, wyciągając noże. Podchodząc do trupów przypomniał mi się ten, który był człowiekiem i którego zabiłem jadąc z Feline do Ostoi. Czy to naprawdę było możliwe, że tacy przeciwnicy czaili się na nas praktycznie na każdym kroku?
                Nóż przyjemnie zatopił się pod gardłem pierwszego trupa, zwalając go z nóg. Kuba miał nieco inną taktykę, bo na początku zwalał trupa z nóg kopniakiem, lub ciężarem ciała, a następnie leżącego dobijał.
- Kto by pomyślał, że po trzydziestce będę zabijał śmierdzące trupy, żeby uratować jakąś dziewczynę, u boku takiego skurwiela jak ty – zastanowiłem się na głos, uśmiechając się.
- No nie? Chore rzeczy podziały się na tym świecie – powiedział, dobijając kolejnego trupa. Jego kumple trzymali się kawałek dalej z bańką. Nie była ona lekka, ale obaj byli rośli i jakoś im to szło. Szybko minęliśmy zakręt, widząc, że z głównej części miasta nadchodzi więcej trupów. Nagle padł strzał. Był on jednak dosyć odległy, dlatego nikt z nas nie zareagował gwałtownie.
- Myślicie, że to z auta? – zapytał Kuba.
- Nie ma szans. Jesteśmy za daleko. Ktoś jest w tym mieście… - powiedziałem.
- Spierdalajmy stąd… błagam – powiedział niepewnym głosem jeden z kumpli Kuby.
                Sam odetchnąłem z ulgą, gdy tylko weszliśmy w las, a miasto zniknęło z naszych oczu. Szliśmy jeszcze bardziej uboczem, niż ostatnio, bo obawialiśmy się, że ocalali, których słyszeliśmy w mieście, podążają w tą stronę, ale nie spotkaliśmy nikogo. Droga przebiegła całkiem bezpiecznie, nie licząc jelenia, który prawie potratował nas w połowie lasu. Zwierzę odbiegło jednak w swoją stronę.
- Pomyślcie co by było, gdyby takie bydle było zombie – zażartował Kuba.
- Bez, kurwa, przesady – podsumowałem krótko.
                Wyłoniliśmy się w końcu w miejscu, w którym zostawiliśmy auto i z ulgą zauważyliśmy Łowcę, ze swoim karabinem snajperskim, oraz Łapę i Młodą, jedzące na uboczu.
- W końcu jesteście! Nie było was z dwie godziny – zawołał Łowca na przywitanie.
- Weź kurna nieś taki baniak przez taki odcinek drogi – odgryzł się jeden z noszących.
- Nie spotkaliście nikogo? – zapytała Łapa.
- Raczej nie. Słyszeliśmy jakieś strzały w mieście, ale nikt nas nie śledził. Będziemy mogli skorzystać z tamtejszej stacji, paliwa na niej dużo – zaproponowałem.
- To ładujemy! – zawołał wesoło Łowca i wziął się za tankowanie.
                Nie minęło dziesięć minut gdy jechaliśmy ponownie, przez ten sam las, w stronę stacji paliw. Podjechaliśmy do tego samego dozownika i wysiedliśmy.
- Poszukajcie w okolicy jakichś pojemników. Każda kropla paliwa, nam się może przydać, ale spróbujmy zdobyć przynajmniej jeden podobny baniak – zarządziła Łapa. Ja korzystając z chwili usiadłem żeby odpocząć i przekąsić coś. Słuchałem przy okazji opowieści Łowcy o jego broni. Karabin snajperski, którym się posługiwał, rzeczywiście robił spore wrażenie. Chciałem usłyszeć go w akcji, ale wspólnie zgodziliśmy się, że okazja jeszcze będzie, a teraz nie ma co zwracać na siebie zbyt dużej uwagi.
                Poszukiwania szły pełną parą i gdy w końcu udało się znaleźć stary baniak, podobnej wielkości jak ten ostatni, to z zadowoleniem napełniliśmy go i ten poprzedni paliwem i zatankowaliśmy do pełna. Robiło się już powoli ciemno, a przed nami był jeszcze całkiem spory kawałek drogi do Grudziądza. Musieliśmy tam dojechać i znaleźć sobie nocleg.
- Powtarzamy schemat z wczoraj? – zapytałem Łapy, gdy ruszyliśmy przed siebie.
- Działał? Działał. Więc czemu by nie?
- Tylko tutaj będzie ich więcej. To nie będzie tak bezpieczne i łatwe jak ostatnio – zauważyłem.
- Musimy liczyć na to, że nam się uda. Zresztą jak jutro wstaniemy to obejrzymy okolicę. Może okaże się, że Złomiarze zostali już zaatakowani przez oddział Bobra i nie będziemy nawet musieli wchodzić do miasta. Kto wie – gdybała.
- Trochę to przejebane – stwierdziłem nieco ciszej -  Ta cała sytuacja.
- Jak chcemy efektów bez wojny, musimy działać w małej grupie. Nic na to nie poradzimy – odpowiedziała.
- Wiem. Jednak jedno potknięcie i może nas otoczyć cała grupa. A Feline pośrodku tego całego syfu…
- Nie martw się Olafie. Damy rade – zapewniła Łapa uśmiechając się. Na jej twarzy uśmiech wyglądał dosyć upiornie, ale cała była przerażająca.
                Podróż ciągnęła się i ciągnęła, ale Grudziądz z każdą minutą był coraz bliżej nas. Zostały nam ostatnie kilometry. Wszyscy byli w dosyć sennej atmosferze, z której wybudził nas Łowca, ponownie zatrzymując auto.
- Co jest? – poderwałem się zaspany.
- Ktoś stoi na drodze autem – szepnął Łowca, jakby bał się, że auto nas usłyszy.
Teraz zauważyłem, że przed nami na drodze stało auto, z zapalonymi światłami. Przy nim widać było jakieś słupy, ale robiło się już tak ciemno, że ciężko było dokładnie określić co tam było.
- Zawracać? – zapytał.
- Nie! Czekaj – włączyła się Łapa. Łowca obrócił się i spojrzał na nią.
- To mogą być Złomiarze.
- Nie ma szans. Podjedź. Tu nikogo nie ma – stwierdziła, wbrew pozorom chwytając za broń. Też wyciągnąłem swój pistolet i wytężałem zaspane oczy, żeby dojrzeć cos więcej. Łapa miała rację. Przy aucie nie było nikogo, ale przy słupie widzieliśmy jakieś postacie. Z początku myśleliśmy, że nikt tam nie stoi, ale jak zbliżyliśmy się nieco, od razu rzuciły się nam w oczy cztery osoby. Były one przywiązane do słupów.
- Obadajmy to – poprosiła Łapa, a Łowca zatrzymał auto.
                Wysiedliśmy wszyscy, ciekawi tego co zobaczymy. Latarka zaświeciła, rzucając upiorne cienie, na cztery przywiązane do słupów ciała. Nie wyglądały na zaatakowane, ale same się przywiązać nie mogły, a gdy spojrzeliśmy na ich usta, domyślaliśmy się, kogo mogli spotkać.
- Zszyci? – zapytała Młoda.
- Najprawdopodobniej – odpowiedziała jej siostra.
Usta całej czwórki były perfekcyjnie zszyte, nie zostawiając nawet kawałka, którym można by solidnie zaczerpnąć powietrza. Trójka z ofiar była już martwa i widać było w ich oczach znaną mi dobrze pustkę, ale jeden mężczyzna, wydawał się jeszcze żyć. To mogła być nasza szansa.
- Ten jeszcze żyje – zauważyłem. Łapa podeszła do niego i pewnym ruchem nożem, przecięła szwy.  Usłyszeliśmy dźwięk, przypominający odkurzacz, a mężczyzna otworzył delikatnie oczy.
- Jesteś jednym ze Złomiarzy? – zapytałem bezpośrednio.
- Tak… zaatakowali nas… Przyszliście pomóc? – jego głos był słaby, musiał tu tkwić już przynajmniej parę godzin.
- Tak. Chcemy ci jednak najpierw zadać parę pytań. Kto was zaatakował? – grałem jego przyjaciele, ale wiedziałem, że zabijemy go od razu po tym jak dowiemy się czegoś.
- Zombie. One miały noże i pistolety. Nie pytajcie jak, nie wiem. Wody. Potrzebuje wody – wciąż mówił słabo. Spojrzałem na Kubę, a ten jak na zawołanie podbiegł do auta i przyniósł jedną butelkę. Podał mi ją, a ja odkorkowałem i przytknąłem ją do ust mężczyzny. Pił wodę łapczywie i szybko, ale nie dziwiłem mu się.
- Wierzę ci. Powiedz mi, czy dowódczyni z Płońska wciąż jest w Grudziądzu? Musimy to wiedzieć – wiedziałem, że tymi słowami mogłem się zdradzić, ale ani nie powiedziałem o Feline po imieniu, ani nie podnosiłem głosu z emocji. Mężczyzna łyknął to jak wodę, bo zastanowił się chwilę, po czym powiedział:
- Tak. Wanda ją trzyma na arenie. Nie słyszeliście? Dzisiaj z rana złapała tych bandytów z Torunia, którzy przyjechali żeby odbić tą kobietę z Płońska, a teraz coś szykuje. Nas wysłała na zwiady, ale wpadliśmy w te pieprzone abominacje – jego głos nabrał barwy i widać było, że wraca do normalności.
- Mają Bo… osoby z Torunia? A gdzie ich trzymają? – włączyła się nagle Łapa.
- Tam samo pewnie – gdybał – Tak mi się wydaję. Dobra, odwiążecie mnie już? To był naprawdę przesrany dzień, marzę tylko o powrocie do domu.
                Wiedziałem, co teraz się stanie. Łapa nie zawiodła mnie. Ledwo się odwróciłem, a usłyszałem gardłowy krzyk i nóż zatapiający się w gardle. Coraz lepiej rozumiałem Łapę i zgadzałem się z jej metodami. Kto by pomyślał, że wystarczyły dwa dni wspólnej znajomości. Byłem ciekaw jak wpływała na innych ludzi, którzy otaczali ją od dłuższego czasu.
- Wiemy wszystko. Czyli Bobru wpadł – podsumowała.
- Wracamy do Inowrocławia po posiłki? – zapytał Łowca.
- Nie. Nie mamy na to czasu. Chcecie ryzykować zbieranie sił i powrót, kiedy oni mogą tam teraz umierać?! – oburzyłem się.
- Pomoc by się nam przydała. Ale Olaf ma rację. Nie mamy na to czasu. Musimy znaleźć nocleg, a z rana zobaczyć jak wygląda ta arena. No i musimy się wyspać… - powiedziała Łapa – Jeźdźmy już. Ta czwórka zaczyna cuchnąć.
                Wsiedliśmy do pojazdu i w milczeniu pojechaliśmy dalej. Jeżeli każdy z moich towarzyszy myślał teraz równie intensywnie jak ja, to mogliśmy bez problemu nazwać to burzą mózgów. Los się do nas uśmiechnął i wiedzieliśmy już gdzie szukać Feline, co stało się z Bobrem i że wszyscy jeszcze powinni żyć. Ale jakie mieliśmy szansę ich uratować? Z takimi myślami dojechaliśmy w końcu do okolic Grudziądza i zatrzymaliśmy się na wzgórzu, na krawędzi lasu, z którego rozpościerał się widok na prawie cały Grudziądz. Już z daleka widziałem Złomowisko, o którym słyszałem już co nie co. Widać było też oświetloną część miasta, z wielkim, okrągłym budynkiem po prawej.
- Myślisz, że to jest arena? – zapytałem Łapy.
- Okrągłe, oświetlone, duże. Jeżeli nie mają tego pod ziemią, to to musi być to – zauważyła słusznie.
- Nie ryzykuj – wystrzeliłem nagle.
Spojrzała na mnie zdziwiona.
- Co masz na myśli?
- Masz siostrę. Daj naszej czwórce zaatakować, a ty i siostra zostańcie tutaj. Łowca też nie powinien się narażać. Mamy sojusz, ale nie to nie oznacza, że nieznajomi ludzie będą narażali za mnie dupę…
- Olaf. Polubiłam cię, nie spierdol tego. Tam jest Bobru, są moi przyjaciele. Nie mogę ich tak zostawić. Pójdziemy wszyscy i wszyscy wrócimy.  A teraz wracajmy już do domku – powiedziała pół żartem, pół serio.

                Noc mieliśmy spędzić przy dwóch domkach. Jeden z nich był zniszczony, jakby został zbombardowany od środka, drzwi były wyważone, a okna popękane, ale drugi wyglądał całkiem przytulnie i właśnie w nim spędziliśmy noc. Po krótkiej, ale sytej kolacji położyłem się na zapadniętej kanapie i myślałem przez zaśnięciem. Miałem nadzieję, że wszystko się uda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz