Rozdział 21, kolejny z perspektywy Olafa. Po dowiedzeniu się gdzie jest Feline, Olaf wraz z resztą ruszają w okolicę Grudziądza. Czy dotrą na miejsce? Czy uda im się uratować Feline. Zapraszam do przeczytania rozdziału, a następnie proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym.
POV:
Rozdział 21 - Olaf - Dzień 10-11
Bobru - Dzień 10-11 - Jest w Grudziądzu
Irek - Dziań 10-11 - Jest w domu Włodka
----------------------------------------
Rozdział 21 (Olaf): Cena
Ledwie
zamknąłem oczy, a zostałem obudzony przez wybój na drodze. Od kiedy to wszystko
się zaczęło i drogi w i tak kiepskim stanie nie były restaurowane jeździło się
coraz gorzej. Miałem nadzieję, że postanowione na spotkaniu zabezpieczenie dróg
będzie obejmowało też ich konserwacje. Łapa wpatrywała się w krajobraz za oknem
w milczeniu. Właściwie całe auto milczało, co wcale mi nie przeszkadzało. Nie
miałem ochoty z nikim rozmawiać. Tylko Łowca gwizdał pod nosem, prowadząc auto.
Dowiedzieliśmy
się konkretów i musieliśmy jak najszybciej dostać się w okolicę Grudziądza.
Żałowałem, ze nie zdążyłem zapytać chłopaka o inne rzeczy, ale ostatecznie
wiedzieliśmy najważniejsze. Szkoda mi trochę było jego życia. Zabijałem różne
osoby, ale patrząc jak Łapa dawała mu nadzieję do ostatnich chwil, po czym bez
zastanowienia go zabiła, dawało do myślenia. Może teraz właśnie tak należało
postępować? Może to właśnie ona miała racje? Odkąd poznałem Łapę miałem
wrażenie jakby to ona stała za tym całym syfem, który nas otaczał. Pasowała do
obecnego świata jakby powstał w jej głowie.
Skręciliśmy
na północny – zachód, poruszając się najbezpieczniejszymi drogami. Łowca pytał
mnie co chwilę, gdzie powinniśmy skręcić, żeby omijać ewentualne ataki
Złomiarzy. Znałem ich najbliższe obozy jak własną kieszeń i wiedziałem czego
warto unikać, a którędy warto jechać.
- Mamy jakiś konkretny
plan? Jest nas siedmioro, a Złomiarzy ponad dwieście – zaczął temat Kuba.
- Damy radę.
Powęszymy, zobaczymy czy nie spotkamy gdzieś grupy Bobra, jest szansa, że udało
im się już odbić Feline – zaskoczył mnie nieco optymizm Łapy.
- Aż tak w niego
wierzysz? – zapytałem.
- Ja w niego wierzę.
Robiliśmy naprawdę szalone rzeczy w tym piekle – włączył się Łowca.
- Na przykład?
- Pamiętam jak
odbijaliśmy obóz w Supraślu. Było nas siedmiu, początek zimy, właściwie wtedy
się poznaliśmy bo im pomogłem, dachy obstawione ludźmi, cały budynek pełen
bandziorów, ja z moją snajperką, oni właściwie z pistoletami i udało się nam go
zdobyć bez żadnych strat – opowiedział.
- Nie licząc tego, że
zostałeś postrzelony, Cinka ugryzł zombie, a Ernest zgubił się i przez parę
tygodni był uważany za martwego – zauważyła kąśliwie Łapa.
Łowca
wyraźnie chciał się odgryźć, ale skończyło, że sapnął dwa razy i zamilkł.
- Będziemy musieli po
prostu powtórzyć schemat i dowiedzieć się, gdzie dokładnie przetrzymują twoją
szefową – powiedziała, uśmiechając się tryumfalnie po tym jak dogadała
Łowcy.
- Nie jestem pewien,
czy będzie tak łatwo. W końcu w tych okolicach będzie ich o wiele więcej. Nie
mam nawet pojęcia, gdzie moglibyśmy się zatrzymać – wytłumaczyłem.
- Tutaj – powiedział
Łowca i ku naszemu zdziwieniu zatrzymał auto.
- Co jest? – posypały
się pytania – Dlaczego stajemy?
Jednooki zastukał tylko paluchem po kontrolkach pokazując
pusty bak.
- Mamy jakiś zapas? – zapytała
Łapa.
- Coś jest nie tak – jakby
zignorował ją Łowca – bak był prawie
pełny wczoraj wieczorem. Albo przeciekamy, albo ktoś zrobił nas w konia – myślał
na głos dalej.
- Czy mamy jakieś
paliwo? – ponowiła pytanie.
- Na pewno nie tyle,
żeby dojechać do Grudziądza. Wziąłem tylko jeden baniaczek, żeby dojechać
kawałek dalej, bo zatankowałem do pełna – odpowiedział wysiadając – Muszę to sprawdzić.
Korzystając
z przerwy wszyscy wysiedliśmy na zewnątrz. Znajdowaliśmy się przy wjeździe do
lasu, więc sytuacja wyglądała nieciekawie, szczególnie jak w grę wchodziło
zdobycie paliwa, na takim odludziu. Łapa i Młoda usiadły na pieńkach obok
drogi, a my z Łowcą podeszliśmy do auta. Mężczyzna grzebał się chwilę po baku,
aż w końcu zaklął.
- Nie wiem, o co
chodzi. Wszystko powinno być ok, a nie jest. Może jednak zapomniałem zatankować
do pełna? Ale powinno być dobrze – prowadził monolog.
- Musimy znaleźć jakąś
stację i modlić się, żeby było na niej trochę paliwa. Szukanie innego
działającego pojazdu lub pójście z buta nie wchodzi w grę… - zastanawiałem
się na głos.
- Zobaczymy na mapę – powiedział
Łowca wracając do auta i grzebiąc w schowku – I ustalmy coś na jej podstawie – rozłożył ją na masce. Łapa i Młoda
podeszły zainteresowane, a ten zaczął
wertować okolicę.
- Jesteśmy tutaj.
Najbliższe miasteczko jest kawałek za tym lasem i z tego co dobrze pamiętam i o
ile mapa jest aktualna była tam spora stacja Orlena. Jeżeli gdzieś mamy znaleźć
paliwo to właśnie tam – stwierdził.
- To co wyślemy tam
trzy, cztery osoby? Ja mogę iść, nie jest to daleko – zaproponowałem.
- To weź jeszcze
swoich kumpli, a my tu na was poczekamy. Tylko pospieszcie się, nie mamy zbyt
ciekawej pozycji, a jak przyjadą te skurwiele to właściwie będziemy w dupie.
- Postaramy się być
jak najszybciej – obiecałem, po czym pożegnałem się z resztą i wraz z Kubą
i jego przyjaciółmi ruszyłem przed siebie. Trzymaliśmy się prawej strony drogi
i dosyć szybko zeszliśmy z oczu naszym towarzyszom. Nie bałem się kompletnie o
nasz pojazd, przy którym została Łapa, miałem raczej obawy związane z tym, co
zobaczę na stacji paliw. Miasteczko, do którego szliśmy było nieduże, ale
stacje paliw zawsze były łakomym kąskiem dla okolicznej ludności. Paliwo było
potrzebne nie tylko do samochodów, ale też do generatorów produkujących
energię. W Płońsku mieliśmy naprawdę ogromne zapasy, ale Feline zawsze
rozpatrywała opcje, gdy ono się w końcu nam skończy.
Było
południe, gdy po parunastu minutach wędrówki zobaczyliśmy prześwit zwiastujący
koniec lasu. Ledwo wspięliśmy się pod górkę, gdy zobaczyliśmy pierwsze budynki.
Na mapie stacja była zaznaczona, w pierwszej alejce na lewo. Pocieszył mnie
fakt, że zauważyłem, lekko sfatygowaną, ale wyraźną tablicę reklamująca stację
Orlen. Rozglądaliśmy się uważnie, bo zombie były wszędzie. Nie było ich dużo,
ale maszerowały powoli uliczką, licząc, że coś równie żywego jak my pojawi się
w zasięgu ich węchu. To co mnie cieszyło to brak jakichkolwiek oznak kolonizacji.
Wszystko było zrujnowane, a na ulicach nie było słychać nic poza jękiem wiatru
i trupów.
Minęliśmy
zakręt i pojawiliśmy się w niedługiej uliczce, która skręcała prosto w las, po
drodze obsadzonej paroma domkami, niedużym sklepem z szybami tak brudnymi, że z
początku wzięliśmy je za ściany, oraz stacją benzynową. Zadowoleni
przyspieszyliśmy nieco.
- Myślicie, że coś tu
będzie? – zaczął po cichu jeden z kumpli Kuby.
- Oby kurwa. Nie dość,
że musimy znaleźć paliwo, to jeszcze jakieś pojemniki, żeby je przenieść do
naszego pojazdu. Chociaż na tyle, żeby te dojechało tutaj i zatankowało – stwierdziłem.
Stacja składała się standardowo z paru dozowników, oraz
części sklepowej, gdzie na zapleczu był rzeczy związane z samochodami, a w
samym sklepie można było zjeść hot-doga, napić się piekielnie drogiej pepsi,
oraz kupić mapę, kompas i i inne przydatne w drodze rzeczy.
- Wy sprawdźcie, czy
dozowniki mają w sobie jakieś paliwo, Kuba ty leć na tyły i obadaj jak je
aktywować i poszukaj kanistrów, a ja sprawdzę sklep, może znajdę jakieś napoje,
bo sucho u mnie jakbym piachu w gębę nabrał – rozdzieliłem obowiązki, a moi
towarzysze skinęli głowami.
Rozdzieliliśmy
się. Brzuch ukłuł mnie jakby chciał o sobie przypomnieć. Miałem nadzieję, że w środku nie czaiło się na
mnie żadne niebezpieczeństwo. Uchyliłem delikatnie drzwi i wpuściłem więcej
światła do mrocznego wnętrza. Na półkach stało dużo rzeczy, co było dobrym
znakiem, bo mogło oznaczać, że nikt tu jeszcze nie zaglądał. Ostrożnie wszedłem
do środka i zacząłem zrywać zasłony, żeby odblokowywać kolejne segmenty światła
oświetlające wnętrze.
Gdy
było już naprawdę jasno, a kurz z zasłon opadł, zobaczyłem, że wnętrze jest
czyste. Nie licząc starej, ciemnej krwi, zaschniętej na podłodze. Zadowolony
schowałem broń i zacząłem przeszukiwać półki, stojaki oraz ladę. Nie miałem ze
sobą nic, poza kieszeniami, ale schowałem ładny, metalowy kompas, otwieracz do
konserw, który mógł ułatwić nam zjedzenie śniadania, oraz okulary
przeciwsłoneczne. Następnie ruszyłem do niedziałającej lodówki i wyłamałem
zamek, żeby uwolnić cztery puszki, jakiegoś lokalnego piwa. Zadowolony
wyszedłem przed sklep i zauważyłem, że cała trójka stoi przy jednym z
dozowników paliwa i szczęśliwie napełnia paręnaście litrowy baniak. Podałem im
po puszce, po czym zagadałem.
- I jak wszystko gra?
- Znaleźliśmy ten
baniak, bo wszystkie kanistry, albo są dziurawe, albo nie da się ich otworzyć.
Ale powinno wystarczyć – powiedział Kuba.
- Świetnie – pochwaliłem
i podałem każdemu po puszce piwa. Spokojnie wypiliśmy sobie, a gdy puszki
powędrowały na podłogę, a nam przyjemnie zaszumiało w głowach, baniak był już
pełny. Na ulicy jednak zaczęły się zbierać zombie. Nie zauważyłem nawet kiedy
na wylocie, z którego przyszliśmy stanęły trzy trupy, które człapały do nas
powoli.
- Wasza dwójka, niech
niesie baniak razem, a my z Kubą was osłonimy – zaproponowałem. Wszyscy
zgodzili się na te warunki. Ruszyliśmy z Kubą przodem, wyciągając noże.
Podchodząc do trupów przypomniał mi się ten, który był człowiekiem i którego
zabiłem jadąc z Feline do Ostoi. Czy to naprawdę było możliwe, że tacy
przeciwnicy czaili się na nas praktycznie na każdym kroku?
Nóż
przyjemnie zatopił się pod gardłem pierwszego trupa, zwalając go z nóg. Kuba
miał nieco inną taktykę, bo na początku zwalał trupa z nóg kopniakiem, lub
ciężarem ciała, a następnie leżącego dobijał.
- Kto by pomyślał, że
po trzydziestce będę zabijał śmierdzące trupy, żeby uratować jakąś dziewczynę,
u boku takiego skurwiela jak ty – zastanowiłem się na głos, uśmiechając
się.
- No nie? Chore rzeczy
podziały się na tym świecie – powiedział, dobijając kolejnego trupa. Jego
kumple trzymali się kawałek dalej z bańką. Nie była ona lekka, ale obaj byli
rośli i jakoś im to szło. Szybko minęliśmy zakręt, widząc, że z głównej części
miasta nadchodzi więcej trupów. Nagle padł strzał. Był on jednak dosyć odległy,
dlatego nikt z nas nie zareagował gwałtownie.
- Myślicie, że to z
auta? – zapytał Kuba.
- Nie ma szans.
Jesteśmy za daleko. Ktoś jest w tym mieście… - powiedziałem.
- Spierdalajmy stąd…
błagam – powiedział niepewnym głosem jeden z kumpli Kuby.
Sam
odetchnąłem z ulgą, gdy tylko weszliśmy w las, a miasto zniknęło z naszych
oczu. Szliśmy jeszcze bardziej uboczem, niż ostatnio, bo obawialiśmy się, że
ocalali, których słyszeliśmy w mieście, podążają w tą stronę, ale nie
spotkaliśmy nikogo. Droga przebiegła całkiem bezpiecznie, nie licząc jelenia,
który prawie potratował nas w połowie lasu. Zwierzę odbiegło jednak w swoją
stronę.
- Pomyślcie co by
było, gdyby takie bydle było zombie – zażartował Kuba.
- Bez, kurwa, przesady
– podsumowałem krótko.
Wyłoniliśmy
się w końcu w miejscu, w którym zostawiliśmy auto i z ulgą zauważyliśmy Łowcę,
ze swoim karabinem snajperskim, oraz Łapę i Młodą, jedzące na uboczu.
- W końcu jesteście!
Nie było was z dwie godziny – zawołał Łowca na przywitanie.
- Weź kurna nieś taki
baniak przez taki odcinek drogi – odgryzł się jeden z noszących.
- Nie spotkaliście
nikogo? – zapytała Łapa.
- Raczej nie.
Słyszeliśmy jakieś strzały w mieście, ale nikt nas nie śledził. Będziemy mogli
skorzystać z tamtejszej stacji, paliwa na niej dużo – zaproponowałem.
- To ładujemy! – zawołał
wesoło Łowca i wziął się za tankowanie.
Nie
minęło dziesięć minut gdy jechaliśmy ponownie, przez ten sam las, w stronę
stacji paliw. Podjechaliśmy do tego samego dozownika i wysiedliśmy.
- Poszukajcie w
okolicy jakichś pojemników. Każda kropla paliwa, nam się może przydać, ale
spróbujmy zdobyć przynajmniej jeden podobny baniak – zarządziła Łapa. Ja
korzystając z chwili usiadłem żeby odpocząć i przekąsić coś. Słuchałem przy
okazji opowieści Łowcy o jego broni. Karabin snajperski, którym się posługiwał,
rzeczywiście robił spore wrażenie. Chciałem usłyszeć go w akcji, ale wspólnie
zgodziliśmy się, że okazja jeszcze będzie, a teraz nie ma co zwracać na siebie
zbyt dużej uwagi.
Poszukiwania
szły pełną parą i gdy w końcu udało się znaleźć stary baniak, podobnej wielkości
jak ten ostatni, to z zadowoleniem napełniliśmy go i ten poprzedni paliwem i
zatankowaliśmy do pełna. Robiło się już powoli ciemno, a przed nami był jeszcze
całkiem spory kawałek drogi do Grudziądza. Musieliśmy tam dojechać i znaleźć
sobie nocleg.
- Powtarzamy schemat z
wczoraj? – zapytałem Łapy, gdy ruszyliśmy przed siebie.
- Działał? Działał.
Więc czemu by nie?
- Tylko tutaj będzie
ich więcej. To nie będzie tak bezpieczne i łatwe jak ostatnio – zauważyłem.
- Musimy liczyć na to,
że nam się uda. Zresztą jak jutro wstaniemy to obejrzymy okolicę. Może okaże
się, że Złomiarze zostali już zaatakowani przez oddział Bobra i nie będziemy
nawet musieli wchodzić do miasta. Kto wie – gdybała.
- Trochę to przejebane
– stwierdziłem nieco ciszej - Ta cała sytuacja.
- Jak chcemy efektów
bez wojny, musimy działać w małej grupie. Nic na to nie poradzimy – odpowiedziała.
- Wiem. Jednak jedno
potknięcie i może nas otoczyć cała grupa. A Feline pośrodku tego całego syfu…
- Nie martw się
Olafie. Damy rade – zapewniła Łapa uśmiechając się. Na jej twarzy uśmiech
wyglądał dosyć upiornie, ale cała była przerażająca.
Podróż
ciągnęła się i ciągnęła, ale Grudziądz z każdą minutą był coraz bliżej nas.
Zostały nam ostatnie kilometry. Wszyscy byli w dosyć sennej atmosferze, z
której wybudził nas Łowca, ponownie zatrzymując auto.
- Co jest? – poderwałem
się zaspany.
- Ktoś stoi na drodze
autem – szepnął Łowca, jakby bał się, że auto nas usłyszy.
Teraz zauważyłem, że przed nami na drodze stało auto, z
zapalonymi światłami. Przy nim widać było jakieś słupy, ale robiło się już tak
ciemno, że ciężko było dokładnie określić co tam było.
- Zawracać? – zapytał.
- Nie! Czekaj – włączyła
się Łapa. Łowca obrócił się i spojrzał na nią.
- To mogą być
Złomiarze.
- Nie ma szans.
Podjedź. Tu nikogo nie ma – stwierdziła, wbrew pozorom chwytając za broń.
Też wyciągnąłem swój pistolet i wytężałem zaspane oczy, żeby dojrzeć cos
więcej. Łapa miała rację. Przy aucie nie było nikogo, ale przy słupie
widzieliśmy jakieś postacie. Z początku myśleliśmy, że nikt tam nie stoi, ale
jak zbliżyliśmy się nieco, od razu rzuciły się nam w oczy cztery osoby. Były
one przywiązane do słupów.
- Obadajmy to – poprosiła
Łapa, a Łowca zatrzymał auto.
Wysiedliśmy
wszyscy, ciekawi tego co zobaczymy. Latarka zaświeciła, rzucając upiorne
cienie, na cztery przywiązane do słupów ciała. Nie wyglądały na zaatakowane,
ale same się przywiązać nie mogły, a gdy spojrzeliśmy na ich usta, domyślaliśmy
się, kogo mogli spotkać.
- Zszyci? – zapytała
Młoda.
- Najprawdopodobniej –
odpowiedziała jej siostra.
Usta całej czwórki były perfekcyjnie zszyte, nie zostawiając
nawet kawałka, którym można by solidnie zaczerpnąć powietrza. Trójka z ofiar
była już martwa i widać było w ich oczach znaną mi dobrze pustkę, ale jeden
mężczyzna, wydawał się jeszcze żyć. To mogła być nasza szansa.
- Ten jeszcze żyje – zauważyłem.
Łapa podeszła do niego i pewnym ruchem nożem, przecięła szwy. Usłyszeliśmy dźwięk, przypominający odkurzacz,
a mężczyzna otworzył delikatnie oczy.
- Jesteś jednym ze
Złomiarzy? – zapytałem bezpośrednio.
- Tak… zaatakowali
nas… Przyszliście pomóc? – jego głos był słaby, musiał tu tkwić już
przynajmniej parę godzin.
- Tak. Chcemy ci
jednak najpierw zadać parę pytań. Kto was zaatakował? – grałem jego
przyjaciele, ale wiedziałem, że zabijemy go od razu po tym jak dowiemy się
czegoś.
- Zombie. One miały
noże i pistolety. Nie pytajcie jak, nie wiem. Wody. Potrzebuje wody – wciąż
mówił słabo. Spojrzałem na Kubę, a ten jak na zawołanie podbiegł do auta i
przyniósł jedną butelkę. Podał mi ją, a ja odkorkowałem i przytknąłem ją do ust
mężczyzny. Pił wodę łapczywie i szybko, ale nie dziwiłem mu się.
- Wierzę ci. Powiedz
mi, czy dowódczyni z Płońska wciąż jest w Grudziądzu? Musimy to wiedzieć – wiedziałem,
że tymi słowami mogłem się zdradzić, ale ani nie powiedziałem o Feline po
imieniu, ani nie podnosiłem głosu z emocji. Mężczyzna łyknął to jak wodę, bo
zastanowił się chwilę, po czym powiedział:
- Tak. Wanda ją trzyma
na arenie. Nie słyszeliście? Dzisiaj z rana złapała tych bandytów z Torunia,
którzy przyjechali żeby odbić tą kobietę z Płońska, a teraz coś szykuje. Nas
wysłała na zwiady, ale wpadliśmy w te pieprzone abominacje – jego głos
nabrał barwy i widać było, że wraca do normalności.
- Mają Bo… osoby z
Torunia? A gdzie ich trzymają? – włączyła się nagle Łapa.
- Tam samo pewnie – gdybał
– Tak mi się wydaję. Dobra, odwiążecie
mnie już? To był naprawdę przesrany dzień, marzę tylko o powrocie do domu.
Wiedziałem,
co teraz się stanie. Łapa nie zawiodła mnie. Ledwo się odwróciłem, a usłyszałem
gardłowy krzyk i nóż zatapiający się w gardle. Coraz lepiej rozumiałem Łapę i
zgadzałem się z jej metodami. Kto by pomyślał, że wystarczyły dwa dni wspólnej
znajomości. Byłem ciekaw jak wpływała na innych ludzi, którzy otaczali ją od
dłuższego czasu.
- Wiemy wszystko.
Czyli Bobru wpadł – podsumowała.
- Wracamy do
Inowrocławia po posiłki? – zapytał Łowca.
- Nie. Nie mamy na to
czasu. Chcecie ryzykować zbieranie sił i powrót, kiedy oni mogą tam teraz
umierać?! – oburzyłem się.
- Pomoc by się nam
przydała. Ale Olaf ma rację. Nie mamy na to czasu. Musimy znaleźć nocleg, a z
rana zobaczyć jak wygląda ta arena. No i musimy się wyspać… - powiedziała
Łapa – Jeźdźmy już. Ta czwórka zaczyna
cuchnąć.
Wsiedliśmy
do pojazdu i w milczeniu pojechaliśmy dalej. Jeżeli każdy z moich towarzyszy
myślał teraz równie intensywnie jak ja, to mogliśmy bez problemu nazwać to
burzą mózgów. Los się do nas uśmiechnął i wiedzieliśmy już gdzie szukać Feline,
co stało się z Bobrem i że wszyscy jeszcze powinni żyć. Ale jakie mieliśmy
szansę ich uratować? Z takimi myślami dojechaliśmy w końcu do okolic Grudziądza
i zatrzymaliśmy się na wzgórzu, na krawędzi lasu, z którego rozpościerał się
widok na prawie cały Grudziądz. Już z daleka widziałem Złomowisko, o którym
słyszałem już co nie co. Widać było też oświetloną część miasta, z wielkim,
okrągłym budynkiem po prawej.
- Myślisz, że to jest
arena? – zapytałem Łapy.
- Okrągłe, oświetlone,
duże. Jeżeli nie mają tego pod ziemią, to to musi być to – zauważyła
słusznie.
- Nie ryzykuj – wystrzeliłem
nagle.
Spojrzała na mnie zdziwiona.
- Co masz na myśli?
- Masz siostrę. Daj
naszej czwórce zaatakować, a ty i siostra zostańcie tutaj. Łowca też nie
powinien się narażać. Mamy sojusz, ale nie to nie oznacza, że nieznajomi ludzie
będą narażali za mnie dupę…
- Olaf. Polubiłam cię,
nie spierdol tego. Tam jest Bobru, są moi przyjaciele. Nie mogę ich tak zostawić.
Pójdziemy wszyscy i wszyscy wrócimy. A
teraz wracajmy już do domku – powiedziała pół żartem, pół serio.
Noc
mieliśmy spędzić przy dwóch domkach. Jeden z nich był zniszczony, jakby został
zbombardowany od środka, drzwi były wyważone, a okna popękane, ale drugi
wyglądał całkiem przytulnie i właśnie w nim spędziliśmy noc. Po krótkiej, ale
sytej kolacji położyłem się na zapadniętej kanapie i myślałem przez zaśnięciem.
Miałem nadzieję, że wszystko się uda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz